Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

STS - tu wszystko się zaczęło - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lipca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

STS - tu wszystko się zaczęło - ebook

Za kulisami najsłynniejszego teatru satyrycznego w Polsce.

STS - Studencki Teatr Satyryków - jeden z najbardziej zasłużonych zespołów artystycznych PRL. Teatr dał 55 premier i aż 3210 przedstawień – pierwsze 2 maja 1954, ostatnie 14 marca 1975.

STS wyrósł na fali ogromnego fermentu, jaki pojawił się w sztuce wraz z ustępowaniem socrealizmu. Jego specjalnością stały się tak zwane rewie satyryczne.

Artyści sprzeciwiali się wypaczeniom systemu żartem, ironią i parodią. Stali się pionierami zmian politycznych 1956 roku. Obnażali absurdy władzy i konformizm jednostek. Wyśmiewali bezsens pompatycznego stylu oficjalnych akademii i narodowe kompleksy. Odważnie komentowali aktualne problemy społeczne, umiejętnie łącząc satyrę polityczną z liryką.

Dewizą zespołu stało się hasło Andrzeja Jareckiego: Mnie nie jest wszystko jedno. Dołączyło do sarkastycznego stwierdzenia Jerzego Markuszewskiego: Myślenie ma kolosalną przyszłość. Hymnem kolejnych generacji młodej polskiej inteligencji stała się piosenka "Okularnicy” Agnieszki Osieckiej z muzyką Jarosława Abramowa.

Trzon zespołu stanowili młodzi ludzie piszący teksty: Jarecki, Osiecka, Abramow, Ziemowit Fedecki, Stanisław Tym; tworzący muzykę: Marek Lusztig, Edward Pałłasz, Maciej Małecki; reżyserujący: Markuszewski, Wojciech Solarz, Olga Lipińska; i występujący: Ryszard Pracz, Kazimiera Utrata, Henryk Malecha, Jan Tadeusz Stanisławski, Krystyna Sienkiewicz, Anna Prucnal, Zofia Merle.
Udało im się stworzyć spontaniczną artystyczną wspólnotę, która razem pracowała, razem bawiła się i razem wypoczywała, a wszystko ze specyficznym poczuciem humoru i absurdu.

Twórcy STS-u mówili ze sceny o wszystkim, co ich niepokoiło i bolało. Zdecydowana większość tekstów napisanych dla STS-u broni się do dziś, a nawet zdaje się być paląco aktualna. Choćby parafraza myśli Juwenalisa: Trudno nie pisać satyry, dopełniona przez Jareckiego: kiedy się na was popatrzy.

Książka powstała na bazie niepublikowanych wcześniej rozmów Pawła Szlachetko z członkami zespołu oraz anegdotycznej historii STS-u zebranej i opracowanej przez Janusza R. Kowalczyka. 

Paweł Szlachetko – z wykształcenia polonista, teatrolog, autor kilkunastu słuchowisk radiowych. Twórca zbiorów reportaży i kilku powieści kryminalnych i sensacyjnych. Scenarzysta filmowy i telewizyjny (cykl dokumentalny „Śladami złodziei aniołów” i film fabularny „Zwerbowana miłość”). W 2012 roku nominowany do literackiej Nagrody Wielkiego Kalibru za powieść „Wichrołak”.

Janusz R. Kowalczyk – pochodzi z Krakowa, teatrolog i filmoznawca, scenarzysta, satyryk Piwnicy pod Baranami (1978–1987). Wygłaszał, nagrywał, drukował, po części w podziemiu. Wiersze. Fraszki. Aforyzmy. Prozę. Słuchowiska. Scenariusze. Recenzent teatralny „Rzeczpospolitej” (1990–2009) i juror festiwali. Okazjonalnie – wykładowca. Redaktor portalu Culture.pl. Autor wspomnień (o Piwnicy i nie tylko) „Wracając do moich Baranów”.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-735-7
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORÓW

W czasie jednej z rozmów z Andrzejem Drawiczem usłyszałem, że historia powstania Studenckiego Teatru Satyryków jest łańcuszkiem łączących się ze sobą przypadków i współdziałania ludzi dobrej woli.

Otóż, jak opowiadał pan Andrzej, w pierwszych miesiącach 1954 roku zajmował się on w Radzie Uczelnianej Zrzeszenia Studentów Polskich sprawami kultury. Pewnego dnia Jurek Markuszewski poinformował go, że Teatr Satyryków, który działał wówczas w Warszawie, podjął pierwszomajowe zobowiązanie: chciałby zaopiekować się na Uniwersytecie Warszawskim zespołem satyrycznym – gdyby taki istniał. „Zadziałałem wówczas niczym przełącznik”, wspominał pan Andrzej. W rezultacie skontaktował się z wydziałami Polonistyki oraz Historii Sztuki, gdyż przypomniał sobie, że są tam ludzie, którzy recytują i śpiewają. Zawodowi satyrycy przynieśli stare teksty, które adaptowano, nadając im studencki klimat.

Tak wszystko się zaczęło.

Podobnie rzecz miała się z niniejszą książką. W 1980 roku kończyłem polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Przypadek sprawił, że pewnego dnia obejrzałem dokumentalną etiudę poświęconą STS-owi. W pamięci szczególnie utkwiła mi scena, w której dwóch aktorów, z zasłoniętymi oczami, maszeruje przed siebie. Idący przodem zapewnia: „Dzięki naszej idei mój wzrok sięga daleko”.

To był pierwszy przełącznik. Przyznam się, że szczerze wówczas żałowałem, iż urodziłem się zbyt późno, żeby wziąć udział w pracach Studenckiego Teatru Satyryków. Cóż, pozostało mi tylko napisanie o nim pracy magisterskiej.

Jakiś czas później, ku swemu zaskoczeniu, przeczytałem w książce Agnieszki Osieckiej: „»Po to, żeby Łazuka mógł zostać magistrem, ja musiałem zostać profesorem« – mawiał świętej pamięci Kazimierz Rudzki, i w pewnym sensie żartował. Dziś żarty powoli się kończą. Coraz poważniejsi ludzie na poważnie zajmują się śmiesznymi sprawami. Pisano już doktorat z historii palanta, pan Szlachetko ukończył magisterium o STS-ie, pięciu studentów z Wrocławia doktoryzuje się z Adama Pawlikowskiego, zięć pana Gottesmana1 zaś – z rock and rolla”2. I to był drugi przełącznik. Postanowiłem napisać o STS-ie książkę.

Najpierw zapukałem do drzwi domu Ryszarda Pracza, aktora i wieloletniego dyrektora sceny. Ten przekazał mnie w ręce innych. Niczym pałeczka (pokoleniowej?) sztafety trafiłem do najważniejszych koryfeuszy teatru oraz aktorów, którzy występowali na scenie przy ul. Świerczewskiego w Warszawie i pisali dla niej.

Każdy z nich udzielił mi wywiadu, naniósł na nim poprawki i zaakceptował jego treść. Chociaż, jeśli miałbym być szczery, owe wywiady w rzeczywistości były wielogodzinnymi (niekiedy nocnymi) rozmowami o teatrze, społecznej kondycji Polaków lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, dyskusji o tym, co było, już minęło i jak być powinno.

Na początku 1988 roku złożyłem gotową książkę w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Tekst został przyjęty, dostałem zaliczkę i… cenzura nie zgodziła się na publikację. Okazało się, że na wielu esteesowcach (między innymi Jerzym Markuszewskim oraz Andrzeju Drawiczu) ciąży zapis cenzorski, co oznaczało, że ich nazwiska nie mogą pojawić się w druku.

W rezultacie książka wylądowała w mojej szufladzie i przeleżała w niej dwadzieścia pięć lat. Pewnego dnia, składając powieść w wydawnictwie Prószyński i S-ka, spytałem, czy nie reflektowaliby na sentymentalną podróż w przeszłość, do czasu powstania i świetności STS-u. To pytanie, na swoje szczęście, zadałem Pani Annie Derengowskiej. I tak zadziałał trzeci przełącznik.

Czwartym okazało się spotkanie z Januszem R. Kowalczykiem, teatrologiem, recenzentem teatralnym i literackim, długoletnim aktorem Piwnicy pod Baranami i autorem piszącym dla tej sceny, z którym umówiła mnie Pani Anna.

Paweł Szlachetko

Obaj, wyruszając z różnych miejsc i mając różne doświadczenia literackie, postanowiliśmy opowiedzieć o wspaniałym teatrze i niespokojnych czasach ideowych oraz intelektualnych przełomów.

Swego czasu Agnieszka Osiecka w jednej z piosenek napisała: „Odczuwamy trochę zgagi po tym życiu – po tym życiu, po przepiciu i te pe. Odczuwamy trochę kaca, że co było, to nie wraca, jak ten kochaś, który zginął w sinej mgle”.

STS na pewno we mgle nie zaginął. Świadczy o tym choćby to, że właśnie teraz, Czytelniku, czytasz te słowa.

Paweł Szlachetko, Janusz R. Kowalczyk

1 Gustaw Gottesman (1918–1998) – dziennikarz, pisarz, tłumacz. Wraz z Andrzejem Jareckim przełożył na polski libretto musicalu Les Misérables (francuskie libretto: Alain Boublil i Jean-Marc Natel na podstawie powieści Nędznicy Wiktora Hugo; muzyka: Claude-Michel Schönberg). Jego zięciem był Jerzy Wertenstein-Żuławski (1947–1996) – socjolog kultury, publicysta, tłumacz. Opublikował między innymi To tylko rock’n roll! (1990), Między nadzieją a rozpaczą. Rock, młodzież, społeczeństwo (1993).

2 A. Osiecka, Szpetni czterdziestoletni, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1987.STS BYŁ PIERWSZY

Studencki Teatr Satyryków, powszechnie znany jako STS, powstał 13 marca 1954 roku. Kilkoro słuchaczy Uniwersytetu Warszawskiego zgromadzonych w zadymionej salce Domu Studenta przy Krakowskim Przedmieściu postanowiło założyć zespół teatralny. Amatorami zabawy na scenie byli głównie kandydaci na filologów i historyków sztuki, potem doszli inni.

Założenia były skromne: prawo do własnej wypowiedzi. Jak na tamte lata – ryzykownie odważne. Przypomnijmy, że działo się to w czasach, kiedy wielu osobom nie obeschły jeszcze łzy po stracie, jaką była przed rokiem śmierć generalissimusa Stalina.

STS powstał zanim… Zanim wolno było szerzej otworzyć usta, żeby wypowiedzieć swoją niezgodę na zastaną rzeczywistość. Powstał właśnie po to, żeby móc głośno mówić wtedy, kiedy jeszcze na zbyt wiele nie można było sobie pozwolić.

STS powstał zamiast… Zamiast gazety. Kontrola treści zamieszczanych w prasie była wystarczająco skrupulatna, aby młodzi ludzie nie mogli w niej artykułować myśli w sposób pełny i niczym nieskrępowany.

Tymczasem teatr – zwłaszcza studencki, o statusie amatorskim i o ograniczonym kręgu odbiorców – nadmiernych emocji wśród PRL-owskich decydentów nie wzbudzał. Ot, kolejna efemeryda, kalkulowali: niech się te studenty wyszumią na scenie, a nie na ulicy. Wkrótce dostaną nakazy pracy, porozrzuca się ich po kraju i spokój.

Inicjatorów przyszłego STS-u nakręcał natomiast właśnie niepokój. Pokoleniowy bunt wobec totalitarnego reżimu, narzuconej władzy i zakłamanej ideologii, która wpływała na życie codzienne w kraju nad Wisłą, kształtując mentalność jego mieszkańców. Scena dawała młodzieży uniwersyteckiej szansę zamanifestowania własnego stanowiska wobec najbardziej niepokojących kwestii światopoglądowych, społecznych czy politycznych.

Amatorska grupa szybko stała się znaczącym głosem młodej inteligencji, wyprowadzającej rodaków z beznadziei stalinizmu. Stworzyli wspólnotę ludzi, którzy się odnaleźli i inspirowali się nawzajem. STS był czymś więcej niż ich teatrem – był ich trybuną.

Atmosferę powstawania teatru oddaje takie oto wspomnienie Stanisława Tyma:

Gdy po drugiej wojnie światowej Polska wzbogaciła się terytorialnie o Warmię i Mazury, nad Jezioro Nidzkie do leśniczówki Pranie zaczął przyjeżdżać Konstanty Ildefons Gałczyński. Od 1949 roku do Gałczyńskiego zaczęli przyjeżdżać studenci z Warszawy – ot, tak – żeby zobaczyć się z Poetą, porozmawiać lub po prostu wypić wódkę. Gałczyński pisał, trochę pił – studenci tylko pili i było bardzo przyjemnie. Potem Mistrz przeniósł się w zaświaty, a studenci, którzy go odwiedzali, urządzili pierwszy w Polsce Studencki Teatr Satyryków w Warszawie. W teatrze tym spędziłem kilkanaście lat. Gałczyńskiego już nie było. Sami musieliśmy pić i sami musieliśmy pisać3.

Tyma ciekawie się czyta, choć w tej akurat informacji króluje licentia poetica. Gałczyński po raz pierwszy przybył do Prania w lipcu 1950 roku. Wskazał mu to miejsce wypoczynku slawista Ziemowit Fedecki, pomagający poecie, gdy ten przechodził zawał serca. Gałczyński przyjeżdżał z Warszawy jeszcze przez kolejne trzy lata, jako gość ówczesnego leśniczego Stanisława Popowskiego.

Wraz z żoną Natalią snuł plany zamieszkania na stałe w okolicy Jeziora Nidzkiego; zamiary te zniweczyła nagła śmierć poety w grudniu 1953 roku. Studenci tworzący STS, owszem, przyjeżdżali nad to jezioro, ale wtedy poeta już nie żył. W leśniczówce Pranie u niego nie bywali.

Młoda inteligencja chciała się wypowiadać poprzez teatr. Studencki Teatr Satyryków stworzyli i kierowali nim ideowcy o lewicowym, prospołecznym nastawieniu. Ich dzieciństwo przypadało na lata wojny, a przyśpieszone dojrzewanie sprawiło, że doskonale wiedzieli, co zamierzają zakomunikować światu.

Jak odnotował Andrzej Jarecki, wśród pomysłodawców Studenckiego Teatru Satyryków byli między innymi: Jerzy Markuszewski, Henryk Malecha, Andrzej Drawicz, Andrzej Wiktor Piotrowski, Marek Lusztig, Kazimiera Utrata, Tadeusz Adamkowski4. Zapewne nikt z nich wówczas nie przypuszczał, że zapoczątkował jedno z najciekawszych zjawisk kulturalnych i społecznych, jakim w powojennej Polsce okazał się ruch teatrów studenckich, zwanych później poszukującymi, otwartymi, offowymi etc.

Powstanie STS-u łączyło się z ogromnym fermentem, który pojawił się w naszej sztuce wraz z możliwością odstąpienia od zasad socrealizmu. Sceny prześcigały się w pokazywaniu nowego repertuaru, głównie zachodniego, ale też dawno niegranych Dziadów Adama Mickiewicza bądź ponownie „odkrywanych” sztuk Stanisława Ignacego Witkiewicza. Niosło to za sobą zmiany w estetyce teatralnej – aktorstwie czy scenografii, a prym wiodły tu zespoły pozainstytucjonalne.

Warto sobie uświadomić, że na mapie rodzimych scen alternatywnych STS pojawił się jako pierwszy. Zanim rozkwitły „sezony kolorowych chmur” Bim-Bomu na Wybrzeżu i zabrzmiały „koncerty ambitnych samouków” Piwnicy pod Baranami w Krakowie – gdzie też, z dala od warszawskiej centrali, można było sobie bardziej poswawolić – Studencki Teatr Satyryków miał już niezaprzeczalne osiągnięcia. Był w awangardzie.

Zetempowski z ducha zespół przyciągał światłych młodych ludzi o otwartych umysłach. Krytycznych wobec ówczesnych standardów ideologicznych wszędzie tam, gdzie mijały się z praktyką dnia codziennego. STS dał schronienie utalentowanym wrażliwcom, buntującym się przeciw oderwanym od realnych ludzkich problemów poczynaniom ekip rządzących.

Wypada wspomnieć, że lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte nie dawały tylu szans zaistnienia w świecie sztuki, z ilu może korzystać dzisiejsza młodzież. Komunistyczna asceza i siermiężność obejmowała wszystkie aspekty życia obywateli, nie wyłączała ich rozrywek. Niechęć gremiów rządzących do nowinek z Zachodu (tych jedynie słusznych, ze Wschodu, jakoś dziwnie nie było widać) sprawiała, że musiały być sprytnie przemycane – na przykład Andrzej Juszczyk, pierwszy bas STS-u, kiedy tańczył na parkiecie rock and rolla, miał przyczepioną do pleców informację: „Tak tańczą imperialiści”.

Studencki Teatr Satyryków przecierał szlaki. Dawał możliwość wypowiedzi ideowym społecznikom. Szczerze przekonanym, że pryncypia ustrojowe mają zabezpieczać podstawowe potrzeby ogółu obywateli, a nie widzimisię ich reprezentantów, będących akurat u władzy.

Trzon zespołu stanowili młodzi ludzie piszący teksty: Andrzej Jarecki, Agnieszka Osiecka, Jarosław Abramow, Ziemowit Fedecki, Stanisław Tym; tworzący muzykę: Marek Lusztig, Edward Pałłasz, Maciej Małecki; reżyserujący: Jerzy Markuszewski, Wojciech Solarz, Olga Lipińska; i występujący: Ryszard Pracz, Kazimiera Utrata, Henryk Malecha, Stanisław Mireński, Jan Stanisławski. Specjalnością STS-u były tak zwane rewie satyryczne. Dewizą zespołu stało się hasło Andrzeja Jareckiego: „Mnie nie jest wszystko jedno”. Dołączyło do sarkastycznego stwierdzenia: „Myślenie ma kolosalną przyszłość” Jerzego Markuszewskiego. Hymnem kolejnych generacji młodej polskiej inteligencji stała się piosenka Okularnicy Agnieszki Osieckiej z muzyką Jarosława Abramowa.

Studencki Teatr Satyryków okazał się jednym z najbardziej zasłużonych zespołów artystycznych PRL-u i wyrazistych symboli przełomu październikowego. Dał 55 premier i 3210 spektakli. Pierwsza próba 13 marca 1954, pierwszy występ 2 maja 1954, ostatni – 14 marca 1975 roku. STS działał dwadzieścia jeden lat i jeden dzień.

3 S. Tym, Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka, Instytut Wydawniczy Latarnik, Michałów-Grabina 2005.

4 A. Jarecki, Dziesięć lat STS, „Pamiętnik Teatralny” 1962, z. 3–4. Pomimo tytułu, tekst obejmował jedynie dziewięć lat istnienia STS-u.DWA STARTY

Atmosferę, w jakiej rodził się STS, barwnie oddał jeden z inicjatorów i pierwszy szef tej sceny, Henryk Malecha:

Nie pamiętam, czy śpiewałem już w warszawskim przedszkolu, czy dopiero w szkole podstawowej w Poznaniu. Z gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim utkwiły mi w pamięci, oprócz lekcji śpiewu, koncerty umuzykalniające artystów w auli, a także gimnazjalistów, z których najbardziej ceniony był syn dyrektora banku, pianista Krzysztof Trzciński, znany później jako Komeda.

Zacząłem sam myśleć o „karierze” scenicznej. W Kaliszu pytałem o warunki przyjęcia do studia aktorskiego w tamtejszym teatrze („Idź!” – popierała moje zamysły ciotka – „takie pokraki nieraz na scenach występują…”). Na balu maturalnym w Szkole Pracy Społecznej zaśpiewałem piosenkę o moście, przygotowany do tego przez przedwojenną solistkę Opery Poznańskiej, Wandę Paluszyńską.

Poznań nie przyjął mnie na studia, choć zdałem egzamin wstępny. Dziwne, byłem przecież w ZMP, a jako korespondent terenowy organu KW PZPR „Gazety Ostrowskiej” – mam odwagę do tego się przyznać – pisałem artykuły, które zawsze kończyły się „dla dobra pokoju i socjalizmu”. Natomiast dość łatwo dostałem się na Katolicki Uniwersytet Lubelski (startowały dwie osoby na jedno miejsce). Ja redagowałem gazetkę ścienną ZSP – same przyjemne tematy. Nie tylko chodziłem do teatrów, na koncerty do parku, ale i sam tańczyłem w uczelnianym zespole tańca ludowego. Chodziłem też do ogniska muzycznego, by kontynuować naukę gry na gitarze. Na zakończenie roku wystąpiłem z naszą orkiestrą gitarzystów w muszli parkowej! Z KUL-u nadsyłałem korespondencje do „Po Prostu”. To nie było jeszcze to październikowe „Po Prostu”. Tak się złożyło, że pismo organizowało wakacyjny obóz dla korespondentów w ośrodku pod Warszawą. Pojechałem. Niewiele się tam nauczyłem, ale pamiętam, że na zakończenie była część artystyczna, w której wziąłem udział. Nie sam – w chórze rewelersów zaśpiewaliśmy hiszpańską piosenkę Rumbala z czasów wojny domowej („Meserszmity wytropiły, bombardują z całej siły, oj, Carmela…”).

Na KUL-u było zupełnie dobrze, ale ciągnęło mnie do stolicy. Po pierwszym roku przeniosłem się na Uniwersytet Warszawski. Przestałem grać na gitarze, za to dużo śpiewałem w naszej V grupie polonistyki. Występowaliśmy na akademiach, startowaliśmy nawet w eliminacjach środowiskowych. W tej grupie wiersze recytowali Józef Waczków i Andrzej Gabryś, późniejsi aktorzy STS. Pobierałem także lekcje tańca towarzyskiego w szkole braci Sobiszewskich na Chmielnej. Obowiązkowy był udział studentów w brygadach żniwnych – w czasie wakacji wyjeżdżali pomagać PGR-om. I tak we wrześniu 1953 roku, po trzecim roku studiów, a pół roku po śmierci Stalina, ferajna z Uniwersytetu Warszawskiego pojechała do PGR-u w Gawlikach koło Rucianego. Nie było na szczęście działaczy młodzieżowych z nami („wybronili się”). Zjawiliśmy się: studenci z polonistyki, muzykologii i psychologii. Wieczorami rej wodził Henio zwany Gitarą – śpiewał piosenki, akompaniując sobie na tym instrumencie, my wykonywaliśmy refreny. Podczas tych wieczorów wyłoniła się zdecydowana grupa towarzyska, która po zakończeniu turnusu postanowiła spędzić jeszcze kilka dni na jeziorach. Wystąpiliśmy także na wieczorze pożegnalnym jednego z turnusów wypoczynkowych PTTK w Rucianem. Przedstawiliśmy się jako grupa studentów wracających ze Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Bukareszcie. Wczasowicze przyjęli nas dobrze. Prawdę mówiąc, to mnie najbardziej zależało na utrzymaniu tej grupy towarzysko-artystycznej, która się dość zżyła. Zwłaszcza że w Warszawie miałem już na oku parę osób z pewnym doświadczeniem scenicznym: byłe studentki KUL-u, czyli „Kulki” – Annę Tomczyk i Elżbietę Kowalik, i jeszcze Andrzeja Gabrysia po roku studiów w krakowskiej szkole teatralnej.

Po powrocie do Warszawy nie zerwaliśmy kontaktów, spotykaliśmy się często. Pewnego dnia poszliśmy na Rynek Starego Miasta i wykonaliśmy spontanicznie kilka piosenek. Grupa się powiększała – Teresa Podolak przyprowadziła Jurka Tyszkowskiego z konserwatorium, Andrzej Gabryś – Ziutę Utratę i Joannę Sienkiewicz-Markowską, która z kolei przyprowadziła drugiego pianistę Marka Lusztiga. Na hasło „potrzebny akompaniator” przyszedł Jarek Abramow, ale tylko przyglądał się próbom. Dopiero później okazało się, że wielu kolegów na naszym roku polonistyki pisze utwory satyryczne. Na razie był więc zespół, nie było tekstów. Chodziliśmy do zawodowych satyryków z prośbą, by zechcieli coś nam napisać. Z Teresą Podolak i Waczkowem wybraliśmy się do Teatru Satyryków na ul. Konopnickiej, kierowanego przez Jerzego Jurandota – do Janusza Osęki, Janusza Minkiewicza… Przyjęli nas bardzo uprzejmie w przerwie przedstawienia i powiedzieli, że na pewno napisze nam cały program Józef Prutkowski. Rozmawiał z nami serdecznie i dał tekst o… kaszance. Nie skorzystaliśmy. Mijały tygodnie.

W lutym Andrzej Drawicz – działacz kultury i konferansjer na akademiach, znający naszą grupę – powiedział, żeby pójść do Jurka Markuszewskiego, kierownika Komisji Kultury Rady Okręgowej ZSP, bo jeden z teatrów zgłosił chęć zaopiekowania się jakimś zespołem studenckim. Był to Teatr Satyryków.

I tak doszło 13 marca 1954 roku do spotkania w świetlicy uniwersyteckiej z Markuszem, czyli Jurkiem Markuszewskim. Przyprowadził on swoich ludzi: Hannę Łuszczyk (Rek) z Akademii Medycznej, Adama Dolińskiego z historii sztuki, Ewę Kitównę z prawa. Henio Olesiak, zwany Gitarą, przyprowadził dwóch kolegów ze swojej psychologii, Marcina Borowca i Jana Strelaua. Zespół aktorski uzupełnił Andrzej Juszczyk. Markusz wziął sprawy w swoje ręce: zachęcił nas do pokazania, co potrafimy. W ten sposób przygotowani, poszliśmy na przesłuchanie do Jurandota, do Teatru przy Konopnickiej. Ja – kierownik zespołu – nie popisywałem się. Nie było czym. Wykonawcy mieli obycie ze sceną, z racji częściowych studiów teatralnych Dolińskiego, Gabrysia i Markuszewskiego, występów na akademiach, udziału w zespołach tanecznych, chóralnych i recytatorskich.

Jurandot obejrzał wszystkich i umówił się z naszym kierownictwem na spotkanie w kawiarni Telimena. Przyniósł teksty z poprzednich programów swojego Teatru i zaproponował obsadę, ułożył owe skecze, kuplety i piosenkę To idzie młodość w jakiejś kolejności i niby program był. Waczków, nasz pierwszy literat, przerabiał te teksty, adaptował, przenosił na teren studencki, pisał konferansjerkę. Próby odbywały się w świetlicy Domu Studenta UW. Niekiedy brali w nich udział aktorzy – Saturnin Żórawski i Kazimierz Brusikiewicz, który ustawiał Adama Dolińskiego w monologu Nerwy bez przerwy. Przychodzili też dyrektor Jurandot i pianista Stefan Rembowski. Markusz z początku nie ingerował, jedynie obserwował, jak goście pracowali z naszym zespołem. Napisał też scenariusz skeczu Na Uniwersytecie, który kończył pierwszą część programu, taką karykaturę zebraniomanii. Oryginalny, nasz własny numer zrobił furorę – opisywał dzień wolny od zajęć na uczelni, za to pełen zebrań, ukazując postępujące zmęczenie ich uczestników. Byłem w obsadzie skeczu i wraz z kolegami zbierałem oklaski publiczności. W zespole pełniłem funkcję kierownika, ale też trochę inspicjenta, a trochę… „przynieś – wynieś – pozamiataj”.

Od Zrzeszenia Studentów Polskich dostaliśmy pięćset złotych – była to suma równa miesięcznemu stypendium. 2 maja 1954 roku odbyła się premiera składanki To idzie młodość Studenckiego Zespołu Satyrycznego, który następnego dnia po tym udanym występie nazwał się Studencki Teatr Satyryczny. Czternaście przedstawień odbyło się w Domu Kultury „Energetyk” przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 37 jeszcze w maju i czerwcu, a więc w porze egzaminów. Graliśmy w soboty i niedziele. Piętnasty występ odbył się w Karpaczu, już w czasie wakacji. Fragmenty programu szły w radiu, część zespołu wystąpiła też w telewizji, mieszczącej się wówczas przy placu Wareckim (dzisiaj pl. Powstańców Warszawy). Na pięćdziesięciolecie STS felietonista „Polityki” napisał, że premiera była kompletną klapą. Dla nas pierwszym, ukochanym, choć niedoskonałym dzieckiem.

Kto założył STS? Wymienię nas pięciu, głównych założycieli Teatru: Drawicza, Markuszewskiego, Dolińskiego (organizator sali teatralnej), Waczkowa i siebie. Ale pamiętam też o kilkunastu osobach z zespołu aktorskiego i technicznego, które uczestniczyły w pierwszym programie. Bez każdej z nich STS nie byłby taki, jaki był.

Co było dalej? W czasie wakacji wyjechaliśmy na wczasy ZSP do Karpacza, przygotować nowy program. Nasi koledzy z filologii polskiej – głównie Witold Dąbrowski, Andrzej Jarecki i Jarosław Abramow, a także Jan Bester, Tadeusz Strumff i Andrzej Piotrowski – napisali nowy, oryginalny program Prostaczkowie, z muzyką Marka Lusztiga i Jerzego Tyszkowskiego. Premierę, już jako Studencki Teatr Satyryków STS, daliśmy 9 listopada 1954 roku.

To było dla nas ważne wydarzenie, ale jego szerszego znaczenia nie mogliśmy sobie wtedy uświadamiać. Po latach, w bardzo skondensowanej formie, uwypuklił je Lech Śliwonik. Przytoczę jego słowa, bo oddają istotę:

„13 marca – pierwsza próba, 2 maja – premiera pierwszego programu, to już wiemy. O wszystkim zadecydowała jednak kolejna data – 9 listopada 1954 roku. Tego dnia grupa, która postanowiła się nie rozchodzić, dała pierwszą własną premierę. W programie Prostaczkowie nie tylko aktorami, ale również autorami tekstów, kompozytorami, realizatorami byli studenci. Dali dwadzieścia trzy przedstawienia i już wiedzieli, że przed nimi wspólna droga. Nie wiedzieli natomiast jeszcze, że dali początek czemuś, co przetrwa, rozwinie się i wzbogaci – studenckiemu ruchowi teatralnemu. Nie było takiego zjawiska społeczno-artystycznego wcześniej, nie będzie zapewne i w przyszłości. Zaczął się trwający ponad ćwierć wieku okres spójni młodej polskiej inteligencji z teatrem”.

Jeszcze jedno: mniej więcej w miesiąc po naszej drugiej premierze, dowiedzieliśmy się, że w Gdańsku studenci zrobili to samo, co my. Za nami poszli inni…5

Tyle spisanej po latach opowieści Henryka Malechy. Teraz kilka słów porządkujących, żeby w opisie obu startów STS-u nie pominąć najistotniejszych faktów.

To idzie młodość, pierwszy program STS-u wystartował 2 maja 1954 roku w wynajętej sali Domu Kultury „Energetyk” przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 37. Reżyserował Jerzy Markuszewski, który jako jedyny z grupy zapaleńców grał niegdyś na amatorskiej scenie. Przez rok studiował aktorstwo w PWST w Warszawie, skąd usunięty za niedostatki głosowe trafił na historię sztuki UW (jeszcze później wrócił do warszawskiej szkoły teatralnej, gdzie skończył reżyserię).

Za fortepianem zasiadali: Marek Lusztig, rusycysta z ukończoną średnią szkołą muzyczną, oraz Jerzy Tyszkowski, słuchacz warszawskiego konserwatorium. Program To idzie młodość został dobrze przyjęty, pokazano go czternaście razy, jednak zespół odczuwał niedosyt. Młodość z tytułu usprawiedliwiał wiek wykonawców, choć sami uznali, że ich entuzjazm to jeszcze za mało.

Widowisko miało charakter typowej akademii, z marginesem tolerancji dla nieporadności amatorów nie do końca panujących nad bogactwem znaczeniowym wygłaszanych treści. Teksty pochodziły z teki wręczonej studentom przez estradowych zawodowców z ówczesnego Teatru Satyryków (w 1955 roku połączonego z Syreną), którzy w zobowiązaniu pierwszomajowym zadeklarowali opiekę nad uniwersytecką sceną satyry. Dzięki tej inicjatywie dyrektor Jerzy Jurandot wspomógł esteesowców konsultacjami literackimi, a pojawiający się na kilku próbach Saturnin Żórawski i Kazimierz Brusikiewicz – aktorskimi.

Satyra w Polsce owych czasów była żałośnie asekuracyjna, bo też inna nie przeszłaby przez cenzorskie sita. Bazowała na dowcipach o tępych biurokratach, aroganckich kelnerach czy niepozbieranych strażakach. Próby zbliżenia jej do realiów życia studenckiego spektakularnych rezultatów, niestety, nie przyniosły.

Dlatego też w przymiarkach do nowego programu pojawił się postulat, aby autorów tekstów i muzyki znaleźć we własnym gronie. Pierwszy na ten apel odpowiedział Jarosław Abramow i kilka dni później przyprowadził Andrzeja Jareckiego, który dorabiał jako korektor w partyjnych „Nowych Drogach”. Zgłosili się członkowie Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich: Tadeusz Strumff, Witold Dąbrowski. Przyszedł Jan Bester, od początku byli Andrzej Drawicz i Andrzej Wiktor Piotrowski. Wszyscy z polonistyki, sformowali trzon pierwszych autorów STS-u.

9 listopada 1954 roku na scenę weszli Prostaczkowie, druga składanka satyryczna STS-u. Zespół po raz pierwszy przemówił własnym głosem. Nic dziwnego, że wiele osób tę właśnie datę, prapremiery drugiego programu, uważa za prawdziwy początek historii „rozczarowanych zetempowców” – Studenckiego Teatru Satyryków – STS-u.

5 H. Malecha, Od tego się zaczęło, czyli: tak powstał STS, w: Kultura Studencka, zjawisko – twórcy – instytucje, red. E. Chudziński, Fundacja STU, Kraków 2011. Wypowiedź Lecha Śliwonika cyt. za: L. Śliwonik, Zapomnieć? Przenigdy!, w: Trudno nie pisać satyry. Antologia STS, wybór i oprac. R. Pracz, Książka i Wiedza, Warszawa 2004.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: