Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Syberia, inny świat - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Syberia, inny świat - ebook

Opowieść, będąca relacją z pobytu na Syberii niemal dzień po dniu, przenosi Czytelnika w końcówkę lat osiemdziesiątych. Oczami komendanta hufca wiernie oddaje wiejską i miejską radziecką rzeczywistość.

„Sto gram to nie wódka, sto wiorst to nie odległość, sto rubli to nie pieniądz”...

Co w Związku Radzieckim raziło Polaków, dziwiło, denerwowało, co im przeszkadzało? Czego się obawiali i za czym tęsknili?

Zdzisław Brałkowski urodził się w roku 1953 w Gdańsku. Jego rodzice pochodzą z Wileńszczyzny. Od 1962 roku mieszka w Grudziądzu. Po ukończeniu technikum pracował w fabryce, krótko jako elektryk, później przez dziesięć lat jako zaopatrzeniowiec. Kolejne prawie dwadzieścia lat przepracował z młodzieżą w Ochotniczych Hufcach Pracy. Jednocześnie dokształcał się, kończąc magisterskie studia na Uniwersytecie Warszawskim. Od wielu lat pracuje w szkole jako nauczyciel, pomagając prostować ścieżki życiowe młodzieży.

Interesuje się polityką, historią i przyszłością. Jest również zapalonym pływakiem i rowerzystą.

Pracuje nad kolejnymi książkami – opowiadaniami ze swego życia.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-671-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Życie… cóż o nim wiemy? Chodzimy utartymi ścieżkami, funkcjonujemy w określonej przestrzeni i w konkretnym czasie. Otaczającą nas rzeczywistość dopóty uważamy za naturalną, dopóki… nie znajdziemy się nagle w innej.

Było to jeszcze w czasach uznawanych obecnie za „słusznie minione”. Jednak daty oraz miejsca urodzenia człowiek nie wybiera. Niezależnie od uwarunkowań wewnątrzkrajowych i zewnętrznych – aby żyć, trzeba pracować.

Już czuło się nadchodzące zmiany. Powiew „nowego” nadchodził od wschodu, wraz z „pierestrojką”. Zwykły człowiek bardziej był jednak zajęty codziennym wiązaniem końca z końcem. Założyło się rodzinę? Założyło. Trzeba więc było pracować, szukając przy okazji możliwości dodatkowego zarobku. Pecunia non olet.

Pracowałem już od kilku lat w państwowej organizacji – Ochotniczych Hufcach Pracy – zajmującej się specyficzną kategorią młodych ludzi. Organizacja ta istnieje do dzisiaj. W ciągu roku szkolnego jej kadra prostowała ścieżki życiowe trudniejszej młodzieży, nie zawsze sprawiającej kłopoty czy powtarzającej rok szkolny z własnej winy, i umożliwiała jej zdobycie zawodu. W okresie wakacji moja instytucja kierowała natomiast swoją ofertę do zwykłej młodzieży ze szkół średnich. Organizowała im miesięczną pracę, połączoną z wypoczynkiem, przeważnie w firmach przetwórczych, w których byli potrzebni sezonowi pracownicy. Prace były nieskomplikowane, zakwaterowanie i wyżywienie darmowe; do tego można było kilka złotych na własne wakacje zarobić. Chętnej młodzieży nigdy więc nie brakowało, zwłaszcza do pracy za granicą, w ramach – jak to szumnie nazywano – „poznawania naszych sąsiadów i zawiązywania dozgonnych przyjaźni” w ojczystej Europie. Oczywiście w tej ówcześnie właściwej części kontynentu, w ramach demoludów.

Najbardziej oblegane były wyjazdy na Węgry, do Bułgarii i wschodnich Niemiec. Dla zwykłego człowieka tamte czasy w Polsce były trudne, pożądane dobra materialne trzeba było wystawać w kolejkach, do tego większość artykułów można było kupić tylko na kartki. Wyjazd do innych krajów, gdzie nie było takich problemów z zaopatrzeniem, był jak gwiazdka z nieba. Nie brakowało więc chętnych wśród młodzieży licealnej. Dla nas, kadry organizacji, taki wyjazd w roli opiekunów grup też był opłacalny. Pozwalał podreperować domowe finanse i przywieźć pożądane produkty.

Na taki wyjazd byłem chętny i ja. Propozycja, którą otrzymałem od swojego szefostwa, mogła jednak zaskoczyć każdego. Ktoś w moim, jednym z czterdziestu dziewięciu, jeszcze pogierkowskim województwie toruńskim wpadł na iście „fantastyczny” pomysł. Pomysł, którym chciał zabłysnąć przed Warszawą. Faktycznie, wszystkich zadziwił, w żadnym innym województwie nikt na to nie wpadł – podpisał umowę o obustronnej miesięcznej wymianie młodzieży z obwodem nowosybirskim na Syberii. Kilka tysięcy kilometrów na wschód od nas, w centrum Azji.

Smak życia, z jego lepszymi i gorszymi stronami, dobrze już znałem, nie byłem młodziankiem. Jednak nadchodząca rzeczywistość zweryfikowała moje dotychczasowe doświadczenia i wyobrażenia. Kilka tysięcy kilometrów przeniosło mnie nie tylko w przestrzeni, lecz także w czasie. Trafiłem w miejsce, gdzie średniowiecze było przemieszane ze współczesnością. O tym dowiedziałem się jednak dopiero tam…Rozdział 1. Propozycja

Wiosna tego roku była piękna – tak przeważnie zaczynają się wspomnienia. W tym roku było to prawdą. Wypatrywałem już końca czerwca i nadejścia lata, marząc o urlopie nad wodą. Jeszcze niecałe dwa miesiące i odpocznę od codziennego użerania się z podopiecznymi. Nie wiedziałem, że wojewódzkie szefostwo miało w stosunku do mnie całkiem inne zamiary. Wszystko przygotowywali w najgłębszej tajemnicy.

Pewnego majowego dnia telefonicznie otrzymałem polecenie stawienia się w województwie. Zdziwiło mnie, że sekretarka szefa nie wiedziała, albo nie chciała powiedzieć, w jakiej sprawie mam przyjechać. Mój bezpośredni przełożony też nic nie wiedział. Lekko zdenerwowany, pojechałem następnego dnia. W myśli szukałem, o co może chodzić – coś źle wykonałem? Jakieś skargi ze strony młodzieży? Ki diabeł, taka tajemnica?!

Na miejscu czekała już na mnie cała szefowska trójka: komendant wojewódzki i jego dwóch zastępców. Ho, ho, to coś poważniejszego. Lekko się spociłem z wrażenia i niepewności. Nie dali mi jednak czasu na szukanie w myślach przyczyny. Przywitali się ze mną spokojnie. Szef od razu przystąpił do rzeczy:

– Jak dobrze wiecie, co roku organizujemy sezonową pracę dla młodzieży ze szkół średnich. Również wymianę zagraniczną. W tym roku udało nam się załatwić bardzo atrakcyjny wyjazd. Długo to trwało, wiecie, ile to jest zabiegów i papierków. Do tego potrzebna była jeszcze zgoda z Warszawy i z zagranicy, załatwienie zezwoleń i podpisanie porozumienia. Dlatego tak późno o tym wam mówimy.

– Przecież wiem, szefie. Co roku są wymiany, żadna mi sensacja.

– Tak, tylko to jest całkiem nowe porozumienie. Takiej wymiany nasze województwo jeszcze nie organizowało. Zresztą żadne województwo w kraju. Jesteśmy pierwsi. Może być atrakcyjne, ale nie znamy tamtych warunków. Potrzebny jest nam człowiek, który poradzi sobie w razie jakichś problemów.

– Czy mam rozumieć, że…

– Dobrze myślicie. Właśnie was wytypowaliśmy. Radzisz sobie z naszą trudną młodzieżą, to powinieneś spokojnie dać radę z uczniami ze szkół średnich. Chodzi jednak jeszcze o coś innego. Ta zagranica to naprawdę dla nas nieznane strony. Mogą być różne zdarzenia, z połączeniem telefonicznym do nas mogą być kłopoty, trzeba umieć sobie samemu na miejscu radzić.

– Jakie nieznane? Z NRD, Bułgarią czy z Węgrami mamy przecież co roku wymianę. Nie są nieznane. Czyżby chodziło o Rumunię? Z rządzącym tam „Słońcem Karpat”? To faktycznie trudne państwo. Chyba nie z nimi została podpisana umowa?

– Nie, nie z Rumunią. Tam nawet sami nie chcemy i oni chyba też nie. Troszkę dalej.

– Dalej? Do jakiejś republiki radzieckiej? Mołdawia? Na Krym? Może Gruzja? To nie jest tak źle. Szefie, czy mam dalej zgadywać?

– Noo… jeszcze kawałek dalej.

– Jeszcze… jeszcze dalej?! Czyżby Azerbejdżan? Tam mogą być faktycznie problemy. To już islam, nie jestem z tym obeznany. Czy jednak jeszcze w Europie? Chyba nie chce szef mi zaproponować, abym jechał aż pod Ural? To byłoby już naprawdę zbyt daleko.

– Pod Ural nie. Za Ural. Pod Nowosybirsk.

Zatkało mnie z wrażenia. Pod Nowosybirsk! Środek Azji!

Zaskoczyli mnie. Inny kontynent, inne obyczaje, klimat, ogromne puste przestrzenie. Prawie wszystko inne. Westchnąłem głęboko:

– Szefie, a coś bliżej mógłbym wiedzieć? Gdzie będziemy pracowali? Co robili? Jakie warunki zakwaterowania? Ile zarobimy?

– To jeszcze za wczesne pytania. Robimy to po raz pierwszy, na odległość, więc załatwianie długo trwa. Nie wszystko jest jeszcze dograne. Na dzisiaj mogę powiedzieć tyle, że będziecie pracować w jakimś sowchozie pod Nowosybirskiem. Może też gdzieś indziej, w zakładach spożywczych lub rolnych. Tamci gospodarze mają nam dopiero odpowiedzieć, gdzie, co i jak. Dla ich syberyjskiej grupy mamy już przygotowane miejsce. Będą u nas pracowali w Zakładach Mięsnych w Chełmży, przy taśmie. No więc jak, zgadzacie się?

– Chwilę, szefie. Niech ochłonę. Sekundę. – Przetarłem dłonią spocone czoło.

Ale dostałem propozycję. Do tego trochę z tych nie do odrzucenia. Zagrali mi na ambicji, mnie wybrali. Z jednej strony obawa, jak tam będzie. Szefowie sami jeszcze wszystkiego nie wiedzą. Widać, że formalności są jeszcze w powijakach, robione na łapu-capu. Cholerne „jakoś to będzie”. Coś pójdzie nie tak, to ja będę na celowniku, jako pierwszy do odstrzału.

Z drugiej jednak strony, takiej okazji mogę już nie mieć w życiu. Przez myśl przeleciały mi sceny z książki Tajemnicza wyprawa Tomka Alfreda Szklarskiego. Te ogromne przestrzenie, surowa i jednocześnie piękna przyroda, dzikie zwierzęta, skrajne temperatury. Do tego twardzi, zahartowani przez przyrodę Sybiracy. Mogę te wszystkie podsuwane przez wyobraźnię obrazy zobaczyć na żywo, posmakować Syberii. Muszę się tylko zgodzić. Pojadę nie jako turysta, zapłacą za wszystko, nawet dodatkowo zarobię. To był dla mnie jeszcze jeden mocny argument za wyjazdem – ze względu na sytuację rodzinną każdy dodatkowy zarobek był dla mnie bardzo cenny.

Nie zastanawiałem się już dłużej:

– Zgadzam się. Pojadę.

– To świetnie. Byliśmy pewni, że się zgodzicie.

– A młodzież, szefie? Jaką będę miał grupę i ile osób? W jaki sposób tam dojedziemy? No i kiedy będzie wyjazd?

– Szczegóły wyjazdu i pobytu dopiero dogrywamy. Grupa, jako hufiec zagraniczny, niedługo będzie tworzona. Ma liczyć trzydzieści osób. Żadnych tam wybranych, tylko uczniów ze zwykłych rodzin. Planujemy po połowie dziewczyn i chłopców. Do tego wy jako komendant oraz jedna osoba jako tłumacz, która będzie jednocześnie waszym zastępcą. Wyjazd planujemy na cały lipiec. Tyle na dzisiaj. Mamy jeszcze prawie dwa miesiące, więc wszystko się dogra.

Nie dopytywałem się więcej. Nie lubiłem improwizacji, która często przynosiła niemiłe niespodzianki, ale już się zgodziłem. Jakoś to będzie, nie pierwszy i nie ostatni raz. Syberia – to jest coś!

Jak przewidywałem, maj i czerwiec były okresem wielkiej improwizacji. Wyjazd organizowano w ogromnym pośpiechu, wszystko było „na wczoraj”. Ludzie w komendzie wojewódzkiej oraz ja wpadliśmy w kierat uzgodnień, zgłoszeń o paszporty, załatwiania biletów na przejazdy i przeloty. Jedyne, czego byłem pewny, to to, że moja grupa będzie liczyła piętnaście dziewczyn i piętnastu chłopców, w wieku od szesnastu do osiemnastu lat. Wszystko pozostałe było wielką niewiadomą.

Czasu było coraz mniej. Kiedy wreszcie załatwiłem paszport i otrzymałem wizę wjazdową do państwa zwanego w ich hymnie „nienaruszalnym związkiem bratnich narodów”, okazało się, że część młodzieży nie zdąży otrzymać na czas swoich paszportów. Znowu nastąpiło nerwowe szukanie wyjścia z sytuacji i uzgodnienia telefoniczne. Udało się prawie w ostatnim momencie, znaleziono rozwiązanie – otrzymałem paszport zbiorowy, wystawiony na moje nazwisko, z przyklejoną listą trzydziestu nazwisk i ich danymi osobowymi. Każdy z uczestników miał mieć także dowód osobisty lub tymczasowy.

Nerwówka końca roku szkolnego w pracy nakładała się na niezałatwione jeszcze sprawy związane z wyjazdem. Tydzień przed planowanym początkiem podróży zostałem znów zaskoczony niemiłą wiadomością, przekazaną mi telefonicznie z województwa. Mają już dla nas bilety na samolot Moskwa – Nowosybirsk, ale jeszcze nie załatwili na przelot z Warszawy do Moskwy. Nie ma wolnych miejsc na tak dużą grupę w zaplanowanym terminie. Jest tylko możliwość otrzymania biletów na dwa oddzielne loty. Pytają mnie, co robić. To ja mam wiedzieć, co robić?! Miałem mieć wszystko załatwione, dostać dokumenty, bilety i tylko jechać. Grupa nie może się rozdzielić na dwie części, mam przecież paszport zbiorowy. Możemy tylko jechać jak papużki nierozłączki. Albo wszyscy, albo nikt.

Kilka kolejnych dni to był jeden ciąg nerwowych godzin i rozgrzewających się do czerwoności telefonów. Co godzinę–dwie miałem inną informację. Już są bilety! Za chwilę – niestety, tylko dla trzydziestu osób. O dwa bilety za mało. W naszym przypadku nie da rady złamać zasady muszkieterów – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Paszport zbiorowy nie daje najmniejszego pola manewru.

Dwa dni przed wyjazdem dalej nie wiedziałem, czy wyjedziemy. Bilety na samolot nie były załatwione. Ciągle tylko obiecywania, zapewnienia, że jeszcze się uda. Dwie doby przed wyjazdem niezałatwione?! Do tego wojewódzka komenda nie zorganizowała mi nawet spotkania z młodzieżą, z którą miałem jechać. Jedynie wiedziałem, że nabór w szkołach przeprowadzano w całym województwie. Jak mam jechać kilka tysięcy kilometrów od Polski, w środek Syberii, z całkowicie mi nieznanymi ludźmi? Jak za nich odpowiadać?

Nie czekałem dłużej. Ktoś musiał podjąć decyzję. Chwyciłem za telefon i przedzwoniłem do województwa. Poprosiłem telefonistkę o połączenie z pracownikami odpowiedzialnymi za organizację wyjazdu:

– Mam tylko dwa pytania. Są wreszcie te cholerne bilety na samolot czy nie? Jeżeli nie, to czy kończymy tę wyprawę, nim ją rozpoczęliśmy? Siedzimy na szpilkach zamiast na walizkach. Decyzja musi być podjęta teraz. Nie ma już czasu na gdybania.

– Biletów jeszcze nie mamy, ale próbujemy…

– To włóżmy załatwienie biletów między bajki. Nie załatwiliście dotąd, to nikt nie podstawi nam dodatkowego samolotu. Nie jesteśmy aż tak ważni. To co z wyjazdem? Kończymy?

– W żadnym razie! To nie wchodzi w ogóle w grę! Komendant powiedział, że mamy na rzęsach stanąć, a wyjazd musi być! Wyobrażasz sobie, że po tych wszystkich ochach i achach, jakie usłyszał dwa miesiące temu w Warszawie, miałby zameldować, że wyjazd został odwołany przez głupie bilety?!

– To co? Z pustego nalejemy? Znaleźliście jakieś wyjście?

– Jeszcze myślimy…

– Jeszcze?! Dwa dni przed terminem wyjazdu?

– Noo…

– To znaczy nie znaleźliście. Nie ma co się zastanawiać. Zróbcie coś innego. Spróbujcie załatwić bilety na międzynarodowy pociąg jadący z Berlina do Moskwy. Dojedziemy naszym PKP do Kutna i tam wskoczymy w ten międzynarodowy. Jakoś się w pociągu pomieścimy. Byle zdążyć na samolot z Moskwy do Nowosybirska.

– To jest jakiś pomysł! Bilety na lot z Moskwy macie przecież załatwione. Będziemy próbować z tym pociągiem. Czekaj na telefon.

Przedzwonili pod koniec dnia:

– Jest! Mamy bilety na pociąg.

– Uff, no wreszcie. W ostatnim momencie.

– Tyle że…

– Co jeszcze? To są te bilety czy nie?!

– Są, ale dostaliśmy bilety z Kutna tylko do Brześcia nad Bugiem. To ich pierwsze miasto za granicą. Do samej Moskwy nie udało się. U nich są tylko miejscówki i nie ma szansy, aby kogoś wpuścili do pociągu dodatkowo.

– Jasny gwint! Wiem, gdzie leży Brześć. I co? Resztę drogi mamy przejść pieszo czy taksówkami do Moskwy dojedziemy?!

– Nie denerwuj się. Zbieraj się do wyjazdu. Jedziecie. My będziemy w tym czasie załatwiać bilety z Brześcia do Moskwy. Jeżeli nie uda nam się jutro przed wyjazdem załatwić, to bilety będą na was czekały w Brześciu.

– A jak nie będą czekały? Zostanę sam za granicą, z całym majdanem na głowie.

– Załatwimy. Musimy. Zbieraj się, więcej optymizmu.

Więcej optymizmu? Łatwo tak mówić zza biurka. Już czułem, w jaką kabałę się pakuję. Jeżeli nie załatwią biletów, to lepiej nie myśleć, co będzie. To nie jest prywatna wycieczka. Sam bym sobie poradził, bilet skombinował nawet w Brześciu. Będę miał jednak na głowie trzydziestu młodych, całkiem mi obcych ludzi. Na szczęście będzie tłumacz jako mój zastępca. Przynajmniej jeden chłop do pomocy w razie czego.Rozdział 2. Wyjazd

Niestety, ostatni dzień przed wyjazdem nie dał mi promyka nadziei. Jedyne, co województwo mi oferowało w odpowiedzi na moje telefony, to żebym czekał cierpliwie. Cały czas próbowali załatwić te cholerne bilety. Dzień zszedł mi na nerwowym siedzeniu przy telefonie. Nie miałem zresztą nic więcej do roboty; byłem już dawno spakowany. Wieczorem otrzymałem hiobową wieść – jeszcze nie dostali biletów. Nic się jednak nie zmieniło, decyzja pozostała w mocy – mam jechać. Zapewniali, że na pewno zdążą je załatwić, nim dojedziemy do Brześcia.

Nie miałem już wyjścia, starałem się więc tylko wyrzucić z myśli nachodzące mnie obrazy. Co będzie, jeżeli jednak nie załatwią biletów? Samolot do Nowosybirska odleci bez nas. I wtedy co? Powrót do domu? Czy też jazda koleją transsyberyjską? To co najmniej tydzień podróży. Do tego trzeba będzie dostać nie jedną czy dwie miejscówki, ale trzydzieści dwie. Jak długo to potrwa, na który pociąg dostaniemy bilety?

Nie było co rozważać, i tak wszystko miało okazać się w Brześciu.

„Nadejszła wiekopomna chwila”. Nocnym pociągiem dojechałem do wojewódzkiego miasta. Na dworcu było wyznaczone miejsce zbiórki, na godzinę piątą rano. Spojrzałem na zegarek – dopiero czwarta. Miałem więc jeszcze całą godzinę w zapasie. Część młodzieży też już przyjechała z innych miejscowości, niektórych odprowadzali rodzice. Króciutko się z nimi przywitałem i poznałem. Na dłuższe powitanie będzie czas, kiedy zbierze się cała grupa. Teraz interesowało mnie co innego – lista z nazwiskami i danymi osobowymi. Do tej pory jej nie otrzymałem. Chyba na liście nic nie poprawiali w ostatniej chwili? Przecież wiedzieli, że dopiero co dostałem paszport zbiorowy i nie było już mowy o jakichkolwiek zmianach.

Na szczęście odpowiedzialny pracownik z dokumentami już czekał na mnie. Siadłem na ławce i od razu zagłębiłem się w listę, porównując z moim paszportem. Nazwiska? Zgadzają się, jest w porządku. Skąd są? Z jakich szkół? Też w porządku – uczniowie liceów i techników. Szesnaście lat, siedemnaście, osiemnaście. Przynajmniej tu nie ma żadnej nieprzyjemnej niespodzianki. Kim są ich rodzice, gdzie pracują?

Spojrzałem na kolumnę w spisie, z danymi o rodzicach. Przeleciałem ją pobieżnie i… nagle cała krew odpłynęła mi z twarzy. Zacząłem ponownie czytać, tym razem uważniej. O matko! Kogo oni nabrali na wyjazd?! Przecież miały być normalne dzieciaki, z żadnych maminsykowatych domów! A tu – córeczka dyrektora, synek prezesa, córka jakiegoś ważnego sekretarza, syn przewodniczącego rady. Przeliczyłem – dużą część listy zajmowali synowie i córki ważnych person, sądząc po zajmowanych przez nich stołkach i miejscach pracy. Pozostali byli dziećmi zwykłych pracowników, a nie lokalnych szych. Ale mnie wkopali!

Poczułem, jak strużka potu spływa mi po kręgosłupie, mimo chłodnego jeszcze początku dnia. Jak oni mogli? Jak mogli wybrać taką młodzież? Przecież obiecywali, że to będą normalne dzieciaki, a nie wychowywane w cieplarnianych warunkach. Mamy przecież jechać do pracy, i to pracy fizycznej, daleko w nieznane. Nie wiemy, co nas tam czeka. I nagle organizują mi taką grupę? To było tak bezpieczne i przewidywalne w skutkach jak wycieczka w wysokie góry z paniusiami w szpilkach i sukienkach oraz panami w lakierkach i garniturach.

Wziąłem na bok „odpowiedzialnego z województwa” i, z dala od młodzieży, zduszonym głosem zapytałem:

– Czyście zwariowali? Widziałeś listę? Widziałeś, kim są rodzice?

– Widziałem i czytałem. Nie miej pretensji do mnie. Na ten wyjazd to nie nasz dział organizował nabór. Wszystko załatwiano wyżej. Tę listę z wszystkimi danymi otrzymałem gotową dopiero wczoraj. Miałem ci ją tylko przywieźć i życzyć spokojnej podróży.

– Jasny gwint! Dziękuję za takie życzenia. Nie dość, że w miarę spokojną podróż mam tylko do Brześcia… Przez was, bo biletów do Moskwy nie załatwiliście! To jeszcze taki nabór. Czy te dzieciaki wiedzą, że na Syberii będą pracować fizycznie, a nie balować?

– Nie martw się, dzisiaj na pewno załatwimy ten pociąg. Jesteśmy na dobrej drodze. Przejedziesz granicę, to bilety już będą czekały. A młodzież? Nie wszyscy muszą być od razu ciepłymi kluchami tylko dlatego, że są z lepszych domów. Zresztą wszyscy wiedzieli, jaka tam będzie praca. Jeżeli się zapisali, to nie będą marudzili.

Przetarłem twarz dłonią. Nic już nie da się zrobić, postawili mnie pod ścianą. Domyśliłem się, dlaczego zebrała się taka wyselekcjonowana grupa. Do pracy wakacyjnej w kraju dostawała się zwykła młodzież. Z załatwieniem miejsc w zakładach potrzebujących rąk do prostej pracy sezonowej nie było przeważnie problemów. Dostać się na dotychczasowe, bliskie wyjazdy zagraniczne było już trudniej. Czasem załatwiano miejsce po znajomości, ale nie było to częste zjawisko. Aż tu nagle pocztą pantoflową rozchodzi się po województwie wieść – jest atrakcyjny wyjazd. Aż na Syberię! Za darmo pojechać taki kawał drogi, zobaczyć inny świat, do tego zarobić, trochę pohandlować też można. Oczywiście poczta działała tylko na wyższych szczeblach towarzyskich, niedostępna dla zwykłych zjadaczy chleba. Zawsze są równi i równiejsi. Dowiedział się o wyjeździe taki tatuś dyrektor czy inna szycha: „Synku, jest w wakacje organizowany taki fajny wyjazd. Daleko, aż na Syberię. Nie chcesz pojechać? Wiesz, troszkę popracujecie, pobawicie się, poznacie tam swoich rówieśników. Jeszcze pieniążki zarobisz i może coś przywieziesz przy okazji. To co? – Dobra, tato. Tam jeszcze nie byłem. Będzie co opowiadać kumplom po wakacjach. Gały wybałuszą z zazdrości”.

Pewnie tak było, inaczej nie miałbym aż takiej listy nazwisk, jaką otrzymałem. Mnie natomiast szefostwo mówiło co innego, uspokajało. Dlatego do końca nie otrzymałem od nich wykazu z danymi o rodzicach uczestników. Zresztą, co by to zmieniło? Zgodziłem się przecież na ten wyjazd, na komendanta hufca zagranicznego. Listę układał kto inny. Możliwe, że i wojewódzki szef nie mógł odmówić jednemu czy drugiemu ojczulkowi latorośli, albo wprost dostał polecenie z góry. Samo życie.

Raz kozie śmierć! I tak już nie miałem żadnego wyboru.

Rozejrzałem się wokół:

– A gdzie tłumacz?

– O, już nadchodzi – odezwał się pracownik.

– Który to?

– Nie który, a która. To tamta kobieta.

– Kobieta? Nie mówiliście, że to kobieta. Myślałem, że będę miał chłopa jako zastępcę.

– Nie pytałeś przecież. Zresztą, co za różnica?

– Nie pytałem. Tylko tak myślałem.

Tłumaczka podeszła, przywitaliśmy się i przedstawiliśmy. Nie była z naszej instytucji. W średnim wieku, chyba kilka lat starsza ode mnie, dość szczupła. Widocznie nie stosowała starej, niepisanej zasady naszych babć – co rok Bozia dodaje nie sto gramów, a kilogram. Prawdopodobnie była kolejną osobą, która pomyślała, że załapała się na fajną, egzotyczną wycieczkę. Tylko dlaczego tłumaczkę znaleźli poza naszą firmą? Jaka będzie z niej zastępczyni? Przecież nie pracowała z młodzieżą. Czy będzie pomocna w razie potrzeby? Jak nie wiesz, na kogo liczyć, to licz na siebie. No nic, nie będę sugerował się wyglądem ani wiekiem, pozory mogą mylić.

Podszedłem ponownie do młodzieży:

– Dzień dobry wszystkim. Jestem waszym komendantem, nazywam się Zdzisław Brałkowski. Ustawcie się w dwuszeregu, sprawdzę listę uczestników. Omówię też kilka podstawowych spraw przed naszym wyjazdem.

Chwilę trwało, nim w miarę porządnie stanęli. Nie poganiałem ich. Czasu było jeszcze aż nadto, do tego pierwszy raz wszyscy się widzieli. Odczekawszy, aż się ustawili, przedstawiłem siebie oraz tłumaczkę jako moją zastępczynię. Jednocześnie wzrokiem przeliczyłem szybko stojące przede mną pary. Czternaście i pół! Nie było jednej osoby. Ponowne, już dokładne przeliczenie, wyniku nie zmieniło. Stało tylko dwudziestu dziewięciu uczestników. Ktoś jeszcze nie dotarł. Na szczęście była jeszcze godzina do odjazdu pociągu do Kutna, pewnie to „dopełnienie do piętnastki” za chwilę się pojawi.

Wyjąłem listę i zacząłem po kolei odczytywać imiona i nazwiska. Nie śpieszyłem się, wpatrywałem się długo w każdą dziewczynę i chłopaka, odkrzykujących: „Jestem!”.

Pierwszy raz w życiu ich widziałem, ani jednej znajomej twarzy. Będę miał cały miesiąc na poznanie każdego z nich, ale przynajmniej na początek muszę twarze zapamiętać.

Wyczytałem kolejne nazwisko. Cisza. Ponownie wyraźnie odczytałem. Dalej nic. Jeszcze raz, tym razem głośniej. Zero odzewu. A więc odnalazł się nieobecny, na razie tylko na liście. Odczytałem pozostałe nazwiska, dochodząc do końca listy. Nie miałem zamiaru marnować czasu do chwili przybycia spóźnialskiego, zacząłem więc omawiać regulamin hufca – jakie są zasady oraz jak się zachować w razie czegoś nieprzewidzianego, co robić, gdyby ktoś się zagubił w czasie podróży. Zwróciłem uwagę, abyśmy trzymali się w grupie, by każdy zapamiętał przynajmniej jedną osobę, aby nie oddalać się bez pozwolenia i pojedynczo. Dodałem:

– Nie znamy się jeszcze, mamy przed sobą długą jazdę z przesiadkami. Oby nie, ale nie można wykluczyć, że będą jakieś problemy. – Nie chciałem ich przedwcześnie denerwować. Nie wiedzą, że nie mamy jeszcze zapewnionego pociągu do Moskwy. Może wszystko zakończy się pomyślnie, może chociaż raz szefostwo stanie na wysokości zadania i na czas załatwi bilety. – Dlatego, abyśmy się nie pogubili i rozpoznawali w tłumie, ubierzmy teraz nasze mundurki.

„Mundurki” to zbyt szumne słowo. Była to zwykła jasnoniebieska koszula z ciemnogranatowymi wypustkami i wykończeniami. Rękawy można było podwijać i zapinać na guzik. Na lewym ramieniu koszuli było przyszyte godło Polski. Całość prezentowała się nawet całkiem dobrze.

Odpowiedziałem jeszcze na kilka pytań. Wreszcie pozwoliłem wszystkim rozejść się i usiąść na ławkach peronu. Mieli tylko pozostawać w jednym miejscu. Zaczynałem powoli się denerwować z powodu spóźnialskiego. Godzina zbiórki dawno minęła, do odjazdu pociągu pozostawało już tylko trzydzieści minut. Nie miałem numeru telefonu do jego domu, w wojewódzkiej komendzie o tak wczesnej porze też jeszcze nikogo nie było. Nie mogłem przecież pojechać bez jednego uczestnika. Paszport zbiorowy to jak relikwia i kajdany w jednym – mogą jechać wszyscy albo nikt. W tę i w powrotną stronę, trzydzieści osób dołączonych do paszportu, wystawionego na moje nazwisko. Ani mniej, ani więcej; tak sobie zażyczyli w „bratnim kraju”. Jedynie tłumaczka mogłaby oddzielnie pojechać, miała własny paszport. Tylko co by tam sama robiła?

Powoli denerwować się zaczęła również młodzież i obecni rodzice:

– Panie komendancie, pojedziemy bez tego jednego, jak nie zdąży?

– Spokojnie, zaraz powinien być.

Sam jednak wewnątrz już się gotowałem. Ukradkiem spoglądnąłem na zegarek – został ledwie kwadrans. Po chwili przez megafony zapowiedzieli pociąg do Kutna. Starałem się mówić spokojnym głosem:

– Chodźcie, idziemy na peron.

Na peronie zostawiłem grupę pod opieką świeżo poznanego drugiego członka kadry, mojej tłumaczki-zastępczyni. Starałem się nie zauważać jej nagle niespokojnie rozbieganych oczu i otwieranych bezgłośnie ust. Nie czekając na jej spodziewane wynurzenia, rzuciłem w pośpiechu:

– Proszę się nie niepokoić. Wrócę tylko na miejsce zbiórki, aby spóźnialski nas nie szukał – i szybkim krokiem wyszedłem przed dworzec. Tylko z tej strony mógł nadejść. Rzuciłem wzrokiem na zegarek; zostało dziesięć minut do odjazdu. Osłoniłem dłonią oczy przed wschodzącym, nisko świecącym słońcem, spojrzałem przez siebie – w oddali dostrzegłem biegnącą sylwetkę. Mój ci on czy nie? Oby tylko to był mój spóźnialski.

Wreszcie biegnący zbliżył się. Widać było, że wykrzesywał z siebie ostatnie siły. Ciężko dyszał, dźwigając w rękach dwie ogromne torby. Młody chłopak! Drągal, wyższy ode mnie o pół głowy, dobre dwa metry wzrostu. Nie czekałem, aż dobiegnie:

– Na Syberię?!

– Tak, panie komendancie, jestem Sławek…

– Jak się nazywasz? Zgadza się. Później będziesz się tłumaczył! Tymczasowego dowodu nie zapomniałeś? To dawaj jedną torbę i biegusiem! Włączaj znów piąty bieg, bo inaczej przez ciebie wszyscy zostaniemy na lodzie…

Zdążyliśmy wbiec na peron równo z wjeżdżającym pociągiem. Spojrzenia, jakimi został przywitany delikwent, stanowiły mieszaninę wściekłości, ustępującej paniki i jednocześnie bezbrzeżnej ulgi. Uff, zdążyliśmy. Miałem jeszcze chwilkę na złapanie oddechu i uspokojenie, bardziej psychiczne niż fizyczne. Równo z zatrzymaniem się pociągu zakomenderowałem:

– Słuchajcie, wszystko w porządku. Wsiadamy do tego wagonu. Widać, że są w nim wolne miejsca.

Odjazd. Rozpoczęliśmy wreszcie wspólną podróż w nieznane. W przedziałach było dość luźno, pomieściliśmy się w dwóch wagonach. Oby tak dalej. Nareszcie miałem chwilę odpoczynku. Nawet nie pamiętałem, kiedy zasnąłem. Potrzebowałem tego po emocjach, zafundowanych mnie i innym przez spóźnialskiego. Miałem nadzieję, że limit kłopotów i nerwów już został wyczerpany.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: