Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Titanic. Pamiętna noc - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Titanic. Pamiętna noc - ebook

Walter Lord przenosi nas na pokład tonącego statku, opisując minuta po minucie poruszającą historię walki o przetrwanie ponad dwóch tysięcy pasażerów. Dramat fatalnej nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku opowiedziany jest z punktu widzenia mostku kapitańskiego, salonów pierwszej klasy i pasażerów tłoczących się na najniższych pokładach.
Walter Lord towarzyszy swoim bohaterom od chwili zderzenia z górą lodową aż do ich śmierci w lodowatych wodach Atlantyku lub ocalenia w szalupach ratunkowych, pokazując akty heroicznej odwagi i tchórzostwa, ale przede wszystkim dając czytelnikom poczucie, że sami są uczestnikami tragedii, która kosztowała życie ponad tysiąca pięciuset pasażerów i członków załogi transatlantyku, który miał być niezatapialny.

Kategoria: Wywiad
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-681-839-4
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mojej Matce

Wstęp do polskiego wydania

Książka Waltera Lorda to najlepszy zapis tragicznej nocy, gdy niezatapialny – jak sądzono w 1912 roku – Titanic uderzył w górę lodową. Do dziś jest to najsłynniejsza katastrofa morska w historii, co jakiś czas rozpalająca zainteresowanie publiczności na całym świecie.

Lord latami zbierał materiał do A Night to Remember. Żyło jeszcze wtedy wielu naocznych świadków, którzy przeżyli zatonięcie statku. Lord rozmawiał z 63 z nich i właśnie na podstawie tych opowieści napisał świetną książkę z kategorii non-fiction. Sam był zafascynowany losem Titanica, jako dziecko płynął bliźniaczym liniowcem Olympic.

Lordowi udało się doskonale pokazać nie tylko atmosferę, jaka panowała na pokładzie pasażerskiego kolosa, ale też sugestywnie przedstawić zachowania ludzi, którzy znaleźli się w ekstremalnej sytuacji. Niezależnie od pozycji społecznej czy zasobności portfela można wtedy tak samo łatwo zostać tchórzem, jak i bohaterem. I takie są postaci w książce Lorda.

Książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem tak przez czytelników (przez pół roku była na pierwszym miejscu listy bestsellerów), jak i krytyków. Już w 1956 roku telewizja NBC zaadaptowała A Night to Remember do swojego teatru telewizyjnego. Wyłożyła na to 95 tysięcy dolarów (blisko 830 tysięcyw dzisiejszych cenach) a zagrało w nim 107 aktorów, a w różnych scenach użyto ponad 10 tysięcy litrów wody.

W 1958 roku książka Lorda została sfilmowana – pod tym samym tytułem – przez reżysera Roya Warda Bakera (polski tytuł to SOS Titanic). Film otrzymał w 1959 roku Złoty Glob i jest uznawany za najlepsze filmowe dzieło do czasu Titanica Jamesa Camerona. Przy tym ostatnim dziele blisko 80-letni Lord pracował zresztą jako konsultant.

Zmarł w 2002 roku, został pochowany w rodzinnej kwaterze na cmentarzu w Baltimore. Na znajdującej się przed grobem Lorda kamiennej ławeczce wyryto tytuły wszystkich jego książek.

Roman ImielskiWprowadzenie do wydania z okazji 50. rocznicy pierwszej publikacji „Pamiętnej nocy” Waltera Lorda

Minęły już dziewięćdziesiąt trzy lata, odkąd zatonął ten wspaniały statek, ale wszystko wskazuje na to, że fascynacja Titanikiem nie słabnie. Zorganizowana ostatnio aukcja pamiątek pochodzących z Titanica wzbudziła zainteresowanie na całym świecie, a sprzedawane na niej przedmioty osiągały rekordowe ceny. Wrak, spoczywający blisko cztery kilometry pod powierzchnią oceanu, odwiedziło tylu turystów i poszukiwaczy skarbów, że konieczne stało się wprowadzenie międzynarodowych regulacji, które ograniczyłyby takie wyprawy. Pewna para pobrała się nawet na pokładzie batyskafu, który usiadł na dziobie wraku – państwo młodzi chcieli w ten sposób odtworzyć słynną scenę z Leonardem DiCaprio i Kate Winslet, którzy zagrali w filmie Titanic Jamesa Camerona z 1997 roku.

Zanim jednak pojawił się Wrak, odkryty przez Roberta Ballarda w 1985 roku, zanim nakręcono Film – zdobywcę jedenastu Oscarów w 1998 roku, ukazała się Książka: Pamiętna noc Waltera Lorda, wydana w 1955 roku. Niewykluczone, że pokoleniu wychowanemu na fikcyjnym romansie Kate i Leo, na niezwykle realistycznych obrazach Titanica, gdzie jawił się on jako podwodne mauzoleum, trudno będzie docenić niezwykłą siłę książki Lorda, którą porównać można do misternie oszlifowanego diamentu. Nie dość, że Pamiętna noc szybko trafiła na listy bestsellerów i stała się inspiracją dla twórców specjalnego, nadawanego na żywo programu, który zgromadził przed telewizorami dwadzieścia osiem milionów widzów, to jeszcze wytworzyła modę, która dała impuls do poszukiwań wraku i ostatecznie doprowadziła do jego odnalezienia. Jak pisze Steven Biel w książce Down with the Old Canoe: A Cultural History of the Titanic Disaster, „dwie przełomowe daty wpłynęły na powstanie mitu Titanica: rzecz jasna 1912, ale także 1955 rok”. Dzisiaj, pięćdziesiąt lat po pierwszym wydaniu, Pamiętna noc pozostaje niedoścignionym wzorem, bezkonkurencyjnym opisem tamtych dramatycznych wydarzeń.

Lord określił katastrofę Titanica mianem „najwspanialszej sensacji współczesności: oto największy statek na świecie, powszechnie uznawany za niezatapialny, uderza w górę lodową podczas swojego dziewiczego rejsu i idzie na dno, zabierając ze sobą wiele znanych postaci tamtego okresu”. Może się to dziś wydawać zadziwiające, ale mimo że Titanic zatonął czterdzieści trzy lata wcześniej, Pamiętna noc była pierwszą poważną pozycją poświęconą tej katastrofie. Lord zdążył jeszcze przeprowadzić wywiady z ponad sześćdziesięcioma ocalałymi pasażerami. Na jego korzyść działało jednak dużo więcej niż tylko czas oraz pogłębione badania nad katastrofą. Trudno wyobrazić sobie lepszego autora tego typu książki. Jako dziecko Lord płynął transatlantykiem Olympic, siostrzanym statkiem Titanica, a podczas rejsu wyobrażał sobie, co czuli pasażerowie skazanego na zagładę liniowca. Titanic przez wiele lat pozostawał obsesją Lorda, który po odbyciu służby wojskowej podczas drugiej wojny światowej podjął pracę jako adiustator w nowojorskiej agencji reklamowej i zaczął jednocześnie pisać Pamiętną noc.

Wiele miejsca poświęcono już temu, z jakim kunsztem Lord opisał – minuta po minucie – dramatyczne losy tonącego statku, oddając przy tym skalę i złożoność tej katastrofy. Jednak tym, co najbardziej wyróżnia tę książkę, jest powściągliwość i oszczędność narracji. Lord, który poświęcił Titanicowi całe dziesięciolecia, mógł przecież z łatwością ulec pokusie i przekazać czytelnikowi zdecydowanie więcej niż to konieczne. Ale nie znajdziemy tu nawet jednego fragmentu, w którym drobiazgowe ustalenia zakłóciłyby bieg opowieści. Autor ma pełną świadomość tego, że zdecydował się poruszyć temat tak obszerny i budzący tak wielkie zainteresowanie, że niełatwo mu będzie usatysfakcjonować czytelnika. Dlatego też realizuje temat z godną podziwu dyscypliną. Niemal każdy element Pamiętnej nocy – jej zwięzłość, potoczysty styl, a nawet zaskakująco przyziemny tytuł – sprawia, że autor z powodzeniem omija zastawioną na niego pułapkę hiperboli. Lord nie podąża ślepo za obfitością zebranego przez siebie materiału i właśnie dzięki temu tworzy książkę, która weszła do kanonu literatury faktu.

Pamiętną noc otwiera wzmianka o trzeciorzędnym pisarzu, który pod koniec XIX wieku wydał zapomnianą książkę. W tekście tym została zawarta niezwykła w swej wymowie zapowiedź katastrofy Titanica (wraz z takimi szczegółami jak tonaż statku). Niezależnie od tego, czy potraktujemy to jako ponurą zapowiedź czy jako sugestię, że to, co wydarzyło się 14 kwietnia 1912 roku, przeszło nawet najśmielsze wyobrażenia – przedmowa Lorda, zarazem swobodna, zajmująca i tajemnicza – jest liczącym cztery akapity majstersztykiem.

Lord natychmiast wrzuca nas w sam środek akcji. Towarzyszymy obserwatorowi Frederickowi Fleetowi, który siedząc na bocianim gnieździe, wpatruje się w połykającą statek ciemność. Titanic jest pływającą lokomotywą, mknącą ku swojemu przeznaczeniu z prędkością 22,5 węzła – jest też statkiem, który wyróżniał się jedynym w swoim rodzaju przepychem. Podczas charakterystycznej dla siebie krótkiej dygresji Lord opowiada nam o egzotycznych rasach psów, które zabrali ze sobą w podróż pasażerowie pierwszej klasy. Ledwo jednak zdążymy zarejestrować te strzępy informacji, a już wracamy do obserwatora siedzącego na bocianim gnieździe: „Nagle Fleet dostrzegł przed statkiem jakiś obiekt – jeszcze ciemniejszy niż ciemność panująca dokołą”. To była oczywiście góra lodowa.

W tym punkcie opowieść zostaje zatrzymana aż do końca rozdziału – Lord będzie bowiem odtwarzał moment zderzenia przynajmniej dwadzieścia razy. Stanley Walker, który opublikował recenzję Pamiętnej nocy na łamach „New York Herald Tribune”, opisał technikę Lorda jako „rodzaj literackiego puentylizmu, łączenia kontrastujących ze sobą skrawków faktów i emocji w taki sposób, że czytelnik otrzymuje barwny i żywy obraz wydarzenia”. Ta metoda jest jednocześnie niezwykle skutecznym sposobem budowania napięcia. W miarę jak poznajemy kolejnych bohaterów, czekamy z zapartym tchem na dalszy rozwój wypadków. W międzyczasie przyjmujemy – właściwie mimochodem, nie do końca zdając sobie z tego sprawę – niezwykłą liczbę informacji o statku i jego pasażerach. Co ważniejsze, przywiązujemy się do tych ludzi i zaczynamy się zastanawiać: Kto przeżyje? Przez całą książkę towarzyszy nam jeszcze jedno pytanie: Co zrobiłbym w tej sytuacji? W konsekwencji przestajemy być wyłącznie obserwatorami, śledzącymi losy bohaterów i wydarzenia, do jakich doszło tamtej pamiętnej nocy – stajemy się uczestnikami rozpaczliwej i poruszającej szamotaniny, walki o miejsce w szalupach.

W kolejnym rozdziale pasażerowie dowiadują się, że stało się to, w co nikt nie wierzył: Titanic idzie na dno. To konstruktor statku Thomas Andrews jako pierwszy uświadamia sobie skalę zniszczeń dokonanych przez górę lodową. „To matematyczna pewność, nic poza tym – pisze Lord. – Nie było odwrotu”.

Na przeciwnym biegunie niż Andrews, który natychmiast rozpoznaje skalę zagrożenia, znajdują się oficerowie z parowca Californian, przeczekującego noc w pobliżu tego samego pola gór lodowych. Lord kończy zarówno ten, jak i większość rozdziałów książki akapitem poświęconym pomocy, której mogła udzielić załoga tego statku, i nieudolności, jaką wykazali się oficerowie Californiana w obliczu rozgrywającej się na ich oczach katastrofy. To wielkie „co by było, gdyby” tej opowieści – a ilekroć Lord powraca do kompromitującego braku zainteresowania wykazanego przez załogę Californiana, napięcie jeszcze bardziej się intensyfikuje.

Dopiero w rozdziale czwartym szalupy ratunkowe zostają opuszczone – wiele z nich w połowie pustych. Po raz pierwszy widzimy zraniony już statek w przedśmiertnych drgawkach. Choć Lord rozmawiał z dziesiątkami ocalałych, ogranicza cytaty do minimum. „Z szalup – pisze – widzieli ludzi tłoczących się przy relingu; słyszeli melodię ragtime’u niosącą się w tę spokojną noc. Wydawało się nieprawdopodobne, że cokolwiek może zagrozić parowcowi. A mimo to znajdowali się przecież na oceanie, a statek tonął. Rozświetlony od dziobu do rufy, przypominał zapadający się pod własnym ciężarem tort urodzinowy”.

To prawdziwie natchnione porównanie. Nic nie może się wydawać bardziej odległe od tonącego statku niż tort urodzinowy – i to właśnie Lord stara się podkreślić. Titanic stał się parodią samego siebie: napierający bezlitośnie żywioł przemienił cały przepych i fanfaronadę w efekciarską parodię.

W rozdziale szóstym każdy już zdaje sobie sprawę, jak to wszystko się skończy – oto bowiem rufa Titanica przez moment wystaje z wody, by po chwili zniknąć pod powierzchnią. Po raz kolejny Lord posługuje się zaskakująco łagodnym obrazem, który ma wydobyć grozę tej chwili: „Zgromadzeni w szalupach ludzie nie wierzyli własnym oczom. Przez ponad dwie godziny, nie porzucając do końca nadziei, patrzyli, jak Titanic zanurzał się coraz głębiej i głębiej. Kiedy woda dosięgła czerwonych i zielonych lamp burtowych, wiedzieli, że koniec jest już bliski... ale nikt nie przypuszczał, że wydarzy się to właśnie w ten sposób: nieziemski harmider, czarny kadłub wiszący pod kątem prostym na tle nieba rozświetlonego gwiazdami, które do złudzenia przypominało kartkę bożonarodzeniową”.

Dopiero po opisaniu zatonięcia statku Lord wychodzi po raz pierwszy poza relację samego wydarzenia, by przedstawić kulturowy oraz społeczny kontekst tej katastrofy. Jego zdaniem katastrofa Titanica „oznaczała kres powszechnego poczucia bezpieczeństwa. Do tamtej chwili ludziom wydawało się, że odkryli sposób na spokojne, uporządkowane, cywilizowane życie... Titanic ich przebudził. Już nigdy nie mieli być tak pewni siebie”. Gdyby Lord przedstawił tę tezę na początku książki, łatwo byłoby mu zarzucić, że wyciąga zbyt daleko idące wnioski z katastrofy. Ale ponieważ czytamy te słowa po wyjątkowo sugestywnym opisie zatopienia, traktujemy je naprawdę poważnie.

Dalej następuje prawdopodobnie najbardziej zatrważająca część Pamiętnej nocy. Pasażerowie siedzą w szalupach, osłupiali i przerażeni, słuchając zdesperowanych krzyków setek tonących ludzi – a tymczasem Californian nadal znajduje się zaledwie szesnaście kilometrów dalej. Do tej rozdzierającej sceny pełnej cierpienia i rozpaczy Lord wprowadza morski odpowiednik kawaleryjskiej szarży – szaleńczy pościg Carpathii przez pełen gór lodowych północny Atlantyk. Po straszliwych opisach niekompetencji, bólu i nieszczęścia z ogromną ulgą przyjmujemy pojawienie się statku dowodzonego przez kapitana, który ma konkretny plan działania – nawet jeśli wiemy, że Carpathia przybędzie na miejsce katastrofy kilka godzin za późno.

Moim ulubionym wątkiem jest historia impulsywnego piątego oficera Titanica Harolda Godfreya Lowe’a z szalupy nr 14. To jedyna osoba, która wraca na tonący statek, by szukać ocalałych. To także jedyny oficer, który umie postawić maszt i obchodzić się z żaglami znajdującymi się na każdej z szalup. Podczas gdy pozostali mozolnie wiosłują w kierunku Carpathii, Lowe – relikt minionej epoki, w której wszystko wydawało się prostsze – zaczyna żeglować. „Opłaciły się wreszcie lata spędzone na żaglowcach pływających wzdłuż Złotego Wybrzeża. Halsował, dziób uderzał o fale, a krople wody lśniły w świetle wschodzącego słońca. Szalupa nr 14 mknęła przed siebie z prędkością czterech węzłów”.

Lowe ratuje grupę ocalałych pasażerów stojących po kolana w wodzie w nieszczelnej łodzi ratunkowej, a następnie bierze na hol kolejną szalupę. Zamiast skupiać się na porażającej liczbie ofiar (w katastrofie zginęło ponad półtora tysiąca ludzi), Lord kieruje naszą uwagę na tych, którzy przeżyli – zwłaszcza osoby, które tak jak Lowe dzielnie walczyły dalej.

Pamiętna noc nie jest, jak podkreśla Lord w podziękowaniach, opowieścią o zatonięciu statku. „To tak naprawdę książka o ostatniej nocy pewnego miasteczka”. Wierny temu stwierdzeniu autor zamyka zatem książkę opisem „społeczności” ocalonych pasażerów Titanica, których miał okazję poznać. „Po pierwsze, wyglądają wspaniale – zapewnia. – Tak jakby po przeżyciu tej straszliwej męki bez trudu pokonywali wszystkie inne przeszkody, które napotkali na swojej drodze, i z cichą gracją zmierzali w stronę starości”. Lord, dotychczas świadek katastrofy Titanica, staje się teraz częścią własnej opowieści.

Od pierwszej do ostatniej strony Pamiętna noc to historia ludzi, którzy przez krótki czas zamieszkiwali Titanica – a żaden autor nie będzie miał już nigdy okazji przemawiać do tak wielu spośród nich. W tym sensie książki Lorda nie da się prześcignąć, co czyni Pamiętną noc najwspanialszą opowieścią o przetrwaniu.

Nathaniel PhilbrickPrzedmowa

W 1898 roku pewien desperacko walczący o uznanie pisarz, niejaki Morgan Robertson, napisał powieść o wspaniałym transatlantyku, dużo większym niż wszystkie budowane do tej pory statki. Na jego pokład Robertson wpuścił bogatych, pełnych samozadowolenia pasażerów, a następnie, pewnej mroźnej kwietniowej nocy, doprowadził do zderzenia statku z górą lodową. To wydarzenie obrazowało w pewien sposób daremność ludzkich wysiłków – i rzeczywiście książka, którą wydawnictwo M.F. Mansfield wydało w tym samym roku, nosiła tytuł Daremność.

Piętnaście lat później brytyjska linia żeglugowa White Star Line skonstruowała parowiec zadziwiająco podobny do tego, który opisywał Robertson. Tonaż nowego liniowca wynosił 66 tysięcy ton, tonaż statku Robertsona – 70 tysięcy. Rzeczywisty statek miał długość 268,99 m, a ten fikcyjny – 243,84 m. Oba miały trzy śruby napędowe i mogły osiągać prędkość 24–25 węzłów. Oba mogły przyjąć na swój pokład trzy tysiące pasażerów, przy czym miały tylko tyle szalup, że zmieściłby się w nich ułamek tej liczby. Wtedy jednak nikt się tym nie przejmował, bo oba statki uznawano za „niezatapialne”.

10 kwietnia 1912 roku prawdziwy statek wyruszył z Southampton w swój dziewiczy rejs do Nowego Jorku. Pośród przewożonego na jego pokładzie ładunku znajdowała się między innymi bezcenna kopia Rubajjatów Omara Chajjama oraz lista pasażerów, wartych łącznie dwieście pięćdziesiąt milionów dolarów. Także i ten statek uderzył w górę lodową i zatonął pewnej mroźnej kwietniowej nocy.

Robertson nazwał swój statek Titan, linia White Star Line swój – Titanic. Oto opowieść o jego ostatniej nocy.

JAK TONĄŁ TITANIC

Godz. 23.40

Na bocianim gnieździe Titanica dwaj marynarze dostrzegają górę lodową i alarmują mostek kapitański. Aby uniknąć zderzenia, pierwszy oficer William Murdoch wydaje komendy: „Prawo na burt” (czyli skręcać w lewo), a następnie „Cała wstecz”. Po niespełna 40 sekundach następuje zderzenie statku z przeszkodą.

Godz. 23.41–00.26

Gdyby statek nie skręcił, tylko wbił się w górę dziobem, najpewniej by nie zatonął. Tymczasem otarcie się o lód wywołuje serię niezbyt wielkich rozszczelnień, co jest groźniejsze od jednej, nawet wielkiej, dziury w dziobie. Kapitan Smith, który wraz z konstruktorem statku Thomasem Andrewsem ogląda zniszczenia, szacuje, że Titanic zatonie mniej więcej w ciągu półtorej godziny.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jeszcze jeden rejs do Belfastu

Wysoko w bocianim gnieździe nowego liniowca Titanic, który należał do towarzystwa okrętowego White Star Line, obserwator Frederick Fleet wpatrywał się w olśniewająco piękną noc. Była spokojna i przejmująco zimna. Na bezchmurnym niebie nie dało się zauważyć księżyca, ale rozświetlało je mocne światło gwiazd. Atlantyk wyglądał jak wypolerowana tafla. Ludzie wspominali później, że nigdy nie widzieli tak gładkiego oceanu.

Mijała już piąta noc dziewiczego rejsu Titanica do Nowego Jorku. Nikt nie miał wątpliwości – był to nie tylko największy, ale także najwspanialszy statek na świecie. Nawet psy towarzyszące pasażerom wydawały się wyjątkowe. John Jacob Astor zabrał ze sobą sukę rasy airedale terrier o imieniu Kitty. Henry Sleeper Harper – pochodzący ze znanej rodziny wydawców – płynął z obsypywanym medalami pekińczykiem Sun Yat-senem. Robert W. Daniel, bankier z Filadelfii, wracał do domu z kupionym niedawno w Wielkiej Brytanii czempionem – buldogiem francuskim. Clarence Moore z Waszyngtonu również wszedł w posiadanie nowych psów, ale pięćdziesiąt par foxhoundów angielskich nie towarzyszyło mu podczas podróży.

Wszystko to nie dotyczyło Fredericka Fleeta. Był on jednym z sześciu obserwatorów na pokładzie Titanica – a obserwatorzy pozostawali całkowicie odcięci od spraw zajmujących pasażerów. Nazywano ich „oczami statku”. Tej nocy Fleet został poinformowany, że ma ze szczególną uwagą wypatrywać gór lodowych.

Do tego momentu wszystko szło dobrze. Zaczął wachtę o dziesiątej wieczorem, wymienił kilka uwag na temat gór lodowych z innym obserwatorem, Reginaldem Lee, który pełnił służbę w tym samym czasie. Jeszcze parę zdań na temat przejmującego zimna... Poza tym raczej się do siebie nie odzywali. W milczeniu wpatrywali się w ciemność.

Wachta dobiegała już końca. Nadal nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Noc, gwiazdy, wyjątkowo dotkliwe zimno i świst wiatru poruszającego olinowanie. Titanic mknął z prędkością dwudziestu dwóch i pół węzła po czarnej, niewzruszonej tafli oceanu. Był 14 kwietnia 1912 roku, za dwadzieścia minut miała nadejść północ.

Nagle Fleet dostrzegł przed statkiem jakiś obiekt – jeszcze ciemniejszy niż ciemność panująca dokoła. W pierwszej chwili odniósł wrażenie, że ma do czynienia z czymś małym (pomyślał, że można to porównać do dwóch złączonych ze sobą stołów), ale z każdą sekundą bryła stawała się większa, a odległość dzieląca ją od statku malała. Fleet trzykrotnie uderzył w znajdujący się na bocianim gnieździe dzwon. Sygnał ten stanowił ostrzeżenie: przed dziobem znajdowała się przeszkoda. Niemal w tej samej chwili Frederick podniósł słuchawkę i połączył się z mostkiem kapitańskim.

– Co widzisz? – usłyszał spokojny głos na drugim końcu linii.

– Płyniemy wprost na górę lodową – odpowiedział Fleet.

– Dziękuję – odparł kurtuazyjnie niewzruszony rozmówca.

Potem nie padły już żadne słowa.

Przez kolejne trzydzieści siedem sekund Fleet i Lee w milczeniu obserwowali zbliżającą się do nich bryłę lodu. Mieli ją na wyciągnięcie ręki, a statek wciąż nie zmieniał kursu. Góra lodowa – wilgotna i połyskująca – wznosiła się wysoko ponad pokładem dziobówki. Obaj wiedzieli, co za chwilę nastąpi. Ale wtedy, niemal cudem, statek zaczął przesuwać się w lewo. Dziób minął przeszkodę z dużą prędkością, a lód otarł się o prawą burtę. Fleet zdawał sobie sprawę, że naprawdę niewiele brakowało.

W tym samym czasie kwatermistrz George Thomas Rowe pełnił wachtę na mostku rufowym. On także nie zauważył niczego nadzwyczajnego. Miał przed sobą tylko ocean i gwiazdy, poza tym odczuwał wyjątkowo dotkliwe zimno. Przemierzając pokład, Rowe dostrzegł jednak coś, co on sam oraz jego koledzy określali mianem „rozświetlonych kocich wąsów”: maleńkie okruchy lodu, drobne niczym kurz, które w poświacie lamp pokładowych mieniły się miliardami rozbłysków.

Nagle Rowe zauważył, że jakiś dziwny ruch zaburzył jednostajny rytm pracy silników statku. Przypominało to sytuację, gdy statek dość gwałtownie styka się z nabrzeżem przy wejściu do doku. Rowe spojrzał przed siebie – starał się objąć wzrokiem to, co znajdowało się naprzeciw niego. Wydawało mu się, że wzdłuż prawej burty przepływa statek handlowy pod pełnymi żaglami. Dopiero po chwili zrozumiał, że ma przed sobą górę lodową wystającą jakieś trzydzieści metrów nad wodę. Po sekundzie już jej nie było – statek minął ją, odpływając w znajdującą się przed nim ciemność.

W tym samym czasie czterech innych członków załogi Titanica siedziało przy jednym ze stołów w jadalni pierwszej klasy, która znajdowała się na pokładzie D. Ostatni z gości dawno już stamtąd wyszedł i teraz przestronna, biała, urządzona w stylu z czasów Jakuba Stuarta sala pozostawała pusta, jeśli nie liczyć wspomnianej już wcześniej grupy. Tworzyli ją stewardzi, którzy oddawali się uświęconej tradycją rozrywce, cieszącej się popularnością wśród stewardów na całym świecie: na koniec dnia pracy plotkowali na temat pasażerów.

Byli pogrążeni w rozmowie, gdy poczuli lekkie szarpnięcie. Towarzyszył mu dochodzący z oddali ledwo słyszalny zgrzyt. Choć wstrząs nie wydawał się silny, stewardzi natychmiast zamilkli, a przygotowane do śniadania sztućce wydały metaliczny dźwięk.

Steward James Johnson był przekonany, że wie, skąd dobiegł ten dziwny odgłos. Rozpoznał bowiem rodzaj drgań, w które wpada statek, kiedy straci jedną z łopatek śruby. Wiedział też, że takie zdarzenie oznacza powrót do stoczni Harland & Wolff w Belfaście – i mnóstwo wolnego czasu, który można spędzić, korzystając z gościnności portu. Jeden z jego towarzyszy przyznał mu rację i zaśpiewał radośnie: „Jeszcze jeden rejs do Belfastu!”.

W kambuzie przy rufie szef nocnej zmiany piekarzy Walter Belford przygotowywał rogaliki na kolejny dzień (zaszczyt pieczenia bardziej wyrafinowanych ciastek przysługiwał zmianie dziennej). Niespodziewany wstrząs zrobił na Belfordzie zdecydowanie większe wrażenie niż na Johnsonie – być może stało się tak dlatego, że pełna świeżych wypieków blacha wysunęła się wprost na podłogę.

Pasażerowie w kabinach odczuli ten sam wstrząs. Starali się go przyrównać do znanych sobie doświadczeń. Margaritha Frölicher, młoda dziewczyna ze Szwajcarii, towarzysząca ojcu w podróży służbowej, została wyrwana ze snu. Jeszcze na dobre się nie obudziła, a jedyne skojarzenie, jakie przychodziło jej na myśl, to promy niezdarnie przybijające do nabrzeża w Zurychu. Kiedy o tym pomyślała, łagodnym głosem powiedziała do siebie:

– Czy to nie zabawne...? Przybijamy!

Z kolei major Arthur Godfrey Peuchen, który właśnie zaczął przygotowywać się do snu, pomyślał o potężnej fali uderzającej w statek. Żona pana J. Stuarta White’a siedziała akurat na brzegu łóżka i wyciągała rękę, żeby zgasić światło, gdy statek zachował się tak, jakby „przeturlał się po tysiącach szklanych kulek”. Lady Gordon, żona lorda Cosmo Duffa Gordona, gwałtownie przebudzona w wyniku wstrząsu, odniosła wrażenie, że „ktoś przejechał przez kadłub potężnym palcem”. Natomiast żona Johna Jacoba Astora pomyślała, że w kuchni doszło do jakiegoś niefortunnego wypadku.

Niektórzy pasażerowie opisywali to szarpnięcie jako naprawdę silne. Pani Caldwell wyobraziła sobie wielkiego psa potrząsającego trzymanym w zębach szczeniakiem. Pani Stephenson wróciła pamięcią do pierwszego złowieszczego wstrząsu zapowiadającego trzęsienie ziemi w San Francisco, ale po chwili uznała, że nie może być aż tak źle. Z kolei pani Appleton, choć prawie nie poczuła uderzenia, usłyszała nieprzyjemny odgłos, jakby w pobliżu ktoś rozrywał kawałek tkaniny... Skojarzyło jej się to z darciem bardzo długiego pasa kretonu.

J. Bruce Ismay, dyrektor zarządzający kompanii żeglugowej White Star Line, który dotychczas beztrosko uczestniczył w dziewiczym rejsie Titanica, podszedł do tego wstrząsu ze zdecydowanie większą powagą. Zerwał się na równe nogi w swym znajdującym się na pokładzie B luksusowym apartamencie, przekonany, że statek musiał się z czymś zderzyć. Nie wiedział jeszcze tylko z czym.

Część pasażerów znała już odpowiedź na to pytanie. George A. Harder i towarzysząca mu żona – młoda para w podróży poślubnej, zajmująca położoną na niższym pokładzie kabinę E-50 – nie zdążyli jeszcze zasnąć, kiedy do ich uszu dobiegł głuchy odgłos uderzenia. Następnie poczuli drgania i usłyszeli „coś w rodzaju przeciągłego zgrzytu” dochodzącego od bocznej strony kadłuba. Pan Harder wyskoczył z łóżka i podbiegł do iluminatora. Za szybą przesuwała się ściana lodu.

To samo przeżył James B. McGough, handlowiec pracujący dla Gimbelów^(), ale w jego przypadku wyglądało to znacznie groźniej. Iluminator w jego kajucie był otwarty, skutkiem czego odłamki przesuwającej się wzdłuż statku góry lodowej wpadały do środka.

W momencie, gdy nastąpił wstrząs, większość pasażerów Titanica – także pan McGough – zdążyła się już położyć. Czy istniało lepsze miejsce, by spędzić spokojny niedzielny wieczór, niż ciepła i przytulna koja? Znalazło się oczywiście kilku wytrwałych podróżnych, którzy nie zamierzali się jeszcze kłaść. Jak zwykle większość z nich zebrała się w palarni pierwszej klasy na pokładzie A.

Tak jak bywa w podobnych przypadkach, stanowili oni dość różnorodną grupę. Przy jednym ze stołów znaleźli się Archie Butt, doradca wojskowy prezydenta USA Williama Tafta; Clarence Moore, wracający z Europy główny łowczy Chevy Chase Club^(); Harry Widener, syn filadelfijskiego magnata tramwajowego, oraz William Carter, jeszcze jeden mieszkaniec filadelfijskiej dzielnicy Main Line^(). Mężczyźni kończyli właśnie kolację wydaną przez starego Widenera na cześć kapitana statku Edwarda J. Smitha. Kapitan opuścił ich dość wcześnie, panie udały się już na spoczynek, a oni rozkoszowali się jeszcze ostatnim cygarem. Przedmiotem rozmowy były polityka i przygody, jakich doświadczył Clarence Moore w Zachodniej Wirginii, gdzie swego czasu próbował pomagać w przesłuchaniu starego Anse’a Hatfielda, głowy górskiego klanu uwikłanego w krwawy konflikt z klanem McCoyów.

W stojącym nieopodal obszytym skórą fotelu rozsiadł się Spencer V. Silverthorne, młody handlowiec z domu towarowego Nugent z Saint Louis. Przeglądał właśnie wydany ostatnio bestseller The Virginian. Nieco dalej inny filadelfijczyk Lucien P. Smith dzielnie zmagał się z problemami natury językowej, które występowały podczas partii brydża rozgrywanej przez niego w towarzystwie trzech Francuzów.

Przy kolejnym stoliku grała w brydża grupa młodych ludzi, którzy zachowywali się zdecydowanie głośniej od pozostałych. Zazwyczaj woleli spędzać czas w znanym z żywszej atmosfery Café Parisien, który znajdował się niżej, na pokładzie B. Wszystko wskazywało na to, że i tego niedzielnego wieczoru postąpią podobnie, ale po pewnym czasie zrobiło się tak zimno, że trzydzieści minut przed północą dziewczęta postanowiły udać się do swoich kabin, a ich towarzysze przeszli na ostatniego drinka do palarni. Większość z nich zamówiła koktajle. Wyjątek stanowili Hugh Woolner, syn angielskiego rzeźbiarza, który wybrał whisky z wodą, oraz porucznik Hokan Björnström-Steffansson, młody szwedzki attaché wojskowy podróżujący do Waszyngtonu, który poprosił o gorącą lemoniadę.

Ktoś wyjął talię kart, gracze usiedli do stołu – i właśnie w tamtej chwili poczuli szarpnięcie, któremu towarzyszył zgrzyt. Wstrząs nie był przesadnie silny, ale okazał się wystarczająco sugestywny, żeby przestraszyć dorosłego człowieka: pan Silverstone do dzisiaj podrywa się z krzesła, kiedy wspomina tamten moment. W jednej chwili razem z pracującym w palarni stewardem zerwali się na równe nogi, wybiegli przez drzwi rufowe, minęli palarnię i wypadli na pokład. Pojawili się tam na tyle szybko, że zdołali zobaczyć, jak góra lodowa, sięgająca niewiele ponad pokład łodziowy, ociera się o prawą burtę statku. Obserwowali bryły, które odrywały się od lodowej masy i spadały do wody. Zaraz potem góra zniknęła w kompletnej ciemności rozciągającej się za rufą.

Zgromadzeni w palarni pasażerowie ruszyli na pokład. Zmierzający w tamtą stronę Hugh Woolner usłyszał, jak ktoś krzyczy:

– Wpadliśmy na górę lodową! Tam jest!

Woolner zmrużył oczy i zaczął wpatrywać się w mrok. Mniej więcej sto pięćdziesiąt metrów za rufą dostrzegł zarys góry, której czarna sylwetka była widoczna na tle rozświetlonego gwiazdami nieba. Po chwili kształt ten rozpłynął się w ciemności.

Rozgorączkowani pasażerowie stosunkowo szybko się uspokoili. Titanic nadal wyglądał solidnie, a przenikliwy chłód nie skłaniał do stania na pokładzie. Wszyscy postanowili wrócić do przerwanych niespodziewanie zajęć. Woolner wziął do ręki odłożone na stół karty i rozgrywka brydżowa potoczyła się dalej. Ostatni z wracających z pokładu mężczyzn odniósł jednak wrażenie, że silniki wytracają prędkość.

Nie mylił się. Wysoko na mostku kapitańskim pierwszy oficer William M. Murdoch ustawił właśnie dźwignię telegrafu, za pomocą którego łączył się z maszynownią, w pozycję „Stop”. W trakcie wachty na Murdochu spoczywała odpowiedzialność za to, co działo się na mostku. Kiedy otrzymał ostrzeżenie od Fleeta, musiał zacząć działać. Od momentu, gdy wydał sternikowi Hitchensowi komendę „Ster w prawo na burtę!” (co oznaczało skręt okrętu w lewo), minęła pełna napięcia minuta... Potem nastąpiło szarpnięcie telegrafu maszynowego, który znalazł się w pozycji „Cała wstecz”... Następnie z niemałą siłą Murdoch wcisnął guzik służący do zamykania wodoszczelnych grodzi, a przez kolejnych trzydzieści siedem sekund wstrzymywał oddech i zastygł w oczekiwaniu.

Po chwili stało się jasne, że jest już za późno. W momencie, gdy słabł już zgrzytliwy odgłos ścierającego się z kadłubem lodu, na mostek wpadł kapitan Smith, który dobiegł na miejsce ze swojej położonej obok sterowni kabiny. Na mostku wymieniono kilka szybkich uwag:

– Panie Murdoch, co to było?

– Góra lodowa, panie kapitanie. Dałem dyspozycję: „Ster w prawo na burtę i silniki wstecz”. Chciałem ją opłynąć, ale była za blisko. Nie zdążyłem nic więcej zrobić.

– Zamknąć drzwi awaryjne.

– Są już zamknięte.

Istotnie były zamknięte. Na dole, w kotłowni numer 6, palacz Fred Barrett rozmawiał właśnie z zastępcą drugiego oficera Jamesem Heskethem, kiedy rozległ się dzwonek alarmowy, a nad wodoszczelnymi drzwiami prowadzącymi na rufę rozbłysło czerwone światło. Wtedy rozległ się ostrzegawczy krzyk, a zaraz po nim nastąpił ogłuszający huk zderzenia. Wydawało się, że cała prawa część statku ustępuje pod naporem oceanu. Woda wdzierała się do środka, wirując wokół rur i zaworów; a mężczyźni zdążyli w ostatniej chwili wyskoczyć z zalewanego pomieszczenia – drzwi zatrzasnęły się tuż za nimi.

Barrett uświadomił sobie, że w miejscu, w którym się teraz znalazł, czyli w kotłowni numer 5, sytuacja wcale nie była lepsza. Pęknięcie poszycia dało się zauważyć także i tam, znajdowało się ono mniej więcej półtora metra nad zamkniętymi drzwiami. Przez otwór wlewał się do środka potężny strumień morskiej wody. Niewiele dalej pomocnik palacza George Cavell próbował wydostać się spod lawiny węgla, który wysypał się z ładowni. Inny palacz wpatrywał się ze smutkiem w wywróconą miskę zupy, którą podgrzewał na rozgrzanej maszynerii.

W dalszych, położonych bliżej rufy kotłowniach było jeszcze sucho, ale wszędzie dało się zaobserwować podobne sceny: pośród wszechobecnego harmidru mężczyźni próbowali podnosić się z podłogi i dociekali, co się stało. Nikt jednak nie znał odpowiedzi. Do tej chwili podróż Titanikiem przypominała piknik. Na nowym statku, który wyruszył w dziewiczy rejs, panowały wspaniałe warunki. W późniejszych wspomnieniach palacz George Kemish zaznaczał, że „to była naprawdę solidna robota, nie to co na starych statkach, gdzie człowiek wypruwał sobie żyły i pracował jak w piekle”.

Palacze musieli dbać jedynie o to, żeby należycie napełnić paleniska. Praca ożogami, pogrzebaczami czy grabiami nie była w tym przypadku konieczna. W związku z tym podchodzili oni do swoich zadań dość luźno. Pod tym względem tamta noc nie różniła się niczym od poprzednich. Siedzieli na odwróconych wiadrach oraz żelaznych taczkach, których używali pomocnicy palaczy, i rozmawiali, czekając, aż zmienią ich koledzy z następnej zmiany, trwającej od północy do czwartej rano.

Właśnie wtedy rozległo się to głuche uderzenie... Zgrzyt rozdzieranego poszycia... Telegrafy rozdzwoniły się jak oszalałe... A wodoszczelne drzwi zamykały się z trzaskiem. Większość z tych mężczyzn nie rozumiała, co się dzieje: rozeszła się plotka, że Titanic osiadł na mieliźnie u wybrzeży Nowej Fundlandii, i wielu ze zgromadzonych w kotłowni dało wiarę tym wyjaśnieniom. Nie odrzucili ich nawet wtedy, gdy z góry wrócił jeden z pomocników palaczy i krzycząc, przekazał nowe informacje:

– O rany! Uderzyliśmy w górę lodową!

W odległości mniej więcej dziesięciu mil od Titanica trzeci oficer Charles Victor Groves stał na mostku liniowca Californian, który należał do armatora Leyland Line. Pokonywał on trasę z Londynu do Bostonu. Na dość ociężałym sześciotysięczniku mogło zmieścić się czterdziestu siedmiu pasażerów, ale wtedy na statku nie było nikogo poza załogą. Tamtej niedzielnej nocy od 22.30 Californian został całkowicie unieruchomiony przez dryfujące masy lodu.

Około 23.10 Groves zauważył za prawą burtą światła innej szybko płynącej ze wschodu jednostki. Kiedy zbliżyła się ona do pozostającego w bezruchu Californiana, blask jej świateł pokładowych pozwalał stwierdzić, że jest to duży liniowiec pasażerski. Trzydzieści minut przed północą Groves zapukał do kabiny nawigacyjnej i poinformował o tym zdarzeniu kapitana Stanleya Lorda. Ten zaś polecił, by nawiązać kontakt ze zbliżającym się statkiem za pomocą lampy sygnałowej Morse’a. W tej sytuacji Groves ruszył, żeby przygotować się do tego zadania.

Zaraz potem, mniej więcej dwadzieścia minut przed północą, duży statek nagle się zatrzymał i wygasił większość świateł. Groves nie był tym zaskoczony. Spędził wiele lat, pływając po Dalekim Wschodzie, gdzie zwykle o północy wygaszano światła pokładowe, by w ten sposób ograniczyć aktywność pasażerów. Nie podejrzewał, że światła, które obserwował, pozostały zapalone, a jemu tylko się wydawało, że zgasły, bo drugi statek nie był już ustawiony do Californiana prawą burtą, gdyż skręcił gwałtownie w lewo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: