Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Uczeń czarownicy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Marzec 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uczeń czarownicy - ebook

„Uczeń Czarownicy”, pozornie jest to, książka zawierająca zbiór opowiadań. Przyjemne historie wyrwane z linii życia Rodu Dwóch Dłoni, opowiadają o losach niczym nie wyróżniającej się rodziny… Ale czy na pewno? Pozwólmy porwać się autorowi w podróż poprzez pokolenia rodziny noszącej piętno dwóch dłoni. Ludzi, którym nie obcy jest świat dawnych, mistycznych bóstw czy czarów. Poznajmy historie istot, którymi się stali, po zetknięciu się ze światem czyhającym tuż za zamkniętymi powiekami. Przypatrzmy się uważnie… Czy te historie, różnych osób w różnym czasie, na pewno nie są ze sobą powiązane?

Adrian K. Antosik
Szczecinianin, urodzony w 1988 roku. Jako gimnazjalista podjął pierwsze próby w świecie literackim, które po latach ukazały się w zbiorowym tomiku wierszy i jako elektroniczna książka. Publikował wiersze na stronie internetowego wydawnictwa www.zaszafie.pl.  W ramach współpracy z internetowym wydawnictwem Goneta.net wydał tomiki wierszy takie jak „Słowa pisane na skrawku papieru” czy elektroniczne książki takie jak „Plemię”. Wziął udział w projekcie organizowanym pod patronatem internetowego wydawnictwa www.bezkartek.pl, którego wynikiem było napisanie i wydanie internetowej książki pt. „Płomień Śmierci”.

Spis treści

Obojętny
Wataha
Wilczy Trop
Bies
Pani Serca
Klan Krwiopijców
Narodziny Ucznia
Poświęcenie Dziecka
W Wilczym Stadzie
Krwawy Rytuał
Śniący
Cytrus
Zemsta Krwiopijcy
Wróg Zza Płotu
Uczeń Czarownicy
Podziękowania
o autorze

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-322-5
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pamięci Reginy Cieślak

Z domu Chmielewskiej

Ukochanej Babci

Obojętny

rok 1945

W 1945 roku wraz z rodziną osiedlił się w małej wiosce położonej niedaleko Szczecina. Choć nie można było tego miejsca, w którym rozpoczynali swoje nowe powojenne życie, jednoznacznie podczepić pod jakąkolwiek z okolicznych wiosek. Był to raczej wolnostojący dwór, bardzo zaniedbany i zniszczony przez wojnę. Jego wielką zaletą były duże połacie lasu oraz ziemi, które otrzymał wraz z gospodarstwem potomek Rodu Dwóch Dłoni. Jeszcze przez wiele lat po tym jak wprowadził się do tego miejsca nie mógł uwierzyć, że wszystko to, co teraz prawnie należało do niego, było rzeczywiście jego własnością. Gdy wprowadzał się do Buczyny, bo tak nazywano miejsce, w którym zamieszkał, cały jego majątek był złożony na solidnym drewnianym wozie ciągniętym przez dwa dorodne konie. W większości składał się on z czegoś, co dałoby się spożyć lub posadzić. Za wozem powoli krok za krokiem człapały dwie krowy i biegał beztrosko pies. Kiedy zatrzymali się przed potężnym domem jego żona chwyciła go za rękę, a gromadka dzieci zaczęła rozglądać się dookoła wyjrzawszy spod sterty grubych kożuchów.

– Pawle czy to wszystko jest nasze – pytała rozglądając się wokoło.

Mężczyzna uśmiechnął się do swojej ukochanej. Wiedział, że jeszcze pięć miesięcy i ich mała rodzina powiększy się, a teraz, gdy czas wojennej udręki się skończył, mieli szansę na lepsze życie.

– Tak Heleno, to wszystko należy do nas. W końcu mamy własne miejsce na świecie – szepnął jej do ucha.

Pocałowała go wzruszona. Gdyby ktoś spojrzał na to wszystko chłodnym okiem znawcy zobaczyłby tu wiele rzeczy, które będzie trzeba naprawić zanim doprowadzi się posiadłość, do jako takiego porządku. Dla nich jednak miejsce to wydawało się jakby żywcem wyciągnięte ze snu. Gdy wieczorem kładli się spać, w najmniej zniszczonym pomieszczeniu w dworku, uśmiechali się do siebie serdecznie. W ich sercach panował spokój, a było to dla nich uczucie, którego od dawna nie zaznali. Z pewnością przespaliby spokojnie całą noc gdyby nie to co stało się po zmierzchu. Zaszumiał wiatr, a Paweł poderwał się gwałtownie z łoża szepcząc:

– Tak ojcze.

Wyśliznął się zwinnie z objęć ukochanej nie budząc jej. Gdy jego córeczka delikatnie się poruszyła zamarł wyczekująco. Kiedy zobaczył, że dziecko wciąż grzecznie śpi ruszył dalej. Już po chwili stał przed domem ściskając w dłoni mały, ozdobny flakonik. Podniósł go wysoko przed siebie, a w srebrzystym świetle księżyca będąca w środku ciecz wydała mu się czarna jak smoła. Mimowolnie wzdrygnął się, jednak ostatnia wola ojca określała jasno, co miał zrobić i chciał być jej posłuszny. Bardziej instynktownie niż z rozmysłem ruszył przed siebie. Po dobrych dwudziestu minutach wyszedł na niewielką polankę. Miejsce wydało mu się idealne, zwłaszcza, że stała tu ruina czegoś, co kiedyś mogło być kapliczką. Zrzucił z siebie koszulę i rozłożył ręce tak, że jego cień w blasku księżyca przypominał krzyż. Gdyby ktoś teraz przechodził koło owej łączki mógłby przysiąc, że na jej środku stoi jakaś zbłąkana dusza szukająca ukojenia podczas swej wieczystej udręki. Te dziwne złudzenie tworzyło światło księżyca odbite od niebywale jasnej karnacji mężczyzny. Paweł uniósł głowę w kierunku księżyca i szeptem zaczął mówić słowa, których nauczył go jego ojciec:

– Ja Paweł z Rodu Dwóch Dłoni, niedotknięty dziedzictwem mych przodków. Ja Paweł z Rodu Dwóch Dłoni, ani złem ani dobrem do cna nieprzesycony. Ja Paweł z Rodu Dwóch Dłoni Obojętny. Nakazuję byście do domu wracali, by wasze ciała powróciły do tej ziemi i na sen wieczysty w niej spoczęły.

Powolnym ruchem ręki otworzył flakonik, a następnie wylał całą jego zawartość na ziemię. Zamknął buteleczkę i uniósł nad głowę. Wziął głęboki wdech, jego mięśnie napięły się mocno, gdy z całych sił ściskał trzymane w dłoniach puste naczynie. Ciszę nocną przerwał trzask pękającego szkła. Szybkim ruchem Paweł rozrzucił wokoło siebie okruchy, a następnie odwrócił się ruszając w stronę domu. Z ran na dłoniach obficie ciekła mu krew, znacząc trawę ciemnymi smugami. Lecz gdy dotarł do obrzeży polany na skórze nie zostały po nich nawet zasklepione blizny.

Kiedy mężczyzna kład się z powrotem obok swej ukochanej w głowie dźwięczały mu słowa ojca: „To jedno z tych zaklęć, które związują cały ród z daną ziemią. Gdy je ktoś wykona wszyscy jego potomkowie będą mu podlegali.” W tym samy momencie na polance ziemia chciwie wciągała w głąb siebie to, co pozostawił na niej jej pan. Tej zimnej nocy ona go pokochała. Od tej pory chciała służyć tylko jemu i jego potomkom.

Od dnia wprowadzenia się do nowego domu minął już prawie tydzień, a Paweł wciąż próbował nadążyć ze wszystkim. Zaskoczył go fakt, że obora i stojąca tuż obok niej stajnia były w o wiele lepszym stanie, niż sam dworek. Po szybkim zabezpieczeniu najlepiej zachowanej izby oraz pomieszczania obok, przeniósł wszystko, co ze sobą zabrali do domu. Żywy inwentarz, wprowadził do izby obok, miał jednak nadzieję, że następnej zimy zwierzęta będą miały już swoje miejsce poza budynkiem mieszkalnym. Zaopatrzenie domu we względnie suche drewno również nie przysporzyło mu problemu, jednakże była to praca bardzo czasochłonna. Do niedzieli udało mu się zrobić najpilniejsze prace, dzięki, którym mogli przeżyć, grzejąc się przy cieple ognia w domu. Z samego rana pojechali do najbliższego kościoła, który mijali w jednej z wsi, gdy tu zmierzali. Ubrani w odświętne ubrania pokazali się swoim nowym sąsiadom, a po nabożeństwie wrócili do dworu. Spędzili spokojny dzień, choć nie tak do końca. Było coś, co dręczyło Pawła od samego początku. Wyczuwał on czyjąś obecność, tak jakby ktoś czaił się na krawędzi spojrzenia. Widoczny jedynie kącikiem oka, lecz gdy spoglądało się, by dokładniej przyjrzeć się postaci czemuś, tam nikogo już nie było. Z biegiem czasu obecność ta zaczęła przypominać mu ludzkie kształty. Późnym wieczorem, gdy dzieci położyły się już spać, Paweł siedział zapatrzony w płomienie rozmyślając. Niedawno dostrzegł na policzku starszego z synów delikatną plamkę. Przerażało go też wszechogarniające uczucie czyjegoś nieustannego obserwowania jego osoby. Widział też, że żona zaczyna na niego spoglądać nie ufnie. Cicho westchnął wrzucając do ogniska małą kulkę z papieru. Z zafascynowaniem wpatrując się, jak spala się powolutku trawiona przez płomienie. Nagle podskoczył jak oparzony, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Helena cofnęła rękę zaskoczona.

– Przestraszyłam cię.

– Wybacz, zamyśliłem się.

Spojrzał w oczy swojej żony i uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu tym samym.

– Zrobiliśmy w tym tygodniu bardzo dużo i wszyscy ciężko pracowali. Wyglądasz na zmęczonego, mój kochany. Jest już późno, chodź spać.

– Tak nie jest lekko – przytaknął jej – masz rację, chodźmy.

Położyli się, sen przyszedł bardzo szybko. W izbie słychać było już tylko równe oddechy śpiących. Mijały godziny a ogień wesoło igrający na palenisku zaczął dogasać. Gdy nastała godzina, kiedy to ludzie śpią snem najgłębszym, powietrze w pomieszczeniu dziwnie zafalowało, ukazując dwie ludzkie postacie w wykwintnych strojach.

– Nie powinniśmy tu przychodzić – powiedział mężczyzna – zakłócamy tylko ich spokój. I… I… Widziałaś, ten mężczyzna chyba nas dostrzega…

– Chcę tylko znów na niego popatrzeć – odparła kobieta, powoli zbliżając się do łóżka jednego z synów Pawła – on jest taki podobny do naszego chłopca…

– Ostatniej nocy też tak mówiłaś… Błagam cię kochanie… Nie ruszaj go, świat żywych i umarłych nie powinien się stykać… Zwłaszcza w tak młodym wieku…

– Ostatni raz – wyszeptała pochylając dłoń ku twarzy chłopca – jeden jedyny, ostatni raz…

Nagle, gdy już prawie dotknęła dziecięcego policzka, jakaś nieznana ręka chwyciła ją za nadgarstek. Raptownie obróciła głowę i z zaskoczeniem zobaczyła, że stoi obok niej nieznany jej dotąd duch.

– Twój mąż ma rację – powiedział spokojnie Paweł – chłopak zacznie chorować, a później umrze… Chyba nie chcesz być tego przyczyną?

Kobieta zszokowana wyrwała rękę z uścisku mężczyzny.

– Jak to możliwe…? Przecież… Chyba nie? – zaczął bełkotać mężczyzna.

– Spokojnie… Ja wciąż żyję. Teraz jednak porozmawiajmy. Od dawna wiedziałem, że gdzieś tu jesteście, nie musicie się mnie obawiać, nie będę próbował was przepędzać. Z pewnością leżą gdzieś tutaj wasze szczątki. Od razu się domyśliłem, choć nie mogłem ich znaleźć. W końcu stwierdziłem, że najlepiej będzie, jeśli z wami porozmawiam… Spróbuję pomóc…

– Nie możesz nam pomóc – rozszlochała się kobieta – nie jesteś księdzem, nie zakopiesz nas w poświęconej ziemi…

– Widziałem tutaj zrujnowaną kapliczkę, wokoło niej ziemia na pewno jest poświęcona.

Oba duch wpatrzyły się w niego z niedowierzaniem. Bo oto ten nieznajomy mężczyzna właśnie wydobył swoją duszę z ciała tylko po to by zaoferować im godny pochówek. Przez długą chwilę przyglądali mu się badawczo, po czym kobieta znów się odezwała .

– Czego oczekujesz w zamian?

Zaskoczony Paweł spojrzał na nich, po czym uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Jeśli przestaniecie nawiedzać moją rodzinę, będzie to wystarczającą zapłatą…

– To będziesz miał od razu, gdy nasze szczątki zostaną należycie pochowane. Jednak ani ja – zaczął perorować mężczyzna – ani moja żona nie chcemy okazać się niewdzięcznikami. Nim nas pochowasz możemy ci pomóc.

Paweł spojrzał na dusze wpatrujące się w niego z wyczekiwaniem. Jednak mimo ogromnych chęci nie przychodziło mu nic, w czym potrzebowałby pomocy od zmarłych. Na jego twarzy pojawił się uśmiech zakłopotania.

– Może zacznijmy od początku, nazywam się Paweł Kruk z Rodu Dwóch Dłoni – powiedział wyciągając rękę.

– Stanisław Chmielewski – odparł mężczyzna uciskając wyciągniętą ku niemu dłoń – kamieniarz z Buczyny, a to moja żona Apolonia. Jesteśmy dawnymi gospodarzami na Buczyn. Teraz jak widzisz snujemy się po tej ziemi.

Kobieta uśmiechnęła się.

– Wiem, co możemy dla ciebie zrobić Pawle, pokarzemy ci wszystko, co może być twojej rodzinie potrzebne tutaj na miejscu. W zamian za to oprócz pochówku wykujesz w kamieniu piękny napis nagrobny nad naszymi ciałami – bezgłośnie klasnęła w ręce uradowana – nawet wiem, który będzie najbardziej nam odpowiadał. Mój mąż nauczy cię tyle ile trzeba byś zrobił to odpowiednio.

Paweł spojrzał się na nich, zastanawiając się.

– Dobrze, dopóki ziemia jest zmarznięta mogę zająć się innymi rzeczami – powiedział skinąwszy głową – jednak nie będziecie już więcej nawiedzać mojej rodziny! Zwłaszcza Józefa.

Twarz pulchnej kobiety nagle posmutniała, jednak po chwili skinęła powoli głową na znak zgody.

– A teraz kładź się już spać Pawle Kruku z Rodu Dwóch Dłoni – powiedział Stanisław – jutro znów czeka cię wiele pracy.

Mężczyzna skłonił się im, po czym podszedł do swojego ciała i wniknął w nie bezszelestnie. W pomieszczeniu rozległo się chrząknięcie Pawła, który poruszył się przez sen. Po czym w pomieszczeniu na powrót zapanowała cisza. Dwa duchy stały wpatrując się w niego.

– Myślisz, że już nas nie słyszy – zapytała Apolonia.

– Raczej nie – powiedział spokojnie jej mąż.

– Możemy mu zaufać?

– Nie! Chce się nas pozbyć, dlatego jest taki miły. Nie możemy mu zaufać, a na pewno nie możemy mu pokazać wszystkich sekretów Buczyn. Tak wielu ludzi zginęło już przez nie, jeszcze by tylko sprowadził na ten dom kolejne nieszczęścia…

– To, co chcesz zrobić? Przecież nie możemy patrzeć jak wszystko powoli obraca się w niwecz.

– Pomożemy mu, wszak mamy czas go poznać, a dopóki ziemia nie odtaje i tak nie dostąpimy pochówku... Mamy czas by go poznać – powtórzył jakby próbując samego siebie do tego przekonać.

– Myślisz, że znikniemy stąd, gdy nasze ciała spoczną w poświęconej ziemi?

– Nie wiem, czas pokarze… Najpierw musimy się w niej znaleźć. Zawsze też jest nadzieja, że będziemy mogli tu wracać. Wszak Bóg jest miłosierny. Teraz zastanówmy się, w czym możemy mu pomóc.

W ciszy przysiedli w kącie nieopodal kominka, bardzo cicho, tak jak to tylko potrafią istoty nienależące już do tego świata zaczęli wymieniać się pomysłami…

Gospodarze obudzili się wraz z brzaskiem dnia. Paweł od razu dostrzegł dwa duchy siedzące przy wygasłym kominku. Jednak nie zwracając na nie zbytniej uwagi, zaczął poranne przygotowania. Gdy on rozpalał polana na palenisku, oraz przygotowywał drewno na cały dzień, a jego żona robiła śniadanie, dzieci zabrały się za oporządzanie zwierząt. Po skończeniu tych porannych sprawunków, wszyscy umyli się i usiedli do wspólnego jedzenia, podczas, którego wesoło rozmawiali. Pod koniec Paweł wziął delikatnie Helenę za rękę.

– Kochanie zabieram Józefa i Antoniego, pomogą mi w pracy. Jest kilka rzeczy we dworze, które możemy zrobić we troję.

Kobieta uśmiechnęła się do niego. Od samego rana widziała, że jego troski gdzieś zniknęły. Przestał się również bacznie przyglądać najstarszemu z synów.

– Dobrze kochany – odparła.

Mężczyzna obrócił się w stronę synów, którzy już ubierali ciepłe ubrania przygotowując się do wyjścia z ojcem. Na jego ustach znów pojawił się uśmiech. Zebrali się i wyszli, a za nimi podążyły oba duchu.

– Czemu nas ignoruje – syknęła Apolonia – przecież wiemy, że nas widzi!

– On tak, ale jego rodzina nie. Jak myślisz, jakby to wyglądało gdyby zaczął gadać do ściany, czy kominka?! Pawle, najpierw skierujemy się do starego kurnika, z tego, co wczoraj sprawdziliśmy, gdy spałeś, ostały się tam jeszcze ze dwie zdziczałe kury i kogut. Tuż obok kurnika był mały spichlerzyk pełen ziarna, możliwe, że dzięki niemu zwierzęta przeżyły zimy.

– No i może naszej małej pomocy, wszak wszystkich rabusiów solidnie straszyliśmy – roześmiała się Apolonia.

– Tato gdzie idziemy?!

– Pamiętacie jak mówiłem wam, że tu i ówdzie widziałem na wpół dzikie kury? Złapiemy je! Znalazłem miejsce gdzie siedzą.

Po dotarciu do starego kurnika, szybko rozejrzeli się. Podchodzili starając zachowywać się bardzo cicho. We trójkę stanęli przy spróchniałych drzwiach, w których brakowało jednej deski. W środku dostrzegli zbite w gromadkę ptaki próbujące się ogrzać i dziobiące rozsypane z worka stare ziarno. Kury na ich widok zaczęły głośniej gdakać.

– Jak to możliwe tato, że nie zauważyliśmy ich wcześniej?

– Nie było czasu się tym zajmować, Józefie.

– Myślisz ojcze, że mogą być tu jeszcze jakieś inne zwierzęta? Może kaczki lub gęsi?

– Mały spryciarz – roześmiał się Stanisław – kaczki odleciały. Z całego żywego inwentarza zostały tylko te kury.

– Nie Antoni, niema tu innych zwierząt. Są tylko te dwie kury i kogut. Chodźcie, spróbujemy je złapać.

Gdy tylko weszli do środka, dwa ptaki zerwały się z miejsca próbując jak najszybciej uciec. Dzieci za przykładem ojca rozłożyły ręce próbując je po chwycić. Po chwili Paweł złapał próbującego przemknąć się obok niego koguta. A zaraz po nim Antoni chwycił w ręce kurę próbującą przelecieć nad nim.

– Dlaczego ona nie ucieka – zdziwił się Józef, po czym dodał – chyba wysiaduje jajka!

– Przykryjcie ją czymś żeby nie uciekła – krzyknęła Apolonia.

Paweł rozejrzał się, po czym wziął druciany koszyk leżący w kącie i nakrył nim kwokę, a następnie przycisnął denko cegłówką.

– Chodźmy zanieść nasze zdobycze do domu i zaraz tu po nią wrócimy. Józefie popilnujesz jej?

– Dobrze ojcze.

Gdy weszli do domu, pozostała cześć rodziny wybuchnęła śmiechem na widok dzierżonych w rękach zwierząt. Helena, sprawnie podcięła ptakom lotki, podczas gdy pozostałe dzieci sprawdziły czy zwierzęta nie będą mogły uciec z pomieszczenia obok. Następnie zgodnie z radą ojca przygotowały jedno gniazdo z miseczkami z wodą i ziarnem oraz drucianym koszem, by kwoka nie niepokojona przez nikogo wysiadywała jajka. W tym samym czasie, gdy dzieci z matką przygotowywały nowe miejsca dla zwierząt Paweł wrócił do syna. Gdy ojciec zabrał wierzgającą kwokę Józef szybko zebrał cztery ciepłe jajka do kieszeni kurtki i ruszył do domu. Tam śmiejąc się beztrosko cała rodzina posadziła kurę w jej nowym gnieździe. Po czym Paweł z synami ruszył znów na dwór.

Odkąd duchy pokazały Pawłowi miejsce gdzie mieszkały zdziczałe kury minął już miesiąc. Dni wydłużyły się, a skuta mrozem ziemia odtajała. Rośliny zaczęły puszczać młode pędy i liście. Przyszła wiosna. Duchy pokazały nowemu gospodarzowi wiele małych skarbów, takich jak narzędzia nadające się jeszcze do użytku, czy niespróchniałe deski, które zachowały się pomimo niesprzyjających warunków. Służyli mu również radą oraz pomocą podczas zwyczajnych prac gospodarskich, oraz opowiadali o tym, co było w dawnych czasach w obejściu. W zamian, za to, mężczyzna poświęcał część energii na powolne prace przy odbudowie kapliczki oraz gruntu tak by w końcu móc polanę ogrodzić i przenieść tam ciała dawnych gospodarzy dworku. Również w tej sprawie Stanisław Chmielewski służył mu radą oraz nauką.

Tuż po wieczerzy, gdy dzieci zbierały się do snu mężczyzna z zaskoczeniem dostrzegł wokoło szyi najstarszego syna cień przypominający świeży siniak. Jego wzrok zaraz padł na podkrążone oczy chłopaka i niezdrową cerę.

– Józefie?

– Tak, ojcze?

– Możesz tu podejść?

Dziecko uśmiechnęło się do niego i podbiegło beztrosko do ojca wciąż siedzącego przy stole. Mężczyzna uśmiechnął się bezwiednie, po czym delikatnie rozchylił koszulę chłopca i palcami przeciągnął po ciemnym śladzie na szyi. Raptownie cofnął dłoń czując drastyczny chłód, który przeniknął końcówki jego palców.

– To nic takiego Pawle – usłyszał głos żony za plecami – zadrapał się gdzieś…

– Mama ma rację – powiedział mężczyzna przywołując na usta szeroki uśmiech – idź spać…

Józef pobiegł szybko do pozostałych dzieci, a Paweł odwrócił się do Heleny obdarzając ją czułym spojrzeniem. Teraz był pewien, że chłopca prześladował jakiś duch. Wątpił w to by któryś z duchów pogwałcił zakaz, na którym opierała się ich umowa. Doszedł do wniosku, że musiał być to ktoś inny. Gdy kładł się spać delikatnie uśmiechnął się spoglądając w stronę łóżka gdzie spały dzieci. Wiedział, że jego syn będzie bezpieczny, on się już o to postarał.

O drugiej nad ranem, gdy w pomieszczeniu jedynym wątłym światłem był prawie wygasły żar na palenisku, w najciemniejszym kącie izby zmaterializowała się dusza młodzieńca. Wsłuchując się w równe oddechy śpiących jego usta rozciągnęły się w nieprzyjemnym uśmiechu. Bardzo powolnym krokiem podszedł do łóżka, na którym spały dzieci. Ten, którego sobie upatrzył na swoją pierwszą ofiarę leżał najbliżej krawędzi. Uśmiechnął się na myśl o tym, że gdy pozostałe dwa duchy dogadały się z tym dziwnym mężczyzną i przestały nawiedzać to miejsce podczas snu dzieci. Może zrobili to, po to by nie ulegać pokusie. Jednak dało to możliwość jemu, niemieckiemu żołnierzowi, by wykończyć te podłe świnie, które zabiły go w pobliskim lesie. Jeszcze kilka takich nocnych spotkań i jego pierwsza ofiara odejdzie z tego świata w błogim śnie. Znów uśmiechnął się sam do siebie, bo choć jego ciało zabrali z powrotem na ojczyste ziemnie, on nadal tu pozostał i będzie zabijał wrogów rzeszy. Po cichu… W ciemnościach… Jego niematerialne dłonie spoczęły na szyi ofiary, nagle poczuł, że coś jest nie tak. Sam fakt, że czuł cokolwiek, był już bardzo dziwny, choć gdy przechodził nieopodal tego starego Polaczka, często zdarzało się, że czuł dziwne mrowienie na całej duszy. Jakby jego baczne spojrzenie próbowało wyciągnąć go na widok tego śmiertelnika. Teraz jednak szyja dzieciaka parzyła go, a to było wręcz nieprawdopodobne. Na granicy gdzie stykał się z żywym organizmem zaczął unosić się delikatny niebieski opar. Nim zdążył zrozumieć, co się właściwie dzieje, mgiełka przybrała kształt niebieskiej ręki, która pochwyciwszy go za nadgarstek gwałtownym szarpnięciem oderwała jego dłonie od dziecka i pociągnęła pod łóżko gdzie wciągnęła go do niewielkiego szklanego flakonika. Coś mocniej go ucisnęło i wiedział już, że szklane więzienie zostało zamknięte. Zaaferowany tym, co się stało dopiero po chwili spróbował wyjrzeć na zewnątrz. Z zaskoczeniem stwierdził, iż znajdował się na wysokości oczu mężczyzny, który trzymał zamknięty flakonik, bacznie się jemu przyglądając. Pod wpływem jego badawczego spojrzenia poczuł mrowienie. Zaraz jednak tamten stracił nim zainteresowanie. Podchodząc do łóżka otworzył duży kufer i wsadził go na samo dno. Dusza młodzieńca chciała krzyknąć w proteście, lecz ostatnie, co zobaczył to zamykające się wieko, po czym zapadła ciemność. Był sam, dziwnie ściśnięty w szklanym więzieniu. Zamknięty w mroku. Pierwszy raz w swoim istnieniu po śmierci, jak to określał, zaczął żałować, że nie posłuchał swojego ojca i nie pozostał w Niemczech gdzie mógł godnie żyć do kresu swego istnienia.Wataha

rok 1950

Początki watahy ginęły w mrokach przeszłości. Wieki zdałoby się minęły, odkąd pierwszy basior został przemieniony i porzucony przez swego stwórcę. Z upływem lat rośli w siłę, kolejne wilki zasilały szeregi stada. Jednak i dla nich nadszedł trudny czas, ataki na lykantropów nasiliły się. Bezlitośnie tępieni przez ludzi, byli zmuszeni do przemieszczania się na coraz to nowe tereny łowieckie. Na skutek prześladowań ich liczebność stale się zmniejszała, a młodych wilków nie przybywało. Gdy trafili na tereny Polski, dla ludzi nastał zły czas. Puszcze stały się niespokojne, zaroiło się w nich od obcych. Po lasach często można było usłyszeć przetaczający się w oddali groźny pomruk, jakby nadciągającej burzy. Wilki musiały unikać miejsc, gdzie rozlegał się gniewny warkot wystrzałów lub ponury huk wybuchów, jednak znakomicie się odnalazły w tych warunkach. Wciąż wędrowali, nigdzie nie osiedlając się na stałe. Czas wielkiej wojny wreszcie dobiegł końca, a licząca dziesięć sztuk wataha skierowała się ku Morzu Bałtyckiemu. Nastał rok 1950, gdy zatrzymali się w lasach nieopodal Szczecina…

Wieść o tym, że w okolicy pojawiła się trupa wędrowców rozeszła się po wioskach błyskawicznie. Zaciekawienie obcymi było tym większe, że zapraszali oni miejscowych do swojego obozu na małe występy.

Najstarszy spośród trupy już zacierał ręce na myśl o pieniądzach, jakie mieli zarobić za tańce i straszne opowieści o bestiach czających się w mroku. Przygotowania do widowiska zajęły im cały dzień. Gdy zapadł zmierzch i rozpalili wielkie ognisko, byli już w pełni gotowi na przybycie potencjalnych klientów. Przy kramie z różnymi świecidełkami i drobiazgami, tak własnego jak i cudzego wyrobu, najstarszy ustawił trzech rosłych młodzieńców najdłużej będących w trupie. Miał do nich zaufanie, bo Wania, Grigorij i Swen jak nikt potrafili naciągać ludzi na zupełnie niepotrzebne zakupy, a jednocześnie zawsze utargowali dobre ceny. Pozostała szóstka miała rozbawiać publiczność, pokazywać różne tańce, grać
i śpiewać. A na samym końcu miał wystąpić on, dostojny, ubrany w wilczą skórę. Był ostatnią atrakcją, jego opowieść miała być gwoździem programu.

Wszystko szło świetnie, ludzie zeszli się tłumnie, pierwsze występy im się podobały, a towar szedł jak woda. Zgromadzeni zaczęli ponownie zajmować miejsca przy kramie, gdy nagle rozległy się delikatne dźwięki gitary. Na ustach mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech, kiedy najmłodsza z nich, Elena, zaczęła swój wyzywający, zmysłowy taniec wokół ogniska. Wyginając i prężąc swe gibkie ciało zachwycała powabem oraz urodą. Wszyscy zebrani byli w nią zapatrzeni niczym w obrazek.

– Gorąca krew – sapnął sam do siebie.

Dziewczyna niby to od niechcenia podbiegła do kramu i wpatrzyła się w oczy Swena, jakby chciała go zahipnotyzować. Jednocześnie lewą ręką błyskawicznie zagarnęła ze stołu rzemyk z srebrną zawieszką, robiąc to tak, by zebrani wszystko widzieli. Gdy z gracją odskoczyła od straganu, dorośli parsknęli śmiechem widząc zakłopotaną minę sprzedawcy, który patrzył dziewczynie zdecydowanie nie na ręce. Nagle tancerka zatrzymała się. Bardzo powoli odwróciła się w stronę publiczności, po czym ponętnie kołysząc biodrami zaczęła iść w ich stronę. Zatrzymała się tuż przed ciemnowłosym młodzieńcem i zawiesiła mu na szyi skradzioną przed chwilą zawieszkę z wizerunkiem wilka. Na odchodne musnęła go delikatnie wargami w policzek. Widząc to, najstarszy zacisnął mocniej pięść na trzymanej lasce. Nie czekając na dalsze wygłupy dziewczyny, ociężale wszedł w krąg światła. Muzyka ucichła,
a reszta trupy wycofała się. Oczy wszystkich zebranych wpatrywały się w niego, gdy siadał powoli na zwalonym pniaku. Dzieci szybko wysforowały się naprzód, by móc lepiej słyszeć mrożących krew w żyłach opowieści siwowłosego mężczyzny. Ten teatralnym gestem odchrząknął, po czym zaczął donośnie przemawiać.

–Wiecie, dlaczego boimy się ciemności?

– Nie – odpowiedziały dzieci chórkiem.

– Bo w ciemnościach czają się złe stwory! Czyhające na małe, zbłąkane duszyczki nieśpiące grzecznie w łóżeczkach. A wiecie, co jest najstraszniejszym spośród wszystkich stworów?

– Czarownica – krzyknął jakiś malec.

– Wampir – krzyknęła dziewczynka.

– Nie – mówił spokojnie mężczyzna. – Najgorszym ze stworów jest wilkołak. Za dnia wyglądający jak my… W nocy wyglądający jak my… I tylko przez trzy dni w miesiącu mogący się przemieniać… Przez trzy dni pełni!

– Jak to?! – krzyknęła jakaś kobieta. – Wszak pełnia trwa jeden dzień.

– Tak – przytaknął siwowłosy mężczyzna – ale wilkołaki mogą się zmieniać w dzień przed pełnią, podczas pełni, gdy są najpotężniejsze i dzień po pełni… Legendy głoszą, że najpotężniejsi spośród nich mogą zmieniać się, kiedy zechcą. Jednak najgorsze są młode wilkołaki, świeżo przemienione… Pragnące krwi, niepanujące nad sobą. Przemieniają się zaraz, gdy tylko ich natura pozwoli na to i ścigają swoje ofiary dopóki ich nie dopadną… A później nie pamiętają tego, co się wydarzyło…

– Jak można stać się wilkołakiem?

Niepewne pytanie zatrwożonej małej dziewczynki wywołało uśmiech na twarzy mężczyzny.

– Można na trzy sposoby… Gdy podczas przemiany wilkołak zadrapie człowieka lub ugryzie
i ten przeżyje, z pewnością stanie się wilkołakiem… Gdy do naszej krwi dostanie się krew przemienionego wilkołaka… Oraz najbardziej rzadki przypadek gdy dziecko będzie poczęte podczas któregoś z dni pełni, a matka dochowa ciążę, nowonarodzone dziecko będzie wilkołakiem… Są tacy, co mówią, że taki właśnie potomek jest najsilniejszy spośród wilkołaków. A teraz, jeśli pozwolicie – krzyknął tak głośno, iż część ludzi mimowolnie podskoczyła, po czym dokończył spokojnym już głosem – pozwólcie, że opowiem wam bajkę o wilkołaku.

Wszystko wydarzyło się dawno, dawno temu…

Trzy dni minęły szybko, dwa wozy były już spakowane, a wszyscy czekali już tylko na ostatniego z trupy.

– Kalebie – najstarszy drgnął, gdy usłyszał głos Stefana.

– Tak?

– Janka nigdzie nie ma. Olaf poszedł zasięgnąć języka, ale wydaje mi się, że powinniśmy ruszać. Ludzie są niespokojni, zwłaszcza po wczorajszej pełni.

– Może i masz rację – mówiąc to dostrzegł młodzieńca wyłaniającego się zza zakrętu – zaraz się dowiemy. Olafie, jakie wieści?

– Ruszajmy jak najprędzej!

Nie pytając o szczegóły Kaleb wskoczył na wóz i uderzył konia lejcami. Bezzwłocznie ruszyli pozostawiając za sobą wydeptaną ziemię wraz ze śladem po ognisku. Po chwili przysiadł się koło niego Olaf.

– Mów.

– Wieśniacy znaleźli rozszarpanego jelenia w lesie w pierwszą noc pełni. Dzisiaj znaleźli kolejnego oraz jakiegoś starca. Wieść szybko rozeszła się po wsiach, krewni zaczęli się szukać. Okazało się, że w jednej rodzinie zaginął chłopak. Rozpoczęli poszukiwania. Znaleźli go majaczącego w gorączce z rozszarpaną ręką. Mówią, że musiało to być jakieś dzikie zwierzę. Co bardziej zabobonni zaczęli już krzyczeć o wilkołakach.

– Co z Jankiem?

– Nie żyje. Znalazłem go rozciągniętego kilometr od miejsca, gdzie leżał tamten ranny z wioski. Jego ciało było poszarpane przez zwierzęta, nie było czasu, ukryłem je w leju po wybuchu i przysypałem liśćmi. Trochę czasu minie zanim ktoś go odnajdzie.

– Dobrze zrobiłeś. Był nowy w trupie, nie będziemy po nim płakać, a tylko by nas ludzie na języki wzięli. Za kilka dni lisy tak go oporządzą, że ludzie nijak nie dojdą, kim on był. A do tego czasu nas już tu dawno nie będzie.

Zamilkli. Dalsza podróż minęła im spokojnie, nikt ich nie ścigał. Czasem się tak zdarzało, gdy wieśniacy postanowili zrzucić winę za czyjąś śmierć na nich, tym razem jednak mieli spokój. Gdy zaczęło zmierzchać zatrzymali wozy na niewielkiej polance. Wyprzęgli konie i pozwolili się im paść na soczystej trawie, po czym rozpalili ognisko, wokół którego spokojnie się rozsiedli, czekając na Olafa. Młodzieniec dołączył do nich jako ostatni, dobywszy wcześniej z wozu ruszt i oprawionego dzień wcześniej wieprzka, zabrał się za przyrządzanie jedzenia. Kaleb przeniósł wzrok na zbite w grupkę kobiety, w ich oczach dostrzegł dziką żądzę, gdy obserwowały powoli obracającego się na rożnie świniaka.

– Kobiety – szepnął sam do siebie – zawsze bardziej zafascynowane niż wymaga tego okoliczność.

Chciał przymknąć oczy i odprężyć się, gdy nagle usłyszał delikatne mruknięcie.

– Elena, zapanuj nad Esterą i Anastazją – warknął do prowodyrki – dość już zabawy. To ostatni dzień pełni, trzeba się wyciszyć, uspokoić, a nie pić ciągle napój miłosny i biegać po lesie!

Nagle z miejsca poderwał się Swen i Stefan.

– Idziemy się odlać w krzaki – stwierdzili bez żenady i ruszyli beztrosko w kierunku lasu. Po chwili zniknęli w ciemnościach. Nagle Kaleb usłyszał przeciągłe wycie. Jak na znak trójka dziewczyn poderwała się z miejsc i popędziła w za młodzieńcami.

– Poczekajcie! – Krzyknął Kaleb.

Żadna jednak się nie odwróciła. Z rezygnacją spojrzał na Olafa, w którego oczach dostrzegł błagalną prośbę.

– Puść go – usłyszał głos Wani, który leżał z naciągniętą na oczy czapką – Grigorij dokończy pieczeń. Są bezpieczni, księżyc jest za słaby, a zresztą jest z nimi Swen.

– Dobra – nim zdążył powiedzieć coś więcej, młodzieniec zerwał się z miejsca i pobiegł za pozostałymi.

Grigorij powoli podniósł się i zajął jego miejsce. W skupieniu, jakby z namaszczeniem, zaczął obracać ruszt…

Gdy tylko weszli w krzaki, Swen pchnął Stefana i ruszył pędem zrzucając koszulę. Młodzieniec upadł, jednak zaraz się zerwał, by pójść w ślady starszego mężczyzny. Biegli szybko, a młode gałązki smagały ich po nagich torsach. Promienie księżyca padały na ich półnagie ciała. Nagle Swen zatrzymał się, przyłożył dłonie do ust. Z jego gardła wydobyło się przeciągłe wycie. Po chwili wybuchł radosnym śmiechem i pobiegł dalej. Młodzieniec biegł kilka kroków za nim, gdy do jego uszu dobiegł gardłowy pomruk. Zatrzymał się zaskoczony, wsłuchując w dźwięki nocnego lasu, jednak jedynym odgłosem słyszalnym wśród ciszy były kroki jego oddalającego się towarzysza. Już miał ruszyć w ślad za nim, gdy dźwięk ponownie dobiegł z gęstych krzaków naprzeciw niego. Coś wielkiego nagle skoczyło ku niemu, powaliło go na ziemię nim zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, a potężne szczęki zatopiły się w gardle dusząc z cichym bulgotem nieudolny opór ofiary…

Dziewczyny wpadły między drzewa i zachichotały, zobaczywszy porzucone koszule mężczyzn. Niewiele się zastanawiając zaczęły zrzucać ubranie w biegu. Nagle Anastazja upadła i zaniosła się głośnym śmiechem. Wtórujący jej śmiech Eleny i Estery oddalał się coraz bardziej. Podniosła głowę, by spojrzeć za odbiegającymi dziewczynami. W srebrzystych promieniach księżyca zobaczyła tuż przed sobą okrwawiony pysk wielkiego wilka, który obnażał kły. Raptownie spróbowała się poderwać, lecz nim to zdążyła zrobić, rzucił się na nią. Jego zęby zatopiły się w jej ciele.

Olaf wbiegł do lasu jako ostatni. Raptownie zatrzymał się, gdy zobaczył zwalisty kształt nad świeżym trupem dziewczyny. Uśmiech zniknął z twarzy młodzieńca, poczuł jak po plecach przelatuje mu chłodny dreszcz. Jego źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Bardzo powoli zaczął się wycofywać. Nieopatrznie stanął na kruchej gałązce, która z trzaskiem pękła pod jego butem. Bestia natychmiast uniosła łeb, odwracając się w jego stronę i szczerząc kły. Nim się na niego rzuciła, zdążył jeszcze dostrzec bliznę w kształcie ludzkiej lewej dłoni na piersi basiora…

Przerażający wrzask zatrzymał Swena w miejscu. Od razu rozpoznał krzyczącą Esterę. Błyskawicznie rozejrzał się wokoło siebie, nie dostrzegłszy nigdzie Stefana popędził z powrotem. Gnał jak oszalały, a serce waliło mu jak młotem. Wypadł z krzaków i ledwo udało mu się wyhamować, by nie wpaść na dziewczyny.

– Co się stało?

Rzuciwszy pytanie szybko obiegł wzrokiem całą scenę. Nad świeżym trupem Stefana klęczała okrwawiona półnaga Estera, ocierając rozdygotanymi dłońmi łzy. Tuż obok niej stała Elena.

– Ja… ja… upadłam na niego… on już był martwy…

Mężczyzna szybko przykucnął, by przyjrzeć się śladom na ciele, od razu rozpoznał ugryzienia, jakie pozostawiają wilki. Bardzo duże wilki.

– Zabił go wilk!

– To, to niemożliwe – wyjęczała Ester jednocześnie odsuwając się od zwłok – przecież księżyc jest za słaby…

Nagle z krzaków za nią wychynęła paszcza wilka. Potwór zatopił ostre zębiska w jej ramieniu i nie zważając na wrzaski śmiertelnie przerażonej dziewczyny pociągnął ją za sobą. Krzyki szybko się oddalały, Swen doskoczył do Eleny, która w pierwszym odruchu chciała pomóc przyjaciółce.

– Uciekajmy!

Krzyknąwszy pociągnął ją za rękę. Wrzaski dziewczyny jeszcze przez chwilę im towarzyszyły. Kiedy umilkły para bezwiednie przyśpieszyła biegu.

Gdy usłyszeli potworny wrzask, poderwali się z ziemi i ruszyli w stronę lasu. Kiedy przerażające krzyki znów rozniosły się wśród ciszy nocy, Kaleb gestem nakazał im się zatrzymać. Rozejrzał się dookoła, po czym wziął bardzo głęboki wdech.

– Czuję wilka – stwierdził cicho.

Jak na potwierdzenie jego słów z krzaków wybiegła Elena wraz ze Swenem. Tuż za nimi wyskoczył potężny basior i runął na plecy mężczyzny, obalając go. Błyskawicznie zatopił zęby w jego karku, coś przeraźliwie chrupnęło, a jęki mordowanego ucichły. Zwierzę podniosło łeb, jego upiornie żółte ślepia wpatrzyły się w najstarszego mężczyznę, który wyciągnął do niego otwarte dłonie. Za nim skryła się pozostała przy życiu trójka. Zwierzę powoli zaczęło ich okrążać. Mężczyzna zaczął obracać się w ślad za nim, nie spuszczając z niego wzroku.

– Jest młody – zaczął szeptać sam do siebie – jeszcze widać rany na łapie, przez które został przemieniony. To jego pierwsza przemiana… Jest silny… Bardzo silny… Może zmieniać się nawet przy tak małym oddziaływaniu księżyca… Nawet ja nie dałbym rady się przemienić…

Nagle na jego piersi dostrzegł bliznę w kształcie lewej dłoni.

– On musi być świadomy, zabija z wyrachowaniem… – Szepnął sam do siebie, po czym dodał głośno – spokojnie! Nie musisz się nas obawiać! Jesteśmy tacy jak ty! Wszyscy jesteśmy wilkołakami… Chodź, przyłącz się do nas…

Natychmiast młody basior zatrzymał się, potrząsnął łbem i sapnął. Powoli przemiana zaczęła ustępować, znów stawał się człowiekiem. Nagle Kaleb poczuł na ramieniu uścisk Eleny, ona również go rozpoznała. Szesnastolatka, któremu pierwszej nocy wręczyła zawieszkę na rzemyku. Wzrok mężczyzny przeniósł się na oczy nowo przemienionego, z przerażeniem zauważył, że wciąż pozostały wilcze.

– Grasowaliście w moich lasach – powiedział dziwnie gardłowym głosem młodzieniec – zabijaliście zwierzynę i ludzi. Ja sam o mało przez was nie zginąłem! Powiedz mi starcze, dlaczego miałbym dołączyć do tak nikczemnych kreatur jak wy?!

– Jesteśmy watahą – krzyknęła Elena – jedną wspólną rodziną! Do której ty również się zaliczasz! Nie możesz się nas wyprzeć! Jesteś jednym z nas! Przemienionym! Żaden wilkołak nie może bezkarnie zabijać innych wilkołaków! Zwłaszcza taki szczyl jak ty!

Młodzieniec dziwnie się uśmiechnął, na widok tego grymasu ciarki przeszły po plecach całej czwórki. Nagle zza pleców Kaleba doszedł spokojny głos zwykle milczącego Grigorija:

– Za naszą krew odpłaci ci protoplasta naszego rodu! To on dba, by prawo było przestrzegane wśród wilkołaków. Porzuca swoje dzieci na całym świecie, by z ukrycia je obserwować i karać za przewiny. Kimże ty jesteś, by podnosić rękę na swoich współbraci? Jakim mianem się zwiesz, młodziku…?

– Nazywam się Józef z Rodu Dwóch Dłoni – powiedział spokojnym głosem, po czym dodał, ironicznie się uśmiechając – wasza niedoszła ofiara, a także kat i oprawca …

Powiedziawszy to napiął raptownie mięśnie, jego twarz wykrzywił grymas bólu. Dopiero teraz, podczas przemiany, dotarło do Kaleba, że już gdzieś słyszał o tym rodzie. Jednak za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Zrezygnowany stanął i bezradnie patrzył jak jego podopieczni w popłochu uciekają, nie mogąc się przemienić. Bestia jako pierwszego zabiła Grigorija, po czym dopadła Wanię próbującego znaleźć jakąś broń na wozie. Świeże strużki krwi ochlapały całą burtę wozu. Na koniec dopadł Elenę, której nie zabił od razu. Atakował ją łapami zadając pazurami liczne rany, przewracając co chwila i patrząc, jak ofiara przeraźliwie jęcząc, z uporem zaszczutego zwierzęcia co chwila podnosi się, by spróbować ucieczki.

Najstarszy wciąż patrzył. Tak wiele razy widział, jak jego podopieczni robili to innym ludziom… Zaskoczyło go, że teraz wydało mu się to tak okrutne.

Nieludzki oprawca w końcu ją zagryzł, kończąc jej próby podniesienia się i oparcia na pozbawionym stopy, krwawiącym kikucie nogi. Gdy wreszcie umilkł ostatni, rozdzierający jęk ofiary, ruszył w stronę ostatniego ocalałego. Nie spiesząc się, stąpał krok za krokiem, jakby napawając się tym, że starzec musi czekać na swoją kolej. W oczach bestii pełgały diabelskie ogniki, a pysk wykrzywiał grymas jakby potwornego, drwiącego i najeżonego zębami uśmiechu.

– Zostaniemy pomszczeni – powiedział cicho Kaleb.

Mimo to wiedział, że może być to jedynie czczą pogróżką. Gdy padał na ziemię powalony ciężarem bestii, a ostre kły zatapiały się w jego gardle, jego ostatnią myślą było, że jednak powinni ominąć to przeklęte miejsce. Tak, jak to radził Grigorij, lecz oni zbagatelizowali jego sen. Koszmar o potworze czyhającym na ich wilcze dusze…o autorze

Adrian K. Antosik

Szczecinianin, urodzony w 1988 roku. Z wykształcenia oraz zamiłowania chemik. Swoje pierwsze kroki w świecie literackim postawił jako gimnazjalista. Ukazały się one po latach w zbiorowym tomiku wierszy.

W ramach współpracy z internetowym wydawnictwem Goneta.net wydał tomik wierszy „Słowa pisane na skrawku papieru” oraz e-book „Plemię”. Wziął udział w projekcie organizowanym pod patronatem internetowego wydawnictwa bezkartek.pl, którego wynikiem było napisanie i wydanie interneto¬wej książki pt. „Płomień Śmierci”.

Ponad to, w wydawnictwie e-bookowo ukazały się jego e-książki „Quattuor Insanitas” i „Szeregowy”, które doczekały się również papierowej wersji oraz ilustrowany e-tomik wierszy „Szept Serca”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: