Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Transplantacja duszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Transplantacja duszy - ebook

„Transplantacja duszy” Stefanii Jagielnickiej - Kamienieckiej to dobrze napisany thriller science fiction. Bohaterką powieści jest internowana polska dziennikarka Celina, która po wyjściu na wolność decyduje się na emigrację do Niemiec. Ucieka przed władzą Unii Globalnej Świadomości rządzącej w Polsce, a w Europie Zachodniej już zdelegalizowanej. Jednak i tam dotarli już agenci Unii, „manipulatorzy” rozsiani po całym świecie, którzy wyszukują ludzi czystych moralnie i próbują wyciągnąć z ich mózgów tajemniczy kod, dlatego Celina nawet za granicą nie może czuć się bezpiecznie. Życie bohaterki jest również zagrożone, a jej kod ma posłużyć złoczyńcom do osiedlenia się na innej planecie po wyeksploatowaniu Ziemi. Poddawana jest przez nich inwigilacji fizycznej i psychicznej, a po pobytach w szpitalach psychiatrycznych zaczyna wierzyć, że cierpi na schizofrenię. Jedyną obroną przed manipulatorami może być jedynie szlachetna dusza, a Celina mimo tylu upadków i słabości taką właśnie ma.

Powieść autorki jest bolesną diagnozą, a zarazem krytyką współczesnego świata, coraz płytszego, w którym brak autorytetów na odpowiednich miejscach. To też opowieść o zawiedzionej miłości i tęsknocie za prawdziwą. Świat przedstawiony w powieści to gruzowisko wartości i idei, na którym leżą obok siebie dobro i zło.

W „Transplantacji duszy” ciekawym jest fakt, iż nic nie jest dopowiedziane do końca. Autorka zostawia czytelnikowi przestrzeń na refleksję i w pewnym sensie na dopisanie sobie zakończenia.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-257-3
Rozmiar pliku: 827 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 Najbardziej jednak przeraził ją skomplikowany wzór matematyczny zakodowany w jej świadomości.

Celina stała na balkonie, wdzięcznie oparta o poręcz. Wyglądała malowniczo w luźnej żółtej bluzce i zielonych leginsach. Słuchała śpiewu ptaków. Ktoś, kto spojrzałby na jej zadumaną śliczną buzię, nie domyśliłby się, że ta urocza kobieta jest zrozpaczona. Podziwiałby jej rdzawe włosy harmonizujące z jasną cerą i ogromnymi zielonymi oczami, duże, pełne usta, a także nieproporcjonalnie mały nosek, który nadawał jej twarzy pogodny, zalotny wyraz.

Natura nie obdarzyła jej zbyt wielką urodą, ale potrafiła się „zrobić”. Nigdy nie zaniedbywała fryzury ani makijażu. Dlatego też wyróżniała się wśród ubogiej ludności, do której należała, gdyż jedynie bogatych stać było na „bycie pięknymi”. Ale i biedniejsi mieli do dyspozycji sporo niezbyt drogich środków upiększających i odmładzających. Starość stanowiła kwestię wyboru, decyzji. Jeśli komuś zależało, do końca życia mógł wyglądać estetycznie.

Pogodne gaworzenie ptaków nie było w stanie poprawić jej nastroju. Dziś znowu jak kamfora wyparowały z jej mieszkania kolczyki, które pozostawiła wieczorem przed lustrem w łazience. Wiedziała doskonale, że manipulatorzy posługują się jej osobistymi rzeczami w telepatycznym przesyłaniu różnych pomysłów do jej świadomości. Czasami nie potrafiła ich odróżnić od własnych myśli. Dręczyła ją bezsilność wobec tej koszmarnej inwigilacji. Po policzkach zaczęły jej spływać łzy. Weszła do pokoju i wytarła twarz chusteczką, po czym wyjęła z torebki pockettop i zaczęła nerwowo wystukiwać litery, nie przerywając ani na chwilę, póki nie skończyła. Było to tak, jakby ktoś podyktował jej ten wiersz.

Biesy i anioły

Kontakty strzygą uszami

światło lampy to flesz

włóż coś na siebie

nie jesteś sama

ściany mrożą oczami.

Milcz bo wtargną do twych myśli

śladem twoich słów

i nigdy się nie dowiesz

kto ci rozpruł mózg...

Wiersz był bardzo długi, na trzy strony. Opisała w nim całą swą inwigilacyjną martyrologię. Kończył się następująco:

Nie płacz nie przeklinaj losu

jesteśmy od diabłów silniejsze

wyciągniemy cię z tej opresji

zabezpieczymy twe wnętrze

wytrwaj przetrzymaj udręki

nie podawaj biesom ręki.

Gdy skończyła pisać, z powrotem wyszła na balkon. Pomogło. Uspokojona, dalej słuchała śpiewu ptaków, rozmyślając o swym czarnym losie. Sprzątała dziś u wyjątkowo wymagającej, niesympatycznej Niemki, traktującej ją jak człowieka niższego gatunku. Niektóre zatrudniające ją kobiety okazywały jej sympatię, lecz ta była wyjątkowo nieprzyjemna. Celina dziwiła się nieraz, dlaczego one nie sprzątają same, gdyż praca ta nie wymagała wysiłku, polegała głównie na zmienianiu szczotek, szczoteczek i pędzelków oraz na przyciskaniu guzików. Bardzo niewiele należało robić własnoręcznie. Trzeba było tylko skupić się i skoncentrować, bo chwila nieuwagi groziła poważnymi konsekwencjami. Kiedyś stłukła cenną, unikalną lampę. Straciła wtedy niemal wszystkie pieniądze, które odkładała na elauto. Mogłaby kupić tradycyjny spalinowy samochód, jak to czynili ubodzy ludzie, ale nie chciała przyczyniać się do zanieczyszczania środowiska. Stare auto sprzedała za grosze przed opuszczeniem kraju.

Czasami myślała, że wolałaby sprzątać tak normalnie, jak to się robiło w jej ubogiej rodzinie – starym robotem odkurzać dywany, podłogi myć zwyczajnie mopem, okna przyrządem na długim kiju, kurze zmiatać tradycyjnie. Trochę się człowiek namęczył, ale za to mógł sobie podczas pracy myśleć, o czym mu się żywnie podobało, bez tego nieustannego stresu, że przyciśnie niewłaściwy guzik.

„Trzeba będzie zrezygnować z tego miejsca” – pomyślała zdesperowana. „Ale to zawsze parę groszy więcej” – zawahała się.

Zmartwiona weszła z powrotem do pokoju, usiadła na wersalce i pogrążyła się w ponurych myślach.

„Po co mi była ta Wolna Jaźń?! Do dziś pracowałabym w gazecie i zajmowała się teatrem, muzyką, sztuką. Oczywiście, mogłam i po internowaniu zostać w Polsce, tylko… pod tym jednym przeklętym warunkiem. Nie – pokręciła przecząco głową – nie byłam w stanie podpisać współpracy inwigilacyjnej!”.

– No tak, z drugiej jednak strony, gdyby nie Wolna Jaźń, nie poznałabym Pawła – szepnęła w zadumie.

W rozmarzeniu zobaczyła siebie obok niego na nielegalnym zebraniu w Fabryce Elektrycznych Samochodów, kiedy to wspólnie odkrywali szczęście bycia sobą. Po raz pierwszy w życiu zdarli z twarzy maski. Nie musieli już wreszcie ukrywać poglądów i myśli. Byli tacy szczęśliwi!

Zbliżyli się do siebie w pociągu, gdy jechali na zjazd Wolnej Jaźni do Warszawy, on jako delegat, ona jako dziennikarka. Przez całą noc dyskutowali o sytuacji politycznej. Zakwaterowani zostali w akademiku Wyższej Szkoły Technicznej. Począwszy od pierwszego dnia, wszystkie noce spędzili w jej pokoju. A zjazd trwał przeszło dwa tygodnie. Był to najszczęśliwszy okres w jej życiu, istne oczarowanie. Byli nierozłączni, zrezygnowała z miejsca na balkonie przewidzianego dla prasy, siedziała obok niego na sali obrad.

Wspólne posiłki w stołówce, gorące dyskusje w kuluarach i te cudowne noce – wszystko to przesuwało się przed jej oczyma jak na starej, zniszczonej taśmie. To były piękne dni. Czytali w swoich myślach, mieli te same poglądy i zainteresowania. Chociaż nie opowiadał jej zbyt wiele o sobie, pewne było, że się pobiorą, że już zawsze będą razem.

Stanowili wyjątkowo dobraną, malowniczą parę. On był szpakowatym szatynem z czarnymi, wiecznie przymrużonymi oczyma i poważną fizjonomią roztargnionego naukowca, która tylko przy niej rozpogadzała się i promieniała. Ona zaś czyniła przy nim wrażenie płochej, niefrasobliwej trzpiotki, choć inni znali ją jako poważną damę.

Po powrocie do Katowic czekała na propozycję małżeństwa. Wspólna przyszłość wydawała się oczywista. Przedstawiła nawet Pawła rodzicom jako narzeczonego. Ale on zaczął wymigiwać się od spotkań, tłumacząc się ślęczeniem nad doktoratem. Był pracownikiem naukowym w jakimś instytucie w Gliwicach, gdzie też mieszkał.

Pewnego razu zauważyła z przerażeniem małe buciczki w jego samochodzie, a on zaczął mówić, że miał wobec niej poważne zamiary, ale niestety, nic nie układa się po jego myśli. Zrozumiała, że jest żonaty i w dodatku ma dziecko. Nie chciała rozmawiać na ten temat. Zaczęła wykręcać się od spotkań.

Była zrozpaczona, nie zamierzała budować swego szczęścia na czyimś nieszczęściu. Zresztą wszystko wskazywało na to, że on nie zamierza się rozwieść. Płakała po nocach, a podczas nielicznych spotkań traktowała go oficjalnie, on zaś nie usiłował wracać do okresu ich zażyłości.

Niebawem okazało się jednak, że nie zamierzał zrezygnować z atrakcyjnej kochanki, tylko chciał ją wziąć na przeczekanie. Podczas walnego zebrania śląskiego oddziału Wolnej Jaźni wybrano go na przewodniczącego obrad. Już w pierwszym dniu przedłużyły się one do późna. Wówczas poprosił ją, żeby go przenocowała, gdyż o tej porze nie miał żadnego połączenia do Gliwic, a nie przyjechał samochodem. Gdy znaleźli się u niej, zaczął namiętnie ją całować. Uwolniła się z jego objęć. Nie potrafiła mu wybaczyć. Żal i gorycz były silniejsze od pragnienia znalezienia się w jego ramionach.

Pościeliła mu na wersalce w pokoju dziennym, sama położyła się w sypialni i zamknęła drzwi na klucz. Po jakimś czasie usłyszała delikatne pukanie, ale udawała, że śpi. On jednak nie ustępował. Pukał coraz głośniej, aż w końcu zaczął ją błagać, by otworzyła.

– Proszę cię, Celinko, wpuść mnie – nalegał. – Musisz mi wreszcie wybaczyć. To prawda, oszukałem cię, zdjąłem obrączkę, udawałem kawalera – kajał się – bo… od dawna cię obserwowałem i byłem w tobie zakochany. Po naszym wspólnym pobycie w Warszawie naprawdę zamierzałem się rozwieść – zapewniał ją – ale moja córeczka rozchorowała się i zrozumiałem, że nie mógłbym bez niej żyć…

– Odejdź – przerwała mu niewzruszona. – Nie chcę o tym rozmawiać. I wybij sobie z głowy, że kiedykolwiek jeszcze będziesz mógł być ze mną – powiedziała twardo.

– Błagam cię, musisz mnie wpuścić – skamlał. – Nie zamierzam cię oszukiwać. To prawda, nie mogę się rozwieść, ale nie potrafię też żyć bez ciebie.

– Idź już spać – rzekła zniecierpliwiona. – Jestem zmęczona.

Pod wpływem tego wspomnienia rozpłakała się. Długo nie mogła się utulić w żalu. Minęło tyle lat, a rana wciąż paliła. Wiązała z Pawłem wszelkie nadzieje, był jej największą, prawdziwą miłością. Wciąż go kochała, marzyła o nim, rozpamiętywała każdą spędzoną z nim chwilę. Przez te wszystkie lata w Niemczech łudziła się, że on się rozwiedzie i zabierze ją do Anglii, dokąd często jeździł w ramach współpracy naukowej. Ale nie odpowiadał na jej listy. O elektronicznym przesyłaniu wiadomości, a nawet o kontakcie telefonicznym od czasu wykluczenia Polski z Unii Europejskiej nie można było marzyć. Manipulatorzy odgrodzili społeczeństwo od świata „elektroniczną kurtyną”, podobnie jak ongiś komuniści „żelazną”.

Z goryczą myślała o tym, jak po zwolnieniu z internowania Paweł namawiał ją, żeby wyemigrowała. Obiecywał, że zrobi wszystko, by z nią być. Przekonywał, że już tylko na niej mu zależy. Twierdził, że zostawi żonę i córeczkę w Polsce, a sam skorzysta z pierwszej nadarzającej się okazji i poprosi o azyl w Londynie. Zapewniał, że nic już nie łączy go z żoną.

Zrobiło się późno, ptaki umilkły. Postanowiła pójść spać. Mimo podłego nastroju nie potrafiła zrezygnować z codziennego wieczornego rytuału – z prysznica, nałożenia kremu na twarz, szyję i ręce, masażu i gimnastyki twarzy. Jej pierwszy chłopiec podpatrzył u matki przetłumaczoną z francuskiego książkę „Bądź wiecznie piękną“ i natychmiast kupił taką samą Celinie. Poradnik zawierał wszechstronny zestaw sposobów na „bycie piękną” od stóp do głów. Żaden szczegół ciała nie został w nim pominięty. Znajdowały się w nim też wskazówki dotyczące ubioru i makijażu. Okazało się, że nawet na utrzymanie młodości istniały proste, naturalne sposoby, bez potrzeby uciekania się do skalpela czy też najdroższych metod i środków, na które nie było jej stać. Szczegółowo przestudiowała książkę i wszystkie bez wyjątku zalecenia zastosowała w praktyce. Przez całe życie wstawała o piątej rano, gdyż poranna toaleta i specjalna gimnastyka, zapewniająca zgrabną figurę, a także jogging zajmowały jej trzy godziny. Wieczorny rytuał trwał przeszło godzinę. Poza tym jeden dzień w tygodniu poświęcała na dodatkowe zabiegi upiększające i dietę, wyłącznie owocową. Dwa razy w tygodniu chodziła na pływalnię. Wiadomo – wiara przenosi góry, a ona święcie wierzyła w skuteczność tych sposobów. Wdrożenie takiej żelaznej dyscypliny wymagało wiele poświęcenia, ale nagrodą był ładny i młody wygląd. Częste lustrowanie twarzy i figury wprowadzało ją w dobry nastrój, wzbudzało optymizm, nadzieję na znalezienie męża mimo długotrwałego staropanieństwa. Ta surowa dyscyplina ratowała ją też przed depresją, do której życie dostarczało jej coraz to nowych powodów. A przy tym dbałość o wygląd uodporniła na wszelkie nałogi, co było nie do przecenienia, jako że dziesiątkowały one społeczeństwo.

Po wykryciu sposobów stymulacji genetycznej oraz szczepionek przeciw wielu chorobom, a także dzięki wymianie organów, długość życia wzrosła do około stu pięćdziesięciu lat. Dotyczyło to jednak tylko najbogatszych. Ponieważ jej rodziny, żyjącej od pokoleń w biedzie nie było stać na genetyczne brewerie i drogie specyfiki, dbano w niej o zdrowie, prowadząc higieniczny tryb życia, rezygnując ze szkodliwych używek, zwłaszcza z narkotyków. Był to chlubny wyjątek. Gdy bowiem przestano się bać chorób, rozpowszechniły się nikotynizm, alkoholizm, narkomania, rozwiązłość seksualna, kwitła związana z nimi wytwórczość. Doprowadziło to do zwycięstwa wyborczego na całym niemal świecie Unii Globalnej Świadomości – partii wspierającej taki styl życia, określającej go jako „wolność z wyboru”. Powołali ją do życia zdegenerowani agenci przeróżnych służb specjalnych, którzy postanowili działać z otwartą przyłbicą. Sprzymierzyli się z nimi naziści oraz inni różnego pokroju faszyści, usiłując wykorzystywać manipulację do opanowywania świata. Funkcjonariusze tej partii, tak zwani informatorzy i animatorzy, nazywali siebie z dumą duszą społeczeństwa, lecz potocznie mówiono o nich „inwigilatorzy” i „manipulatorzy”, gdyż rządzili głównie drogą perfidnej inwigilacji i tak zwanych „środków uwalniania i poszerzania świadomości”, czyli narkotyków. Popularność partii spadła, gdy ów „wspaniały” styl życia spowodował epidemię chorób psychicznych, często kończących się samobójstwem. Psychiatrzy twierdzili, że przyczynę stanowią też praktyki ezoteryczne i parapsychologiczne oraz zaśmiecanie wyobraźni plugawą sztuką, literaturą i piekielną muzyką, obrazami gwałtu, zboczonego seksu, a przede wszystkim wszelkie „środki uwalniania i poszerzania świadomości”. Byli i tacy, którzy twierdzili, że wywołuje je wirus. Podobno wyhodowano go w tajnych laboratoriach Unii Globalnej Świadomości, która używała go w celu pozbywania się wrogów. Antidotum miała stanowić „czystość psycho-moralna”. Należało unikać używek, zwłaszcza narkotyków, pornografii, obrazów przemocy, magii itp.

W rezultacie „epidemii” Unia przegrywała stopniowo wybory we wszystkich zachodnich demokracjach i została zdelegalizowana, po czym państwa te zaczęły się oczyszczać kosztem Europy Wschodniej, gdzie zbrodnicza partia wciąż sprawowała rządy. Zasypywały je śmieciami stanowiącymi główny jej oręż, począwszy od narkotyków i pornografii, a skończywszy na przeróżnych innych środkach i metodach manipulowania jaźnią. Przeniosły też do nich ich wytwarzanie.

Gdy w Polsce powstał ruch społeczny Wolna Jaźń skierowany przeciwko Unii, Celina natychmiast do niego przystąpiła. W swej dotychczasowej redakcji czuła się wyobcowana, gdyż nie brała udziału w libacjach i narkotycznych party. Była też z tego powodu dyskryminowana, traktowana jak dziwoląg. W najlepszym przypadku. A w najgorszym jak inwigilatorka, a nawet manipulatorka, gdyż unijni funkcjonariusze sami byli abstynentami, chociaż ich partia propagowała „wolność z wyboru”.

Kończąc swój wieczorny rytuał, podczas masażu rąk bacznie przyglądała się w lustrze twarzy, by zobaczyć, czy nie pojawiły się jakieś zmarszczki. Jednak nawet dobra kondycja cery nie była w stanie poprawić jej nastroju. Znała pewien niezawodny sposób, lecz tym razem z niego zrezygnowała. Polegał on na słuchaniu klasycznej muzyki. Uwielbiała Bacha, Vivaldiego, Mozarta, Beethovena, Brahmsa, Czajkowskiego, Chopina, Góreckiego i wielu, wielu innych kompozytorów. Najbardziej jednak uspakajała ją, a wręcz uszczęśliwiała, muzyka operowa. Nie słuchała jej uszami, lecz sercem. Identyfikowała się z tenorem lub sopranistką wyśpiewującymi całą piersią miłość, rozpacz, radość, wszelką namiętność. Płakała wówczas z rozpaczy lub szczęścia. Wyżywała się uczuciowo do tego stopnia, że po godzinie takiego słuchania czuła się uspokojona i szczęśliwa, jak niemowlę przy matczynej piersi.

Tym jednak razem postanowiła przeżyć frustrację do samego dna, bo chciała wreszcie coś zmienić w swej beznadziejnej sytuacji, a wiedziała, że to właśnie muzyce i modlitwie zawdzięcza zagłuszanie rozpaczy. Nie chciała jej znowu przeżywać wraz z bohaterką jakiejś opery, pragnęła zanurzyć się we własnej duszy, bez znieczulania muzyką. Miała już dość pocieszania się i mamienia nadzieją, że Bóg jej pomoże, że z pewnością znajdzie wreszcie dobrą pracę i wielką miłość, która zapewni jej szczęście. Zrozumiała, że dopiero gdy jej cierpienie osiągnie dno, zmusi ją do odbicia się od niego i do działania.

Włożyła nocną koszulę, ułożyła się wygodnie w łóżku na lewym boku. Zaczęła rozpamiętywać swą klęskę. Przez całe życie z trudem pięła się w górę. Po maturze poszła do pracy, gdyż jej rodzice byli ubodzy, a miała jeszcze młodsze rodzeństwo, siostrę i brata. Musiała im pomagać finansowo. Podjęła jednak studia zaoczne. Po ukończeniu uczelni ekonomicznej dalej pracowała w biurze, tyle że więcej zarabiała. Nie zadowalało jej to. Chciała być kimś wyjątkowym, marzyła o karierze pianistycznej. Skończyła wprawdzie średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu, lecz muzyki nie można było studiować zaocznie, poza tym bieda zmusiła jej rodziców do sprzedania pianina. Wciąż jednak wierzyła, że będzie kimś szczególnym. I w końcu udało się. Też nie bez trudu. Zdobyła etat dziennikarski w gazecie codziennej. Już po roku pisania informacji przekonała szefa, by przeniósł ją do działu kulturalnego. Tam była w swoim żywiole. Inspirowały ją kontakty z artystami. Spełniała się w pisaniu.

A teraz… spadła na łeb na szyję. Tu, w Niemczech, ukończyła za ciężko zarobione pieniądze trzy stopnie kursu językowego, kuła latami gramatykę, czytała niemieckie książki i czasopisma, ale udało się jej opublikować zaledwie parę artykułów w lokalnej gazecie. Były to marne grosze, więc dalej musiała sprzątać. Z początku sądziła, że po prostu ma pecha, w końcu jednak zaczęła się domyślać, dlaczego nie może znaleźć żadnej umysłowej pracy.

A zaczęło się tak niewinnie. Po ukazaniu się jej pierwszego artykułu zadzwoniła do niej pewna kobieta. Przedstawiła się jako Hilda Steinberg i zaprosiła na kawę. Niczego bliższego o sobie nie zdradziła, więc Celina zastanawiała się, czy przyjąć zaproszenie, gdyż było to ryzykowne. Wiedziała już, że funkcjonariusze zdelegalizowanej w Niemczech Unii Globalnej Świadomości działają w dalszym ciągu konspiracyjnie. Mogła więc to być pułapka.

Udała się jednak na spotkanie, ponieważ spragniona była kontaktów z ludźmi na wyższym poziomie, a podany jej adres znajdował się w najlepszej dzielnicy. Gdy nacisnęła przycisk na bramie ogrodzenia, za którym mogła zobaczyć jedynie wysokie, soczysto-zielone drzewa, drzwi otworzyły się i usłyszała miły kobiecy głos:

– Proszę wejść, już wychodzę pani naprzeciw.

Ujrzała park, pośrodku którego znajdowała się aleja stromo prowadząca w górę, ale nie widziała żadnej postaci. Po pewnym czasie aleja przeszła w schody, po których kroczyła w dół ruda dama w barokowej sukni koloru écru z dużym dekoltem i talią ściągniętą gorsetem. W dali majaczył zarys stylowej willi.

Gospodyni zbliżyła się do Celiny, przywitała się i objąwszy ją serdecznie wpół, poprowadziła w górę.

– Jaka pani śliczna! – wykrzyknęła z emfazą. – To wspaniale, takich ludzi chętnie widzimy w naszym towarzystwie.

Odurzona zapachem perfum, który przypominał rozgrzaną w słońcu łąkę, oszołomiona urodą kobiety Celina weszła z nią na werandę, na której znajdowały się ogromne figury, ubrane, podobnie jak gospodyni, w barokowe stroje. Wewnątrz też wszystko było utrzymane w jakimś dawnym stylu. Znowu trzeba było wejść po schodach, by znaleźć się w ogromnym salonie z antycznymi meblami i obrazami dawnych mistrzów. Jedna ze ścian była w całości oszklona. Rozciągał się za nią wspaniały widok na całe miasto.

Stół zastawiony był wyszukaną porcelaną i srebrami, udekorowany kwiatami. W salonie znajdowało się już kilka atrakcyjnych, szczupłych, wysokich pań w nieokreślonym wieku, w odróżnieniu od gospodyni ubranych nowocześnie i prosto. Miały na sobie barwne, wzorzyste T-shirty i spodnie. Właściwie nie pasowały do tego otoczenia. Elegancka turkusowa suknia Celiny lepiej z nim harmonizowała, chociaż popołudniowa pora nie zobowiązywała do zakładania wieczorowych strojów. Z kieliszkami szampana w ręku kobiety zgromadzone były wokół figurek z glinki, których lepienie – jak się okazało – stanowiło hobby gospodyni.

– To takie skromne babskie spotkanie przy kawie – wyjaśniła oszołomionej przepychem Celinie. – Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze czuła w naszym towarzystwie.

Nastąpiła prezentacja gości, których nazwiska nic jej nie mówiły, a Hilda tylko ją przedstawiła jako dziennikarkę. Zajęcia pozostałych kobiet przemilczała.

Siedząc już przy stole, onieśmielona kobieta przyjrzała się dokładnie współbiesiadniczkom. Od razu można było stwierdzić, że są genetycznie spreparowane. Zrobiły na niej ogromne wrażenie. Nigdy dotąd nie widziała w realu takich zjawiskowych istot. Wszystkie były wysokie, każda z tych kształtnych, pięknych głów otoczona była aureolą jasnych lub rudych włosów. Najbardziej niesamowite były ich ogromne, chabrowe oczy, jak jeziora okolone sitowiem długich, gęstych rzęs. Był to ostatnio najpopularniejszy kolor gałek. Zmieniano go w zależności od kaprysów mody.

W miarę zwyczajnie wyglądała na tle przyjaciółek Hilda, której rysy twarzy nie były tak banalnie regularne, usta i oczy nie tak duże, a nos miał lekki garbek. Celina odniosła wrażenie, że znalazła się w środku wyświetlacza fluorescencyjnego, w jakiejś kiczowatej telenoweli.

Wszystkie te kobiety były tak piękne, miały tak miłe dla ucha, melodyjne głosy, zaś konwersacja, dla której tło stanowiła barokowa muzyka, była tak błyskotliwa, że Celina odniosła wrażenie, iż znajduje się w niebie wśród aniołów. Zastanowiło ją tylko, dlaczego w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, o czym one rozmawiały. Pamiętała tylko, że sama milczała, gdyż nie miała zielonego pojęcia o sprawach stanowiących przedmiot rozmowy. Jedno tylko bulwersujące zdanie utkwiło jej w pamięci: „Wyjątkowi ludzie nie mają potrzeb seksualnych, gdyż nie muszą się rozmnażać. Sami mogą żyć wiecznie”.

Po deserze składającym się z szampana, kawy, herbaty, przepysznych malutkich ciasteczek, wielosmakowych pralin i egzotycznych owoców, gospodyni zaprezentowała swoje filigranowe dziełka. Wywiązała się długa dyskusja na ich temat i pytania dotyczące poszczególnych egzemplarzy.

Potem był podwieczorek. Śliczna, młodziutka pokojówka w białym czepku i fartuszku przynosiła tace z przeróżnymi, maleńkimi kanapeczkami, do których popijano doskonałe gatunki wina, zmieniane w zależności od rodzaju kanapek.

Celina sądziła, że barokowa dama podczas skromnego spotkania w gronie najbliższych przyjaciółek chce sprawdzić, czy dziennikarka umiałaby się zachować na urządzanych przez nią wytwornych przyjęciach. Uczestniczyła później w jednym z nich. Brało w nim udział około stu ekstrawaganckich osób, jakich nie spotykało się na ulicach miasta. Potem jednak odmawiała przychodzenia na tego typu imprezy, ponieważ po przyjęciu, na którym popijano tylko szlachetne gatunki win, poczuła się jak po narkotykach. Przez całą noc leżała bezsennie, snując przedziwne wizje. W pewnym momencie ujrzała pochylających się nad nią rodziców i usłyszała głos matki, zwracającej się do ojca:

– Cipcia… To dziewczynka. Jakie to wszystko śliczne i pachnące. Zobacz te koroneczki…

Była niemowlęciem owiniętym w becik. Z przerażeniem pomyślała, że rodzice znaleźli ją, czy też wykradli... To znów za chwilę widziała siebie jako piękną renesansową badeńską damę rozmawiającą z mężem wyszukanym językiem. Używała niemieckich słów, których przedtem nie znała. W innym zaś momencie słyszała głos nakazujący jej włożyć niebieski płaszcz i natychmiast udać się do Paryża, gdzie miał czekać na nią jej mąż. Najbardziej jednak przeraził ją skomplikowany wzór matematyczny zakodowany w jej świadomości. Stanowił ponoć rozwiązanie najistotniejszego dla ludzkości problemu. Paru uczestników przyjęcia u Hildy usiłowało wykraść go z jej mózgu, lecz jakieś zjawy strzegły go przed nimi.

W ciągu tej nocy kilkakrotnie przeistaczała się w inne postaci, które całkowicie opanowywały jej świadomość.

Gdy w końcu nad ranem udało się jej zwlec z łóżka i wypić parę szklanek mleka, jedną po drugiej, oprzytomniała i… przystąpiła do codziennego porannego rytuału pielęgnacyjnego. Następnie zjadła normalne śniadanie, po czym udała się, zgodnie ze swoim harmonogramem, do jednej z kobiet, u których sprzątała. To też nie było normalne, że przeszła do porządku dziennego po tej koszmarnej nocy, jakby nigdy nic.

Przeżywała czasami takie wizje. Nie były to halucynacje, gdyż rozgrywały się w jej wnętrzu. Jednak udała się do psychiatry, po raz pierwszy w życiu, chociaż wszyscy jej znajomi niemal od dziecka mieli swoich psychoterapeutów. Starszy, przystojny i sympatyczny lekarz zapewnił ją, że to nic poważnego. Twierdził, że obrazy te pochodzą od wewnętrznego podświadomego doradcy i mogą być pomocne w rozwiązywaniu życiowych problemów. Niekiedy stanowią też mistyczne wizje, których doświadczają wyjątkowe jednostki.

– Wie pani – rzekł, patrząc jej w oczy z zainteresowaniem – to dość częste u szczególnie wrażliwych osób. Kiedyś dominowało w świecie religijne obrazowanie kształtujące ludzką wyobraźnię, dlatego też święci mieli mistyczne wizje Chrystusa i Matki Bożej. A przecież nikt ich nie posądzał o schizofrenię. Obecnie wizje takie są związane ze współczesnym obrazowaniem. Najgorsze, że dzisiejszy świat wciąż zdominowany jest przez pornografię, ezoteryczne i okultystyczne praktyki, hipnozę, telepatię – pokręcił głową z dezaprobatą. – Choć to wszystko jest zakazane, animatorzy wciąż starają się wpływać na ludzką wyobraźnię w celach manipulacyjnych. Wszyscy pozostajemy pod wpływem szkodliwych dla psychiki przekazów zawartych w programach telewizyjnych, filmach, w książkach, w happeningach, instalacjach i innych nowoczesnych formach sztuki. Cała popkultura służy głównie manipulacji, niezależnie od tego, czy jej twórcy zdają sobie z tego sprawę. Jesteśmy manipulowani nawet poprzez nabożeństwa religijne. Od wieków kapłani w przeróżnych cywilizacjach wywoływali głosy i wizje bogów, a później jedynego Boga...

– Jednak po zdelegalizowaniu Unii – wtrąciła Celina, zdezorientowana tym, co mówił – inwigilacja i manipulacja są konsekwentnie zwalczane, są zakazane...

– O, to nie jest takie proste – przerwał jej lekarz – trzeba bardzo uważać, by nie ograniczać swobód obywatelskich, nie łamać zasad demokracji – rzekł stroskanym tonem. – Jest to proces, który wymaga wieloletnich wysiłków. Powinna się pani cieszyć, że nawiedzają panią tak niewinne wizje – uśmiechnął się do niej. – Gdyby pani wiedziała, co przeżywają inni, jakie horrory ich prześladują. Włosy stają mi dęba, kiedy tego słucham. Najgorsze są wizje uzależnionych od seksu, a jest ich coraz więcej.

– Ja jednak obawiam się, że to schizofrenia – upierała się przy swoim – bo we wczesnej młodości paliłam przez jakiś czas marihuanę.

– Jak dawno to było? – spytał zaniepokojony.

– No, jakieś dwadzieścia lat temu, ale tylko przez parę miesięcy – odpowiedziała, patrząc mu pytająco w oczy.

– O nie, to się nie liczy – machnął lekceważąco ręką.

Zapisał jej tabletki. Miała je zażywać, gdyby zjawisko powtarzało się zbyt często i stało się nużące. Wykupiła receptę, jednak nie zażywała tych pastylek, ponieważ wizje nawiedzały ją rzadko i nie były przygnębiające, wręcz przeciwnie – dostarczały przyjemnych wrażeń. Sądziła, że stanowią odbicie marzeń. Niemniej nosiła tabletki w torebce, z którą nigdy się nie rozstawała, by żaden inwigilator nie mógł wykraść ich z jej mieszkania. Trzymała je na wypadek, gdyby zaczęły nawiedzać ją koszmary mogące doprowadzić do depresji i samobójstwa, jak to zdarzało się jej znajomym.

Nie wierzyła, że owe wizje mają jakikolwiek związek z rzeczywistością. Tak też było po przyjęciu u Hildy. Z matką łączyło ją podobieństwo fizyczne, bzdurą był zatem obraz rodziców pochylających się nad nią jak nad obcym dzieckiem. Choć zawsze trzymała się z dala od wszelkich „środków wyzwalania i poszerzania świadomości”, zdawała sobie sprawę, że animatorzy z pewnością mieli wpływ na jej wyobraźnię i świadomość za pomocą inwigilacji. Widocznie zależało im na tym, by pozbawić ją oparcia w rodzinie i zdać na ich łaskę.

Jedna tylko rzecz ją zastanowiła – wzór matematyczny przekazany ponoć z zaświatów przez Einsteina, który – co sprawdziła w sieci – urodził się pod koniec dziewiętnastego wieku, w tym samym dniu, co ona, w takiej samej gwiezdnej konstelacji. W szkole była dobra z matematyki, najlepsza w klasie, dlatego też studiowała ekonomię, ale nudziło ją rozwiązywanie zadań i mimo zdolności nie wykazywała specjalnych zainteresowań w tym kierunku. Przez parę kolejnych dni usiłowała przypomnieć sobie ów szczególny wzór. Było to jednak niemożliwie. Intrygowało ją wszakże przekonanie, że tkwi on gdzieś tam na dnie jej świadomości.

Nie podejrzewała pięknej damy o nic złego, zaprzyjaźniła się z nią, chociaż żyły w różnych światach. Wprawdzie niepokoiły ją niesłychane opowieści tej kobiety i brak jakichkolwiek informacji o niej samej, ale nie potrafiła jej o to pytać. W jej towarzystwie czuła się onieśmielona. Spodziewała się, że Hilda w końcu sama zacznie mówić o sobie.Rozdział 2 W miarę dorastania często odnosiła wrażenie, że wszystko, co dzieje się w jej życiu nie ma zbytniego znaczenia w tej prawdziwej rzeczywistości rozgrywającej się poza zasięgiem jej zmysłów.

Kiedyś jej tajemnicza przyjaciółka zabrała ją na przejażdżkę w góry, chociaż nie było ich w pobliżu. Jechały nieznaną autostradą. Po obu stronach roztaczały się cudowne widoki. Celina zorientowała się, że to tereny niedostępne dla normalnych zjadaczy chleba. Ale było to prawdopodobnie i dla samej Hildy miejsce zakazane, bo przed wjazdem na ową wspaniałą trasę poprosiła Celinę, by usiadła za kierownicą. Tymczasem ta odniosła wrażenie, że doskonale zna drogę, poczuła się pewna siebie i rozluźniona, zaś właścicielka elauta siedziała w milczeniu, skulona ze strachu. Parę razy schyliła się gwałtownie, jakby obawiała się, że zostanie zauważona przez kierowcę któregoś z mijających je pojazdów, chociaż było to niemożliwe, gdyż mknęły tak szybko, że nie sposób było nawet zauważyć, jak wyglądały.

Celinę ogarnęło oszałamiające uczucie, że po raz pierwszy w życiu znalazła się w swoim świecie, w tym, do którego należała, lecz nigdy dotąd nie miała do niego dostępu. Już w dzieciństwie często czuła się wyobcowana, jakby była kimś zupełnie innym niż otaczający ją ludzie. Ogarniała ją dojmująca tęsknota za jakąś inną rzeczywistością. W miarę dorastania, często odnosiła wrażenie, że wszystko, co dzieje się w jej życiu, przeszłość i teraźniejszość, są nieistotne, nie ma zbytniego znaczenia w tej prawdziwej rzeczywistości, rozgrywającej się poza zasięgiem jej zmysłów. Głowiła się nieustannie, czym może być to ważne, prawdziwe życie. Czytała mądre filozoficzne i religijne książki, studiowała Biblię, Talmud, Koran. Wciąż jednak odnosiła wrażenie, że to nie jest „To”, że tak naprawdę chodzi o coś zupełnie innego niż to, co wydaje się ludziom ważne. Często pogrążała się w zadumie. Czuła, wyraźnie czuła, że istnieje coś bardzo ważnego, czego ludzie nie są w stanie odkryć. Najczęściej było to ukryte w muzyce, czasami w poezji. Ale czym owo „To” mogło być? Jako dziennikarka przeprowadzała rozmowy z pisarzami, kompozytorami, wszelkiego rodzaju artystami. Niektórzy też to odczuwali, nie wiedzieli jednak, tak samo jak ona, o co w tym wszystkim, co się dzieje i co nas otacza, tak naprawdę chodzi. Raz tylko spotkała kogoś, kto coś na ten temat wiedział. Był to pewien skromny proboszcz w parafialnym kościele góralskiej wsi, w której spędzała urlop. Nazywał „To” rzeczywistością Bożą i pięknie mówił o niej w kazaniach. Celina też wierzyła w Boga, dla niej również transcendencja była Bożą rzeczywistością, ale… „To” było coś innego.

Przemierzając wspaniałym elautem ekscentrycznej przyjaciółki trasę prowadzącą przez krajobraz powalający na kolana swym pięknem, nieoczekiwanie poczuła, że znajduje się we właściwym miejscu, w tym prawdziwym świecie, tym, za którym tak nieprzytomnie tęskniła. Gdy na horyzoncie ukazały się łagodne stoki gór, pewnie skręciła w najbliższy zjazd z autostrady i wkrótce znalazły się na skraju świerkowego lasu, jakiego nigdy w życiu nie widziała, bowiem drzewa iglaste padły ofiarą katastrofalnych pożarów szalejących podczas letnich upałów, ponieważ wydzielały łatwopalne olejki eteryczne. Wiedziała, że istnieją rezerwaty przyrody z takimi drzewami, nigdy jednak nie słyszała, by któryś z nich znajdował się w Niemczech, gdzie góry ogołocone z drzew iglastych sprawiały raczej wrażenie nowotworowych narośli na kuli ziemskiej niż cudownych miejsc rekreacyjnych, jakie znała z dawnych filmów. Na szczęście przetrwały lasy liściaste, które pielęgnowano i chroniono.

Nie pytając Hildy o zdanie, zaparkowała na skraju lasu. Przypomniał się jej pewien cudowny sen sprzed wielu lat, w którym ujrzała taki właśnie las. Gdy wysiadły z elauta, Niemka zaczęła rozglądać się lękliwie i położyła palec na ustach, nakazując milczenie. Na jej twarzy malowało się przerażenie, kobieta wręcz trzęsła się ze strachu. Tymczasem Celina była w siódmym niebie, rozkoszowała się żywicznym zapachem i śpiewem ptaków, chłonęła widok drzew, które znała tylko z lekcji przyrody. Idąc z zadartą głową, obserwowała ich koronkowe wzory na farbkowym niebie. Przypominała sobie ich nazwy: sosna, świerk, jodła, modrzew. Najbardziej urzekły ją bujne sosny górskie, ich szczoteczkowate gałęzie z gęstymi, długimi igłami przyciągały ją tak mocno, że w pewnym momencie objęła pień jednej z nich i mocno się do niej przytuliła. Nie mogła się od niej oderwać. Czuła się z nią zjednoczona. Jej świadomość została bez reszty opanowana dziękczynną modlitwą bez słów, skierowaną do stwórcy tego zanikającego cudu przyrody.

Hilda odciągnęła ją od drzewa.

– Co ty wyprawiasz?! – zgromiła ją scenicznym szeptem.

Celina posłusznie weszła z powrotem na ścieżkę, jednak parę kroków dalej stanęła nieruchomo, gdyż ujrzała naprzeciw siebie zająca przyglądającego się jej uważnie. Nie chciała go spłoszyć, ale uczyniła to Hilda.

Szły przed siebie łagodnie wspinającą się w górę ścieżką, gdy w pewnym momencie spostrzegły przebiegającą sarenkę. Po chwili Celina zauważyła wspinającą się po drzewie wiewiórkę. Wszystko to wzbudzało w niej euforię.

Nagle ujrzały w dali wysokie ludzkie postaci. Hilda złapała ją za rękę.

– Wracamy! – rzekła tonem cichym, lecz nieznoszącym sprzeciwu.

Gwałtownie pociągnęła ją w tył i biegiem wróciły do samochodu. Przerażona Celina nie wiedziała, co o tym myśleć, czuła jednak, że muszą jak najszybciej uciekać. Gdy wjechały na autostradę, odezwała się pierwsza, patrząc błagalnie Hildzie w oczy:

– Proszę cię, powiedz mi wreszcie, co to wszystko znaczy?

– O nic nie pytaj – zakazała jej kobieta. – Wszystko ci wyjaśnię we właściwym czasie. Wybacz, ale naprawdę nie mogę ci na razie nic powiedzieć – dodała już łagodniej.

Zdumiona Celina wzięła tę odpowiedź za dobrą monetę. Była przyzwyczajona do tajemniczego zachowania przyjaciół i znajomych. W dobie powszechnej inwigilacji, wśród ludzi panowała nieufność, społeczeństwa były całkowicie rozbite. A chociaż w Niemczech po zdelegalizowaniu Unii i jej metod sytuacja się zmieniła, procesy integracyjne przebiegały powoli, gdyż ludzie doznali poważnych urazów psychicznych.

Po powrocie do domu zaczęła studiować wirtualną mapę, usiłując znaleźć na niej ów wspaniały rezerwat przyrody. Bezskutecznie. Zwątpiła, że przeżycie to stanowiło realną rzeczywistość. Czyżby Hilda zatruwała ją jakimiś psychotropami? Może to były halucynacje?

Przypomniała sobie pewne osobliwe uczucie z najwcześniejszego dzieciństwa. Gdy zostawała w pokoju sama, zdawało się jej, że za drzwiami panuje czarna, pusta otchłań, że całe życie koncentruje się w miejscu, w którym ona przebywa i powróci tam, za drzwi, gdy tylko ona je otworzy. Nie wzbudzało to w niej lęku, wręcz przeciwnie, bardzo lubiła owo uczucie panowania nad widzialną rzeczywistością. Ale teraz pomyślała, że był to symptom paranoi.

Znowu udała się do psychiatry. Opowiedziała mu przebieg wycieczki i spytała, czy to wszystko mogło być halucynacją. On jednak ponownie ją uspokoił. Powiedział, że nie zna takiego rezerwatu, ale jej opis przekonał go, że to miejsce istnieje. Zapewnił ją, iż tak realistycznego przeżycia nie można halucynować. To raczej zachowanie Hildy wskazywało – jego zdaniem – na psychozę.

– Ale może byłam pod wpływem jakiegoś środka wyzwalania i poszerzania świadomości? – spytała zaniepokojona.

– Nie sądzę – odrzekł, kręcąc przecząco głową. – Oczywiście, w każdym przypadku trudno wykluczyć manipulację. Odbywa się ona nie tylko pod wpływem chemii. Manipulatorzy stosują też przeróżne formy przekazu podprogowego, by wywołać pożądane przez nich stany psychiczne, właśnie w ten sposób wpędzają ludzi w nałogi. Nie sądzę jednak, by pani przyjaciółka miała z tym coś wspólnego.

Cierpliwie czekała zatem na wyjaśnienia tajemniczej damy, lecz ona podczas kolejnych spotkań nie wracała w rozmowie do wycieczki. Wszystko to zaczęło Celinę niepokoić, ale nadal lubiła odwiedziny w pięknym domu Niemki, zwłaszcza gdy ta była sama. Zdarzało się, że jadły wspólnie obiad na tarasie jej wspaniałej willi. Jednak z biegiem czasu sympatia zaczęła zamieniać się w lęk. Okazało się, że Hilda wie o niej wszystko, tak jakby na co dzień uczestniczyła w jej życiu. W dodatku – co było najbardziej przerażające – zaczęła przebąkiwać, że Celina świetnie nadaje się do pewnej niezwykłej misji.

Najgorsze, że coraz częściej spotykała u niej dziwnych osobników, którzy dawali jej do zrozumienia, co powinna zrobić, by wypłynąć na powierzchnię. Były to wyjątkowo odrażające typy, sami świńscy blondyni. Należeli do pewnego gatunku ludzi, na widok których odruchowo zatykała nos, bowiem odnosiła wrażenie, że śmierdzą. Nie wydzielali oni jakiejś nieprzyjemnej woni, wręcz przeciwnie, wytwornie pachnieli, lecz ich wygląd kojarzył się jej z obrzydliwym odorem.

Obiecywali jej życie w luksusowych warunkach. Miała tylko zmienić tożsamość i całkowicie poddać się ich woli. Tłumaczyli, że przecież i tak nie ma możliwości powrotu do swego kraju, a nawet odwiedzenia krewnych, gdyż po zwolnieniu z internowania otrzymała paszport tylko w jedną stronę. Wkładali jej do głowy szokujące opowieści. Słuchała ich z przerażeniem.

– Tożsamość jest mitem – pogardliwie stwierdził jeden z osobników podczas rozmowy, gdy zastała ich pewnego dnia u Hildy. – Proszę się zastanowić… Jeden z pani pradziadków był Austriakiem, drugi Anglikiem, prababka pani matki była Francuzką... Pani jest przecież Niemką. Większość mieszkańców zachodniej Polski, ma niemieckie geny. A pani ma również obywatelstwo niemieckie.

– Ale mam też polskie – stwierdziła stanowczo. – I to od urodzenia, tymczasem niemieckie zaledwie od trzech lat.

– Musi pani zrozumieć wreszcie, że jest Niemką – rzekł mężczyzna tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Dopiero wtedy będziemy mogli pani pomóc w poznaniu tajników własnej jaźni. Przede wszystkim powinna pani poznać odmienne stany świadomości, które umożliwią pani wzmocnienie afirmacji i siły przekazu, bo tego właśnie pani brakuje. To byłby już pierwszy krok do… wieczności. Może to pani osiągnąć tylko jako Niemka – dodał z pełnym przekonaniem.

– Co też pan wygaduje? – oburzyła się. – Ja nie mogę być Niemką, bo… jestem Polką.

– Ależ… to nie ma znaczenia – mężczyzna wykrzywił wargi w pobłażliwym uśmiechu. – Pani może być w przyszłości i Francuzką, i Angielką, a nawet Amerykanką, ale w głębi duszy powinna pani pozostać Niemką. Dlaczego upiera się pani przy polskiej tożsamości? – wzruszył ramionami i wydął pogardliwie wargi. – Pani w ogóle nie zna swoich rodziców ani prawdziwych krewnych. Nic pani o nich nie wie, a z tymi, których uważa pani za rodzinę, genetycznie nie ma pani nic wspólnego. No i jaka z pani Polka? – pokiwał głową z politowaniem. – Jedno jest w tym wszystkim najważniejsze – i o tym mogę panią zapewnić – że nie ma pani ani kropli żydowskiej czy słowiańskiej krwi.

Patrzyła na niego wytrzeszczonymi oczami w osłupieniu, zastanawiając się, czy ten człowiek blefuje, czy też istotnie wszystko o niej wie lepiej od niej samej. Nie miała nic przeciwko żydowskiej krwi, a tym bardziej przeciwko słowiańskiej. Zawsze uważała, że antysemityzm zrodził się z zawiści, gdyż Żydzi byli utalentowani i zamożni, odnosili sukcesy w każdej dziedzinie, na polu artystycznym, naukowym, gospodarczym. Słowianie też stanowili bardzo wartościową grupę etniczną.

– „Na początku było słowo” – perorował mężczyzna. – A pani mówi nie tylko po polsku, ale i po niemiecku, po francusku, po angielsku, po rosyjsku. Nic pani nie wie o swojej tożsamości, a trzyma się pani kurczowo tej fałszywej i tej fałszywej rodziny... Powiem pani więcej – zawiesił głos i zrobił tajemniczą minę. – Niedługo... będzie pani miała niemieckie nazwisko i z niemieckim mężem będzie pani przez jakiś czas żyła w pięknej miejscowości na południu Francji, gdzie złapiecie tamtejszy akcent, potem przeniesiecie się do Paryża i tam już pod francuskim nazwiskiem będziecie podawać się za Francuzów. Następnie pojedziecie do Londynu, po czym do Stanów i tak będziecie krążyć po całym świecie… Ten człowiek od kilku lat na panią czeka…

– Boże! – krzyknęła zbulwersowana kobieta. – Niech pan przestanie! Dość tych bredni! Nie będę tego słuchała!

Wstała od stołu i wyszła, trzaskając drzwiami. Towarzyszył jej rechot upiornego towarzystwa.

Tamtej nocy, po raz pierwszy usłyszała w myślach głos jakiegoś Niemca, który odtąd prześladował ją miłosnymi wyznaniami.

Przestała przychodzić do Hildy, ale to nic nie dało. Ci ludzie nachodzili ją w jej mieszkaniu i… obdarowywali luksusowymi prezentami. A to platynowym pierścionkiem, a to złotym zegarkiem, a to jakimś dziełem sztuki. Odmawiała przyjmowania tych drogich przedmiotów, ale nazajutrz znajdowała je na stole. Najgorsze, że znikały jej ulubione osobiste rzeczy, najczęściej bielizna i ozdoby. Najwidoczniej wchodzili do mieszkania w nocy, gdy spała. W miejsce jej skromnych rzeczy pojawiały luksusowe. Były tak piękne, że nie sposób było oderwać od nich wzroku. Godzinami potrafiła wpatrywać się w któryś z nich – w biżuterię, obrazy, rzeźby, zaniedbując wszelkie obowiązki, ba, zapominając o jedzeniu i piciu. Doprowadzało ją to do obłędu, wzbudzając równocześnie niesamowity lęk.

„Dostojewski twierdził, że piękno zbawi świat“ – myślała przerażona – „a mnie ono doprowadza do szaleństwa, do piekła. Co się ze mną dzieje? Chyba… zwariuję z zachwytu“.

Pod wpływem tych przedmiotów traciła zdolność samodzielnego myślenia, ktoś obcy podsuwał jej fantastyczne pomysły podróży po całym świecie, a nawet na inne planety. Doszła do wniosku, że prezenty te pochodzą od szatana, więc zaczęła wyrzucać je do śmieci, jednak każdego ranka pojawiały się coraz to nowe w jej domu. Nie wierzyła, że trafiają do niego w jakiś cudowny sposób, ktoś musiał w nocy do niej wchodzić. Ale jak? Zamykała okna, drzwi oprócz elektronicznego zamka zabezpieczała od wewnątrz zasuwami. Wydawała mnóstwo pieniędzy na coraz to nowe zamki. W końcu wpadła na pomysł, by stawiać pod drzwiami wiadro wypełnione wodą. Jednak ktoś chyba wchodził oknem, ale przecież wszystkie były zabezpieczone.

Wpadła w panikę, gdy pewnego ranka ujrzała na szyi wyssane ślady. Natychmiast poszła do swego psychiatry. Doradził, by zgłosiła to na policji. Najwidoczniej oszołamiano ją czymś do tego stopnia, że nie obawiano się jej obudzenia. Jednak na policji nie uwierzono jej, potraktowano jak chorą psychicznie, grożąc przymusowym leczeniem.

Nieustannie szukała innego mieszkania. Niestety, bezskutecznie. Zachodziła w głowę, co to za typy. Była przekonana, że to oni uniemożliwiają jej znalezienie lepszego zajęcia, żeby zmusić ją do pracy dla siebie. Ale dla niej było to nie do pomyślenia. Chciała pozostać sobą, utrzymywać kontakty z krewnymi i znajomymi w Polsce, nie tylko za życia, ale i po śmierci. Wierzyła w Boga i życie wieczne.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: