Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiatr wspomnień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Najniższa cena z 30 dni: 11,90 zł

Wiatr wspomnień - ebook

Pobierowo latem tętni życiem. Do poznanych już wcześniej bohaterów pobierowskiej trylogii dołączają nowi. Jakie skrywają sekrety? Czy przeszłość zdominuje to, co tu i teraz?
Wiatr wspomnień jest wielowątkową, refleksyjną opowieścią o zwykłych ludziach, zaufaniu i marzeniach. To, że miłość jest lekarstwem dla duszy, nie dla każdego staje się oczywiste. A los lubi płatać figle...
Dorota Schrammek w swych powieściach prezentuje różne postawy ludzkie, motywy podejmowanych decyzji, a przede wszystkim podpowiada Czytelnikom, co i jak warto zmienić, aby życie było bardziej udane i szczęśliwsze.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-00-4
Rozmiar pliku: 494 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Morze szu­mia­ło le­ni­wie, jak­by zo­sta­ło zbu­dzo­ne ze snu. Na mo­krym, nie­do­tknię­tym jesz­cze pro­mie­nia­mi słoń­ca pia­sku wid­nia­ły tro­py mew. Gdzie­nie­gdzie swo­je śla­dy zo­sta­wi­ły psy wy­pro­wa­dzo­ne na pierw­szy spa­cer. Nie­licz­ni lu­dzie usta­wia­li pa­ra­wa­ny, zde­cy­do­wa­nie za­zna­cza­jąc pry­wat­ność na kil­ku me­trach pia­sku. Jesz­cze przed ósmą zo­sta­nie za­ję­ta cała po­wierzch­nia pla­ży od szkie­le­tu zjeż­dżal­ni wod­nej do wie­ży ra­tow­ni­czej. Miej­sco­wi dzi­wi­li się, jak tu­ry­ści są w sta­nie roz­po­znać, któ­ry pa­ra­wan do nich na­le­ży.

Jak co roku w ostat­nim ty­go­dniu czerw­ca Po­bie­ro­wo prze­ży­wa­ło ob­lę­że­nie. Jed­na z naj­pięk­niej­szych miej­sco­wo­ści nad Bał­ty­kiem ku­si­ła tu­ry­stów nie tyl­ko czy­stą wodą, ale i at­mos­fe­rą zu­peł­nie inną od tej pa­nu­ją­cej w ko­mer­cyj­nych i dro­gich ku­ror­tach. Były miej­sca, któ­rych nie zdo­mi­no­wał po­stęp, dzię­ki cze­mu wy­glą­da­ły zu­peł­nie tak samo jak dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej. Po­bie­ro­wo było taką oazą. Nic dziw­ne­go, że dzień po za­koń­cze­niu roku szkol­ne­go wszyst­kie dro­gi pro­wa­dzi­ły wła­śnie tu­taj.

* * *

Ma­tyl­da wra­ca­ła z cmen­ta­rza. Każ­dy po­ra­nek roz­po­czy­na­ła od od­wie­dzin gro­bu Wła­dy­sła­wa. Mi­nę­ły czte­ry mie­sią­ce od jego śmier­ci, a ona z tru­dem uczy­ła się ży­cia w po­je­dyn­kę. Tę­sk­no­tę sta­ra­ła się za­głu­szyć rzu­ce­niem w wir no­wych obo­wiąz­ków. Dzię­ki Bogu zgo­dzi­ła się na kan­dy­do­wa­nie na wój­ta. Pod­czas przed­ter­mi­no­wych wy­bo­rów to jej miesz­kań­cy po­wie­rzy­li za­rzą­dza­nie gmi­ną. Zu­peł­nie jak kie­dyś Wła­dy­sła­wo­wi, po­my­śla­ła. Czu­ła, że kon­ty­nu­uje dzie­ło zmar­łe­go męża, a jego do­tych­cza­so­we osią­gnię­cia i pra­ca nie idą na mar­ne. Mia­ła dwóch kontr­kan­dy­da­tów, któ­rzy prze­gra­li z kre­te­sem. An­to­ni Woź­ni­ca na wieść o zgło­sze­niu kan­dy­da­tu­ry Ma­tyl­dy pra­wie się wy­co­fał. Była pew­na, że to przez gry­zą­ce go wy­rzu­ty su­mie­nia. W koń­cu to Woź­ni­ca przy­czy­nił się do ogrom­ne­go stre­su, któ­ry za­wład­nął jej mę­żem, a w kon­se­kwen­cji do po­wtór­ne­go uda­ru i śmier­ci Wła­dy­sła­wa. I choć ni­g­dy wprost nie oskar­ży­ła Woź­ni­cy, to za każ­dym ra­zem, ile­kroć go wi­dzia­ła, czu­ła wzbie­ra­ją­cą falę zło­ści i dła­wie­nie w gar­dle. Męż­czy­zna nie zmie­nił przy­zwy­cza­jeń i na­dal wy­sy­łał do urzę­du ab­sur­dal­ne pi­sma, jed­nak ro­bił to na mniej­szą ska­lę niż przed pa­ro­ma mie­sią­ca­mi.

Jan Wi­dac­ki, eme­ry­to­wa­ny puł­kow­nik, po­pro­wa­dził jej kam­pa­nię wy­bor­czą. Po­grą­żo­na w ża­ło­bie Ma­tyl­da nie mia­ła do niej gło­wy. Ock­nę­ła się, gdy po wy­gra­nych wy­bo­rach po raz pierw­szy usia­dła na do­tych­cza­so­wym miej­scu Wła­dy­sła­wa. Zaj­rza­ła do skre­ślo­nych jego ręką no­ta­tek, pod­pi­sa­nych cha­rak­te­ry­stycz­nym za­wi­ja­sem pism, spoj­rza­ła na ulu­bio­ny ku­bek męża, któ­ry se­kre­tar­ka po­sta­wi­ła przed nią i… roz­pła­ka­ła się. Mi­le­na Tu­row­ska przy­nio­sła za­pas chu­s­te­czek i cier­pli­wie cze­ka­ła, aż pierw­szy ból prze­mi­nie. Przez kil­ka ko­lej­nych dni tłu­ma­czy­ła Ma­tyl­dzie, ja­kie obo­wiąz­ki ją cze­ka­ją i na czym po­win­na prio­ry­te­to­wo sku­pić uwa­gę. Dzień po dniu do­kład­nie i wy­czer­pu­ją­co od­po­wia­da­ła na wszyst­kie py­ta­nia i po­ma­ga­ła od­na­leźć się żo­nie zmar­łe­go zwierzch­ni­ka w no­wej sy­tu­acji. Wła­dy­sław miał szczę­ście. Ta dziew­czy­na to praw­dzi­wy skarb, Ma­tyl­da wie­lo­krot­nie po­wta­rza­ła w du­chu.

Po kil­ku mie­sią­cach pra­cy pani wójt zży­ła się ze współ­pra­cow­ni­ka­mi. Każ­dy wie­dział, że dzień za­czy­na od wi­zy­ty na cmen­ta­rzu. Od­wie­dza­ła grób męża wcze­snym ran­kiem, gdy jesz­cze nie było tam spa­ce­ru­ją­cych ro­dzin ani tu­ry­stów, któ­rzy lu­bi­li wę­dro­wać po tym peł­nym ci­szy i za­du­my miej­scu.

Po­mnik na­grob­ny zo­stał po­sta­wio­ny przez za­kład ka­mie­niar­ski za­le­d­wie przed dwo­ma ty­go­dnia­mi. Po­pro­si­ła o nie­wiel­ką drew­nia­ną ła­wecz­kę, na któ­rej te­raz przy­sia­dy­wa­ła i roz­ma­wia­ła z Wła­dy­sła­wem. Tego ran­ka opo­wia­da­ła mu o pro­jek­cie no­we­go bo­iska w Nie­cho­rzu, o bu­do­wa­nej wła­śnie su­szar­ni od­pa­dów w Po­bie­ro­wie, ale naj­waż­niej­szym punk­tem mo­no­lo­gu był przy­jazd dzie­ci z Wro­cła­wia.

– Ju­tro przyj­dę do cie­bie z Amel­ką – opo­wia­da­ła, uśmie­cha­jąc się nie­znacz­nie. Była pew­na, że Wła­dy­sław ro­bił w tej chwi­li to samo. Uwiel­biał wnucz­kę! Na wspo­mnie­nie jego za­chwy­tu nad tą małą istot­ką po twa­rzy Ma­tyl­dy sto­czy­ły się dwie łzy. Szko­da, że nie bę­dzie wi­dział, jak dziew­czyn­ka ro­śnie i się roz­wi­ja. Mia­ła rok i osiem mie­się­cy. Nie ro­zu­mia­ła, że dzia­dek nie żyje. Całe szczę­ście, że mały Wła­dzio bez­piecz­nie rósł w brzusz­ku Do­ro­ty.

Kil­ka dni temu przy­szli ro­dzi­ce po­zna­li płeć ma­ją­ce­go uro­dzić się je­sie­nią dziec­ka. Po­twier­dzi­ły się ich przy­pusz­cze­nia, że tym ra­zem to bę­dzie syn. Imie­niem po dziad­ku chcie­li uczcić pa­mięć o tym nie­zwy­kle cie­płym i ko­cha­ją­cym czło­wie­ku.

– Do­ro­ta i Amel­ka zo­sta­ną przez cały li­piec – kon­ty­nu­owa­ła opo­wia­da­nie Ma­tyl­da. – Piotr przy­wie­zie je, ale po kil­ku dniach musi wró­cić do Wro­cła­wia. Chce przy­go­to­wać po­ko­ik dla ma­leń­stwa. Do­stał też do­brze płat­ne zle­ce­nie se­sji fo­to­gra­ficz­nej. Te­raz każ­dy grosz im się przy­da. Ra­zem z nimi przy­je­dzie Al­do­na z małą Ewą. Pa­mię­tasz, jak dwa lata temu po­zna­li się w na­szym pen­sjo­na­cie? Nie są­dzi­łam, że na­ro­dzi się mię­dzy nimi aż taka przy­jaźń. Ja też ogrom­nie po­lu­bi­łam tę ka­le­ką dziew­czy­nę. Szko­da, że nie wy­szło jej z oj­cem Ewu­ni, Mi­cha­łem. Wy­da­wał się po­rząd­nym męż­czy­zną. Pew­nie taki jest, tyl­ko nie na­da­je się do ży­cia w ro­dzi­nie. Po­dob­no po­ma­gał ska­zań­com w wię­zie­niach i na­ma­wiał ich, by wró­ci­li na do­brą dro­gę. Taki cy­wil­ny ksiądz. Aha! Al­do­na po­pro­si­ła mnie o po­moc w zna­le­zie­niu noc­le­gu dla gru­py wy­cho­wan­ków z domu dziec­ka z Wro­cła­wia. Zna­la­złam wol­ne po­ko­je w schro­ni­sku mło­dzie­żo­wym. Na­szym. Po­bie­row­skim. Niech te dzie­ci za­zna­ją cze­goś mi­łe­go w nie­szczę­śli­wym dzie­ciń­stwie. Na­le­ży się im chwi­la ra­do­ści. Jak my­ślisz, czy gmi­na może im za­fun­do­wać ja­kieś atrak­cje? Dy­rek­tor pla­ców­ki opo­wie­dział mi o trud­no­ściach w zdo­by­ciu pie­nię­dzy na przy­jazd nad mo­rze. Mu­szę za­dzwo­nić do za­rząd­cy ko­lej­ki wą­sko­to­ro­wej. Są­dzę, że dał­by radę prze­wieźć te dzie­ci za dar­mo. – Ma­tyl­da za­mknę­ła oczy i wy­obra­zi­ła so­bie, jak Wła­dy­sław ski­nął apro­bu­ją­co. – Za­dzwo­nię też do Par­ku Wie­lo­ry­ba w Re­wa­lu, żeby wpu­ści­li tam dzie­ci bez­płat­nie. Po­my­ślę, co jesz­cze moż­na zro­bić.

Wsta­ła z ław­ki i ro­zej­rza­ła się po cmen­ta­rzu. Tra­wa była kró­ciut­ka, do­pie­ro co sko­szo­na. W rogu pod od­ma­lo­wa­nym pło­tem stał śmiet­nik.

– Ten nowy ksiądz, któ­ry na­stał po pro­bosz­czu Zyg­mun­cie, dba o to miej­sce. A taka by­łam mu nie­przy­chyl­na! – Ma­tyl­da zno­wu za­czę­ła zwie­rzać się zmar­łe­mu mę­żo­wi. – Co też pod­ku­si­ło sta­re­go ka­pła­na, aby zimą wy­bie­rać się na nar­ty! Za­chcia­ło mu się zjeż­dżać po bia­łym pu­chu. No i zła­mał nogę w kil­ku miej­scach. Od lu­te­go nie może wyjść ze szpi­ta­la. My­śla­łam, że na jego miej­sce przy­ślą ja­kie­goś ma­je­sta­tycz­ne­go ka­pła­na, a tra­fił się nam przy­stoj­ny trzy­dzie­sto­la­tek. By­łam pew­na, że star­sze pa­ra­fian­ki za­pro­te­stu­ją, ale gdzie tam! Tak im przy­padł do gu­stu, że jesz­cze chęt­niej cho­dzą do ko­ścio­ła – za­chi­cho­ta­ła. – I mło­dzież przy­cią­ga do Boga. Kil­ka zbłą­ka­nych za­twar­dzia­łych dusz za­czę­ło zno­wu od­wie­dzać świą­ty­nię. – Nie do­da­ła, że cho­dzi o ko­bie­ce za­twar­dzia­łe du­sze. Nie wspo­mnia­ła też, że ma wąt­pli­wo­ści co do tego, czy to wia­ra i od­zy­ska­na mi­łość do Naj­wyż­sze­go spo­wo­do­wa­ły owe na­wró­ce­nia.

Mło­dy za­stęp­ca do­tych­cza­so­we­go pro­bosz­cza – ksiądz Wik­tor – był sym­pa­tycz­nym i nie­zwy­kle przy­stoj­nym męż­czy­zną. Elo­kwent­ny, oczy­ta­ny, z po­czu­ciem hu­mo­ru, szyb­ko zjed­nał so­bie no­wych pa­ra­fian. Ma­tyl­da od­no­si­ła wra­że­nie, że kil­ka pań za­du­rzy­ło się w nim. Na wy­ści­gi przy­no­si­ły na ple­ba­nię do­mo­we wy­pie­ki, obiad­ki i ogród­ko­we spe­cja­ły. Ksiądz każ­dej wy­lew­nie dzię­ko­wał, a sma­ko­ły­ki w więk­szo­ści prze­ka­zy­wał ubo­gim miesz­kań­com. Ma­tyl­da pa­mię­ta­ła wła­sne za­sko­cze­nie pierw­szą z jego próśb, któ­rą do niej skie­ro­wał za­raz po prze­nie­sie­niu go do Po­bie­ro­wa. Otóż dys­kret­nie po­pro­sił ją o spis naj­bied­niej­szych ro­dzin. Nie do­py­ty­wa­ła. Gdy wi­zy­to­wa­ła miej­sco­wy ośro­dek po­mo­cy, usły­sza­ła roz­mo­wę dwóch pe­ten­tek. Wy­chwa­la­ły mło­de­go księ­dza, opo­wia­da­jąc o rze­czach, ja­kie im przy­wo­ził. Wkrót­ce pa­ra­fia­nie za­czę­li na­zy­wać go swo­im pro­bosz­czem.

– Tak wspa­nia­łe­go cia­sta tru­skaw­ko­we­go i kon­fi­tur daw­no nie ja­dłam! – mó­wi­ła jed­na. – Przez dwa ty­go­dnie będę się ży­wi­ła tymi spe­cja­ła­mi i za­osz­czę­dzę pie­nią­dze na wy­kup le­ków.

– A mnie ksiądz Wik­tor przy­wiózł skrzyn­kę po­mi­do­rów i cu­ki­nii. Zro­bi­łam za­pas le­czo na całą zimę!

Kil­ka dni póź­niej Ma­tyl­da za­pro­si­ła pro­bosz­cza do sie­bie. De­li­kat­nie roz­po­czę­ła roz­mo­wę o jego po­mo­cy naj­uboż­szym.

– Pani wójt – uśmiech­nął się mło­dy męż­czy­zna – nic nie po­ra­dzę na to, że pa­ra­fian­ki chęt­nie ob­da­ro­wu­ją mnie sma­ko­ły­ka­mi. W każ­dym pro­bo­stwie tak mia­łem. Tłu­ma­cze­nia, że nie ma ta­kiej po­trze­by, mi­ja­ją się z ce­lem. Dla­te­go po­sta­no­wi­łem wy­ko­rzy­stać to w do­brej spra­wie. Otrzy­ma­ne je­dze­nie prze­ka­zu­ję ubo­gim. Nic się nie mar­nu­je. I wilk syty, i owca cała. – Fi­lu­ter­nie mru­gnął okiem, więc Ma­tyl­da nie mo­gła się nie ro­ze­śmiać. – Je­stem księ­dzem i to jest po­słu­ga mo­je­go ży­cia – do­dał już cał­kiem po­waż­nie. – W tym wy­pad­ku uro­da nie po­ma­ga. Wiem, że wie­lu pa­niom się po­do­bam. Na swo­ją obro­nę do­dam, że nie daję im żad­nych pod­staw, aby ocze­ki­wa­ły ode mnie cze­goś wię­cej nad ka­płań­stwo.

Wie­dzia­ła, że to praw­da. Zdą­ży­ła po­znać mło­de­go księ­dza.

Już ści­ska­ła mu rękę na po­że­gna­nie, gdy coś so­bie przy­po­mnia­ła.

– W Po­bie­ro­wie nie­ba­wem ma się otwo­rzyć ga­bi­net gi­ne­ko­lo­gicz­ny – po­wie­dzia­ła. – Jesz­cze nie po­zna­łam le­ka­rza, któ­ry jest tym za­in­te­re­so­wa­ny, ale nosi ta­kie samo na­zwi­sko jak ksiądz. Na­zy­wa się Alek­san­der Ster­nau. Może je­ste­ście ro­dzi­ną? Nie jest to po­pu­lar­ne na­zwi­sko… – urwa­ła, gdyż za­uwa­ży­ła, że pro­boszcz wy­glą­da na za­sko­czo­ne­go.

– Alek­san­der Ster­nau to mój brat – po­wie­dział, nie pa­trząc jej w oczy. – Rze­czy­wi­ście jest gi­ne­ko­lo­giem.

– Do­brze, że otwie­ra ga­bi­net w Po­bie­ro­wie – rze­kła Ma­tyl­da. Była pew­na, że dużą rolę w wy­bo­rze tej aku­rat miej­sco­wo­ści ode­grał jego krew­ny. – Jest nam po­trzeb­ny le­karz tej spe­cja­li­za­cji.

Nie do­strze­gła gry­ma­su, jaki po­ja­wił się wów­czas na twa­rzy księ­dza Wik­to­ra. Nad gro­bem Wła­dy­sła­wa po­ja­wił się ten ob­raz, gdy wró­ci­ła do mo­men­tu tam­tej roz­mo­wy.

– Cie­szę się, że la­tem bę­dzie tu­taj gi­ne­ko­log – po­wie­dzia­ła gło­śno do zmar­łe­go męża. – Szcze­gól­nie te­raz, kie­dy Do­rot­ka ma tu spę­dzić wa­ka­cje. Bę­dzie mia­ła opie­kę na miej­scu. Wnet za­czy­na siód­my mie­siąc cią­ży. Sama je­stem cie­ka­wa, jaki ma brzu­szek! Z Amel­ką był ogrom­ny, ale po­dob­no gdy nosi się chłop­ca, to ko­bie­ta po­sze­rza się w bio­drach. Zresz­tą, sama za­py­tam o to le­ka­rza. Dzi­siaj ma od­wie­dzić mnie w urzę­dzie. Cie­ka­we czy jest tak samo przy­stoj­ny jak jego brat.

Po­pra­wi­ła znicz przy ta­bli­cy i wy­rwa­ła nie­wiel­kie ziel­sko pró­bu­ją­ce wy­ro­snąć obok gro­bu. Po­ca­ło­wa­ła zdję­cie Wła­dy­sła­wa umiesz­czo­ne w pra­wym gór­nym rogu ka­mien­nej pły­ty i po­wo­li ru­szy­ła w stro­nę domu. Przed wy­jaz­dem do pra­cy mu­sia­ła jesz­cze zjeść śnia­da­nie i zro­bić lek­ki ma­ki­jaż. Przy­po­mnia­ła so­bie, by zo­sta­wić dys­po­zy­cje dziew­czy­nie, któ­ra po­ma­ga jej sprzą­tać. Od mo­men­tu gdy zo­sta­ła wój­tem, jej doba nie­mi­ło­sier­nie się skur­czy­ła.

* * *

Ry­szard roz­cze­sał An­nie wło­sy. Uplótł z nich war­kocz. Zro­bił to nie­po­rad­nie, bo lek­ko drża­ły mu ręce. Zde­ner­wo­wa­ła go po­ran­na roz­mo­wa z dy­rek­tor­ką domu opie­ki. Czwar­ty raz w tym roku od­wie­dzał pen­sjo­na­riusz­kę. Do tej pory wi­zy­ty od­by­wa­ły się bez­pro­ble­mo­wo. Dzi­siaj, nim wszedł do po­ko­ju Anny, zo­stał we­zwa­ny do ga­bi­ne­tu.

– Wspo­mi­nał pan, że jest krew­nym pani Ka­wec­kiej. – Sie­dzą­ca za biur­kiem ko­bie­ta wpa­try­wa­ła się w do­ku­men­ty. – Jaki sto­pień po­kre­wień­stwa was łą­czy?

Ry­szard chrząk­nął ner­wo­wo, nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć.

– Wła­ści­wie to bar­dzo da­le­ki. Pra­wie ża­den – wy­szep­tał.

– Ro­zu­miem – prze­cią­gnę­ła dru­gą sy­la­bę, od­no­to­wu­jąc coś w do­ku­men­tach le­żą­cych na bla­cie. – Bo wie pan… My nic nie wie­my o An­nie. Na­wet datę uro­dze­nia wpi­sa­li­śmy przy­pad­ko­wą. Zro­bi­li­śmy tak, by uzy­skać środ­ki na jej po­byt u nas. Po­da­li­śmy, że ma pięć­dzie­siąt czte­ry lata, ale wy­da­je mi się, że jest tro­chę star­sza. Nie mógł­by pan od­na­leźć ja­kichś do­ku­men­tów Anny? Może są u ko­goś z ro­dzi­ny?

– Nie są­dzę. Je­stem je­dy­nym jej krew­nym.

– Ro­zu­miem… – po­wtó­rzy­ła, choć ton gło­su wska­zy­wał, że nie ro­zu­mie. – Trud­no. W ta­kim ra­zie w pa­pie­rach musi po­zo­stać tak, jak jest. Nie lu­bię nie­ja­snych sy­tu­acji. Gdy­by jed­nak na­tknął się pan na ja­kieś dane, to będę wdzięcz­na za udo­stęp­nie­nie mi ich. Ostat­nio na sku­tek fał­szy­we­go oskar­że­nia ro­dzi­ny jed­ne­go z pen­sjo­na­riu­szy mamy tu urzę­do­we na­lo­ty kon­tro­l­ne na zmia­nę z wi­zy­ta­mi dzien­ni­ka­rzy wie­trzą­cych sen­sa­cję. W ze­szłym ty­go­dniu przy­ję­łam dwóch. Opro­wa­dzi­łam ich po ośrod­ku, po­ka­za­łam po­ko­je i wszyst­ko wy­ja­śni­łam. Na ko­niec fo­to­graf zro­bił wspól­ne zdję­cie za­do­wo­lo­nych pod­opiecz­nych. Wie pan, ile trze­ba wal­czyć, aby za­cho­wać do­bre imię na­sze­go domu opie­ki? Plot­ka roz­prze­strze­nia się szyb­ko, a spro­sto­wań nikt nie czy­ta.

– Co to były za oskar­że­nia? – Ry­szard wy­ko­rzy­stał mo­ment, aby od­wró­cić uwa­gę dy­rek­tor­ki od sie­bie.

– Bli­scy pen­sjo­na­riu­sza, któ­ry mię­dzy in­ny­mi cier­pi na pa­dacz­kę, uwa­ża­ją, że po­da­je­my mu zbyt małe daw­ki le­ków. Rze­ko­mo przez to czę­ściej ma ata­ki, upa­da i robi so­bie krzyw­dę. – Ry­szard po­ki­wał gło­wą. Był świad­kiem dwóch ta­kich zda­rzeń. – My jed­nak sa­mo­wol­nie nie mo­że­my zwięk­szyć daw­ki me­dy­ka­men­tów. Za­bra­nia tego nasz le­karz. Ro­dzi­na pen­sjo­na­riu­sza chcia­ła spro­wa­dzić in­ne­go le­ka­rza, ale się na to nie zgo­dzi­łam. Do cze­go to do­cho­dzi? Po­wstał­by kom­plet­ny cha­os, gdy­by każ­dy wpro­wa­dzał wła­sne po­rząd­ki! Z ze­msty za­czę­li słać pi­sma do mo­ich prze­ło­żo­nych i do urzę­dów. Te­raz mam kon­tro­le. Wo­la­ła­bym wy­ja­śnić wszel­kie wąt­pli­wo­ści i mieć ja­sność w pa­pie­rach. Gdy­by gdzieś zna­la­zły się ja­kie­kol­wiek do­ku­men­ty pani Ka­wec­kiej, to pro­szę o przy­wie­zie­nie ich – po­no­wi­ła proś­bę.

Ry­szard mruk­nął coś w od­po­wie­dzi i szyb­ciut­ko wy­co­fał się z ga­bi­ne­tu. Ode­tchnął do­pie­ro w po­ko­ju Anny.

– Dzień do­bry – rzu­cił w głąb ciem­ne­go po­miesz­cze­nia. Nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Był sło­necz­ny dzień, a pen­sjo­na­riusz­ka sie­dzia­ła przy szczel­nie za­su­nię­tych za­sło­nach. Po­dob­no wio­sną i la­tem de­pre­sja ma lżej­szy prze­bieg, przy­po­mniał so­bie.

– Mogę wpu­ścić tro­chę słoń­ca? – spy­tał.

Ci­sza. Po­wo­li prze­su­wał cięż­ki ma­te­riał za­słon. Po­kój wy­peł­nił się świa­tłem. Uchy­lił okno, dzię­ki cze­mu do środ­ka wpa­dło świe­że po­wie­trze. Za­uwa­żył, że Anna ode­tchnę­ła głę­biej. Może wąt­pli­wo­ści ro­dzi­ny pen­sjo­na­riu­sza nie były wy­ssa­ne z pal­ca? Wy­glą­da­ło na to, że ko­bie­ta nie była na ze­wnątrz od kil­ku dni. Mia­ła bla­de po­licz­ki i pod­krą­żo­ne oczy. Na sto­li­ku le­ża­ła nie­do­je­dzo­na ka­nap­ka, a zim­na her­ba­ta wy­da­wa­ła się nie­tknię­ta. Anna wy­glą­da­ła szczu­plej niż kil­ka ty­go­dni temu. Te­raz mru­ży­ła oczy od słoń­ca, ale nie pro­te­sto­wa­ła. Wła­ści­wie ni­g­dy tego nie ro­bi­ła. Wi­zy­ty Ry­szar­da zby­wa­ła mil­cze­niem. Cza­sa­mi tyl­ko od­po­wia­da­ła krót­ki­mi zda­nia­mi, czę­sto nie­zwią­za­ny­mi z te­ma­tem, któ­ry po­ru­szał.

– Uczesz mnie. – Usły­szał nie­ocze­ki­wa­ną proś­bę.

Anna po­wo­li wsta­ła i po­de­szła do znisz­czo­nej ko­mo­dy. Otwo­rzy­ła gór­ną szu­fla­dę i wy­ję­ła z niej grze­bień, gum­kę i spin­kę. Ak­ce­so­ria wy­glą­da­ły na bar­dzo sta­re. Szcze­gól­nie spin­ka zda­wa­ła się za­byt­ko­wa. Cięż­ka, me­ta­lo­wa z kwie­ci­stym wzo­rem.

Mi­ster­na ro­bo­ta, po­my­ślał, trzy­ma­jąc ją w dło­ni i przy­glą­da­jąc się jej. Od lat nie wy­ko­nu­je się rze­czy w taki spo­sób.

Dło­nie mu za­drża­ły, gdy chwy­cił grze­bień. W pa­mię­ci miał roz­mo­wę z dy­rek­tor­ką wy­py­tu­ją­cą go dzi­siaj szcze­gó­ło­wiej niż zwy­kle. Naj­le­piej by­ło­by za­prze­stać wi­zyt w Ja­ro­mi­nie, aby nie na­ro­bić so­bie kło­po­tów. Ale co z Anną? Wie­dział, że ona cze­ka na jego od­wie­dzi­ny. Wie­dział też, że nie może jej za­wieść.

Do tej pory nie po­wie­dział ni­cze­go Zoi. Wio­sną sam od­wie­dzał do­mek w Go­sty­niu. Jeź­dził tam bez uko­cha­nej, więc nie wie­dzia­ła o jego wi­zy­tach w Ja­ro­mi­nie. Zresz­tą wpa­dał tu za­le­d­wie na go­dzi­nę. Ukła­dał jabł­ka w szaf­ce Anny. Za­wsze je dla niej przy­wo­ził. Po­ka­za­ła mu kie­dyś, że ma cho­wać je za ubra­nia­mi w bie­liź­niar­ce. Ukry­wa­ła tam rów­nież krów­ki. Bała się, że ktoś od­bie­rze jej wy­cze­ki­wa­ny pre­zent. Jego od­wie­dzi­ny wy­glą­da­ły po­dob­nie. Ry­szard wie­trzył po­kój, pro­wa­dził mo­no­log, a Anna od cza­su do cza­su wtrą­ca­ła coś kom­plet­nie nie­zwią­za­ne­go z te­ma­tem. Był pe­wien, że nie do­cie­ra do niej nic z tego, co opo­wia­da.

War­kocz nie wy­glą­dał ide­al­nie, ale zwią­zał go gum­ką i roz­cze­sał po­zo­sta­wio­ny ogo­nek. Po­my­ślał, że mu­sia­ła mieć kie­dyś pięk­ne czar­ne wło­sy. Te­raz były po­kry­te si­wi­zną, choć gdzie­nie­gdzie wi­dać było jesz­cze czar­ne pa­secz­ki. W prze­szło­ści mu­sia­ły też lek­ko się krę­cić. Obec­nie mięk­ko opa­da­ły do po­ło­wy ple­ców. Rzę­sy i brwi Anny rów­nież no­si­ły śla­dy daw­nej kru­czo­czar­nej uro­dy.

Ry­szard przyj­rzał się uważ­nie ucze­sa­nej ko­bie­cie. Na pew­no była pięk­no­ścią. Na jej ła­god­nej twa­rzy wy­róż­niał się lek­ko zgar­bio­ny nos. Taki ży­dow­ski, po­my­ślał. Nie! Bar­dziej przy­po­mi­na grec­ki po­sąg. Po­dob­ny ma pio­sen­kar­ka Ele­ni. Rze­czy­wi­ście pro­fil Anny był ra­czej grec­ki.

– Jesz­cze to. – W otwar­tą dłoń wło­ży­ła mu me­ta­lo­wą spin­kę. Przez chwi­lę za­sta­na­wiał się, czy ma nią pod­piąć war­kocz, czy ujarz­mić ko­smyk nad uchem.

– Tu. – Wska­za­ła pal­cem na czo­ło.

De­li­kat­nie wpiął spin­kę we wło­sy z le­wej stro­ny. Po raz pierw­szy wi­dział, jak Anna nie­znacz­nie się uśmiech­nę­ła. A może tyl­ko mu się wy­da­wa­ło, gdy w rze­czy­wi­sto­ści to był zwy­kły gry­mas? Nie miał cza­su na za­sta­na­wia­nie się, bo w drzwiach sta­nę­ła pra­cow­ni­ca so­cjal­na.

– Jak ty ład­nie wy­glą­dasz! – rzu­ci­ła do Ka­wec­kiej. – Taka pięk­na ko­bie­ta z cie­bie! Mnie nie po­zwa­lasz się cze­sać.

Opie­kun­ka nie zo­sta­ła za­szczy­co­na na­wet jed­nym spoj­rze­niem.

– Kie­dy była na ze­wnątrz? – spy­tał Ry­szard, wska­zu­jąc na pen­sjo­na­riusz­kę.

– Nie mia­ła ocho­ty. – Sto­ją­ca przed nim dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Pró­bo­wa­łam ją wy­pro­wa­dzić, ale nie chcia­ła. Krzy­cza­ła i wy­ry­wa­ła się. Na­wet ten fo­to­graf od dzien­ni­ka­rzy ro­bił jej zdję­cie w po­ko­ju.

Męż­czy­zna przy­po­mniał so­bie roz­mo­wę z dy­rek­tor­ką.

– Po­zwo­li­ła się sfo­to­gra­fo­wać? – za­py­tał.

– Tak. Ale nie dała się ucze­sać. Wpię­ła tyl­ko z przo­du tę spin­kę, któ­rą ma dzi­siaj. Wy­glą­da­ła dziw­nie, ale cóż… Chy­ba ża­den z na­szych pen­sjo­na­riu­szy nie wy­glą­da nor­mal­nie. – Dziew­czy­na się ro­ze­śmia­ła, uwa­ża­jąc swo­je sło­wa za do­bry żart.

Szyb­ko umil­kła, bo Ry­szard nie wy­glą­dał na uba­wio­ne­go.

– Dłu­go pan tu jesz­cze bę­dzie? – spy­ta­ła z iry­ta­cją. – Chcia­ła­bym po­sprzą­tać po­kój.

– Po­że­gnam się i za­raz wyj­dę – po­wie­dział ta­kim to­nem, że opie­kun­ka mu­sia­ła opu­ścić po­miesz­cze­nie.

Po chwi­li po­chy­lał się nad Anną.

– Jabł­ka masz na pół­ce za spodnia­mi – szep­nął jej do ucha. – Krów­ki scho­wa­łem tam, gdzie leżą skar­pet­ki. Przy­ja­dę do cie­bie za ja­kiś czas. Do wi­dze­nia.

Nie od­po­wie­dzia­ła. Nie pa­trzy­ła na nie­go.

Jesz­cze raz ogar­nął wzro­kiem po­kój, wy­jąt­ko­wo nie ma­jąc ocho­ty go opusz­czać. Mi­nu­tę póź­niej szedł ko­ry­ta­rzem. Miał na­dzie­ję, że gdy opu­ści bu­dy­nek, znik­nie dziw­ne wra­że­nie oba­wy, któ­re na­gle go ogar­nę­ło. Nie znik­nę­ło. Spo­tę­go­wa­ło się jesz­cze, gdy – sto­jąc obok sa­mo­cho­du na par­kin­gu – do­strzegł w oknie Annę pa­trzą­cą w jego stro­nę. Jak­by nie chcia­ła, żeby od­jeż­dżał. Ni­g­dy tak go nie że­gna­ła.

* * *

Zi­ry­to­wa­ny An­to­ni Woź­ni­ca odło­żył ga­ze­tę. Te­le­fon dzwo­nił i dzwo­nił bez prze­rwy, a Bar­ba­ra nie za­mie­rza­ła go ode­brać. Wie­dział do­sko­na­le, że jest w domu, bo jesz­cze przed chwi­lą sły­szał, jak krzą­ta się po kuch­ni i przy­go­to­wu­je je­dze­nie dla kot­ki Me­la­nii. Przez chwi­lę za­sta­na­wiał się, czy żona przy­rzą­dzi ja­kiś obiad dla nich. Ale gdzie tam! Zno­wu bę­dzie mu­siał pójść do sto­łów­ki obok szko­ły. Do­brze, że była otwar­ta i wy­bór ja­kiś mie­li. Na szczę­ście ofe­ro­wa­li kuch­nię pol­ską, a nie ja­kieś eu­ro­pej­skie żar­cie. Piz­ze­rie były na każ­dej uli­cy Po­bie­ro­wa. Bud­ki z ke­ba­ba­mi prze­pla­ta­ły się z tymi z fryt­ka­mi, a ostat­nio do­strzegł na­wet wó­zek z chińsz­czy­zną. Cho­ciaż nie lu­bił wła­ści­cie­li pro­wa­dzą­cych sto­łów­kę, bo byli ko­mu­ni­stycz­ny­mi spad­ko­bier­ca­mi, to wraz z żoną cho­dził tam co­dzien­nie o trzy­na­stej.

Te­le­fon nie prze­sta­wał dzwo­nić. An­to­ni w koń­cu pod­niósł słu­chaw­kę.

– Halo! – rzu­cił groź­nie, ma­jąc na­dzie­ję, że to nie przed­sta­wi­ciel fir­my te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­nej wy­dzwa­nia­ją­cy do nich raz po raz.

– Wresz­cie, tato! – Usły­szał głos syna. W tle do­le­ciał go wy­jąt­ko­wo iry­tu­ją­cy śmiech Hie­ro­ni­ma. Na­dal nie mógł my­śleć o nim jako o part­ne­rze ży­cio­wym swo­je­go dziec­ka. – Już my­śla­łem, że może na pla­żę was wy­wia­ło.

– Nie lu­bię le­żeć na pia­sku – przy­po­mniał oj­ciec. – Gdy­by pla­że były pry­wat­ne, to może bym się zde­cy­do­wał. Jed­nak gdy mam le­żeć po­mię­dzy fo­ka­mi i wie­lo­ry­ba­mi, to ode­chcie­wa mi się.

– Tato, ależ to są tu­ry­ści. Mają pra­wo wy­po­czy­wać tak, jak chcą.

– Nie lu­bię tu­ry­stów! Jako nie­licz­ni tu­taj nie ży­je­my z wy­naj­mu po­ko­jów!

– Wiem. Ja wła­śnie w tej spra­wie…

– Ja­kiej?

– Tłu­ma­czy­łem wam, że ra­zem z Hie­ro­ni­mem po­dró­żu­je­my po Pol­sce. Nie chce­my przy­jeż­dżać do Po­bie­ro­wa. Zwie­dza­my po­łu­dnie kra­ju. Może wy­sko­czy­my do Czech i na Sło­wa­cję. Jesz­cze nie wie­my.

– To bę­dzie eks­cy­tu­ją­cy spon­tan! – W słu­chaw­ce dał się sły­szeć głos Hie­ro­ni­ma. An­to­ni aż od­su­nął ją od ucha. Z tru­dem po­wstrzy­mał prze­kleń­stwo, któ­re ci­snę­ło mu się na usta.

– Tato, ju­tro przy­je­dzie do was Kin­ga. To na­sza przy­ja­ciół­ka ze stu­diów. Do­sta­ła po­sa­dę bar­man­ki w Po­bie­ro­wie, ale nie ma gdzie się za­trzy­mać. Szko­da, żeby wy­da­wa­ła pie­nią­dze na ja­kąś kwa­te­rę. W koń­cu chce za­ro­bić, a nie wy­da­wać. Po­my­śla­łem, że mo­gła­by za­jąć mój po­kój.

– Nie zga­dzam się na przyj­mo­wa­nie pod dach ko­goś ob­ce­go! – rzu­cił Woź­ni­ca. Już miał przy­kład przy­ja­ciół syna. Hie­ro­nim wy­star­czał za wszyst­kich.

– Do­bra. Za­dzwo­nię w ta­kim ra­zie do mamy. – Lech się roz­łą­czył.

Za­nim An­to­ni odło­żył słu­chaw­kę, usły­szał w ogro­dzie skocz­ną me­lo­dyj­kę z baj­ki o psz­czół­ce Mai wy­gry­wa­ną przez apa­rat Bar­ba­ry. Po chwi­li mu­zy­ka umil­kła, co ozna­cza­ło, że żona pro­wa­dzi roz­mo­wę z sy­nem. Woź­ni­ca pod­szedł do okna, aby pod­słu­chać.

– Halo, Hie­ro­nim­ku! – Usły­szał.

Co za prze­bie­gła be­stia! Pod­stęp­ny łotr, po­msto­wał. Bar­ba­ra uwiel­bia­ła part­ne­ra ich syna, choć An­to­ni kom­plet­nie nie ro­zu­miał z ja­kie­go po­wo­du. Niech już na­wet Lech bę­dzie so­bie ho­mo­sek­su­ali­stą, ale niech nie ob­no­si się z tym. Na do­da­tek za­ko­chał się w ta­kim… ta­kim czymś! Nie ma nic gor­sze­go niż znie­wie­ścia­ły gej! Te­raz syn wy­ko­rzy­stu­je go, aby prze­ko­nał mat­kę do przy­ję­cia pod dach ja­kiejś dzie­wu­chy. Bar­ba­ra aż uśmie­cha­ła się do słu­chaw­ki.

– Na­tu­ral­nie! Jej wi­zy­ta nie bę­dzie dla nas naj­mniej­szym pro­ble­mem. Niech so­bie za­ro­bi ta Kin­ga. Lu­bię ta­kie ob­rot­ne i sa­mo­dziel­ne mło­de oso­by, zu­peł­nie jak wy. Hie­ro­nim­ku, a ty pa­mię­tasz, żeby nie opa­lać się zbyt moc­no? Masz taką de­li­kat­ną skó­rę…

Woź­ni­ca nie był w sta­nie dłu­żej tego słu­chać. Za­ci­snął pię­ści. W tym domu jego zda­nie nie było bra­ne pod uwa­gę.

Z roz­ma­chem usiadł w fo­te­lu, na nowo chwy­ta­jąc ga­ze­tę. Od­kąd wy­bo­ry do par­la­men­tu wy­gra­ła jego ulu­bio­na par­tia, czy­ta­nie wia­do­mo­ści było re­lak­sem i ogrom­ną przy­jem­no­ścią. Nie prze­sta­wił się jesz­cze na śle­dze­nie in­for­ma­cji na por­ta­lach in­ter­ne­to­wych. Kom­pu­te­ra uży­wał do pi­sa­nia do­no­sów i żą­dań. Uwiel­biał chwy­tać w ręce sze­lesz­czą­cą i pach­ną­cą dru­kar­ską far­bą ga­ze­tę „Wola Ludu”. W rogu było zdję­cie pre­mie­ra pa­trzą­ce­go czy­tel­ni­ko­wi pro­sto w oczy. Ja­kiż ma­je­stat ma­lo­wał się na tym ob­li­czu! Mą­drość, in­te­li­gen­cja i wła­śnie ma­je­stat.

– Ty wiesz, że on ma kota?! – Woź­ni­ca aż drgnął, wy­stra­szo­ny. Tak był po­chło­nię­ty my­śla­mi, że nie usły­szał kro­ków żony, któ­ra sta­nę­ła tuż za nim. W ra­mio­nach trzy­ma­ła Me­la­nię. Zwie­rzak bło­go mru­żył oczy i mru­czał, tu­lo­ny przez wła­ści­ciel­kę.

– Wiem. I co z tego, że ma?

– Po­wi­nie­neś brać przy­kład. Czwo­ro­no­gi są w domu po­trzeb­ne, a ty nie do koń­ca ak­cep­tu­jesz na­sze­go skar­buś­ka. – Pra­wie po­ca­ło­wa­ła kot­kę w czu­bek nosa. – Po­patrz, ten wy­raz twa­rzy bie­rze się z ob­co­wa­nia ze zwie­rzę­ta­mi. Ten spo­kój i ra­dość ży­cia!

An­to­ni po­pa­trzył na żonę uważ­nie. Nie był pe­wien, czy mówi po­waż­nie.

– My­ślisz, że gdy będę ob­no­sił się z… Me­la­nią – imię kot­ki le­d­wo prze­szło mu przez gar­dło – to lu­dzie będą mnie sza­no­wać?

– Może na­wet soł­ty­sem zo­sta­niesz! – Żona wznio­sła oczy ku gó­rze. – Prze­gra­łeś z kre­te­sem wy­bo­ry na wój­ta. Po­ko­na­ła cię ko­bie­ta! Na jej miej­sce w Po­bie­ro­wie wsko­czył ja­kiś mło­dzie­niec, ale na szczę­ście za­chcia­ło mu się emi­gra­cji. W lip­cu od­bę­dą się ko­lej­ne wy­bo­ry na soł­ty­sa. Masz ostat­nią szan­sę, aby być kimś w tej miej­sco­wo­ści!

Kimś… Cięż­ko było po­go­dzić się z tą my­ślą, ale los w ostat­nich mie­sią­cach zgo­to­wał An­to­nie­mu wy­łącz­nie same po­raż­ki. Gdy­by jed­nak wy­star­to­wał na wło­da­rza wsi, to bu­do­wał­by swo­je im­pe­rium od nowa. Zo­sta­ło nie­wie­le cza­su, aby prze­ko­nać do sie­bie za­pra­co­wa­nych la­tem miesz­kań­ców Po­bie­ro­wa.

– Masz ra­cję! – Ze­rwał się z fo­te­la. – Soł­tys to wy­ma­rzo­ne sta­no­wi­sko dla mnie. Soł­tys jest prze­cież waż­niej­szą oso­bą niż wójt, bo sku­pia się do­głęb­nie na jed­nej miej­sco­wo­ści, a nie po­bież­nie na kil­ku.

– Wła­śnie!

– I waż­niej­szą niż pre­mier! – Rzu­cił okiem w stro­nę roz­po­star­tej na sto­le ga­ze­ty, z któ­rej pa­trzył zna­ny po­li­tyk. – Pre­mier za­rzą­dza ty­lo­ma ludź­mi i pro­jek­ta­mi, że nie jest w sta­nie za­pa­mię­tać choć­by ułam­ka z nich. To soł­tys jest naj­waż­niej­szy! – Ocza­mi wy­obraź­ni wi­dział czer­wo­ną ta­blicz­kę na ścia­nie swo­je­go domu. Była bar­dziej po­żą­da­nym łu­pem niż lau­ro­wy wie­niec w sta­ro­żyt­no­ści. – By­ła­byś soł­ty­so­wą! – za­pa­lił się. Pod­szedł do żony. Miał ocho­tę ją po­ca­ło­wać, ale w porę się od­su­nę­ła.

– Naj­pierw zo­stań soł­ty­sem, a po­tem bę­dzie­my my­śleć o mnie – żach­nę­ła się. – I prze­stań po­zo­wać na mło­dzi­ka! Masz sześć­dzie­siąt lat, a za­cho­wu­jesz się jak lo­we­las. Do trum­ny co­raz bli­żej, a temu głu­po­ty w gło­wie!

Po­szła do kuch­ni, zo­sta­wia­jąc osłu­pia­łe­go An­to­nie­go. Pró­bo­wał so­bie przy­po­mnieć, kie­dy za­znał bli­sko­ści z żoną. To było, za­nim w domu na­sta­ła Me­la­nia! Tak, ona cał­ko­wi­cie zli­kwi­do­wa­ła ich in­tym­ność, wkra­cza­jąc całą sobą w za­re­zer­wo­wa­ną wy­łącz­nie dla nich sy­pial­nia­ną prze­strzeń. Ni­g­dy za wie­le się w niej nie dzia­ło, jed­nak na­wet i to się skoń­czy­ło. Woź­ni­ca nie mógł so­bie przy­po­mnieć, kie­dy ostat­ni raz ko­chał się z żoną. A każ­da pró­ba po­ca­ło­wa­nia jej koń­czy­ła się fu­ka­niem i Bar­ba­ry, i kot­ki. Je­dy­nie do Me­la­nii żona od­no­si­ła się z czu­ło­ścią i de­li­kat­no­ścią. Niech tyl­ko wy­gra te wy­bo­ry na soł­ty­sa! W Po­bie­ro­wie na­sta­ną jego po­rząd­ki. W domu też bę­dzie wia­do­mo, kto nosi spodnie.

– An­to­ni! – Wrzask żony prze­rwał roz­my­śla­nia o zwy­cię­stwie. – Idzie­my na ten obiad? Bo Me­la­nia się nie­cier­pli­wi.

Bły­ska­wicz­nie zja­wił się przy roz­złosz­czo­nej żo­nie.

– Idzie z nami? – spy­tał za­sko­czo­ny.

– Prze­cież mie­li­śmy ocie­plać twój wi­ze­ru­nek! Gdy miesz­kań­cy zo­ba­czą nas przy sto­le z kot­ką, a ty bę­dziesz trak­to­wał ją jak dziec­ko, to od razu za­punk­tu­jesz.

Wes­tchnął. Bar­ba­ra mia­ła ra­cję. War­to spró­bo­wać i tej me­to­dy.

– Ja zjem tyl­ko zupę, ale ty zo­sta­niesz z Me­la­nią i po­cze­ka­cie na dru­gie da­nie. Wi­dzia­łam na ta­bli­cy in­for­ma­cyj­nej, że dzi­siaj bę­dzie ryba, któ­rą ona uwiel­bia. Tyl­ko pa­mię­taj, by dzie­lić ją na ka­wał­ki i spraw­dzać, czy nie ma ości. Wiesz, że na­wet w fi­le­tach się tra­fia­ją.

– A ty? Co bę­dziesz ro­bić? – spy­tał nie­co prze­stra­szo­ny.

– Wró­cę do domu. Mu­szę przy­go­to­wać po­kój Lesz­ka pod tę lo­ka­tor­kę. Ju­tro rano ma przy­je­chać, bo po po­łu­dniu za­czy­na już pra­cę.

– Je­steś pew­na, że to do­bry po­mysł? Przyj­mu­je­my pod dach obcą oso­bę.

– W Po­bie­ro­wie wszy­scy tak ro­bią i nikt nie na­rze­ka. W koń­cu to przy­ja­ciół­ka na­szych dzie­ci!

An­to­ni wzdry­gnął się na to okre­śle­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: