Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wędrówki Childe-Harolda - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wędrówki Childe-Harolda - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 297 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­emat

Lor­da By­ro­na

Tłó­ma­czo­ny z an­giel­skie­go przez

A. A. K.

Kra­ków

G. Ge­be­th­ner i Spół­ka

1896

PRZED­MO­WA.

Na wstę­pie do ni­niej­sze­go prze­kła­du (czwar­te­go cał­ko­wi­te­go, o ile mi wia­do­mo w pi­śmien­nic­twie na­szem) (1), za­miesz­czam list lor­da By­ro­na do przy­ja­cie­la, sir Jana Ho­bho­use (2), z de­dy­ka­cyą czwar­tej pie­śni "Wę­dró­wek Chil­de-Ha­rol­da". Czy­nię to zaś dla tego, aże­by czy­tel­ni­cy nasi, w prze­waż­nej więk­szo­ści z oso­bi­sto­ścią i ży­wo­tem po­ety an­giel­skie­go mało, a może i wca­le nie obznaj­mie­ni, mo­gli so­bie z góry spro­sto­wać opacz­ne o nim wy­obra­że­nie, ja­kie­by się – (1) Pierw­szy, Mi­cha­ła Bu­dzyń­skie­go, wy­szedł w od­dziel­nej książ­ce w Pe­ters­bur­gu, w r. 1857; dru­gi, Krau­se­go, dru­ko­wa­ny był w ty­go­dni­ku il­lu­stro­wa­nym "Kło­sy" w la­tach 1870 i na­stęp­nych; trze­ci, Ka­spro­wi­cza, wy­da­ny w War­sza­wie w roku prze­szłym.

(2) Sir Jan Cam Ho­bho­use, póź­niej­szy lord Bro­ugh­ton of Gyf­fard, prze­żył o lat kil­ka­dzie­siąt swe­go sław­ne­go przy­ja­cie­la… za mło­du upra­wiał li­te­ra­tu­rę i mię­dzy in­ne­mi cen­ny wy­dał opis po­dró­ży (z By­ro­nem ra­zem od­by­tej) po Al­ba­nii i in­nych kra­jach pół­wy­spu Bał­kań­skie­go. Od roku 1829 po­świę­cił się po­li­ty­ce, zo­staw­szy… de­pu­to­wa­nym do Izby Gmin i w rzą­dach wi­gow­skie­go stron­nic­twa wy­so­kie zaj­mo­wał sta­no­wi­ska; w ga­bi­ne­cie lor­da Rus­sel'a (1840 – 51) spra­wo­wał urząd mi­ni­stra do spraw Wschod­nio-In­dyj­skich. Umarł w roku 1809 prze­żyw­szy lat 84

im z, nie­któ­rych miejsc po­ema­tu, a zwłasz­cza z po­cząt­ko­wych strof pie­śni pierw­szej na­strę­czyć mu­sia­ło. Jed­ną z przy­war lor­da By­ro­na, odzie­dzi­czo­nych może po ojcu awan­tur­ni­ku i mat­ce hi­ste­rycz­ce, była szcze­gól­ne­go ro­dza­ju fan­fa­ro­na­da oczer­nia­nia swo­jej oso­by (w wy­nu­rze­niach po­etyc­kich); fan­fa­ro­na­da co praw­da rzad­ka nad­zwy­czaj mię­dzy ludź­mi w ogó­le, a mię­dzy pi­szą­cy­mi chy­ba bez­przy­kład­na. Każ­dy woli prze­cie i usi­łu­je wy­da­wać się za lep­sze­go, niż jest. Po przej­ściu tedy nauk uni­wer­sy­tec­kich, po roku lub dwóch swo­bo­dy i roz­ry­wek świa­to­wych, li­te­rac­kie­mi jed­nak pra­ca­mi za­wsze prze­pla­ta­nych, za­le­d­wie peł­no­let­ni mło­dy po­eta, wy­braw­szy się oby­cza­jem an­giel­skich pa­ni­czów w po­dróż po świe­cie dla do­peł­nie­nia edu­ka­cyi, umy­ślił so­bie w opi­sie tej po­dró­ży, niby rzecz ozdob­ną, przy­bra­nie po­zo­rów zu­ży­te­go roz­pust­ni­ka i znie­chę­co­ne­go, na wszyst­ko obo­jęt­ne­go od­lud­ka. Nie prze­szko­dzi­ło to by­najm­niej nie­zwy­kłe­mu po­wo­dze­niu i roz­gło­so­wi dwóch pierw­szych pie­śni " Wę­dró­wek", wy­da­nych za po­wro­tem do An­glii w pół­trze­cia roku po wy­jeź­dzie w pierw­szą po­dróż. Dzi­wac­two wy­da­ło się tyl­ko ory­gi­nal­nem i nie bra­no go do­słow­nie, a po­błaż­li­wość nie była trud­ną wzglę­dem mło­dzień­ca, na­le­żą­ce­go do naj­wyż­szej sfe­ry to­wa­rzy­skiej, para Wiel­kiej Bry­ta­nii, a na­de­wszyst­ko ge­nial­ne­go po­ety, któ­ry li­te­ra­tu­rę oj­czy­stą no­wem zbo­ga­cał ar­cy­dzie­łem. W czy­ta­niu zresz­tą "Wę­dró­wek" ry­chło się za­cie­ra nie­smak sa­mo­oczer­niań ich au­to­ra; świet­nie w nich wy­ra­żo­ne szla­chet­ne uczu­cia, wspa­nia­łe ma­lo­wi­dła na­tu­ry i lu­dzi, cześć po­ry­wa­ją­ca dla wiel­kich idei i wiel­kich wspo­mnień, prze­ko­ny­wa­ją do­wod­nie, iż nie w gło­wie zu­ży­te­go roz­pust­ni­ka i zim­ne­go sa­mo­lu­ba po­ezya taka zro­dzić się mu­sia­ła.

W li­ście po­niż­szym tak się jaw­nie pięk­ność du­szy au­to­ra "Wę­dró­wek" od­sła­nia, że od­czy­taw­szy go, nikt lor­da By­ro­na za jed­no z jego Chil­de-Ha­rol­dem nie weź­mie, choć w cią­gu po­ema­tu je­den za dru­gie­go usta­wicz­nie mówi i od­dzie­lić ich od sie­bie nie­po­dob­na. List brzmi:

We­ne­cya 2 stycz­nia 1818.

Ko­cha­ny Ho­bho­use!

Po upły­wie lat ośmiu od na­pi­sa­nia pierw­szej do ukoń­cze­nia czwar­tej pie­śni "Wę­dró­wek Chil­de-Ha­rol­da" ca­łość go­to­wą jest do wyj­ścia na wi­dok pu­blicz­ny. Nie dzi­wo­ta, że w chwi­li roz­sta­nia z tak sta­rym przy­ja­cie­lem, zwra­cam się do star­sze­go jesz­cze i lep­sze­go, – do świad­ka na­ro­dzin i koń­ca tam­te­go, świad­ka, któ­re­mu więk­szą wi­nie­nem wdzięcz­ność za to­wa­rzy­skie ko­rzy­ści z jego świa­tłej przy­jaź­ni, niż­by się ode mnie na­le­ża­ła – lubo i tej nie od­ma­wiam – Chil­de-Ha­rol­do­wi za wszel­kie uzna­nie ze stro­ny pu­blicz­no­ści, ja­kie się przez po­emat au­to­ro­wi w udzia­le do­sta­je; – do to­wa­rzy­sza, z któ­rym dłu­ga mię łą­czy­ła za­ży­ło­ści wspól­ność po­ży­cia, któ­ry czu­wał przy mnie w cho­ro­bie, współ­czu­ją­cym był w smut­kach i po­myśl­no­ściach mo­ich, do­da­wał mi du­cha w prze­ciw­no­ściach, był mi do­brą radą i pod­po­rą w nie­bez­pie­czeń­stwach, – do dru­ha wy­pró­bo­wa­ne­go i nie­za­wod­ne­go, – sło­wem do Cie­bie.

Czy­niąc tak prze­cho­dzę od zmy­śle­nia do rze­czy­wi­sto­ści; a po­świę­ca­jąc Ci w uzu­peł­nio­nej, a przy­najm­niej za­okrą­glo­nej po­sta­ci utwór po­etyc­ki naj­ob­szer­niej­szy, naj­bar­dziej prze­my­śla­ny i naj­tre­ściw­szy z do­tych­cza­so­wych dzieł mo­ich, pra­gnę przez to sie­bie sa­me­go za­szczy­cić; gdyż od­wo­łu­ję się tym spo­so­bem do wie­lo­let­niej po­ufa­ło­ści z mę­żem, w któ­rym wie­dza z ta­len­tem, moc du­szy z za­cno­ścią cha­rak­te­ru się ko­ja­rzą. Obej­dzie­my się obaj bez po­chlebstw i po­chle­bia­nia; lecz szcze­re uzna­nie za­wdy się w przy­jaź­ni do­pusz­cza:

więc nie gwo­li To­bie ani ko­mu­bądź, lecz dla po­fol­go­wa­nia wła­sne­mu ser­cu, któ­re nie wszę­dzie; a zwłasz­cza ostat­nie­mi cza­sy z życz­li­wo­ścią się ludz­ką spo­ty­ka­ło, sta­ram się ni­niej­szem o za­le­tach Two­ich świad­czyć, a ra­czej o po­żyt­ku, jaki z nich na mnie sa­me­go spły­wał. Sama na­wet data tego pi­sma, bę­dą­ca rocz­ni­cą naj­smut­niej­sze­go w ży­ciu mo­jem dnia, któ­ry wszak­że przy­szło­ści mi nie za­tru­je, gdy mi Ty przy­jaź­ni do­trzy­masz, ani zdol­no­ści mo­ich nie osła­bi, – sta­nie się owszem od­tąd przy­jem­niej­szem dla obu nas wspo­mnie­niem: przy­wo­ła nam mia­no­wi­cie na pa­mięć moję tę pró­bę po­dzię­ko­wa­nia To­bie za nie­zmien­ną życz­li­wość, ja­kiej nie wie­lu lu­dzi dało do­wo­dy i ja­kiej na so­bie do­znaw­szy na­bie­ra się lep­sze­go i o bliź­nich i o so­bie sa­mym mnie­ma­nia.

Nada­rzy­ło nam się szczę­śli­wie, że­śmy we­spół i róż­ne­mi cza­sy zwie­dzi­li kra­je z ry­cer­skich wspo­mnień, z wiel­kich wy­pad­ków i ba­śni swych słyn­ne: jako to Hisz­pa­nię, Gre­cyą, Azya Mniej­szą i Wło­chy; Ate­ny i Kon­stan­ty­no­pol zaj­mo­wa­ły nas przed kil­ku laty, a świe­żo jesz­cze We­ne­cya i Rzym. Po­emat mój czy też jego bo­ha­ter wę­dro­wiec, czy je­den i dru­gi, to­wa­rzy­szy­li mi przez wszyst­kie te lata; i do wy­ba­cze­nia jest może próż­ność, z jaką lu­bu­ję się sam w utwo­rze, wią­żą­cym mnie nie­ja­ko z miej­sca­mi gdzie na świat przy­szedł, i z przed­mio­ta­mi, któ­re są w nim przed­sta­wio­ne; a jak­kol­wiek nie­god­nym­by się zda­wał owych uro­czych, wie­ko­pom­nych oko­lic, jak­kol­wiek da­le­kim był­by od po­wzię­tych o nich z góry wy­obra­żeń i od wra­żeń bez­po­śred­nio otrzy­ma­nych, – jako ślad ato­li czci mo­jej dla tego co jest czci­god­nem, i współ­czu­cia dla rze­czy chwa­leb­nych, dzie­ło to było dla mnie źró­dłem przy­jem­no­ści, gdym je pi­sał; więc roz­sta­jąc się z niem, uczu­wam coś na­kształt żalu, ja­kie­gom się dla przed­mio­tu ima­gi­na­cyj­ne­go nie spo­dzie­wał.

Co do czwar­tej mia­no­wi­cie pie­śni, mniej w niej mowy o piel­grzy­mie moim, niż w po­przed­nich, i z bar­dzo nie­wiel­kiem, pra­wie żad­nem od­róż­nie­niem od au­to­ra, wciąż we wła­snej prze­ma­wia­ją­ce­go oso­bie. Bo i rze­czy­wi­ście utru­dze­niem się sta­ło wy­ty­ka­nie gra­ni­cy, któ­rej nikt do­strze­gać nie miał chę­ci: na po­do­bień­stwo owe­go Chiń­czy­ka w "Oby­wa­te­lu świa­ta" Gold­smith'a, co mu nikt nie chciał wie­rzyć, że jest Chiń­czy­kiem. Da­rem­nie gło­si­łem, da­rem­nie so­bie wy­obra­ża­łem, że róż­ni­ca mię­dzy piel­grzy­mem a po­etą jest wy­raź­na; sama zaś tro­ska o za­cho­wa­nie tej róż­ni­cy i za­wód z jej nie­wy­raź­no­ści do­zna­ny tak mię w pi­sa­niu krę­po­wa­ły, żem umy­ślił wresz­cie usi­ło­wań w tym kie­run­ku cał­kiem za­nie­chać. Ja­kie w tej ma­te­ryi po­wziął kto, lub po­wziąść może zda­nie, rzecz to dziś już obo­jęt­na. Niech dzie­ło po­le­ga samo na so­bie, a nie na pi­szą­cym; au­tor zaś jego, nie ma­jąc za sobą nic prócz re­pu­ta­cyi, prze­mi­ja­ją­cej lub trwa­łej, jaką pra­ca­mi swe­mi li­te­rac­kie­mi zdo­być po­tra­fi, niech lo­so­wi au­to­rów ule­ga".

W dal­szym cią­gu mówi lord By­ron o za­mie­rzo­nej lecz za­nie­cha­nej kon­ty­nu­acyi "Wę­dró­wek" i rzu­ca kil­ka uwag o Wło­chach i tam­to­cze­snem ich pi­śmien­nic­twie; co opusz­czam jako już ani po­ema­tu ani jego twór­cy nie do­ty­czą­ce.

Pieśń pierw­sza.

I.

Muzo, w wi­dze­niach po­etów zro­dzo­na,

Coś mia­ła w Gre­cyi god­ność nie­bios córy,

Przez wier­szo­kle­tów sro­dze udrę­czo­na,

Nie zstę­puj dla mnie z two­jej świę­tej góry.

Błą­dzi­łem ci ja wzdłuż stru­mie­nia, któ­ry

Prze­pły­wał nie­gdyś u del­fic­kich pro­gów:

Le­d­wie go sły­chać wśród ci­szy na­tu­ry!

Wes­tchną­łem; nie chcę i dziś có­rek bo­gów

Z ich wie­ko­we­go snu prze­bu­dzać, aby

Wzmo­gły mej pro­stej po­wie­ści tok sła­by.

II.

Żył w An­glii mło­dzian przed nie­ja­kim cza­sem;

Cno­ta nie była wca­le w jego gu­ście;

Dnie na wsze­la­kiej prze­pę­dzał roz­pu­ście

Noce pi­jac­kim za­kłó­cał ha­ła­sem.

Był to po praw­dzie nic­poń ja­kich mało,

Wy­la­ny cały dla uciech bez­boż­nych;

Nie­wie­le rze­czy war­tość też dlań mia­ło,

Prócz ła­twych ko­biet i roz­ko­szy zdroż­nych,

Wśród współ­hu­lasz­czych szu­jów i wiel­moż­nych.

III.

Czajld Ha­rold zwał się; nad tem ja imie­niem

I ro­dem nie chcę roz­wo­dzić się daw­nym;

Dość, że nie­ma­łem cie­szył się zna­cze­niem,

I w prze­szłych cza­sach by­wał na­wet sław­nym.

Lecz gdy się zda­rzy jaki raz la­da­co,

To naj­świet­niej­sza ro­do­wi­tość spla­mi;

Bo żad­ną w świe­cie he­ral­dycz­ną pra­cą,

Naj­wy­kwint­niej­szą pro­zą czy wier­sza­mi

Sła­wio­ne grze­chy nie będą cno­ta­mi.

IV.

Czajld Ha­rold w skwa­rze ży­cia się wy­grze­wał,

Jako nie­jed­na w upał po­łu­dnio­wy

Brzę­czą­ca mu­cha, – i nie po­dej­rze­wał,

Że może na­gle za­dąć wiatr gru­dnio­wy.

Lecz le­d­wie do­szedł mę­skich lat roz­kwi­tu,

Coś nań gor­sze­go spa­dło, ani­że­li

Naj­więk­sza bie­da: uczu­cie prze­sy­tu

I wstręt do kra­ju: że mu się we­se­lej

Zda­wa­ło choć­by w pu­stel­ni­czej celi.

V.

Cho­dził on dłu­go grze­chu ma­now­ca­mi,

A nie na­pra­wił nic, i nie od­wo­łał;

Za tylu w ży­ciu go­niąc ko­bie­ta­mi

Po­ko­chał jed­nę, lecz po­siąść nie zdo­łał.

Szczę­ście to dla niej! Jego po­ca­łu­nek

Był­by spla­mie­niem tej czy­stej isto­ty;

Mógł­by dla ja­kiej znów brud­nej piesz­czo­ty

Rzu­cić ją wkrót­ce; a ja­kiż sza­fu­nek

Był­by jej mie­nia, gdy mar­no­wał wła­sne,

Gdy szczę­ście w domu było dlań za cia­sne?

VI.

Cho­rym na ser­ce był Czajld Ha­rold te­raz;

Od to­wa­rzy­szy hucz­nych bie­siad stro­nił;

Łzy mu do oczu ci­snę­ły się nie­raz,

Ale przez py­chę żad­nej nie uro­nił.

W du­ma­niach całe prze­pę­dzał go­dzi­ny;

Umy­ślił wresz­cie ujść z ro­dzin­nej stro­ny,

Gdzieś aż w go­rą­ce za mo­rzem kra­iny;

Syty roz­ko­szy, bó­lów był spra­gnio­ny,

I uciec go­tów bo­daj do sza­ta­na:

Tak mu po­trzeb­ną była miej­sca zmia­na.

VII.

Opu­ścił sta­re przod­ków swych sie­dli­sko,

Na któ­rem wy­rył czas głę­bo­kie śla­dy;

Bu­do­wa zda­ła się upad­ku bliz­ką,

Gdy­by nie gru­be u jej ścian ar­ka­dy;

Przed wie­ki klasz­tor – dziś spro­fa­no­wa­ny!

Gdzie się fa­na­tyzm gnieź­dził za­go­rza­ły,

Te­raz za­lot­nie śpiew i skocz­ne tany!

Mógł­by po­my­śleć mnich zmar­twych­pow­sta­ły,

Że do­bre cza­sy kwit­ną dlań na nowo.

(Je­śli ga­wę­dy nie były ob­mo­wą).

VIII.

Wśród naj­szum­niej­szych or­gii ileż razy

Cień smut­ku czo­ło Ha­rol­da okry­wał!

Czy pa­mięć ja­kiej śmier­tel­nej ob­ra­zy,

Czy cięż­ki ser­ca za­wód się od­zy­wał? –

Ani kto wie­dział, ani od­ga­dy­wał.

O, bo w nim du­sza nie miesz­ka­ła szcze­ra,

Któ­rej­by ulgę przy­nio­sły zwie­rze­nia,

Na któ­rą przy­jaźń wpływ bło­gi wy­wie­ra

Przez swe współ­czu­cie, rady, po­cie­sze­nia.

IX:

Nikt go nie ko­chał; choć się doń zbie­ga­ło,

Wie­lu opo­jów zda­le­ka i zbliz­ka,

Po­chleb­ców – póki się z bu­tel­ki lało,

Nad­ska­ku­ją­cych – – póki peł­na mi­ska;

Nikt – nie wyj­mu­jąc tych, co go pie­ści­ły!

Moc się i prze­pych po­do­ba ko­bie­cie;

Z nich dwoj­ga Eros wień­ce swo­je ple­cie;

Pan­nom jak mo­lom wszel­ki blask jest miły;

Więc anioł sła­by, sza­tan dość ma siły!

X.

Miał Ha­rold mat­kę, – o, nie­za­po­mnia­ną;

Lecz iść ją że­gnać nie mógł się ośmie­lić;

I z sio­strą tak­że, cho­ciaż uko­cha­ną,

Bolu roz­sta­nia umy­ślił nie dzie­lić.

Je­śli przy­ja­ciół miał, tych nie­za­wod­nie

Nie że­gnał; – choć miał ser­ce nie ze sta­li.

Wy, co­ście kie­dy praw­dzi­wie ko­cha­li

Ko­go­bądź w ży­ciu, przy­zna­cie to zgod­nie,

Że ser­ce pęk­nąć może przy roz­sta­niu,

Gdy chcia­ło szu­kać ulgi na wy­gna­niu.

XI.

Tak dom swój tedy i dzie­dzic­two całe,

I uśmiech­nię­te, uro­cze ko­bie­ty,

Któ­rych to oczki, loki, rącz­ki bia­łe,

Zdol­ne zwy­cię­żyć i świę­tość asce­ty,

Sy­ci­ły żą­dze mło­dzień­ca nie­sta­łe,

Kosz­tow­ne wina, krysz­ta­ło­we cza­ry,

Wy­go­dy ży­cia, kom­na­ty wspa­nia­łe, –

Rzu­cił bez żalu, by przez wód ob­sza­ry

Le­cieć za Rów­nik, w po­łu­dnio­we skwa­ry!

XII.

Pod­ję­to ża­gle; lek­ki wiatr je wzdy­ma,

Niby nie­znacz­nie z zie­mi opusz­czo­nej

Uno­sząc; brze­gi nik­ną przed oczy­ma,

I toną w mo­rza po­wierzch­ni spie­nio­nej.

Może w tej chwi­li – niby upra­gnio­nej

Ża­ło­wał Ha­rold swych za­chceń po­dró­ży.;

Lecz to uczu­cie skrył w du­mie wro­dzo­nej,

Choć wi­dział tro­skę współ­po­dróż­nych, któ­rzy

Pła­ka­li z żalu, ble­dli na myśl bu­rzy.

XIII.

Gdy ga­sły słoń­ca ostat­nie pro­mie­nie,

Chwy­cił za arfę (lu­bił cza­sem w ci­szy

Nu­cąc grać na niej, choć i nie ucze­nie,

Je­że­li mnie­mał, że go nikt nie sły­szy):

Za­brzmia­ły stru­ny; śpiew im to­wa­rzy­szy,

I gdy mknie okręt, jak ptak bia­ło­pió­ry,

Gdy wstecz nad­brzeż­ne ucie­ka­ją góry;

Smęt­na się nuta wśród zmierz­chu roz­le­ga,

I pieśń roz­sta­nia po fa­lach prze­bie­ga.

Że­gnam, mój kra­ju, że­gnam cię!

Twój brzeg z nad wód się zwie­wa:

Bał­wa­ny szu­mią, wi­cher dmie,

I mor­ska wrzesz­czy mewa.

Tam słoń­ce w fa­lach to­nie już;

Po­dą­żym za niem w bie­gu!

Do­bra­noc mu na ło­nie mórz;

Bądź zdrów, ro­dzin­ny brze­gu!

Za kil­ka go­dzin za­lśni wschód

Bla­ska­mi znów no­we­mi,

I uj­rzę nie­bo, prze­strzeń wód,

Lecz mej nie uj­rzę zie­mi.

Pust­ka­mi stoi dziś mój dwór;

Ogni­sko po­piół kry­je;

Po­ra­sta ziel­skiem sta­ry mur,

I pies u bra­my wyje.

"Pójdź­no, mój pa­ziu: cóż ci to,Żeś taki za­pła­ka­ny?

Czy się tak wia­trów, bo­isz, co?

Czy stra­szą cię bał­wa­ny?

No, mój chłop­czy­no, otrzyj łzy:

To okręt do­sko­na­ły;

So­ko­ły na­sze, wie­rzaj mi,

Nie prę­dzej by le­cia­ły".

– Niech szu­mi wiatr, niech fala wre:

Ni­cze­go się nie boję:

Lecz Pa­nie mój, nie dziw­cie się,Że smut­ne ser­ce moje!

Nie­daw­ny wszak roz­sta­nia czas!

Tam oj­ciec, mat­ka dro­ga;

Ni­ko­go nie mam, oprócz Was,

I w nie­bie Pana Boga!

– Po­bło­go­sła­wił oj­ciec mnie,

I bar­dzo się nie smu­cił;

Lecz mat­ka wzdy­cha całe dnie,

Że­bym ja prę­dzej wró­cił. –

"Dość, dość mój mały: do­brze ci

Z dzie­cin­ną twą ża­ło­bą;

Gdy­bym nie­win­nym był jak ty,

Za­pła­kał­bym wraz z tobą!" (1)

–- (1) Współ­czu­jąc jed­nak zmar­twie­niu chłop­czy­ny (na­zy­wał się Ro­bert Ru­sh­ton) ode­słał go lord By­ron z dro­gi, z Gi­bral­ta­ru, do

"Pójdź tu mój dziel­ny gierm­ku! Ach,

Skąd bla­dość na twej twa­rzy?

Czy cię ogar­nął bu­rzy strach,

Czy lę­kasz się kor­sa­rzy?"

– O sir Ha­rol­dzie, był­żem Wam

Za tchó­rza kie­dy zna­ny?

Lecz zo­sta­wi­łem żonę tam:

Czyż dziw­na, żem stro­ska­ny!

– Mu­si­cie dom nad sta­wem znać,

Gdzie ona z dzieć­mi sie­dzi?

Gdy dzie­ci ojca za­czną zwać,

Cóż da im w od­po­wie­dzi? –

"Dość, dość, mój gierm­ku! Tro­ska twa

Nie prze­czę, słusz­na wca­le;

Lżej­sze­go ser­ca je­stem ja:

Drwiąc pusz­czam się na fale.

"Niech tam za praw­dę ma kto chce

Łzy żon albo ko­cha­nek.

Nie­ba­wem wszak osu­szy je

Po­now­ny ślub­ny wia­nek.

Nie uczt mi żal, nie gład­kich lic,

A frasz­ka bu­rze wod­ne;

Lecz żal, żem nie zo­sta­wił nic,

Co łez by­ło­by god­ne.

Te­raz na świe­cie je­stem sam,

Na wód nie­zmier­nej toni;

Za kim tu wzdy­chać, gdy mnie tam, – domu, pod opie­ką sta­re­go słu­gi, i z li­stem do ojca Ro­ber­ta, w któ­rym upo­waż­nia te­goż (był jed­nym z czyn­szow­ni­ków w ma­jąt­ku Po­ety) do strą­ca­nia z czyn­szu odeń na­leż­ne­go po 25 fun­tów szter­lin­gów co rok na kosz­ta edu­ka­cyi chłop­ca, któ­re­go za bę­dą­ce­go w swej służ­bie uwa­ża.

Wes­tchnie­niem nikt nie goni!

Za­skom­li pies po panu swym,

Nim obcą kar­mion ręką,

Mnie kie­dyś za po­wro­tem mym

Na­pad­nie ostrą szczę­ką.

Z tobą mój stat­ku, wzdłuż czy wszerz

Po fa­lach by­strym lo­tem

Po­pę­dzę! Nieś mię do­kąd chcesz,

By­le­by nie z po­wro­tem!

O mo­dre głę­bie, gdy się was

Na­pa­trzę w dłu­gim bie­gu,

Po­wi­tam step, po­wi­tam las;

Bądź zdrów ro­dzin­ny brze­gu!

XIV.

Brzeg daw­no znik­nął. Okręt leci strza­łą;

Ostry wiatr sie­cze z Bi­skaj­skiej, za­to­ki;

Aż dnia pią­te­go sko­ro za­świ­ta­ło,

No­wych się lą­dów od­kry­ły wi­do­ki;

Ster­czał zda­le­ka Cyn­try grzbiet wy­so­ki,

I uj­ście Tagu wi­ta­li po­dróż­ni,

Co w mo­rze prąd swój po­grą­ża sze­ro­ki.

Wnet lu­ży­tań­scy ster­ni­cy usłuż­ni

Po­wie­dli okręt po­mię­dzy brze­ga­mi,

Gdzie lud był jesz­cze za­ję­ty żni­wa­mi.

XV.

Co za roz­kosz­ne wra­że­nia, o Chry­ste!

Cze­góż Bóg nie zlał na ten kraj cza­row­ny!

Na każ­dem drze­wie owo­ce so­czy­ste;

Z każ­de­go wzgó­rza wi­dok prze­cu­dow­ny.

Nie­ste­ty, ręce czło­wie­ka nie­czy­ste

Raj ten plu­ga­wią! Je­że­li wy­mie­rzy

Pan kie­dy­kol­wiek swe bi­cze ogni­ste

Na kar­ki win­nych, grom Jego ude­rzy

Po­trój­nie w gal­skich sza­rań­czę żoł­nie­rzy! (1).

XVI.

Pysz­nie się oku przed­sta­wia Li­zbo­na,

Nad swą wspa­nia­łą rze­ką ja­śnie­ją­ca,

Co myl­nie zło­tym pia­skiem ob­da­rzo­na

W po­ezyi sły­nie. Las masz­tów ty­sią­ca

Pły­wa dziś po niej, gdy An­glii przy­mie­rze

W opie­kę swo­ję Lu­zy­ta­nów bie­rze, –

Ten na­ród ciem­ny, ale pysz­ny wiel­ce,

Któ­ry ca­łu­je dłoń swej zba­wi­ciel­ce,

I wstręt za­ra­zem czu­je do tej dło­ni,

Choć go od Gal­lów sa­mo­władz­cy bro­ni.

XVII.

Ale okrut­ny nas tu za­wód cze­ka,

Sko­ro do wnę­trza zaj­rzym tego gro­du,

Raj­skie­go, gdy jest wi­dzia­ny z da­le­ka,

Peł­ne­go jed­nak nie­chluj­stwa i smro­du.

Pa­łac i cha­ta w jed­na­ko­wym bru­dzie;

W nie­ochę­dó­stwie żyją i mrą lu­dzie;

Czy­sta bie­li­zna ni­ko­mu nie zna­na;

U człe­ka z gmi­nu, tak jak i u pana

Twarz nie umy­ta, gło­wa nie cze­sa­na.

XVIII.

Czyż wart ta­kie­go prze­ślicz­ne­go kra­ju,

Pysz­no­ści tylu, na­ród nie­wol­ni­ków!

–- (1) Por­tu­ga­lia za­ję­ta była pod­ów­czas w więk­szej czę­ści przez Woj­ska Na­po­le­ona Igo, gdy rząd jej był w przy­mie­rzu z An­glią. Au­tor daje tu fol­gę swo­je­mu bry­tań­skie­mu pa­try­oty­zmo­wi. (P. T.).

Pa­trz­cie na Cyn­trę: ist­ny odłam raju,

La­bi­rynt wzgó­rzy, do­lin i ga­ików.

Czyj­że bo pen­dzel, czy­je pió­ro zdo­ła

Skre­ślić to wszyst­ko, co tu nęci oczy,

Co je olśnie­wa w wi­do­kach do­ko­ła

Świet­niej szych nad te, któ­re wieszcz pro­ro­czy

Przed za­lęk­nio­nym świa­tem roz­po­ście­rał,

Kie­dy nie­bie­skie po­dwo­je otwie­rał!

XIX.

Tu sta­ry klasz­tor stro­mą wień­czy ska­łę;

Spad za­sło­nię­ty kor­ko­we­mi drze­wy;

Tam gór­skie mchy od słoń­ca po­czer­nia­łe,

Gdy w głę­bi do­lin łak­ną świa­tła krze­wy;

Ła­god­ny błę­kit spo­koj­ne­go mo­rza;

Zło­ty po­ma­rańcz od­blask na zie­le­ni;

Na gó­rach wino, wierz­ba u pod­nó­ża;

Po­tok co stru­gi swe w prze­sko­kach pie­ni, –

Cały kra­jo­braz w pięk­no­ściach się mie­ni!

XX.

Wejdź­cie na górę po tej ścież­ce krę­tej;

Ale co czę­ściej za­trzy­muj­cie kro­ki,

By co­raz nowe oglą­dać wi­do­ki,

A po­tem wstąp­cie do Go­spo­dy Świę­tej (1),

Gdzie wam re­li­kwie swo­je za­kon­ni­cy

Po­ka­żą; gdzie le­gen­dy usły­szy­cie,

Jak w tem tu miej­scu zgi­nę­li grzesz­ni­cy,

A w tej ja­ski­ni miesz­kał całe ży­cie

Ho­no­ry­usz, co chcąc na nie­bo za­słu­żyć,

Uwziął się pie­kła na tej zie­mi użyć.

–- (1) Mowa tu o klasz­to­rze Mat­ki Bo­skiej, tak zwa­nym na ska­le".

XXI.

Czę­sto tam krzy­że spo­tka­cie przy­droż­ne,

Gru­bą ro­bo­tą z drze­wa wy­cio­sa­ne;

Me my­śl­cie, że to pa­miąt­ki po­boż­ne;

Nie: to po­mni­ki mor­der­stwom sta­wia­ne.

Gdzie­kol­wiek znaj­dą zwło­ki krwią ob­la­ne,

Ofia­ry ze­msty, albo roz­bój­ni­ków,

Tam wko­pią bel­ki dwie na krzyż drew­nia­ne.

I mnó­stwo ta­kich po gó­rach po­mni­ków

W tym krwa­wym kra­ju, gdzie ży­cia czło­wie­ka

Nie chro­ni żad­na zgo­ła praw opie­ka.

XXII.

Na sto­kach wzgó­rzy wzno­szą się miej­sca­mi

Pa­ła­ce, nie­gdyś kró­lew­skie schro­nie­nia,

Dzi­siaj dzi­kie­mi po­ro­słe zio­ła­mi;

Tchną z nich daw­ne­go prze­py­chu wpo­ni­nie­nia.

Tam Za­mek Księ­cia wy­sta­je wspa­nia­le;

W po­bli­żu raj­ska pię­trzy się dzie­dzi­na

Naj­bo­gat­sze­go Al­bio­nu syna (1),

Któ­ry się jed­nak nie do­my­ślał wca­le,

Że gdzie bo­gac­two nad­to się wy­si­li,

Stam­tąd ucie­ka spo­kój w tej­że chwi­li.

XXIII.

Tu miesz­kał, tu on przy­stra­jał swe dzie­ło

Na tle gór pięk­nych róż­ne­mi prze­py­chy;

Dziś gmach ten, jak­by prze­kleń­stwo go tknę­ło,

Cał­kiem spu­sto­szał, bez­lud­ny i ci­chy:

–- (1) Do­ty­czę to Wil­hel­ma Beck­for­da, człon­ka Izby Gmin, któ­re­go do­stat­ki i z prze­py­chem nad­zwy­czaj­nym urzą­dzo­na sie­dzi­ba w Por­tu­ga­lii, sły­nę­ły świe­żo za byt­no­ści tam lor­da By­ro­na; cho­ćw­ła­ści­ciel już do An­glii był wró­cił.

Przez gąszcz za­ro­śli dojść tam te­raz trud­no

Do drzwi wy­bi­tych, sal pust­ką świe­cą­cych.

Nowa na­uka stąd dla głów my­ślą­cych

Jak są ucie­chy ży­cia rze­czą złud­ną,

Jak w fa­lach cza­su kru­szą się nisz­czą­cych! (1).

XXVII.

Tak du­mał Ha­rold, błą­dząc przez dzień cały

Wśród kra­jo­bra­zów kra­sy nie­wy­mow­nej;

Ale go chę­ci stąd gdzieś da­lej gna­ły

Na­kształt ja­skół­ki pod nie­bem wę­drow­nej.

Tu się go jed­nak cze­pi­ły mo­ra­ły;

Znów za­czął prze­szłość roz­wa­żać nie­mi­łą,

Ze wzgar­dą mło­de swe wspo­mi­nać sza­ły,

A gdy su­mie­nie gło­śniej prze­mó­wi­ło,

Na wi­dok praw­dy w oczach mu się ćmi­ło.

–- (1) Opu­ści­łem na­stę­pu­ją­ce trzy stro­fy, w któ­rych au­tor, na wi­dok zam­ku w po­bli­żu mia­stecz­ka Cin­tra, wspo­mi­na o za­war­tej tam kon­wen­cyi po bi­twie pod Vi­me­iro w dniu 22 sierp­nia 1808 po­mię­dzy an­giel­ski­mi do­wó­dj­wa­mi ar­mii i flo­ty (Wel­ling­to­nem i Dar­lym­plem) a fran­cu­skim ge­ne­ra­łem Ju­not'em, mocą któ­rej kor­pus tego ostat­nie­go ustą­pił z Por­tu­ga­lii, i na okrę­tach an­giel­skich do Fran­cyi zo­stał od­wie­zio­ny. Opi­nia pu­blicz­na w An­glii była moc­no obu­rzo­na na tę kon­wen­cya, mnie­ma­jąc, że po­bi­ty pod Vi­me­iro kor­pus fran­cu­ski po­wi­nien był być zmu­szo­nym do ka­pi­tu­la­cyi i wzię­tym w nie­wo­lę. Wo­dzo­wie an­giel­scy od­da­ni zo­sta­li pod sąd, lecz unie­win­nie­ni. Lord By­ron daje tu wy­raz swe­mu pa­try­otycz­ne­mu obu­rze­niu, lecz ze wzglę­du na świe­żość wy­pad­ków za­pew­ne, czy­ni to w na­po­mknie­niach ale­go­rycz­nych i w do­cin­kach, któ­re dziś i w An­glii na­wet sa­mej zro­zu­mia­le­mi już dla ogó­łu nie są: wy­ma­ga­ją bo­wiem bar­dzo do­kład­nej zna­jo­mo­ści wy­da­rzeń, i osób rzą­dzą­cych w tej sto­sun­ko­wo od­le­głej epo­ce. A że i kon­wen­cya w mo­wie bę­dą­ca do pierw­szo­rzęd­nych wy­pad­ków nie na­le­ża­ła, stro­fy do­ty­czą­ce po­zba­wio­ne są in­te­re­su, i nie opła­cił­by się mo­zół po­szu­ki­wań i ob­ja­śniań dla wier­ne­go i zro­zu­mia­łe­go ich prze­tłó­ma­cze­nia.

(Przyp, tłó­ma­cza).

XXVIII

Więc na koń te­raz! Śpiesz­nie się od­da­la

Z tej cza­ru­ją­cej, z tej bło­giej ustro­ni,

I od roz­my­ślań czar­nych się wy­zwa­la,

Lecz za roz­ko­szą już pło­chą nie goni.

Rwie się gdzieś da­lej; – do ja­kie­go celu?

Jaki tu­łacz­ki kres? o to nie pyta;

Jak wie­lu wra­żeń, i przy­gód jak wie­lu

Do­znać ma żą­dza włó­czę­gi nie­sy­ta,

Nim ser­ce ścich­nie i po­kój za­wi­ta.

XXIX.

Jesz­cze go Ma­fra za­trzy­ma­ła chwi­lę,

Nie­szczę­snej nie­gdyś sie­dzi­ba kró­lo­wej (1),

Gdzie się ba­wio­no i mo­dlo­no tyle,

Gdzie po mszy każ­dej fe­styn był go­to­wy.

Źle to do­bra­na para – dwo­rak z mni­chem!

Lecz ba­bi­loń­ska nie­rząd­ni­ca prze­cie

Wznio­sła te gma­chy (2) i lśni w nich prze­py­chem;

A nie­pa­mięt­ni ile na tym świe­cie

Krwi już prze­la­ła, gną przed nią ko­la­na

Lu­dzie, choć tylu zbrod­nia­mi ska­la­na.

XXX.

Wśrod ży­znych do­lin, wzgó­rzy ro­man­tycz­nych, (Gdy­byż przez wol­ną lud­ność za­miesz­ka­łych!)

Prze­je­chał Ha­rold wie­le miejsc prze­ślicz­nych,

Gdzie oko to­nie w wi­do­kach wspa­nia­łych.

–- (1) Kró­lo­wej Ma­ryi por­tu­gal­skiej, któ­ra cier­pia­ła po­mie­sza­nie zmy­słów i umar­ła w Bra­zy­lii w roku 1816.

(2) Pa­łac, klasz­tor i ko­ściół. By­ron, choć nie za­le­ca­ją­cy się re­li­gij­no­ścią, a tem mniej gor­li­wy an­gli­ka­nin, po­zwa­lał so­bie jak wi­dzi­my prze­ciw ka­to­li­cy­zmo­wi daw­no utar­tych pro­te­stanc­kich kon­cep­tów. (P. T.).

Dla do­ma­to­rów jed­nak ocię­ża­łych

Da­le­ka po­dróż jest czemś nie­po­ję­tem:

Błą­dzić gdzieś w ob­cej stro­nie po dniach ca­łych

Sama myśl o tem przej­mu­je ich wstrę­tem.

Świe­że gór­skie­go po­wie­trza po­dmu­chy,

I ży­cie ta­kie – nie dla was, pie­cu­chy!

XXXI.

Zwol­na kra­jo­braz zmie­nia się do­ko­ła:

Wzgó­rza zni­ka­ją, płasz­cze­ją do­li­ny;

Ro­ślin­ność skąp­sza; jak wzrok się­gnąć zdo­ła,

Aż po wid­no­krąg roz­le­głe rów­ni­ny.

Na ich so­czy­stej pasą się zie­le­ni

Słyn­nych swą weł­ną owczych stad se­ci­ny.

To już Hisz­pa­nia. Wszy­scy uzbro­je­ni:

Bo do tej tak­że wtar­gnął wróg kra­iny;

Nie wal­czą chy­ba tyl­ko zwy­cię­że­ni.

XXXII.

Hisz­pa­nia obok Por­tu­ga­lii leży.

Ja­każ gra­ni­ca ry­wal­ki od­gra­dza?

Czy Tag sze­ro­ki po ich kre­sach bie­ży,

I brat­nich lu­dów zbli­że­niu prze­szka­dza?

Czy stro­me góry od­ręb­no­ści strze­gą?

Czy też mur chiń­ski, przez lu­dzi wznie­sio­ny?

Gdzie tam! Ni rze­ki, ni wału żad­ne­go,

Ni gór gro­ma­dy groź­nie na­pię­trzo­nej,

Jak ta na pół­noc od fran­cu­skiej stro­ny:

XXXIII.

Gra­ni­cę tu­taj two­rzy stru­mień mały,

Le­d­wie że na­zwę ma­ją­cy wła­ści­wą,

Choć dwa kró­le­stwa nad nim się spo­tka­ły.

Wsparł­szy na kiju swą po­stać le­ni­wą,

Słu­cha bez­myśl­nie pa­stuch szme­ru wody,

Ci­chej, a wro­gie dzie­lą­cej na­ro­dy;

Lecz chłop ten z dumą szlach­ci­ca praw­dzi­wą

Wyż­szość swą czu­je nad Por­tu­gal­czy­kiem,

Naj­lich­szym z nie­wol­ni­ków nie­wol­ni­kiem.

XXXIV.

Od tej gra­ni­cy nie­da­le­ko wca­le

Już spo­ty­ka­my po­sęp­ną Gwa­dy­anę,

To­czą­cą ciem­ne i sze­ro­kie fale

W sta­ro­ry­cer­skich pie­śniach opie­wa­ne.

Tu nie­gdyś prze­ciw Is­la­mu na­wa­le

Bie­gło ry­cer­stwo pod Chry­stu­sa zna­ki,

W błysz­czą­cych zbro­jach i świę­tym za­pa­le.

Tru­pem się sła­ły tur­ba­ny, szy­sza­ki,

Bro­cząc Gwar­dy­any bieg krwa­we­mi szla­ki.

XXXV.

Pięk­na Hisz­pa­nio! Prze­sław­na kra­ino!

Gdzież ha­sło dane nie­gdyś przez Pe­la­ja,

Kie­dy za zdraj­cy Ju­lia­na przy­czy­ną

Za­la­ła cie­bie mu­zuł­mań­ska zgra­ja?

Gdzie sztan­dar, któ­ry nad twe­mi nad­dzia­dy

W zwy­cięz­kim po­tem wciąż po­wie­wał bie­gu?

Krzyż pa­łał wte­dy, a Pół­księ­życ bla­dy

Na afry­kań­skim znów się chro­nił brze­gu,

Gdzie mau­ry­ta­nek pła­ka­ły gro­ma­dy.

XXXVI.

Sła­wa tych cza­sów do­tąd w pie­śniach tęt­ni!

Niech się bo­ha­ter tą cie­szy na­dzie­ją,

Że go nam chłop­ska zwrot­ka upa­mięt­ni,

Choć rocz­nik zgi­nie, po­mni­ki skru­sze­ją.

Spojrz Dumo z nie­bios, jak ludz­ką ko­le­ją

Twa wiel­kość w krót­kiej pio­sen­ce się mie­ści!

Gdy księ­ga, fi­lar i po­sąg zmar­nie­ją,

Po­chleb­stwo zmilk­nie, hi­sto­rya zbez­cze­ści,

Gmin­ne cię tyl­ko wsła­wia­ją po­wie­ści!

XXXVII.

Spiesz­cie Hisz­pa­nie na kra­ju obro­nę!

Bó­stwo wszak wa­sze, ry­cer­stwo was wzy­wa;

Choć nie jak daw­niej włócz­nią uzbro­jo­ne,

I z barw­ną kitą, co nad heł­mem pły­wa,

Lecz w chmu­rze dymu pio­ru­no­wym gro­tem,

Któ­ry się z pasz­czy że­la­znej wy­ry­wa,

Ra­żąc, po­tęż­nym zwia­stu­je się grzmo­tem,

I sto­kroć gło­śniej do boju zwo­ły­wa,

Niż przed wie­ka­mi, gdy Maur wal­czył z Go­tem.

XXXVIII.

Czy ten­tent ko­pyt zło­wro­gi sły­szy­cie,

I głu­chą wrza­wę bi­twy na rów­ni­nie?

Krew bra­ci wa­szych leję się ob­fi­cie;

Czy ich wes­prze­cie, nim ostat­ni zgi­nie

Pod sza­blą wro­ga? A bły­ski wi­dzi­cie,

Któ­rym mor­der­cze wtó­ru­ją od­gło­sy

Przez echa w ska­łach sto­krot­ne od­bi­cie?

Każ­dy huk taki zna­czy tru­pów sto­sy!

Śmierć na siar­czy­stym prze­bie­ga ry­dwa­nie,

Krwią bro­cząc zie­mię na lu­dów znę­ka­nie.

XXXIX.

Spójrz­cie tam w gó­rze na tego ol­brzy­ma,

Co w słoń­cu nu­rza krwa­wo-rude wło­sy:

Śmier­tel­ne gro­ty w strasz­nej dło­ni trzy­ma;

Jego spoj­rze­nia, to za­bój­cze cio­sy;

To­czą się w okół, lub też w punkt utkwio­ne

Pa­ła­ją groź­nie. A u stóp spi­żo­wych

Tego po­twor­ni Znisz­cze­nie sku­lo­ne

Spi­su­je skut­ki pal­nych spoj­rzeń owych.

Trzy tu­taj mają spo­tkać się na­ro­dy

I przed bo­żysz­czem krwa­we spra­wiać gody.

XL.

Ach, wi­do­wi­sko wspa­nia­łe za­iste (By­le­by nikt tam nie był ser­cu bliz­ki);

Tych huf­ców wro­gich ubio­ry bar­wi­ste,

I tych uzbro­jeń roz­ma­itych bły­ski!

Wo­jen­na psiar­nia, pusz­czo­na ze smy­czy,

Szcze­rzą­ca zęby i chci­wa zdo­by­czy.

Wszy­scy chcą zdo­być; mało kto zdo­by­wa,

A śmierć naj­więk­szą część łu­pów po­ry­wa;

Z ra­do­ści le­d­wie plo­ny swo­je zli­czy!

XLI.

Trzy woj­ska przy­szły skła­dać tu ofia­ry:

W trzech się ję­zy­kach zma­wia­ją mo­dli­twy;

Trzy po­wie­wa­ją od­mien­ne sztan­da­ry,

I ta­kie ha­sła wy­da­no do bi­twy:

Fran­cya, Hisz­pa­nia, Al­bion, Zwy­cię­stwo!

Wróg i ofia­ra i jej sprzy­mie­rzo­ny,

Co nada­rem­nie roz­trwa­nia swe mę­stwo,

Nie chcą ach cze­kać śmier­ci przy­ro­dzo­nej;

Ze­szli się tu­taj, by zwło­ka­mi swe­mi

Na­kar­mić kru­ków oko­licz­nej zie­mi!

XLII.

I zgni­ją tu­taj, po­tę­pień­cy sła­wy;

Po­ro­śnie sła­wy darń nad ich pro­cha­mi.

Bła­zeń­stwo! Oni tyl­ko na­rzę­dzia­mi,

Któ­re bez liku trwo­ni ty­ran krwa­wy,

Gdy dep­cząc ser­ca ludz­kie bez li­to­ści,

To­ru­je so­bie dro­gę do wiel­ko­ści.

O nie: do mary! Czyż de­spo­ta wła­da

Na­praw­dę wszyst­kiem, co się przed nim ko­rzy?

Czy rze­czy­wi­ście coś wię­cej po­sia­da

Nad tę piędź zie­mi, w któ­rej się po­ło­ży?

XLIII.

O Al­bu­ero, o smut­na rów­ni­no!

Kie­dym twój ob­szar prze­jeż­dżał sze­ro­ki,

Kto mógł prze­wi­dzieć, że wkrót­ce po­pły­ną

Po nim strasz­li­we krwi ludz­kiej po­to­ki (1).

Po­kój po­le­głym! Nie­chaj ich nie miną

Wspo­mnie­nia bra­ci, łzą skro­pio­ne szcze­rą.

Nim inne z cza­sem gdzieś boje za­sły­ną,

I inne woj­ska i inni wo­dzo­wie,

Lud two­ję krwa­wą sła­wę, Al­bu­ero,

W nie­skład­nych piosn­kach i baj­kach opo­wie.

XLIV.

Lecz dość o wal­kach, dość i o wal­czą­cych!

Z śmier­cią igra­jąc niech po sła­wę bie­gą;

Choć sła­wa pro­chów nie zle­pi gni­ją­cych,

A ty­siąc pada dla sła­wy jed­ne­go.

A i od­strę­czać po cóż od za­wo­du

Żoł­nie­rzy chęt­nych do kra­ju obro­ny?

Nie­je­den z chlu­bą śmierć po­niósł za mło­du, – (1) Bi­twa pod Al­bu­erą (w Es­tra­ma­du­rze) sto­czo­na była w d. 16 maja 1811 r. mię­dzy Fran­cu­za­mi pod mar­szał­kiem So­ult'em, a po­łą­czo­ne­mi si­ła­mi An­gli­ków, Hisz­pa­nów i Por­tu­gal­czy­ków pod wo­dzą ge­ne­ra­ła Be­res­ford'a.

Co był­by do­żył sta­ro­ści shań­bio­nej,

Lub mar­nie zgi­nął wśrod za­mie­szek gro­du.

XLV.

Pręd­ko w swej Ha­rold sa­mot­nej wę­drów­ce

Do­biegł Se­wil­li, dum­nej, nie­pod­bi­tej

Do­tąd; – lecz wkrót­ce na­jezd­ni­cze huf­ce

Mia­ły tam wkro­czyć twar­de­mi ko­py­ty,

I w pięk­nem mie­ście cięż­kie wy­gnieść śla­dy.

Nie­chyb­na dola! Gdy się raz roz­war­ła

Znisz­cze­nia pasz­cza, nie­ma na nią rady!

In­a­czej Tro­ja uszła­by za­gła­dy.

Cno­ta­by kwi­tła, a zbrod­nia za­mar­ła.

XLVI.

Ale miesz­kań­cy tej cięż­kiej go­dzi­ny

Nie prze­czu­wa­jąc, we­so­ło się ba­wią;

Śpie­wy do­ko­ła i skocz­ne fe­sty­ny!

Z ran się oj­czy­zny ich ser­ca nie krwa­wią;

Nie trą­by sły­chać, tyl­ko man­do­li­ny;

Pu­sto­ta ludź­mi na do­bre owła­dła;

I jak w sto­li­cach mło­de szu­mo­wi­ny

Krą­żą po mie­ście, sko­ro noc za­pa­dła.

Słod­ka roz­pu­sta na mu­rach osia­dła.

XLVII.

In­a­czej wie­śniak: do swej po­ło­wi­cy

Drżą­cej się tu­ląc, nie rad wyj­rzeć z cha­ty,

By nie zo­ba­czyć znisz­czo­nej win­ni­cy,

I nie ob­li­czać swej do­tkli­wej stra­ty.

Ani o zmro­ku młódź się nie ośmie­li,

Tań­czyć fan­dan­ga, stu­kać w ka­sta­nie­ty.

O władz­cy, gdy­by­ście dzie­lić ze­chcie­li

Za­ba­wy, któ­re tę­pi­cie nie­ste­ty,

Go­niąc za sła­wą, mil­cza­ły­by dzia­ła,

Wol­niej­by bied­na ludz­kość od­dy­cha­ła.

XLVIII.

Cóż śpie­wa rzeź­ki mul­nik w ta­kiej do­bie?

Go­dzin­ki, czy też świa­to­we pio­snecz­ki,

Któ­re­mi zwykł był dro­gę skra­cać so­bie,

Któ­rym wtó­rzy­ły na mu­łach dzwo­necz­ki?

Nie: dziś on Kró­la co mo­ment wspo­mi­na,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: