Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ucieczka do miłości. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Maj 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ucieczka do miłości. Tom 1 - ebook

On walczy o jej życie.

Ona o jego miłość.

On musi zwyciężyć ból, ona odkryć romantyczną namiętność…

Jej życie warte jest 20 000 dolarów, które były chłopak pożyczył od mafijnego bosa.

Jego – od czasu gdy zaślepiony wściekłością zabił na ringu człowieka – nic albo niewiele.

Ona ucieka przed mafią. On przed własnym życiem.

Dlatego, gdy przyjaciel prosi, żeby zaopiekował się przerażoną dziewczyną, zgadza się. Odtąd jest jak jej cień…

Chroni ją, ale sam nie potrafi ustrzec się przed miłością, którą w nim obudziła. Jednak boi się, że może skrzywdzić nawet kogoś, kogo kocha.

Ona po trudnych doświadczeniach przeszłości – pełna jest lęków i zahamowań.

By oddać jej dług i uwolnić od mafii, chce jeszcze raz wyjść na ring.

Choć przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie będzie walczył. Są sobie coraz bliżsi i coraz bardziej siebie potrzebują. Jednak żeby rozpalić w niej miłość prawdziwą, pełną pożądania i romantyzmu, będzie ją uczył jej własnych zmysłów i rozkoszy, jakie daje namiętne uczucie…

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5496-8
Rozmiar pliku: 985 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Aiden O’Brien zajechał na harleyu panheadzie na żwirowany podjazd przed barem Nad Rzeką u Lou i miał okazję przyjrzeć się po raz pierwszy prowincjonalnej knajpie na obrzeżach miasteczka Alabaster w stanie Luizjana.

Z zewnątrz wyglądała jak duży parterowy dom, który czasy świetności miał już za sobą – tak na oko przed drugą wojną światową, sądząc po zniszczonych deskach i popękanych fundamentach. W szyldzie nad drzwiami brakowało liter – drewno w miejscach, w których nie rozjaśniło go słońce, było ciemniejsze – a napis głosił: Nad Rze u Lo.

Aiden zaparkował przed wejściem i opuścił nóżkę gumową podeszwą buta. Stłumił z trudem jęk i przerzucił prawą nogę nad siedzeniem. Podczas podróży z Bostonu mógł się nacieszyć pustą drogą i malowniczymi krajobrazami. Niestety jazda okazała się dla jego ciała iście piekielnym przeżyciem.

Gdzieś między Wirginią Zachodnią a Kentucky dół pleców zapłonął mu żywym ogniem. Gdy dojechał do Missisipi, płomień zdążył przesunąć się w górę kręgosłupa i ulokować między łopatkami. I choć Aiden uwielbiał swojego starego harleya, to zdecydowanie nie nadawał się on do długich podróży.

Rozciągając nogi, Aiden zaczął się siłą rzeczy zastanawiać, czy francuskie słowo bayou, którym określano tereny zalewowe na południu Stanów Zjednoczonych, oznaczało „skwar”. Bez chłodnych podmuchów wiatru czuł się jak wczorajszy kurczak z rożna marniejący pod grzałką grilla. Furczenie klimatyzatora na rogu budynku dawało mu nadzieję na to, że w środku znajdzie schronienie przed palącymi promieniami słońca.

Zawiesił okulary słoneczne na kołnierzyku koszulki, otworzył ciężkie, podniszczone drzwi i wszedł do środka. Uznał, że bar nie różni się aż tak bardzo od większości starych knajp i tawern. Wzdłuż obwodu dużej sali ciągnęły się drewniane boksy, a na środku upchnięto ciasno stoły. Nad każdym boksem wisiało coś w rodzaju lampy, choć w rzeczywistości była to zwykła żarówka osłonięta plastikowym abażurem, pożółkłym ze starości i od dymu papierosowego. W drugim pomieszczeniu, bardziej z tyłu, znajdowały się stoły bilardowe i wytarte kanapy dla tych, którzy lubili pić, dzierżąc kije mogące z łatwością zamienić się w broń w rękach porywczych bywalców baru.

Przy prawej ścianie wybrzuszał się masywny dębowy bar układający się w kształt płytkiego U. Ze względu na wczesną godzinę, a do tego wtorek, w środku było raczej pusto: samotny barman i czterech dziadków grających w pokera przy jednym ze stolików od frontu. Pokerzyści mieli brudne łachmany, kilkudniowy zarost i kilkanaście zębów do podziału na całą czwórkę. Aiden zastanawiał się, czy to bezdomni, czy może raczej typowi przedstawiciele Alabaster.

Ocierając czoło ramieniem, podszedł do baru. W gardle miał istną Saharę i zamierzał jak najszybciej temu zaradzić, a potem pociągnąć trochę barmana za język i dowiedzieć się, czy informacje, które mu przekazano, są w dalszym ciągu prawdziwe. Miał nadzieję, że tak. Będzie mógł wtedy przekazać kumplowi dobre wieści i ruszyć znów w drogę.

Ale nie z powrotem do Bostonu. Trzeba było prośby o wyświadczenie przysługi, żeby w końcu wyrwał się ze starej okolicy. Teraz, kiedy mu się to wreszcie udało, zastanawiał się, dlaczego nie wyjechał pięć lat wcześniej, kiedy zrujnował sobie życie. Sobie i swojemu najlepszemu przyjacielowi.

Może przez resztę lata będzie jeździł harleyem po kraju? Wybierze miejsce, które najbardziej przypadnie mu do gustu, i spróbuje otworzyć własny warsztat? Albo zatrudni się u kogoś. To akurat było bez znaczenia, byle tylko mógł pracować przy motorach. Jedynie to absorbowało go na tyle, żeby choć przez kilka godzin dziennie nie powracać nieustannie myślami do najgorszej nocy w swoim życiu.

– Co będzie?

Barman skończył wycierać słoik i odłożył go na półkę z tyłu, oparł się dłońmi o kontuar i czekał na odpowiedź.

Aiden wyciągnął portfel i wyłowił pięć dolarów. Podał je mężczyźnie i powiedział:

– Duża szklanka wody i chwila rozmowy.

Barman uniósł brew i przesunął wzrok z banknotu na twarz Aidena. Pewnie usiłował się domyślić, czego tak właściwie chciał ten facet. Pięć dolców to raczej nie pieniądz, za który kupuje się informacje. Ale z drugiej strony był to dość spory napiwek za napój, który należał się za darmo.

Aiden usiłował sobie przypomnieć, jak się robi w miarę łagodną minę. Nie przychodziło mu to już z taką łatwością jak kiedyś. Ale kiedy człowiek pokryje ciało jaskrawymi tatuażami i obwiesi się kolczykami, to jeśli nie zniweluje tego efektu przyjaznym uśmiechem, ludzie zwykle dwa razy się zastanowią, zanim zdecydują się na rozmowę.

Aiden musiał więc zmusić się do uśmiechu, jeśli chciał znaleźć osobę, której szukał. Dziewczyna raczej nie wpadnie mu sama w ręce bez żadnego wysiłku z jego strony.

Na szczęście barman przyszedł mu na ratunek i zrobił pierwszy krok. Wyciągnął rękę i powiedział, że nazywa się Johnny Andrews. Aiden uścisnął mocno podaną dłoń i potrząsnął nią kilka razy.

– Irol. – Kiedy Johnny uniósł pytająco brwi, Aiden dodał: – Po prostu Irol.

Nie było potrzeby, żeby ktokolwiek w tym mieście, ani w jakimkolwiek innym, wiedział, jak się naprawdę nazywa. Po co odcinać się od przeszłości, jeśli za każdym razem, kiedy się przedstawiasz, przywołujesz ją z powrotem?

– W porządku. Po prostu Irol. – Posyłając mu uśmiech, dzięki któremu dostawał najprawdopodobniej sute napiwki, Johnny napełnił przetarty przed chwilą słoik lodem i wodą sodową. – Skąd jesteś?

Wśród pokerzystów wybuchła zajadła kłótnia. Aiden obejrzał się przez ramię. Jeden z mężczyzn darł się, że kumpel oszukuje, i gestykulował przy tym tak zapalczywie, że połowa piwa wylądowała na podłodze kilka kroków od Aiden. Johnny krzyknął na nich, żeby się uspokoili, a pod nosem mruknął, że znów będzie musiał sprzątać.

Aiden przystawił szklankę do spieczonych ust i odchylił głowę, wypijając wodę do ostatniej kropli. Odetchnął z ulgą i odstawił naczynie na kontuar, skinieniem głowy prosząc o dolewkę.

– Z Bostonu – odpowiedział w końcu.

Powinien pewnie postarać się wypowiadać więcej niż kilka sylab naraz, jeśli zależało mu na rozmowie, z której miał się czegoś dowiedzieć. Ale zanim zdążył się do tego zmusić, z korytarza na zapleczu oddzielonego drzwiami z tabliczką z napisem BIURA dobiegły go kroki.

Na salę weszła kelnerka, związując długie rude włosy w koński ogon i przeglądając się w wiszącej na ścianie przeszklonej reklamie piwa miller.

Była… olśniewająca.

Poczuł ucisk, jakby ktoś przywalił mu bez ostrzeżenia w brzuch. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem jakakolwiek kobieta zrobiła na nim aż takie wrażenie. Jego członek nie miał najwyraźniej podobnych problemów z pamięcią i bardzo chciał to udowodnić.

Mając nadzieję, że wypadnie to naturalnie, oparł lewy but o metalowy reling biegnący wzdłuż baru, bo nie chciał, żeby dziewczyna zobaczyła, jak napięte zrobiły się jego dżinsy w kroku.

Kelnerka nie była klasyczną pięknością. Nie kojarzyła się z eleganckimi sukniami, sztywnymi kokami i wytrawnym szampanem. Przywodziła raczej na myśl sukienki na ramiączkach, rozwiewane letnim wiatrem włosy i słodki smak odświeżającej lemoniady…

Cholera. Aiden pomasował palcami czoło. Chyba dostał udaru podczas kilkugodzinnej jazdy. Tak, to musiał być udar. Tej wersji będzie się trzymał. Alternatywa – porównywanie kobiety do lemoniady – oznaczałaby bowiem, że stracił męskość i że może się pożegnać z mianem mężczyzny.

Kobieta – poważnie zagrażająca apatii, która w ostatnim czasie panowała w jego życiu seksualnym – odpowiedziała w lustrze na jego spojrzenie. Oceniła go chłodnym wzrokiem. W jej oczach, niczym potarta o draskę zapałka, błysnęło na moment coś, co można by uznać za zainteresowanie, dziewczyna jednak szybko zgasiła płomień i odwróciła wzrok. Równie dobrze mogłaby wytatuować sobie na czole napis: „Nie jestem zainteresowana”, przekaz był równie jasny.

Udając obojętność, Aiden skoncentrował się znów na szklance wody, ale nie przestał przy tym obserwować dziewczyny kątem oka. Odwróciła się i sięgnęła po otwartą butelkę piwa, którą Johnny musiał postawić dla niej na blacie. Przystawiła ją do ust i pociągnęła kilka długich łyków. Cholerna butelka – poszczęściło jej się.

Kobieta miała smukłe i jędrne ciało i nie mogła być wyższa niż metr siedemdziesiąt. Podobnie jak Johnny, miała na sobie koszulkę z logo baru, tyle że z głębokim dekoltem, który odsłaniał krągłe piersi. Sztywna czarna spódniczka nie tyle opinała się na tyłku, co wręcz go uwypuklała. Obcisły strój miał przyciągać uwagę.

Niezdrową.

Aiden zobaczył oczyma wyobraźni, jak jakieś zapijaczone mordy wyciągają do niej łapska, gdy serwuje im drinki. Poczuł, że odzywa się w nim coś, co wiele lat temu uznał za umarłe. Odruch, by bronić czegoś, do czego nie ma prawa. Bo to nie jego sprawa, gdzie pracowała ta kobieta i jakiego rodzaju zainteresowanie wzbudzała.

Choć tak właściwie może być wręcz przeciwnie, matole. To może być twoja sprawa.

Przypomniał sobie podany przez kumpla opis: „Rude włosy, niska, piegowata”. Wygląda na to, że rozmowa z Johnnym może się okazać zupełnie niepotrzebna. Dziewczyna nie stała wystarczająco blisko, żeby widzieć piegi, ale rude włosy wyróżniały się jak lokalne piwo w irlandzkim pubie.

– Ej, Johnny – odezwała się kelnerka. – Myślisz, że możemy ogłosić epidemię odry i zamknąć dziś wcześniej?

Mężczyzna parsknął.

– Chyba żartujesz? W takiej sytuacji Lou kazałby nam pewnie włożyć rękawiczki i maseczki i dalej obsługiwać.

Zawiązując w pasie mały czarny fartuszek z kieszonkami, dziewczyna westchnęła i powiedziała:

– W takim razie trzeba po prostu liczyć na to, że czas będzie szybko płynąć i że nikt nic dziś nie rozwali.

– Uwielbiam twój wieczny optymizm, Sydney – skwitował Johnny.

Cholera. Nie to imię.

Kelnerka uśmiechnęła się do niego cierpko i schowała do kieszeni fartuszka bloczek z blankietami i długopis.

– Ugryź się w tyłek, Anders.

Podstarzali pokerzyści przerwali grę i zaczęli witać hałaśliwie kelnerkę, ona natomiast przeszła na przód baru i ograniczyła swoje powitanie do kilku kąśliwych uwag. Aiden chciał właśnie poprosić Johnny’ego o menu, gdy nagle tuż obok niego rozległ się pisk.

Kelnerka poślizgnęła się na rozlanym piwie i zaczęła lecieć na nieuchronne spotkanie z podłogą. Aiden zareagował odruchowo. Zrobił duży krok w lewo i złapał ją w pasie, podnosząc ją tuż przed tym, zanim upadła. Dziewczyna zaplotła mu instynktownie ręce wokół szyi i przylgnęła do niego całym ciałem.

Gdzieś w tle rozległy się gwizdy i oklaski za brawurowy ratunek, ale Aiden nawet ich nie słyszał. Nic w zasadzie nie słyszał. Czuł się tak, jakby go przypalano żywym żelazem, gdy piersi dziewczyny przycisnęły się do stalowych kolczyków na jego sutkach, posyłając do jąder falę rozkoszy. Rozpaczliwie pragnąc zająć czymś myśli, skupił się na jej twarzy, znajdującej się zaledwie kilka centymetrów od niego.

Naturalne piękno. To właśnie przyszło mu na myśl. Dziewczyna wyglądała tak, jakby została zbudowana z czterech żywiołów. Nie miał racji, sądząc, że jej włosy są po prostu rude. Widziane z bliska przypominały pomarańczowe i złote promienie wschodzącego słońca.

Niebieskie, lekko zielonkawe oczy, jak woda w folderach reklamujących wakacje na tropikalnej wyspie, patrzyły na niego z niewinną niepewnością.

Pozostała część twarzy miała różne odcienie brzoskwini: najjaśniejsza była nieskazitelna skóra, a najciemniejsze wydatne usta, zaś wszystkie odcienie pomiędzy znalazły się na…

Piegach.

Wyglądało na to, że jednak się mylił. Bo mimo niewłaściwego imienia kobieta, dla której przyjechał z Bostonu do tej zapadłej dziury, dosłownie wpadła mu w ręce.Rozdział 1

Dwa miesiące później…

Aiden rozejrzał się po gwarnej sali prowincjonalnego baru i ocenił różny stopień upojenia klientów: pijani, bardzo pijani, zalani w trupa.

Tłum osiągnął punkt kulminacyjny, ale Kat MacGregor, posługująca się kiepsko dobranym fałszywym imieniem i nazwiskiem Sydney Carter, bez problemu poruszała się między barem a stolikami.

Po jej odszukaniu Aiden zdołał zatrudnić się w barze jako porządkowy i uzyskać pozwolenie na dobranie sobie kilku pomocników. Wystarczyło przez kilka dni oglądać zniszczenia będące efektem odbywających się co wieczór bójek, żeby przekonać Lou do tego pomysłu. Zwłaszcza że porządkowi zarabiali równie mało co pozostali pracownicy. Właściciel baru i tak wychodził przy tym na swoje, bo nie musiał na okrągło wymieniać kufli i stołów.

Aiden zadzwonił do swojego przyjaciela i dawnego kumpla z drużyny, Xandera Jamesa, i wkrótce potem Xan załadował dobytek Aidena wraz z jego drugim motorem i przyjechał do miasta, by dołączyć do zespołu i „rzucić się w wir kolejnej przygody”.

Aiden dobrał do kompletu Johnny’ego Andersa i dwóch jego kumpli. Lou miał więc teraz co wieczór w barze dwóch porządkowych. W weekend zaś zazwyczaj trzech lub czterech, w zależności od tego, kiedy przypadała pełnia księżyca, bo szaleństwo zdawało się wtedy lać strumieniami jak piwo.

Najtrudniej było wytłumaczyć Johnny’emu i pozostałym różnicę między porządkowym a ochroniarzem. Chłopcy byli bowiem przekonani, że ich praca polega na tym, aby reagować dopiero w razie problemów, co było zadaniem ochroniarza.

Porządkowi musieli umieć wykazać się większą inicjatywą. Starali się opanować sytuację, zanim urośnie do rangi problemu, dbając o to, żeby w barze był ruch, nawet jeśli było przy tym głośno.

Xan i Aiden musieli poświęcić kilka pierwszych tygodni na szkolenie pozostałych porządkowych, żeby wiedzieli, na co zwracać uwagę. Kiedy już jednak załapali, w czym rzecz, na koniec wieczoru było dużo mniej rozbitego szkła do uprzątnięcia. Nie oznaczało to oczywiście, że bar Nad Rzeką u Lou stał się oazą spokoju, ale na pewno zrobiło się w nim mniej wybuchowo.

A jeśli dzięki temu Aiden mógł zapewnić Kat nieco bezpieczniejsze otoczenie, to był zadowolony.

– Zawsze to samo, co? – W słuchawce interkomu rozległ się brytyjski akcent Xandera.

Aiden sam wyłożył kasę na te maleństwa, co w oczach Lou przesądziło o sprawie. Ale Aidenowi to nie przeszkadzało, bo najważniejsze było dla niego to, żeby w razie potrzeby mógł wezwać posiłki.

Każdy piątkowy wieczór wyglądał tak samo. Mieszkańcy Alabaster odreagowywali po całym tygodniu pracy, a bar zamieniał się w siedlisko kłopotów. Atmosfera szybko robiła się gorąca, zwłaszcza gdy w ruch szły kufle piwa i kieliszki wódki. Całości dopełniał ryk klasycznego rocka i muzyki country z głośników.

– Zawsze – przyznał nieuważnie Aiden, bo właśnie minęła go Kat z tacą pełną butelek.

Ledwie odwracając głowę, podążył za nią wzrokiem. Patrzył jak zahipnotyzowany na jej rozkołysane biodra i krągłe pośladki. Kat zamieniała kelnerowanie w sztukę, bo potrafiła jednocześnie lawirować między stolikami, roznosić napoje i rzucać cięte riposty.

Przemierzając tę ziemię obiecaną pijaczków, Aiden jednym okiem wypatrywał oznak kłopotów, a drugim zerkał na temperamentną rudą. Dziewczyna potrafiła dać sobie radę i w odróżnieniu do innych kelnerek nigdy nie prosiła porządkowych o pomoc. Co nie zmieniało faktu, że Aiden i tak zawsze interweniował. Zawsze znalazł się jakiś jełop, który nie wiedział, jak używać danego przez bozię rozumu.

Jeśli Aiden zauważył potencjalne zagrożenie, wkraczał do akcji i zajmował się sprawą, zanim sytuacja zdążyła przerodzić się w poważny problem. Jeśli sama jego obecność nie wystarczała, to skutkowała zwykle odpowiednio ujęta w słowa groźba dotycząca klejnotów rodzinnych. W tych rejonach był to jedyny rodzaj klejnotów i ludzie woleli pozostawić je w nienaruszonym stanie.

Kiedy po raz pierwszy interweniował podczas sporu Kat z niezbyt miłym klientem, dziewczyna wlepiła w niego z niedowierzaniem oczy. Odpowiedział jej tylko spojrzeniem, bo pod obstrzałem tych niebieskich oczu nie był w stanie znaleźć języka w gębie. Chwilę potem Kat odwróciła się na pięcie i wyszła. Ten sam scenariusz powtórzył się jeszcze kilkakrotnie: on wchodził do akcji, wymieniał z Kat dziwne spojrzenia, po czym ona wycofywała się w milczeniu.

Ale w końcu któregoś wieczoru po tym, jak obezwładnił jakiegoś gościa i „odprowadził” go za drzwi za to, że złapał ją za tyłek, Kat podeszła do niego, mrużąc oczy i wspierając zaciśnięte pięści o szczupłe biodra.

– Potrafię o siebie zadbać.

Aiden skrzyżował przed sobą ręce.

– Nie mam co do tego wątpliwości.

– W takim razie odpuść sobie. Inni porządkowi są trochę bardziej wyluzowani. Dzięki temu, że godzę się do pewnego stopnia na ich świntuszenie, dostaję przyzwoite napiwki. To, że zabijasz wzrokiem każdego, kto choćby krzywo na mnie spojrzy, odbija się na moich zarobkach.

Aiden nie brał pod uwagę tego, że kelnerki dostawały większe napiwki, jeśli pozwalały klientom na flirtowanie lub klepanie po tyłku. Zmarszczył brwi. Nie chciał pogorszyć jej sytuacji finansowej, ale na pewno nie miał zamiaru spokojnie się temu przyglądać.

– Ile twoim zdaniem tracisz podczas każdej takiej interwencji?

Dziewczyna wyrzuciła ręce w górę, wyraźnie poirytowana.

– Pięć, dziesięć, dwadzieścia dolarów? Skąd mam, do cholery, wiedzieć?

Aiden pokiwał głową.

– W takim razie dostaniesz ode mnie dwadzieścia dolców za każdym razem, gdy nie pozwolę jakiemuś gnojowi cię obmacywać.

Kat ściągnęła brwi i spuściła trochę z tonu.

– Nie chcę od ciebie pieniędzy, Irol.

Podobał mu się sposób, w jaki wypowiadała jego imię. A właściwie pseudonim. Kat używała fałszywego imienia i nazwiska i on też postanowił posługiwać się starą ksywką z czasów ringu. Xander jako jedyny znał jego prawdziwe imię – i jego tajemnice – i Aiden wolał, żeby tak pozostało.

– Rozumiesz, co do ciebie mówię? – spytała. – Chcę, żebyś wyluzował.

Nie ma mowy.

– Nie mogę.

– Co to znaczy: nie mogę?

Nie mógł jej tego powiedzieć, tak samo jak nie mógł sobie odpuścić, jak tego od niego chciała. Nie mógł jej powiedzieć, że zostawił dom i południowy Boston i przyjechał na to zasrane zadupie początkowo dlatego, że był winien kumplowi przysługę, ale koniec końców został z zupełnie innych powodów. Nie mógł jej powiedzieć, że obiecał, iż dla spokoju ducha jej siostry upewni się, że Kat nic nie jest, ale że odkąd ją zobaczył, zrodziła się w nim niewytłumaczalna potrzeba, by się nią zaopiekować – by ją chronić – która przesłoniła pierwotnie daną obietnicę.

Walcząc z przemożną chęcią, by wziąć ją w swoje ramiona i odpędzić widmo, które dostrzegał w jej oczach, Aiden schował ręce do kieszeni dżinsów.

– Póki tu jestem, nikt nie ma prawa cię dotknąć bez twojego przyzwolenia. – Nie był w stanie się pohamować: pochylił głowę i szepnął jej do ucha: – Nikt.

Kat odsunęła się gwałtownie z ledwo słyszalnym westchnieniem. Na jej twarzy błysnęło coś, czego nie był w stanie zidentyfikować, po czym zniknęło znów szybko w środku. Po tym zajściu już nigdy więcej z nim nie rozmawiała, poza wyrażonym oczami krótkim „dziękuję” za każdym razem, gdy jej pomógł. Nie przeszkadzała mu komunikacja niewerbalna, więc też zawsze odpowiadał spojrzeniem, mając nadzieję, że mówi: „Nie ma za co”, a nie: „A niech to, ale jesteś piękna” albo „Dałbym wszystko, żeby móc spędzić z tobą choć jedną noc”. Ponieważ go nie spoliczkowała ani nie kopnęła w jaja, uznał, że na razie szło mu nieźle.

Codziennie jednak było mu coraz trudniej ukryć pożądanie, które – jak podejrzewał – płonęło w jego oczach za każdym razem, gdy spotykały się ich spojrzenia. Nic nie mógł na to poradzić. Lubił o sobie myśleć, że jest porządnym facetem, ale nie był, do cholery, święty. Kusy, obcisły strój podkreślał jej drobną figurę i subtelne krągłości, i wiele go kosztowało, żeby nie rozbierać jej w myślach.

A potem w myślach się z nią pieprzyć.

– Irol – odezwał się Xan w słuchawce. – Przy stołach bilardowych zaczyna się jakiś smród. Widzisz?

– Ile razy mam ci powtarzać, że po tej stronie wielkiej wody nie mówi się bilard tylko „pul”? Robisz z siebie głupka.

– Jasne, a ty z tym swoim akcencikiem zgrywasz cholernego inteligenta. Pieprzony południowiec.

– Zawsze to lepiej niż być z Yorkshire, baranie.

Niektórzy kumple pili razem piwo i się obejmowali. A niektórzy boksowali worki treningowe i dogryzali sobie. Aiden i Xan nie uznawali uścisków.

Aiden zlokalizował dwóch gości, którzy kłócili się już zażarcie, ale zanim zdążył zrobić krok w ich stronę, poczuł w kieszeni wibracje telefonu. Cholera. Niewiele osób miało jego numer. A jeszcze mniej było wśród nich ludzi, których mógłby spławić. Spojrzał na wyświetlacz i zaklął pod nosem, widząc, co się pokazało.

– Xan, muszę zadzwonić. Poradzisz sobie sam?

– Uważaj, z kim rozmawiasz. Oczywiście, że sobie poradzę. Ja ze wszystkim sobie poradzę. – Xander był znany z wielu rzeczy, ale skromność nie była jedną z nich. – Idź dzwonić, ale się pospiesz. Chcę pogadać z tą laseczką, która ciągle rozbiera mnie wzrokiem.

– Może cię to zdziwi – odparł Aiden, idąc na zaplecze – ale twoje życie seksualne nie jest dla mnie sprawą priorytetową.

– Ani twoje dla mnie. Lepiej przestań się opieprzać i powiedz…

– Stul pysk, Xan. – Aiden zamknął drzwi do części biurowej i odciął się od hałasu dobiegającego z baru. – Jeśli będę chciał poznać twoje zdanie, to sam zapytam.

Wyłączył interkom i wyciągnął z ucha słuchawkę, która opadła mu na ramię. Aiden nienawidził tych telefonów. Przypominały mu o tym, o czym starał się zapomnieć. Na przykład o podwójnym życiu, które teraz wiódł.

Po kilku sygnałach odezwał się męski głos.

– Siema, O’Brien.

– Jak leci, Jax?

– Bywało lepiej, brachu. Połączenie stresu związanego z pracą z planowaniem ślubu sprawia, że V jest jeszcze bardziej znerwicowana niż zwykle. A jak dodać do tego ciągłe zamartwianie się o młodszą siostrę, to zaczynam poważnie się zastanawiać, czy nie zamieścić ogłoszenia, że poszukuję starego i młodego księdza, jak w Egzorcyście.

Aiden uśmiechnął się i oparł biodrem o krawędź zarzuconego papierami biurka.

– Liczysz więc, że aktualizacja informacji udobrucha bestię, tak?

– W tym momencie jestem gotowy spróbować wszystkiego, ale doszedłem do wniosku, że zanim zadzwonię do gazety, najpierw skontaktuję się z tobą. A więc co tam słychać w alei aligatorów? Błagam, powiedz, że uciekliście i rozpoczęliście produkcję dzieci na jakiejś plaży.

– Myślałem, że chcesz usłyszeć dobrą wiadomość.

– Kpisz sobie? To by była rewelacyjna wiadomość. Dzięki naszym żonom zostalibyśmy braćmi i moglibyśmy stworzyć pierwszą irlandzko-hawajską drużynę MMA. Wyobraź sobie tylko nasz banner. Byłby super. W logo moglibyśmy mieć ananasa z wyciętą na środku koniczynką.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: