Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnica Miksteków - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica Miksteków - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 229 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­RWA­NI PRZEZ KO­MAN­CZÓW

Było to je­sie­nią roku 1847. Po rze­ce Rio Gran­de del Nor­te pły­nę­ła wol­no lek­ka łódź. Sie­dzia­ło w niej dwóch męż­czyzn, na­le­żą­cych do róż­nych ras. Je­den kie­ro­wał ste­rem, dru­gi za­ję­ty był przy­go­to­wa­niem ła­dun­ku z pa­pie­ru, pro­chu i kul. Czło­wiek przy ste­rze miał ostre rysy, a prze­ni­kli­we, by­stre oczy zdra­dza­ły In­dia­ni­na; zresz­tą sam strój wska­zy­wał na przy­na­leż­ność do czer­wo­nej rasy. Ubra­ny był w skó­rza­ną kurt­kę, skó­rza­ne spodnie ze zwi­sa­ją­cy­mi z boku skal­pa­mi za­mor­do­wa­nych wro­gów. Na no­gach miał mo­ka­sy­ny o po­dwój­nych po­de­szwach, na szyi sznur zę­bów niedź­wie­dzich, z prze­pa­ski na czar­nych wło­sach strze­la­ły trzy orle pió­ra. Wszyst­ko to świad­czy­ło, że jest wo­dzem. Obok nie­go le­ża­ła w łód­ce wspa­nia­ła skó­ra ba­wo­la, słu­żą­ca za płaszcz, a na niej dłu­ga du­bel­tów­ka; na kol­bie wi­docz­nych było spo­ro na­cięć – re­jestr za­bi­tych z niej wro­gów. U pasa świe­cił to­ma­hawk i obo­siecz­ny nóż do skal­po­wa­nia. Na szyi miał jesz­cze ka­lu­met, a z kie­sze­ni kurt­ki wy­sta­wa­ły kol­by dwóch re­wol­we­rów. Ta broń, tak rzad­ko przez czer­wo­no­skó­rych uży­wa­na, wska­zy­wa­ła, że utrzy­my­wał ści­sły kon­takt z cy­wi­li­zo­wa­nym świa­tem. Spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka zu­peł­nie po­chło­nię­te­go swo­ją pra­cą, ale nie uszło­by z pew­no­ścią uwa­gi ba­daw­cze­go ob­ser­wa­to­ra, że spod opusz­czo­nych po­wiek uważ­nie śle­dzi brzeg rze­ki.

To­wa­rzysz jego na­to­miast na­le­żał do bia­łej rasy. Był ro­sły, wy­so­ki, do­brze zbu­do­wa­ny, a twarz zdo­bi­ła dłu­ga, ja­sna bro­da. I on miał na so­bie skó­rza­ne spodnie wpusz­czo­ne w wy­so­kie buty. Ubra­ny był po­nad­to w nie­bie­ską ka­mi­zel­kę i my­śliw­ską kurt­kę tego sa­me­go ko­lo­ru, a na gło­wie miał ka­pe­lusz fil­co­wy o sze­ro­kim ron­dzie, tak czę­sto spo­ty­ka­ny na Da­le­kim Za­cho­dzie. Ka­pe­lusz stra­cił for­mę i wy­pło­wiał. Męż­czyź­ni wy­glą­da­li na nie­ca­łe trzy­dzie­ści lat. Oby­dwaj no­si­li ostro­gi, co świad­czy­ło, że do ło­dzi ze­szli pro­sto z koni.

Gdy tak pły­nę­li wzdłuż rze­ki, nie­sie­ni jej prą­dem, usły­sze­li na­gle rże­nie ko­nia. Bły­ska­wicz­nie, jesz­cze par­ska­nie nie uci­chło, a już le­że­li na dnie ło­dzi, aby z brze­gu nikt ich nie doj­rzał.

– Shli! – wy­szep­tał w na­rze­czu Apa­czów Ji­ca­ril­la In­dia­nin.

– Stoi gdzieś nie­da­le­ko – do­po­wie­dział bia­ły. – Zwie­trzył nas! Tyl­ko kto na nim je­dzie?

– Nie jest to ani In­dia­nin, ani bia­ły – za­uwa­żył my­śli­wy. – Czło­wiek do­świad­czo­ny nie po­zwo­li nig­dy, by koń jego rżał tak gło­śno. Do­płyń­my do brze­gu, wy­siądź­my i pod­krad­nij­my się do nie­go.

– Po­rzu­ca­jąc łódź? – za­py­tał In­dia­nin. – A je­że­li to wro­go­wie, któ­rzy chcą zwa­bić nas na brzeg i po­za­bi­jać?

– Prze­cież mamy broń!

– Niech le­piej mój bia­ły brat zo­sta­nie w ło­dzi, a ja prze­szu­kam oko­li­cę.

– Zgo­da.

Łódź przy­bi­ła do brze­gu. In­dia­nin wy­szedł na ląd, bia­ły po­zo­stał w ło­dzi, trzy­ma­jąc broń w po­go­to­wiu. Po kil­ku mi­nu­tach Apacz wró­cił.

– No i co?

– Ja­kiś bia­ły czło­wiek śpi tam, pod krza­kiem.

– Czy to my­śli­wy?

– Ma tyl­ko nóż przy so­bie.

– W po­bli­żu nie ma ni­ko­go?

– Nie wi­dzia­łem.

– A więc chodź­my tam. Męż­czy­zna wy­sko­czył z czół­na i przy­wią­zał je do drze­wa. Wziął swo­ją strzel­bę, wy­cią­gnął oba re­wol­we­ry Tak uzbro­jo­ny po­szedł za In­dia­ni­nem. Dro­ga była krót­ka Obok śpią­ce­go stał koń przy­wią­za­ny do drze­wa, osio­dła­ny na spo­sób mek­sy­kań­ski. Śpią­cy ubra­ny był w mek­sy­kań­skie spodnie, roz­sze­rza­ją­ce się ku do­ło­wi, bia­łą ko­szu­lę i nie­bie­ską kurt­kę, prze­rzu­co­ną przez ple­cy na mo­dłę hu­sar­ską. Spodnie z ko­szu­lą łą­czy­ła żół­ta chust­ka, za­wią­za­na jak pas. Przy pa­sie, oprócz noża, nie było żad­ne bro­ni. Na gło­wie miał żół­te som­bre­ro. Spał tak twar­do, że nie po­ru­szył się, gdy In­dia­nin i bia­ły po­de­szli do nie­go.

– Halo, chłop­cze, wsta­waj! – za­wo­łał my­śli­wy, kle­piąć śpią­ce­go po ra­mie­niu.

Chło­piec obu­dził się, sko­czył na rów­ne nogi, wy­cią­gną nóż.

– Do dia­bła, cze­go chce­cie? – za­py­tał, mru­żąc jesz­cze na wpół sen­nie po­wie­ki.

– Przede wszyst­kim mu­si­my wie­dzieć, kim ty je­steś.

– A kim wy je­ste­ście?

– Mam wra­że­nie, że się bo­isz tego czer­wo­no­skó­re­go Nie­po­trzeb­nie, mój dro­gi. Je­stem Eu­ro­pej­czy­kiem, na­zy­wam się Unger, a mój to­wa­rzysz to Shosh-in-lit, wódz Apa­czów Ji­ca­ril­la.

– Shosh-in-lit? W ta­kim ra­zie nie mam po­wo­du do obaw, bo wiel­ki wo­jow­nik Apa­czów jest przy­ja­cie­lem bia­łych.

– A więc kim je­steś?

– Je­stem va­qu­ero

– U kogo słu­żysz?

– Słu­żę po tam­tej stro­nie rze­ki, u hra­bie­go Ro­dri­gan­dy.

– W jaki spo­sób do­sta­łeś się tu­taj?

– To wy ra­czej od­po­wiedz­cie na to. Mnie go­nią Ko­man­czo­wie.

– Czyż­by? Ści­ga­ją cię Ko­man­czo­wie, a ty tym­cza­sem śpisz so­bie naj­spo­koj­niej?

– A cóż mam ro­bić, sko­ro pa­dam ze zmę­cze­nia?

– Gdzie ich spo­tka­łeś?

– Stąd na pół­noc, nie­da­le­ko Rio Pe­cos. Było nas pięt­na­stu i dwie ko­bie­ty, ich sześć­dzie­się­ciu.

– Do dia­bła! Czy­ście wal­czy­li?

– Tak. Na­pa­dli na nas nie­spo­dzia­nie. Więk­szość męż­czyzn po­mor­do­wa­li, ko­bie­ty wzię­li z sobą. Nie wiem, ilu na­szych oprócz mnie uszło z ży­ciem.

– Skąd przy­by­wasz i do­kąd je­dziesz?

Va­qu­ero nie był roz­mow­ny, trze­ba było wy­cią­gać z nie­go sło­wo po sło­wie.

– Je­cha­li­śmy kon­no do for­tu Gu­ada­lu­pe po dwie damy, któ­re tam były z wi­zy­tą.

– Ależ Rio Pe­cos wca­le nie leży po dro­dze.

– Za­nim wy­ru­szy­li­śmy w dro­gę po­wrot­ną, urzą­dzi­li­śmy so­bie małą wy­ciecz­kę do Rio Pe­cos. Tam nas na­pad­nię­to.

– Co to za damy?

– Se­nio­ri­ta Ar­bel­lez i In­dian­ka Ka­ria.

– Kim jest se­nio­ri­ta Ar­bel­lez?

– Cór­ką na­sze­go dzier­żaw­cy, Pe­dra Ar­bel­le­za.

– A Ka­ria?

– To sio­stra Te­cal­ty, wo­dza Mik­ste­ków. Shpsh-ih-lit słu­chał uważ­nie.

– Sio­stra Te­cal­ty? – za­py­tał. – Te­cal­to jest moim przy­ja­cie­lem. Wy­pa­li­li­śmy ra­zem faj­kę po­ko­ju. Sio­stra jego nie może po­zo­sta­wać w nie­wo­li. Czy mój bia­ły przy­ja­ciel po­je­dzie ze mną, by ją uwol­nić?

– Prze­cież nie ma­cie koni – wtrą­cił va­qu­ero. In­dia­nin ob­rzu­cił go lek­ce­wa­żą­cym spoj­rze­niem.

– Niedź­wie­dzie Ser­ce ma ko­nia, gdy go po­trze­bu­je W cią­gu go­dzi­ny ukrad­nę ko­nia tym psom Ko­mań­czom

– A to by­ła­by heca!

– Kie­dy was na­pad­nię­to? – za­py­tał Unger.

– Wczo­raj wie­czo­rem.

– Jak dłu­go tu­taj spa­łeś?

– Nie dłu­żej niż kwa­drans.

– W ta­kim ra­zie Ko­man­czo­wie przy­bę­dą już wkrót­ce

– Do li­cha!

– Je­steś va­qu­erem, a nie znasz oby­cza­jów wo­jow­ni­ków in­diań­skich? Ja­kie mają two­im zda­niem za­mia­ry wo­bec ko­biet? Czy po­rwa­li je, by za­żą­dać oku­pu?

– Nie, na pew­no nie! Po­rwa­li, by po­jąć je za żony; są bar­dzo pięk­ne.

– Sły­sza­łem, że ko­bie­ty Mik­ste­ków sły­ną z uro­dy Ko­man­czo­wie będą więc sta­ra­li się za­trzeć za sobą śla­dy Czy wszy­scy mie­li ko­nie?

– Tak jest.

– W ta­kim ra­zie za­raz tu będą. Zda­je się, że nie grze­szysz ro­zu­mem. Czy nie po­my­śla­łeś o tym, że będą cię ści­gać na ko­niach? Dla­cze­go po­ło­ży­łeś się spać?

– By­łem zmę­czo­ny.

– Dla­cze­go nie ucie­kłeś przy­najm­niej na dru­gi brzeg rze­ki?

– Woda głę­bo­ka. Koń by uto­nął…

– Dzię­kuj Bogu, że nie je­ste­śmy Ko­man­cza­mi. Zbu­dził­byś się w raju, ale bez skal­pu. Czyś głod­ny?

– Jak wilk!

– No to chodź do ło­dzi! Ale naj­pierw za­pro­wadź ko­nia głę­biej w krza­ki, by go nikt nie mógł zo­ba­czyć.

Va­qu­ero do­stał por­cję mię­sa, wody na­pił się z rze­ki. Gdy najadł się do syta, Unger pod­jął prze­rwa­ną roz­mo­wę. Do­wie­dział się, że va­qu­ero pra­co­wał w jed­nej z po­sia­dło­ści hra­bie­go Fer­nan­da Ro­dri­gan­dy, po­ło­żo­nej mię­dzy Kor­dy­lie­ra­mi Co­ahu­ila a Rio Gran­de del Nor­te, rze­ką, któ­ra od­dzie­la Mek­syk od Tek­sa­su.

Po ja­kimś cza­sie Unger opu­ścił łódź i wdra­pał się na gó­rzy­sty brzeg, aby zlu­stro­wać oko­li­cę. Za­le­d­wie tam się do­stał, za­wo­łał:

– Oho, już są tu­taj! Omal nie było za póź­no! In­dia­nin zja­wił się na­tych­miast u jego boku.

– Sze­ściu jeźdź­ców – za­uwa­żył.

– To zna­czy, że na każ­de­go z nas po trzech – do­dał Unger, nie po­my­ślaw­szy na­wet ani przez chwi­lę, aby va­qu­ero mógł rów­nież sta­nąć do wal­ki.

– Kto bie­rze ko­nia? – za­py­tał Niedź­wie­dzie Ser­ce.

– Ja – od­po­wie­dział Unger. In­dia­nin rzekł jesz­cze:

– Nikt z nich nie po­wi­nien ujść żywy! Unger zwró­cił się do chłop­ca:

– Więc masz przy so­bie tyl­ko nóż? W ta­kim ra­zie nie bę­dziesz nam po­moc­ny. Zo­stań w ło­dzi, ja zaś we­zmę two­je­go ko­nia.

– A je­że­li go za­bi­ją? – wy­ją­kał prze­ra­żo­ny chło­pak.

– Głup­stwo, zdo­bę­dzie­my sześć in­nych na jego miej­sce!

Va­qu­ero zo­stał więc w ło­dzi. In­dia­nin z bia­łym uda­li się na miej­sce, gdzie nie tak daw­no zna­leź­li śpią­ce­go pa­stu­cha. Tam sta­nę­li obok ukry­te­go w za­ro­ślach ko­nia i cze­ka­li.

Jeźdź­cy zbli­ża­li się szyb­ko. Wi­dać już było ich ubiór i broń.

– Tak, to psy Ko­mań­cze! – po­wie­dział Niedź­wie­dzie Ser­ce. – No­szą bar­wy wo­jen­ne, więc nie mo­że­my mieć dla nich li­to­ści!

Kor­nan­czo­wie znaj­do­wa­li się w od­le­gło­ści pół ki­lo­me­tra i je­cha­li ga­lo­pem. Mi­nu­ta, dwie dzie­li­ły ich od za­ro­śli.

– Te psy nie mają ro­zu­mu, nie umie­ją my­śleć.

– Nie przy­pusz­cza­ją na­wet, że va­qu­ero się scho­wał. Są pew­ni, że prze­pły­nął rze­kę.

In­dia­nin pod­niósł strzel­bę. To samo uczy­nił Unger. Po chwi­li roz­le­gły się dwa strza­ły, po nich jesz­cze dwa i czte­rech Ko­man­czów le­ża­ło na zie­mi. Te­raz Unger wsko­czył na ko­nia i po­pę­dził przez za­ro­śla. Po­zo­sta­li dwaj Ko­man­czo­wie nie zdą­ży­li na­wet po­my­śleć o uciecz­ce, gdy tra­per już był przy nich. Pod­nie­śli to­ma­haw­ki do śmier­tel­ne­go cio­su, lecz Unger dwo­ma strza­ła­mi z re­wol­we­ru po­ło­żył ich tru­pem.

Cała wal­ka trwa­ła za­le­d­wie kil­ka mi­nut. Ko­nie za­bi­tych uda­ło się schwy­tać bez tru­du.

Po chwi­li przy­biegł na brzeg va­qu­ero.

– Do li­cha, ależ to zwy­cię­stwo! – cie­szył się.

– Dro­biazg. Co to dla nas sze­ściu Ko­man­czów – ba­ga­te­li­zo­wał Unger. – Wła­ści­wie na­le­ża­ło­by oszczę­dzać krwi ludz­kiej, gdyż naj­cen­niej­szy to płyn na świe­cie, ale cóż ro­bić? Te zbó­je nie za­słu­gu­ją na lep­szy los!

Za­bra­no broń za­bi­tych, a lndia­nin oskal­po­wał swo­je dwie ofia­ry. Wszyst­kie tru­py wrzu­co­no do rzekl

– Co te­raz? – za­py­tał Unger.

– Trze­ba ra­to­wać sio­strę mo­je­go przy­ja­cie­la.

– Czy weź­mie­my chłop­ca?

Niedź­wie­dzie Ser­ce ob­rzu­cił Mek­sy­ka­ni­na lek­ce­wa­żą­cym spoj­rze­niem, po czym rzekł:

– Jak uwa­żasz. – Chcę iść z wami – pro­sił pa­stuch.

– Nie są­dzę, byś nam był po­trzeb­ny, bo­ha­te­rem nie je­steś – po­wie­dział Unger.

– Prze­cież nie mia­łem bro­ni.

– Ale wczo­raj tak­że ucie­kłeś.

– Tyl­ko dla­te­go, żeby spro­wa­dzić po­moc.

– Aha! Czy po­tra­fisz od­na­leźć miej­sce, gdzie was na­pad­nię­to?

– Tak.

– Więc za­bie­rze­my cię z sobą. – Czy mogę wziąć broń?

– Na­tu­ral­nie. Weź i ko­nia, ale nie swo­je­go, zo­sta­wi­my go tu­taj, jest zbyt zmę­czo­ny.

Wy­bra­li trzy naj­lep­sze ko­nie, resz­tę zo­sta­wi­li i wy­ru­szy­li w dro­gę.

Je­cha­li na pół­noc, ku Rio Pe­cos. Dro­ga wio­dła z po­cząt­ku przez pre­rię, póź­niej przez le­si­ste wy­ży­ny. Pod wie­czór, do­tarł­szy do ja­kie­goś pa­gór­ka, uj­rze­li gro­ma­dę lu­dzi.

– Uff! – za­wo­łał Niedź­wie­dzie Ser­ce ja­dą­cy na cze­le – In­dia­nie!

Unger wy­cią­gnął lu­ne­tę i pa­trzył przez nią uważ­nie.

– Co wi­dzi mój bia­ły brat? – za­py­tał In­dia­nin.

– Czter­dzie­stu dzie­wię­ciu Ko­man­czów i sze­ściu jeń­ców.

– Czy są wśród nich ko­bie­ty?

– Tak, dwie. Uwol­ni­my je nocą.

In­dia­nin ski­nął gło­wą.

– Trze­ba się ukryć – rzekł Unger. – Za­pew­ne oprócz na­sze­go va­qu­era ucie­kli i inni. In­dia­nie oczy­wi­ście szu­ka­ją ich. Ci; któ­rzy będą wra­cać z po­ści­gu, mo­gli­by nas ła­two od­kryć. Zo­stań przy ko­niach! – zwró­cił się do chłop­ca. – My mu­si­my za­trzeć śla­dy.

Po­wró­cił z Apa­czem tą samą dro­gą, któ­rą przy­by­li. Po za­tar­ciu śla­dów wy­szu­ka­li wzgó­rze po­kry­te gę­stym la­sem i tam ukry­li się wraz z koń­mi.

Na­de­szła noc. Cała trój­ka cier­pli­wie ocze­ki­wa­ła pół­no­cy, naj­lep­szej pory dla zwia­du.

– Czy po­my­śla­łeś już, jak po­win­ni­śmy po­stą­pić? – za­py­tał bia­ły In­dia­ni­na.

– Tak. Mój bia­ły brat umie za­bi­jać tak, że ofia­ra nie wy­da­je na­wet dźwię­ku. Pod­krad­nie­my się więc do nich, za­mor­du­je­my straż­ni­ków, po­prze­ci­na­my wię­zy, któ­ry­mi są skrę­po­wa­ni jeń­cy, i upro­wa­dzi­my ich. Howgh!

– Trze­ba za­czy­nać. Pod­kra­da­nie się zaj­mie nam dużo cza­su.

– Ale va­qu­era zo­sta­wi­my, praw­da?

– Tak jest. Bę­dzie pil­no­wał koni.

– Więc za­czy­naj­my!

Chwy­ci­li za strzel­by i ru­szy­li w dro­gę, wy­daw­szy przed­tem chłop­cu od­po­wied­nie po­le­ce­nia.

Noc była ciem­na. Do­li­nę roz­ja­śnia­ło je­dy­nie sła­be świa­teł­ko obo­zo­we­go ogni­ska. Wo­kół nie­go spa­li Ko­man­czo­wie, a obok nich le­że­li skrę­po­wa­ni po­wro­za­mi jeń­cy.

In­dia­nin szep­nął:

– Ty pój­dziesz na pra­wo, ja na lewo.

– Do­brze. Naj­pierw uwol­ni­my oby­dwie ko­bie­ty. Po tych sło­wach roz­sta­li się.

Unger po­czoł­gał się ku obo­zo­wi jak żmi­ja. Mu­siał uwa­żać, aby go nikt nie usły­szał, nikt nie zo­ba­czył, żeby nie zwie­trzy­ły go ko­nie, któ­re nie­spo­koj­nym par­ska­niem czę­sto zdra­dza­ją zbli­ża­ją­ce­go się nie­przy­ja­cie­la.

Po dłu­gim skra­da­niu się do­tarł wresz­cie do straż­ni­ka, krę­cą­ce­go się tam i z po­wro­tem. Bę­dąc o pięć kro­ków od nie­go, Unger ze­rwał się rap­tow­nie, chwy­cił go lewą ręką za gar­dło, tak że ofia­ra nie mo­gła wy­dać gło­su, a pra­wą za­dał mu cios no­żem w pier­si. In­dia­nin padł na zie­mię jak kło­da.

W ten spo­sób roz­pra­wił się w cią­gu kwa­dran­sa z na­stęp­nym Ko­man­czem. Po chwi­li spo­tkał Apa­cza. Ten rów­nież za­bił dwóch straż­ni­ków.

– A te­raz do ko­biet – szep­nął Niedź­wie­dzię Ser­ce.

– Tyl­ko ostroż­nie!

– Pshaw! Wódz Apa­czów jest od­waż­ny, ale i ostroż­ny. Na­przód!

Bar­dzo ci­cho za­czę­li się skra­dać przez wy­so­ką tra­wę w kie­run­ku ogni­ska. Ko­bie­ty roz­po­zna­li od razu po ja­snej bar­wie ubrań; le­ża­ły obok sie­bie, mia­ły skrę­po­wa­ne ręce i nogi. Unger przy­czoł­gał się pierw­szy i zbli­żył usta do ucha jed­nej z nich. Mimo ciem­no­ści za­uwa­żył, że otwo­rzy­ła oczy i przy­glą­da mu się uważ­nie.

– Nie bój­cie się i bądź­cie spo­koj­ne – wy­szep­tał. Zro­zu­mia­ła go do­sko­na­le. Po chwi­li po­roz­ci­nał jed­nej i dru­giej rze­mie­nie, któ­re po­wpi­ja­ły im się moc­no w cia­ło. In­dia­nin za­jął się tym­cza­sem po­zo­sta­ły­mi jeń­ca­mi. Było ich czte­rech. I oni nie spa­li. Niedź­wie­dzie Ser­ce za­czął prze­ci­nać im wię­zy. W pew­nej chwi­li, gdy przy­stę­po­wał wła­śnie do uwol­nie­nia czwar­te­go, sta­nął przed nim je­den z Ko­man­czów, obu­dzo­ny szme­rem. Cho­ciaż Niedź­wie­dzie Ser­ce na­tych­miast prze­bił go no­żem, miał on jesz­cze tyle siły, żeby wy­dać ostrze­gaw­czy okrzyk.

– Da­lej, do koni, za mną! – krzyk­nął Apacz.

Męż­czyź­ni ze­rwa­li się na rów­ne nogi, po­sko­czy­li do koni.

– Na mi­łość bo­ską, prę­dzej – za­wo­łał Unger do jed­nej z ko­biet, któ­ra tak była osła­bio­na, że pra­wie nie mo­gła się ru­szać. – Niedź­wie­dzie Ser­ce! Chodź tu! Prę­dzej, prę­dzej!

In­dia­nin chwy­cił ko­bie­tę na ręce i wsa­dził na ko­nia. Unger uczy­nił to samo z dru­gą. Po­prze­ci­naw­szy las­sa, na któ­rych były uwią­za­ne ko­nie, rzu­ci­li się do uciecz­ki. Wszyst­ko to od­by­ło się bły­ska­wicz­nie, w tej sa­mej nie­ma! chwi­li po­wie­trze roz­pru­ły strza­ły Ko­man­czów. Za­sko­cze­ni na­pa­dem, bie­ga­li tam i z po­wro­tem, nie mo­gąc zo­rien­to­wać się, co za­szło. Po­ścig roz­po­czę­li do­pie­ro wte­dy, gdy zbie­gów uno­si­ły już ko­nie.

Unger i In­dia­nin, któ­rzy zna­li dro­gę, je­cha­li przo­dem. Na wzgó­rzu cze­kał va­qu­ero z dwo­ma koń­mi.

– Pędź za nami! – krzyk­nął Unger.

Wśród ciem­nej nocy ucie­ka­li jeń­cy ze swo­imi wy­baw­ca­mi, za nimi gna­li Ko­man­czo­wie, usi­łu­jąc do­się­gnąć zbie­gów strza­ła­mi. Do­pie­ro po wy­do­sta­niu się z do­li­ny, na sze­ro­kiej pre­rii, Unger po­my­ślał o obro­nie.

– Czy se­nio­ri­tą jeź­dzi kon­no? – za­py­tał bia­łą ko­bie­tę, któ­rą trzy­mał przed sobą.

– Tak.

– Oto wo­dze. Niech pani pę­dzi na­przód!

Sam wsko­czył na ko­nia, pro­wa­dzo­ne­go przez va­qu­era. Niedź­wie­dzie Ser­ce uczy­nił to samo. Unger i In­dia­nin two­rzy­li te­raz tyl­ną straż, po­wstrzy­mu­jąc nie­przy­ja­ciół strza­ła­mi ze swych strzelb. Sza­lo­na uciecz­ka trwa­ła do rana. Wte­dy zo­ba­czy­li, że Ko­man­czo­wie zo­sta­li da­le­ko w tyle.

– Może zwol­ni­my nie­co? – za­py­tał va­qu­ero.

– Nie – od­parł Unger. – Mu­si­my mieć za sobą rze­kę, wte­dy do­pie­ro bę­dzie­my bez­piecz­ni.

Te­raz też przy­pa­trzył się uważ­niej swym to­wa­rzysz­kom.

Jed­na była Hisz­pan­ką, dru­ga In­dian­ką. Oby­dwie od­zna­cza­ły się nie­zwy­kłą uro­dą.

– Czy ma pani jesz­cze siły do tej sza­lo­nej jaz­dy? – za­py­tał Hisz­pan­kę.

– Ależ nie czu­ję wca­le zmę­cze­nia.

– Jak mam pa­nią na­zy­wać?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: