Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szpie­dzy kró­la Ja­gieł­ły - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,81

Szpie­dzy kró­la Ja­gieł­ły - ebook

Rok An­no Do­mi­ni, 1407 był to, już rok wal­ki wy­wia­dów, po­mię­dzy za­ko­nem krzy­żac­kim a Kró­lem Pol­skim, Wła­dy­sła­wem II Ja­gieł­łą. Wpraw­dzie nie, na mie­cze i su­li­ce jesz­cze, ale i te by­wa­ły nie­rzad­kim wi­do­kiem na gra­ni­cach, obu wro­gich so­bie po­tęg. Ale na wie­ści, o so­bie na­wza­jem, któ­re by­ły tak bar­dzo po­trzeb­ne jed­nej i dru­giej stro­nie do prze­pro­wa­dze­nia de­cy­du­ją­ce­go star­cia. Wal­ka wy­wia­dów, od­by­wa­ła się głów­nie na te­re­nie dzi­siej­sze­go wo­je­wódz­twa Ku­jaw­sko Po­mor­skie­go i Po­mor­skie­go, naj­bli­żej le­żą­cych, z gra­ni­cą pań­stwa Ja­gieł­ły, i prze­cię­tej na po­ło­wę Pol­ski, jak by mie­czem krzy­żac­kim, od jed­ne­go cię­cia moc­ne­go. Kom­tu­ria Tu­chol­ska z po­tęż­nym jak i in­ne, zam­kiem krzy­żac­kim, by­ła jed­ną z tych naj­bliż­szych, na trak­cie z Byd­gosz­czy, le­żą­cej w ko­ro­nie a pań­stwem Ja­gieł­ły. Gra­ni­cę ów­cze­sną po­mię­dzy Pol­ską a zie­mią za­ko­nu, sta­no­wił dzi­siej­szy za­lew Ko­ro­now­ski wów­czas bę­dą­cy du­żym je­zio­rem gra­nicz­nym. Wsie gmi­ny Lu­bie­wo na te­re­nie po­wia­tu Tu­chol­skie­go, a dzi­siej­sze miej­sco­wo­ści, Su­cha, Lu­bie­wo, Trut­no­wo By­sław, By­sła­wek, Pła­zo­wo i in­ne, to wsie na­le­żą­ce w tym cza­sie, do te­ry­to­rium za­ko­nu a le­żą­ce na sa­mym po­gra­ni­czu obu po­tęg ów­cze­snej eu­ro­py.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8041-040-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Rok An­no Do­mi­ni, 1407 był to, już rok wal­ki wy­wia­dów, po­mię­dzy za­ko­nem krzy­żac­kim a Kró­lem Pol­skim, Wła­dy­sła­wem II Ja­gieł­łą. Wpraw­dzie nie, na mie­cze i su­li­ce jesz­cze, ale i te by­wa­ły nie­rzad­kim wi­do­kiem na gra­ni­cach, obu wro­gich so­bie po­tęg. Ale na wie­ści, o so­bie na­wza­jem, któ­re by­ły tak bar­dzo po­trzeb­ne jed­nej i dru­giej stro­nie do prze­pro­wa­dze­nia de­cy­du­ją­ce­go star­cia. Wal­ka wy­wia­dów, od­by­wa­ła się głów­nie na te­re­nie dzi­siej­sze­go wo­je­wódz­twa Ku­jaw­sko Po­mor­skie­go i Po­mor­skie­go, naj­bli­żej le­żą­cych, z gra­ni­cą pań­stwa Ja­gieł­ły, i prze­cię­tej na po­ło­wę Pol­ski, jak by mie­czem krzy­żac­kim, od jed­ne­go cię­cia moc­ne­go. Kom­tu­ria Tu­chol­ska z po­tęż­nym jak i in­ne, zam­kiem krzy­żac­kim, by­ła jed­ną z tych naj­bliż­szych, na trak­cie z Byd­gosz­czy, le­żą­cej w ko­ro­nie a pań­stwem Ja­gieł­ły. Gra­ni­cę ów­cze­sną po­mię­dzy Pol­ską a zie­mią za­ko­nu, sta­no­wił dzi­siej­szy za­lew Ko­ro­now­ski wów­czas bę­dą­cy du­żym je­zio­rem gra­nicz­nym. Wsie gmi­ny Lu­bie­wo na te­re­nie po­wia­tu Tu­chol­skie­go, a dzi­siej­sze miej­sco­wo­ści, Su­cha, Lu­bie­wo, Trut­no­wo By­sław, By­sła­wek, Pła­zo­wo i in­ne, to wsie na­le­żą­ce w tym cza­sie, do te­ry­to­rium za­ko­nu a le­żą­ce na sa­mym po­gra­ni­czu obu po­tęg ów­cze­snej eu­ro­py.

Dla za­pew­nie­nia so­bie prze­wa­gi na każ­dym po­lu, czy to po­li­tycz­nym, czy eko­no­micz­nym i każ­dym in­nym po­zwa­la­ją­cym na za­sko­cze­niu prze­ciw­ni­ka, trwa­ła wła­śnie wal­ka wy­wia­dów, któ­rą my tu­taj obej­rzy­my, na stro­nach tej, kro­ni­ki nie­za­leż­nej, od krzy­żac­kiej na­wa­ły. Je­dy­nym ce­lem za­ko­nu by­ła za­gła­da pań­stwa pol­skie­go a ce­lem kró­le­stwa Pol­skie­go, i sa­me­go kró­la Ja­gieł­ły, wręcz prze­ciw­nie. Osła­bie­nie si­ły od­wiecz­ne­go wro­ga za­miesz­ka­łe­go i tu osia­dłe­go a ob­wa­ro­wa­ne­go zam­ka­mi, już od 1226 ro­ku pań­skie­go, kie­dy to ksią­żę Pol­ski, Kon­rad Ma­zo­wiec­ki spro­wa­dził do Pol­ski Za­kon Naj­święt­szej Ma­rii Pan­ny, na­da­jąc mu zie­mię cheł­miń­ską. Na gra­ni­cach, po­tycz­ki po­mię­dzy wro­gi­mi stro­na­mi trwa­ły za­wsze. A w tym ro­ku, 1407 bar­dzo nie­re­gu­lar­nie ale za to z, pod­stę­pem i bez żad­nych skru­pu­łów po­li­tycz­nych, ze stro­ny za­kon­ne­go pań­stwa krzy­żac­kie­go jak i sa­me­go kró­la Pol­skie­go.Część I

Król Pol­ski Wła­dy­sław II Ja­gieł­ło, i by­ły Kanc­lerz Ko­ron­ny a obec­ny Ar­cy­bi­skup Gnieź­nień­ski ksiądz Mi­ko­łaj Ku­row­ski, swo­ich za­ufa­nych lu­dzi z dwo­ru kró­lew­skie­go w Kra­ko­wie wy­sła­li. Na prze­szpie­gi na za­kon­ną zie­mie, w ory­gi­nal­ny glejt od Wiel­kie­go Mi­strza mal­bor­skie­go Kon­ra­da von Jun­gin­ge­na, za­opa­trzo­nych jesz­cze przed tym kon­flik­tem. Aby w mia­rę bez­piecz­nie mo­gli wejść na te pol­skie zie­mie bę­dą­ce te­raz pod wła­dzą za­ko­nu Krzy­żac­kie­go, Naj­święt­szej Ma­rii Pan­ny. Szpie­dzy mu­sie­li mieć pre­tekst, ja­kąś praw­dą po­twier­dzo­ny. A ta­ki się zna­lazł na szczę­ście. Bo­wiem pod­czas po­sel­stwa, do kró­la pol­skie­go przy­był do Kra­ko­wa, nie­ca­łe, dwa la­ta wcze­śniej, kom­tur tu­chol­ski wraz z kil­ko­ma in­ny­mi Krzy­ża­ka­mi. Król Ja­gieł­ło, za­brał ich na po­lo­wa­nie, do pusz­czy bia­ło­wie­skiej. A tam, szar­żu­ją­cy wście­kle dzik, omal nie stra­to­wał na strzę­py i nie za­bił kom­tu­ra tu­chol­skie­go Szwel­bor­na. Te­go zaś ura­to­wa­li od nie­chyb­nej i pew­nej, śmier­ci ar­ty­sta i ma­larz, na­dwor­ny nie­ja­ki pan Piotr i pan Krzysz­tof kro­ni­karz przy kró­lu. I wier­szo­kle­ta w jed­nej oso­bie. Kom­tur tu­chol­ski He­in­rich Szwel­born za­przy­siągł obu ar­ty­stom wdzięcz­ność do gro­bu. I ten wła­śnie, pre­tekst wy­ko­rzy­stał nasz król. Wy­słał tam, tych dwóch swo­ich lu­dzi któ­rzy szpie­ga­mi, ni­g­dy nie bę­dąc, do tej ro­li mu­sie­li te­raz przy­wyk­nąć. Ów ar­ty­sta i ma­larz na­dwor­ny kró­la. Ku­mo­ter Piotr zwa­ny też na dwo­rze kró­la Py­ga­rem i Anio­łem od te­go prze­zwi­ska, strasz­nie nie lu­bił kie­dy, do nie­go ktoś Anie­le wo­łał. Mógł de­li­kwent ta­ki przez łeb, za­ro­bić czym po­pa­dło. Pły­nę­li Wi­słą oni dwie, nie­dzie­le od Kra­ko­wa gdzie król im tą mi­sje po­wie­rzył. Aż sta­nę­li na gra­ni­cy za Byd­gosz­czą, na trak­cie po­mię­dzy bo­ra­mi, gdzie je­zio­ro, du­że sta­ło. Za Ko­ro­no­wem, zje­cha­li ze wzgó­rza i da­lej trak­tem, przez je­zio­ro owe, na dru­gą stro­nę gra­ni­cy. Pro­mem drew­nia­nym z dwo­ma dziu­ra­mi, na dnie je­go, z któ­rych wo­da si­ka­ła wy­so­ko, bez­piecz­nie się prze­pra­wi­li. W dro­dze wo­dę wy­le­wa­jąc z dna pro­mu, bar­dziej niż ocho­czo.

Wraz z wo­zem swo­im na któ­rym sie­dzie­li w sło­mie, je­den we­so­ło, bo z dzba­nem mio­du przy gę­bie. Dru­gi z mi­ną po­nu­rą, bar­dzo moc­no i groź­nie na­stro­szo­ną, czu­pry­ną czar­ną. Wy­cią­gał co chwi­la ze sa­kwy przy pa­sie, su­chy chleb i po­że­rał go ze sma­kiem wiel­kim. Za­głę­bi­li się w prze­past­ne Bo­ry Tu­chol­skie. Zaś pie­czy nad ni­mi mia­ło dzie­się­ciu ry­ce­rzy nie zna­nych, krzy­ża­kom a prze­bra­nych za ob­wie­siów, spod ciem­nej gwiaz­dy ale, i z cho­rą­gwia­mi dwo­ma z or­łem bia­łym, w zbro­jach ry­cer­skich pod ka­po­ta­mi. Je­cha­li z owym gle­item, wiel­kie­go mi­strza ja­ko do­brzy, zna­jo­mi kom­tu­ra tu­chol­skie­go. I nie­ja­ko po­słań­cy kró­la Wła­dy­sła­wa, nie­mal ja­ko po­sło­wie gę­by dum­ne mie­li. Wy­je­cha­li z bo­ru nie­opo­dal in­ne­go, du­że­go je­zio­ra. Któ­rych tu, co chwi­la na­po­tkać mnó­stwo, by­ło moż­na. Zaś na za­krę­cie przy trak­cie, a obok je­zio­ra, po­ka­za­ła się du­ża i oka­za­ła wieś.

Na ta­bli­cy drew­nia­nej sto­ją­cej przy trak­cie na­pi­sa­ne by­ło go­ty­kiem nie­miec­kim, By­szław. Sta­ła tam, oka­za­ła du­ża karcz­ma, przy sa­mym je­zio­rze. W cha­cie owej, z gru­bych ba­li, kry­tej sło­mia­ną strze­chą. Bę­dą­cą też i cha­łu­pą i karcz­mą za­ra­zem. Z szyl­dem, na któ­rym ko­śla­wy­mi li­te­ra­mi by­ło za­pi­sa­ne. Karcz­ma Pod Zde­chłym Ko­tem. Pod sa­mym okiem, owe­go zna­jom­ka kom­tu­ra krzy­żac­kie­go, wład­cy tu­chol­skie­go zam­ku, He­in­ri­cha Szwel­bor­na we wsi By­szław, się szpie­dzy kró­la Ja­gieł­ły zna­leź­li. Tak się wów­czas By­sław na­zy­wał a po­ło­żo­ne­go ja­ko wieś za­kon­na, w sa­mych bo­rach tu­chol­skich. Oto­czo­na la­sa­mi i gę­stym bo­rem wieś sie­dzia­ła, w le­sie ja­ko bor­suk w ja­mie. Z ko­mi­na karcz­my, dym wa­lił gę­stym stru­mie­niem w gó­rę. Sta­ry żyd i karcz­marz w jed­nej oso­bie sie­dział na zy­dlu i nu­dził się nie­zmier­nie. Dra­pał się w swój ku­dła­ty łeb, a bro­dą dłu­gą do pa­sa, wy­cie­rał z nu­dów, za­ku­rzo­ny kon­tu­ar. Je­dy­ny­mi go­ść­mi karcz­my, by­ło sta­do much wiel­kich jak ko­nie. A w obór­ce ko­ni­ki sta­ły, ma­łe ja­ko owe, mu­chy i ry­cza­ły wła­śnie roz­gło­śnie. Aż uszy sta­re­mu pu­chły. Nie tyl­ko od ko­ni­ków ale i od, onych much brzę­czą­cych nie­cier­pli­wie za ja­dłem, któ­re­go chci­wy z na­tu­ry ży­dow­skiej go­spo­darz, nie miał za­mia­ru da­wać im dar­mo, ani nie kwa­pił się do­ży­wiać. Ani pod­sta­wić ni­cze­go, pod wy­głod­nia­łe zwy­kle mu­cho­we gę­by. Oga­niać się za to, mu­siał na­der skwa­pli­wie bo za­miast stra­wy je­go chy­ba po­żreć chcia­ły. Pa­ją­ki na po­wa­le je­dy­nie mia­ły się tu zna­ko­mi­cie, bo i cie­pło by­ło po po­wa­łą i ciem­no jak w becz­ce po pi­wie. Z któ­rej już też ja­koś, i śmier­dzia­ło tę­go, octem wraz z reszt­ka­mi sta­re­go se­ra żół­te­go, roz­rzu­co­ne­go na gli­nia­nej po­le­pie. Przez okien­ka z pę­che­rzo­wy­mi ja­sny­mi wpraw­dzie, bło­na­mi i tak ma­ło świa­tła wcho­dzi­ło do wnę­trza karcz­my. Ale sta­ry karcz­marz cho­ciaż nie wi­dział zbyt do­brze. To słuch miał lep­szy na­wet, od swo­ich ko­ni, a szcze­gól­nie wy­czu­lo­ny był on z ra­cji za­wo­du swe­go, na brzęk srebr­nych sze­lą­gów a jesz­cze de­na­rów le­piej. Ale te, nie czę­sto go­ści­ły w karcz­mie By­sław­skiej. Chęt­niej gro­sze od­pły­wa­ły od karcz­ma­rza, do kie­sy krzy­żac­kiej, niż je­go wła­snej. Pła­co­no mu ra­czej sła­bym gro­szem, czy krzy­żac­kim czy pol­skim za jed­no mu by­ło. Na­gle za­strzygł usza­mi jak, je­go wła­sny ma­ły ko­nik, spło­szo­ny na­gle, ze spo­koj­ne­go pod­gry­za­nia ba­li ze ścia­ny obór­ki. Bo oto z od­da­li sły­chać by­ło gło­śny tę­tent ko­ni. A to nie­chyb­nie ozna­cza­ło nic in­ne­go, jak kło­po­ty i krzy­ża­ków na kar­ku. Al­bo i go­ści z ta­la­ra­mi, za­szy­ty­mi w pa­sach na opa­słych bio­drach, gru­bych szlach­ci­ców mo­że i ry­cer­skie­go, sta­nu?

— Po­my­ślał karcz­marz, z tę­sk­no­tą za gro­si­wem. Al­bo co, i pew­niej­sze, od­dzia­łu knech­tów krzy­żac­kich z Tu­chol­skie­go zam­ku, al­bo na­wet z Mal­bor­ka, ze śpiew­ką Tam­ta­ra­dei, na wy­dę­tych w wiecz­nej, po­gar­dzie ustach, a le­d­wie wi­docz­nych spod wą­si­sków i bród do pa­sa. Pew­ni­kiem śmier­dzą­cych z da­le­ka, opa­ra­mi krzy­żac­kie­go ja­sne­go piw­ska. Po­my­ślał karcz­marz. Od­głos we­so­łych gło­sów i tę­tent ko­ni przy­bli­żał się z każ­dą chwi­lą. To­też sta­ry za­skrze­czał gło­śno, do al­ko­wy gdzie jesz­cze wy­le­gi­wa­ła się służ­ba, jak i je­go mał­żon­ka, opa­sła dość Ger­tru­da. Ra­zem z sze­ścior­giem dzia­twy, od mniej­szych do cał­kiem więk­szych osił­ków, słu­żą­cych sta­re­mu ja­ko stra­że, do opę­dza­nia się przed ob­wie­sia­mi włó­czą­cy­mi się po oko­li­cy. Wsta­waj­cie mi ino ży­wo! I wy­łaź­cie mi z wy­ra! Ży­wo! Go­ście ku nam ja­dą! Za­ry­czał karcz­marz. A dę­bo­wym ko­stu­rem, przy­wa­lił na wszel­ki wy­pa­dek, w drew­nia­ną ścia­nę, z gru­bych ba­li dę­bo­wych. Aż za­dud­ni­ło, a do­brze wy­schnię­ta gli­na, po­sy­pa­ła się z po­wa­ły, i ob­sy­pa­ła mu si­wy już łeb. Ale efekt był sku­tecz­ny i ospa­ła cze­re­da wy­ła­zi­ła zie­wa­jąc gę­ba­mi, uka­zu­jąc szczer­ba­te zę­bi­ska. Cho­ciaż by­ła już go­dzi­na je­de­na­sta z po­łu­dnia, dla nich wi­dać był jesz­cze sam śro­dek no­cy. Tym­cza­sem ga­lop koń­ski ustał a przed karcz­mą sły­chać by­ło, we­so­łe po­ga­dusz­ki i śmie­chy. Co sta­re­go za­raz na­sta­wi­ło, bar­dziej przy­jaź­nie do ra­czej nie spo­dzie­wa­nych go­ści. W odrzwia wal­nę­ło coś ze trzy ra­zy, aż echo gło­śne, po­szło w nie­da­le­ki las. Oraz po je­zio­rze w stro­nę, zwa­nej bar­dzo za­cnie wsi, bo Teo­lo­giem w księ­gach pa­ra­fial­nych za­pi­sa­nej. U pro­ga karcz­my za­trzy­ma­ła się ja­kaś, gru­pa zbroj­nych pa­choł­ków a dwóch z wo­za wy­ła­zi­ło po­wo­li. To by­li ja­cyś dwaj, nie­zbyt gru­bi, szlach­ci­ce al­bo i ry­ce­rze?

— Wi­dać by­ło prze­cież, na pierw­szy rzut śle­piem. Tak po­my­ślał zra­zu karcz­marz. Je­den si­wy był, ja­ko go­łą­bek, zaś to­wa­rzysz je­go jak kruk czar­ny, ale oba za to z czu­pry­na­mi jak u stra­cha na wró­ble. Sło­mę wła­śnie wy­cią­ga­li ze łbów ku­dła­tych, pew­ni­kiem obaj spa­li w dro­dze. Bo i oni zie­wa­li gę­ba­mi swo­imi, jak i dzia­twa ży­dow­ska, co­śmy ją przed chwi­lą po­zna­li. Je­no zę­bów w gę­bach mie­li znacz­nie od ży­do­wi­nów, wię­cej. Przy nich dzie­się­ciu pocz­to­wych z chwac­ki­mi mor­da­mi i z wą­sa­mi zwi­sa­ją­cy­mi groź­nie, sta­nę­ło jak mur, do­ko­ła wo­za. Wy­leź­li z nie­go wła­śnie prze­cią­ga­jąc się z wy­mosz­czo­ne­go w środ­ku, ob­fi­cie sło­mą. Jak niedź­wia­dy z le­go­wi­ska. Obaj szli do karcz­my, ob­ci­ska­jąc pa­sy, ob­cią­ga­ją­ce im por­t­ki do zie­mi znacz­nie od tu­szy al­bo mie­czów dłu­gich do pa­sa. Sta­ry ży­do­wi­na na orę­żu nie wy­zna­wał się za wie­le. Za to łu­ki ci­so­we, wy­bor­ne z in­ny­mi tu we wsi By­szław al­bo By­sław, z drew­na wy­ra­biał. Tam­ci dwaj we­szli do karcz­my gdzie sta­ry, wi­dząc obu kła­niał się pol­skim wła­ści­wie oby­cza­jem, i za­pra­szał do środ­ka. Z tym że ten z czar­ną czu­pry­ną, był wyż­szy od te­go dru­gie­go i prze­kra­cza­jąc pro­gi z mi­ną dum­ną wiel­ce, i gę­bą chwac­ko, do środ­ka skie­ro­wa­ną. Przy­wa­lił łbem w po­wa­łę, aż się próch­no po­sy­pa­ło i ja­ko kwie­ciem wio­sen­nym z gó­ry go za­sy­pa­ło ca­łe­go. Kor­ni­ki w bel­kach się po­bu­dzi­ły ry­chło. A ten za­wrza­snął na ca­ły głos. By cię… I za­gro­ził karcz­my spa­le­niem, ra­zem z kor­ni­ka­mi i próch­nem, po­spo­łu. Ale po chwi­li otrzeź­wiaw­szy znacz­nie. Po­wia­da, łeb ku­dła­ty roz­cie­ra­jąc. Na przy­wi­ta­nie, grzecz­nie i z dwor­skim oby­ciem, na dwo­rach kró­lew­skich pew­ni­kiem na­by­tym. Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny. Cze­go ta po­wa­ła, w go­spo­dzie wa­szej, ta­koż ni­ziut­ko sie­dzi?

— Co go­spo­da­rzu?

— I za­raz do­dał do te­go. Coś mi tu gno­jem je­dzie, od was mi­ły, za­pew­ne go­spo­da­rzu. Czy­ście to zę­bi­ska?

— Cho­ciaż z ra­na my­li?

— Za­py­tał się, z mi­ną pań­ską wiel­ce, ten ku­dła­ty o czar­nej czu­pry­nie. Na co karcz­marz, wi­dząc że z dwor­nym ka­wa­le­rem ma do czy­nie­nia od­parł, nie mniej dwor­nie. Co mnie tam, myć zę­bi­ska ja­śnie pa­nie?

— Jak mnie dwa zę­by się je­no osta­ły od te­go, ja­ko mnie mo­ja Ger­ta przez, gę­bę mio­tłą prze­je­cha­ła. Pew­ni­kiem by­li­ście bar­dzo, na­pi­tłe karcz­ma­rzu, i po te­mu wam nie­wia­sta wa­sza, gę­bę obi­ła?

— Jam ja­ko żyd, nie pi­ją­cy je­stem. Szyb­ko od­parł sta­ry. Ale co mi tam! Jam pi­ją­cy jest i mój ku­mo­ter ta­koż, jesz­cze wię­cej. Moż­na rzec by na­wet, że ku­mo­ter mój cię­giem by pił, by­le co i by­le gdzie. Grunt jak to, on po­wia­da, mu­si być to coś, co przy cią­głej we­so­ło­ści, i ca­ły czas, je­go ro­zum utrzy­mu­je. O ile go ma w ogó­le. A zna­jąc one­go od wie­ków, mnie­mam pew­ni­kiem i słusz­nie, że mu go brak cał­kiem. Ale nie wa­sza to rzecz, karcz­ma­rzu je­no mo­ja udrę­ka z te­go po­wo­du. I kró­la na­sze­go Ja­gieł­ły, któ­ry się go z dwo­ru Wa­wel­skie­go po­zbył, ra­zem ze mną nie­ste­ty. Za­tem, go­spo­da­rzu mi­ły. Wi­na i mio­du da­waj­cie ży­wo, ży­dzie. Bo to nie idzie mnie, o wa­szą gę­bę wca­le. Je­no o mo­ją wła­sną, bom spra­gnio­nym jest ja­ko becz­ka pu­sta. Ta o tu! I rę­ką po­ka­zał na oka­za­łą, wspo­mnia­ną wcze­śniej becz­kę. Pa­trzaj­cie ino. Rę­ką w rę­ka­wi­ce ło­sio­wą opa­trzo­ną, w brzu­cho swo­je się po­pu­kał. Ku­mo­ter mój ta­koż. Co to, kro­ni­ka­rzem kró­la na­sze­go jest, ja­śnie nam pa­nu­ją­ce­go Wła­dy­sła­wa II Ja­gieł­ły, ja­kom przed chwi­lą wam karcz­ma­rzu wy­ja­śni­łem skład­nie. Jam jest, za­sie ma­la­rzem na­dwor­nym kró­la na­sze­go. A po zam­kach i kom­tu­riach oko­licz­nych krzy­żac­kich, po­szu­ku­je­my kom­tu­ra tu­chol­skie­go Szwel­bor­na. Do któ­re­go spra­wę ma­my. I glejt od wiel­kie­go mi­strza a, po­zwo­leń­stwo na po­dró­że. Po owym tu, pań­stwie za­kon­nym w za­na­drzu, za pa­zu­chą ma­my scho­wa­ny głę­bo­ko. A je­dzie­my te­raz do zam­ku krzy­żac­kie­go na Tu­cho­li, na­sze­go zna­jom­ka one­go. Ja­kom rzekł wam, szla­chet­ne­go tfu, i par­szy­we­go za­ra­zem, kom­tu­ra He­in­ri­cha Szwel­bor­na od­wie­dzić. Prze­to po­wia­dam spra­wie­dli­wie, wam spra­wiaj­cie się by­stro bom to i cier­pli­wym nie jest zbyt­nio. A o gło­dzie, by­wam za­czep­ny i nie­bez­pie­czen moc­no. Mi­ło­ści­wy pa­nie, ry­ce­rzu! Już pę­dzi­my wszyst­kie, co by usłu­żyć wam ja­śnie pa­no­wie, god­nie. A ob­ro­ku dla ko­niów na­szych za­rzu­cić idź­cie, je­no bar­dziej niż, ob­fi­cie. I wo­dy im mi­giem za­daj­cie, nie sple­słej i za­sta­łej od nie­dzie­li. Je­no świe­żej ze stud­ni. Poj­mu­je­cie po chrze­ści­jań­sku?

Na to żyd po­wia­da. — Co nie mam poj­mo­wać?

— Swój ro­zum mam, je­no ży­dow­ski. No! I pa­tel­nie jaj­czy­cy z kop­ca jaj­ców. Nie­chaj tam wa­sza sta­ra uczy­ni je­no mi­giem ja­ko po­wia­dam. Sza­fra­nu za­daj­cie mi nie ską­piąc zbyt­nio, bo przy­pra­wio­ne ja­dło tyl­ko we­dług chrze­ści­jań­skiej, re­cep­ty ja­dam nie zaś. Ja­ko wy ja­da­cie we­dle, ży­do­wiń­skiej mo­dy. A ma­cie wy, sza­fran?

— W swo­jej ko­mo­rze, w ogó­le karcz­ma­rzu?

— A ju­ści mi­ło­ści­wy, Pa­nie że ma­my, cze­muż to nie ma­my mieć, owe­go?

— Leć­cie za­tem ino, bar­dziej by­stro. Je­no ta­koż la­taj­cie skład­nie, co by po ciem­ku łba so­bie nie roz­bić, o po­wa­łę cha­łu­py wa­szej, ja­ko ja, się po ciem­ku roz­trza­słem. Bo ciem­ni­ca tu okrut­na ja­ko wi­dzę, w lo­chu na zam­ku kró­lew­skim w Kra­ko­wie. Al­bo le­piej rzec wy­pa­da, w Tu­chol­skiej czy tam zgo­ła, Mal­bor­skiej wie­ży. I świa­tła da­wać na sto­ły, nam tu ży­wo. Ja­ko szlach­cie przy­stoi. A nie! Co bym to, za ma­cy­wał o ćmo­ku, gdzie co stoi, al­bo le­ży na stol­ni­cy. I ob­ru­sa czy­ste­go roz­łóż­cie, bom to i obrzy­dły na bru­dac­two, ży­do­wiń­skie i każ­de in­ne, moc­no jest. Dzba­ny wi­na dwa, za chwi­le wy­lą­do­wa­ły na brud­nym sto­le aż po­czer­nia­łem ze sta­ro­ści a i pew­no z tę­sk­no­ty za szma­tą i wia­drem wo­dy z je­zio­ra al­bo ze stud­ni. Przed tym jed­nak wy­tar­tym szma­tą ko­lo­ru moc­no sza­re­go, przez mał­żon­kę ży­do­wiń­ską. Pa­choł­kom na­szym ta­koż piw­ska dwa dzba­ny, al­bo i trzy piw­ska daj­cie, i wi­na je­den za­nie­ście i pie­czy­ste­go ja­ko­we­goś, a chle­bi­ska ra­zo­we­go boch­ny dwa. A ja­ko u ży­do­wi­na, pew­no wie­prza żad­ne­go u was się nie uświad­czy co?

— Za­py­tał Piotr, za­czep­nie i z mi­ną groź­ną bar­dzo, ja­ko zwy­kle. Cze­muż to ja­śnie pa­nie?

— Dla go­ściów na­szych je­no co by sze­lą­giem ze sre­bra ży­we­go pła­cił, w ko­mo­rze wszyst­ko się naj­dzie. Je­no so­bie zwa­żaj­cie ży­dzie co by spra­wić się łac­no. Bo ja­koż nie spra­wi­cie się do­brze?

— Ki­jem przez ple­cy za­pła­cą wam pa­choł­ki na­sze, a za­miast gro­si­wa gu­zy na łbie za za­pła­tę go­dzi­wą otrzy­ma­cie. No to ga­niaj­cie. I mi­giem bom gło­dzien jest bar­dzo wiel­ce. Ko­men­de­ro­wał ma­lar­czyk kró­lew­ski. Wa­sza mi­łość, ja­ko ja wi­dzę, za­wszeć pew­no gło­dzien jest wiecz­nie. Bo to, ja­ko wil­czy­dło czar­ne, z czer­wo­ny­mi śle­pia­mi spo­glą­da­cie na mnie. Co pra­wi­cie, go­spo­da­rzu?

— Nie mam ja śle­piów czer­wo­nych wca­le, je­no o piw­ska ko­lo­rze. Śle­py, ście to?

— Zresz­tą. Nie bę­dę, was ja­dał za­raz, bo­ście to i pew­ni­kiem twar­de, i nie­smacz­ni są wiel­ce. A od wa­sze­go ży­dow­skie­go mię­sa mógł­bym to po­cho­ro­wać się i po­mrzeć pod pło­tem wa­szym. Ale za to ja­ko się do­brze spra­wi­cie. Obiec­nę wam że w ko­zła al­bo owce was, nie prze­mie­nię. I do swe­go kom­pa­na rzekł gło­śno. Ku­mo­trze mój sta­ry i ra­czej nie­mi­ły, po­weź­mij­cie ów ku­bas gli­nia­sty a po­cią­gnij­cie se moc­no do dna sa­me­go. Po­wie­dział czar­ny do bia­łe­go. Coś mnie za­śmiar­du­je kwa­sem, wi­no owe. Bo to wie­cie ku­mo­trze Pie­trze że węch u mnie ja­ko i u was do­bry jesz­cze by­wa. Nie prze­wą­chi­wał ci ja jesz­cze na­pit­ku owe­go. Je­no one­go karcz­ma­rza co mnie i ce­bu­lą i se­rem za­ra­zem za­je­chał. A spo­glą­dał się, na mnie ja­ko ko­zieł wście­kły. Cóż to, i nie dzi­wo­ta. Ja­kąś mu to ty­ra­dę prze­pięk­ną i kwie­ci­stą, za­fun­do­wał z ra­na. Ale na­pij­my się toż w koń­cu, ja­ko szlach­cie god­nie przy­stoi. Bo mi w gę­bie za­schło. Ano ra­cja to jest. I za­raz po­ży­wić się pil­nie mu­si­my, boć to dro­ga nam od Kra­ko­wa da­le­ka a od Byd­gosz­czy, m zgłod­niał ja­ko wilk czar­ny, przez bór ja­dąc. A po dro­dze co by­ło prze­cie, to zje­dli my i wy­pi­li oba. Jam ni­cze­go nie pi­jał. Sam, eś to dzban trój­nia­ka wy­pił, ja­ko nasz smok wa­wel­ski. I śle­pia ci się świe­cą, jak ogni­ki wę­giel­ne ja­kieś. Ja­ko u one­go wil­ka. Co to karcz­marz mnie, o nim ga­dał. A na po­pas, i na noc­kę, gdzie to sta­nie­my ku­mo­trze?

— Za­py­tał pi­sar­czyk czar­ne­go. Ano te­go jesz­cze, m nie opa­trzył snad­nie. Co i to my­ślę, że tu przy go­spo­dzie onej, do ra­na spo­cznie­my ra­czej bez­piecz­nie. By to tyl­ko mnie idzie, aby zaś nam, ko­nio­wie na­sze, nie po­pa­da­ły na pysk z owej tur­ba­cji. I ry­ce­rze na­si, bo to prze­cie, mu­siał by je­den dru­gie­go na swo­im, wła­snym gar­bie tar­gać. A one gro­si­wo i sze­lą­gi a owe kwart­ni­ki co­ście, to od kró­la na­sze­go do­sta­li ma­cie jesz­cze?

— I nie po­gu­bi­łeś ich cza­sem?

— Za­py­tał zno­wu bia­ły czar­ne­go. Co za­sie wam ku­mo­trze, do mo­ich sze­lą­gów i gro­si­wa?

— Com je od kró­la na­sze­go wy­darł za krwa­wi­ce mo­ją i za­pła­tę za po­słu­gi w dro­dze?

— Ano nic, mnie do nich. Je­no ży­do­wi­nie owe­mu, by­ście to ku­mo­trze mój, za­pła­tę za mnie po­czy­ni­li. Ja­ko za ku­mo­tra sta­re­go. A co swo­ich już, gro­szów czy, de­na­rów i sze­lun­gów a brak­te­tów krzy­żac­kich, ku­mo­trze pi­sar­czy­ku nie ma­cie?

— Mam je jesz­cze, je­nom my­ślał so­bie co mnie to w bie­dzie strasz­nej po­ra­tu­je­cie. Już wi­dzę ja to, ja­ką bie­dę kle­piesz. Ale tam, nie­chaj bę­dzie ci, ja­ko ga­dasz. A i ju­ści, je­den dru­gie­go wspo­ma­gać go­dzien jest. A od te­go zba­wie­nie wiecz­ne otrzy­mać, na Są­dzie osta­tecz­nym tyl­ko mo­że. Ano, do­brze to i spra­wie­dli­wie, pra­wi­cie ku­mo­trze mój. Ob­my­ślę zaś to co mnie tu rze­kli­ście. I ja­ko pod­ja­dły god­nie, jaj­czy­cy na bocz­ku, i piw­ska po­piw­szy od­po­wiem wam nie­zwło­kiem. Bar­dzo dwor­nie i ja­ko u mnie by­wa, grzecz­nie za­wszeć. Go­spo­da­rzu, gdzie­ście to za jaj­ka­mi na ja­jecz­ni­cę, za Mal­bork?

— Al­bo, do Szczyt­na wzglę­dem krzy­ża­ków po­leź­li?

— Bom to już za wa­mi umyśl­ne­go chciał pu­ścić i w dy­by was za­kuć. Za ocią­ga­nie się w służ­bie, wo­bec nas tu sie­dzą­cych da­rem­nie i głod­nych. Za­krzyk­nął ma­lar­czyk gło­śno. Jak, tyl­ko karcz­ma­rza na po­wrót w izbie, po ciem­ku zo­ba­czył. Opo­rzą­dzi­łem z sy­na­mi mo­imi, wa­sza mi­łość, szka­py wa­sze i pa­choł­ko­wie wa­sze gę­by, dar­li co im, pi­wa i wi­na a chle­bi­ska zbra­kło. Nie są oni, pa­choł­ko­wie żad­ni, je­no ry­ce­rze kró­la Ja­gieł­ły wszy­scy, rzekł Piotr. Hel­cia i Ger­tru­da! Wik­cia! Wrza­snął te­raz, karcz­marz z ko­lei. Po­da­waj­cie mi­giem mi jaj­czy­ce na stół, bo pa­no­wie szlach­ta głod­ne. Świe­ce gru­be, tym­cza­sem za­pa­lo­no i na sto­le sta­nę­ły. Za pi­smem świę­tym, rzec by moż­na. I sta­ła się świa­tłość. Rzekł pi­sar­czyk. Na to karcz­marz. Za­wrza­snął zno­wu. Ży­wo mi tam w kuch­ni. Zaś ko­śla­wa nie­co słu­żą­ca, Wik­cia za­raz, i to mi­giem przy­kuś­ty­ka­ła z wiel­ką, czar­ną od sa­dzy pa­tel­nią, ja­jecz­ni­cy pach­ną­cej moc­no. Aż i odór kwa­śny nie­co, od­szedł od drew­nia­nej z ba­li dę­bo­wych go­spo­dy, da­le­ko za bo­ry. Szlach­ci­ce łyż­ki drew­nia­ne rzeź­bio­ne mi­ster­nie, zza cho­le­wy wy­cią­gnę­li oba. Wy­tar­li je sta­ran­nie, szma­tecz­ką czy­stą. I nic nie prze­ga­du­jąc, je­den do dru­gie­go, za­raz mla­ska­niem i sior­ba­niem a be­ka­niem, lu­bo po­cią­ga­niem wi­na z dzba­nów się za­ję­li, oba. Ci­sza ja­ko ta­ka na­sta­ła, ale za to mu­szy­ska za­czę­ły mu­zy­kę gło­śną, ra­zem z obo­ma pod­ja­da­ją­cy­mi smacz­nie chcąc też, po­ży­wie­nia za­kosz­to­wać la­ta­ły przy sto­le ni­sko. Po­weź­mij­cie ku­mo­trze Pie­trze, trza­śnij­cie czym, te mu­szy­ska strasz­ne, bo mnie z gę­by po­ży­wiać za­raz się za­czną. Za­ga­dał si­wy do czar­ne­go. Jak wam ku­mo­trze mu­chy strasz­ne, to od­goń­cie so­bie je sa­mi, myc­ką swo­ją choć­by, al­bo czym tam na po­do­rę­dziu ma­cie. A mnie w spo­koj­no­ści spo­ży­wać hoj­ne, da­ry bo­że, do­zwól­cie. Od­parł dwor­nie ma­lar­czyk kró­lew­ski. Jedz­cie al­bo po­ży­waj­cie i po­pi­jaj­cie ku­mo­trze, mój smacz­nie. Karcz­ma­rzu?

— Za­darł się na­gle bia­ły, na łbie pi­sar­czyk. Cze­go to, zno­wu pan so­bie ży­czy?

— Mi­ło­ści­wy pa­nie?

— Na to pi­sar­czyk za­py­tał. Co to u was w tej, karcz­mie, mu­szy­sków ty­le, co i w obo­rze ze świ­nia­ka­mi ja­kiej?

— Prze­cie cie­pło na dwo­rze jest pa­nie, to i mu­szy­ska do izby le­zą. Rzekł na swo­je uspra­wie­dli­wie­nie karcz­marz. A mo­że to, ja­ki trup u was w sza­fie sie­dzi?

— I nim nas to chęt­nie kar­mi­cie, a bar­dzo ta­nio. Na stra­wie smacz­nej szczę­dząc?

— Zaś jak się nas z karcz­my po­zbę­dzie­cie. Sa­mi bę­dzie­cie żar­li owe spe­cja­ły, ze sma­kiem. Co też wa­sza mi­łość, za bzdur­stwa ja­kieś, po­wia­da?

— Tru­pa u nas żad­ne­go w oko­li­cy karcz­my nie ma. Chy­ba je­no te, co po cmen­tar­nych mo­gi­łach le­żą, we­dle ko­ściół­ka na­sze­go. A w wa­szej karcz­mie sta­rej?

— Aby po no­cach, cza­sem, nie stra­szy?

— Za­py­tał prze­bie­gle pi­sar­czyk. Na to karcz­marz ze szcze­ro­ścią po­wia­da. Cza­sem li­cho ja­kie w ko­mi­nie wy­je, a i dia­beł czy bies ja­ki, al­bo i kło­buk, cza­sem za­glą­da. Po­wie­dział z du­żą do­zą wie­dzy, w tych spra­wach, karcz­marz. Je­no czosn­ku na po­ście­li ob­fi­cie po­ło­żyć, to i przy­stę­pu dla nie­go ni­ja­kie­go nie ma. Co mnie to o czosn­ku ga­da­cie?

— Prze­cie czart czy bies pie­kiel­ny?

— Czosn­ku żad­ne­go, się nie boi. Je­no strzy­gi i upio­ry, od nie­go od­stę­pu­ją snad­nie. Coś mi się to zda­je, że wa­sza mi­łość na strzy­gach i upio­rach się nie wy­zna­je! Al­bo i na czar­tach wca­le?

— Rzekł żyd. Ja­ko że, to ja?

— Nie znam się?

— Toż to ja sa­mo­trzeć, księ­gę gru­bą jak wa­sza żon­ka?

— Jak jej tam?

— Bom za­po­mniał?

— Mój karcz­ma­rzu, na­pi­sa­łem o tym. Ger­ta, rzekł usłuż­nie karcz­marz. Każ­dy nie­uk wie, na­wet o tych spra­wach wie­le. Czym to, od wam­pi­ra i strzy­gów a dia­błów się ochra­niać i od­ga­niać si­ły nie­czy­ste, każ­dy chrze­ści­ja­nin do­bry, wie­dzieć po­wi­nien. A wy mi tu ży­dzie na­uki da­wa­cie, jak ża­ko­wi ja­kie­muś, na wy­kła­dach z al­che­mii w aka­de­mii Kra­kow­skiej?

— Po­wia­dam wam to ja. Ja­ko uczo­ny mąż w tych sztu­kach ta­jem­nych, bar­dzo wiel­ce. Że to wła­śnie, czart czosn­ku się nie boi, je­no wam­pie­ry i strzy­gi. Wa­sza mi­łość swo­je wie a ja swo­je. Rzekł nie ugię­ty karcz­marz. Wszyst­ko i mnie, ta­koż to za jed­no jest. Od­parł mu pi­sar­czyk. A ma­lar­czyk. Amen, do­dał. Sło­my świe­żej i sia­na dla ko­niów. Nie sple­słej aby, do sto­dół­ki ta­koż, le­piej za­raz na­nie­ście, bo lu­dzie na­sze utru­dzo­ne strasz­nie, i ko­nio­wie ta­koż bar­dzo moc­no są. Niź­li spie­rać się ze mną, o kie­run­ki na­uki, w roz­pra­wach ta­jem­nych. Ot co. Bom to prze­my­ślił so­bie wła­śnie, z ku­mo­trem, mo­im do ra­na u was za­go­ścić. A izby ja­kie?

WER­SJA DE­MOCzęść II

Tak już w służ­bie kró­la, na­sze­go jest, że mu­si­my czy­nić, nie ja­ko sa­mi, co chce­my ale ja­kie roz­ka­zy od pa­na na­sze­go otrzy­ma­my. Prze­to że­gnaj­cie nie­wia­sto do­bra. Wspo­mnij­cie nas że z do­brej wo­li, w go­ści­nę w wasz dom do Cheł­miń­skiej zie­mi przy­by­li­śmy. Dzię­ki wam pa­no­wie ry­ce­rze, jam ino nie­wia­sta co to kró­lo­wi na­sze­mu słu­ży, z da­la od tro­nu kra­kow­skie­go. Alem ja­ko nie­wia­sta Pol­ska tak sa­mo wier­na ko­ro­nie, je­stem ja­ko mąż mój Mi­ko­łaj i brat je­go star­szy. Jedź­cie z bo­giem po­słań­cy kró­la na­sze­go Wła­dy­sła­wa. Dzię­ki wam pa­nie, że­ście tu przy­by­li. A nam oczy otwo­rzy­li że król nasz mi­ło­ści­wy na na­szą bie­dę pod jarz­mem za­ko­nu ma, i wy­zwo­lić nas z tej opie­ki nie­chcia­nej uwol­nić nie­dłu­go ze­chce. Mąż wasz pa­ni, bę­dzie mu­siał z na­mi, dla do­bra po­sła­nia na­sze­go po­je­chać. I też o to do nas ża­lu nie miej­cie. A no to już tak od daw­na jest, że wię­cej on w służ­bie kró­lew­skiej ro­bo­ty ro­bi niź­li w do­mu na­szym ale nic to. Jeźdź­cie Z bo­giem. To i z bo­giem ostań­cie. Amen. Piotr Ma­lar­czyk, po­wie­dział swo­im zwy­cza­jem. Pierw­sza część szpie­gów kró­la ru­szy­ła pod Fry­de­ry­ka prze­wo­dem. Przez gród prze­szli bar­dzo spo­koj­nie i nie za­cze­pia­ni przez krzy­ża­ków żad­nych, zna­leź­li się przy fur­cie, w mu­rze miej­skim któ­ra drew­nia­ny­mi scho­da­mi pro­wa­dzi­ła na dół do Wi­sły. Ze­szli na dół, i przy brze­gu zo­ba­czy­li dwie szku­ty do bra­ci na­le­żą­ce, jed­na An­na mia­ła na bur­cie na­pi­sa­ne dru­ga zaś Ma­ria no­si­ła na­zwę i by­ła to Mi­ko­ła­jo­wa szku­ta któ­rą mie­li da­lej w po­dróż ru­szyć. We­szli na po­kład, a ten oka­zał się sze­ro­ki na sześć me­trów a dłu­gi był na pra­wie dwa­dzie­ścia. Na dzio­bie, by­ła wol­na prze­strzeń co po­zwa­la­ło wi­dok z przo­du oglą­dać któ­ry przed onym sta­tecz­kiem się na rze­ce po­ka­zy­wał.

WER­SJA DE­MO
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: