Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Veto! Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Veto! Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 463 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

XXI.

Wieść o śmier­ci kró­lew­skiej i klę­sce pod Żół­te­mi Wo­da­mi za­sta­ła Wła­dy­sła­wa już na Li­twie, kędy z pa­nem Paw­łem Soł­ło­hu­bem przy­był, zmie­rza­jąc ku Wil­nu. Je­chał tam chcąc zdać spra­wę Kró­lo­wi z tego, co się na Ukra­inie dzia­ło, a po­sta­no­wił wca­le het­ma­na Po­toc­kie­go nie oszczę­dzać i przed­sta­wić, jako kró­lew­skie roz­ka­zy nie są prze­strze­ga­ne, po­sel­stwa zaś wszel­kie wo­bec sa­mo­wo­li het­mań­skiej, żad­ne­go mieć nie mogą skut­ku. Uło­żył on so­bie wca­le ozdob­ną ora­cyę, któ­rą mnie­mał, iż wszyst­ko jesz­cze na­pra­wić zdo­ła i od­zy­skać ła­skę kró­lew­ską, za­chwia­ną do­nie­sie­nia­mi Wodź­bu­na. Gdy ta ostat­nia na­dzie­ja na wieść o śmier­ci kró­lew­skiej zni­kła, omal nie za­cho­rzał do­wie­dziaw­szy się o tem, a pan Soł­ło­hub wi­dząc jego wiel­ką ża­łość, nie poj­mu­jąc zaś wła­ści­wej przy­czy­ny, jesz­cze więk­szy dlań po­wziął af­fekt, ro­zu­mie­jąc, jako Wła­dy­sław tak był do Kró­la przy­wią­za­ny i tak głę­bo­ko stra­tę mo­nar­chy i klę­skę Rzpl­tej od­czu­wał.

– Za­cna to musi być du­sza – my­ślał – sko­ro go tak spra­wy po­wszech­no­ści ob­cho­dzą. Nie tyl­ko ro­zum sta­tecz­ny i pięk­ną wy­mo­wę ma, ale i sen­ty­men­ta ta­kie, któ­re go wyż­szym nad in­nych czy­nią.

Myśl wy­da­nia Oleń­ki za Wła­dy­sła­wa i po­zo­sta­wie­nia im ca­łej swej for­tu­ny, opa­no­wy­wa­ła umysł jego co­raz sil­niej, przy­wią­zy­wał się do niej z upo­rem czło­wie­ka, któ­ry przez dłu­gie lata wy­rze­kał się wszel­kich pra­gnień, a pod ko­niec ży­wo­ta ja­kąś na­dzie­ję uj­rzał.

– To bę­dzie moje je­dy­ne szczę­ście…… – szep­tał. – A ko­mu­bym to zo­sta­wić miał, co w osa­mot­nie­niu i tę­sk­no­cie zbie­ra­łem?….. Roz­dra­pa­li­by krew­ni da­le­cy i obcy i na­wet o du­szy mej nie pa­mię­ta­li…. Pra­gnął­bym jeno, aby to co ry­chlej do skut­ku przy­szło, iż­bym jesz­cze wła­sne­mi oczy­ma na szczę­ście Oleń­ki mógł pa­trzeć.

Gdy już byli w dro­dze za Wil­nem, któ­re nie strzy­mu­jąc się po­mi­nę­li, Wła­dy­sław do­wie­dział się od pew­ne­go z Birż ja­dą­ce­go szlach­ci­ca, jako ro­dzic jego za­mek i służ­bę xią­żę­cą opu­ścił, po­róż­niw­szy się z Ja­nu­szem.

To był dla nie­go cios osta­tecz­ny. Cze­piał się on jesz­cze tej my­śli, że po roz­bi­cia się wszel­kich pla­nów i na­dziei, zdo­ła za in­ter­wen­cya ro­dzi­ca ła­ski xię­cia Ja­nu­sza po­zy­skać, my­ślał na­wet na jego dwo­rze sta­le po­zo­stać, a zna­cze­nie jego i wpły­wy ob­ró­cić na cele, któ­re mu nie­gdyś Ra­dzie­jow­ski wska­zy­wał.

– Sko­ro zdo­łam oka­zać się po­ży­tecz­nym xią­żę­ciu – my­ślał – wszyst­ko jesz­cze na­pra­wio­nem być może. – Trud­no mi nie­zna­ne­mu do­bi­jać się tu zna­cze­nia, ale zą in­flu­en­cyą bir­żań­skie­go pana wszyst­ko ła­two pój­dzie…. Szlach­ta upit­ska obie­rze mię po­słem, nie trud­no mi też bę­dzie dla sie­bie ja­kie sta­ro­stwo lub eko­no­mię kró­lew­ską wy­ko­ła­tać u dwo­ru – a wresz­cie mał­żeń­stwo z ową Oleń­ką Soł­ło­hu­bow­ną for­tu­nę jej stry­ja mi za­pew­ni….

Ści­ga­ła go wszak­że jak­by klą­twa ja­kaś; wszel­kie pla­ny i za­mia­ry rwa­ły się na­tych­miast, sko­ro je ukła­dać po­czy­nał. Po­róż­nie­nie się ro­dzi­ca z xią­żę­ciem Ja­nu­szem i wy­jazd jego z Birż, ni­we­czy­ły ostat­nie na­dzie­je. Mógł on wpraw­dzie po­zo­stać spo­koj­nie w Upi­cie, mógł ko­rzy­sta­jąc ze skłon­no­ści pana Soł­ło­hu­ba, po­siąść całą jego for­tu­nę wraz z ręką Oleń­ki – ale ten spo­koj­ny ży­wot, po­zba­wio­ny walk wszel­kich, bez utra­pień am­bi­cyi, ży­wot za­mknię­ty w cia­snej mie­ści­nie, nie od­po­wia­dał Wła­dy­sła­wa ma­rze­niom. Prze­pa­lo­ne go­rącz­ką ży­cia dwor­skie­go ser­ce, nie poj­mo­wa­ło ci­chych roz­ko­szy; znu­żo­ny lub znie­chę­co­ny chwi­lo­wo, my­ślał wpraw­dzie o nich cza­sa­mi, ale też wry­chle czuł, że nie na­wykł­by nig­dy do ta­kie­go spo­ko­ju, któ­ry mu się mar­twym i bez­dusz­nym zda­wał….

Z go­rącz­ko­wym po­śpie­chem a wiel­kim nie­po­ko­jem w ser­cu, po­zo­sta­wiw­szy za sobą pana Soł­ło­hu­ba, któ­re­mu przy­rzekł, jako nie­ba­wem przy­bę­dzie do Tro­nik, je­chał Wła­dy­sław ku ro­dzin­nej Upi­cie. Przy­po­mi­na­ły mu się po dro­dze daw­ne dzie­je pierw­szej mło­do­ści, bu­dzi­ły od­le­głe wspo­mnie­nia, ale nie na­peł­nia­ły go wca­le roz­ko­szą. Im bar­dziej zbli­żał się do Upi­ty, tem nędz­niej­szym, nie­mal okrop­nym, wy­da­wał mu się ten kraj le­si­sty, dzi­ki, po­nu­ry.

– Ja­bym tu i jed­ne­go roku nie wy­dzier­żał spo­koj­nie – my­ślał, gnę­bio­ny złe­mi prze­czu­cia­mi.

A spo­ty­ka­ły go w dro­dze wie­ści co­raz fa­tal­niej­sze. Mó­wio­no już o klę­sce pod Kor­su­niem, o roz­bi­ciu wojsk het­ma­nów, o wzię­ciu ich do nie­wo­li i wy­mor­do­wa­niu naj­przed­niej­sze­go ry­cer­stwa. Na wi­dok po­wszech­ne­go prze­ra­że­nia i ser­ce Wła­dy­sła­wa tru­chla­ło z lęku; do­ko­ła sie­bie wi­dział twa­rze prze­stra­szo­ne, sły­szał wie­ści po­wta­rza­ne drżą­ce­mi usty i jak­by je­den okrzyk po ca­łej Li­twie:

– Król umarł…. zgi­nę­ła Rzecz­po­spo­li­ta! Wie­czór był póź­ny, gdy Wła­dy­sław

z jed­nym jeno pa­cho­li­kiem swo­im wjeż­dżał do Upi­ty. Nie­bo, po dniu skwar­nym, groź­nie schmu­rzo­ne, roz­dzie­ra­ły bły­ski pio­ru­no­we; deszcz ulew­ny, wiel­kie­mi kro­pla­mi pa­dać za­czy­nał wśród olśnie­wa­ją­ce­go huku gro­mów.

Z okien nędz­nych dwor­ków mie­ści­ny, pa­da­ły na dro­gę mi­go­cą­ce świa­teł­ka, to­piąc pro­mie­nie swe w błot­ni­stych ka­łu­żach. Pu­sto było wszę­dy, bo lu­dzie po­cho­wa­li się przed bu­rzą do wnę­trza dwor­ków, a jeno cie­kaw­si, sły­sząc tę­tent koni w ga­lo­pie, wy­glą­da­li, kto w noc tak burz­li­wą i gdzie tędy dąży….

Wła­dy­sław ze ści­śnio­nem ser­cem kie­ro­wał się pę­dem, jak­by go co gna­ło, ku do­brze zna­ne­mu dwor­ko­wi ro­dzi­ca. Przy­po­mnia­ła mu się żywo ta, chwi­la, gdy przed wy­jaz­dem do War­sza­wy że­gnał się z mat­ką i bra­tem; przy­po­mnia­ły mu się su­ro­we sło­wa mat­czy­ne, '"któ­re on pod­ów­czas wzgar­dli­wie ode­pchnął, bo ser­ce jego peł­ne było naj­pięk­niej­szych a zu­chwa­łych na­dziei. Cóż z tych na­dziei po­zo­sta­ło te­raz? Wra­cał tak samo jak po­je­chał – ni­czem, a bez daw­nej siły, ocho­ty i wia­ry w sie­bie – owszem z go­ry­czą i znie­chę­ce­niem w du­szy….

W oknach dwor­ku było ciem­no i pust­ka głu­cha ota­cza­ła go w koło. Szu­mia­ły jeno po­nu­ro ga­łę­zie drzew, wi­chrem mio­ta­ne, i sły­chać było mo­no­ton­ny plusk desz­czu, spa­da­ją­ce­go na­wal­nie. W jed­nem oknie, na­gle, za­bły­sło świa­tło. Świa­tło to było nie­pew­ne, mi­go­cą­ce, a cza­sem wy­bu­cha­ło ja­skra­wo, jak­by kto ogni­sko chwi­la­mi roz­dmu­chi­wał gwał­tow­nie.

W ob­szer­nej izbie dwor­ku, w wiel­kim krze­śle po­rę­czo­wem sie­dział pan mar­sza­łek upit­ski. Na ko­mi­nie tla­ło kil­ka trza­sek su­che­go drze­wa, snadź na to jeno, aby roz­pro­szyć za­le­ga­ją­ce ciem­no­ści, po­wie­trze bo­wiem było par­ne i du­szą­ce. W tem pół świe­tle wi­dać też było na­gie ścia­ny dwor­ku, bez wszel­kich ozdób lub ob­ra­zów i kil­ka pro­stych sprzę­tów, -… – obok zaś Si­ciń­skie­go stół duży, za­rzu­co­ny xiąż­ka­mi. Pan mar­sza­łek jed­ną ręką o ten stół wspar­ty, zda­wał się w głę­bo­kiej po­grą­żo­ny za­du­mie. Su­ro­we jego ob­li­cze wy­ra­ża­ło zdu­mie­nie i prze­ra­że­nie za­ra­zem, a zwró­co­ne te­raz było ku sto­ją­ce­mu na­prze­ciw star­co­wi, któ­ry z wi­docz­nem współ­czu­ciem na Si­ciń­skie­go spo­glą­dał.

Mar­sza­łek upit­ski zda­wał się być pod wra­że­niem nie­spo­dzie­wa­nej a okrop­nej snadź wie­ści, bo chwi­la­mi się wzdry­gał, po­ru­szał gwał­tow­nie, to znów dło­nią czo­ło tarł i usta otwie­rał, jak­by coś rzec chciał, co mu wy­po­wie­dzieć było trud­no.

– Bóg wy­pu­ścił na nas swe gro­my – mó­wił sto­ją­cy na­prze­ciw Si­ciń­skie­go sta­rzec –

klę­ska pod Żół­te­mi Wo­da­mi, klę­ska pod Kor­su­niem, śmierć kró­lew­ska!

– Nie może to być! – za­wo­łał wresz­cie mar­sza­łek, – nie może to być!… czem­że za­wi­ni­li­śmy tak sro­go, aby na nas taka po­msta spaść mia­ła!… Zką­dże wy ta­kie wie­ści ma­cie, mo­ści Woy­dat?…

– Z pod Żół­tych. Wód przy­był go­niec, je­dy­ny oca­la­ły ko­zak re­ge­stro­wy, do­no­sząc o roz­bi­ciu; z Me­re­cza nie­myl­ne wie­ści na­de­szły…. Król po trzech­dnio­wych cier­pie­niach, ży­wot za­koń­czył,…

Si­ciń­ski oba ra­mio­na pod­niósł do góry.

– Za­brał mi wszyst­ko Bóg! – za­wo­łał z roz­pa­czą – za­brał mi wszyst­ko, czem ra­do­wa­ły się daw­niej oczy moje i krze­pi­ło ser­ce…. Sa­mot­ni­ka oto­czy­ła ciem­ność nie­prze­bi­ta nocy – a cze­muż jesz­cze noc tę czar­ną prze­ni­ka­ją krwa­we bły­ski nie­szczę­ścia?…

Woy­dat żywo zbli­żył się do Si­ciń­skie­go i po­chy­la­jąc się' nad nim, gło­sem ci­chym i rzew­nym prze­mó­wił:

– Przed kil­ku za­le­d­wie dnia­mi do­wie­dzia­łem się, jako opu­ści­li­ście za­mek bir­żań­ski i po­róż­ni­li z xią­żę­ciem Ja­nu­szem….

– Mó­wią o tem? – prze­rwał żywo Si­ciń­ski, chwy­ta­jąc Woy­da­ta za rekę – i co mó­wią?:..

– Roz­ma­ite gad­ki cho­dzą…. złe dla xię­cia Ja­nu­sza, któ­re­mu wprost za­rzu­ca­ją zdra­dę. Mó­wią jako cze­ka jeno mo­men­tu, aby z nie­przy­ja­cio­ły Rzpl­tej na jej szko­dę się zbra­tać i że wy chcie­li­ście go prze­strzedz, iżby tego nie czy­nił….

– Tak mó­wią…… – szep­nął Si­ciń­ski jak­by sam do sie­bie – a któż to wie­dzieć może?…

– W tym wszak­że mo­men­cie – cią­gnął da­lej Woy­dat – gdy nie­bez­pie­czeń­stwo jest tak bliz­kie, gdy roz­zu­chwa­lo­ny Chmiel­nic­ki na cze­le zbun­to­wa­ne­go chłop­stwa i ordy ta­tar­skiej gro­zi za­la­niem ca­łej Rzpl­tej, w tym mo­men­cie ta­kie wie­ści tem gor­sze są, ile że wszel­ką in­flu­en­cyę i wła­dzę het­ma­no­wi ode­brać mogą. Któż słu­chać ze­chce ta­kie­go het­ma­na, o któ­rym mó­wią, jako zdra­dę zbrod­ni­czą ma w du­szy?

– Słu­chać go nie ze­chcą…… – po­wtó­rzył znów jak wprzó­dy upit­ski mar­sza­łek – to do­brze….

– Źle­by to było! – za­wo­łał Woy­dat – nie­szczę­ście sta­ło­by się wiel­kie w tym mo­men­cie z ta­kiej nie­sub­or­dy­na­cyi…. Gdy­by jed­ni od­stą­pi­li Xią­żę­cia Ja­nu­sza, dru­dzy sta­nę­li­by za nim.. sta­nę­li­by zwłasz­cza dys­sy­den­ci, zkąd wsz­czę­ła by się po­now­nie wal­ka z ka­to­li­ka­mi, woj­na do­mo­wa, gdy wła­śnie jed­no­ści po­trze­ba w obec nie­przy­ja­cie­la….

Si­ciń­ski za­my­ślo­ny chmur­nie, opu­ścił gło­wę na pier­si i zda­wał się ra­czej my­śli swo­ich, niż słów Woy­da­ta słu­chać. Ten zaś z co­raz więk­szem oży­wie­niem mó­wił da­lej:

– Sko­ro się prze­to do­wie­dzia­łem, ja­ko­ście w zwa­dzie z xią­żę­ciem służ­bę jego rzu­ci­li, przy­by­łem tu, nie ba­cząc, iże­ście na mnie daw­ne­mi cza­sy krzy­wem pa­trza­li okiem, w tej na­dziei, że sko­ro wam po­wiem co się sta­ło, po­ru­szy­cie się, a ko­rzy­sta­jąc z wa­szej in­flu­en­cyi na umy­sły dys­sy­den­tów, usi­ło­wać bę­dzie­cie….

– A co mam czy­nić! – krzyk­nął na­gle z daw­ną ży­wo­ścią mar­sza­łek upit­ski – któż słów mo­ich usłu­cha?… Nie ru­szę się ja już ztąd, z tej izby, po ko­niec ży­wo­ta i nie chcę mó­wić nic… na co by się to przy­da­ło?

– Mo­ści mar­szał­ku! – prze­rwał Woy­dat sta­now­czo – za­rzu­ca­no wam, ja­ko­ście za­wż­dy ku roz­dwo­je­niu dą­ży­li, do in­nych sprzecz­no­ści wa­śnią­cych umy­sły, do­da­jąc róż­ni­cę wia­ry…. Czas na­gro­dzić to, co się sta­ło i w ostat­nich la­tach ży­wo­ta pod­nieść głos ku po­jed­na­niu…. Ja­dąc z Wil­na sły­sza­łem ja po dro­dze róż­ne ga­da­nia i wiem, iż cho­ciaż tu za­mknię­ci, wy­wie­ra­cie mo­ści mar­szał­ku, wpływ znacz­ny na umy­sły dys­sy­den­tów. Oni się na was za­wż­dy oglą­da­ją…. sło­wo wa­sze by­ło­by dla nich wy­rocz­nią….

Si­ciń­ski się żach­nął.

– Nie­praw­da to jest! – za­wo­łał. – Do­pó­ki żył xią­żę Krzysz­tof, tak było…. ale dziś osła­bła wia­ra…. nie ma już ta­kich, któ­rzy prze­świad­cze­ni są, a na­mno­ży­ło się tych, co jeno w tem wła­sne­go wy­wyż­sze­nia, albo też chle­ba szu­ka­ją…. Naj­lep­si mi­ni­stro­wie nasi, ska­za­ni na śmierć – za­gra­ni­cą się tu­ła­ją; a ci co po­zo­sta­li albo przy­pło­sze­ni, albo do wal­ki nie zdol­ni…. De­kret wi­leń­ski i śmierć Xią­żę­cia Krzysz­to­fa za­bi­ły dys­sy­denc­ką spra­wę….

– A prze­cież, – wtrą­cił Woy­dat – od­by­wa­ją się zjaz­dy i col­lo­qu­ia róż­ne pod prze­wo­dem Xią­żę­cia Ja­nu­sza….

– To jeno for­ma, ale w niej daw­ne­go du­cha nie ma! – za­wo­łał Si­ciń­ski. – "Wy­ście się oba­wia­li Xią­żę­cia Krzysz­to­fa i daw­nych dys­sy­den­tów.. a ja wam po­wiem tak: od lu­dzi, któ­rzy mają wia­rę, je­śli jeno z prze­ko­na­nia dzia­ła­ją, lę­kać się nie mia­ła cze­go Rzpl­ta…. niech się ra­czej lęka tych, któ­rzy wia­rę wszel­ką po­stra­daw­szy, jeno swo­im spra­wom chcą słu­żyć, a ta­kich te­raz mno­go…. Nie o wia­rę im cho­dzi, ale o po­łą­cze­nie się z dyz­uni­ta­mi, aby sil­niej­szy­mi byli prze­ciw Kró­lo­wi…. prze­ciw Rzpl­tej!…

– Toż wła­śnie, – wtrą­cił Woy­dat – prze­ciw ta­kim na­le­ży wam głos pod­nieść, mo­ści mar­szał­ku. Przedew­szyst­kiem win­ni­ście otwar­cie rzec, praw­dą-li jest co o xią­żę­ciu Ja­nu­szu ga­da­ją. Je­śli to kłam­stwo, to je zdu­sić trze­ba, je­śli praw­da, to niech po­wszech­ność do­wie się cała, co o tem mnie­mać, iżby po­zo­ra­mi łu­dzo­ną nie była. Wy wie­cie naj­le­piej jak jest – więc głos pod­nie­ście….

Si­ciń­ski nie­cier­pli­wie ręką mach­nął.

– Na­próż­no – rzekł głu­cho. – Ani siły ani woli już nie mam. Pa­trzę jeno, kie­dy ko­niec przyj­dzie temu utra­pie­niu, co się ży­ciem zo­wie….

– Nie bluź­nij­cie!… – prze­rwał Woy­dat. – Cięż­kie jest to dzi­siej­sze osa­mot­nie­nie wa­sze, ale do­pusz­cze­niu bo­że­mu pod­dać się na­le­ży….

– Cięż­kie!… – za­wo­łał sta­rzec, po­ry­wa­jąc się z krze­sła w obu­rze­niu wiel­kiem, – cięż­kie…… – po­wtó­rzył, stu­ka­jąc w stół pię­ścią. – Ależ to nad siły ten cię­żar!…

Pod­niósł gło­wę i po­ry­wa­jąc Woy­da­ta za rękę wy­pa­trzył na nie­go oczy swo­je męt­ne, nie­ru­cho­me, bez bla­sku…. Po nad nie­mi zwi­sa­ły czar­ne brwi gę­ste, dziw­nie od­bi­ja­ją­ce od si­wi­zny gło­wy i bro­dy, w nie­ła­dzie spa­da­ją­cej na pier­si…. Pan Woy­dat aż się cof­nął, tak go prze­ra­żał ten wzrok sztyw­ny, za­snu­ty mgłą, któ­ry wy­tę­żał zda­wa­ło się całą swą siłę, iżby wi­dzieć, a da­rem­nie.,..

Si­ciń­ski był w ogrom­nem wzbu­rze­niu. Drża­ły mu usta i cały chwiał się na no­gach, a ręką trzę­są­cą się chwy­tał za ra­mię Woy­da­ta:

– Słu­chaj, – rzekł gło­sem, któ­ry z trud­no­ścią do­by­wał się z pier­si. – My­śla­łem, że to mi­nie…. kry­łem sam przed sobą…. ale dziś prze­ko­ny­wam się sta­now­czo…. Gdy mó­wię: pa­trzę, wi­dzę – to kła­mię! ja nie wi­dzę nic i na nic już nie pa­trzę…. ośle­płem!

Woy­dat aż się cof­nął z prze­ra­że­nia.

– Być że to może! – za­wo­łał z współ­czu­ciem. – I ja­koż to się sta­ło?…

Si­ciń­ski upadł na krze­sło, twarz kry­jąc w dło­nie.

– Daw­no już…… – od­parł. – Mó­wi­łem z xią­żę­ciem Ja­nu­szem…. unio­słem się…. krew za­la­ła mi oczy. Od­tąd ciem­ność okrop­na ogar­nę­ła mię ze­wsząd. Z dniem każ­dym co­raz gęst­sza mgła od­dzie­la­ła mię od świa­ta… z chci­wo­ścią chwy­ta­łem co dnia każ­dy pro­my­czek, któ­ry do­strze­głem – zda­wa­ło mi się cza­sem, że wi­dzę – ale to było jeno złu­dze­nie…. pa­mięć miejsc i osób za­stę­po­wa­ła jesz­cze wzrok. Ale dziś przez dzień cały nie doj­rza­łem ani świa­teł­ka…. Gdyś tu przy­był, po­zna­łem cię jeno po gło­sie, ani jed­ne­go rysu twej twa­rzy nie wi­dzę!…

Sta­rzec ręce za­ła­mał z roz­pa­czą.

– My­śla­łem, – mó­wił da­lej – że Wła­dy­sław syn mój przy­bę­dzie, ale oto mi­ja­ją lata bez żad­nej o nim wie­ści…. sły­sza­łem, jako na Ukra­inę był wy­sła­ny…. może tam zgi­nął!…

– A syn wasz Ka­zi­mierz? – wtrą­cił Woy­dat.

Si­ciń­ski chwi­lę mil­czał; gę­ste brwi zsu­nął po nad ocza­mi, a cała twarz przy­bra­ła wy­raz dziw­nie po­nu­ry.

– Ka­zi­mierz, – rzekł po pau­zie – on je­den mnie od­wie­dza…. on je­den! Speł­nia obo­wią­zek, ale ser­ce jego gdzie­in­dziej, nie przy mnie….

W tym mo­men­cie Woy­dat przy­po­mniał so­bie, ja­kie sto­sun­ki łą­czy­ły Si­ciń­skie­go z Dziem­bow­skim, przy­po­mniał so­bie, jako Cho­rą­ży wspo­mi­nał mu nie­raz o nie­na­wi­ści, jaka roz­dzie­la­ła dwa rody z jed­ne­go pnia wy­ro­słe, o bra­to­bój­stwie i cią­żą­cem za to prze­kleń­stwie, któ­re­by on pra­gnął w bło­go­sła­wień­stwo za­mie­nić, jed­na­jąc się z Si­ciń­skim. Żal nie­wy­mow­ny ści­snął mu ser­ce na wi­dok opusz­cze­nia ośle­płe­go star­ca. Gdy­by się on wszak­że z Dziem­bow­skim chciał po­jed­nać, gdy­by zwal­czył swą nie­chęć do młod­sze­go syna, wów­czas syn ten i Cho­rą­ży oto­czyć­by go po­tra­fi­li sta­ra­niem ta­kiem, iżby o ka­lec­twie swem strasz­nem za­po­mniał. Ostroż­nie tedy na­po­mknął o krew­nych, któ­rych pan mar – sza­łek po­sia­da i do któ­rych zbli­żyć­by się wi­nien.

– Krew­nych? – po­wtó­rzył Si­ciń­ski. – Krew­nych nie mam żad­nych.

– Prze­cie, sły­sza­łem – mó­wił da­lej Woy­dat – jako ma­cie nie ro­dzo­ne­go ale stry­jecz­ne­go bra­ta, z któ­rym roz­dzie­li­ła was nie­na­wiść, a któ­ry ze swej stro­ny jeno po­jed­na­nia pra­gnie… Cho­rą­ży Dziem­bow­ski…

A na to Si­ciń­ski gwał­tow­nie się rzu­cił i po­wstał z krze­sła.

– Nie wspo­mi­naj­cie mi tego na­zwi­ska! – krzyk­nął. – Roz­dzie­li­ła nas krew bra­to­bój­czo prze­la­na; ro­dzic umie­ra­jąc, na­ka­zał mi, abym się strzegł bra­to­bój­cze­go ple­mie­nia a cała nie­do­la mo­ich lat ostat­nich od Dziem­bow­skie­go po­czą­tek swój bie­rze. Bun­to­wał żonę i wszyst­kich prze­ciw­ko mnie… uła­twił jej schro­nie­nie u Soł­ło­hu­ba, stał się przy­czy­ną jej śmier­ci, a Ka­zi­mie­rza w je­zu­ic­kie od­dał ręce! Nie wspo­mi­naj­cie mi o nim!…

Ru­szył się pan Si­ciń­ski i kro­kiem chwiej­nym, ręką drżą­cą chwy­ta­jąc się sprzę­tów, po­czął cho­dzić po izbie. Woy­dat chciał go wes­przeć pod ra­mię, ale mar­sza­łek żach­nął się gwał­tow­nie.

– Daj­cie mi po­kój… – rzekł – wi­dzę!

I cho­dził tak co­raz spiesz­niej, po­ty­ka­jąc się chwi­la­mi a sze­ro­ko otwie­ra­jąc oczy, jak­by rze­czy­wi­ście wi­dział.

Z głę­bo­kiem roz­rzew­nie­niem pa­trzył na star­ca p. Woy­dat. Wi­docz­nem było, jako pan Si­ciń­ski łu­dził się jesz­cze i że kie­ru­jąc się pa­mię­cią, zda­wa­ło mu się cza­sem, iż wnę­trze swej izby i zna­ne do­brze sprzę­ty do­strze­ga… Chwi­la­mi zbli­żał się do sto­łu, brał do rąk xię­gi a zwra­ca­jąc ku ogni­sku, przy­su­wał do oczu, jak­by czy­tać chciał; lecz wnet ci­skał je gwał­tow­nie na­po­wrót. Po­wta­rzał to razy kil­ka z co­raz więk­szem wzbu­rze­niem.

– Ciem­no… – szep­tał – ciem­no!… A co po tych xię­gach – mó­wił jak­by sam do sie­bie, – co po nich, gdy te­raz nikt już ich czy­tać nie bę­dzie!… Jak xią­żę Krzysz­tof i ja rzec mogę: cały ży­wot i pra­ca po­szły na mar­ne!…

Wziął znów nie­wiel­ką xiąż­kę do ręki i zno­wu jak pier­wej przy­su­nął ją do oczu. Po­znał ją od razu: była to owa xię­ga, któ­rą sam po dwa­kroć w Wil­nie wy­da­wał, ku roz­sze­rze­niu ka­cer­skiej na­uki.

– "Zwier­cia­dło na­bo­żeń­stwa chrze­ściań­skie­go"… – szep­nął po chwi­li. – Inne mia­łem my­śli w du­szy i na­dzie­je inne, kie­dym tę xię­gę wy­da­wał!… A co z tych na­dziei zo­sta­ło? Za­męt jeno w umy­słach i roz­ter­ka!…

Ci­snął gwał­tow­nie xię­gą o stół, ale tak nie­zręcz­nie, iż ona, ude­rzyw­szy o kra­wędź, po­to­czy­ła się da­lej, obi­ła się o po­ręcz krze­sła i ztam­tąd wpa­dła w tle­ją­ce ogni­sko. Spa­dła roz­war­ta; kar­ty jej gru­be, bi­bu­la­ste, za­ję­ły się na­tych­miast pło­mie­niem a pan Si­ciń­ski jak­by prze­czu­wał co się sta­ło, chwiej­nym kro­kiem zbli­żył się ku ogni­sku, roz­sze­rzo­ną źre­ni­cę utkwiw­szy weń sztyw­nie.

Woy­dat chciał pod­biedz i wy­rwać xię­gę z pło­mie­ni, któ­re ją co­raz bar­dziej ogar­nia­ły, ale mar­sza­łek gwał­tow­nie schwy­cił go za ra­mię i strzy­mał. Stał tak bez ru­chu, śle­pe swe oczy kie­ru­jąc ku ogni­sku. Drżał na ca­łem cie­le a wciąż szep­tał do sie­bie:

– Wi­dzę! – rzekł wresz­cie gło­śniej – wi­dzę znisz­cze­nie my­śli i pra­cy ca­łe­go ży­wo­ta… nie zo­sta­nie nic, prócz gar­ści po­pio­łów!…

Pło­mień sy­czał i bu­chał, usi­łu­jąc – zwal­czyć opór skó­ry, w któ­rą księ­ga była opraw­na. Skó­ra wy­gi­na­ła się, pę­ka­ła z ło­sko­tem i zwi­ja­ła się, od­sta­jąc od kart xię­gi, któ­re już pra­wie zu­peł­nie spa­lo­ne były. "W po­śród po­pio­łów le­ża­ły całe po­kła­dy kart tych, zczer­nia­łe, zwę­glo­ne a u krań­ców iskrzą­ce się ogni­ście; zwierzch­nie bie­la­ły już spo­pie­lo­ne, ale z we­wnątrz do­by­wa­ły się jesz­cze ja­skra­we pło­my­ki a opra­wa wy­gię­ta, po­ła­ma­na, siłą ognia ob­ra­ca­ła się na wsze stro­ny, skwier­cząc. – "W ci­szy, jaka za­pa­no­wa­ła na­gle, wy­raź­nie sły­chać było syk pło­mie­ni i ło­skot roz­pa­da­ją­cej się skó­ry a gło­śniej nad wszyst­ko przy­spie­szo­ny od­dech star­ca.

Pan Woy­dat za­ląkł się, spoj­rzaw­szy na twarz jego, tak była zmie­nio­na. Oczy męt­ne, za­pły­nę­ły na­gle krwią, na czo­le na­brzmia­ły żyły, usta wy­krzy­wia­ło kur­czo­we drga­nie.

– Uspo­kój­cie się, mo­ści mar­szał­ku! – rzekł Woy­dat.

A na to z pół otwar­tych ust Si­ciń­skie­go wy­szedł jak gdy­by śmiech ury­wa­ny, szy­der­ski, przej­mu­ją­cy roz­pacz­li­wem brzmie­niem.

– Spo­kój!… spo­kój! – po­wtó­rzył – chy­ba w gro­bie dla cia­ła… a dla du­szy?…

Nie do­koń­czył… wy­rwał swą rękę Woy­da­to­wi i zno­wu gwał­tow­nie zbli­żył się do sto­łu. Le­ża­ły tam jesz­cze inne xię­gi, po­dob­ne do tej, któ­ra spło­nę­ła. Si­ciń­ski jed­nę po dru­giej po­ry­wał w drżą­ce dło­nie i po­czął ci­skać w ogni­sko, jak­by bez­przy­tom­ny. Z ło­sko­tem pa­da­ły xię­gi na zie­mię, do­ko­ła ko­mi­na; nie­któ­re wszak­że pa­da­ły wprost w ogni­sko, roz­nie­ca­jąc przy­ga­sa­ją­ce już pło­mie­nie…

– Niech idą precz! – wo­łał – te złe du­chy, któ­re się my­śla­mi memi zwa­ły… niech idą precz! Ska­zy­wa­li je Je­zu­ici na spa­le­nie, niech się palą! Grdy­bym był, jako za mło­du, orę­żem, że­la­zem, wal­czył, był­bym już daw­no albo legł na bo­jo­wi­sku, albo dziś za za­słu­gi uży­wał na­gro­dy… Alem ja chciał wal­czyć pi­sa­nem sło­wem, któ­re go­rzej za­bi­ja niż że­la­zo, a mar­ne jest, bo je­den je za­le­d­wie na ty­siąc ro­zu­mie… Wy­pa­trzy­łem oczy nad xię­ga­mi ślę­cząc, i oto na com zszedł!…

Głu­che łka­nie roz­dar­ło pierś star­ca. Osła­bły w sku­tek gwał­tow­ne­go wzru­sze­nia, upadł pan Si­ciń­ski na krze­sło i za­milkł, oczy, któ­re nie wi­dzia­ły nic, przy­sła­nia­jąc rę­ka­mi, jak­by od tych zmor strasz­nych, któ­re się snu­ły w my­śli.

Pan Woy­dat zbli­żyw­szy się, po­czął znów prze­ma­wiać a wiel­kie współ­czu­cie ja­kie go prze­ni­ka­ło, udzie­li­ło sło­wom jego mocy za­pa­łu. Mó­wił dłu­go i wy­mow­nie a ser­decz­nie; przed­sta­wiał jako w naj­cięż­szych ży­cia mo­men­tach wia­ra w mi­ło­sier­dzie boże jest naj­lep­szą dźwi­gnią i otu­chą.

– Mnie tak­że – rzekł – sa­mot­ność ogar­nę­ła wiel­ka. Przy­wią­za­ny by­łem du­szą całą do Xią­żę­cia Krzysz­to­fa, któ­re­gom opu­ścić mu­siał, bo mi tak su­mie­nie ka­za­ło… Wy­ga­nia­no wszyst­kich ka­to­li­ków ze służ­by xią­żę­cej, toż sam po­zo­stać nie mo­głem. Ale gdym po­wró­cił do ro­dzi­ny, za­sta­łem tam roz­ter­ki róż­ne a wa­śnie; od­wra­co­no się ode­mnie i znać nie chcia­no; naj­bliż­szych za­bra­ła śmierć, a dal­si nie ra­dzi mi byli, iżem po­wró­cił ubo­gi… Tu­ła­łem się lat wie­le a naja­dłem co nie­mia­ra go­ry­czy… za­wż­dy jed­nak pod­trzy­my­wa­ła mię wia­ra.

– Wia­ra… – wtrą­cił Si­ciń­ski, ręką mach­nąw­szy w po­wie­trzu. – Mia­łem ja wia­rę daw­niej sil­ną, ogni­stą, na­mięt­ną… Dziś wy­sty­gło wszyst­ko…

– Bo wia­ra Wać­pa­na – prze­rwał Woy­dat śmia­ło, ko­rzy­sta­jąc, iż głos pana Si­ciń­skie­go znacz­nie zda­wał się ła­god­niej­szym – była złą, he­re­tyc­ką… bo chrze­ściań­ską na­wet nie była, ile że nie wy­gna­ła z ser­ca nie­na­wi­ści za­pa­mię­ta­łej ku bra­tu, któ­ry wam nic nie za­wi­nił, ku wła­sne­mu dziec­ku, któ­re tak­że żad­nej nie mia­ło winy, prócz tej chy­ba, iż ka­le­ką było i w in­nej cho­wa­ne wie­rze… Wia­ra wa­sza chrze­ściań­ską nie była, bo za­grze­wa­ła jed­nych prze­ciw dru­gim, uzbra­ja­ła ręce dys­sy­den­tów prze­ciw ka­to­li­kom…

Pan Si­ciń­ski mil­czał. Było to zgo­ła dziw­nym i nie­spo­dzie­wa­nym zna­kiem, iż sło­wa te nie wy­wo­ły­wa­ły żad­ne­go re­spon­su i nie skła­nia­ły do obro­ny ka­cer­stwa, na któ­re pan Woy­dat gwał­tow­nie na­pa­dał.

– To jest przy­czy­na ca­łe­go nie­szczę­ścia! – wo­łał. – Nie było u nas nig­dy jed­no­ści, ale róż­ni­ca wia­ry spro­wa­dzi­ła naj­strasz­niej­szą roz­ter­kę. Kto wie, żali te­raz z nie­szczęść Rzpl­tej, nie ko­rzy­sta­ją umy­sły nie­sfor­ne, kto wie, żali xią­że Ja­nusz…

Imię to obu­dzi­ło pana Si­ciń­skie­go.

– Tak! – od­parł, gło­wę na­gle pod­no­sząc. – Nie­na­dar­mo xią­że Krzysz­tof umie­ra­jąc, wo­łał: Ja­nu­szu! strzeż się!… Ale co czy­nić, aby złe­mu za­po­biedz? Mnie słu­chać nie chciał… mnie, któ­ry go na rę­kach mo­ich dzie­cię­ciem pia­sto­wa­łem, – to ko­góż usłu­cha?…

W tym mo­men­cie ozwał się tę­tent koni na dzie­dziń­cu, przed dwor­kiem, i nie­ba­wem, za­nim p. Woy­dat na ostat­nie sło­wa mar­szał­ka od­po­wie­dzieć zdo­łał, drzwi się zna­gła otwar­ły i na pro­gu sta­nął Wła­dy­sław Si­ciń­ski.

Jed­nym rzu­tem oka ob­jął on całe wnę­trze izby, po­nu­re, smut­ne, opusz­czo­ne a nędz­ne. W jed­nym mo­men­cie prze­nik­nę­ła go roz­pacz, któ­ra zda­wa­ła się ze wszyst­kich jej ką­tów wy­zie­rać. Zdję­ty bó­lem i prze­ra­że­niem, stał na pro­gu izby, pa­trząc na ro­dzi­ca, któ­ry za­sły­szaw­szy kro­ki, smęt­ny wzrok swój, bez wy­ra­zu, ku drzwiom skie­ro­wał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: