Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strażniczka książek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Strażniczka książek - ebook

Niezwykła przygoda w świecie książek… 

Podróżować na grzbiecie Shere Khana przez „Księgę dżungli”, u boku Werthera Goethego walczyć z czarownicami z Makbeta, a wraz z Elisabeth Bennet wzdychać do Mr. Darcy’ego…

Amy nie myślała, że kiedyś będzie tak blisko bohaterów swoich ulubionych książek, że będzie umiała tak głęboko zanurzyć się w każdą z opowieści, o przeżywaniu których niejednokrotnie marzyła, pochłaniając je jednym tchem. Teraz z zapałem korzysta ze swojej nowej umiejętności – aż okazuje się, że w świecie literatury panuje kompletny chaos i nic nie jest takie, jakie być powinno.

Dla dzieci od 12. roku życia

Mechthild Gläser (ur. 1986) studiowała politologię, historię i zarządzanie gospodarką. Do dzisiaj mieszka i pracuje w Zagłębiu Ruhry, gdzie zdarza się jej tańczyć układy baletowe, a ponieważ nie ma o tym zielonego pojęcia, robi to zawsze w samotności. Uwielbia wymyślać zagmatwane historie i dość wcześnie zaczęła je zapisywać. Inspiracje znajduje wszędzie wokół, ale najlepiej wychodzi jej to przy filiżance gorącej miętowej herbatki.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-643-6
Rozmiar pliku: 608 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Will nie przestawał biec. Biegł coraz dalej i coraz szybciej.

Wydawało mu się, że wyspa jest o wiele większa niż zwykle, w piersiach czuł narastający ból, tak długo już pędził przed siebie. Najpierw przez bagna, potem łąką, nie omijając żadnego zakątka, w dół do plaży, wzdłuż muru cmentarza, do domu Lennoxów, do wsi, do kamiennego kręgu, przez bibliotekę, z powrotem do swojej chaty, przedostał się przez welony mgieł i zajrzał za unoszące się opary, które okalały zamek Macalisterów.

I nic.

Obok niego biegł pies. Czarne uszy powiewały mu na wietrze, mocne łapy zostawiały na bagnisku wyraźne ślady. Ale dlaczego nie było widać innych śladów stóp? Dlaczego nie mógł ich znaleźć? I dlaczego nie mógł znaleźć jego? On nigdy by nie zostawił psa samego. A więc musiał gdzieś tu być. Co jeszcze powiedział, wychodząc? Przecież zamierzał tylko pójść na spacer, prawda?

Teraz Will biegł wąską ścieżką prowadzącą na urwisko. Pies pędził za nim. Tutaj również nikogo nie było. To przecież oczywiste. Zwłaszcza w taką pogodę. Szalała burza, lał deszcz. Zatrzymali się w miejscu, gdzie kończył się świat. Nie, w tym miejscu kończyła się wyspa. Świat zapadał się urwiskiem w dół, a dalej ciągnęła się woda, która obmywała gdzieś hen daleko za horyzontem inne brzegi innych wysp. Czy trafi tam w końcu? Za horyzont?

Przez chwilę obserwowali morze. Jedną ręką Will drapał psa za uchem, drugą przyłożył do czoła, żeby lepiej widzieć. Nadaremno.

Sherlock Holmes zaginął.Bestia spała wiele, wiele lat.

Głęboko, bardzo głęboko w jaskini, w miejscu, gdzie było najciemniej.

I bardzo, bardzo długo, aż czas pozwolił przebrzmieć wszystkim o niej opowieściom.

I śniła, jakby to było znowu się obudzić.

Spała tak długo, aż nie została ani jedna osoba, która wiedziała o jej istnieniu.

Na początku być może niektórzy królewscy poddani jak przez mgłę przypominali sobie gadki o straszliwym potworze.

Ale z biegiem czasu wspomnienie stało się jedynie niejasnym, mrocznym przeczuciem.

I właśnie teraz, kiedy utonęło całkowicie w mrokach niepamięci, właśnie teraz nadszedł moment, by przebudzone monstrum otwarło oczy.1.

Była sobie wyspa

Byłyśmy sobie raz Alexis i ja. Wrzucałyśmy właśnie rzeczy to otwartych walizek. Swetry, spodnie, skarpetki. Wyszarpywałam ubrania i ciskałam bezładnie do otwartej walizki o sztywnych ściankach, zaopatrzonej w kółka. Alexis robiła to samo w sąsiednim pokoju. Nie zwracałyśmy uwagi, czy wśród pakowanych ciuchów są nasze ulubione. Najważniejszy był pośpiech. Tak się umówiłyśmy. Bo gdybyśmy się pakowały powoli i rozsądnie, z kartką w ręku, tak jak zwykle, na pewno doszłybyśmy do wniosku, że to był jednak szalony pomysł.

W mojej rodzinie wszyscy byli szaleni. W każdym razie tak zawsze mówiła Alexis, kiedy pytałam ją, dlaczego w wieku siedemnastu lat, z jedną walizką w ręku i ze mną w brzuchu, opuściła swoją szkocką ojczyznę i ot tak, po prostu, wyjechała do Niemiec. W ciąży i nawet jeszcze niepełnoletnia. Uciekała na łeb na szyję i wybrała właśnie Bochum. Teraz ja zbliżałam się do siedemnastych urodzin (no dobrze, brakowało mi jeszcze czternastu miesięcy) i najprawdopodobniej odziedziczyłam po niej gen szaleństwa. Ja również dzisiaj przy śniadaniu – dokładnie godzinę temu – postanowiłam opuścić kraj. Przez Internet zarezerwowałyśmy sobie lot tanimi liniami na dzisiejsze popołudnie. Trzeba się było tylko spakować. Pospiesznie wyjęłam z szuflady kilka par majtek i biustonoszy.

– Weź ze sobą ciepłą kurtkę, Amy – powiedziała Alexis.

Wciągnęła wyładowaną po brzegi walizkę do mojego pokoju i próbowała wepchnąć do niej jeszcze poduszkę. Pod spodem zobaczyłam jej sztruksy z ekologicznej bawełny i koszulkę od DaWandy z nadrukowanymi jabłkami.

– W lipcu raczej nie będzie mi potrzebna puchowa kurtka – wymamrotałam.

Moja walizka również była wyładowana, jednak wypełniały ją głównie książki. Jeśli chodzi o ciuchy, to ograniczyłam się do absolutnie niezbędnego minimum, zgodnie z zasadą: lepiej o jeden sweter za mało niż jedna ulubiona książka mniej.

– Nie doceniasz tamtejszej pogody. – Alexis przypatrywała się krytycznie mojemu bagażowi i kręciła głową. Jej mahoniowe loki rozsypały się wokół twarzy. Oczy miała napuchnięte i czerwone, jakby płakała całą noc. – To weź swój czytnik do e-booków. Chyba ci wystarczy?

– Nie mam na e-booku Momo ani Dumy i uprzedzenia.

– Przecież czytałaś je już po sto razy.

– A jeśli będę chciała poczytać je tam sto pierwszy?

– Wierz mi, Amy, że na tej przeklętej wyspie jest cała masa książek. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile!

Pogłaskałam opuszkami palców zaczytany tom Momo. Ileż to razy marzyłam, by podążać za zaczarowanym żółwiem, który poprowadziłby mnie przez życie. Potrzebowałam tej książki. Pocieszała mnie, kiedy byłam smutna. Potrzebowałam jej zwłaszcza teraz.

Alexis westchnęła.

– Wciśnij jakoś tę kurtkę, dobrze? Tam może być dość chłodno. – Usiadła na walizce i szarpnęła za zamek błyskawiczny. – Cały ten pomysł mi się nie podoba. – Aż stęknęła z wysiłku, zapinając walizkę. – Czy naprawdę jesteś pewna, że to jedyne miejsce, w którym zdołasz zapomnieć?

Kiwnęłam głową.

Maleńka łódka kołysała się na falach. Rzucały nią we wszystkie strony, jakby chciały się pobawić. Błyskawice rozświetlały niebo, na którym kłębiły się ciemne, napuchnięte burzowe chmury i zanurzały morze w nierealnej szarości nagłych rozbłysków światła wymieszanych z dudnieniem grzmotów. Woda przybrała brudnoszary kolor skał łupkowych, lało jak z cebra, a krople deszczu też były szare i ciężkie, spadały na wzburzone fale, ostrząc ich grzbiety. Wszystko to wraz z majaczącym na horyzoncie stromym urwiskiem, o które z głośnym hukiem rozbijały się masy wody, tworzyło wspaniałe widowisko. Przerażające, straszne, ale i piękne.

A może wcale nie takie piękne? Bo siedziałam właśnie w tej maleńkiej łódce pośród szalejącej burzy i żeby nie wypaść, z całych sił ściskałam dłońmi brzeg ławeczki. Piana wieńcząca morskie fale rozbryzgiwała się nam na twarzy. Alexis próbowała ratować walizki, a mężczyzna, który zgodził się przewieźć nas na wyspę, starał się uruchomić silnik.

Deszcz przyszedł niespodziewanie i w jednej chwili przemoczył mnie do suchej nitki. Marzłam strasznie i myślałam tylko o tym, by dotrzeć szczęśliwie do brzegu wyspy. A właściwie nieważne dokąd, byle było tam ciepło i sucho. Kiedy leciałyśmy z Dortmundu do Edynburga, na niebie świeciło jasne, ciepłe słońce. Jakieś niegroźne chmurki pojawiły się, gdy wreszcie przesiadłyśmy się do niewielkiego samolotu o napędzie śmigłowym, który miał nas dowieźć do lotniska Sumburgh na wyspie Mainland – największej z Szetlandów leżących u wybrzeża Szkocji, ale nie spodziewałam się tak mrożącej krew w żyłach scenografii zagłady świata.

Otworzyłam oczy, mimo że od słonej wody piekły mnie boleśnie, bo naszą łódkę podrzuciła kolejna wielka fala, która o mało nie przywłaszczyła sobie filcowej torby Alexis. Coraz trudniej było mi się trzymać ławki. Palce miałam zmrożone lodowatym wiatrem, zdrętwiałe z zimna i pozbawione wszelkiego czucia. Kiedy czytało się o takim sztormie w książce, wydawał się o wiele przyjemniejszy. Nawet jeśli bałam się i kuliłam z przerażenia, zawsze gdzieś w głębi duszy tliło się uspokajające poczucie, że oto niedaleko w nogach kanapy leży ciepły mięciutki koc i zaprasza, by się w niego wtulić i ogrzać. Teraz uświadomiłam sobie, że w przeciwieństwie do literackiej fikcji prawdziwy sztorm to coś, czego nie znoszę.

Kolejna fala okazała się jeszcze mniej łaskawa i zmoczyła mnie od stóp do głów. Brałam właśnie głęboki oddech i otwierałam szeroko usta. Nie był to dobry pomysł – zachłysnęłam się wielkim łykiem słonej wody. Kaszląc i rzężąc, próbowałam pozbyć się morza z płuc, a Alexis klepała mnie w plecy. Jej torba wypadła za burtę. Psia kość! Alexis jakby pogodziła się z myślą, że nie dowieziemy w całości naszych rzeczy na ląd, i nawet nie zaszczyciła spojrzeniem znikającego w wodzie dobytku.

– Zaraz będziemy na miejscu, Amy! Zaraz! – zawołała, a wiatr przegnał jej słowa hen daleko, ledwie zdążyła zamknąć usta. – Pomyśl, że jesteśmy tu na własne życzenie. Na pewno spędzimy na Stormsay niezapomniane wakacje. – Miało to prawdopodobnie zabrzmieć wesoło, ale jej głos aż drżał od skrywanej paniki.

– Jesteśmy tutaj, ponieważ uciekłyśmy – odpowiedziałam, jednak zbyt cicho, by Alexis mogła mnie usłyszeć.

Nie chciałam ani jej, ani sobie przypominać o prawdziwych przyczynach naszej podróży na wyspę. Bądź co bądź uciekałyśmy z domu, żeby zapomnieć. O tym, że Dominik zostawił Alexis i wrócił do żony i dzieci. Tak po prostu, spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. I tym, że ci niedorozwinięci idioci z mojej klasy… Nie, nie będę o tym więcej myśleć.

Silnik łodzi wył jak opętany, jakby założył się z wichurą, kto będzie głośniejszy. Deszcz wzmagał się z sekundy na sekundę, bębnił na mojej głowie i ramionach i smagał mnie po twarzy. No cóż, bardziej zmoknąć i tak już nie mogłam. Ale ucieszyłam się, że do wyspy jest coraz bliżej. Stormsay – ojczyzna moich przodków. Przez zasłonę mokrych włosów starałam się dostrzec upragniony brzeg, miałam nadzieję, że nasz przewoźnik zna swój fach i nie rozbije nas gdzieś na urwisku.

Skalista ściana sprawiała wrażenie potężnej i groźnej, jej ostre krawędzie były śmiertelnie niebezpieczne. Wznosiła się na jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów nad siną, wzburzoną wodą. A na samej górze, tuż nad urwiskiem, gdzie wiatr szalał najmocniej… ktoś stał.

Najpierw pomyślałam, że to drzewo. Ale to był człowiek, który opierał się burzy i obserwował morze. Postać z krótkimi włosami, w łopocącym na wietrze płaszczu, obserwowała nas z góry. Jedną dłoń przyłożyła do czoła, drugą głaskała po głowie towarzyszącego jej wielkiego czarnego psa.

Łódź dryfowała teraz po wzburzonym morzu, zostawiliśmy za sobą strome urwisko i robiąc łuk, staraliśmy się dotrzeć do wschodniego brzegu wyspy. Postać zmalała, aż wreszcie całkiem zniknęła mi z oczu.

A my dobiliśmy do pomostu. Co prawda kiwającego się niebezpiecznie i do połowy zanurzonego w wodzie, ale naszemu kapitanowi udało się kilkoma pewnymi ruchami rąk przycumować łódkę. Pospiesznie przeszłyśmy na ląd. Wreszcie!

Przybrzeżna skarpa była bardzo śliska, wciąż padał rzęsisty deszcz. Stormsay. Nazwa brzmiała jak obietnica: tajemniczo i przerażająco jednocześnie. Jeszcze nigdy tu nie byłam. Alexis w ogóle nie wspominała o wyspie aż do czasu, gdy uświadomiłam sobie, że nie wszystkie dzieci w klasie uczą się od rodziców angielskiego i niemieckiego i że moje imię i nazwisko jakoś różnią się od innych. Amy Lennox. I nawet wtedy Alexis tylko napomknęła, że pochodzimy ze Szkocji. Siedemnaście lat temu przyrzekła sobie nigdy więcej tam nie wrócić. Ale teraz…

Człapałyśmy błotnistą uliczką, ciągnąc za sobą zapadające się w szlamie walizki. Na prawo i na lewo stało kilka pojedynczych domów, chat raczej, z krzywymi dachami, o glinianych ścianach i wypaczonych oknach, za którymi to tu, to tam migotało nikłe żółte światło. W jednej z tych chat mieszkała moja babcia. Miałam nadzieję, że wewnątrz domy są solidniejsze niż na zewnątrz i przetrzymają nawałnicę.

Mężczyzna, który nas tu przywiózł, mruknął coś o piwie i pubie i zniknął za najbliższymi drzwiami. Alexis szła przed siebie, mijając ostatni dom. Wyglądała na zdecydowaną opuścić ten marny, ale przecież jedyny ślad ludzkiej cywilizacji. Z trudem za nią nadążałam. Kółka mojej walizki po raz kolejny zapadły się w błotnistą dziurę i ledwie je wyrwałam, szarpiąc walizkę z całych sił.

– Twoja mama mieszka chyba w czymś na kształt domu, prawda? – mruknęłam.

Nigdy nie drążyłam tematu swoich przodków i nie zapytałam, co to znaczy, że babcia jest szalona. Szalona – czyli na przykład żywi się korą z drzew, nosi stroje z szyszek i żyje pod gołym niebem wraz z dzikimi zwierzętami?

Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, Alexis tylko machnęła ręką, pokazując coś w ciemności przed nami, i kazała mi iść za sobą. Szarpnięta walizka wyskoczyła z dołka, rozbryzgując błoto na wszystkie strony. Ochlapała mnie aż po czubek głowy. No super!

Alexis nawet rozczochrana wyglądała cudownie (tak jakby właśnie wyszła z reklamy jakiegoś szamponu), a ja coraz bardziej czułam się jak zmokły szczur. Markotnie mamrocąc pod nosem, człapałam za mamą.

Ulica zamieniła się w polną drogę i stała się jeszcze bardziej błotnista. Światła zostały daleko za nami. Mała wieś prawie znikła z pola widzenia, tylko lodowaty wiatr towarzyszył nam wiernie, przenikając przeraźliwym chłodem przez oczka mojego wełnianego swetra. Krople siekły mi twarz. Maszerowałyśmy przez jakieś pustkowie.

– Na urwisku ktoś stał. Widziałaś go? – wycharczałam, żeby odpędzić od siebie myśl, że za chwilę zamarznę.

– Na Szekspirowskim Urwisku? W taką pogodę? Raczej wątpię. – Alexis mówiła tak cicho, że ledwie ją rozumiałam. – Poczekaj, wezmę twoją walizkę – zaproponowała ze szczytu pagórka, na który właśnie weszła.

Podsunęłam jej walizkę i sama wdrapałam się na szczyt. Stałyśmy na czymś w rodzaju płaskowyżu. W oddali widać było światła i wieże jakiegoś zamku, odznaczające się ostrymi konturami na wieczornym niebie. Bliżej, po naszej prawej stronie, w kilku oknach olbrzymiej posiadłości również paliło się jasne światło. Droga się rozwidlała. Jedna jej odnoga wiodła w głąb równiny, do zamku.

Ale Alexis skręciła w prawo i maszerowała w stronę kutej bramy wjazdowej przerywającej wysoki żywopłot, za którym spodziewałam się ujrzeć park albo wysypany żwirem podjazd z fontanną na środku. Na filmach w każdym razie zawsze żwirowa droga biegła między równo przyciętymi ramionami żywopłotu, kamiennymi posągami, pnączami róż… Pasowałyby tu jeszcze stare zabytkowe samochody. Potrzebna przecież była odpowiednia scenografia, żeby zakochane pary miały gdzie wyznawać sobie miłość albo dzielny detektyw mógł ścigać bezwzględnego mordercę… Dwór za bramą wyglądał wspaniale – to było widać już z daleka. Niezliczone wykusze wyrastały ze starych solidnych murów, niewielkie wieżyczki i kominy różnego kształtu pięły się dumnie w górę, drapiąc ciemne burzowe chmury. Za ciężkimi kotarami w oknach migotały płomienie świec.

Deszcz jeszcze się nasilił, pojedyncze krople zlały się w jeden welon, jakby chciały w ostatniej chwili ukryć dwór przed naszymi oczami. Ale na to było już za późno. Znalazłyśmy się na wyspie i nie miałyśmy odwrotu.

Alexis położyła delikatnie opuszki palców na giętej wzorzystej klamce u bramy i odetchnęła głęboko.

– „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”1 – wymamrotała i zdecydowanym ruchem nacisnęła wreszcie klamkę.

– Co takiego? – zapytałam.

– Ach, to tylko początek powieści, którą tu kiedyś często… czytałam – westchnęła.

– Rozumiem – powiedziałam, mimo że nie wiedziałam, o czym mówi.

Dzwoniłam zębami tak głośno, że z trudem mogłam zebrać myśli.

Przez niewielki park pocięty szerokimi żwirowymi ścieżkami i starannie utrzymanym żywopłotem, mijając liczne rzeźby i różane pnącza, a potem marmurowymi schodami na górę na zmianę dźwigałyśmy i ciągnęłyśmy nasze bagaże. Brakowało jedynie oldtimerów, najlepiej kabrioletów, przed domem.

Stanęłyśmy przed drzwiami. Nie zastanawiając się ani chwili, Alexis nacisnęła dzwonek.

Wewnątrz domu rozległ się miły dla ucha gong.

Jednak dłuższą chwilę trwało, zanim otwarły się dębowe drzwi i wychylił się zza nich wielki, pomarszczony nos. Należał do starego mężczyzny w garniturze, obserwującego nas przez szkła okularów.

– Dobry wieczór, mister Stevens. To ja, Alexis.

Pan Stevens skinął nieznacznie głową.

– Ależ oczywiście, ma’am. Poznałem panią – powiedział i robiąc krok w tył, dodał: – Oczekiwaliśmy pani?

– Nie, ale chciałabym porozmawiać z mamą – odparła Alexis.

Pan Stevens ponownie skinął głową i pomógł jej przenieść przez próg nadwyrężoną podróżą walizkę. Kiedy pokryta starczymi plamami dłoń sięgnęła po mój bagaż, błyskawicznie go odsunęłam. Tak długo taszczyłam dzisiaj tę walizkę, że na te ostatnie metry nie będę się wysługiwać jakimś starcem, który napewno ma mniej siły niż ja! Jednak pan Stevens popatrzył na mnie tak surowo i wcale nie starczo, że koniec końców oddałam mu swoją walizkę i schowałam ręce do kieszeni. I rzeczywiście, ciężar naszych bagaży zdawał się nie stanowić dla niego żadnego problemu.

– Wow! – wyrwało mi się, jak tylko uciekłyśmy wreszcie przed siekącym deszczem.

Hol wejściowy okazał się większy niż całe nasze mieszkanie. U nas przedpokój to była wąska, ciemna kiszka. Jej ściany pokrywała wysłużona tapeta w stokrotki, odklejona w wielu miejscach. Co prawda Alexis próbowała dodać mu nieco przytulności za pomocą zasłony z koralików i palmy w dużej donicy, ale czar wieżowca tkwił uparcie w całym otoczeniu. Salon będący jednocześnie sypialnią Alexis, kuchnia z kafelkami z lat siedemdziesiątych, łazienka i mój pokój, w którym dywan z biegiem lat pofałdował się w głębokie fale. W tych pudelkach z betonu z maleńkimi oknami żadne regały pełne książek i dzbanuszki do herbaty zdobione w kolorowe kwiatki nie dały rady wszechobecnej szarości.

Hol wejściowy w domu mojej babci był fantastyczny. Sklepienie znajdowało się tak wysoko, że od przyglądania się namalowanym na nim obrazom aż zakręciło mi się w głowie. Artysta nie stworzył na nim jednak ani nagich pyzatych aniołków siedzących na obłoczkach, ani innych podobnych motywów charakterystycznych dla malarstwa sufitowego, tylko ludzi z książkami. Niektórzy czytali, inni pokazywali coś na zapełnionych książkami regałach, a jeszcze inni mieli twarze przykryte rozłożonymi książkami. Pomiędzy elementami malowidła powtarzał się co i raz herb rodu: na tle koloru czerwonego wina zielony jeleń z rozłożystym porożem stał na stosie książek. W samym środku holu z sufitu zwieszał się żyrandol, którego ramiona stanowiły złote, zachodzące na siebie, ozdobnie wygięte litery. Na wyłożonych drewnianą boazerią ścianach wisiały w regularnych odstępach pasujące do żyrandola kinkiety, a pomiędzy nimi wymalowano motyw rodowego herbu. Podłogę zakrywały orientalne dywany pokryte znakami, jakich wcześniej nie widziałam. Na przeciwległej ścianie znajdowały się schody wiodące na górę, których dębowe poręcze wykonane były z drewnianych ozdobnych liter. Przemknęła mi przez głowę myśl, że być może właśnie po babce odziedziczyłam uzależnienie od czytania książek.

– Zechcą panie pójść za mną. Bagażem zajmę się później – powiedział Mr Stevens.

Jak na mężczyznę w jego wieku trzymał się zadziwiająco prosto, a jego wypolerowane na błysk buty nie robiły najmniejszego hałasu na szlachetnych dywanach.

My dla odmiany zostawiałyśmy za sobą mokre, błotniste ślady.

– Hm, może powinnyśmy zdjąć buty… – szepnęłam do Alexis.

Ale ona tylko pokręciła głową, zupełnie nieobecna duchem. Dopiero teraz zauważyłam, że z całej siły zaciska dłonie na wełnianej tkaninie płaszcza. Przygryzła dolną wargę, a wzrok uciekał jej w różne strony.

Musiałyśmy przyspieszyć kroku, żeby nadążyć za lokajem. Było mi wstyd, że zostawiamy tyle brudu w najpiękniejszym holu, jaki kiedykolwiek widziały moje oczy. Próbowałam omijać przynajmniej kobierce. Lśniący parkiet łatwiej umyć.

Niestety parkiet był bardzo śliski. Zrobiwszy parę kroków, pośliznęłam się na warstwie błota i wody pod moimi trampkami i straciłam równowagę. Przez ułamek sekundy wymachiwałam jeszcze rękoma (przy czym niestety zahaczyłam o wyglądającą niczym wyrzeźbiona z drewna fryzurę pana Stevensa i wprowadziłam na jego głowie pewien nieład), a następnie wylądowałam na pupie. Jasny gwint!

Lokaj odwrócił się i obserwował mnie przez przekrzywione okulary, unosząc w górę obie brwi, ale nic nie powiedział. Włosy z tyłu jego głowy uniesione były niczym czub z piór na głowie kakadu.

– Prze-pra-szam – wymamrotałam.

Alexis bez słowa podała mi rękę i pomogła wstać. Była przyzwyczajona do takich sytuacji, nazywała mnie zawsze wtedy pieszczotliwie żyrafą, ponieważ moje nogi i ręce sprawiały wrażenie za długich i nie chciały mnie słuchać. Rzeczywiście, czasami czułam się jak żyrafa między wszystkimi tymi dziewczętami w moim wieku, których kształty ostatnio zaokrągliły się po kobiecemu i które przestały być chude i długie jak ja. Żyrafa na rolkach na długich niezdarnych nogach.

Wstałam z pomocą Alexis i żeby zachować resztki godności, powstrzymałam się przed roztarciem bolącej pupy. Mr Stevens szedł dalej, a jego fryzura, o dziwo, znowu sprawiała wrażenie odpornej na wybuch bomby. Tymczasem minęliśmy hol i przez ukryte w boazerii drzwi weszliśmy do długiego korytarza, potem schodami na górę, kolejny korytarz… Zastanawiałam się właśnie nad tym, że gdybym się tu zgubiła, sama nigdy w życiu nie znalazłabym wyjścia z tego budynku, kiedy dotarliśmy wreszcie do salonu, w którym stał obciągnięty jedwabiem szezlong.

– Proszę – powiedział Mr Stevens, wskazując na siedzisko, a sam podszedł do kominka i zaczął rozpalać ogień. Nie usiadłyśmy, ponieważ zwabił nas radośnie trzaskający płomień, który rozbłysnął chwilę później. Alexis i ja stanęłyśmy tak blisko kominka, jak to było możliwe, a tymczasem lokaj zniknął. Ciepło rozchodziło się po moim przemarzniętym ciele. Niczym ledwo wyczuwalne kopnięcia prądu przesuwało się przez moje dłonie i twarz. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ciemnopomarańczowym żarem, który widziałam mimo zamkniętych powiek. Jednak od mokrego ubrania ciepło odbijało się jak od pancerza ochronnego. Tylko gdzieniegdzie między oczkami dzianego swetra czułam przyjemne ukłucia. Bardzo rzadkie i wolne.

Sama nie wiem, jak długo tak stałam, czekając, aż ciepło przeniknie mnie do szpiku kości, może tylko parę sekund. W każdym razie pan Stevens pojawił się o wiele za szybko.

– Mairead Lennox, Lady of Stormsay – zapowiedział uroczyście.

Zmusiłam się do otwarcia oczu i odwróciłam się tyłem do kominka.

Jak chyba wszystkie kobiety w mojej rodzinie, babcia była bardzo wysoka. Wyższa nawet od Alexis i ode mnie. A może to było złudzenie, ponieważ siwe gęste włosy miała zawinięte na czubku głowy w imponujący węzeł? W każdym razie pośrodku gęstej sieci maleńkich zmarszczek na jej twarzy znajdowały się takie same ciemne oczy, jakie miałyśmy ja i Alexis. Jej nos był nieco za długi, a wargi trochę za wąskie. A jednak kiedyś musiała być bardzo piękna. W ciemnozielonej jedwabnej sukni zwieńczonej pod szyją białym kołnierzykiem spiętym ozdobną broszą sprawiała wrażenie – tak jak i jej dwór – jakby pochodziła z innego świata i z innego czasu. Na piersi zwisały jej okulary do czytania na łańcuszku, których oprawki wysadzane były drobnymi czerwonymi kamykami.

Przez chwilę Alexis i lady przyglądały się sobie bez słowa. Alexis, która stała tu w swoim o wiele za mokrym i o wiele za kolorowym ubraniu, ciągle mięła dłońmi płaszcz, aż pojawiały się na nim krople wody. Dla mnie Alexis była zawsze kimś w rodzaju wegańskiej reinkarnacji Pippi Langstrumpf. Była silna, odważna, inna niż wszyscy. Matka, której nie obchodzi, co sobie ludzie pomyślą, kiedy w drodze do przedszkola balansuje ze swoją pięcioletnią córką po murach, głośno śpiewając wesołe dziecinne piosenki. Która nigdy się nie denerwuje. A jednak teraz była bardzo zdenerwowana.

Bezwiednie Alexis przesunęła językiem po wargach, kiedy babka przeniosła wzrok na mnie i zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów. Czułam, że między nami zawisło jakieś niewypowiedziane pytanie, ale nie miałam pojęcia jakie. Alexis cały czas milczała. Przełknęłam głośno ślinę, a lady Mairead uniosła brwi w oczekiwaniu – na co? Ogień na kominku za naszymi plecami trzaskał wesoło, na dworze deszcz bębnił o szyby. Pnące róże i geometryczne krzewy stawiały zdecydowany opór szalejącej burzy. Skrzydełka nosa mojej babki rozchylały się nieznacznie, kiedy oddychała. Woda z naszych włosów i ubrań spływała na podłogę i tworzyła pod nogami niewielkie kałuże.

Alexis nadal stała w milczeniu.

Sytuacja była nie do zniesienia!

– Hm… a więc ja jestem Amy – wyrwało mi się wreszcie. – Cieszę się… że mogę cię… ehm to znaczy oczywiście panią… poznać – wydukałam i jako że lady Mairead nie zareagowała, na wszelki wypadek dodałam jeszcze: – Milady?

Podobno wysoko urodzeni ludzie często są przewrażliwieni na punkcie swoich tytułów. Jednocześnie – zupełnie mimo woli – kolana ugięły mi się w jakimś rozpaczliwym dygnięciu. Nie było to zbyt eleganckie. Poczułam, że twarz zalewa mi soczysty rumieniec.

Kąciki ust mojej babki uformowały się w zapowiedź delikatnego uśmiechu.

– Czy to twoja…? – skierowała pytanie w stronę Alexis. – Naprawdę? – Zrobiła krok w moją stronę, przesunęła mi delikatnie palcami po policzku i zakreśliła nimi linię brody.

Alexis przytaknęła.

– Wcześnie zaszłam w ciążę.

– Ach tak. – Lady Mairead teraz uśmiechnęła się naprawdę. – Cóż, Amy, w takim razie jestem twoją babką – stwierdziła i dodała coś w obcym języku, o którym mogłam tylko przypuszczać, że to celtycki: – Ceud mìle fàilte! – Na szczęście natychmiast przeszła na angielski. – Witam cię po tysiąckroć w domu Lennoxów, Am…

– Nie rób sobie żadnych nadziei – wpadła jej w słowo Alexis. – Nie dlatego przyjechałyśmy.

– Nie? To w takim razie dlaczego?

Alexis odetchnęła głęboko, jakby musiała pokonywać wewnętrzny opór, rozmawiając z matką.

– Po prostu musiałyśmy wyjechać, a nie wiedziałyśmy dokąd – zaczęła. – Trochę to było nieprzemyślane, ale… W każdym razie chcemy pozostać tu tylko chwilę i… odpocząć. To wszystko. Amy ma teraz wakacje. Za kilka tygodni wracamy do domu.

Oczywiście Alexis wiedziała doskonale, że nienawidziłam szkoły. Nie chciałam już nigdy w życiu oglądać swoich „przyjaciół”. Jednak kiedy postanowiłyśmy natychmiast opuścić Niemcy, nie zastanawiałyśmy się, na jak długo. Bardzo możliwe, że kiedyś będziemy naprawdę musiały wrócić do domu. Przecież za trzy lata miałam zamiar zdać maturę i dostać się na medycynę. Ale na razie nie chciałam sobie tym zaprzątać głowy. Moja babka również odegnała od siebie uwagi mamy jednym zdecydowanym machnięciem szczupłej dłoni.

– Jeśli chcecie zostać, to wiesz, jaki jest mój warunek. Ona musi czytać. Dopóki tu będziecie, musi czytać, a potem, gdy nadejdzie czas powrotu, sama zadecyduje.

– Czytać? Co to znaczy? – zapytałam. – Dlaczego miałabym musieć czytać?

Alexis westchnęła głośno.

– To bardzo długa historia, kochanie. Ma coś wspólnego z naszą rodziną, ale to nieważne. My…

– A więc ona nie wie? – przerwała moja babka bezbarwnym głosem. Wargi wykrzywiły się jej, jak po zjedzeniu cytryny.

– Czego nie wiem?

Zanim jednak lady Mairead zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Alexis, która pozbyła się już ostatecznie całej swojej nerwowości, oświadczyła stanowczo:

– Nie dzisiaj. Dzisiaj nie mam do tego nerwów, Amy jest przemoczona i zmarznięta, ja zresztą też. Ostatnie tygodnie były dla nas trudne, a podróż tutaj w tej okropnej nawałnicy też do łatwych nie należała. Porozmawiamy o tym jutro.

Babka już chciała zaprotestować, ale zorientowała się, że cała drżę z zimna.

– A więc dobrze – powiedziała. – Mister Stevens pokaże wam pokoje i przygotuje kąpiel.

Po chwili obie z mamą leżałyśmy w wannie wielkości małego basenu. Kiedy w niej stanęłam, woda sięgała mi aż do bioder, a kiedy odpowiednio ułożyłam nogi, mogłam nawet przepłynąć parę metrów od jednego brzegu do drugiego. Ale na sportowe zajęcia w wannie byłyśmy zbyt zmęczone. Wolałyśmy moczyć się bez ruchu w ciepłej wodzie i pozwalać, by nasze skostniałe ciała nabierały życia. Między nami wznosiły się góry piany. Pod sufitem łazienki również wisiał żyrandol zrobiony ze złotych liter.

W drodze przez zagmatwane labirynty korytarzy usiłowałam dowiedzieć się od Alexis, o co chodzi, dlaczego dla niej i dla lady Mairead to, czy ja czytam książki, czy też ich nie czytam, jest takie ważne. W czasie tych wakacji na pewno nie miałam zamiaru nie czytać. Bądź co bądź od lat moim ulubionym zajęciem było stopniowe i systematyczne przekopywanie się przez regały książek w bibliotece miejskiej. Ale Alexis tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:

– Przecież wiesz, Amy, że cała nasza rodzina jest szalona.

Wykończone przeżyciami dnia pozwalałyśmy się wodzie kołysać, chłonąc jej przyjemne ciepło, które momentami sprawiało ból naszej przemarzniętej skórze, ale zaraz potem rozchodziło się przyjemnie aż do szpiku kości. Leżałam bez ruchu, ani jeden mięsień nie miał prawa drgnąć, i obserwowałam swoje cienkie długie włosy, które niczym w zwolnionym tempie kołysały się wraz ze mną na powierzchni wody. Ich rudawy połysk był jedynie marnymi popłuczynami po rudej czuprynie Alexis, a teraz, mokre, prawie go całkiem utraciły. Miałam wrażenie, że jestem lilią wodną unoszącą się na powierzchni tropikalnego morza. Ależ to musiało być wspaniałe życie: nic nie robić, tylko pozwalać się kołysać prądom morskim.

Potem pomyślałam, że tak naprawdę to szczęście, że nie jestem lilią, ponieważ bez książek prędko by mi się takie morskie życie znudziło. Nagle woda zafalowała gwałtownie. To Alexis się poruszyła. Najpierw podpłynęła kawałeczek, a następnie wzięła głęboki oddech i zanurkowała. Siedziała na dnie wanny prawie dwie minuty, a kiedy wreszcie wypłynęła na powierzchnię, jej oczy wyglądały tak, jakby z trudem powstrzymywała łzy. Prawdopodobnie przeklinała właśnie dzień, w którym pośliznęła się i skręciła nogę. Stało się to na łące, na której pasły się owce należące do gospodarstwa ekologicznego, gdzie pracowała. W izbie przyjęć pobliskiego szpitala przystojny lekarz założył jej szynę. Dominik szybko wkradł się w jej serce. Byli ze sobą ledwie niecały rok, ale Dominik od razu stał się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. Smażył w naszej wegańskiej kuchni steki dla siebie i dla mnie. Chodził z nami na lodowisko… Tęskniłam za nim. I tylko za nim, za nikim więcej.

– Na pewno przeżyjemy na Stormsay niesamowite wakacje – zacytowałam słowa Alexis, żeby ją uspokoić.

I naprawdę tak myślałam. Bo wszystko było lepsze od siedzenia w domu, gdzie każda rzecz i każdy kąt przypominały Dominika. W Bochum Alexis przeżywała miłosny zawód, a ja mogłam spotkać znajomych ze szkoły nieznających litości dla takich, które miały od góry do dołu piątki i za mały obwód w biuście.

Alexis zamrugała powiekami i powiedziała:

– Tak. Masz rację. – Przyglądała mi się dłuższą chwilę. Nagle uśmiechnęła się i zagarniając górę piany, zawołała: – Powiedz, Amy, czy może być lepszy początek urlopu niż ostra bitwa w wannie na pianę do kąpieli?

Roześmiałam się i również uzbroiłam się w górę puszystych pocisków.

Później, zanim zasnęłam opatulona ciepłą kołdrą, wsłuchiwałam się w burzę za oknem. Wydawało mi się, że między jęki i zawodzenie wichru wkradał się inny dźwięk, który brzmiał jak szloch dziecka. Czy ktoś tam na mokradłach płakał? Nie, z pewnością tylko mi się wydawało.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI

Prolog

1. Była sobie wyspa

2. Tajna Biblioteka

3. Guma do żucia dla Olivera Twista

4. Między Wersami

5. W poszukiwaniu Białego Królika

6. Wielki pożar

7. Odkrycia

8. Załamanie pogody

9. Polowanie

10. Wizyta w domu Lennoxów

11. Dziecko na bagnach

12. Sen nocy zimowej

13. Szekspirowskie Urwisko

14. Pomysły

15. Zapomniana

16. Księżniczka

17. Bestia

18. Rycerz

19. I jeśli nie umarli...

Spis książek, których bohaterowie pojawiają się w powieści:

1 Anna Karenina, przeł. Kazimiera Iłłakowiczówna, Warszawa 1956, PIW, s. 5 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: