Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stylista - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
4 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Stylista - ebook

Brudne interesy, seryjny morderca, wielowątkowe śledztwo… Nowy wyśmienity kryminał carycy kryminału!

Nastia Kamieńska na swojej drodze ponownie spotyka Władimira Sołowiowa, w którym przed wielu laty kochała się bez wzajemności. Dziś Władimir jest inwalidą i pracuje jako tłumacz japonista dla znanego wydawnictwa Shere Khan, zajmując się przekładami bestsellerowych powieści.

Sytuacja operacyjna zmusza Nastię do odnowienia kontaktów z Sołowiowem, a co zupełnie niespodziewane: do prowadzenia z byłym kochankiem skomplikowanej gry. Sołowiow mieszka bowiem w zamkniętym willowym osiedlu pod Moskwą, gdzie urywa się trop nieuchwytnego seryjnego zabójcy, i zespół dochodzeniowy wiąże z misją Kamieńskiej spore nadzieje.

Śledztwo jednak nie przynosi spodziewanych rezultatów, a pewnej nocy w domu Sołowiowa dochodzi do podwójnego morderstwa: jego kochanka oraz asystent zostają zastrzeleni przez nieznanego sprawcę...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2393-2
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

W ciągu ostatnich miesięcy przestał lubić noc. Zaczął jej się bać. Nocną porą szczególnie dotkliwie odczuwał swoje niedołęstwo i słabość. W zapadającej ciszy każdy dźwięk, nawet najbardziej niewinny, stanowił dla niego zapowiedź niewidzialnego, ale nieubłaganie nadciągającego niebezpieczeństwa. Przepędzał te myśli, ale wciąż powracały, nie było przed nimi ucieczki.

Chociaż właściwie czego miałby się bać? Nie przechowuje w domu żadnych kosztowności, tylko pieniądze na bieżące wydatki. Honoraria natychmiast przelewa na konto, co dziesięć dni wypłaca odsetki. Żyje z odsetek. No bo jakie może mieć potrzeby inwalida sparaliżowany od pasa w dół? I w ogóle na co komu ktoś taki jak on? Czego się wciąż boi?

Nie znał odpowiedzi. A jednak się bał. Każdej nocy. I przeklinał tamten dzień, w którym natura postanowiła obdarzyć go dobrym słuchem. Nie jakimś nadzwyczajnym, ale po prostu dobrym. Normalnym. Ilu jest ludzi na świecie, którzy z powodu chorób albo urazów zaczynają źle słyszeć! Dlaczego on do nich nie należy? Gdyby słyszał choć trochę gorzej, spałby sobie spokojnie w nocy. Nie niepokoiłyby go żadne odgłosy. Ale nic z tego, nogi ma teraz bezwładne, nerki pracują kiepsko, nawet wzrok mu się pogorszył, a słuch jak u noworodka. Co za ironia losu.

Przewrócił się na drugi bok, wygodniej układając się w miękkiej, przytulnej pościeli. Za tydzień przypadają jego urodziny. Czterdzieste trzecie. To dużo? Czy mało? Któż to może wiedzieć... Jaki będzie bilans kolejnego etapu w życiu?

Jest człowiekiem zamożnym. Bez wątpienia. Piętrowy murowany dom na południu Moskwy w dzielnicy willowej. Konta w banku.

Uznany specjalista w swojej dziedzinie. To też nie ulega wątpliwości. Wystarczy spojrzeć na półki zastawione książkami. Jego własne prace dotyczące literatury chińskiej, japonistyki, a także mnóstwo opowiadań i powieści z adnotacją na stronie tytułowej: „przełożył A.W. Sołowiow”. Jest jedynym filologiem zajmującym się dwoma najtrudniejszymi językami: japońskim i chińskim.

Inwalida poruszający się na wózku. Może też chodzić o kulach, ale niezbyt długo. Z sypialni do łazienki. Z gabinetu do toalety. I to wszystko. Dom został zbudowany specjalnie dla niego, parter z piętrem łączą nie schody, lecz długa pochylnia o łagodnym spadku. Dobrze, że zanim nogi odmówiły mu posłuszeństwa, zdążył się wzbogacić. Pieniądze pozwalają uniknąć wielu poniżających sytuacji. I rozwiązują wszystkie problemy. No, prawie wszystkie.

Ma syna. Ale w zasadzie jakby go nie było. Młody dziewiętnastoletni chłopak nie potrzebuje ojca inwalidy. Nawet z pieniędzmi i luksusowym domem. Mieszka sobie wygodnie w ich mieszkaniu w mieście, sprowadza dziewczyny i urządza imprezy, na których królują alkohol, narkotyki i seks. Odkąd zginęła Swietłana, między ojcem a synem wyrósł mur. Chłopiec miał piętnaście lat, gdy został bez matki, i wszyscy wokół użalali się nad nim, puszczając płazem każdy jego wybryk. Dziecko doznało takiego urazu, szoku psychicznego, chyba pan rozumie... Trzeba z nim delikatnie, okazując wyrozumiałość. Był wyrozumiały, póki nie dotarło do niego, że syn bezczelnie żeruje na ich nieszczęściu, przekonany, że otrzymał rozgrzeszenie raz na zawsze. Teraz nie spotyka się z synem.

Ma jeszcze życie wypełnione pracą, którą lubi. Pracą, która przynosi zyski. I będzie musiał przeżyć jakoś to życie, czy tego chce, czy nie. Bo skracać go sobie nie zamierza, bez względu na okoliczności. Ciekawe, czy kiedyś uda mu się przekonać samego siebie, że możliwość wykonywania ulubionej pracy jest tym właśnie szczęściem, „o którym tak długo rozprawiali bolszewicy”? Kiedy zdrowie mu dopisywało i otaczały go ukochane kobiety, sądził, że interesująca praca zupełnie wystarczy, żeby cieszyć się życiem, zwłaszcza gdy ta praca przynosi całkiem niezły dochód. A teraz, gdy nic mu nie zostało prócz tej właśnie ulubionej i dochodowej pracy, gorzko żałuje tamtych czasów, kiedy miał silne nogi, sprężyste i wytrenowane mięśnie, gdy obok były kobiety, które można było kochać, upajając się swoim i ich szczęściem.

Co z urodzinami? Obchodzić czy nie? A zresztą co tu świętować, rocznica nie jest okrągła. Ale pewnie ktoś go odwiedzi i wyjdzie niezręcznie, jeśli nie będzie przygotowany do wizyty. Wspaniała „trójca” z Shere Khana pojawi się z całą pewnością w pełnym składzie – dyrektor naczelny, handlowy i główny redaktor. Nigdy nie zapominają o życzeniach, pracę z autorami i tłumaczami mają dobrze zorganizowaną, starają się o nikim nie zapomnieć i nikogo nie urazić. Kto jeszcze? Koledzy i przyjaciele – sinolodzy, japoniści, tłumacze, filolodzy, literaci, publicyści. Dawniej, w tamtym życiu, kiedy był zdrowy, na jego urodzinach zbierało się pokaźne towarzystwo. Swietłana była wspaniałą gospodynią, gościnną, wesołą, życzliwą, jego dom był dla wszystkich otwarty i przez wszystkich lubiany. Po jej śmierci nie miał ochoty obchodzić urodzin, nie był w nastroju. A następnego roku powaliła go choroba. Długa tradycja wygasła zaledwie w ciągu dwóch lat, jak gdyby nigdy nie istniała. Mało prawdopodobne, że ktoś się teraz do niego wybierze. No, może dwie, trzy osoby, nie więcej. Ciekawe, czy sąsiad będzie pamiętał. W ubiegłym roku wpadł przypadkowo pożyczyć jakieś narzędzia, zobaczył ładnie nakryty stół, przystanął zdziwiony. Wypadało powiedzieć mu o urodzinach. Sąsiad jakby się nawet zmieszał, wymamrotał coś w rodzaju przeprosin, że wparował w taki dzień ze swoimi przyziemnymi problemami, ale po godzinie wrócił z eleganckim pudełkiem w rękach i pocztówką z wierszami. Wiersze były naprawdę dobre, dowcipne, z zaskakującymi, ale bardzo trafnymi rymami. Sołowiow zaprosił go wtedy do stołu, ale w międzyczasie zjechało kierownictwo Shere Khana, więc sąsiad, słysząc głosy w pokoju, nie chciał wejść, złożył serdeczne życzenia i zniknął. Ciekawe, czy przypomni sobie w tym roku, czy tylko przyniósł prezent, powiedział, co miał do powiedzenia, i więcej nie zaprzątał sobie tym głowy. W zasadzie sprawiał wrażenie sympatycznego faceta, może warto nawiązać z nim bliższe sąsiedzkie stosunki.

Musi powiedzieć jutro Andriejowi, nowemu asystentowi, żeby pomyślał o przyjęciu dla gości, jeśli tacy w ogóle się zjawią. Niech kupi dobry alkohol i pojedzie do Pragi po garmażerkę. Trzeba się zaopatrzyć w takie dania, które się nie zepsują, w razie gdyby nie miał ich kto zjeść w ciągu tygodnia. Jeśli goście nie przyjdą, ich sprawa, płakać z tego powodu nie będzie. Odkąd Sołowiow ogląda życie przykuty do wózka inwalidzkiego, postrzega je zupełnie inaczej. Nie można obrażać się na ludzi za to, że unikają kontaktu z kaleką. Nie można żądać, żeby go odwiedzali – metra w pobliżu nie ma, linii autobusowych też nie, złożyć wizytę Sołowiowowi mogą tylko ci, którzy mają samochód. A ile czasu pochłania taka wyprawa...

Boże, skąd się biorą te jego nocne strachy?

A chłopcy nadal znikali. Od września ubiegłego roku dziewięciu nastolatków w wieku między czternastym a siedemnastym rokiem życia. Oczywiście nie tylko oni ginęli. Zgłoszeń rodziców, że syn „wyszedł i nie wrócił”, było znacznie więcej. Tyle że ta dziewiątka była inna. Od pozostałych zaginionych różniła się tym, że wszystkich znaleziono. Martwych. I jeszcze jedno: wszyscy byli zadziwiająco podobni: smagli bruneci o semickim typie urody, z dużymi, ciemnymi oczami. Niczym rodzeni bracia. Przyczyna zgonu była ta sama – przedawkowanie narkotyków. Zgodnie z orzeczeniem lekarzy sądowych stan odbytu świadczył o tym, że młodzi ludzie byli aktywnymi homoseksualistami. W tym, że nadużywający narkotyków chłopak umiera z przedawkowania, nie ma nic niezwykłego. To bardzo częste zjawisko. I to, że narkotyki towarzyszą kontaktom homoseksualnym, też nierzadko się zdarza. Ale wygląd zewnętrzny...

Później pojawiła się jedna cieniutka niteczka, zupełnie wątła, choć w ogóle nie było wiadomo, czy pochodzi akurat z tego kłębka. Na jednej z ulic łączących centrum Moskwy z południowym przedmieściem funkcjonariusz GAI¹ próbował zatrzymać niebieską wołgę, która przekroczyła prędkość. Kierowca nie zatrzymał się na żądanie milicjanta, który przekazał informację o piracie drogowym następnemu patrolowi. Jednakże samochód nie minął następnego patrolu. Funkcjonariusz, który uważnie czytał listy gończe i któremu marzyła się kariera wielkiego śledczego, zwrócił uwagę na to, że obok kierowcy siedział czarnowłosy chłopak. Chwilę się nad tym zastanawiał, po czym powiadomił Pietrowkę. Kiedy ustalono, że niebieska wołga nie przejeżdżała koło drugiego patrolu, wszczęto poszukiwania w odpowiedniej dzielnicy Moskwy. Samochód znaleziono dosyć szybko. Stał samotny i pusty, podczas gdy jego właściciel biegał po gabinetach UWD² Północno-Zachodniego Okręgu, błagając o odszukanie auta skradzionego tamtego popołudnia. Miejsce znalezienia wołgi znajdowało się w pobliżu osiedla willowego o romantycznej nazwie Marzenie. Był to jedyny punkt zaczepienia w niezrozumiałej sprawie zaginionych czarnookich chłopców o śniadej cerze. Kiedy kilka dni później pojawiło się kolejne zgłoszenie dotyczące syna, który wyszedł i nie wrócił, funkcjonariuszowi GAI pokazano zdjęcie poszukiwanego. Ale pokazano je, zgodnie z obowiązującymi zasadami, wśród wielu innych fotografii, które również przedstawiały ciemnowłosych, smagłych chłopców.

– Nie – uczciwie przyznał milicjant po tym, jak niemal przez piętnaście minut wpatrywał się w zdjęcia. – To ten sam typ urody, ale nie mogę jednoznacznie stwierdzić. Samochód jechał z dużą prędkością. Dobrze, że mam świetny wzrok. Dzięki temu udało mi się chłopaka wypatrzeć, ale twarzy nie zdążyłem zapamiętać.

Nikły związek zaginionych chłopców z willami na południu Moskwy był jednak lepszy niż nic. Przystąpiono do rozpracowania mieszkańców osiedla Marzenie. Dwadzieścia piętrowych murowanych domów. Dwadzieścia rodzin.

Informacje o ludziach zamieszkujących wille spływały codziennie na biurko starszego oficera śledczego wydziału kryminalnego Anastazji Kamieńskiej. Jej kolega Kola Siełujanow, zagorzały zwolennik wszelkich poglądowych wykresów, planów i map, zrobił specjalnie dla niej ogromny, na całą ścianę, schemat zabudowy i pod rysunkiem każdej willi przykleił kopertę, w której zgodnie z jego pomysłem należało gromadzić informacje o właścicielach. Nasti wydało się to rozsądne, więc owoc pracy Siełujanowa przyjęła z wdzięcznością i od razu powiesiła schemat na ścianie w swoim gabinecie, dokładnie naprzeciw biurka. Ale w skuteczność badania tego tropu jakoś nie mogła uwierzyć.

Główne wysiłki oficerów dochodzeniowych skierowano na zbadanie środowiska zaginionych nastolatków. Przecież muszą mieć ze sobą coś wspólnego! Z kim się przyjaźnili? Czym interesowali? Dokąd udali się tamtego dnia, gdy nie wrócili? Uprawiali sport? Pytań było całe mnóstwo, na poszukiwanie odpowiedzi tracono siły i czas, a wynik był zerowy. Żadnego punktu, który łączyłby wszystkich zaginionych, kiedy jeszcze żyli. Żadnego. Z wyjątkiem wyglądu zewnętrznego. Ale jaką hipotezę można na tej podstawie zbudować?

– Może to jakiś podziemny dom publiczny dla homoseksualistów? – pytał zdezorientowany Jura Korotkow.

– Chyba dla jednego homoseksualisty – odpowiadała mu Nastia. – Zaginieni chłopcy są do siebie podobni. Każdy mężczyzna ma inny gust. Blondyni, bruneci, rudzi, z jasną albo ciemną karnacją. Ale po co ich faszerują narkotykami? Żeby byli posłuszni? Żeby się uzależnili i nie próbowali uciec? Mogłabym to zrozumieć, gdyby chłopcy byli różni i przeznaczeni dla wielu klientów. Jeśli jednak wszystko służy wyłącznie jednemu mężczyźnie, to nie widzę logiki. Po co mu tylu partnerów? W dodatku identycznych. Niechby sobie znalazł jednego i kochał, ile dusza zapragnie.

– Mamy do czynienia z szaleńcem, Asiu, to jasne jak słońce. A ty się domagasz jakiejś logiki.

– Owszem. – Nastia zdecydowanie kiwnęła głową. – Ponieważ szaleńcy też mają logikę. Nie taką jak my, ale mają.

– I myślisz, że ten świr mieszka w willi na osiedlu Marzenie?

– Niekoniecznie. Może tam mieszkać jego pomocnik. Ten, co wyszukuje mu chłopców. Chociaż masz rację, Jurik, szaleńcy nie zatrudniają pomocników. Pomocnik razem z szefem robi interesy i musi przynajmniej w niewielkim stopniu podzielać jego upodobania i uczestniczyć w zyskach.

Nastia umilkła. Parząc kawę w szklance, zamieszała łyżeczką cukier i wyjęła papierosa. Głęboko się zaciągnęła, wydmuchnęła dym.

– Albo to musi być bardzo zamożny szaleniec. Który może sobie pozwolić na wynajęcie pomocnika za duże pieniądze. Jeśli cała sprawa wiąże się z wyglądem chłopców, to on rzeczywiście jest kompletnie szalony. Spójrz.

Kamieńska podała Korotkowowi wykres, na którym zaznaczyła daty zaginięcia chłopców i daty, gdy znaleziono ich martwych w różnych częściach miasta.

– Ten, jak się raczyłeś wyrazić, świr znajduje następnego, kiedy poprzedni jeszcze żyje i ma się dobrze. A nawet nie jeden. Pierwsza ofiara zaginęła we wrześniu, rozstała się z życiem w grudniu, a w tym czasie zaginęło jeszcze trzech chłopców. Po co on zbiera u siebie ten harem, możesz mi wyjaśnić? Mogłabym jeszcze zrozumieć, gdyby każdy następny znikał po śmierci poprzedniego. Powiedzmy, że podobają mu się smagli, czarnowłosi chłopcy, powiedzmy, że nie chcą uprawiać z nim seksu, więc musi ich naszprycować. Przyzwyczaił do narkotyków, trzyma przy sobie, wykorzystuje w łóżku. Chłopak umarł z przedawkowania, więc świr szuka następnego. W takim działaniu jest logika. A tu?

Machnęła z powagą ręką, kreśląc w powietrzu zagadkową figurę.

– Dlaczego oni wszyscy umierają z przedawkowania?

– A może on ich specjalnie zabija – zasugerował Korotkow. – Na przykład kiedy mu się znudzą.

– Aha, znudzą – podchwyciła Nastia. – I szuka sobie zawsze takiego samego. Widzisz w tym jakiś sens? To zupełny obłęd. Dobrze, przypuśćmy, że przestał mu się podobać chłopak, który z powodu dużych dawek narkotyków traci swój urok. Ale przecież następnego znowu szprycuje, to znaczy z góry zakłada, że i ten mu się szybko znudzi. Czyżby zamierzał do końca życia uprowadzać i maltretować nieszczęsnych chłopców? Znalazł sobie jednego, przywiózł do domu, miesiąc później następnego, chociaż poprzedni jeszcze żyje i ma się dobrze, nim minął kolejny miesiąc, trzeciego. A co z pierwszymi dwoma? Wciąż są u niego, nie wyparowali. Przecież oni umrą, podczas gdy... Nie, Juroczka, coś nam się tu nie klei. To musi działać inaczej.

– Niby jak?

– Powiedział, co wiedział – prychnęła Nastia. – Gdybym wiedziała, jak się to naprawdę odbywa, nie siedzielibyśmy tutaj i nie udawalibyśmy mądrali. I w ogóle skończmy z tym filozofowaniem, zajmijmy się bieżącymi sprawami. Masz coś dla mnie?

– A jak myślisz? – Jura szeroko się uśmiechnął. – Kolejną porcję plotek dotyczących życiorysów mieszkańców luksusowych willi.

Nasti nigdy nie udało się zrozumieć, jak Korotkowowi udaje się pracować z wyrywkowymi i chaotycznymi zapiskami, niczego przy tym nie myląc. Ona traktowała informacje troskliwie, jak kruchą, wartościową rzecz, która przy zamianie tylko jednej litery, cyfry albo przecinka zmienia swoje znaczenie i traci w ogóle wartość. Jura zostawił jej na biurku mnóstwo papierów: kserokopie jakichś pokwitowań, zaświadczeń, kartki wyrwane z notesu, zapisane w pośpiechu skrótami. Sama Nastia była straszliwie leniwa w sprawach niezwiązanych z pracą. Przez długi czas mogła nie sprzątać mieszkania, ale w jej informacjach zawsze panował porządek. Dlatego wzdychając gorzko nad stertą świstków, wyjęła czyste kartki i zabrała się do skrupulatnego i metodycznego notowania otrzymanych informacji o mieszkańcach Marzenia.

Kto właściwie mieszka w tych drogich domach? Oczywiście „nowi Rosjanie”. „Starych” na to nie stać. Ale nowi, przeprowadzając się do przestronnych murowanych willi, najczęściej zostawiali rodziców w mieście. Wśród dwudziestu rodzin znalazły się tylko trzy z mieszkającymi na osiedlu Marzenie babciami i dziadkami doglądającymi dzieci, podczas gdy ich synowie i córki prowadzili interesy w swoich biurach. Nastia uznała, że te trzy rodziny można raczej wykluczyć. Wątpliwe, żeby chłopców i wyrostków przywożono do domu, w którym są starsi krewni. Pozostaje siedemnaście. Sporo, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę, że w ogóle nie wiadomo, czy jest jakiś związek między porywaniem chłopców a tymi willami. Dokładne rozpracowanie wszystkich mieszkańców zabierze mnóstwo sił i czasu, a później się okaże, że wszystko na próżno.

Była w tej sprawie jedna okoliczność, która poważnie utrudniała pracę. O dziewięciu zaginionych chłopcach, czymś się wyróżniających z całej masy tych, którzy wyszli i nie wrócili do domu, wiedzieli tylko oni, funkcjonariusze sekcji do walki z przestępczością przeciw życiu i zdrowiu wydziału kryminalnego UWD Moskwy. Nikt inny o tym nie wiedział, oczywiście z wyjątkiem samych przestępców. W ubiegłym roku w całej Rosji zaginęło bez wieści pięćdziesiąt osiem tysięcy obywateli, dwa lata temu czterdzieści osiem tysięcy, przy czym w stolicy ta liczba była również pokaźna. W ogólnej masie zaginionych nikt nie zauważył tych dziewięciu czarnowłosych, ciemnookich, smagłych chłopców. Nikt oprócz Anastazji Kamieńskiej, która lubiła pracować z informacjami i wiedziała, jak to robić. O swoich podejrzeniach opowiedziała naczelnikowi, pułkownikowi Gordiejewowi, a ten, wysłuchawszy ją, przyznał, że jest nad czym pracować. Jednakże podstaw, by nadać sprawie oficjalny bieg, było zbyt mało. Młodych ludzi, którzy umarli z przedawkowania narkotyków, trafiało się wielu. I rzadko który umierał w swoim ciepłym, czystym łóżku. Ale dość często zdarzało się to tam, gdzie znalezienie zwłok było niepożądane, więc martwe ciała starano się umieścić jak najdalej od miejsca śmierci. Wywożono je i pozostawiano na ulicach, w parkach, piwnicach i na klatkach schodowych. Wrzucano do rzeki. Transportowano za miasto. Wielu z nich było zwykłymi narkomanami, żyli tak, jak im się podobało, przez kilka dni, a nawet tygodni nie pojawiając się w domu, więc samo sformułowanie „nie mieszkał w domu i umarł z przedawkowania narkotyków” zawierało regułę obejmującą dość znaczną grupę ludzi. Nikomu by nie przyszło do głowy łączyć kilka osób na podstawie powierzchowności. Gdyby Nastia spróbowała tylko napomknąć o tym śledczemu, toby ją wyśmiał. A gdyby jej nie wyśmiał, gdyby dostrzegł podstawy i wszczął sprawę dotyczącą czarnowłosych, smagłych chłopców, spadłaby ona na barki samego Gordiejewa i jego podwładnych. I wtedy zaczęto by się domagać wyników i żądać sprawozdań z podjętych czynności. Właśnie dlatego śledztwo prowadzono po cichu, bez rozgłosu. W ramach rozpracowania operacyjnego działali na podstawie jednego jedynego faktu: sprawdzając związek niebieskiej wołgi ze zniknięciem szesnastoletniego Dimy Winogradowa. Wszystko pozostałe było partyzantką.

Przepisując na czysto nowe dane, Nastia popatrzyła w zamyśleniu na kartkę, na której dużymi czerwonymi literami było napisane: Władimir Aleksandrowicz Sołowiow. I niżej:

Data urodzenia: 5 kwietnia 1953.

Miejsce urodzenia: Moskwa.

Rodzaj wykonywanej pracy: tłumacz.

Stan rodzinny: wdowiec.

Wspólnie z nim zamieszkują: ---

Członkowie rodziny mieszkający oddzielnie: syn, Igor Władimirowicz Sołowiow, rok urodzenia 1976.

Piątego kwietnia, w piątek, Wołodia ma urodziny. Chyba muszę go odwiedzić, pomyślała Nastia. Złożyć życzenia, a przy okazji na własne oczy zobaczyć willowe osiedle Marzenie.

Omówienie pytań związanych z reklamą nowych książek wyznaczono na jedenastą rano, ale zaczęło się, starym zwyczajem, o wpół do dwunastej. To po prostu nie do wiary, że ludzie pracujący w tej samej instytucji i urzędujący w gabinetach położonych na jednym piętrze nigdy nie mogą się zebrać i zacząć narady punktualnie. Jakby się zjeżdżali z różnych miast. A muszą przejść raptem dziesięć metrów ze swojego pokoju do gabinetu dyrektora naczelnego.

Dyrektor naczelny wydawnictwa Shere Khan, Kiriłł Jesipow, młody, niewysoki brodacz, kochał swoje dziecko i piastował je z właściwym sobie zapałem. Karierę zaczynał jako redaktor dużego wydawnictwa i zupełnie przypadkiem trafił na żyłę złota, na którą postawił, podejmując ryzyko i zakładając własną firmę. Tą żyłą była literatura krajów Wschodu. Stąd właśnie nazwa Shere Khan. Kto nie pamięta słynnego tygrysa zamieszkującego indyjską dżunglę z bajki Kiplinga? Jesipow zaczął od serii Bestsellery Wschodu, zadłużył się, wziął kredyty. Kilka pierwszych książek rozeszło się słabo, miłośników wyszukanej wschodniej prozy znalazło się w Rosji niewielu, ale Kiriłł twardo wierzył w swoją gwiazdę. Wcale nie zamierzał wpierać rosyjskiemu czytelnikowi miłości do skomplikowanej literatury, pełnej niezrozumiałych dla Europejczyka obrazów. Wydawał kryminały oraz thrillery i czekał, aż znajdą swojego czytelnika. No i się doczekał. Miłośnicy literatury kryminalnej wreszcie poznali się na serii i z entuzjazmem rzucili się na książki, których okładki zdobił wymyślny logotyp BW. Zainwestowane pieniądze się zwróciły, więc Jesipow uruchomił drugą serię – Romanse Wschodu. Tutaj również początkowo szło jak po grudzie, ale Kiriłł umiał czekać. Zdołał bowiem dostrzec to ziarno, które powinno było sprawić, że książki zyskają rzesze czytelników. To ziarno nosiło miano europeizacji. Prawdziwie wschodnie były w książkach tylko nazwiska autorów i mnóstwo egzotycznych szczegółów, efektownie upiększających utwór. Natomiast akcja rozgrywała się głównie w Europie i Ameryce, a znaczna część postaci wcale nie pochodziła ze Wschodu. Jednakże w ojczyźnie autorów taka proza nie cieszyła się popytem i nie wzbudzała zainteresowania wśród wydawców. W Japonii i Chinach czczono i kultywowano literaturę tradycyjną, mało pociągającą dla niewybrednego współczesnego czytelnika, dorastającego w krajach cywilizacji europejskiej. No bo czy w dzisiejszej Rosji znajdzie się wiele osób zdolnych docenić wyszukany obraz: „Nie powstrzymam łzy płynącej po policzku i nie zapomnę tego, kto mi pokazał, że życie to garść piasku...”³.

Wydawnictwo Shere Khan miało dobrą passę i pojawiła się możliwość zainwestowania pieniędzy w reklamę. To stało się kością niezgody między Jesipowem a dyrektorem handlowym, Awtajewem, skrupulatnie liczącym każdą kopiejkę i trzęsącym się nad każdym rublem. Dzisiaj mieli omówić plan kampanii reklamowej dotyczącej nowej książki z serii Bestsellery Wschodu, więc Jesipow zawczasu przygotował kwiecistą przemowę, która powinna była przekonać dyrektora handlowego do inwestycji.

– Seria i tak sobie radzi na rynku – głośno dowodził oburzony Awtajew. – Poziom realizacji planu jest dobry, więc nie uważam, żebyśmy musieli się zajmować dodatkową reklamą.

Średni poziom realizacji oznaczał, że książka sprzedawana jest hurtowniom z magazynu wydawnictwa w okresie nie dłuższym niż cztery miesiące, co pozwalało szybko odzyskać zainwestowane pieniądze i uzyskać dochód minimalnie pomniejszony o koszty inflacji.

– Powinniśmy się starać, żeby podnieść stopień realizacji – łagodnie zaoponował Jesipow.

– To się i tak stanie. – Awtajew obstawał przy swoim. – Seria weszła na rynek, teraz proces będzie się rozwijał samorzutnie. Przecież wiesz, jak się to odbywa we wszystkich wydawnictwach. Pierwsze książki idą kiepsko, później coraz lepiej, zupełnie niezależnie od jakości utworu. To proces obiektywny. Po co wydawać pieniądze na to, co i tak nastąpi? Nie rozumiem.

– Ponieważ chcę zwiększyć nakład. Jeśli czekamy, aż seria rozejdzie się sama, musimy się ograniczać maksymalnie do stu, stu dwudziestu tysięcy egzemplarzy. A ja chcę, żebyśmy już teraz mogli wypuszczać ze sto pięćdziesiąt, dwieście tysięcy. I mieć gwarancję, że się sprzedadzą.

– No oczywiście. – Awtajew zamachał gwałtownie rękami. – Zainwestujesz pieniądze w ogromny nakład, a co będzie, jeśli się nie rozejdzie? Nikt nie da ci takiej gwarancji.

– Gwarancje będą, jeśli umiejętnie zorganizujemy reklamę. Siemion – Jesipow zwrócił się do redaktora naczelnego – wybrałeś fragmenty do przedpremierowej publikacji?

Z redaktorem naczelnym też musiał się spierać, ale już z innych powodów. Siemion wciąż proponował, żeby publikować najwyrazistsze fragmenty, a Jesipow za każdym razem się sprzeciwiał. Z ich trójki tylko on umiał patrzeć w przód. Zarówno Awtajew, jak i redaktor naczelny Siemion Woroniec myśleli jedynie o natychmiastowym zysku, a wszystkie ich pomysły były skierowane na wydanie i sprzedaż każdej konkretnej książki. Wiadomo, że w celu najkorzystniejszej sprzedaży jednej książki do przedpremierowej publikacji należy dawać najmocniejszą scenę. Ale co w takim razie dalej? Czytelnik, który pozna z gazety najbardziej efektowną scenę, dojdzie do wniosku, że cała książka została napisana w takim stylu. Oczywiście będzie biegał i szukał tej książki. Później ją otworzy, zacznie czytać i przekona się, że reszta tekstu jest znacznie słabsza i w ogóle książka nie opowiada o tym, o czym mówił opublikowany fragment. Westchnie, ponarzeka na swoją łatwowierność i już nie przeczyta następnej książki, choćby miała wspaniałą reklamę. Raz okłamany, kto ponownie uwierzy? Kiriłł Jesipow uważał, że do przedpremierowej publikacji należy wybrać scenę nie najbardziej efektowną, ale najbardziej intrygującą, żeby osobę, która przeczytała fragment, ogarnęła nieprzeparta chęć dowiedzenia się, o co tam chodzi i jak się wszystko skończy. Niestety, Siemion Woroniec nie potrafił wybierać takich fragmentów. Był nieustępliwy i bezczelny, umiał prowadzić negocjacje z autorami i tłumaczami, ale nie znał się na literaturze i zupełnie jej nie czuł. Z godnym pozazdroszczenia uporem wyszukiwał w przygotowywanym do wydania tekście egzaltowane kawałki w stylu noir, które w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlały charakteru książki. Miłośnicy nurtu noir, dając wiarę reklamie, kupią książkę i się rozczarują. A bardziej inteligentny czytelnik, nie wierząc reklamie, książki w ogóle nie kupi. Ale patologicznie tępemu Woroncowi nie sposób było tego wbić do głowy. Wciąż uważał, że góra zwłok i morze krwi to najlepsza przynęta, podczas gdy dyrektor naczelny widział wartość w intrydze, konflikcie i tajemnicy. W zagadce.

Oprócz publikacji w gazetach reklamy nowych tytułów zamieszczano w książkach, w postaci notek, których przygotowywaniem zajmował się tenże Woroniec. Pierwsze próby pokazały, że nie potrafi tego robić z polotem. Uchwycić sedno intrygi, streścić fabułę ledwie w kilku słowach, zaintrygować odbiorcę i zmusić do sięgnięcia po książkę – to przewyższało jego skromne możliwości. Siemion próbował powierzyć notki tłumaczom, ale ich teksty okazały się niewiele lepsze. W końcu Jesipow poradził mu, by znalazł osobę, która zna się na pisaniu notek reklamowych i czyta ze zrozumieniem maszynopisy, posługując się metodą po przekątnej, i zawarł umowę o pracę. Jednakże wówczas skąpy Awtajew, jak to się mówi, uparł się jak osioł. Za co tu płacić?! Za to, co można zrobić samemu? Nigdy!

Jesipow szybko przebiegł wzrokiem przygotowany przez Siemiona fragment, który należało opublikować w trzech odcinkach w popularnym tygodniku. Jak zwykle nie to, pomyślał ze smutkiem. Pojedynek trzech karateków w ciemnym lochu pełnym szczurów. Po prostu zgroza! Jeden z nich – najwyraźniej bohater – wyprawił pozostałych na tamten świat, a sam ugrzązł w lochu, z którego nie może się wydostać, ponieważ tajemnicę wyjścia zna tylko ten, którego zabił. Siedzi więc sobie nasz bohater w towarzystwie agresywnych szczurów i gorączkowo szuka wyjścia. Kto się skusi na taką książkę? Tylko ten, kto uzna, że cała, od pierwszej do ostatniej strony, opowiada o bójkach i szczurach w ciemnym lochu. Niewielu się takich znajdzie.

– O czym jest ta powieść? – zapytał, odsuwając wydruki.

– O mafii japońskiej i Hollywood – odparł Woroniec.

– Czemu fragment tego nie oddaje? Gdzie tutaj jest yakuza? Gdzie Hollywood? Co my w końcu reklamujemy?

– Ale to jest najstraszniejsza scena – wyjaśnił Woroniec, zupełnie nie rozumiejąc, czego od niego chce dyrektor naczelny.

– O Boże!

Jesipow chwycił się za głowę.

– Ile razy mam ci tłumaczyć?

W końcu Woroniec obiecał wybrać inny fragment, ale Kiriłł Jesipow wiedział, że i tak facet nie zrozumiał, czego od niego żąda. Pewnie znowu przyniesie jakąś bzdurę. Na jego miejsce należałoby zatrudnić osobę rozgarniętą, doświadczoną, z wyczuciem literackim.

– Pokaż te notki – polecił znużony Jesipow.

Notki były poniżej krytyki. Woroniec nie nauczył się ich pisać.

– Tak dalej być nie może, Grisza – surowo rzekł Kiriłł, zwracając się do dyrektora handlowego Awtajewa. – Trzeba poszukać specjalisty i zawrzeć z nim umowę. Taka reklama nikomu nie jest potrzebna, przynosi nam tylko szkodę.

– Ależ ona nie jest nam w ogóle potrzebna – powtórzył Awtajew. – Przecież ci tłumaczyłem, że wszystko zrobi się samo...

– Będzie tak, jak powiedziałem – uciął Jesipow.

O mało nie dodał: „A jeśli masz inne zdanie, to droga wolna, możesz się przenieść do innego wydawnictwa, tam będziesz oszczędzać”. Ale nie mógł tego powiedzieć.

– Jestem pewien, Grisza – dodał już spokojniej – że wkrótce ty również się przekonasz, że postępujemy słusznie, inwestując w reklamę. Obiecuję. A przy okazji, nie zapomnieliście, że Wołodia ma w piątek urodziny? Nie planujcie niczego na popołudnie, musimy pojechać i złożyć mu życzenia.

Awtajew skrzywił się z niezadowoleniem. Naturalnie, złożenie życzeń czołowemu tłumaczowi wydawnictwa to poważna sprawa. Nie wykręci się człowiek kwiatami i butelką. Prezent musi być nie byle jaki. Ale skąd wziąć na to pieniądze? Znowu składkowe? Niedługo wspólnicy puszczą go z torbami.

Wpatrując się w plecy wychodzących z gabinetu Awtajewa i Woronca, dyrektor naczelny wydawnictwa Shere Khan z rozpaczą pomyślał, że jest skazany na ten zespół. Niestety nie może ich wymienić. Za bardzo się razem ubrudzili. Teraz nie ma od nich ucieczki.

Do nowego asystenta Sołowiow przyzwyczajał się z trudem. Gdy się okazało, że będzie przykuty do wózka inwalidzkiego, zatrudnił asystenta. Sekretarza, pielęgniarkę, wykonawcę poleceń, chłopca na posyłki, kucharza, lokaja i pokojówkę w jednej osobie. Początkowo wszyscy mu radzili, żeby wynajął w tym celu kobietę. Bądź co bądź zadania są raczej kobiece, prawdziwie męskiej roboty prawie nie ma, ale Sołowiow wiedział swoje: nie zniesie obok siebie kobiety, która będzie musiała go pielęgnować, litując się nad jego bezsilnością. Zbyt żywe były wspomnienia czasów, kiedy kobiety go podziwiały i kochały za siłę, stanowczość i męskość.

Na pierwszego asystenta nie mógł narzekać. Chłopak radził sobie z obowiązkami, ale męska ambicja nie pozwoliła mu długo wykonywać pracy, która nie miała żadnych perspektyw, jeśli chodziło o karierę. Sołowiow płacił więcej niż hojnie, pozwalał korzystać ze swojego samochodu, ale w zasadzie asystentowi zależało tylko na mieszkaniu. Kiedy pojawiła się możliwość zdobycia własnego lokum, poinformował Sołowiowa, że odchodzi. Drugiego asystenta znaleźli mu wydawcy – naraili chłopaka, który pracował u nich w magazynie książek. Ten utrzymał się wyjątkowo krótko – okazało się, że ma lepkie ręce i jest tępawy, bez przerwy zapominał wykonywać to, co mu Sołowiow zlecał. A teraz był trzeci. Jego też wyszukali mu w wydawnictwie, długo się przy tym tłumaczyli, przepraszając za poprzedniego nieudanego kandydata, i ręczyli za rzetelność nowego asystenta, Andrieja.

Sołowiow podszedł do niego z rezerwą. W ciągu ostatnich dwóch lat jasno sobie uświadomił całą skalę własnej słabości związanej z niemożnością kontroli asystenta i z koniecznością obdarzenia go pełnym zaufaniem. O ile pierwsze doświadczenie było mniej lub bardziej udane, o tyle drugie okazało się smutne. Dlatego zaraz na samym początku postanowił wyjaśnić, z jakich pobudek Andriej zgodził się u niego pracować.

– Ile pan ma lat? – zapytał Andrieja na wstępie.

– Dwadzieścia pięć.

– Ma pan rodzinę?

– Rodziców. Jeszcze się nie ożeniłem.

– Mieszka pan razem z nimi?

– Nie, mam własne mieszkanie.

– Jakie ma pan wykształcenie?

– Średnie.

– Był pan w wojsku?

– Byłem.

– Niech pan powie, Andriej, po co panu ta praca? Kariery tutaj pan nie zrobi.

– Nigdzie jej nie zrobię. – Mężczyzna lekko się uśmiechnął. – Nie mam odpowiedniego charakteru. Musiałbym być przebojowy, obrotny i bezczelny. A tego nie potrafię.

– Będę wymagał, żeby pan mieszkał tutaj, ze mną – uprzedził go Sołowiow.

– Tak, wiem, mówiono mi.

– Co jeszcze panu mówiono?

– Że muszę umieć prowadzić samochód, dobrze gotować, nie zaglądać do kieliszka i być sumiennym w pracy. Starannie wykonywać polecenia i o niczym nie zapominać.

– I sądzi pan, że sobie poradzi?

– Mam nadzieję, że tak. Moja mama często powtarza, że powinienem był urodzić się dziewczynką.

Okulary sprawiały, że Andriej wyglądał poważnie i solidnie, a Sołowiow pomyślał, że i tak nie ma wyboru. Nowy asystent pracował u niego drugi tydzień. Sołowiow na razie nie narzekał, ale nauczony poprzednim doświadczeniem, uważał, że jeszcze za wcześnie, żeby się cieszyć. Rano Andriej pojechał zrobić zakupy na przyjęcie urodzinowe. Powinien już być, zauważył z niezadowoleniem Sołowiow, niedługo zapadnie zmrok. Samotność w ciemności napawała go strachem.

Niebawem usłyszał pod oknami samochód i trzaśnięcie drzwiczek. Otworzyły się drzwi wejściowe. Sołowiow siedział w gabinecie na piętrze i słyszał każdy krok asystenta. Ciekawe, czy zacznie od razu rozpakowywać zakupy w kuchni, czy wpadnie jednak na pomysł, by zajrzeć do niego i się zameldować.

Andriej okazał się domyślny, więc niezadowolenie Władimira Aleksandrowicza przygasło.

– Dobry wieczór. Przepraszam za spóźnienie.

Aha, rozumie, że się spóźnił. To już nieźle.

– A co się stało? – Sołowiow niby obojętnie się zainteresował. Tego jeszcze brakowało, żeby chłopak zauważył, jak się zdenerwował.

– W Pradze nie było wszystkich przystawek, o które pan prosił, więc musiałem zaczekać, aż je przygotują.

– No i co, zrobili je specjalnie dla pana? – dopytał z niedowierzaniem Sołowiow.

– Nie, specjalnie dla pana. – Asystent uśmiechnął się. – Sprezentowałem kierowniczce pańską książkę i wyjaśniłem, że ma pan urodziny. Jej mąż zaczytuje się Bestsellerami Wschodu, więc chętnie wszystko zorganizowała.

– Skąd wziął pan książkę? Z moich autorskich egzemplarzy?

– Nie, kupiłem ją po drodze.

– Po co?

– Na wszelki wypadek. No i się przydała.

Chłopak okazał się przewidujący. I taktowny. Sam kupił książkę, chociaż mógł przed wyjazdem poprosić o nią Sołowiowa, który by nie odmówił.

– W każdym razie udało mi się kupić wszystko, co pan polecił. I jedzenie, i alkohol. Zaraz wszystko rozpakuję i zjemy kolację. Czy woli pan najpierw zjeść?

– Nie, nie, proszę rozpakować zakupy. Nie jestem jeszcze głodny.

Andriej wyszedł, a Sołowiow wrócił do swojego przekładu. Musiał oddać książkę za dwa tygodnie, w połowie kwietnia. Władimir Aleksandrowicz mieścił się w grafiku, ale nie lubił niczego zostawiać na ostatnią chwilę. Wolał skończyć pracę nieco wcześniej, przed ustalonym przez wydawnictwo terminem, żeby móc przejrzeć tekst i nanieść ostatnie poprawki.

Po kolacji Sołowiow zasiadł w salonie przed telewizorem.

– Andriej – odezwał się nagle – zapomniałem panu przypomnieć dzisiaj rano o masażyście.

– Telefonowałem do niego – natychmiast odparł asystent. – Uprzedzał pan przecież dwa dni temu. Przyjedzie jutro o dziesiątej.

– Dziękuję – rzucił Sołowiow z ulgą.

Masażysta zjawiał się codziennie o tej samej porze, o piątej po południu. Ale nazajutrz ta godzina mogła być nieodpowiednia, o piątej już mogą być goście. Sołowiow nie zapraszał nikogo specjalnie, ale jak to bywa, kiedy się zaprasza gości na określoną godzinę, ci, którzy zechcą mu złożyć życzenia, i tak mogą się pojawić o dowolnej porze. A opuszczać masażu Sołowiow nie miał ochoty, po nim czuł się jak nowo narodzony. No cóż, chłopak nie jest zapominalski, to jeszcze jeden plus.

Nocą długo nie mógł zasnąć. Z jakiegoś powodu urodziny go niepokoiły, chociaż co w nich niezwykłego? Taki sam dzień jak pozostałe. Poza tym to nie pierwsze ani nie ostatnie urodziny w jego życiu. Czemu się tak denerwuje? Jakby się spodziewał nieszczęścia...

Jego sypialnia znajdowała się na parterze, pokój Andrieja na piętrze, nad sypialnią. Sołowiow widział, że z okna na górze pada światło. Asystent nie spał i to również z jakiegoś powodu go niepokoiło. Jest druga w nocy, czemu chłopak nie śpi? Jeśli jest taki, za jakiego chce uchodzić, mało ambitny, poświęcający się wyłącznie pracy u Sołowiowa, to powinien spać w nocy jak zabity. Czy też cierpi na bezsenność? Skąd by się u niego wzięła? Sumienie go gryzie? Przeżywa rozterki duchowe? Boże, co za bzdury przychodzą czasem do głowy!

Światło na piętrze wreszcie zgasło i Sołowiow nieco się uspokoił. Już drzemał, gdy usłyszał kroki. Ktoś ostrożnie schodził po pochylni. Ktoś! Kto inny, jak nie Andriej? Władimir Aleksandrowicz otworzył oczy, ale nie zobaczył światła padającego z okna asystenta. Dlaczego nie zapalił światła, skoro musiał zejść na dół? Dlaczego porusza się w ciemności? Serce zaczęło mu tak kołatać, że aż usłyszał dzwonienie w uszach.

Kroki się zbliżyły i chociaż były bardzo ostrożne i ciche, dudniły Sołowiowowi w uszach.

– Andriej! – zawołał głośno, włączając lampę nad łóżkiem.

Drzwi natychmiast się otworzyły. Andriej stał na progu w samych slipach. Sołowiow zauważył, że asystent jest boso.

– Przepraszam, że pana obudziłem – rzekł zakłopotany. – Myślałem, że pan już śpi, starałem się nie hałasować.

– Nie śpię – surowo oznajmił Władimir Aleksandrowicz. – Co się stało? Dlaczego tłucze się pan nocą po domu?

– No bo gdy już zasypiałem, nagle sobie przypomniałem, że nie schowałem masła do lodówki. Czyżbym tak bardzo hałasował?

– Nie, ale mam dobry słuch – burknął Sołowiow. – Niech pan schowa masło i się kładzie.

Zgasił światło i zawinął się w kołdrę. Było mu wstyd przed samym sobą. Boże kochany, jest jak dziecko, boi się każdego szmeru. Tak nie wolno. Przecież raz na zawsze postanowił, że nie będzie się niczego bać. W domu nie ma nic wartościowego, złodzieje się tu nie włamią. To po prostu nieprzyzwoite, żeby tak panikować. Musi wziąć się w garść.

Mimo wszystko zbudził się w świetnym humorze. Przez okno świeciło słońce, no i przecież dzisiaj są jego urodziny. Co z tego, że jest inwalidą. Dzisiaj ma święto, więc spędzi ten dzień w świątecznym nastroju.

Aż do przyjścia masażysty Sołowiow postanowił nie wstawać, przecież i tak będzie musiał się rozebrać i położyć. Masażysta zjawił się punktualnie o dziesiątej, jak obiecał, i czterdzieści minut później Władimir Aleksandrowicz poczuł, jak przyjemnie płonie mu skóra i ożywają osłabione mięśnie. Po masażu wziął kąpiel, umył głowę, ogolił się, włożył szarą jedwabną koszulę oraz ładny ciemnoszary pulower i udał się na śniadanie.

Od razu rzucił mu się w oczy ogromny bukiet kwiatów na środku stołu. Andriej promiennie się uśmiechał, a w rękach trzymał elegancką paczkę solidnych rozmiarów.

– Proszę przyjąć najlepsze życzenia urodzinowe, Władimirze Aleksandrowiczu! – powiedział uroczyście asystent, wręczając prezent. – Wszystkiego najlepszego i proponuję spędzić dzisiejszy dzień tak, żeby przez cały rok chętnie pan wracał do niego pamięcią.

Niespodziewanie Sołowiow się rozchmurzył, zrobiło mu się lekko i radośnie na sercu, zapomniał o nocnych lękach, które zniknęły, zdawało się, raz na zawsze. Dobrze, że Andriej podziela jego nastrój i również gotów jest urządzić święto.

Zręcznie rozpakował paczkę i omal nie krzyknął ze zdumienia. Przepiękny pejzaż, stylizowany na tradycyjny japoński obraz. Sołowiow nigdy nie uważał się za znawcę malarstwa. Obrazy oceniał wyłącznie na podstawie wrażenia, które na nim wywierały. Ten obraz spodobał mu się od razu. Po prostu Sołowiow się w nim zakochał.

– Dziękuję, Andrieju – powiedział ciepło. – Bardzo panu dziękuję. Wspaniały prezent i wspaniały obraz. Jak pan myśli, gdzie najlepiej będzie się prezentował? Chciałbym go powiesić u siebie w gabinecie, tam spędzam najwięcej czasu i z przyjemnością będę na niego spoglądał.

– Zgoda – podchwycił Andriej. – Po śniadaniu powiesimy obraz w pańskim gabinecie. A teraz niespodzianka.

– Jeszcze jedna?! – zawołał zdziwiony Sołowiow.

– Ponieważ jest już wpół do dwunastej, nie zjemy jak zwykle lekkiego śniadania, ale porządny europejski lunch.

Mówiąc to, asystent wyjął z piekarnika ogromną pizzę i umieścił ją na stole. Kto by pomyślał, jego ulubiona quattro staggioni. Jak on się domyślił?

– Najpierw sałatka włoska cezar, z pomidorami i serem, potem pizza, a na koniec kawa ze strudlem. I wszystko ze spokojem i z klasą. Będziemy się delektować jedzeniem przynajmniej przez godzinę.

– Świetnie. – Sołowiow skinął głową, czując nagły przypływ apetytu.

Co za sympatyczny chłopak! Jak dobrze odgadł i jego nastrój, i upodobania. Sołowiow rzeczywiście lubił kuchnię włoską, pewnie troskliwi wydawcy Shere Khana uprzedzili Andrieja. Dawno temu, kiedy ich współpraca dopiero się zaczynała, udali się w podróż po włoskich miastach. Sołowiow był z żoną Swietłaną, Kiriłł Jesipow ze swoją dziewczyną, Grisza Awtajew z synem. Jak wspaniale spędzili wtedy czas! To wzruszające, że pomyśleli, by poinformować nowego asystenta, co najbardziej lubi. Ładny gest z ich strony. Mimo wszystko umieją docenić pracę wysokiej jakości.

Okazało się, że sałatka została przygotowana fachowo, co jeszcze raz przyjemnie go zdziwiło.

– Sam pan zrobił sałatkę? – zapytał, nakładając sobie drugą porcję.

– Oczywiście. Według przepisu z książki kucharskiej. Coś nie tak?

– Nie, nie, jest bardzo smaczna. A pizza?

– Pizzę zamówiłem w restauracji. Nie radzę sobie z ciastem. Władimirze Aleksandrowiczu, rano telefonował Jesipow i pytał, kiedy będzie pan mógł ich przyjąć. Pozwoliłem sobie powiedzieć, że od piątej jest pan wolny. Ale jeśli to panu nie odpowiada, oddzwonię do nich.

– Nie, nie mam nic przeciwko. Niech przyjeżdżają po piątej. Nikt więcej nie telefonował?

– Nie.

Przez chwilę Sołowiowa ogarnął smutek. Pamiętał czasy, kiedy w dniu jego urodzin telefon urywał się od samego rana. Dzwoniono z życzeniami, dowiadywano się, o której godzinie rozpocznie się przyjęcie, pytano o pozwolenie na przyprowadzenie przyjaciela albo przyjaciółki. A teraz...

Sołowiow przepędził posępne myśli. Wszystko w porządku, Sołowiow, głowa do góry, ludzie nie znoszą smutku i nie można mieć o to do nich pretensji. Lepiej sobie przypomnij, ile razy w ubiegłym roku telefonowałeś do innych z życzeniami? Przecież się przeprowadziłeś, zmieniłeś numer telefonu i chociaż w twoim starym mieszkaniu został Igor, nie można mieć nadziei, raczej się nie pofatyguje, by dać twoje nowe namiary tym, którzy zatelefonują. Na okrągło urządza tam imprezy, a słuchawkę pewnie podnosi każdy, komu przyjdzie ochota. Po prostu odpowiadają, że już tu nie mieszkasz, i tyle.

– Skończymy śniadanie i pójdziemy na spacer – zadecydował Sołowiow. – Pogoda jest wspaniała, szkoda siedzieć w domu.

Jednakże podczas spaceru nastrój gwałtownie mu się popsuł. Sam nie potrafił powiedzieć czemu. Nikt go nie obraził i nie zdenerwował, a mimo to zrobiło mu się smutno. Niepotrzebnie urządził święto, nic z tego nie wyjdzie. Samotny inwalida powinien prowadzić ciche, pustelnicze życie i nie próbować równać się z tymi, którzy są zdrowi i samodzielni.

Andriej popychał jego wózek po asfaltowej alejce okalającej Marzenie. Wiosenne powietrze było ciepłe i pachnące, więc Sołowiow z przyjemnością oddychał pełną piersią, ale i tak poczuł chęć, żeby wrócić do domu, do swoich przekładów. Tylko w pracy czuł się samodzielny i niezależny, a co najważniejsze, niezastąpiony.

Sołowiow już miał poprosić Andrieja, żeby zawrócił, ale się rozmyślił. Nie pokaże chłopakowi, że stracił humor. On tak się starał, żeby ten dzień był przyjemny i radosny, kupił prezent, przygotował wspaniałe śniadanie. Pewnie się zmartwi, gdy zrozumie, że jego wysiłki poszły na marne. Co też mi chodzi po głowie, skarcił się w myślach Władimir Aleksandrowicz, po co się zastanawiam, czy chłopak się zmartwi, czy nie? Nie jest przecież moim przyjacielem ani krewnym, nająłem go do pracy. Jego samopoczucie nie powinno mnie w ogóle interesować.

– Chyba pora wracać – powiedział jak najspokojniej, żeby nie zdradzić rozdrażnienia, które go nagle ogarnęło. – Muszę dzisiaj popracować.

– Oczywiście, Władimirze Aleksandrowiczu, jak pan sobie życzy – odparł Andriej i natychmiast skierował wózek w przeciwną stronę.

W domu Sołowiow od razu zabrał się do pracy i niebawem przykre rozdrażnienie go opuściło. Całkowicie pogrążył się w odczytywaniu ideogramów, które przekształcał w eleganckie, dopieszczone w szczegółach rosyjskie zdania, oddając sprawiedliwość mistrzostwu, z którym autor wikłał intrygę. Od pracy oderwał go odgłos zatrzymującego się pod domem samochodu. Sołowiow ze zdziwieniem zerknął na zegar. Czyżby już była piąta, a on tak się wciągnął, że nie zauważył upływu czasu? Ale zegar pokazywał dopiero parę minut po trzeciej. Rozległ się dzwonek do drzwi, a zaraz potem pospieszne kroki Andrieja. Szczęknął zamek. Do uszu Sołowiowa dobiegł kobiecy głos, który wydał mu się znajomy. Pewnie ktoś przyjechał do sąsiadów, ale zapomniał numeru domu i przyszedł zapytać, uznał Władimir Aleksandrowicz. Jednak minutę później w gabinecie zjawił się asystent.

– Władimirze Aleksandrowiczu, ma pan gościa.

Sołowiow wyjechał swoim wózkiem do salonu. Na środku pokoju stała wysoka, jasnowłosa kobieta w wąskich spodniach, opinających zgrabne biodra, i w luźnym białym swetrze. W pierwszej chwili nie poznał jej. Nie widzieli się od wielu lat i prawie tak samo długo Sołowiow o niej nie myślał. Po prostu wykreślił ją z pamięci jako coś zbytecznego, niepotrzebnego.

– Jak się masz, Sołowiow – półgłosem powiedziała kobieta. – Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

Zaschło mu w gardle. Teraz ją sobie przypomniał i rozpoznał.

– To ty?

– Ja, jak widzisz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: