Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ukochany syn - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ukochany syn - ebook

Poruszająca opowieść o losach młodego człowieka u progu dorosłego życia pióra autorki bestsellerowej „Sekretnej córki”. 


Anil przyszedł na świat w zamożnej rodzinie z rolniczych rejonów Indii. Wszyscy oczekują, że jako najstarszy, ukochany syn przejmie po ojcu rolę głowy klanu oraz lokalnego sędziego, mądrze i z wyczuciem rozstrzygającego spory mieszkańców wioski. Anil dokonuje jednak innych wyborów. Jako pierwszy w swojej rodzinie skończy studia i zostanie lekarzem, pierwszy opuści też Indie, by pracować za oceanem. Tysiące kilometrów od rodzinnej wioski rozpoczyna nowe życie w pełnym pokus Dallas, poznaje smak alkoholu i miłości, odkrywa również mroczne strony swojej przybranej ojczyzny i na własnej skórze przekonuje się, ile niebezpiecznych sprzeczności ona skrywa. Praca w obleganym przez najbiedniejszych mieszkańców miasta szpitalu jest wyczerpująca i nie szczędzi mu rozczarowań, mimo to Anil nie zamierza się poddawać, zdecydowany w tym właśnie miejscu na świecie zbudować swoją przyszłość. 
Tymczasem w Indiach przyjaciółka Anila z dzieciństwa Leena wychodzi za mąż i opuszcza ukochany dom, by zamieszkać z nową rodziną. Wkrótce pozna smak okrucieństwa i przekona się, że marzenie o miłości równie silnej jak ta, która połączyła jej rodziców, może na zawsze pozostać niespełnione. Źle dzieje się również w życiu Anila. Dramatyczne wydarzenie stawia pod znakiem zapytania jego wartość jako lekarza i przyjaciela. Nawet jego szczęśliwy dotychczas związek zaczyna się psuć. Podczas letniej wizyty w rodzinnej wiosce Anil odnawia znajomość z Leeną, która zdaje się go rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Na drodze ich miłości stanie jednak pewna fatalna w skutkach decyzja sprzed lat. 
Dwoje młodych ludzi będzie musiało wybierać pomiędzy wolnością a obowiązkiem, lojalnością a prawdziwym uczuciem. 

Shilpi Somaya Gowda urodziła się i wychowała w Toronto, w rodzinie imigrantów z Bombaju. Latem 1991 roku pracowała jako wolontariuszka w indyjskim sierocińcu. Obecnie wraz z mężem i dziećmi mieszka w Kalifornii. Jej poprzednia powieść „Sekretna córka” znalazła się na listach bestsellerów „NY Timesa”, „USA Today”, „IndieBound” i stała się międzynarodowym bestsellerem przetłumaczonym na 24 języki.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-426-5
Rozmiar pliku: 664 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MAYA O ZAJĘCZEJ WARDZE

Anil Patel miał dziesięć lat, kiedy po raz pierwszy wziął udział w jednej z prowadzonych przez ojca rozpraw.

Dzieci zwykle nie wpuszczano na sesje sądu polubownego, ale dla Anila uczyniono wyjątek, ponieważ to on miał kiedyś objąć tę funkcję po ojcu. Był jedynym dzieckiem w sali zgromadzeń, starał się więc nie rzucać w oczy i przycupnął gdzieś w kącie. Posiedzenia sądu zawsze odbywały się tutaj, w największym pomieszczeniu największego domu w tej niewielkiej wiosce, zagubionej gdzieś pośród pól uprawnych w Indiach Zachodnich. Ta właśnie sala stanowiła pulsujące serce Wielkiego Domu, w którym rodzina jadała posiłki, ojciec czytał gazetę, matka zajmowała się cerowaniem ubrań, a Anil i jego rodzeństwo pospiesznie odrabiali lekcje, zanim wybiegli bawić się na dworze. Pośrodku stał wielki drewniany stół o grubym na cztery palce blacie i rzeźbionych nogach, których dorosły mężczyzna nie zdołałby objąć dłońmi, mebel tak solidny, że potrzeba było czterech ludzi, żeby go podnieść, chociaż od pokoleń nie przesunięto go dalej niż o metr.

Tego dnia ojciec siedział u szczytu imponującego stołu z ciotką i wujem po bokach, podczas gdy krewni, przyjaciele i sąsiedzi stali w stosownej odległości. W sali zgromadził się spory tłum, ale osoby, której los miał zostać dzisiaj rozstrzygnięty, siostrzenicy ojca, Mai o zajęczej wardze, nie było pośród zebranych. Mąż ciotki uważał chorobę córki za skutek klątwy ciążącej na rodzinie, do której wszedł. Fakt, że zgodził się przyjść i oddać sporną kwestię pod rozwagę sędziego z klanu żony, a nie własnego, był znaczący, ale nikogo nie zdziwił. Sława ojca jako sprawiedliwego i mądrego sędziego sięgała daleko poza granice ich wioski.

Wuj upierał się, że jego małżeństwo powinno zostać rozwiązane, aby mógł sobie znaleźć żonę, która urodzi mu normalne, zdrowe dzieci. Kalectwo Mai stanowiło jego zdaniem dowód, że łono żony jest zbrukane, nie wyda więc nic więcej ponad kolejne nieszczęsne dziewczęta, które nigdy nie wyjdą za mąż i na zawsze pozostaną ciężarem dla rodziny. Siedząca naprzeciwko niego żona szlochała jedynie, zasłaniając twarz skrajem sari.

Ojciec z kamienną twarzą wysłuchał argumentów szwagra, a następnie poprosił astrologa, po którego zawczasu posłał, o interpretację horoskopu dziewczynki. Astrolog nie znalazł w nim niczego złowróżbnego: Maya urodziła się pod dobrą gwiazdą, a podczas ciąży nie wystąpiły żadne zaćmienia. W końcu ojciec zwrócił się do młodszej siostry. Czy kocha córkę? – zapytał. Czy jest oddana mężowi? Czy zrobi wszystko, co należy, by bliscy byli zdrowi i szczęśliwi? Na wszystkie te pytania ciotka Anila odpowiadała kiwnięciem głowy, wciąż nie przestając szlochać. Jej mąż spuścił natomiast wzrok i wpatrywał się w stół tak długo, że Anil zaczął się już obawiać, czy wuj nie dostrzeże inicjałów, które razem z braćmi wycięli niedawno na brzegu blatu.

– Sprawa jest wyjątkowo trudna – orzekł w końcu ojciec. – To oczywiste, że nikt nie życzyłby sobie takiego losu, jaki spotkał Mayę. Ale słyszeliście wszyscy astrologa, problem nie powstał podczas ciąży czy porodu. W tym przypadku nie możemy przypisać odpowiedzialności za stan dziewczynki bardziej matce niż ojcu.

Wśród tłumu rozległy się zdumione okrzyki, sam Anil aż wstrzymał oddech. Choć miał zaledwie dziesięć lat, doskonale zdawał sobie sprawę, jak niebezpiecznie jest wystawiać na szwank dumę innego mężczyzny. Głośne awantury wybuchały wśród jego krewnych ze znacznie błahszych powodów. Wszystkie oczy zwróciły się teraz na wuja Anila, który słuchał tego wszystkiego ze zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej zaszokowany sugestią, że to on mógł ponosić odpowiedzialność za chorobę córki.

– Tak więc – ciągnął tymczasem ojciec – musimy się przyjrzeć samemu dziecku. Co nam wiadomo o Mai?

Anil poczuł się odrobinę zagubiony. Cóż można wiedzieć o maleńkim dziecku, którego nawet nie było na sali? Rozejrzał się po twarzach zebranych, którzy wyglądali na równie zaskoczonych jak on.

– Maya – powtórzył ojciec. – Jej imię oznacza ułudę. A czymże jest ułuda? Czymś, co zwodzi nasze oczy? Czymś, co nie jest takie, jakie się wydaje? Bhai – teraz zwrócił się do szwagra, dotykając jego ramienia. – Przecież jesteś zbyt mądry, żeby dać się oszukać, prawda? Zdajesz sobie sprawę, że ta dziewczynka o zajęczej wardze to nie jest twoja prawdziwa córka. Wiesz, że twoja córka, twoja prawdziwa córka jest piękną i oddaną dziewczynką, dzięki której czeka cię wiele lat pełnych radości, prawda?

Wuj wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę, po czym wreszcie rozpogodził się i powoli skinął głową. Ruch był ledwie zauważalny, więc wszyscy czekali w napięciu na ponowne skinięcie, po którym tłum wydał z siebie pomruk aprobaty. Ciotka też przestała wreszcie szlochać i kilka razy pociągnęła głośno nosem, ojciec Anila zaś z uśmiechem odchylił się na oparcie krzesła.

– Musimy więc po prostu odsłonić twoją prawdziwą córkę. Dokonać tego może jednak wyłącznie mądry i dzielny człowiek. Czy czujesz się na siłach, by tego dokonać, bhai? Tak? Wspaniale.

Trzy tygodnie później ojciec i wuj zabrali Mayę do bezpłatnej lecznicy, która właśnie zawitała do pobliskiego miasteczka, i tam dziewczynka przeszła trwającą godzinę operację, polegającą na zszyciu rozszczepionej wargi. Nikt inny nie miał o czymś takim pojęcia, ale ojciec był jednym z nielicznych piśmiennych mieszkańców wioski i przeczytał o tym w gazecie. W ciągu kilku kolejnych miesięcy Maya całkowicie wróciła do zdrowia. Po zdjęciu bandaży okazało się, że ułuda zniknęła. Jej miejsce zajął uśmiech tak piękny i idealny jak te, które opromieniały buzie trójki urodzonego później rodzeństwa dziewczynki. A rodzice Mai przynosili odtąd ojcu w dniu urodzin córki poświęcone owoce i kwiaty w darze.

***

Tamtego wieczora, kiedy ojciec wrócił z lecznicy, a czwórka młodszego rodzeństwa Anila zdążyła już zasnąć, chłopiec zasiadł z ojcem w sali zgromadzeń do szachownicy.

– Nigdy ich takich nie widziałem – zauważył.

Wujostwo opuszczali tego dnia Wielki Dom we łzach.

Kąciki ust ojca powędrowały ku górze w zmęczonym półuśmiechu.

– W głębi ducha twój wuj jest dobrym człowiekiem. Po prostu potrzebował pomocy, by odnaleźć właściwą ścieżkę.

– I ty mu w tym pomogłeś? – Zabrzmiało jak pytanie, choć Anil wcale nie miał takiego zamiaru.

Ojciec pokręcił głową, a potem uniósł rozsunięte na centymetr kciuk i palec wskazujący.

– Sprawił to lekarz.

Powieki coraz bardziej ojcu ciążyły, ale syn nie przestawał dopytywać.

– O-opowiesz mi o tym? – wydukał. – Proszę.

Ojciec przez chwilę obracał w palcach pionek, zanim ostatecznie postawił go na szachownicy, a następnie odchylił się na oparcie krzesła i splótł dłonie na brzuchu.

– Na placu targowym ustawiono ogromny namiot, zaraz obok straganu z kokosami. Przed wejściem czekało już z pięćdziesiąt osób, w środku stały rzędy łóżek. Lekarz podszedł do nas i wytłumaczył, co zrobi, żeby naprawić wargę Mai, pokazał nam też zdjęcia innych dzieci, przed zabiegiem i po nim, które udało się wyleczyć. – Ojciec potrząsnął krótko głową. – To było jak magia. Prawdziwy cud. – Po tych słowach przesunął wieżę na szachownicy, a następnie podniósł na syna nagle zwilgotniałe oczy. – Powinieneś zostać lekarzem – rzucił. – I dokonać naprawdę wielkich rzeczy.1

Anil nie miał pojęcia, co powiedzieć, choć nie wiadomo ile razy układał sobie w głowie tę przemowę.

– Mamo, proszę cię, nie musisz robić tego wszystkiego – oznajmił wreszcie, by zaraz pożałować swoich słów. Nie dlatego, że spotkały się z lekceważeniem, ani też nie dlatego, że w gruncie rzeczy stanowiły próżną prośbę, ale ponieważ zabrzmiały jak błaganie malutkiego dziecka, a nie dwudziestotrzyletniego mężczyzny, wyruszającego w podróż życia.

Matka zerknęła na niego przelotnie, po czym wróciła do dyrygowania jego dwiema młodszymi kuzynkami, wieszającymi girlandy z aksamitek nad podwójnymi drzwiami. Anil doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma sposobu, aby powstrzymać ten zamęt. Rano zbudził go zapach przygotowywanych na ucztę przysmaków, podczas gdy poprzedniej nocy do snu kołysały go hałasy czynione przez służących, próbujących zamocować dwa wielkie kufry na dachu maruti.

Ludzie zaczęli napływać późnym rankiem, kiedy już krowy zostały wydojone, drób nakarmiony, a pola obrobione. Każdy dzień w Panchanagarze rozpoczynał się o brzasku, ale dopiero po wypełnieniu obowiązków można się było zająć czymkolwiek innym. Teraz stojące wysoko słońce zdążyło już osuszyć poranną rosę, a na wydeptanym skrawku ziemi przed Wielkim Domem kłębiły się tłumy krewnych i sąsiadów; wchodzili grupkami do środka na poczęstunek składający się z gorącego czaju i przekąsek, a potem życzyli Anilowi szczęścia. Niejedna twarz była mu znajoma, w przypadku innych musiał się nagłowić, żeby przypomnieć sobie, do kogo należą przygarbione plecy i przerzedzone włosy, których wielu dorobiło się przez sześć lat jego nieobecności. Wrócił do rodzinnej wioski zaledwie przed tygodniem, a już marzył o tym, by jak najszybciej się stąd wyrwać.

Wyszedł na ganek i wreszcie dostrzegł w tłumie młodszą siostrę, Piyę, pogrążoną w rozmowie z kobietą o gęstych włosach, spływających falą aż na plecy. Kiedy do nich podszedł, Piya otoczyła brata szczupłym ramieniem w pasie.

– Właśnie mówiłam, że całe to przyjęcie jest większe niż moje przyszłe wesele. – Z uśmiechem skinęła bratu głową, a potem zwróciła się do przyjaciółki. – Chociaż, oczywiście, ty i tak mnie pewnie ubiegniesz.

Jej towarzyszka przechyliła głowę i uśmiechnęła się lekko, odsłaniając niewielką szparę między zębami. I dopiero to sprawiło, że Anil ją rozpoznał.

– Leena – rzucił zdumiony.

Nie widział jej od lat, kiedy jako mała dziewczynka nosiła jeszcze dwa długie warkocze. Teraz była młodą kobietą o zgrabnym nosie i wydatnych kościach policzkowych, a spod wygiętych w łuki brwi nadal spoglądały znajome brązowe oczy o przyjaznym wejrzeniu.

Aż odchrząknął.

– Dawno się nie widzieliśmy… Co u ciebie?

– Ona też wkrótce mnie opuści – wtrąciła Piya. – Wyjdzie za mąż.

– Naprawdę? – Uśmiechnął się do Leeny, na co ona wzruszyła ramionami.

– Anilu, przyjmij moje gratulacje. Rodzice na pewno są z ciebie dumni – powiedziała.

– Właśnie, wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, braciszku. – Piya przycisnęła go mocniej. – Chociaż trochę to trwało. A pamiętasz tamtego małego ptaszka? Na palmie kokosowej?

– Oczywiście! – wykrzyknęła Leena. – Ścigaliśmy się wtedy, kto pierwszy wdrapie się na sam czubek.

– Dotarłaś najszybciej – wytknął jej Anil. – I zaczęłaś nas obrzucać kokosami.

– Nie obrzucać was nimi, tylko je wam zrzucać. Po prostu mieliście dziurawe ręce! Rozbiegliście się na wszystkie strony niczym mrówki. – Leena roześmiała się i przytknęła palce do warg. – Biedny małych ptaszek. Och, to było okropne. – Pokręciła głową. – Dzięki Bogu umiałeś mu zabandażować nóżkę i zaopiekowałeś się nim, dopóki nie był w stanie znowu latać. Gdybyś nie zdołał go uratować, byłaby to dla mnie zła karma.

– Tygodniami trzymałeś go w swoim pokoju, prawda? – wtrąciła Piya.

Skinął głową. Inne dzieci bardzo się zasmuciły, gdy nadeszła pora wypuścić ptaszka, ale on czuł przede wszystkim dumę, patrząc, jak stworzonko zrywa się do lotu.

– Karmiłem go z ręki ryżem rozgniecionym z jogurtem. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Mama nie była zadowolona, kiedy znalazła zapasy schowane w moim pokoju.

– Dobra, przez całe to gadanie o jedzeniu zrobiłam się głodna jak wilk. – Piya ujęła brata pod ramię. – Chodźmy na lunch.

Leena podziękowała, musiała już wracać do domu, więc Piya uścisnęła ją na pożegnanie, po czym umówiły się jeszcze na następny dzień. Zaś Anil szybko uświadomił sobie, że dobry humor, który na moment udało mu się odzyskać, wraz z odejściem Leeny wyparował.

***

Anil właśnie skończył jeść zarówno tę skromną porcję, którą sam nałożył sobie na talerz, jak i tę, którą hojną ręką dołożyła mu matka. Teraz nachyliła się, żeby uprzątnąć jego nakrycie.

– Możesz iść do niego, już nie śpi – szepnęła synowi do ucha.

Kiedy Anil wszedł do sypialni, ojciec siedział wyprostowany na łóżku i wyglądał przez okno. Między przerzedzonymi włosami, dawniej gęstymi i czarnymi, prześwitywała skóra, posiwiałe bokobrody zaś nie były w stanie zasłonić obwisłych policzków.

Na dźwięk otwieranych drzwi ojciec odwrócił głowę i uśmiechnął się lekko do syna, dzięki czemu jego twarz znowu przybrała znajomy wyraz, a następnie odchrząknął i poklepał posłanie obok siebie.

– Siadaj.

Anil posłusznie przycupnął na skraju łóżka i ujął dłoń ojca, niby to przypadkiem przyciskając palce do nadgarstka, by zbadać puls.

– Jak się czujesz, tato?

Jego zdaniem serce ojca biło zupełnie normalnie, tak jak przez ostatnich kilka dni.

– Wspaniale. – Ojciec uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To tylko ta nieznośna grypa. Za dzień czy dwa stanę z powrotem na nogi. – Przy tych słowach poklepał dłoń syna. – Za to twój samolot nie zaczeka.

– Przecież mogę zmienić…

Ojciec machnął ręką, jakby odganiał sprzed twarzy uprzykrzoną muchę.

– Bzdura – rzucił. – To najwspanialszy moment w moim życiu, synu, jestem z ciebie dumny. Nie każ mi czekać ani dnia dłużej.

Anil próbował coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle, więc po prostu uścisnął dłoń starszego mężczyzny. Nie odziedziczył po ojcu elokwencji.

– Zanim wyjedziesz, synu, proszę, przyślij mi tu Chandu.

– O co chodzi, tato?

Kiedy Anil przed laty opuszczał rodzinny dom, jego młodszy brat Chandu był jeszcze dzieckiem, już wtedy dał się jednak poznać jako łobuziak. W szkole często karcono go za rozmawianie podczas lekcji, nieraz go odsyłano do domu po bijatyce na boisku. Anil był od niego siedem lat starszy, a że przedzielało ich na dodatek troje rodzeństwa, często czuł się bardziej jak jego wuj niż brat.

Ojciec pokręcił głową.

– Chandu zadał się z nieodpowiednimi ludźmi, którzy nabili mu głowę jakimiś bzdurami. To bystry chłopak, ale uparty. Szuka własnej drogi, przekonany, że nie ma tu dla niego miejsca, próbuję więc znaleźć mu jakieś zajęcie w gospodarstwie. Na pewno odniesie jeszcze sukces, jestem tego pewien.

Anil nie miał pojęcia, czy to prawda, czy też ojciec nie potrafi zdobyć się na obiektywizm w ocenie jednego ze swoich synów. Wstał i uścisnął ojca, a potem dotknął jeszcze jego stóp.

– Aha, synu – dodał ojciec, kiedy Anil stał już przy drzwiach. – Pociesz matkę. Ciężko to wszystko znosi.

***

Anil nie mógł się doczekać wyjazdu. Kątem oka dostrzegł matkę wystrojoną w zielono-pomarańczowe sari, jedno z tych jedwabnych, które oszczędzała na specjalne okazje. Niespiesznie krążyła wśród gości z półmiskiem łakoci. Zawsze szła przez życie powoli, nie zaprzątając sobie głowy takimi rzeczami jak rozkłady jazdy czy umówione spotkania, co niezmiennie doprowadzało Anila do szału.

– Mamo. – Chwycił ją za łokieć. – Powinniśmy niedługo wychodzić. Robi się późno.

Matka uparła się jednak, by najpierw przeprowadzić należycie ceremonię Ganeśa pudźa, co miało zapewnić synowi szczęście w podróży. Goście wylegli na ganek, by patrzeć, jak Anil po raz ostatni przekracza próg Wielkiego Domu, pochyliwszy głowę pod girlandą pachnących aksamitek, kiedy zaś stąpał boso pomiędzy wzorami wyrysowanymi czerwoną i białą kredą na ganku i schodach, pandit recytował modlitwy mające usunąć wszelkie przeciwności z drogi młodego podróżnego.

Potem Anil stanął z boku razem z braćmi, Nikhilem oraz Kiranem, podczas gdy matka dyrygowała wsiadającymi do aut gośćmi. Nikhil był młodszy od Anila zaledwie o dwa lata, ale tak chudy, że wciąż wyglądał raczej na chłopca.

– Gdzie jest Chandu? – zapytał, rozglądając się wokół w poszukiwaniu najmłodszego brata.

– Tata poprosił, żeby z nim został – wyjaśnił Anil.

– No cóż, nie można pozwolić, żeby narobił zbyt wielu głupstw w ciągu jednego dnia – skomentował Nikhil.

Po wyjeździe Anila z Panchanagaru to właśnie on został prawą ręką ojca, zresztą do tej roli doskonale się nadawał, odpowiedzialny i poważny niemal do przesady.

– Ojciec traci czas. – Kiran pokręcił głową. – Nie ma sensu prostować wykrzywionej gałęzi.

Kiran, który dopiero co skończył szkołę, nigdy nie brał nawet pod uwagę innej możliwości niż praca na rodzinnej ziemi. Miał zresztą odpowiednie warunki fizyczne, by podołać obowiązkom: silny i zręczny, bez wątpienia najlepszy gracz w krykieta spośród czwórki braci.

Anil zerknął na niego.

– Daj spokój, chyba tak nie myślisz?

Kiran uniósł brew.

– W zeszłym roku Chandu wagarował i włóczył się całymi dniami z grupą starszych od niego obiboków, ścigał się na skuterach i upijał sfermentowanym sokiem kokosowym.

– Paskudnie to wygląda – dodał Nikhil. – Chociaż tata chyba nie zdaje sobie sprawy, jak daleko to wszystko zaszło. Jeden z kumpli Chandu uprawia bhang na ziemi swojego dziadka. Odrobina bhang lassi podczas obchodów Holi to jedno, ale facet dodaje do tego czegoś dla wzmocnienia i sprzedaje turystom w mieście jako ziołowy specyfik prowadzący do oświecenia.

Nikhil nachylił się, żeby wyrwać kolczasty chwast wyrastający spomiędzy desek ganku.

– To tylko kwestia czasu, zanim jeden z tych turystów obudzi się obrabowany i naśle na nich policję. Nie wiem, czy Chandu jest w to zamieszany, ale wcale by mnie to nie zdziwiło.

– Boże. – Anil zdjął okulary i przetarł szkła.

Zdawał sobie sprawę, że Nikhil i Kiran mają pretensje do młodszego brata za wieczne miganie się od obowiązków, ale tym razem brzmiało to znacznie poważniej, choć nie było to jeszcze nic, z czym ojciec nie zdołałby sobie poradzić.

W końcu matka rozlokowała co najmniej trzydzieścioro sześcioro gości w czterech autach i nadeszła pora wyjazdu. Dziesiątki pozostałych gości miały pozostać w domu, nie tyle z powodu niechęci do takiej wyprawy, ile raczej z braku środka transportu. Większość rodzin wysłała jednak swojego przedstawiciela, żeby Anil przekonał się na własne oczy, jak dobrze mu życzą.

Kiedy wszyscy rozlokowali się już w autach, z gęstych zarośli wybiegł pięcioletni kuzyn, o którym kompletnie zapomniano, więc przed domem znowu zapanował chaos, zanim dla chłopca znalazło się miejsce na czyichś kolanach. Potem matka Anila zatrzasnęła wreszcie bagażnik pełen świeżo przygotowanych potraw, których wystarczyłoby na co najmniej trzy posiłki dla całej rodziny, a następnie z pewnym trudem wcisnęła swoje obfite kształty na tylne siedzenie auta. Nikhil przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył, wzbijając tuman kurzu, przez który przedzierała się reszta karawany samochodów opuszczających uroczyście maleńką wioskę Panchanagar, by odbyć dwugodzinną podróż gruntowymi drogami na lotnisko imienia Sardara Vallabhbhaia Patela w Ahmadabadzie, największym mieście indyjskiej prowincji Gudżarat. Anil spojrzał na podarowany mu przez ojca tuż przed rozstaniem zegarek o lśniącej stalą bransolecie i srebrnym cyferblacie z błękitnymi cyframi oraz fluorescencyjnymi wskazówkami. Zegarek miał dwie tarcze: jedną odmierzającą czas w Panchanagarze, drugą ustawioną według czasu Dallas. Ponad dziesięć godzin dzieliło jego domy, ten z przeszłości i ten przyszły, a podróż samolotem między tymi dwoma miejscami trwała cały dzień. A jednak oba te sposoby odmierzania czasu podróży wydawały mu się teraz tak nieistotne w porównaniu z faktem, że przygotowywał się do niej przez całe życie.

***

Na długo przed tym, zanim stał się pierwszym mieszkańcem ich wioski, który ją opuścił, pierwszym członkiem rodziny Patelów, który rozpoczął studia na uniwersytecie, zamiast uprawiać pola ryżowe na rodzinnej ziemi, Anil przyszedł na świat jako pierworodny syn swoich rodziców.

Jayant i Mina Patelowie doczekali się potem jeszcze czworga dzieci: Nikhila, Kirana, Pii oraz Chandu. W ich społeczności duże rodziny nie były rzadkością. Do rozległego klanu, znanego pod przydomkiem pradziadka Anila, „Motiego” (Wielkiego Brata) Patela, należała ziemia w promieniu ponad dziesięciu kilometrów od Wielkiego Domu. Anil był ostatnim w długiej linii pierworodnych synów, tak jak jego ojciec i dziadek przed nim, toteż jego przyszłość była jasno wytyczona od chwili narodzin. Któregoś dnia obejmie po ojcu pozycję przywódcy całego klanu, człowieka odpowiedzialnego za kierowanie pracami w ich gospodarstwie, za sprawy finansowe oraz rozstrzyganie rodzinnych sporów. W dzieciństwie Anil codziennie towarzyszył ojcu w obchodzie gospodarstwa i uczył się, jak uprawiać ryż, jak sprawnie go zbierać i suszyć na słońcu, by można było zawieźć plony w jutowych workach na targ.

Zresztą zawsze chłonął wiedzę, na co zwrócili uwagę nauczyciele, ledwie zaczął uczęszczać do miejscowej szkoły. Pierwszy w klasie nauczył się czytać, pierwszy opanował tabliczkę mnożenia. Każdego dnia opuszczał szkołę ze stosem książek związanych szpagatem, by po dotarciu do domu z dumą oglądać głębokie czerwone wgłębienie, jakie pozostawił na palcach sznurek. Po powrocie z pola, gdzie pracował razem z ojcem, czytał aż do późnego wieczora przy świetle lampy naftowej, która zwykle stała na ganku na wypadek, gdyby ktoś musiał pójść w nocy do ustępu. Pewnego razu zdarzyło mu się zapomnieć odstawić ją na miejsce, przez co Nikhil spadł ze schodów i skręcił sobie kostkę, kiedy jednak Anil osiągnął najlepsze noty w matematyce, wszyscy uznali, że obrażenia nie poszły na marne. Uradowany doskonałymi wynikami w nauce ojciec zwolnił go z pracy na farmie, tym bardziej że bracia już na tyle wyrośli, by przejąć jego obowiązki.

Od dnia, w którym ojciec wrócił z Mayą z kliniki, połączyło ich obu milczące porozumienie, że Anila czeka wyjątkowa przyszłość. Wspólnie starali się uczynić z niego kogoś, kto mógłby wybić się ponad te skromne możliwości, jakie oferowała mu rodzinna wioska. Anil ślęczał nad książkami i uważnie studiował zamieszczone w nich ryciny przedstawiające ludzkie ciało, aż wreszcie był w stanie nazwać wszystkie organy, mięśnie i kości. Materiały dostępne w szkole przestały mu wystarczać, więc zaprenumerował czasopisma naukowe, a nawet zamówił Atlas anatomii człowieka wydawnictwa Jaypee Brothers z Delhi. Za każdym razem, kiedy Koocharoo, należący do rodziny pies, który stróżował na podwórzu, wracał ze swoich włóczęg z martwą myszą czy królikiem, Anil przeprowadzał na ganku sekcję zwłok zwierzęcia za pomocą najmniejszego noża, jaki udało mu się zwędzić z kuchni podczas drzemki kucharza. W wieku dwunastu lat zrezygnował z gry w krykieta po szkole i letniego nieróbstwa. Od tej pory on, potomek wielu pokoleń rolników, przygotowywał się w zagubionej gdzieś wśród pól wiosce do tego, by któregoś dnia zostać lekarzem.

Dopiero po wstąpieniu na akademię medyczną w Ahmadabadzie uświadomił sobie, że to był prawdziwy wyczyn. Jego koledzy, pochodzący z zamożnych miejskich rodzin, od lat pobierali korepetycje, w szkole mieli dostęp do laboratoriów wyposażonych w preparaty do dysekcji, a w szpitalu chodzili krok w krok za lekarzami zaprzyjaźnionymi z ich rodzicami. Uważali Anila za prostego chłopaka ze wsi i z radością udowadniali mu jego ignorancję we wszystkim, od komputerów począwszy, a na muzyce popularnej kończąc. Dlatego Anil trzymał się z boku i jeszcze bardziej przykładał do nauki, by udowodnić, że dotrzymuje kroku kolegom.

Sześć spędzonych na akademii medycznej lat oddaliło go od domu, nie tylko w sensie fizycznym – dzięki studiom zasmakował innego życia. W bibliotece akademii istniały obszerne działy poświęcone tematom, które w jego skromnym podręczniku zajmowały zaledwie rozdział, a Ahmadabad liczył sobie dziesięć tysięcy razy więcej mieszkańców niż jego rodzinna wioska. To właśnie ten posmak wielkiego świata, przywodzący na myśl słodycz betelu, skłonił go do ubiegania się o tak upragniony przez studentów staż w którymś z amerykańskich szpitali. Wykładowcy uprzedzali go, że zdobycie miejsca przez studenta z zagranicy graniczy z cudem, ale Anil i tak rozesłał podania. Z całego roku jedynie troje studentów przyjęto na staż w zagranicznych placówkach: dwoje wybierało się do Anglii oraz Singapuru, natomiast Anil otrzymał zaproszenie do Parkview Hospital w Dallas, jednego z największych szpitali w Stanach Zjednoczonych.

– Nie mam pojęcia, jak ty tam sobie poradzisz. – Słowa matki przywołały go teraz do rzeczywistości. – Nikt się tobą nie zajmie, nikt ci nie ugotuje. Podobno jedzenie mają tam okropne – mdłe, nijakie, na dodatek prawie zawsze z mięsa. – Wyrzuciła z siebie to ostatnie słowo, jakby wypluwała coś ohydnego. – Do powrotu wyschniesz mi na wiór, a wtedy jak znajdziemy ci dobrą żonę?

Piya aż cmoknęła z niezadowolenia.

– Mamo, przestań go zadręczać tymi swatami, dobrze?

Anil uśmiechnął się, wdzięczny, że jego mała siostrzyczka uparła się z nimi jechać, chociaż podczas długich podróży autem zwykle dopadała ją choroba lokomocyjna. Matka popatrzyła na córkę bez słowa, jakby zastanawiała się, kim jest ta młoda pyskata dziewczyna, po czym pokręciła głową.

– Nie wygaduj bzdur – rzuciła. – Synu, do brązowego kufra włożyłam ci trochę liści tulsi i mieloną kurkumę. Kurkuma utrzyma cię w dobrym zdrowiu, jeśli będziesz ją zażywał codziennie. Kaszel, przeziębienie, problemy żołądkowe, bóle głowy czy stawów – kurkuma jest dobra na wszystko. Jak myślisz, dlaczego nie mam problemów z artretyzmem, chociaż moja biedna mama ledwie ruszała rękami?

– Mamo, jesteś za młoda na artretyzm – zauważył Anil.

Matka była młodsza od ojca o osiem lat, a jedyną oznaką starzenia się w jej przypadku były lekko przyprószone siwizną skronie. Teraz zapatrzyła się w widok za oknem i zatopiona w myślach o zmarłej matce, na kilka minut zapomniała o dzieciach.

– Aha, synku, i proszę cię o jeszcze jedno. – Złożyła dłonie i popatrzyła na Anila z powagą. – Nie zapominaj o porannej modlitwie. Tylko Bóg zdoła cię tam ochronić.

– Dobrze, mamo.

Nie zapomnij pisać co tydzień – dzwoń, kiedy tylko będziesz mógł – nikomu nie ufaj – nie tykaj mięsa ani alkoholu – wracaj jak najszybciej. Anil w milczeniu przebiegał wszystkie te zalecenia, którymi matka zasypywała go od miesięcy, zanim przypomniał sobie, że już wkrótce będzie za daleko, by słyszeć jej głos.

„Możesz osiągnąć wszystko, czego zapragniesz, Anilu, wszystko”, rozpaczała, kiedy parę tygodni temu powiedział rodzicom, że wyjeżdża do Ameryki. „Jesteś taki mądry, taki utalentowany. Każdy szpital w Gudżaracie przyjmie cię z otwartymi ramionami. Dlaczego musisz wyjeżdżać tak daleko?”.

Wierzyła, że każdy wyjazd Anila z rodzinnej wioski jest tymczasowy, ponieważ w domu trzyma go ta szczególna więź, której on w rzeczywistości od dawna nie czuł. Ale jak doskonale wie każdy syn rolnika, problem z ziarnem jest taki, że nigdy nie wiadomo, co z niego wyrośnie. Czasem dochodzi do mutacji czy krzyżowania, kiedy wiatr ciśnie je na cudze pole. Za rok, po zakończeniu stażu, Anil zdecyduje się pozostać w Stanach na kolejne dwa lata, by odbyć rezydenturę w oddziale chorób wewnętrznych i podjąć decyzję o wyborze dalszej specjalizacji. Do tego czasu matka zdąży się przyzwyczaić do jego nieobecności, więc perspektywa, że syn już do domu nie wróci, przestanie ją tak przerażać.

Parkview – ta nazwa przywodziła na myśl idylliczne obrazki najnowocześniejszego szpitala położonego wśród lasów i trawiastych wzgórz. Tam nie będzie miało znaczenia, jak Anil się nazywa lub z jakiej kasty się wywodzi, to, że pochodzi z rolniczej rodziny albo ilu osobom wręczył łapówkę. W Ameryce stanie się kowalem własnego losu, sam wyrobi sobie nazwisko. Przestanie być najstarszym synem Jayanta i Miny albo „tym chłopakiem ze wsi”. Koledzy będą go znali jako Anila Patela, a jego sukces czy też porażka będą wyłącznie jego dziełem.

Karawana samochodów wtaczała się powoli na teren lotniska, a on starał się nie myśleć o tym, że oto za chwilę zostawi za sobą wszystko, co zna. Odtąd zamierzał patrzeć wyłącznie w przyszłość: zapomni o uroczystym posiłku, w którym za chwilę weźmie udział, o fotografiach, do których będzie musiał pozować razem z całą rodziną, o bezkresnym nocnym niebie, w które zaraz się wzbije, by wyruszyć ku nowemu życiu.

***

Kilka godzin później, kiedy już siedział po raz pierwszy w samolocie, a ojczyzna dawno znikła gdzieś w dole, wrócił myślami do wydarzeń tamtego dnia, do przypadkowego spotkania z Leeną. Zanim zaabsorbowany nauką zamknął się w czterech ścianach, była jego nieodłączną towarzyszką. Bawili się w chowanego wśród wysokich łodyg trzciny cukrowej, starając się nie poruszyć najmniejszego listka i nie zdradzić swojej kryjówki. Leena była odważna, jako jedyna nie odskoczyła, kiedy podczas zabawy w tropienie tygrysów natknęli się w zaroślach na gniazdo węży. To ona rzuciła Anilowi wyzwanie, by ją prześcignął, gdy wspinała się na palmę kokosową, zapierając się zrogowaciałymi podeszwami stóp o wąski pień. Przy pierwszej próbie upadł na bark tak niefortunnie, że przez wiele tygodni pisanie przychodziło mu z wielkim trudem. Dopiero później doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej uszkodził sobie wtedy pierścień rotatorów, ale zaraz po upadku zbagatelizował zajście, zawstydzony, że tak zbłaźnił się przed dziewczyną.

Pewnego dnia, kiedy bawili się na dworze tylko we dwoje, sięgnął do kieszeni.

– Popatrz. – Rozprostował palce, w których ściskał dwa cienkie beedi.

Papierosy były tak powykrzywiane i ciemne, że można by je wziąć za gałązki, ale Leena rozpoznała je od razu.

– Skąd je masz? – zapytała szeptem, chociaż znajdowali się na dworze, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.

Było późne popołudnie, mężczyźni właśnie kończyli prace w polu, kobiety zaś przygotowywały kolację, marząc tylko o tym, by dzieci im nie przeszkadzały. Lekcje dawno się skończyły, nikt nie będzie ich szukał jeszcze przez co najmniej godzinę, dopóki nie zapadnie zmierzch. Nieruchome, wilgotne powietrze przepełniała atmosfera podekscytowania zakazanym owocem.

– Z domu wuja. Ojciec wysłał mnie tam z listem, ale nikogo nie zastałem. Obok krzesła stało otwarte pudło. Tyle ich tam było, że wuj nawet nie zauważy. – Anil tak bardzo bał się, że zostanie przyłapany na gorącym uczynku, że wepchnął ręcznie zwijane papierosy do kieszeni i wyjął je dopiero teraz. Przez cały dzień siedział w szkole jak na szpilkach, bo nie mógł się już doczekać, kiedy pokaże je przyjaciółce. – Czy ty…? Próbowałaś…?

– Nie! Nigdy w życiu. – Leena aż się cofnęła, a potem szepnęła: – A ty?

Zaskoczyła go tym pytaniem. Czyżby nie przejrzała go jeszcze na wylot?

– Nie, ale podobno dzięki nim można zobaczyć w chmurach rozmaite kształty i usłyszeć flety Kriszny – powtórzył jej rewelacje zasłyszane od jednego ze szkolnych kolegów.

Leena popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami, a potem rozchyliła wargi w niespiesznym uśmiechu, ukazując szparę między zębami. Z jej powodu inne dzieciaki czasem jej dokuczały, ale Anilowi nawet się podobała. Widok tej przerwy między zębami w miejsce zaciśniętych ust uświadamiał mu, że oto został obdarzony szczerym uśmiechem.

– Masz ochotę spróbować? – zapytał, chociaż znał już odpowiedź.

Usiedli po turecku twarzą w twarz na dnie rowu wyznaczającego granicę między hektarami Patelów a małą działką rodziców Leeny, jedną z wielu należących do sąsiadów. Anil zapalił papierosy i jeden wręczył Leenie, która zaciągnęła się lekko, po czym zaniosła się kaszlem. To samo przytrafiło się zresztą i jemu, ledwie zaciągnął się swoim beedi. Potem oboje wybuchnęli śmiechem, nie przestając przy tym kaszleć i ocierać załzawionych oczu, choć starali się opanować, by nie wypuścić cienkich papierosów z rąk.

Leena spróbowała ponownie i tym razem zdołała wydmuchnąć dym bez problemów. Oczy jej błyszczały. Anil też powoli wciągnął dym do płuc, a potem równie ostrożnie go wypuścił, aż wreszcie kaszel przestał mu dokuczać. Rozżarzone końce beedi tańczyły mu przed oczami, widziane kątem oka bananowe drzewa i wysokie falujące trawy zaczynały się powoli zamazywać, w głowie mu wirowało. Ciekawe, czy Leena czuje się podobnie? Ziemia zdawała się przyciągać go coraz mocniej, więc położył się na plecach. Leena zrobiła to samo i oboje przez chwilę wpatrywali się w wędrujące po niebie obłoki.

– Ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że paliłam – szepnęła w końcu.

– A mnie matka – przyznał Anil, choć miał na myśli nie tylko papierosy, ale także obecność Leeny.

„To nie wygląda dobrze”, orzekła Mina zaledwie kilka tygodni wcześniej. „Nie jesteś już małym chłopcem, w twoim wieku nie powinieneś bawić się z dziewczynkami”.

Anil niedawno skończył czternaście lat, Leena miała prawie dwanaście, ale jeszcze nie urosły jej piersi, jak to było w przypadku niektórych jej koleżanek ze szkoły. Kilka lat wcześniej wprowadzono oddzielne klasy dla dziewcząt i chłopców, co miało pozwolić obu grupom skupić się na nauce, a okazało się nieść ze sobą zupełnie odwrotne skutki. Koledzy Anila zdawali się myśleć wyłącznie o dziewczętach, na lekcjach przekazywali sobie liściki i sprośne rysunki, gdy tylko nauczyciel odwrócił się do nich plecami, a na boisku wiecznie opowiadali sobie jakieś historie. A tymczasem, o czym matka nie pozwalała Anilowi zapomnieć, ród Patelów pełnił ważną rolę w lokalnej społeczności, Anil nie powinien więc zadawać się z tak ubogimi ludźmi jak Leena i jej rodzice.

W głowie mu szumiało, ale był to taki przyjemny szum, jakby ktoś nucił mu cicho do ucha. Jego papieros był wypalony prawie do końca. Zaciągnął się po raz ostatni, a potem zdusił niedopałek w trawie. Leena też skończyła palić, a teraz trzymała otwartą dłoń nad głową i obrysowywała palcem kontur chmury. Anil zerknął ukradkiem na jej profil, delikatnie rzeźbiony nos, ostry podbródek, błysk złota w ciemnym płatku ucha. Nie była klasyczną pięknością o zaokrąglonych biodrach i wydatnych wargach jak gwiazdy Bollywood ze zdjęć, które jego koledzy chowali w podręcznikach. Gdyby zapytać go wprost, nie umiałby odpowiedzieć, co mu się w niej podoba, ale uwielbiał na nią patrzeć, a kiedy jej przy nim nie było, często przywoływał w myślach jej twarz, zawsze rozpoczynając od ust.

W uszach wciąż rozbrzmiewała mu muzyka, nad głową przepływały pierzaste obłoki, kiedy w końcu odważył się dotknąć otwartej dłoni Leeny. Nawet na siebie nie popatrzyli, kiedy ich ręce się zetknęły i splotły palcami, a potem opadły powoli na ziemię pomiędzy ich ciała. Dłoń Anila przykrywała teraz dłoń Leeny. Anil przyłapał się na tym, że liczy w myślach, żeby uspokoić coraz szybszy oddech. Tak bardzo pragnął pocałować Leenę. Zamiast tego jednak nie przestawał liczyć, boleśnie świadomy jej obecności tuż obok.

Kiedy doliczył do trzydziestu ośmiu, coś usłyszał. Z początku brzmiało to jak szelest łodyg trzciny cukrowej na polach, ale z każdą sekundą hałas przybierał na sile, aż wreszcie stało się oczywiste, że to ludzkie głosy. Anil przestał liczyć, leżąca obok niego Leena nagle zesztywniała. A jeśli to rodzice jej szukają? Albo jego?

Rów był na tyle głęboki, że z oddali nie dało się dojrzeć jego dna. Trzeba było stanąć na krawędzi skarpy, żeby zobaczyć ukrywającą się tam osobę. Właśnie dlatego była to ulubiona kryjówka Anila w zabawie w chowanego, ale sprawdzała się jedynie wtedy, kiedy znalazł w sobie dość silnej woli, by leżeć bez ruchu na samym dnie, nawet jeśli głosy ludzi na łagodnych wzgórzach wokół niosły się z daleka. Teraz męski głos, zbyt niski i gniewny, by mógł należeć do któregoś z ich ojców, zbliżał się coraz bardziej. Leena zaczęła się podnosić, ale Anil pociągnął ją z powrotem w dół, zacisnąwszy mocniej palce na jej dłoni. Zwróceni do siebie twarzami, bez słowa wpatrywali się sobie w oczy. Jakieś postękiwanie. Dyszenie. Cichy głos kobiety mamroczącej niezrozumiałe słowa. I znowu męski głos, tym razem głośniejszy. A potem szelesty i jęki.

Stało się oczywiste, że ci ludzie wcale nie przyszli ich tu szukać, co więcej, nie mają pojęcia o ich obecności. Anil skinął na Leenę. Oboje powoli usiedli i wyjrzeli nad brzegiem skarpy, a potem zaszokowani zamarli. Nie więcej niż dziesięć metrów od nich ujrzeli mężczyznę leżącego na kobiecie. Jego nagie pośladki poruszały się gwałtownie w przód i w tył.

Dopiero po chwili Anil rozpoznał mężczyznę, jednego z właścicieli pomniejszych gospodarstw z okolicy, nienależącego do klanu Patelów. Anil nie znał jego nazwiska, ale widział kiedyś jego żonę i to nie była ta kobieta. Sądząc po jej prostym bawełnianym sari, udrapowanym na ramionach i głowie, oraz ciemnej skórze obnażonych nóg, była to służąca. Przepaska mężczyzny leżała na ziemi, rzucona tam w pośpiechu.

Anil i Leena siedzieli w milczeniu, jednak kiedy kobieta odwróciła głowę, zauważyła ich. W jej oczach malowała się udręka. Leena dotknęła ramienia Anila, który natychmiast zrozumiał tę milczącą wiadomość: „uciekamy”.

Zerwali się jednocześnie, ale wtedy Anil poczuł gwałtowne ukłucie bólu, promieniujące od stopy przez łydkę, aż po udo. Z krzykiem upadł na ziemię. Jego prawą nogę otaczał rój pszczół.

Mężczyzna podniósł wzrok i zauważył Leenę.

– Co tu robisz, dziewucho?! Zabiję cię!

Anil patrzył na to wszystko bezradnie, ściskając pulsującą bólem stopę i próbując po omacku odszukać okulary, które w zamieszaniu spadły mu na ziemię. Mężczyzna wstał, nagi od pasa w dół, i ruszył biegiem w ich stronę. Leena rzuciła się do przodu i chwyciła jego przepaskę, a potem uniosła ją do góry i wysunęła podbródek, jakby rzucała mężczyźnie wyzwanie, by podszedł bliżej. Mężczyzna przystanął. Służąca podniosła się tymczasem z ziemi, poprawiła sari, a potem ruszyła szybkim krokiem przez pola, jak najdalej od nich.

Anil dostrzegł co najmniej trzy żądła wbite w stopę. Starając się zapanować nad zdenerwowaniem, wyciągnął je ostrożnie. Wciąż słyszał ciężki oddech Leeny i wrzaski mężczyzny. Wyciągnął ostatnie żądło i podniósł się z ziemi, starając się nie stawać na obolałej stopie, po czym ujął przyjaciółkę za łokieć. Leena rzuciła przepaskę w powietrze, a potem oboje z Anilem rzucili się do ucieczki, podczas gdy za ich plecami mężczyzna wciąż wykrzykiwał przekleństwa.

Pomimo bólu Anil pędził jak jeszcze nigdy w życiu, a jednak Leena wciąż go wyprzedzała, kiedy mknęli ku rzece. Rankami na brzegu roiło się od kobiet nabierających wodę, po południu przychodzili tu mężczyźni, by obmyć się po całym dniu pracy w polu, ale teraz, o zmierzchu, nad rzeką było pusto. Leena weszła do wody w ubraniu, a potem zanurzyła się w niej całkowicie, podczas gdy Anil przysiadł na brzegu i zaczął garściami wygarniać muł z dna, by obłożyć nim ukąszenia. Potem oboje usadowili się na szerokim, płaskim głazie. Leena czekała, aż ciepły wiatr wysuszy jej ubranie, Anil aż chłodny muł złagodzi pieczenie w obolałej stopie.

Nie rozmawiali o tamtym zajściu ani o swojej ucieczce. W ogóle nie poruszali tematu tego, co wydarzyło się tuż przedtem: palenia papierosów, odurzenia dymem, ich splecionych dłoni, nie mówili też o tym, jak bliscy pocałunku byli. To wszystko – to, co w tym czułe, zakazane, niewinne i brutalne – stopiło się w jedną całość tak, że nie dało się tego wyrazić słowami.

Przed wejściem do domu Anil zatrzymał się jeszcze przy pompie na podwórzu, żeby zmyć z dłoni zapach tytoniu. Kiedy szedł schodami na górę do swojego pokoju, matka zauważyła jego kuśtykanie, więc powiedział, że nadepnął na gniazdo pszczół, i pozwolił posmarować stopę maścią.

Wkrótce w jego życiu zaczęły się wielkie zmiany. Dorastał i coraz poważniej traktował naukę, tak że praktycznie przestał spędzać wolny czas na dworze. W weekendy, zamiast grywać w krykieta z kolegami, zwykle uczestniczył w sesjach sądu polubownego, którym przewodniczył ojciec. Wraz z upływem czasu rozdźwięk pomiędzy dziewczętami a chłopcami w szkole jeszcze się pogłębił, wpływając na ich pozaszkolne życie. Anil widywał czasem Leenę, kiedy szła do szkoły z Piyą, ale fakt, że matka patrzyła niechętnym okiem na tę znajomość, w połączeniu z jego rozczarowaniem własnym tchórzostwem sprawiały, że w towarzystwie dawnej przyjaciółki stawał się wyjątkowo milczący.

W wieku osiemnastu lat wyjechał na studia medyczne i w ogóle stracił kontakt z Leeną, podobnie zresztą jak z innymi przyjaciółmi z przeszłości. Przez sześć lat, jakie spędził w Ahmadabadzie, ze wszystkich sił starał się przezwyciężyć niedostatki spowodowane swoim pochodzeniem. Chociaż od lat nie widział Leeny, wspomnienia wspólnie spędzonego dzieciństwa i jego uczucia do niej pozostały uśpione, lecz nie zapomniane.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: