Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ultimatum - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ultimatum - ebook

Ulubieniec szwedzkich czytelników, David Sarac, wraca w kolejnej powieści.

Gdy w wodzie przed centrum konferencyjnym partii władzy pojawia się zmasakrowane ciało, sprawa od razu ląduje na biurku Julii Gabrielsson. Kim była brutalnie zabita osoba? I kto wysilił się tak bardzo, że identyfikacja zwłok jest już niemożliwa? Julia szybko zdaje sobie sprawę, że są ludzie, którzy zrobią wszystko, by prawda nie wyszła na jaw.

Tymczasem oficer David Sarac jest prześladowany przez własne demony. Zanim uciszy nękające go wspomnienia, musi dowiedzieć się, kto stoi za tajemniczym morderstwem.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7554-872-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Ministra sprawiedliwości Jespera Stenberga obudziły zapachy dochodzące z kuchni piętro niżej. Jajka na bekonie, świeżo zaparzona kawa. I te grube amerykańskie naleśniki, które dziewczynki uwielbiały polewać mnóstwem syropu klonowego.

Wstał z łóżka i narzucił szlafrok. Było tuż po dziesiątej. Przespał prawie osiem godzin. Osiem godzin głębokiego snu, tak jak należy. Już od kilku miesięcy nie śniły mu się żadne koszmary, co było pewną oznaką tego, że mimo wszystko jego mózg poszedł dalej. Pozostawił za sobą to, co się wydarzyło zimą.

W łazience ochlapał twarz wodą. Wypróbował kilka swoich budzących zaufanie min. Zainteresowanie, troska, namysł. Wszystko było tak, jak trzeba. Mrugnął do swojego odbicia w lustrze.

Schodząc po schodach, usłyszał głosy dobiegające z kuchni. Oczywiście Karolina i dziewczynki, a oprócz nich męski głos, którego miał nadzieję nie usłyszeć. Ale po wczorajszym wieczorze naturalnie nie było o tym mowy.

– Dzień dobry, Jesper – przywitał go teść.

– Dzień dobry, KE. Dzień dobry, kochanie. – Przywołał na twarz uprzejmy uśmiech, pocałował żonę w policzek i odebrał od niej filiżankę kawy.

– Uznaliśmy, że zasłużyłeś sobie na to, żeby się wyspać – stwierdziła Karolina. – Dobrze ci wczoraj poszło. Prawda, tato?

– Jak najbardziej – potwierdził ojciec Karoliny. – Gazety są zgodne co do tego, że doskonale sobie poradziłeś. Nawet wstępniaki opozycyjnych dzienników są umiarkowanie pozytywne.

Stenberg upił łyk kawy. Obszedł stół i pocałował główki córek.

– Widziałyśmy cię wczoraj w telewizji – powiedziała młodsza, odrywając wzrok od iPada.

– I jak mi poszło?

– Byłeś świetny. Mama pozwoliła nam pograć, żebyśmy cię nie budziły.

Stenberg wysunął krzesło i usiadł naprzeciw teścia. Postanowił ubiec słowa krytyki, której się spodziewał.

– Mogłem być bardziej agresywny wobec opozycji. Przedstawić ich jeszcze jaskrawiej jako pobłażliwych wobec przestępczości i terroryzmu.

Teść pojednawczo machnął ręką.

– W najbliższych tygodniach będziesz miał mnóstwo okazji, żeby to zrobić. Grunt, że ludzie zobaczyli, że radzisz sobie z trudnymi pytaniami. Że potrafisz trzeźwo myśleć i zachowywać się z autorytetem i godnością, przemawiać pod presją i bez czytania z kartki.

– Jak mąż stanu. Prawda, tato? – powiedziała Karolina.

Karolina postawiła przed Stenbergiem porcję bekonu. Dwa razy mniejszą, niżby sobie życzył. Zauważył, jak wymieniają z teściem szybkie spojrzenia.

KE wstał, poklepał go po ramieniu.

– Pora na mnie.

– Nie zjesz z nami śniadania? – Karolina wydawała się trochę zawiedziona.

– Dzięki, ale nie zdążę. Chciałem tylko na chwilę zajrzeć i pogratulować Jesperowi. Boman czeka na mnie w samochodzie.

– To dlaczego go nie wziąłeś? Nisse jest tu zawsze mile widziany. Jest przecież jak członek rodziny. Prawda? – Karolina rzuciła Stenbergowi wyzywające spojrzenie i poszła odprowadzić ojca.

– Oczywiście. Nisse jest tu zawsze mile widziany – mruknął pod nosem.

Nisse Boman był szoferem, człowiekiem od wszystkiego, na usługach teścia od co najmniej trzydziestu lat. Wcześniej, chyba jeszcze w epoce kamienia łupanego, był w wojsku ordynansem KE. Karolina wychowała się z nim i traktowała jak drugiego ojca. Ten żylasty, niski mężczyzna był zawsze uprzejmy i zachowywał się z wojskową poprawnością wobec wszystkich w swoim otoczeniu. Odzywał się tylko, jeśli miał coś ważnego do powiedzenia, co nie zdarzało się zbyt często. Poza tym był opiekuńczy, wręcz troskliwy wobec Karoliny i dziewczynek. Mimo to coś w Bomanie irytowało Stenberga. Było coś w jego spojrzeniu, co z braku lepszego słowa można by określić jako nieprzyjemne. Boman miał jasnoniebieskie zimne oczy. Prawie jak ryba. Wydawał się nieustannie go obserwować i oceniać. I to niezbyt przychylnie.

Jego żona wróciła do kuchni.

– Tata nie chciał ci jeszcze o tym mówić – zaczęła i usłyszał podekscytowanie w jej głosie – ale po południu ma nieformalne spotkanie z premierem. Szef się niepokoi o wyniki wyborów. Martwi go, że jest coraz częściej postrzegany jako stary i zmęczony, zwłaszcza teraz, po operacji, kiedy musi chodzić o lasce. Wczorajszy wywiad był ostatnią próbą i przeszedłeś ją pomyślnie. Premier niedługo cię spyta, czy jesteś gotów zostać jego partnerem w końcówce kampanii wyborczej. Jego nieoficjalnym następcą tronu.

Stenberg skinął głową. Czuł, jak jego twarz automatycznie przybiera odpowiedni wyraz, dostosowując się do wieści przekazywanych mu przez Karolinę.

– Wszystkie nasze marzenia się spełnią. Po całej tej ciężkiej pracy. I to szybciej, niż ktokolwiek ważył się sądzić. Premier Jesper Stenberg… Jak to brzmi? Zarezerwowałam dla nas stolik w Diplomat na dzisiejsze popołudnie, żeby to uczcić. Lina zostanie z dziećmi parę godzin dłużej.

Stenberg nadal uśmiechał się do żony. Nic nie może zniszczyć tej chwili, wmawiał sobie. Nic ani nikt.

– Dzień dobry, panie ministrze – powiedział przesadnie wesoło Oscar Wallin, wchodząc do przestronnego gabinetu służbowego Stenberga. Posłusznie zatrzymał się za jednym ze skórzanych foteli ustawionych pod takim kątem, by goście ministra mieli widok na ratusz i zatokę Riddarfjärden za wielkimi oknami od strony Rosenbadsparken. – Gratuluję świetnego występu w telewizji. Wyglądało to tak, jakby panował pan nad wszystkim, co działo się w studiu. Ten uszczypliwy dziennikarzyna miał niewiele do powiedzenia. Według porannej prasy jest pan przyszłością partii, a może nawet naszym nowym premierem.

– Cześć, Oscar. Siadaj. – Stenberg wskazał na fotel po drugiej stronie biurka. – Chciałeś ze mną porozmawiać? – dodał szybko, zanim Wallin znów zaczął kadzić.

Wallin otworzył niebieską teczkę, którą do tej pory trzymał pod pachą, i wystudiowanym ruchem położył ją na biurku. Stenberg starał się jak mógł zachować neutralny wyraz twarzy.

– Owszem, chciałem panu przekazać najświeższe informacje o zwłokach znalezionych w zeszły weekend w zatoce Källstavik. Pomyślałem, że to się panu przyda. Ciało znaleziono zaledwie o rzut beretem od domku letniskowego pańskiego teścia. Zakładam, że prędzej czy później ktoś zacznie zadawać pytania.

Stenberg machnął ręką.

– Pewnie. Tylko krótko, proszę.

Wallin zaczął mówić, ale Stenberg słuchał go tylko jednym uchem. Wiedział, że Wallin zostawi obszerną notatkę służbową jego sekretarce. Będzie chciał się wykazać pilnością i pracowitością. Problem Oscara Wallina polegał na tym, że za bardzo się starał, zwłaszcza gdy popełnił jakiś błąd, co sprawiało, że zamiast robić wrażenie rzetelnego i budzącego zaufanie, wydawał się śliski i służalczy.

Zaczynał mieć serdecznie dość Wallina. Jego chłopięcej aury, zaczesanego na wodę loczka, bezczelnego tonu. Nie wspominając już o tej oklepanej sztuczce z teczką. Wallin był inteligentny, nawet bardzo inteligentny, przynajmniej w niektórych aspektach. Za to w innych był kompletnym głupkiem. Zimą popełnił wielki błąd: ugryzł rękę, która go karmiła. Wydawał się jednak nie pojmować, że powinien złożyć rezygnację, tylko dalej snuł się po korytarzach. Próbował sobie wynajdywać jakieś zadania, wydawać się ważnym.

Przez kilka dni w okolicy świąt Stenberg był wstrząśnięty. Wallin zasugerował, że znalazł ślady krwi w mieszkaniu Sophii Thorning. Przechowywał dokumenty tej sprawy właśnie w takiej niebieskiej teczce i dał Stenbergowi do zrozumienia, że może go powiązać z Sophie, a nawet z jej samobójstwem. Stenberg zastanawiał się z początku, czyby nie ulec żądaniom Wallina i nie dać mu stanowiska komendanta głównego policji. Potem jednak się uspokoił. Pojął, że Wallin blefuje. Przecież osobiście zadbał o to, by wielu szefów policji straciło swoje wysokie stanowiska i przywileje, zatem bez politycznej protekcji jego kariera w policji, jak i w całym sądownictwie, była skończona. A jedynym, który zapewniał mu taką protekcję, był Stenberg.

Przejrzał więc blef i nie dał Wallinowi wymarzonego stanowiska. A Wallin nie mógł zrobić nic, żeby temu zapobiec. Jednak już po trzech dniach znów pojawił się w gabinecie Stenberga, ze służalczym uśmiechem przyklejonym do ust i niebieską teczką pod pachą. Ale wtedy Stenberg zaczął już wątpić, czy w ogóle istniały jakieś ślady krwi.

Zastanawiał się, czyby nie pójść na całość i nie zwolnić Wallina. Albo jeszcze lepiej: przydzielić mu jakieś nudne śledztwo i pozwolić, by jego kariera powoli zgasła. Obciął mu już budżet i zadbał o to, by musiał się pozbyć wszystkich współpracowników. Wystarczyłby jeden podpis, żeby mieć go z głowy.

Jednak ta niebieska teczka, którą nosił Wallin, wciąż była sygnałem ostrzegawczym. Jeśliby został całkowicie upokorzony, istniało ryzyko, że zacznie rozmawiać z Johnem Thorningiem. Wyjawi mu, że Stenberg od wielu lat żył w potajemnym związku z córką Johna i że co najmniej podejrzewa, iż był przy niej, gdy Sophie odebrała sobie życie.

Stenberg bał się możliwości, że jego dawny mentor stanie się jego wrogiem. Nadal potrzebował poparcia Johna, zwłaszcza że ten był sekretarzem generalnym Izby Adwokackiej. Tak więc Wallin, przynajmniej na razie, musi dalej siedzieć w swoim pokoju.

Wallin wciąż gadał. Znajdował się właśnie w połowie jakiegoś długiego wywodu o procesach gnilnych zachodzących w wodzie. Coś o zwierzętach strefy dennej żywiących się martwymi ciałami.

Stenberg nie potrafił odsunąć myśli o Sophie, o tym, że jej piękne szczupłe ciało leży w trumnie zakopanej w ziemi. Jej skóra i tkanki powoli się rozpuszczają. O ile nie dobrały się już do niej robaki.

Natychmiast zrobiło mu się niedobrze. Szybko wstał i podszedł do jednego z okien. Słupy dymu z kominów statków na nabrzeżu pochylały się w podmuchach wiatru znad zatoki Riddarfjärden.

Zaledwie kilka metrów za oknem zawisła mewa. Prawie się nie poruszała. Wpatrywała się w niego pustymi, martwymi oczami.

Gdy Oscar Wallin zamykał drzwi swojego gabinetu, uderzył zegarkiem o klamkę. Rozległ się niepokojący dźwięk. Kupił go sobie na Gwiazdkę; patek philippe, dokładnie ten sam model, jaki nosił Jesper Stenberg. Zanim usiadł za biurkiem, sprawdził przejęty, czy szkiełko zegarka nie uległo uszkodzeniu. Jego matka skomentowała ten zegarek parę tygodni temu, gdy jedli razem obiad. „Prezent – powiedział jej – za zasługi w pracy”. „Od ministra?” – spytała, ale ton jej głosu zdradzał, iż wiedziała, że tak nie jest. Nie wpadł w tę pułapkę.

Sześć lat temu załatwił jej mieszkanie w Gärdet. Kilka kroków od niego. Zabrał ją z tego ponurego przedmieścia, na które skazał ich ojciec, do trzypokojowego mieszkania o powierzchni dziewięćdziesięciu metrów kwadratowych z widokiem na centrum Sztokholmu. Musiał pociągnąć za mnóstwo sznurków, żeby do tego doprowadzić, ale temu mieszkaniu oczywiście daleko było do wielkiej profesorskiej willi, co zresztą matka wytknęła mu już po kilku minutach.

Przez cały ten czas, gdy dorastał, ona czekała. Co wieczór zmuszała go, by przebierał się do kolacji. Mówiła mu: „Zobaczysz, niedługo twój tata zadzwoni i musisz mi obiecać, że będziesz wtedy grzecznym chłopcem”.

To, że profesor zamienił ją na kobietę młodszą od niej o piętnaście lat i że w willi mieszkała teraz jego nowa rodzina, nic dla niej nie zmieniało. Wciąż czekała, wciąż miała nadzieję. Nic, co syn dla niej robił, nie mogło zastąpić tego, co jej odebrano.

Jako nastolatek jeździł czasem do ich dawnego domu. Zakradał się przez furtkę do ogrodu, stał w ciemności i patrzył w wielkie okna. Dom, w którym nie był już mile widziany. Idealna rodzina, do której nie należał. Ojciec, matka, córka i syn. I golden retriever, który nie miał dość rozumu, by szczekać, gdy przyłapywał go w ogrodzie. Lizał go tylko po ręce i głupawo merdał ogonem, jakby oczekiwał, że się z nim pobawi.

Od czasu do czasu sprawdzał informacje o nowej rodzinie ojca. Jego przyrodnie rodzeństwo pokończyło dobre szkoły, podróżowało po całym świecie i studiowało za granicą. W odróżnieniu od niego ci młodzi ludzie nie musieli zaciągać kredytów na studia, dorabiać ani chodzić na wieczorne kursy, jedząc bułki z serem i pijąc kawę z termosu. A mimo to byli tylko zwykłymi trutniami. Idiotami, którym brakowało jakiejkolwiek motywacji, by dokonać w życiu czegokolwiek ważnego.

On zawsze wiedział, że jest inny. Że są mu pisane wielkie rzeczy. Pod tym względem on i Jesper Stenberg byli do siebie dość podobni. Nie zadowalało ich to, że po prostu są. Wiedzieli, że nie są stworzeni do takiego życia, jakie wiedzie większość ludzi. Wytyczali sobie ambitne cele i robili, co trzeba, by je osiągnąć. Jeszcze do niedawna Jesper był dla niego wzorem. Człowiekiem, którego uważał za mentora. Teraz wszystko się zmieniło. Nie był w stanie zrozumieć, że Stenberg mianował Evę Swensk na stanowisko komendanta głównego policji, dlatego żeby zapewnić sobie poparcie w partii. Poczuł się zdradzony, odrzucony, tak jak wtedy, gdy był nastolatkiem. Okazał się przy tym na tyle głupi i niezdarny, by próbować zmusić Jespera, aby ten zmienił zdanie. I od tego czasu ich przyjaźń nie była już taka jak dawniej.

Wallin pragnął tylko pokazać swojemu szefowi, jak daleko sięga jego lojalność. Że jest właściwym człowiekiem do tego, by strzec tajemnic Stenberga. I jako komendant główny policji będzie mógł robić to jeszcze lepiej. Stenberg jednak źle zrozumiał jego intencje i odebrał mu niemal wszystko, co Wallinowi udało się zbudować. Zadania, personel, całą władzę, która sprawiała, że koledzy się go bali. Ci sami koledzy, którzy wcześniej błagali go o pięciominutowe spotkanie, teraz dystansowali się od niego albo wręcz otwarcie z niego drwili.

Jego relacje z ministrem sprawiedliwości poważnie ucierpiały, nie dało się temu zaprzeczyć, choć usilnie starał się je naprawić. Na różne sposoby próbował dyskretnie sugerować Stenbergowi, że jego sekrety nadal są w dobrych rękach i że może mu ufać. Najwyraźniej jednak ta taktyka prowadziła donikąd; świadczyła o tym choćby rozmowa, którą przed chwilą odbyli.

Mimo to wciąż pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości. A to oznaczało, że nadal miał szansę. Spojrzał na wiszący na ścianie, oprawiony w ramki cytat z Roberta Kennedy’ego.

Only those who dare to fail greatly can ever achieve greatly³.

Nie udało mu się. Taka była prawda. Nie został jednak pokonany. W ten czy inny sposób uda mu się wspiąć z powrotem na szczyt. Wyżej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Koledzy i wszyscy ci, którzy na przestrzeni lat go nie doceniali, będą mieli powody, żeby tego pożałować. Już dość długo lizał rany i grał usłużnego pomocnika. Najwyższa pora spróbować nowej strategii.

Wyszukał wizytówkę w górnej szufladzie biurka, sięgnął po telefon i wybrał bezpośredni numer zapisany na odwrocie.

Mężczyzna odebrał po drugim sygnale. Krótkie, pewne siebie szczeknięcie:

– John Thorning.

– Dzień dobry, tu nadintendent Oscar Wallin. Chciałem zapytać, czy ma pan czas na to spotkanie, o którym rozmawialiśmy.Rozdział drugi

Gabinet komisarza Pärsona był dwukrotnie większy od pokoju służbowego Julii. Mimo to wydawał się mniejszy. Może wynikało to z wielkiego cielska właściciela gabinetu, a może ze stert najróżniejszych dokumentów, zawalających niemal całą dostępną powierzchnię. Albo po prostu z wyraźnego zapachu potu, który zdawał się wypierać tlen.

– To nie jest David Sarac. – Pärson popukał pożółkłym paznokciem w portret.

– Skąd możesz być taki pewien, że… – zaczęła Julia.

Pärson przerwał jej, unosząc mięsistą dłoń.

– Po pierwsze, w odróżnieniu od innych w tym pokoju, jestem policjantem wystarczająco długo, by wiedzieć, że na takich portretach nie można się nigdy oprzeć. Na przestrzeni lat widziałem ich chyba ze sto, a po złapaniu sprawcy zawsze się okazywało, że w rzeczywistości wyglądał inaczej.

– Ale to coś innego – zauważył Amante. – To nie jest portret pamięciowy oparty na zeznaniach świadków, tylko na tomografii i pomiarach czaszki…

– Którą przy pomocy przekupstwa wyciągnąłeś z zakładu medycyny sądowej – przerwał mu Pärson. – Tak, ta część waszego wywodu była szczególnie interesująca. W protokole znajdzie się kilka niezłych „perełek”, Amante. Naruszenie regulaminu, dwa przypadki przekupstwa… Nieźle jak na pierwszy tydzień pracy. – Pärson wyszczerzył zęby i opadł na oparcie krzesła. – Ale nie martw się. Chciałeś dobrze, a poza tym mam układ z twoim ojczymem – dodał uspokajającym tonem. – Tylko od tej pory miej się na baczności, zrozumiano? Nie mogę cię ciągle chronić.

Amante skinął lekko głową.

– Ale Amante ma rację, to wcale nie to samo, co zwyczajny portret pamięciowy… – zaoponowała Julia.

Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo Pärson znów uniósł tłuste łapsko.

– Istnieje drugi i chyba jeszcze ważniejszy powód, dla którego to nie może być David Sarac. Bo tak się składa, że dokładnie wiem, gdzie on teraz przebywa.

Julia siedziała z otwartymi ustami.

– Ach tak – wydusiła z siebie w końcu. Wymieniła szybkie spojrzenia z Amante.

– Odkąd Sarac wyszedł zimą ze szpitala, siedzi w ośrodku dla pacjentów z zespołem stresu pourazowego – wyjaśnił Pärson. – Ledwie jest w stanie o własnych siłach chodzić, stać i mówić, a i to nie za długo. To dlatego nie czytaliście żadnych wywiadów z tym bohaterskim policjantem. Po prostu nie jest w stanie przebywać wśród ludzi, bo dostaje wtedy ataków paniki, ślini się i sra w gacie.

– I jesteś tego całkowicie pewny? – zapytała Julia.

– Owszem. Oddział zamknięty. Minie wiele lat, zanim Sarac wyjdzie z wariatkowa. O ile w ogóle wyjdzie. Zatem nie mógł znajdować się w lutym w pobliżu Källstavik, a co za tym idzie, nie mógł zostać zamordowany, a jego ciała nie poćwiartowano i nie zatopiono w zatoce. Poza tym sprawdziłem to trafienie DNA, po którym Säpo tak się napaliło, żeby przejąć sprawę. Sześćdziesiąt pięć procent zgodności to jakaś chała. Oznacza to tylko tyle, że istnieje większe prawdopodobieństwo, iż ofiara znajdowała się na Skarpö, niż że jej tam nie było. Ja i komendant policji kryminalnej hrabstwa chętnie pozostawimy tego typu domysły i ogólne spekulacje naszym przyjaciołom trepom.

Julia zagryzła wargę. Spodziewała się, że kiedy Pärson usłyszy, co mieli mu do powiedzenia, z wrażenia spadnie z krzesła. Tymczasem on siedział sobie po drugiej stronie biurka, jak gdyby nigdy nic, i uśmiechał się do nich z wyższością. Jakby byli stukniętymi zwolennikami teorii spiskowych.

Znów spojrzała na zrekonstruowany portret, potem na Amante. Zauważyła, że unikał jej wzroku. Czy mogli się aż tak pomylić? Ale ten makabryczny grymas denata, obraz, który miała w głowie, mówił co innego. Bez względu na to, co twierdził Pärson, ofiarą był David Sarac. Tylko jeszcze nie potrafiła tego udowodnić.

– Posłuchaj no, Gabrielsson. – Głos Pärsona brzmiał teraz życzliwiej, prawie po ojcowsku. – Jesteś dobrą policjantką, powiedziałbym nawet, że jedną z najlepszych. Za parę lat przejdę na emeryturę, sprzedam mieszkanie, wyniosę się do Tajlandii i zachlam się na śmierć, popijając drinki z parasolkami. Jeśli dobrze rozegrasz swoje karty, to piękne biurko będzie wtedy twoje. Ale jeśli szef policji hrabstwa dowie się cokolwiek o tej sprawie z głową denata, to… no cóż… sama jesteś na tyle bystra, żeby dopowiedzieć sobie resztę. Kollander strasznie się boi o swoją reputację, zwłaszcza teraz, gdy czeka na to, żeby komendant główny nagrodził go za zasługi. Pozbędzie się ciebie szybciej, niż zdążysz powiedzieć „dupoliz”. – Pärson przekrzywił lekko głowę. – Znam cię, Gabrielsson. Wiem, o co ci chodzi. Jeśli to miałoby cię uszczęśliwić, mogę zmienić kod sprawy. Zrobić tak, żeby wyglądało na to, że zajmował się tym któryś z tych pijaczków z głębi korytarza, zanim sprawy nie przejęło Säpo. W ten sposób nie popsujesz sobie statystyk.

Nie odpowiedziała.

– Dobra, to tak zrobimy – zadecydował Pärson. – Zadbaj tylko o to, żeby szybko i dyskretnie odwieźć tę pieprzoną głowę do zakładu medycyny sądowej. Niech się tym zajmie nasz szalony pan łapówkarz, ty poczekaj w samochodzie. – Wyszczerzył zęby, śmiejąc się z własnego dowcipu. – Gdy tylko głowa znajdzie się tam, gdzie trzeba, wracajcie do domu i zróbcie sobie wolny weekend. Obiecuję ci, że w poniedziałek sama będziesz mogła sobie wybrać, w jakie świeżutkie morderstwo wbijesz zęby. I tym zakończymy ten drobny epizod. Co ty na to, Gabrielsson?

Ochroniarz – Stenbergowi wydawało się, że nazywa się Becker – otworzył drzwi samochodu. Mężczyzna przez cały czas miał odwróconą głowę, skupiał wzrok na otoczeniu. Stenberg wysiadł z samochodu i przeciągnął się, by rozprostować kości. Osłonił ręką oczy i spojrzał ponad wodą w stronę Muzeum Vasa i parku rozrywki Gröna Lund. Chodnikiem przechodziły akurat dwie młode kobiety w krótkich letnich sukienkach i w butach na wysokich obcasach. Jedna z nich uśmiechnęła się do niego i mimowolnie odpowiedział jej uśmiechem. Bo niby czemu nie? Było piątkowe popołudnie, dzień pracy dobiegł końca, świeciło słońce, a Sztokholm pokazywał się ze swojej najlepszej strony.

W restauracji przy stoliku czekała na niego Karolina.

– Cześć, kochanie – powiedział jej na powitanie i schylił się, żeby ją pocałować.

Odchyliła lekko głowę, żeby pocałował ją w policzek zamiast w usta.

– Już złożyłam zamówienie. Filet cielęcy dla nas obojga. Z sałatką zamiast zapiekanki ziemniaczanej. – Podniosła wzrok i zauważyła jego minę. – Zapinasz pasek o jedną dziurkę dalej i kamera wczoraj wychwyciła, że przytyłeś parę kilo.

Kiwnęła lekko głową w kierunku jego brzucha, odsłaniając przy tym równe, idealnie białe zęby między wargami czerwonymi od szminki, której przed chwilą nie pozwoliła mu rozmazać. Stenberg wiedział, że miała rację. Karolina była jego opoką, jedyną osobą, której mógł całkowicie ufać. Była silna, w każdym tego słowa znaczeniu.

Usiadł i rozłożył na kolanach grubą płócienną serwetkę; wypił łyk wody.

– Jak ci minął dzień? – zapytał.

– Dobrze. Telefon dzwoni non stop. Próbowały mnie zwerbować dwie organizacje charytatywne, a zaproszenia na lunch sypią się jedno za drugim. Jeśli to dłużej potrwa, niedługo będę musiała zatrudnić asystentkę. – Karolina mrugnęła do niego.

– Jeśli chcesz, mogę poprosić, żeby ktoś się tym zajął.

– Jeszcze na to za wcześnie. Asystentka znaczyłaby, że uprzedzamy bieg wydarzeń.

Pojawił się kelner z ich przystawkami. Gruby dywan i cichy gwar pozostałych gości niemal tłumiły odgłos jego kroków.

– Masz rację – stwierdził Stenberg, gdy kelner już odszedł. – Po prostu martwię się o ciebie.

Karolina poklepała go po dłoni.

– Poradzę sobie – zapewniła go. – A teraz jedz. Ta cielęcina jest ponoć fantastyczna.

Stenberg odpowiedział jej uśmiechem. Naraz poderwał głowę, gdyż przez przeszklone drzwi od strony Strandvägen weszło dwóch znajomych mężczyzn. Przystanęli przy pulpicie kierownika sali. Jednym był Oscar Wallin, drugim John Thorning. Śmiali się, jakby któryś z nich przed momentem powiedział coś dowcipnego. Zachowywali się jak starzy przyjaciele i nagle Stenberg poczuł, jak opuszcza go dobry humor.

– No nie, jak miło was tu widzieć! – powiedział John Thorning z miną wyrażającą zdziwienie.

– Tak, co za niespodzianka. – Karolina powtórzyła swoją sztuczkę z odchylaniem głowy, by Thorning mógł pocałować ją w oba policzki. – Szmat czasu. Co u ciebie i u Margarety?

John Thorning odpowiedział coś, czego Stenberg nie usłyszał. Był bez reszty pochłonięty panowaniem nad sobą, by nie spojrzeć ze złością na Wallina.

– Nie wiedziałem, że ty i John się znacie – powiedział.

– O tak, czasem wymieniamy parę słów. John zaproponował, żebyśmy przy jakiejś okazji zjedli razem kolację, i akurat dziś miał chwilę czasu. – Wallin wskazał głową na Thorninga.

– Tak, chciałem osobiście podziękować Oscarowi za to, co zrobił zimą. To śledztwo uzupełniające w sprawie… – Thorning machnął lekko ręką – …tragicznej śmierci Sophie. Wspominałeś mi przecież, że to Wallin pomógł wyjaśnić kwestie, które nie dawały mi spokoju. Pomyślałem więc, że mógłbym chociaż zaprosić go na kolację. Ale Oscar nie dawał mi okazji, więc aż do dziś nic z tego nie wyszło. – Poklepał po ramieniu Wallina. – A tak w ogóle to dobry pomysł, by zjeść w piątek wczesną kolację. Dzięki temu weekend wydaje się trochę dłuższy, prawda? A do tego prom na Sandhamn odpływa właśnie stąd, więc wcześnie będę w domu.

Stenberg zmusił się do uśmiechu. To spotkanie oczywiście nie było przypadkiem. Wallin z pewnością sprawdził jego plan dnia u Jeanette. Będzie musiał z nią o tym porozmawiać.

– Nie będziemy ci dłużej przeszkadzać, Jesper – powiedział John Thorning. – Ty i Karolina na pewno potrzebujecie trochę czasu dla siebie, a Oscar i ja mamy tyle do omówienia. Naprawdę, ciekaw jestem twoich planów. Powinniśmy się kiedyś spotkać. I to niedługo. Poproszę moją sekretarkę, żeby zadzwoniła do Jeanette.

Uścisnęli sobie dłonie i Stenbergowi z najwyższym trudem udało się zmusić, by wycisnąć z siebie jeszcze jeden uśmiech.

– John dobrze się prezentuje – stwierdziła Karolina, gdy już usiedli. – Wygląda na to, że zostawił już za sobą tę smutną historię z Sophie.

Coś w jej głosie przykuło uwagę Stenberga. Ledwie zauważalny ton, tak nieznaczny, że nie był nawet do końca pewien, czy rzeczywiście go usłyszał. Przyjrzał się żonie, ale wyglądała dokładnie tak jak zwykle. Uśmiechnęła się do niego. Jasnoczerwona szminka, białe zęby. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że to Sophie siedzi na krześle naprzeciw niego. Patrzy na niego martwymi oczami. Wzdrygnął się i kilka razy zamrugał, żeby obraz znikł.

– Źle się czujesz, Jesper? – spytała jego żona.

Julia siedziała z rękoma opartymi o kierownicę i przeglądała swoją komórkę. Obie boczne szyby były opuszczone, by letni upał nie zmienił samochodu w piekarnik. Mimo to czuła, że bluzka przykleiła się jej do ciała w dole pleców. Włączyła silnik i klimatyzację. W tej samej chwili zobaczyła, że Amante wychodzi z zakładu medycyny sądowej.

Podczas jego nieobecności zdążyła wykonać cztery rozmowy telefoniczne. Wszystkie z równie mało satysfakcjonującym skutkiem. Nikt nie potrafił jej powiedzieć, gdzie jest leczony David Sarac. Albo raczej gdzie był leczony, zanim ktoś go zamordował, poćwiartował i wrzucił do jeziora Melar. Bo wciąż była przekonana, że to oni mają rację, a Pärson się myli.

– Załatwione? – spytała.

– Tak. – Amante opadł na miejsce pasażera i zatrzasnął drzwi. – Mój przyjaciel obiecał, że włoży tę głowę do pustej przegrody w chłodni. W najbliższych dniach któryś z jego kolegów ją znajdzie i zadzwoni do Säpo. Co za przykra pomyłka, bla, bla, bla…

– I ile cię kosztowało to niewielkie tangente?

– Naprawdę chcesz to wiedzieć?

Julia nie odpowiedziała. Uruchomiła silnik i powoli wyjechała z parkingu. Stłumiła impuls, by docisnąć pedał gazu i zmusić Amante, by chwycił się klamki.

– Zamierzasz mi wyjaśnić, co miał na myśli Pärson? – spytał Amante po kilku minutach ciszy.

– Co takiego? – mruknęła.

– Mówił coś o twoich statystykach.

Zerknęła na niego, ale ani jego spojrzenie, ani ton nie świadczyły o tym, by się z niej nabijał. Oczywiście najlepiej byłoby milczeć. Posłuchać rady Pärsona, pozbyć się tej pechowej sprawy i zostawić wszystko za sobą.

– Jeśli chodzi o morderstwa, mam najwyższy procent rozwiązanych spraw – odparła jednak. Sama usłyszała dumę w swoim głosie.

– W wydziale kryminalnym?

Pokręciła głową.

– W całym kraju. Niemal wszystkie sprawy, które prowadziłam, zostały rozwiązane.

Odwrócił się w jej stronę. Dostrzegła jego pełną powątpiewania minę.

– To znaczy, rozwiązane ze strony policji – dodała. – Nie we wszystkich zapadły wyroki skazujące. W dwóch przypadkach sprawcy nie żyją. W dwóch kolejnych uciekli za granicę i nie da się ich pociągnąć do odpowiedzialności karnej. A w jednym przypadku… W jednym przypadku sprawcę niestety uniewinniono w sądzie apelacyjnym. – Zagryzła wargę. Zastanawiała się, czy nie wspomnieć o tym, że wyrok uniewinniający wynikał z wyjątkowej nieudolności prokuratora, ale dała sobie spokój. – Ale tak czy inaczej, zakończyłam wszystkie śledztwa. Odpowiedziałam na pytania i doszłam do tego, co się wydarzyło, kto i co zrobił i dlaczego.

– Rozumiem. Czyli Pärson zamierza pomajstrować trochę przy papierach, żeby nie zepsuć ci statystyk.

– Coś w tym stylu – mruknęła.

– To dobrze – stwierdził Amante tonem, który świadczył o tym, że bynajmniej tak nie uważa. W aucie zapadło milczenie. Przyglądał jej się uważnie.

Julia zatrzymała wóz na czerwonym świetle. Nadal wpatrywała się prosto przed siebie, unikając jego spojrzenia. Wyglądało jednak na to, że czytał jej w myślach.

– Dalej uważasz, że to Sarac jest naszą ofiarą, prawda?

Przyłapała się na tym, że znów zagryzła wargę. Powinna się pozbyć tego nawyku.

– Nie widziałam jeszcze żadnych dowodów na to, że nią nie jest. Wprawdzie Pärson twierdzi, że Sarac siedzi gdzieś na oddziale zamkniętym, ale na ile go znam, to nawet się nie pofatygował, żeby zadzwonić i to sprawdzić. O ile w ogóle wie, do kogo się powinien zwrócić w tej sprawie. Sama obdzwoniłam trochę ludzi, ale wygląda na to, że nikt nie wie, gdzie przebywa Sarac. – Odwróciła głowę w stronę Amante. – A ty? Co zamierzasz? – zapytała.

– Właśnie chciałem cię spytać, czy masz jakieś plany na weekend. – Znowu uśmiechnął się zagadkowo i przez chwilę wydawało jej się, że chciał ją gdzieś zaprosić.

– Jak to? – spytała ostrzej, niż zamierzała.

– No cóż, jeśli masz wolne, może będziesz miała ochotę przejechać się na północ?

– Niby dokąd?

– Przyjedź po mnie jutro o pierwszej, wszystko ci opowiem.

Stojący za nimi samochód zatrąbił i Julia zdała sobie sprawę, że światło zdążyło się już zmienić na zielone.Rozdział trzeci

Cztery godziny monotonnej jazdy samochodem. Tak wyglądało, jak dotąd, sobotnie popołudnie Julii. Podrzędne drogi, świerkowe lasy i siatki chroniące przed zwierzyną na poboczach.

Niezupełnie tak wyobrażała sobie weekend. Zamierzała potrenować, przeczytać książkę, której nigdy nie udawało się jej dokończyć, pójść do kina albo robić którąś z innych rzeczy pomagających jej przetrwać weekendy bez pracy. Zamiast tego siedziała za kierownicą i zerkała na Amante, śledzącego GPS na ekranie swojego smartfona.

– Skręć tutaj w prawo. – Amante wskazał na jakąś nieoznaczoną boczną drogę. – Kilometr wiejską drogą i będziemy na miejscu.

– Dobra.

Zastanawiała się, jak zdobył adres domu opieki. Spytała go nawet o to, gdy wsiadł do jej samochodu przed bramą swojej kamienicy. Ale jak zwykle odpowiedział jej tym swoim wieloznacznym lekkim uśmiechem.

Jakieś pół godziny temu zatrzymali się na stacji benzynowej, żeby przyjrzeć się mapie i zobaczyć, co smartfon Amante będzie mógł im powiedzieć o celu ich podróży. Na zdjęciu satelitarnym widniał dwuskrzydłowy, przypominający dworek budynek. Otaczał go duży park, ciągnący się aż do niewielkiego jeziorka. Na dużym zbliżeniu dało się odróżnić mury i ogrodzenia otaczające całą posiadłość. Ale teraz, gdy zbliżali się do zakładu, nie było widać nic prócz części muru, stróżówki i dużej żelaznej bramy. Za nią dało się dostrzec tylko wysokie, stare drzewa w parku.

Julia powoli wjechała na parking dla gości i wyłączyła silnik.

Według Google ten zakład zbudowano początkowo z przeznaczeniem na sanatorium. W późniejszych latach mieścił się tu także uniwersytet ludowy i dom spokojnej starości. Artykuł w gazecie sprzed pięciu lat wspominał, że placówka zmieniła właściciela i została przekształcona w dom opieki, i to właściwie było wszystko, co można było znaleźć na jej temat. Nie udało się im znaleźć nawet numeru do centrali, więc bez względu na to, jaką działalność tutaj prowadzono, nie chciano zwracać na siebie uwagi, co samo w sobie wydawało się całkiem sensowne, jeśli leczyło się pacjentów z zespołem stresu pourazowego. Strażniczka za szybą też okazała się niezbyt otwarta i chętna do pomocy.

– Przykro mi. – Głośnik zamontowany w pancernej szybie nadawał jej głosowi metaliczne brzmienie. – Wszyscy odwiedzający muszą zgłaszać wizytę z wyprzedzeniem. Takie są zasady.

Amante uniósł wyżej swoją legitymację i przycisnął ją do szyby stróżówki.

– Mówiłem przecież, jesteśmy z policji. Prowadzimy śledztwo. Musimy się spotkać z Davidem Sarakiem. To bardzo ważne.

– Jeśli to takie ważne, to powinniście byli uzgodnić to z lekarzem naczelnym. Umówić się na wizytę. Poza tym nie jest pan policjantem, na pańskiej legitymacji jest napisane „pracownik cywilny”.

Amante gwałtownie wciągnął powietrze, ale zanim zdołał powiedzieć coś więcej, Julia położyła mu rękę na ramieniu. Wykłócanie się ze strażnikami nigdy nie było dobrym pomysłem. Aż za dobrze znała ten typ. Ważniacy, którzy dostali odrobinę władzy i wykorzystywali ją, jak tylko się dało. Podeszła bliżej i przysunęła swoją legitymację do szyby, tak jak wcześniej zrobił Amante.

– Ja jestem policjantką – powiedziała. – I tak jak mówił mój kolega, musimy się koniecznie spotkać z jednym z pacjentów. Nazywa się David Sarac.

Strażniczka pochyliła się w stronę szyby. Odczytała jej nazwisko z legitymacji.

– Proszę posłuchać, pani inspektor… Gabrielsson. Widzi pani te tabliczki? – Wskazała na żółty prostokąt z czarnym tekstem, wiszący nad jej głową. Potem na drugi, podobny, umieszczony na żelaznej bramie kawałek dalej. – To obiekt chroniony. To znaczy, że nieupoważnionym wstęp jest wzbroniony. Bez wyjątków. A ponieważ ani pani, ani pani kolegi nie ma na liście, jesteście nieupoważnieni, nieważne, czy z legitymacją policyjną, czy bez. Takie są tutaj zasady i już z mniej ważnych powodów zwalniali tu pracowników.

– Co to za cholerny dom opieki, który ma status obiektu chronionego… – zaczął z pasją w głosie Amante.

Nagłe podenerwowanie kolegi zdziwiło Julię. Ścisnęła jego ramię. Zmusiła, by umilkł w połowie zdania. Strażniczka wpatrywała się w niego ze złością.

– Opiekujemy się tutaj żołnierzami, ludźmi, którzy byli na wojnie. Według opinii wydanej przez Säpo istnieje zagrożenie obiektu.

Amante otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć. Julia znów ścisnęła jego ramię, tym razem mocniej. Co z nim było nie tak?

– Zasady to zasady – powiedziała do strażniczki. – Oczywiście rozumiemy, że wykonuje pani tylko swoją pracę. Proszę wybaczyć mojemu koledze, prowadzimy śledztwo w dość poważnej sprawie. Duża presja.

Zerknęła w stronę żelaznej bramy. Wisząca na niej tabliczka była jaskrawożółta, nie zdążyła wyblaknąć od słońca. Drut kolczasty na zwieńczeniu muru też wyglądał na nowy.

– Zadzwonimy do lekarza naczelnego i wrócimy jutro. – Pchnęła Amante kilka kroków w stronę samochodu, po czym się odwróciła i zapytała: – A właśnie, od jak dawna ten dom opieki ma status obiektu chronionego?

– Od zeszłej zimy – odpowiedział metaliczny głos.

– Pamięta pani może, od którego miesiąca?

Strażniczka z irytacją spojrzała na Julię, potem na Amante.

– Od początku marca. A czemu pani pyta?

– Och, bez jakiegoś konkretnego powodu. Byłam po prostu ciekawa. Dziękujemy za pomoc. – Julia kiwnęła głową, dając Amante znak, żeby wsiadł do samochodu. Odczekała, aż oboje zatrzasną drzwi, żeby coś powiedzieć. Amante ją jednak ubiegł.

– Przyjazd tutaj był trochę strzałem w ciemno, mówiłem ci to od początku. Ale może poczekamy, aż się ściemni…

– I co zrobimy? – ucięła Julia. – Przejdziemy przez mur? Wyważymy jakieś drzwi i stłuczemy na chybił trafił kilka okien? – Pokręciła głową. – Nie mamy pojęcia, jak wygląda wnętrze tego budynku. A poza tym, jeśli jest tak, jak podejrzewamy, i to Sarac jest naszym denatem, szukamy kogoś, kogo tam w środku nie ma.

Amante pomarkotniał.

– Przepraszam, że niepotrzebnie cię tutaj ciągnąłem. Mogliśmy poczekać do poniedziałku, mogłem poprosić mojego znajomego, żeby załatwił mi numer do lekarza naczelnego. Za bardzo się napaliłem…

Julia uniosła dwa palce, nakazując mu milczenie. Żelazna brama placówki powoli się otworzyła. Wyjechał przez nią samochód, za nim kolejny. I motocykl. Pojazdy się zatrzymały i ze stróżówki wyszedł mężczyzna w uniformie, żeby zajrzeć do bagażników i na tylne siedzenia. Zmusił nawet motocyklistę, żeby ten podniósł szybę w kasku i się wylegitymował, zanim przepuścił całą grupę.

Pojazdy minęły ich zaparkowany wóz. W pierwszym samochodzie siedziało dwóch mężczyzn, w drugim samotna kobieta. Płci motocyklisty nie sposób było ustalić. Wszystkie trzy pojazdy skręciły w lewo na rozstajach kawałek dalej.

– Są bardzo skrupulatni przy bramie – mruknęła Julia. Zerknęła na zegar. Kwadrans po piątej. Pewnie zmiana personelu. Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Przekręciła kluczyk w stacyjce, ruszyła gwałtownie i pojechała drogą w ślad za dwoma samochodami i motocyklem.

Dogonili motocykl tuż przed wjazdem do niewielkiej miejscowości, w której stało ledwie kilkanaście niskich parterowych domów i stacja benzynowa. Motocyklista zjechał na stację i podszedł do kiosku z hot dogami. Julia, nie odzywając się do Amante, wysiadła z samochodu. Podeszła prawie do samego okienka, a potem wyjęła komórkę, udając, że odbiera jakieś połączenie. Motocyklista, jak się okazało mężczyzna około pięćdziesiątki, zdążył tymczasem zdjąć hełm i gawędził z dwukrotnie od niego młodszą i dość ładną kobietą pracującą w kiosku, która przygotowywała jego zamówienie. Zapach fast foodu przypomniał Julii, że od dawna nie miała nic w ustach.

Odczekała, aż mężczyzna odbierze zapakowaną w folię paczuszkę, włoży kask i odjedzie, a potem podeszła do okienka.

– Dzień dobry – powiedziała.

Kobieta za ladą odpowiedziała na jej pozdrowienie.

– Stali klienci, co? – Julia kiwnęła głową w stronę znikającego motocyklisty. – Dopiero co wyszłam z domu opieki. To tamtejszy personel mi poradził, żebym tutaj przyjechała.

Uśmiechnęła się, próbując wyglądać na sympatyczną i niegroźną. Udała, że czyta coś w menu.

– No cóż… – Młoda kobieta przeciągała odpowiedź, ale uśmiech Julii chyba ją przekonał. – Można to tak ująć. Niektórzy z nich zatrzymują się tutaj prawie co wieczór.

– To najlepsze miejsce, żeby wieczorem wpaść na hamburgera, tak mi mówiła ta dziewczyna ze stróżówki. Znasz ją może? Jasne włosy, dość wysportowana. Trochę opryskliwa.

– Mia. O tak, potrafi być dość ostra. – Kobieta uśmiechnęła się krzywo, a Julia zrobiła taką samą minę.

– Właśnie, Mia. Tak ma na imię. Bystra dziewczyna. Ale chyba nieźle się tutaj orientujesz. Wiesz, kto gdzie pracuje.

– To bardzo mała miejscowość, wszyscy wszystkich znają. Lekarze mieszkają w mieście, ale większość pozostałego personelu jest stąd.

– Nie wiesz, czy ostatnio ktoś nie przestał tam pracować? – spytała Julia. – Ktoś, kto zrezygnował z pracy zimą albo coś koło tego?

Znów zaryzykowała, bazując na tym, co powiedziała wcześniej ta strażniczka, Mia: „Już z mniej ważnych powodów zwalniali tu pracowników”. Ale rozbiegane spojrzenie jej rozmówczyni natychmiast upewniło Julię, że jej domysły są słuszne.

Pochyliła się nad ladą i podsunęła jej swoją legitymację. Oczy kobiety stały się okrągłe.

– Musimy jak najszybciej porozmawiać z tą osobą.

Mężczyzna spoglądający na nich przez uchylone drzwi miał na sobie gacie, T-shirt i brudny szlafrok, choć było już późne popołudnie. Jego oczy były zaczerwienione, a na ganku rozeszła się słodkawa woń dymu, którą Julia świetnie znała. Ostrożnie chwyciła klamkę od zewnątrz.

– Eskil Svensson?

– O co chodzi?

– Przywiozłam jedzenie od Isy z kiosku. – Podsunęła mu pod nos reklamówkę. Wydobywający się z niej zapach sprawił, że zaburczało jej w brzuchu.

Mężczyzna w szlafroku wydawał się co najmniej równie głodny jak ona. Wyciągnął rękę po reklamówkę, drugą trzymając klamkę.

W tej samej chwili Julia szarpnęła drzwi. Mężczyzna stracił równowagę, runął na ganek i wylądował u ich stóp. Zanim zdążył zareagować, wcisnęła mu kolano w kark i wykręciła rękę na plecy. Mruknęła do Amante.

– Policja – powiedział Amante lekko podekscytowanym głosem. – Chcemy ci zadać kilka pytań.Rozdział czwarty

– Dziewczynki oglądają telewizję. Pomyślałam, że pójdę pobiegać po Altorp, nie będzie mnie najwyżej godzinę. A potem możemy chyba spędzić razem miły wieczór?

Żona Stenberga weszła do gabinetu z filiżanką kawy w ręce. Postawiła ją w odpowiedniej odległości od klawiatury, pochyliła się i pocałowała go w głowę.

– Wyglądasz na zmęczonego. – Przeczesała palcami jego włosy, zmuszając go, by oderwał wzrok od monitora. – Coś się stało? Chcesz o czymś porozmawiać?

– Nie – mruknął Stenberg. – Po prostu dużo się dzieje naraz.

– Prokurator generalny znów robi problemy?

Rozkojarzony kiwnął głową i znów skupił wzrok na monitorze.

– Premier na ciebie liczy, Jesper. Teraz bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Cała partia na ciebie liczy, więc nie możesz pozwolić, żeby przeszkodziły ci jakieś nieistotne sprawy. Szwecja już od dawna potrzebuje nowocześniejszego systemu prawnego. Inaczej ludzie będą stopniowo tracić zaufanie do systemu. Kontrakt między obywatelem a państwem, wszystko to, o czym tyle razy dyskutowaliśmy na studiach. Już wtedy miałeś wizję, przekonanie, które sprawiało, że ludzie zwracali na ciebie uwagę. Że ja zwróciłam na ciebie uwagę.

– Wiem, kochanie. Ale kiedy próbujesz reformować władze państwowe, masz ciągle pod górkę. Organy odwoławcze z prawej i z lewej zawsze mają coś do powiedzenia, wszyscy są przerażeni, że stracą wpływy.

– A Wallin? Nie może pociągnąć za ciebie tego wózka?

Stenberg poczuł, że jego rysy tężeją. Nawet tu, w domu, w jego gabinecie, jego sanctum, Wallin rzucał swój cholerny cień.

Karolina uniosła brwi.

– To Wallin jest problemem?

Szlag by to trafił. Po prostu za dobrze go znała. Dostrzegała najdrobniejsze zmiany w wyrazie jego twarzy. Słyszała nawet to, czego nie mówił. Trzymanie przez tyle lat w tajemnicy romansu z Sophie Thorning wymagało od niego całej siły woli i koncentracji. A mimo to zdał sobie właśnie sprawę, że gdyby Karolina postanowiła doprowadzić do konfrontacji i spytała go wprost, czy ją zdradzał, patrząc na niego tak jak teraz, prawdopodobnie nie potrafiłby skłamać. Na szczęście nigdy tego nie zrobiła.

Wciągnął powietrze i powoli wypuścił je ustami.

– O co chodzi? – Jej ton był idealny. Doskonała kombinacja niepokoju i troski. Karolina byłaby błyskotliwym adwokatem, ale postawiła jego karierę przed swoją. Wybrała rolę wspierającej żony i matki jego dzieci. Jej dziadek był ministrem spraw zagranicznych, jej ojciec, KE, jednym z najważniejszych ludzi w partii. Otworzyła przed nim drzwi, o których nie śmiał nawet marzyć. I czym jej za to odpłacił? Zdradą, niewiernością i kłamstwami.

Na kilka sekund powróciło uczucie z minionej zimy, przeświadczenie, że powinien jej opowiedzieć o wszystkim. Błagać ją o wybaczenie. Ale nie mógł tego od niej wymagać. To nie na nią powinien spaść ten ciężar.

– Oscar Wallin… – upił łyk kawy, by to, co zamierzał powiedzieć, nie było tak emocjonalne – ma wielkie ambicje. Sama go widziałaś z Johnem Thorningiem. Wallin buduje nowe sojusze i szczerze mówiąc, zaczynam wątpić w jego lojalność.

Karolina pochyliła się nad biurkiem.

– Wallin nie mógł zostać komendantem głównym policji. Tak ustaliliśmy. Ty, ja i tata. Mianowanie Evy Swensk zapewniło ci poparcie w partii, poparcie, którego będziesz w przyszłości potrzebował. Którego my będziemy potrzebować…

Przerwała i znów pogłaskała go po włosach. Lubił jej dłonie, choć ona sama za nimi nie przepadała. Te długie, silne palce. Dłonie kogoś, kto potrafi sobie poradzić prawie ze wszystkim.

– Teraz najważniejsze jest to, żebyśmy myśleli strategicznie. Musisz patrzeć na wszystko w szerszej perspektywie, nie skupiać się wyłącznie na tym, co tu i teraz. Jeśli ktoś jest przekonany, że jego cel jest słuszny, nie może się wahać, podejmując niewygodne decyzje. Musisz spoglądać dalej.

Zamknął oczy. Znał już tę sztuczkę i powoli zaczynała mu się nudzić. Usta Karoliny się poruszały, ale wydobywający się z nich głos należał do kogoś innego.

– Jeśli wygramy wybory, szef prawdopodobnie ustąpi na następnym dorocznym posiedzeniu. Odejdzie z powiewającym sztandarem. Jeśli przegramy… – Wysunęła krzesło i usiadła obok niego. – Jeśli przegramy, będzie musiał przyjąć konsekwencje i odejść od razu. Bez względu na to, co się stanie, partia będzie szukać młodszego, silniejszego następcy. Kogoś, kto zreformuje politykę w ten sam sposób, jak reformuje sądownictwo.

– Masz całkowitą rację – powiedział Stenberg i, jak coraz częściej mu się to ostatnio zdarzało, nie był do końca pewny, komu właściwie odpowiada. Karolinie czy jej ojcu?

Julia Gabrielsson podniosła mały plastikowy woreczek z marihuaną, który znalazła na stoliku obok sofy. Pomachała nim przed pobladłą twarzą Eskila Svenssona.

– No to podsumujmy, co wiemy – powiedziała. – Tajemniczy mężczyzna, który przedstawił się jako Frank, skontaktował się z tobą na początku lutego, zapłacił ci, żebyś zorganizował korespondencję z Sarakiem siedzącym w domu opieki, i jeszcze dodatkowo sypnął kasą, kiedy pomogłeś Saracowi zwiać. A potem… nic już nie wiesz.

Eskil siedzący na sofie między nią a Amante pokręcił głową.

– I nie masz pojęcia, skąd się ten Frank wziął ani czego chciał od Saraca?

– Mówiłem już… Pewnego wieczoru pojawił się w pubie i zaczął mi stawiać. Potem poprosił mnie o przysługę. Brzmiało to niegroźnie i dobrze płacił. Później to się jakby rozrosło… – Zrobił zakłopotaną minę, próbował nie patrzeć na woreczek z marihuaną dyndający w palcach Julii.

– W miarę jak nabrałeś apetytu na pieniądze, zgadza się? – Położyła woreczek na stoliku przed Eskilem. – Całkiem niezły zapasik. Obstawiałabym rok więzienia, jak myślisz, Amante?

– Może nawet dwa – odparł Amante ze śmiertelną powagą, wpatrując się w Eskila. – Posiadanie narkotyków w celu sprzedaży. Poważna sprawa.

Julia jedynie z trudem powstrzymywała śmiech. Amante szybko się uczył.

Eskil zbladł jeszcze bardziej. Jego jabłko Adama poruszało się szybko w górę i w dół.

– Dajcie spokój! – zaprotestował. – To moje zioło. Nie jestem żadnym pieprzonym dealerem. Powiedziałem wam już wszystko, co wiem. No dobra, podrobiłem klucze. Potem ustaliliśmy, jaka pora jest najlepsza, żeby uciec i nie zostać złapanym. Sarac się wydostał i wlazł do mojego bagażnika, kiedy jedna zmiana zastępowała drugą. Wysadziłem go na stacji kolejowej w mieście i dałem mu bilet na pociąg, bilet okresowy i trochę gotówki. To wszystko.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: