Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sześć przeszkód - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,90

Sześć przeszkód - ebook

„Sześć przeszkód” Patrycji Balcerzak to pełna optymizmu książka, w sposób humorystyczny ukazująca perypetie pewnej zwyczajnej nastolatki, która z dnia na dzień znajduje się w niezwyczajnej sytuacji.

Radosny i uporządkowany świat głównej bohaterki wali się, gdy dowiaduje się o nieoczekiwanym zniknięciu swojego chłopaka, mieszkańca domu dziecka. Załamuje się, a po głowie chodzą jej najczarniejsze scenariusze, jednak postanawia nie tracić nadziei. Kiedy pół roku później dostaje list od nieznanego autora, Nila bez wahania podejmuje się wyzwania, jakie rzucił jej tajemniczy adresat, wierząc, że pomoże jej to odnaleźć ukochanego Daniela. Zgodnie z jego instrukcjami rozpoczyna śledztwo oparte na sześciu zagadkach dołączonych do listu. Pomagają jej wierni przyjaciele, z którymi w międzyczasie stawia czoła wyzwaniom dnia codziennego nastolatka. Czy dziewczynie uda się rozwiązać zagadki i dotrzeć do tajemniczego nieznajomego? Czy w końcu dowie się, dlaczego Daniel bez słowa ją zostawił?

To opowieść o tym, że za każdą naszą decyzją stoją konsekwencje, nawet jeśli mamy tylko piętnaście lat. I o tym, że nigdy nie jest za późno, żeby naprawić coś, co zostało zepsute. Nawet jeśli to nie my jesteśmy winnymi.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-371-6
Rozmiar pliku: 714 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Cześć, jestem Nila. Pewnie nigdy nie słyszeliście o takim imieniu, zresztą i ja bym zapewne nie słyszała, gdyby nie jeden nudny wieczór z życia moich rodziców.

Zakochani państwo Plisz siedzieli wygodnie przed kominkiem, rozkoszując się smakiem gorącej czekolady i ekscytując niedaleką wizją posiadania najcudowniejszego bobasa na świecie (przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam), kiedy to zdali sobie sprawę, że ten cudowny bobas nie ma jeszcze imienia. No i się zaczęło: najpierw mama była za Anią, ale tata stwierdził: To zbyt banalne! i upierał się przy Amandzie, kiedy wpadła na imię Małgosia, ojciec obstawał przy Marlenie, potem były jeszcze Daria, Dominika, Adela, Kasia, Zosia, Magda oraz Iza. W końcu, gdy mama zaproponowała, żeby dać mi na imię Stefania, po babci, tata wzdrygnął się i rzekł: Dość! Rozstrzygniemy to w inny sposób!, po czym czmychnął do kuchni. Wrócił z babcinym kalendarzem z szarymi kartkami, wiecie, takim, który zwykle wisi na ścianie w jadalni i z każdą wyrwaną stroną wzbogaca nas o nowe przysłowie czy przepis.

­­– Losuj – polecił mamuśce, niezwykle dumny ze swego pomysłu. Ta, początkowo sceptyczna wobec idei wybierania dziecku imienia na zasadzie dziecięcej zabawy, w końcu się zgodziła. Ojciec przewracał kartki kalendarza, a mama zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech... i położyła rękę na kartce z datą 19 września. Moi rodzice mieli więc do wyboru, aby nazwać mnie January, Teodor, bądź... Nila. I tak właśnie, w wyniku przypadku, w przeciągu mniej niż jednej sekundy, stałam się tym, kim teraz jestem – Nilą Plisz.

Przejdźmy jednak do sedna. Pewnie chcielibyście wiedzieć, dlaczego zanudzam Was jakąś nieistotną historią etymologii mojego imienia. Otóż, kiedy teraz o tym pomyślę, być może nie było to aż tak przypadkowe, jak zawsze sądziłam. Może miało w pewien sposób zapowiadać to, co niedługo potem mi się przydarzyło. Historię, która poniekąd zmieniła moje życie.

Nila pochodzi bowiem od greckiego słowa neilos, co oznacza rzekę. Ta zaś symbolizuje między innymi barierę, coś nie do przejścia. Przeszkodę tak dużą, że wiąże się z wieczną stratą.

Teraz wiem, że wybieramy osoby, jakie napotkamy na swojej drodze, ale nie wybieramy tego, co nas spotka z ich strony – jesteśmy na to skazani.Rozdział I

OSTATNI SZCZĘŚLIWY DZIEŃ

Dwunasty czerwca, dziesiąta rano. Kiedy budzik zadzwonił setny raz, w końcu rozchyliłam klejące się oczy (nie bez wielkiego trudu i niechęci) i zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem spóźniona na najważniejsze dla mnie spotkanie w roku. Co prawda, i tak pobiłam swój rekord jeśli chodzi o poranne wstawanie, zwłaszcza, że była SOBOTA (Tak, moi drodzy, nastawiłam budzik-mordercę w sobotę. Szczyt masochizmu został osiągnięty), jednak nie mogłam sobie pozwolić na tradycyjne weekendowe leniuchowanie w łóżku nawet przez sekundę dłużej. Ubrałam się więc czym prędzej i zbiegłam na dół.

– Niluniu, przygotowałam ci śniadanie! Zjedz wszystko, dobrze? Choć dzisiaj. W końcu musisz coś jeść! Ostatnio bardzo się o ciebie martwię... – mama przywitała mnie swoim rytualnym wywodem.

– Nie teraz. Naprawdę, nie mam czasu. I tak już jestem spóźniona – rzuciłam z wdzięcznością, po czym pocałowałam Magdę w policzek i wybiegłam z domu, nawet się nie uczesawszy. Była kochaną mamą. Tym chętniej to mówię, że większość znanych mi osób przyznaje, iż jestem do niej podobna. Choć może nie z wyglądu. Łączy nas tylko kolor włosów – obie jesteśmy szatynkami, ale ja mam troszkę dłuższą czuprynę. Za to zielone oczy i brak tyłka mam z pewnością po ojcu. Dobrze, że do tego pakietu nie doszły jeszcze wąsy, bo wyglądałabym jak moja ciotka Genowefa.

Mijałam ulice Orłowa tak szybko, jak tylko mogłam. Kopernika, Matejki... ach, wreszcie! Jest! Przede mną ukazał się stosunkowo duży, wybudowany jakieś czterdzieści pięć lat temu, komunistyczny budynek. Ni to blok, ni kamienica. Najpierw służył jako szkoła podstawowa, lecz później przeznaczono go do bardziej szczytnych celów: stał się domem dziecka. Co prawda, przykre jest to, że w ogóle nastała taka potrzeba, jednak w przeciwnym razie nie poznałabym...

Na murku przed budynkiem siedział chłopiec o ciemnej karnacji. Ta cecha jego egzotycznej urody była najłatwiej zauważalna i ta, tak naprawdę, zwróciła na niego moją uwagę. Kiedy się podeszło bliżej, uwagę przykuwały bystre, brązowe oczy, pasujące jak ulał do ciemnych, choć nie czarnych, włosów. Ubrany był dobrze, a przynajmniej najlepiej jak było można. Ciuchy zapewniane przez opiekunki sierocińca może nie wyróżniały się ponadprzeciętną jakością, ale innych Daniel nie chciał. Wiele razy proponowałam mu wspólne zakupy lub chociażby drobną pożyczkę, lecz za każdym razem stanowczo odmawiał, powołując się na swą dumę.

Jednak to coś, co czyniło go wyjątkowym, nie miało nic wspólnego z wyglądem. (No, może ewentualnie ze słodkimi dołeczkami w policzkach i nonszalanckim uśmiechem...). Daniel, jak na swój wiek, odznaczał się wyjątkową dojrzałością. Ciężka sytuacja życiowa zmusiła go do szybkiego usamodzielnienia się, przez co musiał nauczyć się brać za siebie odpowiedzialność o wiele szybciej od swoich rówieśników. Miało to swoje plusy i minusy, jednak ostatecznie zadecydowało o tym, że zakochałam się w nim po uszy. Imponował mi swoim zaangażowaniem we wszystko oraz hartem ducha, swoją wewnętrzną siłą.

Daniel Markowski zeskoczył z murka i uśmiechnął się szeroko. Jego dołeczki sprawiały, że się rozpływałam. Natychmiast odwzajemniłam uśmiech, szczerząc zęby od ucha do ucha, i wskoczyłam mu w ramiona. Górował nade mną kilka centymetrów.

– Hej, i jak się czujesz? – spytał, bacznie mi się przyglądając. – Niech ci nawet przez myśl nie przejdzie, aby być chora w swoje urodziny. Za bardzo się namęczyłem, żeby to wszystko dla ciebie przygotować.

Parę dni temu złapało mnie jakieś przeziębienie, więc obawiałam się, że będę zdmuchiwać świeczki, smarkając i kaszląc na wszystkich wokół, jednak dzisiaj czułam się już jak nowo narodzona.

– Och, trzymajcie mnie! Robi mi się słabo, ale tylko słuchając twoich przewrażliwionych komentarzy – odpowiedziałam, demonstracyjnie przykładając dłoń do czoła, po czym wybuchnęłam śmiechem, bo mój chłopak złożył usta w dzióbek, udając obrażonego za tak podłe potraktowanie jego troskliwości. Wkrótce jednak i on nie wytrzymał. Uśmiechnął się i wciągnął mnie na murek.

Spojrzałam na plac przed sierocińcem i przytrzymałam się Daniela. Zaparło mi dech w piersiach. Na całej długości podwórza porozrzucane były róże. Najwięcej leżało czerwonych i białych, ale gdzieniegdzie przyjemnie łechtały wzrok także herbaciane i bordowe różyczki.

– Nie dałem żółtych, bo to ponoć kolor zazdrości. Wszystkiego najlepszego, starucho – rzekł, odgarniając mi włosy z twarzy. – Muszę ci powiedzieć, że mimo skończonej piętnastki trzymasz się prawie tak dobrze jak ja...

Spojrzałam wyzywająco na mojego romantyka.

– Prawie tak dobrze? W takim razie sprawdźmy, czy potrafiłbyś mnie złapać, panie Mądraliński!

Przystojny żartowniś ruszył za mną w pościg. Oczywiście, schwytanie mnie nie zajęło mu więcej niż kilkanaście sekund. Próbowałam jeszcze uwolnić się od jego uścisku, aby nie wyjść na słabą, jednak skończyło się na tym, że przewróciliśmy się na trawę, gniotąc piękne róże. Poczułam miękki dotyk Daniela na ramieniu. Przejechał ręką w dół, aż do mojej, po czym delikatnie chwycił mnie za nią. Dwie sekundy później jego usta dotykały już moich, a serce biło nadzwyczaj mocno. Tamta chwila była idealna. Tamto miejsce, tamten dzień, tamten pocałunek... tamten chłopak. Wtedy właśnie ostatecznie zdałam sobie sprawę, że nie chcę, by Daniel mnie opuszczał. Kiedykolwiek.

Jakiś czas później z sierocińca wyszła gromadka dzieciaków. Dwóch starszych chłopaków trzymało transparent z napisem: Sto lat, Nilu!!! Życzą Daniel i Spółka. Cztery małe dziewczynki i dwóch chłopców w wieku mojego brata Marcina podbiegło bliżej. Podekscytowani, złożyli mi życzenia i powiedzieli ułożone przez siebie wierszyki. Zacytuję jeden, który szczególnie przypadł mi do gustu. Mówiło go niskie, blondwłose dziecko, którego zdenerwowanie podczas występu mnie wzruszyło. Daniel musiał się nieźle napocić, aby z tych niesfornych małolatów zrobić aktorów. A oto, jak przemawiał ten słodki, mały artysta:

Daniel to jest świetny gość

Opiekunce daje w kość

Ale dla mnie jest jak brat

Z którym bym przemierzył świat

Lecz niestety dobrze wiem

Że za dużo chyba chcem

Bo on Nilkę swoją ma

Której cały świat swój da

A więc proponuję dziś:

Czy chcesz z nami w świat dziś iść?

Nie będę was zanudzać, opisując przebieg całej uroczystości. W każdym razie, słuchając wszystkiego, co dla mnie przygotowali wychowankowie domu dziecka, łzy nabiegły mi do oczu. Maluchy naprawdę przejęły się powierzonym zadaniem.

Podczas występów Daniel miał niewyraźną minę. Niepewnie spoglądał w moją stronę, przygryzając dolną wargę i bawiąc się palcami u rąk. Pierwszy raz widziałam go tak zestresowanego. Czy to możliwe, by on, zawsze bardzo pewny siebie, teraz martwił się o to, czy spodoba mi się jego performance?

– No więc... może w końcu mi powiesz, co o tym myślisz, Nilu? – spytał organizator całego przedstawienia, gdy siedzieliśmy wieczorem na murku, jedząc pizzę na kolację. – Jak oceniasz moją inwencję twórczą?

– Tfoja infencja żaszługuje na szósztkę sz pluszem! Jeszteś fszpaniały – przyznałam, wpychając do ust ostatni kawałek. – Kaszda dziefczyna chciałapy mieć takiego chłopaka...

Ledwo wypowiedziałam te słowa, a mych uszu doszła riposta.

– Naprawdę, mój żarłoku? – uśmiechnął się, jak zwykle powalając mnie swymi dołeczkami. – W takim razie muszę wyruszyć na łowy. W końcu skoro mogę mieć wszystkie laski, to...

– Chypa szartujesz?! – zmroziłam go spojrzeniem, tak dla zasady. – Mókpyś mnie żosztafić? –wybełkotałam, mimo że znałam dobrze odpowiedź. On zaś przysunął się bliżej, przytulił mnie i wreszcie szepnął: Nie. Oczywiście, że nie.

Dalsza część wieczoru minęła nam na dyskutowaniu o wspólnych wycieczkach, najnowszych plotkach ze szkoły, ubezpieczeniu tylnej części ciała Jennifer Lopez, następnie o najnowszym filmie z Orlando Bloomem, po czym nasza rozmowa zeszła na tematy zdecydowanie nie przyziemne, a mianowicie na UFO. Swoją drogą, biedni kosmici, tylu ludzi na Ziemi stroi sobie z nich żarty, a oni nawet o tym nie wiedzą! Nic dziwnego, że ilekroć w filmach odwiedzają naszą planetę, chcą ją zniszczyć!

* * *

Nazajutrz obudziłam się z uśmiechem na ustach, choć niebo było wprost szarofioletowe, a obfity deszcz zapowiadał nadejście lata. Mój kochany Czarnulek, sześcioletni Marcin, także miał dobry humor, więc śniadanie zakończyło się strzelaniem w siebie płatkami kukurydzianymi z łyżek i ochrzanem od taty.

– Co wy robicie?! Czy w tym domu kiedyś zapanuje spokój?! Nigdy się nie nauczycie kultury, co?!

Marcin, który – całe szczęście – odziedziczył charakter po mnie i po mamie, szepnął:

– Nigdy... naprawdę nigdy...

– Wy nawet nie macie pojęcia, co to jest odpowiedzialność! Tym bardziej, co to jest porządek!

– kontynuował wywód rodzinny tyran, a na to Czarnulek z poważną miną: A co to takiego?

Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam śmiechem. Całe szczęście, do pokoju weszła mama i uchroniła nas przed kolejnymi pouczeniami taty. Gdybym jednak mogła przewidzieć, jaką wiadomość przynosi, wolałabym już oberwać podwójnie, uwierzcie mi.

– Kochanie, dzwoni pani Knur z domu dziecka. Pytała się, czy nie ma u nas Daniela. Odpowiedziałam jej, że nie, więc poprosiła o zamienienie z tobą paru słów.

Podbiegłam do telefonu i gwałtownie chwyciłam za leżącą obok słuchawkę.

– Tak?

– Nila? To ty? – zachrypiała dyrektorka – Och, to dobrze, że cię zastałam. Powiedz mi, proszę, nie wiesz, gdzie jest Daniel? Dzisiaj rano... bardzo wcześnie, koło szóstej czy siódmej... wyszedł z ośrodka i do tej pory go nie ma.

– Ja... nie mam pojęcia, proszę pani... – odrzekłam.

– Bo widzisz... pozostałe dzieciaki mówią, że nawet nie wrócił na noc. Rankiem po prostu wziął swoje rzeczy i wyszedł...

Zapadła cisza. Przedłużała się i przedłużała, aż w końcu zaczęłam łapać, o co chodzi pani Knur.

– Posłuchaj, Nilu... on był z tobą wczoraj wieczorem. – Urwała, wyczekując odpowiedzi. Ale co, u licha, miałam jej powiedzieć? Że spędziliśmy fantastyczny dzień, a jego świetny humor nie wskazywał na to, że miał w planach... – Musisz coś wiedzieć! Poza tym jesteście dość blisko siebie, na pewno czasami ci się zwierza...

– Proszę pani, ja nic nie wiem... nie mam pojęcia, gdzie może być Daniel...

– Czy mówił ci o jakimś... wyjeździe? On wziął ze sobą wszystko. WSZYSTKO, Nilu. Jakby nie miał zamiaru tu nigdy wracać...

– Nie wspominał mi o żadnym wyjeździe...

– Nilu, nie rozumiesz? To dla jego dobra! Jest godzina dziesiąta trzydzieści... a kto jak kto, lecz ty dobrze znasz nasze zasady: śniadanie jemy wszyscy razem... wszyscy członkowie wspólnoty, jaką tworzy nasz sierociniec... Daniel też je znał. Tymczasem on nie pojawił się nie tylko na tę nieszczęsną godzinę śniadania – ósmą, lecz nie ma go do tej pory... – jej głos zaczynał niebezpiecznie drżeć – Nilu, możesz mi zaufać. Obdzwoniliśmy już kilka hoteli i przytułków w okolicy Orłowa, a jego ani śladu, więc powiedz mi dziecko, gdzie on jest?

– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziałam, czując łzy pod powiekami. Tak, jak mówiła pani Knur, wszystko wskazywało na to, że Daniel uciekł z sierocińca. A jeśli uciekł, to znaczy, że już nigdy tu nie wróci. Tak było z większością... zdecydowaną większością.

– Wiesz, że później nie będzie cienia szansy na odnalezienie go?! – wrzasnęła do telefonu.

– Rusz mózgownicą, dziewczyno! Chyba, że z nim jakoś współpracujesz...

Nie chciało mi się dłużej słuchać tej fałszywej jędzy. W ogóle nie obchodziło jej szczęście Daniela, po prostu, gdyby się okazało, że uciekł, byłby to już dziesiąty przypadek w jej ośrodku.

– Nie mam z tym nic wspólnego, nie rozumie pani?! – odkrzyknęłam. – NIC O TYM NIE WIEM!

– Jak ty możesz... że też rodzice pozwalają ci odzywać się w ten sposób do starszych! Gdybym była twoją matką...

– Cóż, na szczęście pani nią nie jest! – odwiesiłam słuchawkę i usiadłam, dysząc ze zdenerwowania. Patrzyłam nieprzytomnym wzrokiem przed siebie. Nie mam pojęcia, ile to trwało...

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam z tamtego dnia, było to, że w amoku wybiegłam na dwór. Deszcz siekł coraz mocniej, ja zaś, mimo lodowatych kropli, które przenikały aż do kości, i ludzi gapiących się na mnie jak na osobę chorą psychicznie, skierowałam się w stronę domu dziecka. Zatrzymałam się kilkadziesiąt metrów od szarego, w tych warunkach prawie niewidocznego muru i wybuchnęłam płaczem. Musiałam TO z siebie wyrzucić. Przecież Daniel nie uciekł, to niemożliwe! Przecież miał być przy mnie, miał prowadzić mnie za rękę przez całe życie, bronić mnie, radzić mi, pocieszać, żartować...

Jakby na spotęgowanie melancholii zdarzenia, zaczęły bić dzwony kościelne. Biły bardzo długo, najwyraźniej ktoś umarł... ja zaś uklękłam na trawie przed murkiem i, dławiąc się wielkimi łzami pomieszanymi z deszczem, spróbowałam wypowiedzieć imię swojego chłopaka. Nie mogłam... Cała twarz mnie piekła, a oczy napuchły. Klęczałam jednak dalej i zastanawiałam się, czy i we mnie coś nie umarło... Nie chciałam znajdywać odpowiedzi na to pytanie. Wiedziałam tylko, że nie chcę, by umarło i bez walki nie pozwolę, aby tak się stało...

Rozdział II

LIST BEZ NADAWCY

– Nilu, a to?

Ładna, blondwłosa dziewczyna odwróciła się w moją stronę. Miała na sobie nowiutką, niebieską sukienkę, pasującą do jasnobłękitnego koloru oprawek jej okularów.

– Nie będzie ci w niej za zimno? – zapytałam. Na samą myśl, że zimą można iść w czymś takim na dyskotekę, ciarki przeszły mi po plecach. W tym momencie ktoś zapukał. Siedziałyśmy w szkolnej toalecie, w której według niedawno ustanowionych reguł nie można było przesiadywać dłużej niż pięć minut. My zaś przymierzałyśmy stroje na imprezę przynajmniej od piętnastu (hmm... właściwie to Kamila je przymierzała, ja odgrywałam rolę tegorocznego dyktatora mody), więc czym prędzej wskoczyłyśmy do kabiny, chichocząc i zakrywając sobie usta rękoma.

Dla Waszej wiadomości, moi drodzy, Kamila Kownacka to najwspanialsza oraz najbardziej oddana osoba pod słońcem. Mam wielkie szczęście, że jest moją przyjaciółką. Znamy się praktycznie od dziecka i nigdy się na niej nie zawiodłam. Właściwie, głównie dzięki niej udało mi się jakoś pozbierać po tym, jak...

Przejdźmy może jednak do tego, co zdarzyło się później.

Podczas gdy my siedziałyśmy zamknięte w kabinie, najciszej jak potrafiłyśmy, osoba z zewnątrz ciągle męczyła zawzięcie drzwi toalety, więc dałyśmy sobie spokój z przymierzaniem i, zrezygnowane, przygotowałyśmy się na kolejną reprymendę. Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy po wyjściu rzucił się na nas nie wściekły dyżurny, a Marcel.

– Co wy, głuche jesteście?! Dobijam się do was od pięciu minut! – nagle urwał i zmierzył Kamilę podejrzliwie. – Hej, co żeście tam robiły? Masz bluzkę założoną na lewą stronę.. Ale mniejsza o to, nawet nie chcę wiedzieć... Słyszałyście już o konkursie?

– Jakim konkursie? – spytałam.

– Konkursie młodych talentów! – entuzjazmował się chłopak. – Odbędzie się za kilka miesięcy w Orłowie. No co wy, nie widziałyście żadnych plakatów?

Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia.

Marcel wyglądał uroczo. Na bladych policzkach miał rumieńce, dodatkowo ze zdenerwowania stąpał z nogi na nogę, nie zauważając nawet, że co chwila wpada na idących stołówkowym korytarzem rówieśników. Jego jasnoniebieskie oczy oraz rozsiane po policzkach i nosie piegi sprawiały, że od zawsze przypominał mi z wyglądu Norwega.

– Och... no dobrze... nawet jak będzie jakiś konkurs, to czemu miałybyśmy się nim interesować? Jakoś nie czuję w sobie żadnego specjalnego powołania...

– No jak to? Nie pamiętasz naszego zespołu, Kama? Ten, kto wygra, dostanie klucz do kariery! Mamy szansę na zorganizowanie naszej przyszłości, przy czym koszty poniosą organizatorzy!

– wyrecytował podniecony Marcel. Doprawdy, mógłby się wreszcie zająć czymś innym niż zaprzątanie ludziom głowy bezsensownymi pomysłami. Reklamą, na przykład.

– Daj spokój, gdy zakładaliśmy ten głupi zespół, mieliśmy po dziesięć lat! – przerwała Norwegowi moja przyjaciółka. Ja jednak po głębszym zastanowieniu zaczęłam myśleć podobnie do niego. Widząc minę rozochoconego kolegi i mając w pamięci, jak nasza grupa podrostków wymiatała na osiedlu, postanowiłam go wesprzeć.

– Kamila, poczekaj! To w sumie nie jest taki zły pomysł. Ile czasu pozostało dokładnie do konkursu?

Marcel odpowiedział bez zastanowienia. W jego głosie czuć było nadzieję.

– Konkurs młodych talentów odbędzie się pod koniec roku szkolnego, więc mamy mniej więcej pół roku... ale jeżeli się zgłosimy, nie będzie odwrotu.

– Według mnie zdążylibyśmy się przygotować. – Podrapałam się po brodzie, a na widok miny przyjaciółki, mówiącej: Boże-kochany-zrób-coś-z-tymi-szaleńcami-bo-nie-wytrzymam..., dałam jej kuksańca w żebra. – Jak na dziesięciolatków byliśmy świetni, musisz przyznać, Kama! Ja grałabym na gitarze basowej, ty byś śpiewała... No nie kręć głową! Na scenie jesteś jak anioł! Marcel obsługiwałby perkusję, a drugą gitarą zająłby się...

– Wiktoria jest nawet, nawet... – wszedł mi w słowo kumpel. Oburzyłam się.

– No chyba żartujesz?! Wiesz, że nie zniosłabym jej widoku, a jeszcze bardziej jej słodkiego głosiku. Na samą myśl chce mi się...

– Dobra, dobra! Nic nie mówiłem, O.K.? Drugiego gitarzystę się znajdzie... – rzucił szybko, robiąc minę, która mówiła, że zgadza się na wszystko w zamian za reaktywację zespołu. – No więc? Bierzemy udział czy nie? Nie ma czasu do stracenia... Kamila?

Wraz z Marcelem skierowaliśmy błagalny wzrok na moją psiapsiółę.

– Proszę... – szepnęłam – może dzięki temu nie będę tyle myśleć o Danielu...

Kama przeszyła mnie wzrokiem mordercy, wściekła, że wykorzystuję argumenty tego kalibru, aby ją przekonać. Niemal słyszałam, jak syczy: I ty, Brutusie-Nilusie, przeciwko mnie?

W końcu jednak pokiwała głową.

– Och... to kiedy pierwsza próba? – zapytała z miną męczennika.

– Jak najszybciej, dziewczyny! Obiecuję, że jak najszybciej! – rzucił na odchodnym rozpromieniony Marcel i już po kilku sekundach nie było po nim śladu.

Tak właśnie dowiedziałam się o konkursie młodych talentów. Zależało mi na tym, by wygrać i zamierzałam wziąć się porządnie do pracy. Jednym z powodów, dla których zdecydowałam się na udział – oczywiście oprócz kuszącej nagrody – był Daniel Markowski. Odkąd zniknął, nie myślałam o niczym innym. Nie zadawałam sobie pytań takich jak pozostali: Gdzie jest? Czemu odszedł? Co właściwie robi? Och, to mnie interesowało w najmniejszym stopniu! Ja chciałam wiedzieć, co teraz czuje... dlaczego nic mi nie powiedział o swojej durnej ucieczce? Czy mu jeszcze na mnie zależy? Czy jest szczęśliwy? I najważniejsze: kiedy wróci? Byłam bowiem pewna, że to się kiedyś stanie. Minęło jednak siedem miesięcy od jego zaginięcia i nic...

To bolało. Wiele razy zastanawiałam się, czy on tego nie rozumie? Czy zdaje sobie sprawę, jak bardzo mnie zranił swoim zniknięciem? Zaraz po czarnych myślach przychodziła jednak racjonalna konkluzja, że to mój Daniel. Musiał mieć w tym jakiś cel. Wiedziałam, że nie zostawił mnie z własnej woli. A co za tym idzie, wróci. Na pewno wróci. A ja do tego czasu nie zamierzałam się załamywać. Nie zamierzałam ciągle liczyć na to, że nagle wyjdzie zza zakrętu. To nie w moim stylu. Nie myślcie, broń Boże, że chciałam o nim zapomnieć! Po prostu wierzyłam w Daniela. Był nadal moim chłopakiem i moje uczucia do niego nie zmieniły się. Jednym słowem, mimo że co wieczór przed zaśnięciem całowałam zdjęcie, na którym ja i Daniel jesteśmy na imprezie u Marcela, starałam się żyć całkiem normalnie.

Równowagę, którą odzyskałam po trzynastym czerwca, zaburzył nieco pewien list, który o mały włos wylądowałby w koszu.

Brnąc przez zaspy śniegu, opatulona szalikami i swetrami, próbowałam dostać się do domu. Po pokonaniu stada chłopaków ze śnieżkami w rękach oraz ostrożnym ominięciu kilku ślizgawek, wreszcie tam dotarłam. Przywitała mnie mama.

– Córuniu, jak się czujesz? – rzuciła się na mnie z termometrem – Marcin jest chory. Rano ciągle wymiotował i miał trzydzieści dziewięć stopni gorączki, co z tobą?

– Mamo, spokojnie. Czuję się wyśmienicie – zapewniłam rodzicielkę, przyklejając na twarz uśmiech od ucha do ucha. Na pewno nie dodawał mi urody, bo zawsze, kiedy robiłam taką minę, Kamila zasłaniała ręką oczy i pytała: Kochanie, a reszta twojej rodziny jest normalna? Jednakże mamę zawsze uspokajało takie zachowanie (nie wiem, czy to dobrze, czy źle...).

– Wiesz, że wraz z Marcelem i Kamilą reaktywowaliśmy nasz zespół? – oświadczyłam z dumą.

– Chcemy wziąć udział w konkursie młodych talentów, ale brakuje nam drugiego gitarzysty.

– Słyszałam, że Wiktoria Rodos nieźle gra. Nie mogłabyś...

– Nie, mamo. Nie ma mowy. Za bardzo ją kocham, żeby obarczać jej autorytet takimi obowiązkami...

Mama zaśmiała się i podała mi talerz z zupą. Pech chciał, że położyłam go na stole w miejscu, gdzie leżała biała, do tej pory czysta, koperta.

– Och, zapomniałam ci powiedzieć – jęknęła Magda, uderzając dłonią w czoło. – Przyszedł do ciebie list. Jest jakiś dziwny, nie ma na nim nawet nadawcy. Pojęcia nie mam, jakim cudem do nas doszedł.

Wolno opuściłam wzrok z mamy na talerz, pod którym leżała przesyłka. W pierwszej chwili chciałam ją wyrzucić. Po co mi jakiś poplamiony list, w dodatku bez nadawcy? Poczułam jednak, iż byłoby to niesprawiedliwe wobec autora, kimkolwiek by się okazał. Weszłam więc do pokoju i usiadłszy w nowiutkim, niebieskim fotelu biurowym, rozerwałam kopertę.

Nilu...

Nie mam prawa prosić Cię o to, o co właśnie chcę,

jednak muszę to zrobić. Nie gniewaj się. Wiem, że nie lubisz,

kiedy ktoś Ci coś narzuca, ale czasami trzeba... Jeśli się nie

ma wyboru... Choć, prawdę mówiąc, Ty miałaś wybór.

Dokonałaś go przed momentem, otwierając tę kopertę.

Teraz Twoja ciekawość zwycięży i zmierzysz się z tym,

co dla Ciebie przygotowałem... W kopertach umieszczone

są zagadki. Proszę, nie zaglądaj do wszystkich od razu. Rozszyfruj

najpierw jedną, a później, po kolei, następne.

Nie pokazuj tego nikomu.

Damian Dunaj

Taka oto krótka wiadomość, napisana nieznanym mi do tej pory charakterem pisma, widniała na białej kartce wewnątrz. Oprócz śnieżnobiałego pergaminu znajdowały się tam również czerwone, malutkie koperty, ponumerowane od jeden do sześciu. Drżącymi rękoma sięgnęłam po tę z napisem jeden. Nie mam pojęcia, dlaczego byłam zdenerwowana. Może spodziewałam się, że to Daniel w końcu się odezwał?

W ostatniej chwili wycofałam dłoń i sięgnęłam po telefon.

– Kamila? Proszę, przyjdź do mnie! Tak, to pilna sprawa. Pośpiesz się. Nie! To nie może zaczekać! Pa.

Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi mojego pokoju. Mogłabym przysiąc, że jeśli Kama przyszłaby choć odrobinę później, rzuciłabym się na tę kopertę i rozerwała ją na strzępy niczym wygłodniałe zwierzę.

– Cześć Ni... - zaczęła blondyna.

– Siadaj. Siadaj i czytaj.

Wcisnęłam jej do ręki białą kartkę, bacznie obserwując, jak jej i tak duże oczy rozszerzają się w miarę czytania. Co, u licha, nakłoniło mnie, bym zadzwoniła po tę panikarę?

– Co to ma znaczyć? – spytała, przeczytawszy treść listu. – Ty w ogóle znasz tego Damiana Dunaja?

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: