Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tiara i korona. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tiara i korona. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 451 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

XVI

Wia­do­mość o upo­ko­rze­niu Sa­sów szy­bo­wa­ła na skrzy­dłach trwo­gi nad zie­mia­mi rze­szy, a gdzie po­trą­ci­ła o za­mek moż­ne­go pana, tam mil­kły śpie­wy, pierz­cha­ły śmie­chy, rwa­ły się bie­sia­dy.

Król zdep­tał sa­skich wiel­mo­żów, uka­rał ich okrut­nie, osa­dził w wie­żach swo­ich przy­ja­ciół. Ty­ran, gwał­ci­ciel swo­bo­dy! – szep­ta­no z ci­cha, oglą­da­jąc się ostroż­nie do­ko­ła, aza­li nie pod­słu­chu­je jaki szpieg Ulry­ka z Go­de­she­imu. – Te­raz za­bie­rze się do nas, zmu­si nas do usza­no­wa­nia pra­wa…

Jed­no­li­te pra­wo, obo­wią­zu­ją­ce wszyst­kich pod­da­nych rze­szy, było od da­wien daw­na obrzy­dli­wo­ścią dla ple­mion ger­mań­skich. Na­tu­ry nie­okieł­za­ne, nie zno­szą­ce do tego stop­nia żad­ne­go ha­mul­ca, iż nie­na­wi­dzi­ły cia­snych mu­rów miej­skich, aby nie pod­le­gać nad­zo­ro­wi bur­gra­bie­go, mia­ły wstręt do wa­run­ków ure­gu­lo­wa­nych. Jak orły gnieź­dzi­li się ry­ce­rze na urwi­skach skał, jak dzi­ki i je­le­nie kry­li się wol­ni kmie­cie w bo­rach i knie­jach, a mie­li­by się pod­dać jed­nej woli, mie­li­by two­rzyć spo­łecz­ność upo­rząd­ko­wa­ną? Sta­re tra­dy­cje po­gań­skie nie wy­ga­sły jesz­cze w ochrzczo­nych lu­dach środ­ko­wej i za­chod­niej Eu­ro­py. Je­dy­ni Fran­ko­wie, wy­sma­ga­ni do­brze bi­czem rzym­skim, ce­ni­li siłę jed­no­ści. Ale ge­nial­ny na­ród Fran­ków sta­no­wił za­le­d­wie dzie­wią­tą część ca­łej rze­szy.

W Szwa­bii i Ba­wa­rii, w Ka­ryn­tii i Bur­gun­dii, w Sak­so­nii i Tu­ryn­gii po­wstał ruch nie­zwy­kły.

Kto miał na su­mie­niu jaki wy­stę­pek prze­ciw ko­ro­nie, śpie­szył do moc­niej­sze­go po radę. Co ro­bić w no­wym po­ło­że­niu, jak za­cho­wać się wo­bec urzęd­ni­ków kró­lew­skich?…

Wszyst­kie dro­gi roz­brzmia­ły szczę­kiem orę­ża, wszyst­kie więk­sze zam­ki za­ro­iły się, prze­peł­nio­ne go­ść­mi zbroj­ny­mi.

Dłu­ga ma­ło­let­ność Hen­ry­ka, na­stęp­nie jego mło­dość hu­lasz­cza, w koń­cu woj­na z Sa­sa­mi osła­bi­ły moc pra­wa. Pa­no­wie, od­da­le­ni od re­zy­den­cji kró­lew­skiej, za­po­mi­na­li po­wo­li o obo­wiąz­kach wa­sa­lów, rzą­dząc się w len­nach ko­ron­nych jak we wła­snym, po przod­kach odzie­dzi­czo­nym ma­jąt­ku. Ten i ów ma­rzył o udziel­no­ści, uda­wał księ­cia, trosz­czył się bar­dzo mało o na­czel­ne­go se­nio­ra rze­szy. Ry­cer­stwo, ko­rzy­sta­jąc z kło­po­tów ko­ro­ny, na­śla­do­wa­ło moż­no­wład­ców.

Na­gle miał się ten bez­rząd skoń­czyć, bo w trop za wie­ścią d po­gro­mie Sa­sów szli goń­cy kró­lew­scy z roz­ka­za­mi do pa­la­ty­nów i hra­biów okrę­gu.

Tu i ów­dzie po­wie­sił już od­waż­niej­szy urzęd­nik zbó­ja po­cho­dze­nia szla­chet­ne­go.

Więc padł strach na zam­ki… Wra­ca­ją cza­sy Hen­ry­ka III – po­da­wa­no so­bie z ust do ust – ty­ra­nia kró­la za­gra­ża zło­tej wol­no­ści ry­cer­skiej!…..

A u stóp wa­row­ni szla­chec­kiej roz­ło­żo­ne mia­sta i sio­ła cie­szy­ły się trium­fem Hen­ry­ka. Wszak­że była ko­ro­na ich je­dy­nym pu­kle­rzem prze­ciw gwał­tom ry­cer­stwa. Gdy­by ich nie bro­ni­ła groź­ba, wi­szą­ca nad zam­ka­mi w po­sta­ci sądu kró­lew­skie­go, pa­stwi­ła­by się nimi zbroj­na chci­wość i swa­wo­la bez li­to­ści. Tron miał za­wsze dla sła­bych i ubo­gich uśmiech ła­ska­wy i wy­rok spra­wie­dli­wy.

Kie­dy się ra­do­wa­ły mia­sta i sio­ła, oglą­da­li się pa­no­wie za sil­nym opar­ciem… Ko­goś trze­ba prze­ciw­sta­wić Hen­ry­ko­wi, aby go mło­da sprę­ży­stość nie unio­sła zbyt da­le­ko. Gdy­by Ot­ton z Nor­dhe­imu był dzier­żył jesz­cze w męż­nej pra­wi­cy wo­je­wódz­ką cho­rą­giew Ba­wa­rii, zgro­ma­dzi­li­by się wszy­scy nie­za­do­wo­le­ni do­ko­ła nie­go. Jego po­wa­ga i do­świad­cze­nie utrzy­my­wa­ły­by na wo­dzy ze­mstę kró­la. Ale Ot­ton był jeń­cem.

Oprócz nie­go wy­chy­la­ło się po­nad sza­ry tłum moż­no­wład­ców tyl­ko dwóch mę­żów, za­rów­no po­tęż­nych, jak śmia­łych. Pierw­szy z nich, Got­fryd Lo­ta­ryń­ski, słu­żył Hen­ry­ko­wi wier­nie, lecz dru­gi, Ru­dolf Szwab­ski, nie miał po­wo­du ufać za­nad­to ko­ro­nie, ob­ra­ził ją bo­wiem śmier­tel­nie. On je­den mógł­by sta­nąć na cze­le wszyst­kich, któ­rych za­trwa­żał nowy po­rzą­dek.

Od po­ło­wy li­sto­pa­da cią­gnę­ły licz­ne pocz­ty ku Zu­ry­cho­wi, gdzie re­zy­do­wał zwy­kle Ru­dolf, wo­je­wo­da Szwa­bii i Bur­gun­dii, naj­moż­niej­szy pan rze­szy. Wy­róż­niał się on spo­mię­dzy in­nych wa­sa­lów kró­la nie tyl­ko bo­gac­twem i cno­ta­mi ry­cer­ski­mi, lecz tak­że sto­sun­ka­mi, ja­ki­mi się ża­den inny do­stoj­nik rze­szy nie mógł po­szczy­cić, dwu­krot­ne bo­wiem wę­zły po­kre­wień­stwa łą­czy­ły go z do­mem pa­nu­ją­cym. Jego pierw­sza żona, Ma­tyl­da, była sio­strą Hen­ry­ka, dru­ga zaś, Ade­laj­da, sio­strą kró­lo­wej Ber­ty.

Przez cały ty­dzień brzę­czał za­mek zu­rych­ski że­la­zem, jak wa­row­nia spo­so­bią­ca się do wy­pra­wy. Zbroj­ne huf­ce nad­cią­ga­ły i od­cho­dzi­ły, za­jeż­dża­ły wozy i ko­la­sy, wi­ta­ne na scho­dach pa­ła­cu przez go­spo­da­rza.

Wśród tego tłu­mu bły­sko­tli­we­go prze­wi­ja­ły się sza­re po­sta­cie piel­grzy­mów i pstre wę­drow­nych ko­me­dian­tów. Nikt nie do­my­ślał się w po­boż­nych star­cach i we­so­łych skocz­kach szpie­gów Ulry­ka z Go­de­she­imu, któ­rzy przy­pa­try­wa­li się bar­dzo uważ­nie wszyst­kim przy­by­szom i za­pi­sy­wa­li ich na­zwi­ska na wo­sko­wa­nych ta­blicz­kach.

Zbli­żał się ko­niec mie­sią­ca. Kto chciał zdą­żyć na zjazd bam­ber­ski, na­zna­czo­ny przez kró­la, po­wi­nien był spie­szyć.

Na pięć dni przed pierw­szym grud­nia opu­sto­szał za­mek, uci­chło mia­sto.

Ostat­nie­go go­ścia, re­iche­nau­skie­go opa­ta Ek­ke­har­da, wy­pro­wa­dził sam wo­je­wo­da przed bra­mę. Kie­dy pra­łat do­siadł kona, po­dał mu jesz­cze go­spo­darz zło­ty pu­char na­peł­nio­ny wi­nem bur­gundz­kim, mó­wiąc:

– Na do­brą dro­gę, Ek­ke­har­dzie!

Opat wy­pił strze­mien­ne­go i na­chy­liw­szy się do wo­je­wo­dy, rzekł pół­gło­sem:

– Nie za­po­mnij­cie, co wam mó­wi­łem. W ra­zie, gdy­by Hen­ryk chciał po­ło­żyć zbyt cięż­ką sto­pę na Szwa­bii, trze­ba się po­ro­zu­mieć z Sa­sa­mi i Hil­de­bran­dem. In­ne­go wyj­ścia nie wi­dzę.

Wo­je­wo­da od­po­wie­dział opa­to­wi spoj­rze­niem ostrze­ga­ją­cym, jak­by się lę­kał, aby ich ktoś nie pod­słu­chał, po­tem wska­zał ręką nie­bo i rzekł:

– Zo­stań­cie do ju­tra pod moim da­chem. Góry ku­rzą się. Tyl­ko pa­trzeć, jak się bu­rza ze­rwie.

– Mu­szę zdą­żyć na nie­dzie­lę do Re­iche­nau. Po­kój z wami, Ru­dol­fie.

– I z wami, Ek­ke­har­dzie.

Wol­nym, cięż­kim kro­kiem wra­cał wo­je­wo­da do pa­ła­cu.

Był to mąż w sile wie­ku, wy­so­ki, zbu­do­wa­ny atle­tycz­nie. Jego twa­rzy czer­stwej do­da­wał po­wa­gi i lat peł­ny, ciem­ny za­rost. Nie­bie­skie, ro­zum­ne oczy świe­ci­ły nad wy­dat­nym no­sem.

Wszedł­szy do pa­ła­cu udał się do swo­jej pra­cow­ni, umiesz­czo­nej w wie­ży na­roż­nej. Przez duże, ni­sko po­ło­żo­ne okno było stąd wi­dać Je­zio­ro Zu­rych­skie, ople­cio­ne wień­cem gór.

Usiadł w krze­śle dę­bo­wym, skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­siach i po­grą­żył się w my­ślach.

W ostat­nim ty­go­dniu prze­su­nę­li się przez jego za­mek pra­wie wszy­scy moż­niej­si pa­no­wie Szwa­bii, a wszy­scy py­ta­li: co ro­bić, jak się za­cho­wać?

Od­po­wiedź była pro­sta: być po­słusz­nym wła­dzy pra­wo­wi­tej, sza­no­wać oby­czaj, do­trzy­mać se­nio­ro­wi przy­się­gi. Tej jed­nak od­po­wie­dzi nie chciał dać Ru­dolf swo­im zwo­len­ni­kom.

I on wy­rósł z epo­ki przej­ścio­wej, z chwi­li zwrot­nej, sprzy­ja­ją­cej śmia­łym i męż­nym.

Z gru­zów daw­ne­go po­rząd­ku, któ­ry Hen­ryk chciał przy­wró­cić, two­rzy­ło się nowe spo­łe­czeń­stwo, wro­gie wsze­la­kie­mu ła­do­wi. Pra­sta­ry in­dy­wi­du­alizm rasy ger­mań­skiej ock­nął się znów i do­ma­gał się wcie­le­nia.

Wi­dział to Ru­dolf, prze­to za­miast od­po­wie­dzieć: słu­chać, od­po­wie­dział: cze­kać!

W ta­kich go­dzi­nach burz­li­wych nie wia­do­mo nig­dy, co ju­tro na­stą­pi…

Wo­je­wo­da Szwa­bii i Bur­gun­dii cie­szył się słusz­nie uzna­niem po­wszech­nym. Był na­boż­nym chrze­ści­ja­ni­nem, spra­wie­dli­wym wład­cą, uczci­wym czło­wie­kiem, zna­ko­mi­tym wo­dzem-ry­ce­rzem, ja­kich Niem­cy je­de­na­ste­go stu­le­cia po­sia­da­ły nie­wie­lu. Jed­na tyl­ko ska­za po­ry­so­wa­ła jego pięk­ną du­szę: po­że­ra­ła go nad­mier­na am­bi­cja.

Zro­bił on z sie­bie dużo wię­cej, niż się sam spo­dzie­wał, kie­dy mu zło­te ostro­gi i pas ry­cer­ski przy­pi­na­no. Dla­cze­goż nie rniał­by iść da­lej, wy­żej?…

Po­cho­dził wpraw­dzie ze sław­ne­go, lecz pod­upa­dłe­go domu. Po moż­nych nie­gdyś przod­kach po­zo­stał mu tyl­ko za­mek Rhe­in­fel­den i szczu­pła garść zie­mi. W tym drob­nym dzie­dzic­twie było jego mło­dej od­wa­dze za cia­sno. Więc zdo­był się na czyn, za któ­ry był­by od­dał gło­wę pod miecz kata, gdy­by go bez­kró­le­wie nie było oca­li­ło. Cór­kę ce­sa­rza Hen­ry­ka III, cho­wa­ją­cą się w Kon­stan­cji pod opie­ką bi­sku­pa, je­de­na­sto­let­nią Ma­tyl­dę, wy­kradł. Prze­ra­żo­na ce­sa­rzo­wa Agniesz­ka, bro­niąc czci dziec­ka, od­da­ła mu cho­rą­giew szwab­ską i rękę księż­nicz­ki.

Ubo­gi ry­cerz stał się od razu pierw­szym wo­je­wo­dą rze­szy.

A kie­dy Ma­tyl­da umar­ła w rok po ślu­bie, umiał się po­sta­rać o mi­łość Ade­laj­dy, sio­stry kró­lo­wej.

Da­le­koż od tak bli­skie­go po­wi­no­wac­twa z ro­dzi­ną pa­nu­ją­cą do tro­nu? Hen­ry­ka lu­bi­li tyl­ko Fran­ko­wie i Lo­ta­ryń­czy­cy, a Ru­dolf miał za sobą Szwa­bów, Bur­gun­dów, Tu­ryn­gów i Sa­sów. Wszak­że ofia­ro­wa­no mu ko­ro­nę już raz, temu lat dwa, pod­czas cho­ro­by kró­la. Gdy­by nie wier­ność Wor­ma­cji, był­by go pry­mas mo­gunc­ki na­ma­ścił i ob­wo­łał pa­nem świę­te­go ce­sar­stwa rzym­skie­go. I Hil­de­brand sprzy­jał mu, i re­for­mo­wa­ne klasz­to­ry sta­nę­ły­by po jego stro­nie. Ład­na gło­wa Ru­dol­fa osu­wa­ła się co­raz ni­żej na pier­si. Przy­tła­czał ją cię­żar my­śli nie­bez­piecz­nych. Am­bi­cja mi­go­ta­ła przed ocza­mi jego du­szy ko­ro­ną – sym­bo­lem wła­dzy naj­wyż­szej.

Lecz ta ko­ro­na zdo­bi­ła do­tąd skroń pra­wo­wi­te­go dzie­dzi­ca. Hen­ryk żył, a do­pó­ki go prze­moc nie zła­mie, nie wy­pu­ści on z rąk ber­ła… Le­piej od in­nych znał Ru­dolf swo­je­go szwa­gra. Wie­dział, iż król nie był już owym nie­opatrz­nym mło­dzie­niasz­kiem, za ja­kie­go mia­no go jesz­cze w kre­so­wych pro­win­cjach rze­szy. By za­jąć jego miej­sce, trze­ba by z nim sto­czyć bój za­cię­ty. By­ła­byż jed­nak wal­ka len­ni­ka z se­nio­rem god­na czci ry­cer­skiej?

Z głę­bin uczci­wej du­szy Ru­dol­fa wy­pły­wał ci­chy głos su­mie­nia, tłu­mio­ne­go przez am­bi­cję, i szep­tał: to twój król, w któ­re­go ręce skła­da­łeś przy­się­gę wier­no­ści, któ­re­go ła­ska wy­nio­sła cię po­nad wszyst­kich pa­nów rze­szy. Do­cho­waj mu wia­ry, nie plam tar­czy ry­ce­rzy z Rhe­in­fel­den zdra­dą. Lecz sza­tan dumy ku­sił: i dziad Hen­ry­ka był tyl­ko zwy­kłym wol­nym pa­nem, za­nim go jego cno­ty po­sa­dzi­ły na tro­nie. Nie oba­wiaj się sądu przy­szło­ści. Po­wo­dze­nie za­my­ka usta zło­ści wsze­la­kiej. Je­steś ro­zum­niej­szy od Hen­ry­ka, lep­szy, do­świad­czeń­szy. Z więk­szą god­no­ścią niż on bę­dziesz no­sił ko­ro­nę…

Cięż­kie wes­tchnie­nie pod­nio­sło pierś Ru­dol­fa.

Tar­ga­ny gwał­tow­ny­mi my­śla­mi, nie za­uwa­żył, iż okno prze­sło­nił tym­cza­sem czar­ny cień, jak­kol­wiek do wie­czo­ra było jesz­cze da­le­ko. I nie sły­szał szu­mu je­zio­ra, sma­ga­ne­go wi­chrem.

Na­gle oświe­cił kom­na­tę na se­kun­dę blask ja­skra­wy i huk pio­ru­na prze­le­ciał nad zam­kiem. Po­chwy­ci­ły go góry, po­da­wa­ły so­bie jego echo – po­rwał go wi­cher i roz­rzu­cił da­le­ko, sze­ro­ko. Zda­wa­ło się, że skle­pie­nie nie­bie­skie wali się na zie­mię.

Ru­dolf pod­niósł gło­wę szyb­kim ru­chem. Wy­cią­gnąw­szy przed sie­bie ręce, jak­by od­py­chał marę zło­wro­gą, mó­wił:

– Od­stąp ode mnie, sza­ta­nie…

W tej chwi­li otwo­rzy­ły się drzwi. Do kom­na­ty we­szła wy­so­ka po­stać nie­wie­ścia. Czar­ne, pło­mien­ne oczy po­łu­dnia ża­rzy­ły się na śnia­dej twa­rzy, kru­cze, ob­fi­te wło­sy spusz­czar­ły się na ni­skie czo­ło.

– Więc je­dziesz do Bam­ber­ga? – za­py­tał głos ostry.

– Król mnie we­zwał, Ade­laj­do – od­rzekł Ru­dolf.

Gę­ste brwi wo­je­wo­dzi­ny zsu­nę­ły się. Nie była ona po­dob­na do swo­jej sio­stry, do ła­god­nej Ber­ty. Nie do­broć, lecz sta­now­czość ma­lo­wa­ła się w jej ry­sach.

– Wo­je­wo­dy Szwa­bii i Bur­gun­dii nie wzy­wa się, lecz pro­si się go bar­dzo uprzej­mie. Kie­dy się tego na­uczysz? – mó­wi­ła.

– Król jest moim se­nio­rem, a se­nio­rom przy­słu­gu­je pra­wo roz­ka­zu – od­po­wie­dział Ru­dolf.

– Dla cie­bie i dla mnie jest król tyl­ko mę­żem na­szej sio­stry.

– In­a­czej są­dzi pra­wo.

– Pra­wo? Cóż cie­bie, po­tęż­ne­go wład­cę, może ob­cho­dzić pra­wo? Pra­wem bę­dziesz ty, gdy ze­chcesz, pra­wo zwi­nie się w łęk przed two­ją siłą i od­wa­gą. Bądź mę­żem, Ru­dol­fie.

Ade­laj­da na­chy­li­ła się do mał­żon­ka i oparł­szy ręce na jego ra­mio­nach, mó­wi­ła gło­sem sy­czą­cym:

– Wy­cho­dząc za cie­bie, wie­rzy­łam, iż nie za­trzy­masz się na dro­dze, któ­rą ci Opatrz­ność wy­zna­czy­ła. Olśni­ła mnie two­ja śmia­łość, pod­bi­ły two­je cno­ty ry­cer­skie. Z ta­kim to­wa­rzy­szem doj­dę tam, gdzie do­cho­dzą tyl­ko naj­od­waż­niej­si, łu­dzi­łam się. I jak­że speł­ni­łeś moje na­dzie­je? Za­miast iść na­przód, sto­isz na miej­scu jak wół przy­tro­czo­ny do peł­ne­go żło­bu. Oko­licz­no­ści wci­ska­ją ci w rękę ber­ło, chcą cię wy­wyż­szyć po­nad wszyst­kich lu­dzi, wo­ła­ją do cie­bie: weź ko­ro­nę; a ty wa­hasz się, lę­kasz, bo­jaź­liw­szy od pło­chli­wej nie­wia­sty. Mam­że do śmier­ci schy­lać kor­nie czo­ło przed tą głu­pią Ber­tą dla­te­go, że ją przy­pa­dek po­sa­dził na tro­nie? Nie ja, lecz ona po­win­na no­sić za mną rę­ka­wy suk­ni, bo nie jej, lecz mnie dał Bóg du­szę kró­lew­ską.

Wtem bły­snę­ło znów. Błę­kit­na­we świa­tło wy­peł­ni­ło kom­na­tę. Za­szu­mia­ło je­zio­ro, za­hu­cza­ły góry, drżał za­mek w po­sa­dach. Pio­run po pio­ru­nie ude­rzał te­raz szyb­ko po so­bie, darł jo­dły na szma­ty, szar­pał wie­że straż­ni­cze.

– A Sło­wo, sta­ło się Cia­łem! – za­wo­łał Ru­dolf, zry­wa­jąc się z krze­sła. – Nie kuś wy­ro­ków Opatrz­no­ści, Ade­laj­do.

I sio­strę Ber­ty prze­ra­ził na chwi­lę gniew roz­sza­la­łej przy­ro­dy. Lecz tyl­ko na chwi­lę.

– Uro­dzi­łeś się, wy­cho­wa­łeś i miesz­kasz wśród gór, a dzi­wi cię gro­za bu­rzy – rze­kła. – Mia­łeś już czas przy­wyk­nąć do ję­ków i po­mru­ków Alp. Bądź mę­żem, Ru­dol­fie! Cze­go się lę­kasz? Krę­pu­je cię ubo­gi po­czą­tek! I w two­ich ży­łach pły­nie krew kró­lew­ska. Wszak­że mó­wi­łeś mi, iż two­ja mat­ka, Ri­chwa­ra, idzie z rodu Ot­to­na Wiel­kie­go. Niech krew mat­ki doda siły two­je­mu ra­mie­niu, od­wa­gi two­je­mu ser­cu, by­stro­ści two­je­mu oku. Tyl­ko sła­bi i głu­pi słu­cha­ją. Moc­ni i ro­zum­ni roz­ka­zu­ją. Ja chcę roz­ka­zy­wać, chcę być kró­lo­wą… Sły­szysz?!

Ru­dolf sły­szał huk pio­ru­nów, szum je­zio­ra, wy­cie wi­chru i zda­wa­ło mu się, iż cały świat woła na nie­go: nie plam cno­ty ry­cer­skiej zdra­dą!

A jego mał­żon­ka, ob­la­na fos­fo­rycz­nym bla­skiem bły­ska­wic, wo­ła­ła gło­śno:

– Chcę być kró­lo­wą!…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: