Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Victor Valdés. Samotność bramkarza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Victor Valdés. Samotność bramkarza - ebook

To nie będzie banalna autobiografia!

Paraliżujący lęk przed każdym meczem. Koszmarna presja ze strony kolegów z drużyny, trenerów, kibiców, mediów. Świadomość, że błędy są nieuniknione. Zawodowa kariera taka sama jak każda inna – z wyrachowania, nie z miłości do piłki.

Pozwól się zaskoczyć tej książce. Daj się jej zainspirować.

Poznaj autorską #metodęV, która uczyniła Víctora Valdésa niepokonanym w bramce i w życiu. Wykorzystaj ją, aby realizować Twoje własne cele. Najmocniej krytykowany i najbardziej utytułowany bramkarz w historii FC Barcelony na pożegnanie z Katalonią zdradza źródła swoich niewyobrażalnych sukcesów.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7924-222-1
Rozmiar pliku: 6,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Tomasz Lasota

„Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił”… Słowa napisane w zupełnie innym kontekście w pierwszej połowie XIX wieku doskonale podsumowują karierę Víctora Valdésa w Barcelonie. Pozycja bramkarza w katalońskim klubie to jedna z najbardziej stresujących funkcji we współczesnej piłce nożnej. Ani katalońska prasa, ani kibice Barçy nie należą do ludzi szczególnie cierpliwych. W tym środowisku ciągłej presji i cotygodniowej krytyki dorastał Valdés. Nie pomogło pięć trofeów Zamory (w tym cztery z rzędu) czy rekordy minut bez puszczonego gola. Część kibiców nadal uważała, że to nie do końca zasługa Valdésa, lecz całej drużyny, a zwłaszcza defensywy dowodzonej przez Puyola.

Jego książka to nie typowa autobiografia, raczej studium radzenia sobie ze stresem i presją. W tym, co pisze, Valdés jest bardzo wiarygodny. Faktycznie trudno byłoby znaleźć kogoś odpowiedniejszego, kto otrzymał tyle nieprzychylnych opinii na swój temat, a mimo to stał się jednym z najlepszych w swoim fachu. Nie można też nazwać tej książki zwykłym podręcznikiem z dziedziny psychologii. Metoda Valdésa jest ciekawa, ale na pewno nie typowa. Katalończyk prowadzi nas przez jej kolejne kroki, zaskakując czasami bardzo intymnymi szczegółami z własnego życia. Opracowany przez niego sposób jest jednak na tyle uniwersalny, że może się przydać każdemu – studentowi, szeregowemu pracownikowi korporacji i kierownikowi. Na pewno sprawdził się w przypadku jednego z najlepszych golkiperów świata.

Gdy wspomina się najlepszych graczy Blaugrany ze złotego okresu, wymienia się Messiego, Puyola, Xaviego, Iniestę. Zdarza się, że gdzieś na dalszym planie ktoś rzuci nazwiskiem Valdésa. Tymczasem to właśnie on jako pierwszy bramkarz drużyny był podporą wyjściowej jedenastki. Jako jeden z kapitanów cieszył się wielkim szacunkiem kolegów z boiska. Przeszedł bardzo długą drogę od debiutu w czasach van Gaala i opinii buntowniczego młodzika do momentu, w którym stał się doświadczonym i opanowanym filarem zespołu. Na kartach swojej książki opisuje, jak radził sobie z oczekiwaniami otoczenia, jak dźwigał na barkach ciężar zapewnienia finansowego spokoju swojej rodzinie. To właśnie poczucie odpowiedzialności za najbliższych swego czasu powstrzymało go od porzucenia futbolu. Opowieść Valdésa jest sugestywna i przejmująca i każdy kibic, który ją przeczyta, przypomni sobie swoje oskarżenia pod jego adresem.

Momentem zwrotnym, o którym kilka razy wspomina Valdés, był finał Ligi Mistrzów w Paryżu. To pierwsze wielkie zwycięstwo było słodsze od wszystkich kolejnych. Wtedy cały poniesiony wysiłek i trud włożony w walkę z presją nareszcie się opłacił. Dla Víctora ten finał decydował jednak o czymś znacznie większym niż o przyznaniu trofeum – choćby było najważniejsze w klubowej piłce. Właściwie naznaczył całą jego karierę. Valdés zdaje sobie sprawę, że gdyby w tamtym meczu mu nie wyszło, że gdyby lepszy okazał się znajdujący się wtedy w życiowej formie Henry, po sezonie musiałby zmienić klub.

Biorąc to wszystko pod uwagę, jeszcze bardziej szkoda, że czas Valdésa w Barcelonie dobiegł końca za sprawą tak fatalnej kontuzji. Powstało wrażenie nieskończonego dzieła i rażącej w oczy dziury. W tym wspaniałym obrazie zabrakło jednak nie tyle ostatniego triumfu Víctora, co ostatecznego uznania przez wszystkich kibiców, tak jak niepodważalnym szacunkiem darzą oni innych wychowanków.

Wierzę, że Valdés po wyleczeniu kontuzji wróci mocniejszy. Tak silny psychicznie człowiek nie podda się po pierwszym poważnym urazie w karierze. Na pewno nie tak wyobrażał sobie pożegnanie z Barceloną. Nie w takich okolicznościach chcieli go zobaczyć ostatni raz w koszulce Barçy jej kibice. Gdzie zagra Valdés – jeszcze nie wiadomo. Na pewno jednak będzie musiał się zmierzyć z podobną presją i wielkimi oczekiwaniami. W Barcelonie był jednym z kapitanów, w nowej drużynie będzie musiał zbudować swoją pozycję od nowa. Tak jak
Guardiola – poczuł, że chce się rozwijać przez zdobywanie doświadczenia w innym kraju. I może tak jak Pep wróci kiedyś do Dumy Katalonii.

Tomasz Lasota
Prezes Polskiej Penyi FC Barcelony
Fan Club Barça PolskaPrzedmowa

Mam 32 lata i uważam, że jestem na szczycie kariery piłkarskiej. To dobry moment, by spojrzeć wstecz i zacząć się dzielić doświadczeniem. Nie żeby opowiedzieć Ci moje wspomnienia, ale by ukazać początki, które pomogły mi zrealizować własne cele i (dlaczego by o tym nie wspomnieć?) osiągnąć zawodowy sukces.

W tej książce opowiem Ci o niektórych momentach mojego życia. O moich doświadczeniach z boiska i spoza niego. Nie będzie to czysty ekshibicjonizm. Chcę po prostu jak najlepiej wyjaśnić Ci, na czym polega moja metoda, dzięki której pokonałem wszelkie przeciwności. Moje życie nie było usłane różami. Już od najmłodszych lat musiałem przezwyciężać presję. Poddawano mnie jej każdego tygodnia na boisku i zawsze był to dla mnie niezwykle trudny egzamin. Krytyczne spojrzenia widzów, trenerów, rodzin, kolegów, przyjaciół – musiałem się nauczyć z tym wszystkim żyć, zwłaszcza gdy rezultaty nie były zbyt dobre. Na bazie tych emocji w ostatnich latach rozwinąłem metodę, dzięki której przezwyciężam presję. Wywodzi się z moich doświadczeń i przeżyć, pozwoliła mi zostać jednym z najlepszych golkiperów na świecie… mimo że nigdy nie znajdowałem w tym przyjemności.

Właśnie, z pewnością wiele osób o tym nie wie: nigdy nie chciałem być bramkarzem! Wszystko przez mojego starszego brata Ricardo, który potrzebował kogoś, kto mógłby stanąć w bramce (w dzieciństwie tę funkcję pełniła brama garażowa). W moim domu zawsze panowała prawdziwa miłość do piłki nożnej. Zwłaszcza ze strony mojego taty i brata – futbol był ich wielką pasją. Ja też lubiłem tę dyscypinę i już jako dziecko grałem w drużynie z mojej dzielnicy. Pewnego dnia podczas treningu podjąłem na pozór niewinną decyzję, która zaważyła na dalszej części mojego życia.

Brakowało bramkarza i zgłosiłem się na ochotnika, po czym wśród żartów i śmiechów ze strony kolegów stanąłem między słupkami… Nie spodobało mi się to doświadczenie, ale jak widać, spisałem się dobrze, na tyle dobrze, że wszyscy sugerowali, abym został na tej pozycji. Dla mnie, jak dla większości dzieci, największą frajdą było strzelanie bramek i to uczucie bycia uwielbianym przez wszystkich bohaterem. Nie porażki i rozczarowania. Pozycja bramkarza w futbolu jest mało wdzięczna, zwłaszcza wtedy, gdy nie wszystko układa się tak, jak powinno. Jeśli nie jesteś fanem futbolu, wytłumaczę Ci to pokrótce. Od początku jesteś inny niż wszyscy. Jesteś jedynym graczem w drużynie, który może łapać piłkę rękami. Poza tym jesteś ubrany inaczej niż pozostali, masz koszulkę w innym kolorze i rękawiczki na dłoniach. Nie uczestniczysz w grze w takim stopniu jak inni, a przestrzeń, którą zajmujesz, to właściwie dwa słupki i poprzeczka – jest to miejsce, które na 90 minut staje się celem Twojego przeciwnika. Musisz zawsze trwać w napięciu i dobrze oceniać dystans między sobą a piłką. Decyzje należy podejmować z wielką szybkością, ma się na to ułamki sekund. Wszystko to musisz robić z pewnością, męstwem i dużym zdecydowaniem. Cóż, wiara drużyny we własne możliwości zależy w dużej mierze od Twojego zachowania i Twoich działań. Najgorsze ze wszystkiego, przynajmniej dla mnie, jest to, że pod bramką, której bronisz, jesteś sam, a Twoje decyzje są tylko Twoje. Jeśli się pomylisz albo źle zagrasz piłkę, to bardzo prawdopodobne, że drużyna otrzyma ciężki cios w postaci gola. Jeśli tak się stanie, nie masz się komu poskarżyć. Czujesz to już od małego: nie możesz uniknąć krytycznych spojrzeń i negatywnych komentarzy ze strony wielu osób. Mijają minuty, dni, miesiące, a ty czujesz się naznaczony, dźwigasz na barkach wielki ciężar poczucia winy. Tę samotność bramkarza pielęgnujesz w sobie i powoli przenosisz poza boisko. Zdajesz sobie sprawę, że w drużynie, w której na boisku jest jedenastu piłkarzy, ty jeden jesteś winny porażki. A fani, Twoja rodzina, znajomi i inni wychodzą ze stadionu smutni.

Być bramkarzem oznacza podejmować w życiu szybkie decyzje, jednocześnie dążąc do nieomylności. A mimo to mylisz się często, ponieważ w każdym meczu, jak w życiu, niełatwych decyzji do podjęcia jest wiele. Wina za porażkę spada na ciebie, bo przecież łatwiej jest zrzucić odpowiedzialność na pojedynczą osobę niż na zespół.

Tak oto zacząłem grać na pozycji bramkarza, popychany przez jednych i drugich. W szczególności przez mojego tatę, który widział we mnie naturalny talent do gry na tej pozycji, ale też przez trenerów i kolegów. Był to rodzaj myślenia, którego, ku mojemu przerażeniu, nie mogłem kontrolować. Po części dlatego, że miałem zaledwie osiem lat, a po części ponieważ czułem potrzebę, by odpowiadać na oczekiwania, które nakładali na mnie starsi. Mój świat stał się jednym wielkim cierpieniem. Działo się tak zwłaszcza, gdy zbliżał się weekend. W tygodniu nawiedzała mnie jedna myśl – żeby mecz nadszedł jak najpóźniej. Był to bowiem dzień kolejnego trudnego egzaminu, po którym zwalała się na mnie fala krytyki ze strony rodziny, przyjaciół, trenerów i wielu innych osób.

Moje życie zaczęło dryfować w kierunku smutku i rozpaczy. Znowu chciałem po prostu kopać piłkę wraz z przyjaciółmi, którzy nie patrzą, czy robię to dobrze, czy źle. Chciałem na powrót poczuć radość z gry, z beztroską razem z kolegami uprawiać ukochany sport. Lubiłem futbol, ale nienawidziłem gry na pozycji bramkarza.

Skarżyłem się kilka razy trenerowi, ale zawsze mówił:

– Powinieneś dalej robić to, co robisz, wykonujesz to bardzo dobrze.

A mój tata dodawał:

– Jest coś w twoim stylu gry, coś wrodzonego, kiedy stoisz na bramce. Przypominasz mi dawnych bramkarzy. Bycie piłkarzem ci nie posłuży, nie masz takiego talentu poza bramką.

Widzieli w mojej grze coś, co sprawiało, że czuli się zobowiązani, aby mnie przy tym utrzymać. Mój rozum był zablokowany, opanowany strachem. Bałem się, że nie sprostam wymaganiom otoczenia, nie spełnię oczekiwań. Równocześnie rozumiałem, że w moim życiu stale obecny jest strach, i nie miało to dla mnie sensu. Narzucono mi cel: robić dobrze to, co robię. Wszystko pozostałe pozbawione było wartości. Kiedy moja drużyna strzelała gola, widziałem, że wszyscy się obejmują. Za to gdy traciliśmy bramkę, wszyscy rozpaczali, a ja dostawałem burę. Nawet gdy byłem jeszcze dzieckiem, ojciec zawsze wytykał mi popełnione błędy i mówił, co powinienem poprawić.

Tak właśnie zacząłem oswajać się ze słowem, które na dobre zagościło w moim języku: presja. Ktoś może powiedzieć, że to całkowicie normalne, że większość zawodowych sportowców musi pokonać różne przeciwności – trenować, podczas gdy znajomi dobrze się bawią, ciągle podróżować, spędzać czas wiecznie z dala od rodziny, oswajać porażki i tak dalej. Wszystko to jest oczywiste, ale nie tak łatwo sobie z tym poradzić. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że presja – czy raczej niemożność jej przezwyciężenia – przyczynia się do upadku wielu sportowców, czasami wyrzucanych z drużyny przez pozbawionych skrupułów trenerów.

Obecnie, z perspektywy wielu lat i doświadczeń, jestem wdzięczny tym, którzy mnie zmuszali do wysiłku. Głównie tacie i mojemu bratu Ricardo. Cóż, byli oni dwiema ważnymi postaciami w moim życiu. Jestem wdzięczny także innym osobom, na przykład niektórym trenerom w kategoriach młodzieżowych w FC Barcelonie, bowiem praca z nimi wzmocniła mój charakter. Niemniej jednak gdy byłem dzieckiem, nie rozumiałem, dlaczego muszę tak się poświęcać, i czułem ogromną złość. Tak naprawdę wielokrotnie chciałem rzucić piłkę. Dzięki Bogu (i uporowi mojej rodziny) nie zrobiłem tego i obecnie mam to szczęście, że mogę zapewnić godne warunki życia najbliższym.

Często mi mówią: „Twoją wielką zaletą jest to, że potrafiłeś przezwyciężyć presję”. I myślę wtedy: „Gdybyś wiedział, w jaki sposób ją przezwyciężyłem…”. W moim przypadku nie jest to kwestia silnej psychiki czy odporności na krytykę, wręcz przeciwnie, ciągle czuję się przegrany, oczekuję najgorszego, jestem pewien, że wszystko będzie źle. Wszystkie te myśli udaje mi się przezwyciężyć za pomocą strategii, którą objaśnię Ci w następnych rozdziałach. Pomaga mi ona odizolować się od oczekiwań otoczenia. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie interesuje mnie, co myślą inni, jaka jest ich ocena. Mnie, jak wszystkim, też podobają się pochwały, uznanie publiczności, znajomych, przyjaciół. Mimo wszystko już lepiej radzę sobie ze sceptycyzmem ludzi wokół mnie i negatywną atmosferą. Paradoksalnie kiedy rozegram dobre spotkanie i cały świat mi gratuluje, następnego dnia zamiast czuć się usatysfakcjonowany, zaczynam się denerwować, jakby coś poszło źle. Wydaje to się sprzecznością, prawda? Dla mnie to praca.

Moje dzieciństwo i młodość były trudne, nie mogę i nie chcę tego ukrywać. Pamiętam, że mając zaledwie dziesięć lat, mieszkałem w La Masii, gdzie FC Barcelona daje zakwaterowanie zawodnikom pochodzącym spoza miasta. Patrzyłem przez okno i widziałem przejeżdżające samochody, myślałem o swojej rodzinie oddalonej o tysiące kilometrów, czując samotność, i to tak głęboką, tak bolesną, że niemal pozbawiała moje życie sensu. Te momenty uczyniły mnie tym, kim jestem. Wykuły mój charakter. Byłem i nadal w dużej mierze jestem osobą bardzo introwertyczną. Należę do tych, którzy nie umieją prosić o pomoc i wszystko duszą w sobie – dźwigają na swoich barkach wszystkie problemy. Byłem i nadal jestem – choć teraz już coraz mniej – nieufny. Nie czuję się swobodnie, gdy ludzie kręcą się dookoła mnie, od tłumu na imprezach wolę domowy spokój. Mimo tych cech musiałem praktycznie dorosnąć sam. Nie jest tak, że rodzice mnie nie kochali, oczywiście, że kochali i kochają nadal. Ale w czasie mojej młodości w La Masii byli daleko. Szedłem naprzód tak, jak umiałem, przy okazji ucząc się niezależności. Szukałem wsparcia emocjonalnego w samym sobie, wychodziłem naprzeciw potworowi, jakim jest presja, i uczyłem się strategii, która na końcu pozwoliła mi zwyciężyć. Mój niezależny sposób bycia, który innym może się wydawać napuszony czy oschły, wywodzi się właśnie z tych trudnych przeżyć i doświadczeń.

Bardzo szybko nauczyłem się żyć na swój rachunek, to mnie uczyniło bojownikiem i samotnikiem. Znacznie bardziej komfortowo niż wśród hałasów stadionu czuję się w hotelu, gdzie mogę pobyć sam i się skoncentrować. Jestem szczęśliwy na zgrupowaniach przedmeczowych. Brakuje mi mojej partnerki i moich dzieci, ale jestem spokojny. Słucham muzyki, oglądam filmy i czuję spokój.

Sukces zawsze ma swoją cenę. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to jak banał, ale jest to bardzo prawdziwe. Moją ceną była samotność, brak uczuć, które okazywano moim rówieśnikom. Jestem spokojny, bo żyłem tak bardzo długo i w pełni to akceptuję. Jestem wdzięczny, bo dzięki temu ja i moja rodzina żyjemy dostatnio. Tacie, który mnie tak naciskał, chcę podziękować i wyjaśnić, że to, co robił, nie było formą presji. Jestem tutaj, bo wiedziałem, jak oprzeć się własnym słabościom i jak je przezwyciężyć. Nie było to jednak łatwe. Przeżyłem rzeczy wstrząsające, jak samobójstwo kolegi, który wpadł w depresję, być może spowodowaną krytyką, która dotyka nas, bramkarzy, codziennie. Przez to wiem, że presja jest bronią obusieczną. Mój charakter pchnął mnie daleko, ale być może gdyby pchnął mnie jeszcze dalej, spadłbym w przepaść. Wielu sportowców ugina się pod wpływem presji, nie ma sił, żeby się jej przeciwstawić. Lekarstwem na to jest pewna metoda, którą opracowałem, wytłumaczę Ci to w dalszych rozdziałach. Chętnie się nią z Tobą podzielę.

Byłbym ogromnie zaszczycony, gdybyś znalazł na tych stronach przewodnik, który będzie Cię wspierał w momentach słabości, w momentach, w których próbujesz przezwyciężyć własne ograniczenia. Chciałbym, abyś dzięki tej książce pewnego dnia mógł osiągnąć cele, które stawiasz sobie w życiu. Możesz do nich dojść w prosty sposób i, co ważne, możesz codziennie czuć się szczęśliwy z powodu tego, co robisz i w jaki sposób to robisz.Twój największy wróg: presja

Musisz stawić czoło próbie, od której zależy Twoje życie? Masz przed sobą ważny egzamin? Idziesz na rozmowę o pracę i boisz się, że Cię nie wybiorą? Musisz codziennie tłumaczyć się przed swoim szefem? A może to Ty jesteś szefem i codziennie walczysz o przyszłość firmy? Starasz się dowieść swojej wartości i paraliżuje Cię myśl, jak tego dokonać? Czeka Cię wystąpienie przed wielkim audytorium i musisz przekonać słuchaczy, że to, co mówisz, jest dla nich dobre? Jesteś sportowcem, chcesz przezwyciężyć kolejne wyzwania i osiągać kolejne cele, ale czujesz, że to wcale nie takie proste, więc wątpisz w swoje umiejętności? Planujesz zmianę w swoim życiu, przystępujesz do realizacji nowego projektu, jednak boisz się zrobić krok w nieznane? Masz randkę z dziewczyną lub chłopakiem z Twoich snów i obawiasz się, że sobie nie poradzisz? Jeśli na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedziałeś twierdząco, bardzo prawdopodobne, że w pewnej sferze swojego życia odczuwasz presję.

Na stronach tej książki zamierzam podpowiedzieć Ci, jak radzić sobie z presją i w jaki sposób identyfikować jej źródła, a także jak się nauczyć sobie z nią radzić, by osiągać wyznaczone cele.

Nie jestem ani guru, ani reprezentantem jednego ze współczesnych nurtów filozofii, ani też naukowcem, który poświęcił wiele lat swego życia, by odnaleźć antidotum będące lekarstwem na bolączki społeczeństwa. Nie jestem nawet magistrem psychologii jakiegoś prestiżowego uniwersytetu. Jestem zwykłym człowiekiem, jak wszyscy, jednak żyję na tym świecie już ponad 30 lat i mam pewne doświadczenie. Znalazłem sposób na pokonanie przeszkody, jaką jest strach mogący stanąć na drodze do celu.

A presja żywi się właśnie strachem przed porażką.

Każdy z nas w pewnym momencie swojego życia zetknął się z presją. Wszyscy kojarzymy to słowo z czymś negatywnym, nawet przerażającym. Ale czy rzeczywiście
wiemy, co to uczucie oznacza, dlaczego nas dotyka, w jaki sposób może nam zaszkodzić? Czy jesteśmy w stanie wyczuć moment, w którym zaczyna gościć w naszym życiu?

Zapamiętaj tę formułę:

PRAGNIENIE = CEL

CEL = PROJEKCJA

PROJEKCJA = NIEPEWNOŚĆ

NIEPEWNOŚĆ = STRACH

STRACH = PRESJA

PRESJA = LĘK

Nasze pragnienia prowadzą nas do celu.

Nasz cel jest projekcją tego, co chcemy osiągnąć w przyszłości.

Projekcja z definicji wywołuje niepewność. Cóż, przy-
szłości nigdy nie jesteśmy w stanie w pełni kontrolować.

Niepewność budzi w nas nieufność, strach przed dążeniem do realizacji celów (a co, jeśli się nie uda?). Gdybyśmy nie mieli wątpliwości, nie byłoby strachu, ale w życiu bywa inaczej.

Strach wywołuje w nas presję, wprowadza w błąd i skazuje na porażkę. W rezultacie sprawiamy zawód osobom z naszego otoczenia.

Lęk przed porażką zwycięża nad nami, nie tylko ja tak twierdzę. I to jest myślenie błędne, na które pozwalamy sobie przez wątpliwość i niepewność, przez bycie nerwowymi i nieufnymi. Dzieje się tak, bo żyjemy w społeczeństwie, które zbyt surowo karze za błędy. Wiem, o czym mówię, po ponad 20 latach gry w piłkę widzę to po każdym meczu. W środowisku, w którym się obracam, błąd może prowadzić nawet do upokorzenia. Musisz być bardzo silny, żeby nie podważył w Tobie poczucia własnej wartości i nie odebrało Ci sił w dążeniu do celu.

Czasami błąd nie prowadzi do upokorzenia, ale do poczucia wstydu. Rodzi się wtedy w głowie myśl: „Zawaliłem”. Gdy ubiegasz się o atrakcyjną posadę, a źle Ci pójdzie rozmowa kwalifikacyjna, wracasz do domu i mówisz żonie, że nie dostałeś tej pracy. Żona z pewnością Cię nie upokorzy. Jednak Ty być może poczujesz, że zawaliłeś albo że nie sprostałeś oczekiwaniom, które w Tobie pokładała.

Obawa przegranej ma swoje źródło głównie w strachu przed odrzuceniem, wstydem, dyskryminacją czy upokorzeniem. Wychwala się najlepszych, którzy docierają „na szczyt”. Podziwia się tych, którzy odnoszą sukcesy. Reszta może spróbować pójść w ich ślady, w przeciwnym wypadku musi pogodzić się z własną odmiennością.

Nasze życie kręci się zatem wokół strachu, i to znacznie częściej, niżbyśmy tego chcieli. Istnieje wiele rodzajów strachu, ale wszystkie w gruncie rzeczy są do siebie podobne.

Jest strach przed rozczarowaniem osób, które Cię otaczają – rodziny, przyjaciół, nawet zwykłych znajomych. Z drugiej strony odczuwasz pragnienie, aby nie dać satysfakcji tym, których ucieszy Twoja porażka, bo dzięki niej będą w stanie zrekompensować sobie własne niepowodzenia. Istnieje również strach przed byciem niewystarczająco godnym szacunku i miłości. Strach nawiedza nas również wtedy, kiedy nie chcemy stać się obiektem żartów, upokorzenia, pogardy czy wykluczenia. Albo po prostu wtedy, gdy boimy się samotności.

Często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale strach powoli nas osłabia i w końcu paraliżuje. Sprawia, że nie myślimy jasno i obiektywnie. Przestajemy dostrzegać cel, który sobie wyznaczyliśmy. Jesteśmy spięci, więc nasze ciało nie jest w stu procentach gotowe poradzić sobie w sytuacjach, kiedy wszystko trzeba postawić na jedną kartę i jednoznacznie rozstrzygnąć, czy czeka nas sukces, czy porażka. Te momenty nadają kierunek naszemu życiu. Decyzja, którą musimy wtedy podjąć, wpływa na to, czy dotrzemy do mety, czy też nie uda nam się ukończyć wyścigu i przegramy.

Uczucie strachu utrzymuje nas w stanie ciągłej czujności, to mechanizm przetrwania. Analogicznie do bólu – daje Ci znać, że z Twoim ciałem jest coś nie tak. Jednak jeśli ta czujność utrzymuje się zbyt długo i jest zbyt intensywna, może wywoływać lęk lub nerwowość, a nawet paraliżować nasze działania. Tracimy kontrolę nad włas-nym życiem, którym od tej pory rządzi presja. Jednak presja nie spodziewa się jednego: że od teraz zaczniesz działać zupełnie inaczej. W ten sposób ją zmylisz i rozbroisz.

Presja żywi się strachem przed porażką.
To dwie twarze tego samego zjawiska.

Tak, chcę zostać w Barcelonie

Przez całe życie czułem presję. Szczególnie gdy, mając ledwie osiem lat, stanąłem w bramce. Nie tyle czułem, że muszę robić to dobrze, ale uginałem się pod oczekiwaniami tych, którzy mówili: „Nadajesz się do tego”. Treningi były zabawne, ale mecze to już inna bajka. Przeważnie miałem obok siebie brata, który ciągle powtarzał, co powinienem robić. Ponadto tata analizował moje występy i często z dużą stanowczością wytykał mi wszystkie błędy.

Mieszkaliśmy wtedy na obrzeżach Barcelony, w Sant Esteve Sesrovires, blisko Martorell. W moim domu godzinami rozmawiało się o futbolu. Był to główny temat dyskusji przy obiedzie i w czasie rodzinnych spotkań. Mój tata, podobnie zresztą jak mój brat, w młodości grał w amatorskiej drużynie. W tygodniu prowadził rodzinny biznes – bar i kilka sklepów z ciuchami – ale sobotnie poranki rezerwował sobie na oglądanie moich spotkań. Już wtedy czułem, że sobota to taka godzina „W”. Wtedy tata i brat przychodzili na mecz, żeby mnie obserwować i oceniać, analizując wszystko, co robię.

Gdy nadchodził piątek, to nieprzyjemne uczucie wzmagało się we mnie. Dla większości ten dzień był wyzwoleniem (powtarzali: „Jak dobrze, że jest piątek, jutro nie ma szkoły!”), ale dla mnie był czymś wprost przeciwnym. Czasem po sobotnim meczu tata mi gratulował lub zwyczajnie stwierdzał, że zagrałem dobrze. Słowa te były dla moich skołatanych nerwów ukojeniem. Jednak najczęściej otwarcie mówił, co było nie tak. Przez kolejny tydzień jego krytyka tłukła mi się po głowie i z całej siły pragnąłem się poprawić, ale jednocześnie bałem się, że w następną sobotę popełnię te same błędy.

Narastającej presji towarzyszyła chęć, żeby to, co robię, robić dobrze, nie tylko dla siebie, ale także dla kolegów i rodziców. Wszystko to sprawiło, że zamiast postrzegać futbol jako zabawę i rozrywkę, od dziecka widziałem w nim źródło cierpień. Ktoś mógłby powiedzieć, że przesadzam, ale prawda jest taka, że wtedy nie cieszyłem się z życia. Stało się ono dla mnie drogą krzyżową, która ciągnęła się od poniedziałku do piątku i osiągała apogeum w dniu meczu. Oczywiście, w końcu ten wysiłek przyniósł mi pewne korzyści, dzisiaj jestem zamożny i mam wspaniałą rodzinę. W tym sensie, nie przeczę, mam wielkie szczęście. Jednak osiągnąłem je dopiero w ciągu ostatnich kilku lat.

Na samym początku futbol wręcz zawładnął moim życiem. Nie odpoczywałem od niego nawet na wakacjach. Byłem na przykład na piłkarskich koloniach organizowanych przez szkółkę TARR z Barcelony. Wtedy też Toño de la Cruz, niegdyś piłkarz Barcelony i członek sztabu szkoleniowego, zobaczył mnie w akcji. Wysłał do moich rodziców list, w którym zasugerował, abym przeszedł testy na obozie peñas. Nie pamiętam, czy poszło mi dobrze, czy źle, zachowałem zaledwie kilka wspomnień z tamtego dnia, ale wybrali mnie do gry w peñi Cinco Copas.

Później, gdy miałem dziesięć lat, rozegrałem kolejne spotkanie, które ostatecznie zadecydowało o moim przejściu do Barçy. Mecz odbywał się w deszczu i błocie, na boisku numer 0, które znajdowało się w okolicach Camp Nou (obecnie jest tam parking). Na moje szczęście spotkanie oglądał Oriol Tort (niech spoczywa w pokoju), który wybrał mnie do gry w drużynie alevínes w Barcelonie. Pamiętam, że było to dokładnie na początku lata 1992 roku, gdy w mieście odbywały się właśnie igrzyska olimpijskie. I pamiętam też, że nagle wszystko się zmieniło. Moi rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę na Teneryfę z powodu choroby ojca. Odbyliśmy spotkanie z Oriolem Tortem i postawiono mnie przed dylematem: przenieść się na Teneryfę z rodzicami czy zostać w La Masii. Bez zastanowienia powiedziałem, że zostaję w Barcelonie.

Teraz, gdy wracam myślami do przeszłości, zdaję sobie sprawę, że podjąłem taką decyzję ze względu na oczekiwania ojca, wcale nie dlatego, że tak chciałem. Bardzo wtedy cierpiałem, ale czułem, że nie mam wyboru (chociaż pozornie taki wybór mi dano). Jednak nie mogłem zawieść rodziców, dostałem się do Barcelony, naszej ukochanej drużyny, i już wtedy doskonale zdawałem sobie sprawę, co to znaczy. Czułem moralny i osobisty obowiązek zmierzyć się z tym wyzwaniem, nie zawieść pokładanych we mnie nadziei. W rzeczywistości podjąłem decyzję, nie mając pojęcia, czym jest La Masia i nie będąc świadomym, jak trudno będzie mi dorosnąć do stawianych mi wymagań. Ale moja odpowiedź była zdecydowana: „Tak, chcę zostać w Barcelonie”.

Pierwszy miesiąc minął raczej dobrze. Było lato, jeszcze nie rozpoczęła się szkoła, a ja poświęcałem się treningom i grze w alevín. Niemniej jednak od razu poczułem się bardzo samotny. To uczucie wzmogło się, gdy skończyły się wakacje i rozpoczął się rok szkolny. Wtedy zacząłem tonąć. Do szkoły chodziłem sam, przez ulicę Travessera de les Cortes, blisko La Masii. Mój rozkład dnia był następujący: rano zajęcia, po południu trening, wieczorem płacz. Zawsze, gdy dzwoniłem do rodziców, którzy byli już na Teneryfie, rozgrywał się prawdziwy dramat. Mama i ja kończyliśmy rozmowę, płacząc. Cierpiałem nie tylko z powodu każdego kolejnego meczu, ale też dlatego, że nie mogłem mieszkać ze swoją rodziną. Z kolegami z klasy spotykałem się rzadko, jedynie w przerwach między lekcjami. Cóż, żyłem w reżimie, zgodnie z regułami panującymi w internacie. W każdy weekend, w dniu meczu, boleśnie docierało do mnie, że moi koledzy mają przy sobie rodziny, a ja jestem sam. Nie rozumiałem, co się stało z moim życiem: nie robiłem tego, co lubię, a codzienne obowiązki były niekończącym się pasmem cierpień. Życie nie miało dla mnie sensu. Czułem się bardzo, bardzo smutny.

Moja mama, gdy tylko mogła, przyjeżdżała, żeby się ze mną spotkać, jednak zostawała tylko na trochę, zaledwie na dzień czy dwa. Chwila jej odjazdu była dla mnie katastrofą. Wytrzymałem do świąt, ale gdy wyjechałem na Teneryfę, żeby spędzić Boże Narodzenie z rodziną, zdałem sobie sprawę, że dłużej tak nie dam rady, i powiedziałem o tym rodzicom. Przekonywali, żebym wytrzymał. Powrót do Barcelony był dla mnie szczególnie bolesny. Opiekunowie widzieli, jak płaczę każdej nocy. W końcu zdecydowali się porozmawiać z moimi rodzicami i poszukać jakiegoś rozwiązania. Wypożyczyli mnie na dwa lata do drużyny z Teneryfy, z zastrzeżeniem, że jeśli będę chciał wrócić, będę musiał przejść testy od nowa. Oczywiście się zgodziłem. Chciałem wtedy jedynie wyjechać z Barcelony.

Na Teneryfie poprawiło mi się samopoczucie, ale nie skończyły się problemy z futbolem. Tata postanowił, że będzie mnie trenował i ukształtuje mnie tak, abym po dwóch latach był gotowy wrócić do drużyny jego marzeń. Pamiętam, że często powtarzał: „To jest dla ciebie dobre, to twoja przyszłość”. Wówczas docierało do mnie, że może to być także przyszłość dla całej mojej rodziny. Z czasem zrozumiałem determinację ojca, pojąłem to, czego wtedy nie mogłem dostrzec – że piłka nożna może być dla kogoś tak ważna. Zdałem sobie sprawę, że mój ojciec usiłował zaszczepić we mnie swoje marzenie, lecz mu się to nie udało.

Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał: „No dobrze, ale co wtedy sprawiało ci przyjemność, co ci się podobało?”, odpowiedziałbym: „Lubiłem wszystko, co nie miało związku z futbolem”. W tamtym okresie to było moje przekleństwo. Tysiąc razy bardziej wolałem iść surfować niż trenować, nie mówiąc już o rozgrywaniu spotkań. A jednak zachowywałem się bardzo profesjonalnie. Zawsze tak było. Odkąd byłem mały aż do teraz. Słuchałem trenera, który stanowił wtedy dla mnie największy autorytet, i próbowałem sprostać jego oczekiwaniom. Dodatkowo brałem pod uwagę opinię swojego taty, który mówił mi, co robię dobrze, a co źle. Przyzwyczaiłem się, że dogadać się z tatą nie jest łatwo. Cóż, zawsze miał trudny charakter. Nasza relacja w pewnym momencie zawęziła się tylko do futbolu i było mi źle, bo nie mogłem dzielić się z nim innymi sprawami.

Mam sprzeczne uczucia w stosunku do swojego ojca. Z jednej strony jego presja i uporczywość sprawiły, że pokonałem własne słabości. Z drugiej strony ograniczyły one nasze relacje i zadecydowały o mojej przyszłości. Gdyby nie był tak uparty, z pewnością nie dostałbym się do pierwszej drużyny Barçy. Powiem więcej, zrezygnowałbym z gry w piłkę nożną po jednym z wielu kryzysów, o którym opowiem później. Jestem pewien, że moje dzieci poświęcą swoje życie temu, na co będą miały ochotę. Nie będę się wtrącał, poprę je bez względu na to, co wybiorą. Jest to inne podejście, nie wiem, czy lepsze, czy gorsze. Oczywiście rozumiem, że to, dokąd doszedłem, jest w dużej mierze zasługą mojego ojca. Jednak myślę, że było to z mojej strony wielkie poświęcenie, które ostatecznie zaważyło na naszej relacji. Kocham swoją rodzinę i jestem wdzięczny za wszystko, co od niej otrzymałem, lecz muszę przyznać, że w przypadku mnie i mojego taty futbol zamiast mostem był przeszkodą w porozumieniu.

Jak wspominałem, po moim przybyciu na Teneryfę tata potraktował nasze ćwiczenia jako osobiste wyzwanie. Poza treningami z zespołem raz w tygodniu trenowałem na plaży z ojcem. W drugim roku tata objął nawet stanowisko trenera drużyny, w której grałem. Widział w tym jasny cel: mój powrót do Barçy, i nic nie miało stanąć na przeszkodzie w jego realizacji. Z tego powodu zaczął mnie trenować każdego popołudnia po szkole. Miał kon-
kretne plany związane ze mną. Jest jedna anegdota, do której tata wracał wiele razy. Pewnego dnia, gdy miałem dziewięć albo dziesięć lat i grałem dla peñi Cinco Copas, rodzice weszli na murawę Camp Nou (w tamtych czasach nie było jeszcze takiej ochrony jak dzisiaj) i tata powiedział do mamy: „Kiedyś zobaczysz swojego syna w tej bramce”. Pamiętam, że tego samego dnia mama opowiedziała mi o słowach ojca. Od dziecka żyję z tą frazą wyrytą w umyśle.

Jak wytłumaczę Ci później, presja wzrasta, w miarę jak wspinasz się po szczeblach wyobraźni, planując coraz ambitniejsze projekty. Moje doświadczenia potwierdzają, że ciężar, jaki spada na Twoje barki, jest inny w zależności od tego, czy jesteś w alevín, grasz jako kadet, czy występujesz w barwach Barçy B. Nie mówiąc już o presji, którą odczuwasz, gdy należysz do pierwszego zespołu i zawsze znajdujesz się w centrum uwagi. Z jednej strony rosną oczekiwania wobec Ciebie, z drugiej zaś – jeśli potrafisz im sprostać – masz coraz więcej siły, by stawić czoło przeciwnościom.

Każde wyzwanie w pewnym stopniu wymaga presji, a każdy człowiek radzi sobie z nią inaczej, zgodnie ze swoim charakterem i doświadczeniem. Ja czuję presję przed każdą nową próbą i sądzę, że będzie tak już zawsze. Nawet gdy odejdę do innego zespołu, po tym jak spędziłem całe życie w Barcelonie. Będę odczuwał presję przed wejściem do nowej szatni, przed dołączeniem do nowego klubu, w którym na mnie stawiają. I przed prezentacją przed nową publicznością, która ma spore oczekiwania wobec mnie. Trzeba zatem wiedzieć, jak sobie radzić z presją. To jest dokładnie to, czego postaram się nauczyć Cię w tej książce.

Każde wyzwanie w pewnym stopniu wymaga presji, a każdy człowiek radzi sobie z nią inaczej, zgodnie ze swoim charakterem i doświadczeniem. Ja czuję presję przed każdą nową próbą i sądzę, że będzie tak już zawsze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: