Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wiatr od morza - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiatr od morza - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 410 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NA­PAD JU­TÓW

Uj­rze­li na­resz­cie bie­le­ją­ce brze­gi. Wśród nocy ciem­nej śni­li o tym wi­do­ku na dnie dwu­ża­glo­wych stat­ków obi­tych skó­rą fok i bia­łych niedź­wie­dzi, je­le­ni, odyń­ców i by­ków – po­śród tar­cic na­pusz­czo­nych smo­łą, gdy woda za­ma­rza­ją­ca igła­mi kłu­ła go­le­nie, a wi­cher mor­ski za­pie­rał od­dech w gar­dzie­lach. W ko­li­sku roz­be­stwio­nej bu­rzy, gdy na­głe ryki i po­nu­re ło­sko­ty wy­bie­ga­ły z prze­pa­ści mię­dzy wy­nio­sły­mi bał­wa­ny, jak gdy­by łono zie­mi, pod nie­wo­lą wie­ku­istą wód głę­bi­ny za­war­te, przy­cho­dzi­ło do gło­su, śni­ła im się – któ­rej jesz­cze nie dep­ta­li – gar­ba­ta i od la­sów roz­chwia­nych fa­lu­ją­ca su­sza.

Gdy wały nie­zmier­ne, chy­trze jak roz­ju­szo­ne i z ze­msty osza­la­łe zwie­rzę­ta, szły z nie­skoń­czo­nej od­da­li, aże­by pod bur­ty z na­gła się pod­sa­dzać i na płask roz­po­ście­rać czar­ne ża­gle po prze­pa­ści­stej wo­dzie, nie drża­ło ser­ce wo­jow­ni­ków i ręka ich nie po­pu­ści­ła szu­ta, liny przy­wią­za­nej do ża­gla. Gdy wy­spy trzę­sły się w po­sa­dach od ude­rzeń ja­ko­by mło­ta sto­le­mów, gdy huk i świst po­wie­trza pło­szył sen z oczu lu­dzi pod ni­ski­mi po­wa­ły w ciem­nych izbach ry­bac­kich, na­jezd­ni­cy drze­ma­li spo­koj­nie na dnie ło­dzi, uko­ły­sa­ni od rzu­tów z góry na dół, od sma­ku soli i za­pa­chu smo­ły. Uszy ich ogłu­szo­ne od huku za­czy­na­ły sły­szeć te­raz na nowo – oczy przy­uczo­ne do bar­wy tru­pio­bla­dej fali wchła­nia­ły z nie­wy­sło­wio­ną roz­ko­szą sta­łe smu­gi zie­mi nad ką­to­wi­skiem za­to­ki – płu­ca ich, przy­wy­kłe do wchła­nia­nia ol­brzy­mie­go po­wie­trza w mor­skich prze­stwo­rzach, od­dy­cha­ły z ulgą w nie­mych okrę­gach ma­łe­go mo­rza. Ra­do­sny okrzyk fru­wał te­raz z ło­dzi do ło­dzi jak zło­wiesz­cza ry­bi­twa. Po­ka­za­ły się da­le­kie, pła­skie do­li­ny, żół­te smu­gi urwisk wy­so­kich, góry pia­sko­we, stro­me gli­ny, któ­re odzie­wa po­rost pra­sta­re­go lasu – i bia­łe, gołe cy­ple wcho­dzą­ce da­le­ko w wody.

Chy­trze chwy­ta­jąc w sza­ty ża­gli wia­try sprzecz­ne, sze­ro­kie i cia­sne, na każ­dy na­sta­wio­ne po­dmuch, i ze wszech sił pra­cu­jąc pa­czy­na­mi, do­tar­li do lodu, co opan­ce­rza baki i ni­skie pia­chów osa­dy. Dzio­by ko­ra­biów wo­ra­ły się mię­dzy lody, któ­re roz­gar­nę­ła na stro­ny słod­ka woda stru­mie­nia z lądu idą­ce­go za­ko­sem – i w za­to­ry strzy­ży po­skła­da­nej przez pół­noc­ną fla­gę. Wy­dźwi­gnąw­szy czo­ła ło­dzi na lo­do­zwa­ły brze­go­we, przy­wią­za­li je moc­no do ob­mar­z­nię­tych pniów nad­brzeż­nych li­na­mi z krę­co­ne­go rze­mie­nia. Wdzia­li heł­my wy­so­kie. Po­rwa­li ze swych stat­ków dłu­gie to­po­ry, przy­pa­sa­li na­ostrzo­ne mie­cze, za­wścią­gnę­li pasy czer­wo­nych pu­kle­rzów i ku lą­do­wi po­bie­gli.

Dźwię­czał na­resz­cie pod ich zdo­byw­czym san­da­łem lód za­skle­pia­ją­cy ni­zi­ny! Pię­ta ude­rza­ła o gru­dę ca­li­zny! W pra­wo i w lewo sła­ły się gli­ny roz­ma­za­ne przez za­wie­je i plu­ty, ośli­nio­ne przez pia­ny bał­wa­nów, a w cza­sie upa­łu ze­schłe w twar­de sko­ru­py. Ba­dy­le po­ro­stów i ko­rze­nie żar­now­ca wy­mar­z­nię­te do zie­mi, krza­ki gło­gu dzi­kie­go, iwi­ny i ta­rek plą­ta­ły się pod sto­pą pę­dzą­cą. Wy­so­ko nad od­płu­czy­ska po­zio­mem wzno­si­ły się brze­gi bar­wio­ne żół­ty­mi i śnia­dy­mi wstę­ga­mi uwar­stwień. Stro­me pęk­nię­cia roz­dzie­ra­ły tam, w gó­rze, jed­no­li­tą wy­nio­sło­ści ca­li­znę. Pie­cza­ry i jamy, któ­re mo­rze w cią­gu stu­le­ci wy­ja­dło, otwie­ra­ły się w brze­gów mar­twi­cy jako go­ścin­ne ko­le­by. Na szczy­cie góry, tak wy­nio­słym, że szum mo­rza do po­ło­wy osła­bły ku nie­mu przy­pa­da, sza­mo­ta­ły się w wi­chrze barw­ne so­sny.

Czer­wo­ne ich pnie były strze­li­ste i gład­kie, czu­by ubar­wio­ne naj­cza­row­niej­szą zie­le­nią. Zda­wa­ło się pę­dzą­cym wzgó­rę, że te puszcz cza­tow­ni­ce i wy­słan­ki ci­chych la­sów śpią­cych w spo­ko­ju lą­do­wej zimy po­da­ją ha­sła na trwo­gę, że swe ko­rze­nie chcą wy­sie­pać znad prze­pa­ści i że krzyk nie­my sza­mo­ce się i wy­ry­wa ku swo­im w ich splą­ta­nych ga­łę­ziach.

Gdy na­past­ni­cy gro­ma­dą dzi­kich i po­nu­rych atle­tów na stro­my wierz­cho­łek wy­pa­dli, szu­ka­li na wsze stro­ny oczy­ma miesz­kań ludz­kich. Nie­na­wi­dzi­li osie­dzi­cie­li tej stro­ny, za­nim uj­rze­li dym ich ogni­ska. Nie­na­wi­dzi­li ich pra­cy i ich snu pod ody­mio­ny­mi bel­ka­mi i pod sczer­nia­łym so­srę­bem, któ­ry pra­sz­czu­rów dzie­ciń­stwo, ży­cie i zgon za­mierz­chły pa­mię­ta. Nie­na­wi­dzi­li ich po­ko­ry i wy­bie­ga­ją­cych z po­ko­ry wzglę­dem lu­dzi – pod­stę­pów nie­skoń­czo­nych wzglę­dem zwie­rząt, ryb, pta­ków i owa­dów.

Uj­rze­li wid­ne z dala na cy­plu Oksy­wia gro­dzi­sko. Czu­li pod zdy­sza­ny­mi że­bra­mi ssa­nie żą­dzy. Jak rude orły wle­pi­li oczy chci­we rze­zi i zwy­cię­stwa w strze­li­sty wi­dok zam­ku, w drew­nia­ne wie­że i strze­chy, ostro­ko­ły, oście­nie i za­sie­ki ster­czą­ce na kępy kra­wę­dziach, po­nad mo­rzem zie­lo­nym i po­nad sze­ro­ko roz­po­star­tym na ty­łach mo­cza­rem. Oto po­chwy­ci­li na­resz­cie oczy­ma cel swej dro­gi da­le­kiej po­przez wi­cher, mróz, deszcz i przez nie­zli­czo­ne mor­skie de­ne­gi. Otrok po­słusz­ny, hu­ra­gan zdra­dziec­ko we­gna­ny i za­gar­nię­ty w ża­gle, przy­pchnął ich do przy­cie­si i da­chów, któ­re nie­wol­ni­cza pra­ca ścię­ła w boru, ob­ro­bi­ła i ku obro­nie dźwi­gnę­ła. Ja­skra­wa pół­no­cy gwiaz­da wska­zy­wa­ła im w mro­ku szlak pro­sty na mo­rzu do tego urwi­ska klę­ski nie­chyb­nej le­śnych ła­zę­gów, rol­ni­ków, pa­stu­chów i ry­ba­ków. Sprzy­mie­rzeń­cy oce­anu dzi­kie­go już wi­dzie­li w po­spól­nym ma­rze­niu wie­lo­barw­ny ogień szy­bu­ją­cy cho­rą­gwia­ny­mi prze­gu­by po­nad krze­pią Oksy­wia.

Za­pra­gnę­li wraz wszy­scy roz­ko­szy mor­der­stwa i wi­do­ku męki po­bi­tych, gdy moż­na bę­dzie ze śmie­chem po­lo­wać na ucie­ka­ją­cą trzo­dę miesz­kań­ców, do­pa­dać mie­czem dzia­dów stru­chla­łych, jak pro­się­ta za­kłu­wać dzie­ci, cio­sem skra­cać płacz ma­tek szpet­nych, a hoże wlec za wło­sy – gdy na ofia­rę pół­noc­nym bo­gom bę­dzie moż­na za­rżnąć dzie­sią­tą część jeń­ców, a złu­piw­szy wszyst­ko, od­pły­nąć w łu­nie wspa­nia­łe­go po­ża­ru do­mostw i la­sów, wśród pie­śni try­um­fal­nej, ku in­nym, no­wym, nie­zna­nym wy­brze­żom. Po­pa­dli w nisz­czy­ciel­skie roz­ju­sze­nie. Dali się po­rwać fu­rii krwio­żer­cze­go in­stynk­tu. Pan­ce­rze z bło­ta wal­ki krwią ob­my­wać! Wy­ry­wać szpo­na­mi wnętrz­no­ści z brzu­chów no­żem roz­dar­tych! Wy­kłu­wać sta­ran­nie źre­ni­ce omdla­łe, z lęku ośle­płe, bła­gal­ne! Odła­my­wać że­bra aż do bio­der jako ba­dy­le, aże­by rana pier­si two­rzy­ła po­do­bi­znę roz­po­star­tych skrzy­deł orła! Mie­czem pła­tać przy­łbi­ce i żyw­cem skal­py zdzie­rać z cza­szek wo­jen­ni­ków poj­ma­nych! Ostrym to­po­rem od­ci­nać pra­wi­ce wznie­sio­ne do wal­ki jako od­szcze­py drze­wa w boru! Oszcze­pem z wą­tłe­go drze­wa wią­zu o gro­cie za­tru­tym otwie­rać rany kwit­ną­ce jak róże! Słu­chać dzi­kie­go pi­sku nie­do­ro­słych dziew­cząt na zie­mię mię­dzy zdo­byw­ców rzu­co­nych! Spać głu­cho w za­pa­chu krwi go­rą­cej, co za­le­je pod­ło­gi A skrzep­nie pod pro­ga­mi zdo­by­te­go gro­dzisz­cza, spać głu­cho na ję­czą­cych ło­nach ko­biet z po­wią­za­ny­mi rę­ka­mi!

Gdy ze wzgó­rza w pła­ską do­li­nę ru­nę­li i prze­bie­gli pa­ży­cę sze­ro­ką mo­cza­rem czar­nym i grzę­skim za­la­ną, roz­le­gła się w ich sze­re­gach saga skal­da mło­de­go. Wrza­ło w tej pier­si mę­stwo nie­ustra­szo­ne wsze­go woj­ska i pa­sja wszyst­kich wi­kin­gów, szu­ka­ją­ca nie­bez­pie­czeństw na­jaz­du i pod­bo­ju, zwy­cięstw w śmier­tel­nych za­pa­sach i sa­mej na­wet klę­ski. Pie­ni­ła się w jego pie­śni nie­po­skro­mio­na siła, dzi­ko wyła roz­pacz po­ko­na­nych i bez­myśl­nie sza­la­ła ra­dość. Wy­ry­wa­ło się z jego pie­śni po­nad wszyst­ko dum­ne pięk­no ła­ma­nia wszel­kie­go za­ka­zu, ni­we­cze­nia prze­szko­dy, ima­nia nie­ulę­kłą pra­wi­cą wszyst­kie­go, co ist­nie­je. Sły­sze­li wszy­scy w tej pie­śni po­chwa­łę wil­ka idą­ce­go po stra­wę na pole ludz­kiej wal­ki i po­chwa­łę pta­ka kru­ka, któ­ry za zdo­byw­ca­mi po­la­ta na po­bo­jo­wi­ska peł­ne tru­pów bez­wład­nych, bez­sil­nych i śmiesz­nych.

Po­ry­wał, pod­nie­cał, uno­sił i gnał zno­wu pę­dzą­cych Ju­tów, ni to bat świsz­czą­cy, śpiew skal­da mło­de­go. Wie­ku­ista mło­dość i za­wsze ta sama a nig­dy nie uby­wa­ją­ca żą­dza w nim pło­nę­ła. Sły­sze­li z ze­wnątrz przy­la­tu­ją­cą a we­wnątrz sie­bie sa­mych na we­zwa­nie za­cza­jo­ną fu­rię, aże­by słu­żyć wier­nie rze­mio­słu swe­mu, mor­der­stwu, aże­by zwy­cię­żać lu­dzi dla sa­me­go zwy­cię­stwa, a klę­skę dla sa­mej klę­ski po­no­sić. Pili z tej pie­śni nie na­pój, lecz samo nig­dy nie­na­sy­co­ne pra­gnie­nie wi­do­ku wie­ku­istej wal­ki czło­wie­ka z czło­wiek iem.

Przy­sko­czyw­szy zaś do sa­me­go pła­sko­wzgó­rza, stro­my­mi ta­fla­mi zla­tu­ją­ce­go w pia­ny mo­rza, uj­rze­li lu­dzi za­cza­jo­nych nad urwi­skiem. Wódz Ro­rik, utwo­rzyw­szy w oczach Sło­wian rów­ny za­stęp ze swych wo­jow­ni­ków na pła­skim brze­gu, ka­zał na wro­ga ude­rzyć. Le­żąc na skra­ju góry w za­szczy­cie swych tarcz skó­rą ob­cią­gnio­nych, obroń­cy rzu­ci­li na zdo­byw­ców ol­brzy­mie gła­zy, śnia­ty drze­wa, wy­le­wa­li wrzą­cą smo­łę i ukrop. Pod za­sło­ną pu­kle­rzów Ju­to­wie ustą­pi­li aż do rzecz­ki. Wte­dy obroń­cy, roz­warł­szy bra­my gro­dzisz­cza i wi­szą­ce mo­sty spu­ściw­szy, rzu­ci­li się w po­goń za nimi. Lecz tu w gwał­tow­nym na­tar­ciu po­bi­ci zo­sta­li na gło­wę.

Wte­dy to je­den z Ka­szu­bów wy­stą­pił po­przed sze­re­gi i wy­zy­wał Ju­tów do wal­ki jed­ne­go prze­ciw jed­ne­mu. Był to wróż czy cza­row­nik, oso­bli­wy wśród in­nych ze wzglę­du na wzrost i bu­do­wę cia­ła. Wło­sy jego były w war­kocz sple­cio­ne. Na so­bie miał bia­łe skó­ry wy­praw­ne, pan­cerz na pier­si z ro­gów ko­pyt koń­skich jako łu­ska ka­ra­ce­ny na­szy­tych, a w ręku młot ol­brzy­mi, ka­mien­ny. Wódz Ro­rik przy­stał na spo­tka­nie z umo­wą, że skut­kiem zwy­cię­stwa Sło­wia­ni­na bę­dzie od­stą­pie­nie od zam­ku, a w ra­zie zwy­cię­stwa ry­ce­rza Ju­tów na­stą­pi od­da­nie gro­du. Na spo­tka­nie ka­szub­skie wy­szedł naj­męż­niej­szy, naj­dziel­niej­szy, nie­zwy­cię­żo­ny mło­dzie­niec Oleg, bo­ha­ter.

Sło­wiań­ski wróż czy cza­row­nik pod­biegł ku nie­mu, pod­niósł swój młot ka­mien­ny i od jed­ne­go cio­su za­bił Dana. Sło­wia­nie przy­cza­je­ni na wa­łach gro­dzisz­cza – gdzie za na­sy­pa­mi ludz­ką rzu­co­ny­mi ręką ta­iła się woda wy­nie­sio­na aż do po­ło­wy urwi­ska – wy­da­li okrzyk ra­do­ści. Ju­to­wie sto­ją­cy na brze­gu wo­kół wiel­kiej ło­dzi Ro­ri­ka wy­da­li okrzyk zgro­zy i ze­msty. Wśród wrza­wy dwu wojsk, wy­zwisk i znie­wag cza­row­nik prze­cha­dzał się try­um­fu­jąc. Wów­czas z za­stę­pów Ro­ri­ka wy­stą­pi inny wo­jow­nik, For­tin­bras zna­ją­cy cza­ry. Wróż sło­wiań­ski wy­cią­gnął ręce i ski­nął przy­ta­ku­ją­co. Po­czął przed woj­skiem swym tań­czyć ra­do­śnie, tu­pać i ska­kać na miej­scu, kla­ska­jąc w dło­nie. Wśród uwa­gi dwu huf­ców i wiel­kiej ci­szy tam na gó­rze i tu w dole, wo­jow­ni­cy rzu­ci­li się na sie­bie. Obaj po­tęż­ni i obaj zna­ją­cy cza­ry, roz­dar­li swe tar­cze, zmiaż­dży­li szy­sza­ki, za­da­li so­bie na­wza­jem cio­sy tak śmier­tel­ne, że wkrót­ce oba­dwaj ra­na­mi okry­ci i krwią bro­cząc z głu­chym ło­sko­tem na zie­mię ru­nę­li.

Wte­dy wódz Ro­rik dał znak do zdra­dziec­kiej na­pa­ści. Syk mle­czów nor­mandz­kich z po­chew wy­rwa­nych za­głu­szył mor­skie sze­le­sty. Blask mle­czów wa­reg­skich jak bły­ska­wi­ca za­mi­go­tał. Mie­liż mor­scy ry­ce­rze, któ­rych dzień upły­wał wśród boju a sen wśród gro­mu i bły­ska­wic, któ­rych je­dy­nym za­ję­ciem była że­glu­ga, woj­na i ra­bu­nek, do­cho­wać wia­ry pro­sta­kom zgar­bio­nym w pra­cy oko­ło za­sie­wów, do­glą­da­nia żni­wa i omło­tu pro­sa, za­bie­gów oko­ło zbiór­ki ja­gód, orze­chów i grzy­bów, otrzą­sa­nia po le­sie dzi­kich ja­błek i gru­szek, wa­rze­nia po­tra­wy z tłu­czo­ne­go owsa i le­śne­go mio­du, pod­bie­ra­nia jaj prze­lot­ne­go ptac­twa i ło­wie­nia ryby?

Dru­ży­na Ro­ri­ka po­mknę­ła na wro­ga, gołą dło­nią cze­pia­jąc się kol­ców gło­gu i igieł tar­ni­ny, ostrych by­lin charsz­czu ostre­go i kłą­czów ta­krocz­ne­go żar­now­ca. Wtar­gnąw­szy na wał sy­pa­ny ju­na­cy rzu­ci­li się wpław przez pod­mar­z­nię­tą ka­łu­żę rowu wy­dźwi­gnię­te­go na po­ło­wę wy­so­ko­ści urwi­ska. Kto z niej wy­brnąć i piąć się za­czął ku ścia­nom, wę­głom i za­wo­rom gro­du, wsz­cze­piał okrwa­wio­ne pal­ce w śli­ską po­wło­kę pro­sto­pa­dłej szkla­nej góry, co wo­kół zam­ku z mor­skie­go wy­pa­lo­na pia­sku pod­trzy­my­wa­ła przy­cie­si sze­ro­kie i stro­my czę­sto­kół. Krew wi­kin­gów ka­pa­ła w wody rowu, na lo­do­wi­sko fosy, cie­kła dłu­gi­mi smu­ga­mi po okrą­głych bo­kach szkla­nej góry. Chmu­ry strzał le­cia­ły z łu­ków sło­wiań­skich na twar­de szy­sza­ki. Cia­ła nie­ulę­kłych ber­se­kie­rów zla­ty­wa­ły w otchli­sko, gdzie kipi ciem­ne mo­rze ze wście­kłą po­tę­gą, gdzie się ci­ska na har­dy przy­lą­dek i gdzie czu­by pian po zim­nej chlasz­cząc gli­nie wy­śpie­wu­ją nie­ulę­kłych chwa­łę.DRANG NACH OSTEN

Dłu­gie i strasz­li­we woj­ny prze­po­wia­da­ło uka­za­nie się spie­nio­ne­go odyń­ca o bia­łych kłach, któ­ry wy­cho­dził ze świę­te­go je­zio­ra, aże­by ta­rzać się w trzę­sa­wi­skach nad­brzeż­nych.

Gdy od chłep­ta­nia i rzu­tów w ką­pie­li bry­zga­ło ba­gno Do­leń­skie­go Je­zio­ra, któ­re­go wody przed każ­dą woj­ną ob­to­czy­ły się w po­wło­kę krwi i po­pio­łu – gdy ko­bie­ty, peł­za­jąc po zie­mi, z trwo­gą i wśród szlo­chów roz­chy­la­ły ba­dy­le trzcin i pędy si­to­wia, aby spoj­rzeć wła­sny­mi oczy­ma na do­kład­ny ob­raz i wier­ną po­do­bi­znę, na tę okrut­ną za­po­wiedź woj­ny, Smę­tek ci­chy­mi i pod­stęp­ny­mi kro­ki okrą­żał je­zio­ro, na­cią­gał lek­ki łuk z gib­kie­go pędu ja­łow­ca i pusz­czał strza­łę z trzci­ny, aże­by wście­kłe­go dzi­ka nie­chyb­ny­mi cio­sy roz­ją­trzać i po­ga­niać. Okrut­na świ­nia, ze strza­ła­mi tkwią­cy­mi w bo­kach i grzbie­cie, par­ska­jąc dźwi­ga­ła się z wy­le­ża­nych ka­łu­ży, szła na oślep w inne, żeby ćpać na­po­tka­ną stra­wę, lo­chać się, ba­brać i nu­rzać, zmie­niać miej­sce znisz­cze­nia i z ra­do­snym chrzą­ka­niem na od­po­czy­nek się wa­lić.

Po­wziąw­szy od ko­biet swych wieść o wyj­ściu wie­prza woj­ny z nie­wi­dzial­nych le­go­wisk, wo­jow­ni­cy ple­mion we­lec­kich – Ra­ta­ry, Do­leń­cy, Chy­ża­ni, ci znad mo­rza od Traw­ny, znad War­ny, zza Pie­ny, znad Wkry – oraz inni mię­dzy Łabą i Odrą – znad Wi­na­wy, Spre­wy, Ho­bo­li – wresz­cie inni, da­le­cy – By­teń­cy i Mo­ra­cza­ny, Lu­ty­cy z la­sów, So­sny i Dęby, Lipy i Lu­bu­sza­nie od puszcz i błot, gdzie War­ta do Odry po­to­ki swo­je wle­wa, Łu­ży­cza­nie z po­łu­dnia i Obo­dry­ty z pół­no­cy wy­pra­wia­li po­słów do świą­ty­ni Swa­ro­ży­ca w Rad­ga­ście.

Był bo­wiem gród pe­wien w zie­mi Ka­ta­rów – Rad­gast – trój­kąt­ny, z trze­ma bra­ma­mi, oto­czo­ny ze wszech stron bo­rem wiel­kim, nie ty­ka­nym przez lu­dzi od wie­ków i głę­bo­ko czczo­nym. Dwie bra­my świą­ty­ni sta­ły otwo­rem dla wszyst­kich pąt­ni­ków, trze­cia, naj­mniej­sza, wy­cho­dzi­ła na ścież­kę wio­dą­cą ku je­zio­ru bli­skie­mu i strasz­li­we­mu nad wy­raz. Nic nie było we­wnątrz, jeno cer­kwa z drze­wa wy­sta­wio­na prze­myśl­nie, pod­trzy­my­wa­na u przy­cie­si ro­ga­mi zwie­rząt dzi­kich. W głę­bi stał po­sąg Swa­ro­ży­ca ozdo­bio­ny zło­tem, o łożu szkar­ła­tem po­kry­tym. Bo­żysz­cze trzy­ma­ło w le­wej ręce to­pór dwu­siecz­ny, na gło­wie jego sie­dział ptak z roz­pusz­czo­ny­mi skrzy­dła­mi – na pier­siach wy­obra­żo­ne było go­dło na­ro­do­we: czar­na tura gło­wa. Do­oko­ła po­są­gu sta­ły świę­te cho­rą­gwie We­le­tów, go­dła i zna­ki ple­mion pod­le­głych wiel­kie­mu wie­co­wi, wi­sia­ły zbro­je, tar­cze, mie­cze i ko­pie, rogi wo­jen­ne i wiel­ki róg ofiar­ny. Ścia­ny i słu­py po­kry­te były ry­ty­mi w drze­wie po­do­bi­zna­mi zwie­rząt i pta­ków o za­bar­wie­niu ja­skra­wym, two­rzą­cym ob­raz pra­sta­rych walk, prac, wie­rzeń, po­dań, wspo­mnień, prze­są­dów klechd, za­bo­bo­nów. Pod da­chem czer­wo­nej bar­wy, wy­so­kim, spa­dzi­stym, go­łę­bie prze­la­ty­wa­ły swo­bod­nie z miej­sca na miej­sce, z jed­ne­go krań­ca świą­ty­ni na dru­gi. Ja­skół­ki gnieź­dzi­ły się bez trwo­gi w za­ła­ma­niach be­lek i kro­kwi, w wień­cach wę­głów i ry­siów, po­nad tka­ni­na­mi zra­bo­wa­ny­mi na wy­pra­wach da­le­kich, a na­wet le­pi­ły swe gniaz­da u sa­mych ust sło­necz­ne­go bo­ży­ca, któ­re­go drew­nia­ne pier­si wol­no im było ka­lać smu­ga­mi wy­dzie­lin. Wiatr niósł pod­czas za­wiei tu­ma­ny śnie­gu ku ścia­nom. Cza­su let­niej spie­ko­ty do wnę­trza po­grą­żo­ne­go w ta­jem­ni­czym pół­cie­niu po­przez szpa­ry wstę­po­wa­ło świa­tło przy­ćmio­ne, wy­róż­nia­jąc na ciem­nym tle wy­stę­py be­lek, trzo­ny, słu­pów, za­ry­sy wią­zań i ta­jem­ni­czą twarz świę­tej kło­dy.

A gdy któ­re­kol­wiek z ple­mion we­lec­kich mia­ło roz­po­cząć jed­nę z za­czep­nych czy obron­nych wo­jen z Ju­ta­mi czy Sa­sa­mi, przede wszyst­kim py­ta­ło o wy­rok Swa­ro­ży­ca Rad­ga­sta w zie­mi Ka­ta­rów.

Po zło­że­niu ofia­ry z pach­ną­cych kwia­tów, z róż, ruty, bar­win­ku, roz­ma­ry­nu – z wień­ców, z owo­ców – ze zwie­rząt, ptac­twa, a czę­sto­kroć krwa­wej ofia­ry z lu­dzi, z ksią­żąt, z bi­sku­pów na woj­nie poj­ma­nych – ka­płan usta­no­wio­ny dla ob­słu­gi świę­te­go miej­sca, bia­ło odzia­ny, z wło­sa­mi w war­kocz dłu­gi za­ple­cio­ny­mi, wróż głów­ny, ko­niądz, któ­ry sam je­den miał pra­wo za­sia­dać wo­bec bo­żysz­cza, gdy wszy­scy inni przy­chod­nie stać mu­sie­li – za­ko­py­wał losy w zie­mi.

Wy­ma­wia­jąc za­klę­cia ta­jem­ni­cze, po­śpie­wu­jąc nie­wia­do­me dla ni­ko­go stro­fy pie­śni, wró­że pod­wład­ni wy­ko­py­wa­li z prze­ra­że­niem losy i przy­pa­try­wa­li je pil­nie, aże­by coś nie­coś pew­ne­go o rze­czach ta­jem­nych moż­na było orzec. Po wtó­re przy­kry­wa­li losy dar­nią zie­lo­ną oraz za­ty­ka­li w miej­scu przed chra­mem trzy pary włócz­ni w jed­na­ko­wym od­da­le­niu jed­na od dru­giej. Do każ­dej pary przy­wią­zy­wa­li trze­cią ko­pię na po­przek.

Ko­niądz naj­wyż­szy, od­mó­wiw­szy mo­dli­twę se­kret­ną, a spa­liw­szy ka­dzi­dło z won­no­ści i jan­ta­ru, roz­chy­lał w naj­po­kor­niej­szej po­sta­wie bar­wi­ste za­sło­ny i wy­pro­wa­dzał z ciem­nej sie­ni kon­ty­ny wiel­kie­go czar­ne­go ru­ma­ka, któ­ry za wy­rocz­nię był po­czy­ty­wa­ny. Trzy­ma­jąc wo­dze uździe­ni­cy wróż wiódł ogie­ra świę­te­go do ko­pii za­gra­dza­ją­cych dzie­dzi­nę.

Je­że­li koń prze­ska­ku­jąc przez ko­pie po­przecz­ne po­dej­mo­wał naj­przód pra­wą a po­tem lewą nogę, po­czy­ty­wa­no to za szczę­śli­wą ozna­kę i wró­żo­no ra­do­śnie o po­myśl­no­ści wy­pra­wy.

Je­że­li choć raz je­den lewą nogę naj­przód wy­rzu­cił, od­rzu­co­no sam na­wet za­miar przed­się­wzię­cia. Po­rów­na­nie orze­czeń lo­sów za­ko­pa­nych w zie­mi z za­po­wie­dzią wy­snu­tą z kro­ków wiesz­cze­go ru­ma­ka da­wa­ło osta­tecz­ną wy­rocz­nię. Tłum oj­czy­ców ni­sko na­chy­lo­ny, przy­pa­da­ją­cy do zie­mi, aże­by przed osą­dem bó­stwa czo­łem ude­rzać, od­cho­dził z otu­chą lub w głę­bo­kiej roz­ter­ce. Gdy wy­rok boga wró­żył wy­pra­wę szczę­śli­wą, dru­ży­ny ple­mien­ne, pil­nu­ją­ce każ­da swo­jej cho­rą­gwi, go­deł i zna­ków, wy­no­si­ły z boż­ni­cy in­si­gnia i po­wie­rza­ły je woj­skom na wy­pra­wę idą­cym.

Ileż to razy w cią­gu stu­le­ci przed wiel­ki­mi woj­na­mi świę­ty koń naj­przód pra­wą nogę wy­rzu­cał!

Ileż to razy wiel­ka rze­ka sło­wiań­ska, Łaba, za­krwa­wi­ła się od zwy­cięstw Obo­dry­tów w za­pa­mię­ta­łych bi­twach z nie­na­wist­ny­mi Sa­sa­mi!

Ileż to razy ple­mię chro­brych Wą­grów w wal­kach z Da­na­mi, Nor­ma­na­mi, Ju­ta­mi na lą­dzie, na lo­do­wi­skach za­tok i prze­smy­ków, na ło­dziach pi­ra­tów roz­no­si­ło po­strach sło­wiań­ski w da­le­kie pół­wy­spy, mie­rze­je i ostro­wi­ska!

Ileż to razy po­tęż­ne związ­ki We­le­tów wy­pa­da­ły z la­sów swych, znad je­zio­ra, z drew­nia­nych gro­dów, z mor­skich za­tok, przy­sta­ni, wy­se­pek, aby na lą­dzie i mo­rzu mor­do­wać, pa­lić i nisz­czyć!

Ileż to razy Ra­no­wie ze swych bia­łych przy­ląd­ków i pół­wy­spów – Mni­chów, Ja­smund, Wi­tów, Wa­łów, Chełm i Zu­dar – z cie­nia świę­tej pusz­czy w Ar­ko­nie ska­czą w set­ki ko­ra­biów, aże­by siwe mo­rze na wschód, za­chód i pół­noc prze­mie­rzać!

Ileż to razy róg Swa­ro­ży­ca roz­le­gał się po tam­tej, le­wej, za­łab­skiej stro­nie dla obro­ny kra­in osa­dzo­nych przez ce­sa­rza Ka­rze­ła!

Ileż to razy za cza­sów Po­boż­ne­go Lu­dwi­ka pło­nę­ły nowo za­ło­żo­ne przez Sa­sów w sło­wiań­skich la­sach gro­dy, twier­dze, wa­row­nie, zam­ki, bi­sku­pie ka­te­dry, klasz­to­ry, księ­że pa­ra­fie, pusz­czo­ne z dy­mem przez za­twar­dzia­łe po­gań­stwo

Lu­ty­ków!

Obo­dry­ci w dłu­gich, w cią­gu stu­le­cia to­czo­nych zma­ga­niach z Sa­sa­mi, za­pra­wie­ni do krwa­wej wy­pra­wy, idą prze­ciw­ko nie­miec­kie­mu Lu­dwi­ko­wi, na­pa­da­ją na Ham­burg, aże­by uj­ście Łaby ogar­nąć.

Wa­lecz­nie bro­nią się prze­ciw­ko za­ma­cho­wi sa­skie­go gra­fa Ot­to­na, stró­ża nad Łabą, prze­kra­cza­ją tę rze­kę, wpa­da­ją do Tu­ryn­gii i strasz­li­wie ją nisz­czą.

Gdy na tron ce­sar­ski wstą­pił Ptasz­nik, za­cie­kły wróg sło­wiań­skie­go rodu, nie­zwal­czo­ny na­past­nik, po wie­lo­kroć skrwa­wi­ły się jego le­gio­ny w la­sach pra­we­go brze­gu, po wie­le­kroć znaj­do­wa­ły zgu­bę w głę­bo­kich je­zio­rach, u brze­gu by­strych rzek, w ba­gien to­pie­lach.

Gdy graf Bern­hard za­żą­dał da­ni­ny od ca­łe­go wie­cu We­le­tów, ci wspól­nie z in­ny­mi ple­mio­ny twier­dzę jego obie­gli i zbu­rzy­li, za­ło­gę wy­sie­kli, a mia­sto pu­ści­li z dy­mem. Wów­czas wszyst­kie sło­wiań­skie ple­mio­na po­rwa­ły się do po­wsta­nia. Za wiel­kie­go Ot­to­na co­mes Her­man Bil­ling i krwi sło­wiań­skiej nig­dy nie syty mar­graf Gero od nowa pod­nie­śli prze­ciw­ko Niem­com oręż wszyst­kich związ­kow­ców. Gero, do szczę­tu roz­bi­ty, mu­siał za Łabę ucie­kać. Po­ry­wa­ją się do boju wszy­scy – Obo­dry­ci, We­le­ty, Do­leń­cy, So­sny i Lipy, wszyst­kie rody aż po Odrę, w obro­nie po­sad oj­czy­stych, z wy­jąt­kiem wy­spia­rzy Ra­nów.

We dwa lata póź­niej Ra­ta­ry wy­no­szą z cer­kwy wo­jen­ne cho­rą­gwie i na dłu­gie lata bio­rą na się prze­wod­nic­two w naj­za­cięt­szych bo­jach, w krwa­wych wal­kach z Niem­ca­mi. Wo­kół Do­leń­skie­go Je­zio­ra i świę­te­go Swa­ro­ży­ca lasu to­czy się w cią­gu lat sze­re­gu bój bez koń­ca.

Za Dru­gie­go Ot­to­na nowe po­wsta­nie sło­wiań­skie ogar­nie prze­stwór cały od Łaby aż do Odry. Prze­rzu­ciw­szy się na lewy brzeg wiel­kiej rze­ki ogar­nie Tu­ryn­gię i Sak­sy. Po wie­lo­kroć na nowo wy­bu­do­wa­ne ko­ścio­ły i klasz­to­ry zo­sta­ły przez Sło­wian na nowo zbu­rzo­ne, a zie­mia miej­sca, gdzie gro­zi­ły, za­ora­na płu­giem. Wła­dze świec­kie i ko­ściel­ne wy­mor­do­wa­no do nogi. Po­gań­stwo z całą po­tę­gą od­ży­ło. Róg Swa­ro­ży­ca roz­le­gał się nad rze­ką So­la­wą. Po­wstań­cy gna­li Niem­ców przed sobą jako pło­che, roz­pierz­chłe je­le­nie. Trzy­dzie­ści le­gio­nów sło­wiań­skich, pie­szych i kon­nych, czy­li z górą sześć­dzie­siąt ty­się­cy lu­dzi, pod prze­wo­dem cho­rą­gwi świę­tych i przy od­gło­sie ro­gów wy­nie­sio­nych z

Rad­ga­sta prze­kro­czy­ło Łabę i na wy­brze­żu rze­ki Ton­ge­ry do krwa­wej sta­nę­ło bi­twy.

Niem­cy pod wo­dzą ar­cy­bi­sku­pa Gi­zi­le­ra nie zdo­ła­li zbun­to­wa­nych po­ko­nać. Pa­no­wa­nie nie­miec­kie mię­dzy Odrą i Łabą na dłu­gie lata ru­nę­ło. Chrze­ści­jań­stwo zni­kło. Cześć bo­gów i gmin­na swo­bo­da na nowo od­ży­ła. W cią­gu wie­lu lat, gdy Otto Dru­gi po­szedł w kra­je Po­łu­dnia i krwa­we boje tam to­czył, Obo­dry­ci i Lu­ty­cy czy­nią nie­ustan­ne na Sak­sy wy­pra­wy.

Za ma­ło­let­nie­go Ot­to­na i za rzą­dów jego mat­ki Teo­fa­nu, w cią­gu szes­na­stu lat Obo­dry­ci i Lu­ty­cy znad rze­ki Łaby, któ­rą ob­sa­dzi­li jako swo­ją bo­jo­wą gra­ni­cę, przed­się­bio­rą nie­ustan­ne na­pa­ści. I nada­rem­nie Niem­cy usi­łu­ją ode­brać choć część tego, co cza­su wiel­kie­go po­wsta­nia za Ot­to­na Dru­gie­go mię­dzy Odrą i So­la­wą stra­ci­li.

Ileż to razy w cią­gu stu­le­cia przed wiel­ki­mi woj­na­mi świę­ty koń naj­przód lewą nogę wy­rzu­cał!

Gdy na tron ce­sar­ski wstą­pił Ptasz­nik, za­cie­kły wróg sło­wiań­skie­go rodu, nie­zwal­czo­ny na­past­nik – Mer­se­burg, Kwe­dlin­burg i wie­le in­nych miast w Tu­ryn­gii i Sak­so­nii mu­rem oto­czył, nie­zdo­by­tym dla ku­szy. Na przed­mie­ściach mer­se­bur­skich udzie­lił przy­tuł­ku wszyst­kim zło­dzie­jom i roz­bój­ni­kom, osie­dlił ich w po­de­gro­dziu i uzbro­ił, z je­dy­nym wa­run­kiem, aże­by w każ­dej chwi­li byli go­to­wi do zbó­jec­kiej na Sło­wian wy­pra­wy. A wy­ćwi­czyw­szy ło­trów le­gio­ny Ptasz­nik pod­jął woj­nę krzy­żo­wą prze­ciw­ko Sto­do­ra­nom. Sta­cza­jąc z nimi krwa­we boje na roz­le­wi­skach Hob­di, ob­le­gał gród ich Bra­ni­bor. Na­padł na zie­mię Gło­ma­czów, a po zdo­by­ciu ich mia­sta zwa­ne­go Gro­na wy­dał je na łup swym żoł­nie­rzom. Wszy­scy do­ro­śli, zo­sta­li wy­mor­do­wa­ni do nogi, a nie­do­rost­ki po­szły w nie­wo­lę. Za cza­sów ple­mien­ne­go po­wsta­nia związ­ku We­le­tów le­gat ce­sar­ski Bern­hard z gra­fem Thiet­ma­rem obie­gli wa­row­nię sło­wiań­ską Łą­czyn nad Łabą. Sło­wia­nie, w wiel­kich ma­sach zgro­ma­dze­ni w po­bli­żu, ude­rzy­li na Niem­ców. Po­le­głych na pla­cu bi­twy li­czo­no już wie­lu, gdy graf Thiet­mar na cze­le jaz­dy z boku ude­rzył i od­ciął do­stęp do twier­dzy. We­pchnię­ta w je­zio­ro pie­cho­ta sło­wiań­ska zgi­nę­ła, a tyl­ko część jaz­dy ra­to­wa­ła się uciecz­ką. Wia­ro­łom­ni Niem­cy zgwał­ci­li umo­wę, na któ­rej za­sa­dzie łą­czyń­ska za­ło­ga im się pod­da­ła. Wszy­scy wo­jow­ni­cy, na śmierć ska­za­ni, wy­mor­do­wa­ni zo­sta­li, ko­bie­ty, dzie­ci, służ­ba i całe mie­nie sta­ły się łu­pem nie­miec­kim.

Klę­ska związ­ku We­le­tów pod Łą­czy­nem, gdzie Sło­wian mia­ło zgi­nąć sto dwa­dzie­ścia ty­się­cy, pod­ju­dzi­ła Ptasz­ni­ka do no­wych na­pa­ści.

Wy­ru­szyw­szy prze­ciw Łu­ży­cza­nom gro­dy ich rzu­cił na pa­stwę pło­mie­ni. Wsie wy­lud­nił. Bez­kar­nie lu­dzi za­bi­jał, osa­dy pa­lił, ko­bie­ty i dzie­ci upro­wa­dzał w nie­wo­lę, lud­ność całą z oj­czy­zny wy­włó­czył i Ży­dom sprze­da­wał na han­del nie­wol­ni­kiem.

W pu­stych i na poły dzi­kich po­łab­skich wy­brze­żach syn Ptasz­ni­ków, Otto Pierw­szy, wo­jen­ną swo­ją sie­dzi­bę na pod­wa­li­nach Dzie­wi­na w Mag­de­bur­gu fun­do­wał.

Przed że­la­zny­mi jego oczy­ma otwie­ra­ło się kra­isz­cze sło­wiań­skie bez gra­nic, peł­ne lu­dzi i skar­bów. Lud to był do­rod­ny, krót­ko­gło­wy, or­lo­no­sy i czar­no­li­cy, szczu­pły i sma­gły, ko­bie­ty kształt­ne, z pięk­nym twa­rzy za­ry­sem, o drob­nej ręce i no­dze. Skar­by były nie­prze­mie­rzo­ne w roli, la­sach, w wo­dzie i pod zie­mią. Na tę rów­ni­nę sło­wiań­ską wy­szły dłu­go­gło­we, bia­ło­wło­se z od­cie­niem czer­wo­nym, bla­do­okie z wy­ra­zem sro­go­ści, wiel­ko­li­ce Sasy, o dło­ni i sto­pie wiel­kiej, o cia­łach tłu­stych, bia­łych, po­ru­sza­ją­cych się zwol­na, żar­łocz­ne na mię­so i ser, skłon­ne do opil­stwa i okrut­ne, z krzy­żem, mie­czem i po­wro­zem, aże­by w po­cie czo­ła nad ujarz­mie­niem pra­co­wać, po­to­ki krwi wy­lać, ludy całe do nogi wy­ciąć, wy­gnać, wy­gu­bić, świat zbrod­nia­mi na­peł­nić. Co­mes Her­man Bil­ling – mia­no­wa­ny dzie­dzicz­nym księ­ciem sa­skim, co­mes Gero le­ga­tem serb­skie­go po­gra­ni­cza od gór Har­cu do rze­ki So­la­wy. Wszyst­ko, co było na wscho­dzie, mia­ło od­tąd przy­ra­stać do dzie­dzic­twa tych dwu wład­ców. Tam to po­wsta­ły dwie mar­ki nie­miec­kie: pół­noc­na i wschod­nia.

Na świą­ty­nię Rad­ga­sta w zie­mi Ra­ta­rów i na wiesz­cze­go ko­nia w świą­ty­ni za­wziął się le­gat. Z Lu­ne­bur­ga, sto­li­cy swo­jej, Her­man Bil­ling roz­po­czął grę z Lu­ty­ka­mi, z Obo­dry­ta­mi, peł­ną oszu­kaństw i po­dejść. Nie­prze­bła­ga­na nie­na­wiść po­bu­dza­ła go do okru­cień­stwa środ­ków za­gła­dy.

Mar­graf Gero za­pro­si do sie­bie na ucztę trzy­dzie­stu wład­ców sło­wiań­skich, a po uczcie wszyst­kich trzy­dzie­stu każe wy­mor­do­wać. Wspar­ty przez Ka­ro­la lo­ta­ryń­skie­go, ce­sar­skie­go zię­cia, nie­spo­dzia­nie na Wkra­nów ude­rzy, roz­bi­je ich i za­bie­rze łupy ol­brzy­mie.

Nad rze­ką Rak­są zwy­cię­ży ksią­żąt obo­dryc­kich, Na­ku­na i Stoj­gnie­wa. Gdy ksią­żę Stoj­gniew na polu bi­twy po­le­gnie, gło­wę jego wy­sta­wią na po­kaz, a do­oko­ła niej sied­miu­set wo­jow­ni­ków wzię­tych w nie­wo­lę mor­du­ją.

W wal­kach bez koń­ca ule­gli Niem­com Mil­cza­nie. Pa­mię­ta wieść, iż na gó­rze Lu­bin zgro­ma­dzi­li się serb­scy kró­lo­wie, żeby ra­dzić o wal­ce z Niem­ca­mi. Ura­dzi­li, żeby się rzu­cić do boju. Rzu­ci­li się do boju i wszy­scy po­le­gli. Ser­bo­wie zło­ży­li ich w zie­mi ze czcią wiel­ką na gó­rze Lu­bin, każ­de­go w zło­tej ko­ro­nie pod jed­nym wiel­kim ka­mie­niem. Mówi wieść, iż do­tąd leżą pod wiel­kim ka­mie­niem zło­te ko­ro­ny kró­lew­skie. Gdy Łu­ży­cza­nie po­ko­na­ni zo­sta­li, sta­nę­ła otwo­rem po­łu­dnio­wa gra­ni­ca lu­tyc­kich po­wia­tów. Tędy te­raz iść będą z Mag­de­bur­ga Niem­ców za­stę­py nisz­czą­ce. Bi­skup­stwa ży­czań­skie i mi­śnień­skie, cza­su wiel­kie­go Sło­wian ro­ko­szu do grun­tu znisz­czo­ne, od­bu­do­wa­ły się zno­wu. Po­wsta­ły nowe ko­ścio­ły i klasz­to­ry, peł­ne za­kon­nic i mni­chów. Za mni­cha­mi i księż­mi cią­gnę­ły z Nie­miec sze­re­gi służ­by bi­sku­piej, po­bor­cy po­dat­ków ko­ściel­nych i dzie­się­ci­ny, szli ko­lo­ni­ści pod za­sło­ną zbroj­nych sze­re­gów knech­tów oku­tych w że­la­zo. Za­czę­to się na nowo wy­dzie­ra­nie Sło­wia­nom wła­sno­ści na zie­mi wy­kar­czo­wa­nej przez nich i w pusz­czy wy­ora­nej, za­czę­ły się na nowo sądy pra­wem go­rą­cym. Obok na­uki o mi­ło­ści Boga i mi­ło­ści bliź­nie­go, o po­słu­szeń­stwie ce­sa­rzo­wi, co­me­so­wi i bi­sku­po­wi sta­nął zno­wu za ple­ca­mi szpieg i sta­nę­ła na pla­cu szu­bie­ni­ca. Ka­pła­ni z krzy­żem w ręku wkra­cza­li w ciem­ne lasy nad Spre­wą, nad Ho­bo­lą, nad Wi­nie­wą, po­prze­dza­jąc sze­re­gi nie­mi­ło­sier­nych mor­der­ców. Mi­sjo­na­rze szli na cze­le zdraj­ców i ka­tów, słod­ka wieść o mi­ło­ści i od­pusz­cze­niu winy łą­czy­ła się z na­uką o pra­wie zdzier­stwa, wy­własz­cze­nia, wy­gna­nia i ka­rze śmier­ci za uchy­bie­nie sa­mo­wo­li zdo­byw­ców. W mia­stach nie­miec­kich, któ­re na gru­zach lub przy­cie­siach daw­nych gro­dów sło­wiań­skich po­wsta­ły, kró­lo­wie, ksią­żę­ta i wiel­ko­rząd­cy nada­wa­li klasz­to­rom i ko­ścio­łom dzie­dzi­ny wy­dar­te po­ko­na­nym. Chło­pi i czyn­szow­ni­cy osób pry­wat­nych, nie­wol­ni­cy, dwu­no­gie po­cią­go­we zwie­rzę­ta bez pra­wa do ni­cze­go, po­ga­nie nędz­ni i wzgar­dze­ni szli na han­del w da­le­kie kra­je Afry­ki i Wscho­du albo jak prze­pło­szo­ne sta­do je­le­ni ucie­ka­li da­lej a da­lej we wschod­nie lasy, kry­li się przed na­jeźdź­cą w nie­do­stęp­nych knie­jach i w ba­gnach, któ­rych koń zgrun­to­wać nie mógł i wio­sła nie ima­ły. Inni, ogra­bie­ni ze wszyst­kie­go, przy­ci­śnię­ci przez po­su­chy, nie­uro­dzaj, głód, nę­dzę, cią­gnę­li do no­wo­za­ło­żo­nych miast, gdzie na błot­ni­stych przed­mie­ściach i w naj­uboż­szych izbach wol­no im było wal­czyć jak naj­cię­żej o ka­wa­łek chle­ba, aże­by w twar­dej bie­dzie, uci­sku, wzgar­dzie i ciem­no­cie za­po­mnieć z cza­sem o ro­dzie swym i ję­zy­ku.

Na miej­scach pu­stych osia­da­li przy­by­sze z za­cho­du i bu­do­wa­li nowe mia­sta, nowe wsi, chrzcząc je swo­imi na­zwa­mi. Do­pó­ki Sło­wia­nie byli po­ga­na­mi, trak­to­wa­no ich jako bar­ba­rzyń­ców, nie­god­nych ob­co­wa­nia z chrze­ści­ja­ny. Sko­ro przyj­mo­wa­li chrzest, i to nie było do­sta­tecz­ne do po­rów­na­nia ich w pra­wie z Sa­sa­mi. Mu­sie­li zo­stać Niem­ca­mi z mowy, oby­cza­ju i du­cha, mu­sie­li iść po­spo­łu z le­gio­na­mi ło­trów na wy­pra­wy prze­ciw­ko swo­je­mu ro­do­wi, aże­by wzgar­dy unik­nąć. Awan­tur­ni­cy z ca­łe­go świa­ta bie­gli na zie­mię sło­wiań­ską i zdo­by­wa­li ją na mo­dłę roz­bój­ni­ków. W cza­sie wy­pra­wy ra­bo­wa­li i kra­dli bez­kar­nie, a gdy na­sta­wa! czas tak zwa­ne­go po­ko­ju, bili się po­mię­dzy sobą i roz­bi­ja­li po dro­gach. Me­to­dą ich ży­cia był ra­bu­nek, wy­pę­dze­nie z zie­mi, wy­dar­cie mie­nia, za­mor­do­wa­nie, z któ­re­go za małą opła­tą pie­nięż­ną ła­two było unie­win­nie­nie wy­ku­pić.

Gdy mar­graf Gero Łu­ży­cza­nów ujarz­miał, spo­tkał na swej dro­dze po raz pierw­szy no­we­go nie­przy­ja­cie­la, Miesz­ka, skla­wań­skie­go wła­da­cza. Po­ko­nał go i do uzna­nia ce­sar­skie­go zwierzch­nic­twa oraz do pła­ce­nia da­ni­ny aż po War­tę przy­mu­sił. Ale pierw­szy to raz sa­skie nie­zwy­cię­żo­ne le­gio­ny spo­tka­ły za la­sa­mi już prze­mie­rzo­ny­mi po­tę­gę nie­zna­ną. Wy­chy­la­ła się z ciem­ne­go, ta­jem­ni­cze­go Wscho­du, opar­ta o nie­przej­rza­ne, nie­wia­do­me i nie­zli­czo­ne w la­sach po­la­ny, za­gro­dzo­na nie­zbro­dzo­ny­mi bło­ta­mi, osnu­ta sie­cią rzek głę­bo­kich. Te nowe, nie­zna­ne ludy trzy­mał w że­la­znej dło­ni ksią­żę męż­ny, ge­nial­ny i nad wszel­ki wy­raz prze­bie­gły. Ce­sa­rzo­wi i jego mar­gra­fom, bi­sku­pom i opa­tom, któ­rzy w świat Sło­wian nie­śli chrze­ści­jań­stwo, a pod po­zo­rem i za po­śred­nic­twem chrze­ści­jań­stwa nie­miec­kie ujarz­mie­nie i wy­tę­pie­nie, za­sta­wił dro­gę i wy­rwał z ręki krzyż. Sam chrze­ści­jań­stwo przy­jął. Nie od nich, lecz z po­rę­ki po­bra­tym­ca.

Uda­wał, iż nie śmie w kie­rei wejść do domu, w któ­rym się znaj­do­wał mar­graf Hodo, uda­wał, iż nie śmie na miej­scu do­sie­dzieć, ile­kroć on po­wsta­wał. Ale nie­po­strze­że­nie, cich­cem uj­mo­wał pod swą wła­dzę ludy Ka­szu­bów od Wi­sły do Żar­now­skie­go Je­zio­ra i od uj­ścia Pia­śni­cy aż do Odry wy­le­wu. Pod po­zo­rem sze­rze­nia chrze­ści­jań­stwa, na wzór Niem­ców, cały pra­wie brzeg tej rze­ki za­gar­nął. Gdy zaś mar­graf Hodo z gra­fem Zyg­fry­dem na Wal­be­ku na­pa­dli nań nie­spo­dzia­nie, po­tul­ny len­nik sprał ich u Ced­na nad Odrą za uj­ściem War­ty, zmiaż­dżył na drza­zgi, iż wszy­scy nie­miec­cy ry­ce­rze tru­pem na pla­cu po­le­gli, a sami tyl­ko wo­dzo­wie Zyg­fryd i Hodo z po­dar­ty­mi cho­rą­gwia­mi ucie­kli.

Mło­dzień­cze ludy pra­we­go Odry wy­brze­ża, za­sta­wio­ne mie­czem i za tar­czą po­lań­skie­go gar­dzi­ny, otrzy­ma­ły moż­ność ży­cia i swo­bod­ne­go roz­wo­ju, pra­wo spa­ja­nia się w jed­no sło­wiań­skie cia­ło spo­łecz­ne z no­wym pań­stwem po­tęż­nym, któ­re pod imie­niem Pol­ski za­ja­śnieć pod słoń­cem mia­ło.

Trzy­dzie­ści lat prze­pra­co­wał jako hoł­dow­nik ce­sa­rzów Ot­to­nów, po­ni­żał się i uda­wał wa­sa­la, aże­by pod swe pań­stwo przy­cie­si po­ło­żyć. Za po­mo­cą Ko­ścio­ła złą­czył się z kra­ja­mi Po­łu­dnia i kształ­to­wał swą spo­łecz­ność na mo­dłę Za­cho­du. Po­więk­szał dzie­dzi­nę, wy­ry­wa­jąc Niem­com spod ręki po­bra­tym­cze ple­mio­na. Dla zby­tu pro­duk­tów rol­nych do­bi­jał się swo­bod­nej na mo­rzu że­glu­gi.

Wiel­kie­mu sy­no­wi tę przede śmier­cią głów­ną na­ukę na­szep­tał: wy­ry­wać po­bra­tym­ców po­mor­skich z rąk nie­miec­kie­go sie­pa­cza. To­też gdy mło­dy lew na świat wy­szedł, przy­łą­czył do Pol­ski Po­mo­rze i wziął Gdańsk pod swą wła­dzę. Za­gar­nął pas zie­mi po pra­wej Wi­sły stro­nie aż po li­nię po­łu­dnio­wą Druż­ny, po rze­kę Dzierz­go­nię, Żu­ła­wę Kwi­dzyń­ską i Zan­tyr­ską aż po Gdań­ska Mie­rze­ję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: