Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tunel - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tunel - ebook

„Do swej powieści autor powrzucał wszystkie motywy eksploatowane w skandynawskich kryminałach. Efekt jest fascynujący”.
Piotr Bratkowski


Detektyw Danny Katz, komputerowy geniusz, kiedyś bezdomny narkoman, w trakcie niebezpiecznego śledztwa powraca do świata, który – jak myślał – zostawił na zawsze za sobą.

Jeszcze tylko ten skok. Jorma Hedlund chce skończyć z życiem przestępcy. Napad na transport pieniędzy ma być ostatnim w jego karierze. Ale akcja kończy się katastrofą, a Jorma staje się poszukiwanym, nie tylko przez policję...
Katz znał Jormę. I zbyt dobrze zna świat, który był ich wspólnym światem – nastoletnich narkomanów, przestępców i bezdomnych. Teraz usiłuje odnaleźć zaginionego dilera narkotyków, który przed laty uratował mu życie. To śledztwo nieoczekiwanie znów połączy go z Jormą i Evą, jego dawną dziewczyną, obecną prokurator. A trop poprowadzi go w mroczne tajemnice Sztokholmu i we własną przeszłość, która jest wciąż przerażająco żywa…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5849-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część 1

Sztokholm, wrzesień 2013

Siedział na ławce w parku Midsommar, czujny na każdy ruch dookoła. Nie zauważył nic podejrzanego od chwili, gdy wyszedł z mieszkania piętnaście minut temu. Grupa dzieci w żółtych kamizelkach odblaskowych hałasowała na placu zabaw. Przesunął się trochę w stronę cienia rzucanego przez drzewo. Potarł plamę na spodniach. Nie miał pojęcia, skąd się tam wzięła. Jajka smażone na oleju, które zjadł na lunch?

Na rogu Svandammsvägen była restauracja, do której zwykle chodził. Trzej Przyjaciele. Na stołach stały odwrócone krzesła. Otworzą dopiero wieczorem, będzie mógł iść tam później i przemyśleć informacje od pośrednika. Lubił to miejsce. Wypijał tam czasem szklankę Murphy’s Irish Stout, nieregularnie i najwyżej raz w miesiącu. Nie chciał, by ludzie go rozpoznawali.

To była jedna z tych trudnych rzeczy w jego pracy, pomyślał. Nie można mówić nikomu o tym, co się robi. Im mniej osób wie, tym mniejsze ryzyko wpadki. Dlatego dotąd siedział tylko za ułamek tego, za co powinien.

Powiódł wzrokiem w stronę wejścia do stacji metra. Wyszła stamtąd jakaś kobieta – Tajka, która parę miesięcy wcześniej wprowadziła się do sąsiada na górze. Posiniaczona, z podbitym prawym okiem. Powinien coś z tym zrobić. Awantury ostatnio się nasiliły. Sąsiedzi bali się tego typa. A dziewczyna wydawała się taka bezradna, nie mówiła ani słowa po szwedzku, chyba nawet nie wiedziała, w jakim jest kraju.

Spojrzał na zegarek. Jeszcze godzina i dziesięć minut. Czas ruszać, żeby nie ryzykować jakichś niespodzianek.

Kupił w kiosku kanapkę i zszedł na peron. Nie przerywając jedzenia, przeciągnął kartę przez czytnik i przeszedł przez bramkę. Ściany z zielonymi kafelkami przy ruchomych schodach przypominały mu ściany zakładu karnego… Zoran pewnie robi teraz to samo, tylko w Tensta, po drugiej stronie miasta. Facet nie był w grze od prawie dziesięciu lat. Wykształcił się na masażystę, ożenił z wymagającą kobietą i ustabilizował. Dwoje małych dzieci. Sześć i trzy lata. Zajmował się czymś innym niż przestępstwa. Zmieniał pieluszki. Piekł kiełbaski. Żył prawdziwie.

Jorma znał go już od ponad dwudziestu lat, od czasów, gdy był bramkarzem w nielegalnych klubach w Hammarbyhamnen. Razem robili włamania, handlowali skradzionymi samochodami, przejęli cztery transporty pieniędzy. Ale to było dawno. Nagle znikł mu z pola widzenia i odezwał się dopiero trzy tygodnie temu. Opowiedział o cynku, jaki dostał od pośrednika.

Był już na stacji. Wyszedł na prawo na peron dla pociągów jadących na północ.

Czekając, obserwował dyskretnie innych podróżnych. Nie miał się czego obawiać. Starsza kobieta z laską czytała rozkład jazdy na ścianie. Nieco dalej pieściła się para nastolatków. Na najbliższej ławce siedział jakiś Fin w garniturze w prążki i rozmawiał przez komórkę. Usłyszał fragment rozmowy, coś o spotkaniu w firmie IT i lunchu biznesowym później.

Wzdrygnął się, gdy pomyślał o swoim ojcu, Harrim. Jak siedział na ławkach w parku i chlał w ostatnich latach swojego życia, zanim zmarł na zawał, nie dożywszy pięćdziesiątki. Stereotypowy Fin. Natknął się kiedyś na niego w centrum Vällingby, siedzącego na ławce ze swoimi nutami i butelką taniego wina, tak pijanego, że nie poznał własnego syna.

Pociąg w stronę stacji głównej wjechał z hukiem na peron. Jorma podszedł do pierwszego wagonu i odwrócił się, chociaż wiedział, że jest spokojnie. Nikt go nie śledził. Drzwi otworzyły się i wsiadł do na wpół pustego wagonu. W minutę później pociąg przejechał tunel do Liljeholmen.

Był jedynym wysiadającym pasażerem. Na przeciwny peron wjechał pociąg do Norsborga. Wypełniony ludźmi jadącymi z najdalej położonych przedmieść. Istna wieża Babel, pomyślał, wsiadając do wagonu; ludzie rozmawiali w kilkunastu językach: młodzi mężczyźni afrykańskiego pochodzenia, dwie kobiety w nikabach, starszy Arab z fajką wodną w plastikowej reklamówce, którą trzymał na kolanach. Biedota. Jak kiedyś Finowie – najniżej w hierarchii społecznej.

Podróż przebiegała teraz szybciej. Hornstull, Zinken. Młodzież ze śródmieścia wypełniała wagony, licealiści w nieprzyzwoicie drogich markowych ciuchach lub ubrani z wyszukaną niedbałością. W niewielu miastach na świecie różnice klasowe były tak widoczne jak w Sztokholmie.

Mężczyzna w jarmułce stał przy ruchomych schodach jadących w górę na Mariatorget, jakby na kogoś czekał. Jorma pomyślał, że wygląda jak Katz w tych paru przypadkach, kiedy widział swojego najstarszego przyjaciela w tym nakryciu głowy. W ostatnim tygodniu Katz nagrał mu się parę razy na sekretarkę, jakby przeczuwał, co się święci, i chciał go przekonać, by się wycofał.

Przez ostatni rok Jorma spotykał go częściej niż zwykle. Wydarzenia z poprzedniego lata znów ich połączyły. Historia z Klingbergiem. Katz został niewinnie oskarżony o morderstwo, on próbował mu pomóc. Eva Westin, ich wspólna przyjaciółka z czasów Hässelby, też została w to wciągnięta, podobnie jak jej córka. Na koniec wszystko się ułożyło, wyszli z tego cało, a Katz został oczyszczony z zarzutów. Od tamtego czasu mieli jednak jakby większą potrzebę, by się spotykać.

Przesiadł się przy placu Östermalm i jeszcze raz rozejrzał, nim poszedł dalej w stronę Ropsten. Zwrócił uwagę na puste perony, nikt nie wsiadał. Komunikacją miejską jeździli tylko ludzie pracujący w tej dzielnicy, najemni.

Na ruchomych schodach jadących w górę do Gärdet znów poczuł się nieswojo. Obejrzał się ostrożnie za siebie. Dwaj mężczyźni w dresach jechali za nim, dziesięć metrów dalej. Ten bliżej niego miał na szyi słuchawki. Spojrzenie gliniarza. Jorma poczuł, że przyspiesza mu puls.

Zaczął iść, żeby zobaczyć, jak zareagują. Udawał, że czyta afisze reklamowe na ścianach, i dostrzegł kątem oka, że trzymają się cały czas w tej samej odległości. Policja, pomyślał, albo tylko zbieg okoliczności…

Zbliżając się do holu biletowego, myślał o tym, by to wszystko przerwać, wrócić do domu i dać znać Zoranowi, że go śledzili i wolał być ostrożny.

Zobaczył bramki i biuro prasowe po drugiej stronie. Ruchome schody się skończyły, parę gołębi zabłąkanych w tunelu dla pieszych kołowało niespokojnie pod sklepieniem. Poszedł w lewo, wpadł na starszego mężczyznę z balkonikiem, wymamrotał przeprosiny i ruszył dalej w stronę windy.

Drzwi były otwarte. Nie oglądając się, wsiadł i nacisnął przycisk jazdy w dół. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, odwrócił głowę. Fałszywy alarm, mężczyźni w dresach przeszli przez bramki, śmiejąc się i głośno rozmawiając, po czym zaczęli biec przez tunel. W stronę Gärdet, dokładnie tak jak on, lecz nie po to, by podsłuchać plan napadu, tylko na rundkę joggingu.

Spotkanie było umówione na trzecią. Jorma dotarł na miejsce pół godziny wcześniej, dokładnie tak, jak zaplanował. Stadion w Gärdet był idealnym wyborem. Swobodny widok na wszystkie strony. Żadnych miejsc, gdzie mogłyby się ukryć gliny.

Przeszedł po kładce nad stadionem. Pocił się, kiedy usiadł na ławce. Ogromne, porośnięte murawą boisko było prawie puste.

Przebiegło koło niego parę biegaczek, dziewczyn z klasy wyższej ze skłonnością do anoreksji. Łysy mężczyzna z jamnikiem na smyczy wszedł do pobliskiego lasku. Jorma spojrzał w stronę ceglanych budynków po drugiej stronie boiska. Nie zauważył nic podejrzanego. Samochody na Lindarängsvägen przypominały z daleka zabawki.

Co on właściwie tu robi? Czy w ogóle jest pewny, że tego chce?

Rok wcześniej postanowił dać sobie spokój. Zaoszczędził kasę z poprzednich akcji. Teraz zamierzał zacząć pracę w branży budowlanej, może założyć własną firmę. Jego trzeci talent oprócz przestępstw i gry na pianinie – był zręcznym rzemieślnikiem. Właściwie podjął już decyzję – koniec z rozbojem.

Zerwał wszystkie kontakty, zmienił adres, nikt nie wiedział, gdzie teraz mieszka. Nie miał w domu telefonu i można było się z nim skontaktować tylko mailowo. Zaczął powoli zwijać działalność, odsuwać od siebie nawet myśl o dalszym przestępczym życiu. I wtedy odezwał się Zoran.

Zgodził się w końcu i dobrze wiedział dlaczego. Bo mu tego brakowało. Bo życie stało się nudniejsze. Taki banalny powód. Brakowało mu tego napięcia, szczegółowego planowania roboty, poczucia kontroli w samym środku chaosu zdarzeń.

A Zoran? – zastanawiał się. Jaki on miał powód? Marzenie o wielkim skoku? Problemy finansowe? Czy też się nudził i potrzebował kopa dokładnie tak samo jak on?

Od strony Värtavägen nadszedł jakiś mężczyzna i stanął przy bramce na boisku. Pośrednik. Znał go: Hillerström. Kontaktował się z nim poprzedniego lata w związku z napadem na magazyn. Nigdy jednak do niego nie doszło, bo postanowił z tym skończyć.

Od strony Lindarängsvägen zbliżał się do nich jakiś punkt. Po sposobie poruszania się poznał Zorana. Pewny siebie, ale czujny. W branży zdarzały się cykory, ludzie, którzy tchórzyli, kiedy grunt palił im się pod nogami, ale nie Zoran. On zawsze był gotów na wszystko.

– Mam wtyczkę w firmie konwojenckiej – przeszedł do rzeczy Hillerström, gdy już wymienili wstępne grzeczności. – Koleś wygląda na godnego zaufania, a z robotą musimy się z różnych powodów pospieszyć. Myślę, że widoki są całkiem niezłe. Łup to coś w przedziale od pięciu do ośmiu milionów. Dziesięć procent będzie dla mnie jako wynagrodzenie.

Ani Jorma, ani Zoran nie odpowiedzieli i Hillerström zdawał się wiedzieć, o czym myślą.

– Wiem. Ludzie uważają, że to ryzyko już się nie opłaca. Nowe samochody z blokadą startu, monitoring, torby z lepszymi zabezpieczeniami. Ale tym razem się uda… Firma nazywa się Trans Security. Działa od roku 2002, nie robiąc wokół siebie większego zamieszania. Zajmuje się tym samym co Loomis i Falck, tylko w mniejszej skali. Przewóz gotówki, obsługa wrzutni nocnych. Jeszcze nigdy nie dokonano na nich napadu, ale kiedyś musi być pierwszy raz.

Miesiąc wcześniej w firmie zapalił się garaż. Właściciel zaniedbał przepisy przeciwpożarowe. Dwa samochody zostały całkowicie zniszczone i trzeba było używać starych – do połowy września, kiedy z Niemiec miały przyjechać nowe.

– Te do przewozu gotówki są starego typu, mają GPS, do którego nie da rady się dobrać. Można za to rozwalić zamki zwykłą siekierą, jeśli się trafi we właściwe miejsce. Trzeba przepakować banknoty od razu do własnych toreb. Ampułki z farbą, jeśli w ogóle będą użyte, uszkodzą najwyżej dwadzieścia procent banknotów, a część z tego da się zmyć. Co oni zrobią? – ciągnął Hillerström, zapalając papierosa i wypuszczając nosem dwa słupki dymu. – Zadzwonią do klientów i powiedzą, że przypadkiem spalili samochody, więc niestety mogą opróżnić wrzutnie dopiero w połowie przyszłego miesiąca. W moich uszach nie brzmi to wiarygodnie.

– A skąd mają te stare samochody?

Pytanie Zorana. Dbał o szczegóły tak samo jak w poprzednich latach.

– Od tego samego szefa, właściciela firmy. Widocznie miał dwa w rezerwie, stojące w jakimś garażu.

Hillerström zerknął w stronę lasu dwieście metrów za nimi. Kurtka trochę mu się wybrzuszała na piersi i plecach, jakby miał pod nią kamizelkę kuloodporną.

– A kim jest ta wtyczka? – zapytał Jorma.

– Logistykiem w firmie. Typ chłoptasia. Były stróż, który awansował na umysłowego. Facet ustala grafik transportów. Kierowcy dowiadują się, jakie będą mieli kursy, dopiero rano, gdy siadają za kierownicą. Ale on wie… i dopilnuje, by przynajmniej jeden ze starych samochodów był zapakowany banknotami. Gość ma długi. Mówi, że chce jedną trzecią łupu, ale tyle nie dostanie. Będę z nim negocjował jeszcze raz po robocie. Skok jest wasz, jeśli chcecie. Ale nie zwlekajcie za długo. Mam też paru innych zainteresowanych.

Hillerström nie spuszczał z nich wzroku. Rękaw kurtki podjechał mu nieco w górę, odsłaniając zegarek wartości kilkuset tysięcy koron, który opinał nadgarstek.

– Musimy się spotkać z tym gościem, zanim coś postanowimy – orzekł Jorma.

– Mnie tam pasuje. Kiedy?

– Jutro wieczorem.

– Sure. Ustalcie tylko miejsce, a ja dopilnuję, by się tam pojawił.

Po pięciu minutach rozeszli się, każdy w swoją stronę.

– Co o tym sądzisz? – zapytał Jorma, kiedy zbliżali się do starej dzielnicy przemysłowej nad Värtahamnen.

– Brzmi prawie zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Ale wierzę w tę robotę. Trzeba jeszcze tylko dograć kilka spraw z tym logistykiem.

Daleko na morzu widzieli prom płynący do Helsinek. Gdy się uporamy z robotą, trzeba będzie wyjechać, pomyślał Jorma. Może do Finlandii. Wziąć ze sobą Katza, by sprawdzić, czy jeszcze pamięta język. Nauczył go fińskiego, kiedy byli nastolatkami w Hässelby. Katz chłonął języki jak gąbka, po prostu błyskawicznie.

– Spotkanie odbędzie się prawdopodobnie jutro. Hillerström się upewni i da nam znać w ciągu godziny. I jeszcze jedno, Zoran: dlaczego to robisz?

– Dlaczego pytasz?

– Masz w domu dwa dzieciaki, całkiem fajną pracę, dawno tego nie robiłeś.

– Potrzebuję kasy. A Hillerström dał cynk w idealnym momencie.

Zoran dziwnie na niego patrzył.

– Może to nie jest najlepszy pomysł – ciągnął Jorma. – Co będzie, jeśli wpadniemy?

– To wykluczone. Co się, do cholery, z tobą dzieje?

Jorma uciekł spojrzeniem.

– Nic. Wracam do domu. Zdzwonimy się.

Po chodniku przemknął rolkarz. Jorma poczuł się obserwowany z tyłu, lecz kiedy się obejrzał, nikogo tam nie było.

Kiedy zszedł do Lill-Jansskogen, włączył komórkę. Nie chciał mieć włączonej podczas spotkania ani w drodze na nie. Policja była dobra w namierzaniu telefonów. Ale Zoran pojechał już do domu, podobnie jak Hillerström.

Wszedł na ścieżkę konną prowadzącą do stacji Östra i zadzwonił do siostry. Słuchał wolnych sygnałów, dobrze wiedząc, jak brzmią w jej telefonie – temat z Rodziny Soprano. Pomyślał, że dobrze pasuje. Leena zawsze go wspierała. Milczała jak zaklęta za każdym razem, gdy odwiedzała ją policja i pytała o brata. Kryła go, przechowywała dla niego rzeczy. Figurowała jako właścicielka skrytki bankowej w Huddinge, w której trzymał swoje oszczędności.

Odczekał osiem sygnałów, nim się rozłączył. Prawdopodobnie była w szkole, gdzie pracowała jako nauczyciel wspomagający dla uczniów z problemami z koncentracją. Albo na działce, którą uczyniła swoim życiowym projektem. Albo, na co miał nadzieję, w domu swojego syna z wyłączonym telefonem. Kevin miał dziewiętnaście lat i właśnie się wyprowadził. A Leena nie byłaby siostrą Jormy, gdyby nie spędzała tam każdej wolnej godziny, by mu pomagać.

Rozważał, czy w takim razie nie zadzwonić do swojej matki, Aino. Ta prawie osiemdziesięcioletnia dama mieszkała w fińskim domu seniora w Nacka, od paru lat siedziała na wózku i miała lekkiego alzheimera, jak sama to określała. Ale była pora lunchu i wiedział, że jest teraz w stołówce razem z setką innych na wpół zdemenciałych staruszków i będzie mogła z nim porozmawiać dopiero wtedy, gdy wróci do swojego pokoju.

Znów się rozłączył. Pomyślał o swoim życiu i zaczął się zastanawiać, czemu nigdy nie odczuwał skruchy.

W końcówce lat osiemdziesiątych był bramkarzem w nielegalnych klubach w Hammarbyhamnen, sieci, którą zaczął rozwijać w wieku zaledwie dwudziestu lat. Pracował jako „żołnierz” dla starszych przestępców, bił ludzi tak, że ledwo wychodzili z tego z życiem, nie wstydził się tego, uważał, że na to zasłużyli.

Potem zaczął pracować jako haraczownik. Tam było tak samo – żadnej skruchy. Nie wyciągał pieniędzy od praworządnych obywateli, tylko od przestępców, którzy próbowali orżnąć kolegów po fachu na kasie.

Pamiętał okres po swojej pierwszej wolcie, właśnie został członkiem Hells Angels i znów zaczął pracować jako bramkarz. Zgłosił na policję dwóch mężczyzn, którzy grozili mu obrzynem na tyłach restauracji. Dwaj kolesie z konkurencyjnego gangu motocyklowego. Musiał ich wskazać glinom na zdjęciach, a potem, kiedy przyszły akta od prokuratora, miał ich nazwiska i numery osobowe i mógł czekać na właściwy moment. Śledztwo umorzono, kiedy wycofał zgłoszenie, dokładnie tak, jak planował. Znalazł ich adresy przez ewidencję ludności… i po kilku miesiącach dokonał zemsty na zimno. Jeden z nich do dziś nie mógł chodzić.

Prowadził dalej życie kryminalisty, bo było mu z tym dobrze, czyż nie? Bo miał predyspozycje. Pasował. Nie miał sumienia. Robił sobie oczywiście wrogów, lecz zdobywał równie wielu przyjaciół. Wślizgiwał się w różne sieci i z nich wymykał, zachowując swobodę ruchów. Dwa lata w HA były najdłuższym okresem, kiedy z czymś się związał i słuchał poleceń innych. Liznął stanowiska sergeant-at-arms, nim opuścił klub z dobrą opinią. W rzeczy samej, był jednym z nielicznych, którym udała się ta sztuka. Bo stracił ochotę, a przewodniczący wiedział, że może mu zaufać, że nigdy niczego nie zdradzi, nie wspomni nikomu z zewnątrz o tym, co widział, słyszał i robił – nawet Katzowi.

Skrucha? Nigdy nie pozwolił sobie na to, by coś takiego poczuć.

A teraz nagle opadła go masa wspomnień, które się tego domagały: rozpacz Aino, kiedy odbierała go, zaledwie trzynastoletniego, z policji lub opieki społecznej. Strach ludzi, którym groził, mężczyzn, którzy byli ojcami, braćmi… albo sami jeszcze dziećmi. Ból człowieka, któremu połamał nogi albo zgruchotał szczękę. Ofiary napadów, które ze strachu sikały w spodnie. Nie miał odwagi spojrzeć na zdarzenia ich oczami. Bał się, że coś w nim pęknie.

Była jedenasta wieczorem, a oni znajdowali się w lesie w Ekerö. Wtyczka przyjechała swoim samochodem. To był ich jedyny planowany kontakt bezpośredni, im mniej o nich wiedział, tym lepiej. Żadnych nazwisk. Żadnych twarzy. Gość wyglądał na przerażonego, kiedy zobaczył, jak nadchodzą ścieżką z naciągniętymi kapturami.

– Czemu straszycie, do cholery? – zapytał. – To już Halloween czy co?

– Chodź. Przejdziemy się kawałek.

Weszli głębiej w las. Zatrzymali się na polance otoczonej brzozami. Przez korony drzew przesączało się słabe światło księżyca.

Facet zaczął sam mówić o samochodach, godzinach, procedurach ochrony i aż się jąkał ze zdenerwowania, kiedy nagle przeszedł do łupu.

– Przy odrobinie szczęścia chodzi o osiem milionów. Ale ja chcę jedną trzecią… inaczej mam to gdzieś. Dużo ryzykuję, na przykład moją pracę.

Judasz, pomyślał Jorma, podając mu papierosa, zdradza ludzi za pieniądze, zdradza kolegów, nie wie, co to honor.

Pozwolił mu zapalić, po czym wymierzył siarczysty policzek. Mężczyzna złapał się za twarz.

– Czemu, do diabła, to zrobiłeś?

Jorma nie odpowiedział, tylko uderzył jeszcze raz, mocniej.

Facet drżał na całym ciele. Wyglądał, jakby chciał stamtąd uciec.

– Ty nie będziesz stawiać warunków. Dostaniesz swoją część razem z naszym wspólnym kontaktem. I od teraz już się nie wycofasz. Za późno. Przekroczyłeś czerwoną linię, rozumiesz?

Mężczyzna skinął głową.

– To dobrze. Więc zadamy ci parę pytań, a ty odpowiesz na nie tak szczegółowo, jak potrafisz, jasne?

Odprężał się w miarę kolejnych pytań. Chyba jakoś przełknął ten policzek. Może nawet doszedł do wniosku, że na niego zasłużył, że od tej pory musi być czujny.

– Jakie transporty wozicie?

– Wszystkie możliwe. Najczęściej gotówkę. Klasa czwarta, to znaczy minimum dwa miliony w każdym rzucie.

– Dla banków?

– Nie, dla handlowców. Salony meblowe, hipermarkety, sklepy sieciowe. Odbieramy ich dzienny utarg i deponujemy w naszej bazie. Większe firmy konwojenckie mają coś w rodzaju monopolu na bankomaty.

– Jak wygląda przestrzeń bagażowa pojazdów?

– W głębi są panele kontrolne i zamki z opóźnieniem czasowym. Sejfy otwierane kodem. Przestrzeń na torby. Pieniądze są posortowane według nominałów, banknoty po tysiąc i po pięćset koron w szarych torbach, w sejfach po prawej.

– Ile osób jedzie w transporcie?

– Dwie. Jedna przeszkolona do transportu wartościowych przesyłek i druga do ochrony.

– Eskorta?

– Czasami. Jeden ochroniarz, który jedzie z tyłu samochodem osobowym i ma kontakt radiowy z centralą. Ale myślę, że mógłbym to załatwić.

Pokiwali głowami, zapisując wszystko w swoich wewnętrznych notesach.

– Potrzebujemy zdjęć – odezwał się Zoran. – Wnętrza samochodu. Da się to załatwić?

– Już to zrobiłem. Pstryknąłem po cichu zdjęcia w zeszłym tygodniu, są w schowku, dostaniecie je później… Sądzę, że pomyślałem o wszystkim. Nawet o tym, gdzie skierują się podejrzenia, kiedy do szefa dotrze, że był w to zamieszany ktoś z pracowników. Dopilnuję, by ten kurs dostał jeden z kierowców… Göran. Facet chodzi na polskie dziwki. Do nielegalnej agencji towarzyskiej w Huddinge. Wygadał się kiedyś po pijaku, na prywatnej imprezie… Pytał, czy chciałbym pójść z nim. Policja pomyśli, że to ma jakiś związek, że ktoś go szantażował czy coś w tym rodzaju.

Pierwsze, co zrobią gliny, to sprawdzą tego, kto ustalał grafik, pomyślał Jorma, czyli logistyka. Ten nieszczęsny dureń będzie ugotowany, nie wytrzyma dwóch minut przesłuchania. Ale wtedy znikną już z łupem i nie będzie ich mógł rozpoznać.

– Jest tylko jeden problem.

– Jaki?

– Trzeba to zrobić w ciągu tygodnia. Nowe samochody przyjadą z Niemiec wcześniej, niż przewidywano. Szefowi udało się przyspieszyć dostawę. Jeśli chcecie zdobyć duże pieniądze, musicie to zrobić w poniedziałek, zaraz po pierwszym weekendzie po wypłatach.

Patrzył na nich jak mały chłopiec oczekujący pochwały.

– Dopilnuję, żeby Göran dostał kurs jednym ze starych samochodów. Między innymi wrzutnie w Södertälje, gotówka z dużego targowiska i sklepów z galerii przy Kungens Kurva. Pojadą w tym samym transporcie. Samochód będzie miał ostatni przystanek na zamkniętym dziedzińcu w centrum Skärholmen. Można go zaatakować, kiedy wyjedzie.

– Za rogiem jest komisariat – zauważył Jorma.

– To też sprawdziłem. Będzie zamknięty jeszcze przez trzy miesiące z powodu zalanej piwnicy… pękła jakaś rura. Przenieśli się do tymczasowego budynku w Älvsjö.

Trzeba to sprawdzić jeszcze raz, pomyślał Jorma. Mamy cztery dni, okno czasowe się skurczyło…

Patrzył wzrokiem bez wyrazu na logistyka, który pocił się, chociaż było zimno. Szczupły chłopak, zauważył teraz, chudzina. Wymizerowana twarz. Chory, pomyślał, choć może jeszcze sam o tym nie wie. Zastanawiał się, na czym tak się zadłużył… hazard… narkotyki?

W lesie za nimi trzasnęła gałąź i znów poczuł się nieswojo.

– Zaczekaj tutaj – powiedział.

Czuł się jak idiota, idąc w stronę, z której dobiegł odgłos. Paranoja. I najwyraźniej nie potrafił tego kontrolować.

Zatrzymał się trzydzieści metrów dalej przy stosie kamieni. Słyszał, jak coś ucieka między drzewami. Lekkie kroki. Sarna, pomyślał, było ich sporo poza miastem.

Wrócił na polanę. Zawsze tak miał na początku planowania. Widział policjantów i problemy tam, gdzie ich nie było, wmawiał sobie różne rzeczy dlatego, że podświadomie tego chciał. Podejrzliwość zmniejszała ryzyko. I on, i Zoran byli w tym dobrzy.

Wczesnym rankiem siedzieli w samochodzie na parkingu w centrum Skärholmen. Niepokój wreszcie zaczął ustępować. Intuicja mówiła mu, że wszystko pójdzie dobrze.

– Wygląda spokojnie – stwierdził Zoran, podając mu lornetkę. – Zatrzymamy transport, kiedy wyjedzie, zagrodzimy mu drogę między słupkami. Jeden z nas będzie ubezpieczał tyły, żeby nie mogli się cofnąć.

Rampa znajdowała się sto metrów dalej. W normalnym trybie zrobiliby rekonesans przynajmniej miesiąc wcześniej, bo kamery monitoringu przechowywały film przez cztery tygodnie, ale tym razem musieli improwizować. Toyota, w której siedzieli, miała fałszywe tablice. Od momentu, gdy wyjechali z miasta, Jorma leżał z tyłu na podłodze, żeby go nie złapał fotoradar.

– Potrzebujemy jeszcze jednego szofera. I gościa, który będzie pilnował ochroniarzy podczas otwierania transportu. I jeszcze jednej osoby, która zajmie się pojazdem eskortującym, jeśli logistykowi nie uda się tego załatwić. Użyjemy plastiku wybuchowego do drzwi. Otworzymy torby z zabezpieczeniami i przepakujemy banknoty do własnych paczek. Na całą robotę wyznaczamy maksymalnie cztery minuty. Skupiamy się na torbach z tysiącami i pięćsetkami, pakujemy i zwijamy się na mój sygnał, nawet jeśli jeszcze zostaną pieniądze.

– A droga ucieczki? – zapytał Jorma.

– Zaraz ją sprawdzimy.

Przynajmniej komisariat był zamknięty, dokładnie tak, jak powiedział im logistyk. Przejechali koło niego i sprawdzili. Jeśli gliny przyjadą z miasta, wyjadą przecznicą od Kungens Kurva. Najlepiej więc byłoby położyć tam kolczatki i jechać dalej na południowy zachód, oddalając się od autostrady.

– Co słychać na froncie rodzinnym? – zagaił Jorma. – Dzieci… zdrowe?

– Tak myślę. Nie jestem całkiem na bieżąco. Od jakiegoś czasu mieszkam u kumpli.

– Problemy z Leylą?

– Niezupełnie. To długa historia.

Zoran unikał jego wzroku.

– Myślimy o przeprowadzce. Zmianie dzielnicy. Tensta schodzi na psy. Kocham to miejsce, urodziłem się tam i wychowałem, ale teraz już nie można nikomu tam ufać.

Coś w jego głosie… Jorma nie potrafił tego uchwycić.

– Nie powiedziałeś mi jeszcze, czemu chcesz to zrobić.

– Ty mi też nie.

Samochód ochrony z logo Securitas zjechał z rampy na parking. Opadli odruchowo na siedzenia, kiedy ich mijał w odległości dziesięciu metrów. Szyby przy miejscu dla pasażera były przyciemniane, nie dało się zajrzeć do środka. Pojazd skręcił w stronę stalowej bramy skrywającej rampę.

– Udało się, cholera. Zaczekaj, Jorma. Chcę wiedzieć, ile sekund trwa otwarcie i zamknięcie bramy. – Elektronicznie sterowane skrzydła rozsunęły się, po drugiej stronie mignęła im strefa bezpieczeństwa, kamera monitoringu skierowana w dół – zasięg nie był chyba większy niż dwadzieścia metrów – dwaj ochroniarze z centrum handlowego czekali przy rampie. Potem brama znów się zamknęła z metalicznym zgrzytem.

– Trzydzieści sekund.

– Więc teraz wiemy, jak to rozegrać. Połóż się na podłodze. Już wystarczająco długo tu jesteśmy.

Wyjechali tylnym wyjazdem. Skręcili w Ekholmsvägen i dojechali do skrzyżowania. Aino mieszkała w tej dzielnicy przez jakiś czas pod koniec lat siedemdziesiątych. Kamienice czynszowe, z których wyzierała beznadzieja. Fasady zabazgrane graffiti.

Przy kiosku Vårberg stała pijana kobieta z pitbullem i mówiła do siebie. Miał wrażenie, że ją poznaje.

Skręcili na południe w Svanholmsvägen i jechali dalej w stronę osiedla Vårby. W chwilę później stanęli na parkingu.

Jorma rozejrzał się. Zaledwie kilka pojazdów i bezpłatne parkowanie. Najbliższe domy były zwrócone do parkingu ścianami bocznymi bez okien. Mogli tu w noc przed napadem postawić samochód służący do ucieczki, rano nikt nie zwróciłby na niego uwagi.

– Co o tym sądzisz?

– Powinno zadziałać. Zmienimy tu samochód i pojedziemy na południe.

Parking był prawie niewidoczny z głównej drogi. Pięćset metrów dalej zaczynał się las.

Zoran jechał dalej. Bäckgårdsvägen. Kładki dla pieszych łączyły czerwone ceglane domy flankujące ulicę. Spowalniacze zwężały drogę. Tu też powinni na wszelki wypadek położyć kolczatki, jeden samochód z przebitymi oponami zablokuje cały przejazd.

Aleja Vårby. Miejsce, gdzie wszedł na drogę przestępstwa. Mieszkał przez rok w okolicy, gdy chodził do siódmej klasy. W rodzinie zastępczej, kiedy Aino sobie z nim nie radziła. Harriego wtedy już nie było, spakował swoje nieliczne rzeczy i przeprowadził się do Vällingby, gdzie finansował nałóg alkoholowy z pensji nauczyciela gry na pianinie w gminnej szkole muzycznej.

Aino odwiedzała go w rodzinie zastępczej w każdą niedzielę i nie chciała wypuścić z objęć, kiedy już musiała iść. Opieka społeczna zdecydowała, że to kwestia najwyżej roku, że ona potrzebuje odciążenia. Jorma wróci do domu, jak tylko sytuacja trochę się przejaśni. On jednak pogrążał się coraz głębiej w przestępczości, aż w końcu władze porzuciły wszelką nadzieję i umieściły go w placówce w Hässelby. Tam poznał Katza. Równie beznadziejny przypadek jak on sam. Miał przed oczami moment ich pierwszego spotkania. Lekko orientalny wygląd odziedziczony po rodzinie od strony ojca, Żydach, którzy przyjechali do Szwecji przed wojną: ciemne oczy o spojrzeniu pełnym smutku i frustracji. Stracił oboje rodziców w krótkim czasie. Mścił się na otaczającym go świecie, wdając się w bójki i biorąc narkotyki. Od razu się odnaleźli.

– Dalej pojedziemy do Botkyrka – rzekł Zoran. – Do tego czasu gliny zgubią nasz ślad, a stamtąd możemy wybrać dowolną drogę, przez Huddinge z powrotem do miasta albo pojechać E4 w przeciwnym kierunku. Musimy tylko znaleźć dobrą kryjówkę. Przeczekać parę tygodni.

Minęli szkołę w Vårby, do której chodził oficjalnie w drugim semestrze siódmej klasy. W rzeczywistości nigdy nie postawił tam nogi, tylko działał w gangu w Fittja albo w samym mieście, rabując pieniądze swoim rówieśnikom. W przeciwieństwie do Katza unikał narkotyków, lecz robił zamiast tego inne rzeczy: kradzieże, włamania, napady rabunkowe, wszelkie możliwe gówna, które przypuszczalnie niszczyły ludziom życie.

Skrucha? Może…

W dole przed nimi rozciągało się jezioro Mälaren. Powróciło więcej wspomnień. Rodzina zastępcza. Wzięli go dla pieniędzy. Matka zastępcza go nie lubiła, ojciec traktował jak powietrze. Miał tam dwójkę przybranego rodzeństwa, dwie młodsze dziewczynki, Marię i Lottę, chyba osiem i pięć lat, z którymi czasem się bawił. Jednak prawie ich nie pamiętał – lęk, jaki odczuwał, musiał wymazać je z pamięci.

Jechali teraz wzdłuż jeziora. Działki i przystań dla statków przy brzegu. Luksusowe wille po drugiej stronie drogi z widokiem na Mälaren. Minęli Spendrups, stary browar w Vårby, pomyślał. Pewnego lata siedzieli na pomoście, pijąc piwo, które komuś udało się ukraść ze stojących nieopodal ciężarówek, same dzieciaki, ale z przesądzoną przyszłością. Dziś połowa z nich nie żyła.

Wjechali między kamienice po drugiej stronie autostrady. Fittja przywodziła mu na myśl biedny obcy kraj, przedmieście afrykańskiego miasta, brakowało tylko upału i wychudzonych żebraków.

– Jeśli damy radę tu się dostać, będziemy bezpieczni – stwierdził Zoran. – Teraz mamy cztery dni, by wszystko uporządkować.

Jorma spojrzał na nieprzyjazne ludziom bloki stojące w niekończących się rzędach. Mälaren lśniące w słońcu. Będzie dobrze, pomyślał. To już ostatnia robota. Potem skończy z takim życiem.

Kiedy wrócił do domu, zobaczył, że Katz znowu dzwonił. Komórka leżała na kuchennym stole. Dwa nieodebrane połączenia, na które nie zamierzał odpowiadać.

Zaparzył filiżankę espresso i wyszedł z nią na balkon. Zaczął analizować to, co najważniejsze przed robotą.

Potrzebowali bezpiecznego mieszkania, najlepiej domu z garażem, w którym mogliby przeczekać po napadzie. Najgorsza była pierwsza doba, wiedział o tym z doświadczenia. Po kilku dniach policyjny pościg straci impet, chodziło o ten pierwszy moment.

Potrzebowali co najmniej trzech samochodów z fałszywymi tablicami, z których jeden miał pełnić rolę centrum dowodzenia. I jeszcze jednego samochodu do ucieczki, który czekałby na nich w Vårby. Znał w branży samochodowej kilku godnych zaufania ludzi, więc z tej strony nie spodziewał się żadnych problemów.

Dalej potrzebowali kamizelek kuloodpornych i broni. Przynajmniej kilka sztuk automatycznej i kilka mniejszej broni ręcznej. Jeśli gliny ostro ich zaatakują, muszą mieć czym się bronić.

Przerzucił stronę w wewnętrznym notesie i zapisał słowo „bomba”. Atrapa musi wystarczyć, w tak krótkim czasie nie zdążą wyprodukować prawdziwej. Chodziło o to, by umieścić ją na widoku w miejscu napadu, aby odwrócić uwagę pierwszego patrolu. Gliny będą musiały się zatrzymać i opanować sytuację, co oznaczało, że ładunek wybuchowy ma wyglądać jak prawdziwy.

Wypił łyk espresso. Nowe komórki na kartę. Nie wolno ich używać przed robotą i trzeba wyrzucić zaraz po niej. Dalej pasy do związania strażników, gdyby sprawiali kłopoty, i torby do przepakowania pieniędzy. Sportowe, pomyślał, siedem albo osiem sztuk. Powinni je kupić w różnych sklepach, żeby nie zwracać na siebie uwagi. W mieście było pełno kamer monitoringu – nie dało się przejść metra, by nie zostać uwiecznionym na obrazie.

Najtrudniej będzie znaleźć w tak krótkim czasie kryjówkę. Najlepiej załatwić to przez figuranta. Może jakiś domek letni niedaleko miasta. Ale to już zadanie Zorana.

Kawa w filiżance wystygła. Spojrzał w dół na ulicę. Popołudniowy ruch przybierał na sile. Zwykli ludzie wracający do domu z normalnej pracy. Damski bokser na górze zaczął puszczać Boba Marleya w stereo.

Wrócił do mieszkania, usiadł przy pianinie w salonie i spojrzał na leżące przed nim nuty. Kawałek Kurta Weilla. Muzyka artystyczna o takim samym stopniu trudności jak kompozycja Mahlera. Nagłe zmiany tempa, skomplikowane partie na lewą rękę i złożony dysonans. Uderzył w pierwszy akord, ale przestał, słysząc na górze Buffalo Soldier. Kłótnia rozpoczęła się na nowo. Kobieta krzyknęła coś łamaną angielszczyzną, a potem rozległ się głos mężczyzny:

– Stul pysk, tajska zdziro, zaszyję ci, kurwa, pizdę, ty szmato.

Wyparł te głosy ze świadomości, poszedł do kuchni i wrócił do sprawdzania listy.

Rękawiczki, by nie zostawić odcisków palców. Jeszcze jeden kierowca i osoba, która rozłoży kolczatki na wyjeździe z E4.

Potrzebowali kogoś, kto miałby punkt obserwacyjny przy stacji Statoil, słuchał policyjnego radia i informował ich na bieżąco o wszystkich ruchach policji w rejonie.

Wyjął z kieszeni kurtki kopertę ze zdjęciami. Zdjęcia wnętrza samochodu transportowego zrobione przez wtyczkę.

Żadnych udziwnień. Stary typ, który Loomis i Falck wycofali zaraz po 2000 roku, bo za łatwo było go otworzyć. W niektórych do przecięcia drzwi wystarczyłaby zwykła szlifierka kątowa.

Zdjęcia zostały zrobione z lampą błyskową, prawdopodobnie późnym wieczorem, kiedy facet pracował po godzinach. Po prawej dwa otwarte sejfy z szarymi torbami zawierającymi większe nominały. Zwykłe szafki z blachy, które można było rozbić łomem. Na lewo przestrzeń do przechowywania toreb z mniejszymi nominałami. Z samego tyłu tablica rozdzielcza dla zamka czasowego i alarmu. Kamera pośrodku wewnętrznej strony dachu samochodu.

Czy się mylił? Wciąż był czas, żeby się wycofać.

Miał jeszcze pieniądze z wcześniejszych robót. Mógł je pożyczyć Zoranowi, na cokolwiek ich potrzebował.

Kłótnia na górze nasiliła się. Słyszał płacz kobiety w kuchni, odgłos rozbicia czegoś, jakby krzesła o podłogę, a potem rozwścieczony głos mężczyzny, kiedy nazywał ją pizdą, zdzirą, tajską dziwką.

Muszę zacząć dzwonić po ludziach, pomyślał, wychodząc do przedpokoju i wkładając buty. Z bezpiecznego telefonu. Poumawiać się z nimi, by rozdzielić pracę.

Spotkał się z Mickem Fredénem i Stefanem Lindrosem w centrum Ringen koło stacji Skanstull. Siedzieli w restauracji, każdy z talerzem yakiniku i sushi, i czekali na niego. Zdawali się cieszyć, że go widzą, od ostatniego spotkania minęło parę lat.

Poznał ich pod koniec lat dziewięćdziesiątych, podczas jednego ze swoich nielicznych epizodów więziennych. Planowali ucieczkę i Jorma pomógł im w paru sprawach. Obu jednak zdążyli przenieść przed wyznaczonym czasem. Każdego w osobnym transporcie w środku nocy, jakby strażnicy przeczuwali, co się święci. Odsiadywali wyroki w różnych miejscach, ale skontaktowali się z nim, kiedy wyszedł. Zrobili razem parę akcji na przełomie tysiącleci. Między innymi wysadzali bankomaty. Takim czerwonym materiałem wybuchowym, pomyślał z nostalgią, wilgotnym, chłodnym, o lekkim zapachu wanilii.

Z tego, co wiedział, żaden z nich od dawna nie zaliczył wpadki. Nie chciał ryzykować i pracować z ludźmi, którzy figurowali w powszechnym rejestrze śledczym. I żadnych dzieciaków z przedmieścia ani członków gangu. Na to był już za stary.

Rozmawiali przez chwilę, opowiadali, co się wydarzyło od ostatniego razu. Lindros robił interesy w Hiszpanii, kupił na wpół ukończony blok mieszkalny z licytacji i odsprzedał ludziom z branży budowlanej, którzy musieli wyprać pieniądze. Fredén pracował jako bramkarz w restauracjach i zajmował się na boku oszustwami karuzelowymi. Kupował napoje i papierosy w Niemczech i sprzedawał w Skanii, nie płacąc VAT ani podatku akcyzowego.

– Ale nie dlatego tu jesteśmy – powiedział. – Masz nagraną jakąś robotę. Chodźmy gdzieś, gdzie można spokojnie pogadać.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: