Wiersze wybrane - ebook
Wiersze wybrane - ebook
Ewa Lipska jest jedną z najlepiej dziś rozpoznawalnych poetek. Jej wiersze w istotny sposób wpisują się w panoramę polskiej poezji ostatnich pięciu dekad. Zyskały uznanie krytyki. Uklasyczniły się w podręcznikach. I są też – po prostu – czytane, dzięki czemu stanowią ważną część krajobrazu naszej współczesności.
Bez słów zapisanych przez autorkę „Ludzi dla początkujących” nie wiedzielibyśmy czegoś ważnego o naszym czasie i o nas samych. Warto więc te słowa przypominać, warto do nich wracać. Okazją do takiego powrotu jest obszerny i znakomicie przygotowany zbiór zatytułowany ”Wiersze wybrane".
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61298-86-1 |
Rozmiar pliku: | 758 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
My – rocznik powojenny otwarty na oścież –
w pełnokomfortowym stanie swojego ciała
czytamy Sartre’a i książki telefoniczne.
Rozważamy uważnie wszelkie trzęsienia ziemi.
My. Rocznik powojenny ze spokojnych doniczek.
Wyprowadzony z bezspornych statystycznych wyliczeń.
Niedosłyszany w hałasie początku.
Cierpiący na bezsenność i do ćmy podobny.
Powołany do koncentracji nad.
Do naszych dni prowadzą zardzewiałe drzwi.
Schody które przeżyły hodowcę kanarków.
Wodospad kroków. Pogrzeb z orkiestrą.
I krzyk tłuczonych garnków.
Schodzimy powoli. Bardzo powoli. Z powagą drzewa.
Jest może siódma rano. Dzień zbyt dokładnie dojrzewa
i niekiedy przyjmuje smak gnijącego jabłka.
Najrozmaitsi ludzie gwałtownie wybiegają.
Ze schodów. Z bram. Z hoteli. Z ust. Tu i tam.
Obłąkani po łokcie pensjonariusze świata.
Przeklinają. Przystają opłaceni na parkingach.
My zazdrościmy tym
którzy w wysokich sznurowanych butach
przeszli przez wojnę.
Zazdrościmy
nocy oszczędnie po małym kawałeczku
rozdzielanych między hełmy znużone.
Strzałów jak ognie sztuczne do ust poniesionych.
Wulgarnych wzruszeń nagłego ocalenia.
O tamtym świcie
z miasta lęk wywożono na taczkach
i wymiatano kule.
Choć w twarzach jeszcze nie wystygło drżenie
pozlepiano hejnałem gruzy i wyzwolenie
i poranione mury do hymnu wstawały.
Ludzie na wolność klaskali. Bramy się otwierały.
W bramach kobiety rodziły dzieci:
nas. Jakże odświętnych. Powołanych jeszcze przed świtem.
Odpornych na ciało. Otrząśniętych z chrzęstu broni.
Oddano narodzeniem naszym cześć – zabitym.
A pamięć przestrzeloną dźwigamy
już my.Mogę
Wymyślać mogę wszystko od początku.
Mam tę możliwość: wyżynną prowincję
czyli Wyobraźnię. Dobry grunt pod zamek
lub duży pokój z oknem na południe
i dla spacerów płochliwych firanek.
Trony bez królów i głowy bez koron.
Anarchia czasu ciągła jak aleja.
Tam wyrok życia wydaje się celny
wielce bogaty gdy zbieramy liście.
Mogę być sobą lub tryumfem wodza
z kości słoniowej z bogatego szkła
i z ciekawości co jeszcze się stanie
gdy w przewspółczesnej ukażę się porze
na złotokonnym zwycięskim rydwanie.
Mogę być sobą i sterować nocą
by się w nietrwałe nie zapuszczać lądy
i pustej doby nie trzymać w ramionach.
Myśli powtarzać by zostały po nas
znowu dla kogoś. Dla tych samych odkryć.Jesteśmy
Ani z pewników. Ani z Biblii świętej.
Ani z historii. Ani z ziemi Ziemi.
Ani z poległych. Ani z tych mniej więcej.
I ani z próżni. I ani z kamieni.
Zbyteczne myśleć o świata genezach.
Rozbierać ciało na cyfry i wieki.
Z braku założeń nie liczmy na tezy.
Biegniemy naprzód ciągle stojąc w miejscu.
Jesteśmy z wyobraźni. Przypadku. I słowa
które słowem się stały. I ciałem. I światem.
Nasze kroki – to czasu jest pierwsza połowa.
Kroki czasem przystają. I czas staje czasem.
Chcesz wiedzieć to co będzie. I to co już było.
Zejdź z wiedzy nieumyślnej. I z umyślnych twierdzeń.
Ani wstecz ani naprzód nic się nie zmieniło.
I to co masz po prawej masz po lewej ręce.Tak samo
Człowiek to taki zwykły człowiek:
jak pierwszy człowiek drugi człowiek.
Różnimy się jedynie tak bardzo podobnie
i przepadamy jak kamienie w wodę.
Ktoś później nas wyławia – ktoś cenny ocenia
ile w nas wody płynie a ile kamienia.
Od trzeciorzędu już tak rządujemy
żądni mapy i władzy. Wojny i pokoju.
Aż do ostatka swoich cech żyjemy.
I doświadczeni w cyfrach i wymiarach
figurujemy w kalkulacji świata.
Człowiek to taki zwykły człowiek:
potrafi zżyć się nawet z sobą.
Coś w sobie z sieci ma. Coś z ciała.
Na połów swoich własnych powiek
wypływa oko z okiem. Z okien
ciekawość przeźroczysta cała
już pierwszym się widokiem stała.
Bo człowiek to jest zwykły człowiek:
jak pierwszy człowiek drugi człowiek.
Jeden za drugim. Krok za krokiem.
Z wyrokiem czasu praw i nocy.
Tak samo: przedtem teraz potem.Udźwignąć noc
Udźwignąć noc potrafię jeszcze.
Zamknijcie tylko wszystkie drzwi.
Niech tylko noc zostanie ze mną
i niech ulice się rozejdą
do miejsc skąd zaczynają być.
Niech wieczny mędrzec tego świata
już umrze wreszcie. Przepis czynów
zostanie w zwojach pergaminu
do których muchy się przylepią.
Udźwignąć noc potrafię jeszcze.
Ktoś mi przeszkadza. Światło świeci.
To po przeciwnej stronie miasta
na spacer wyszły czyjeś dzieci
klaskając w ręce
bo w grobach przemarzły.
To jeszcze mędrzec się postarał:
w tę noc dla dzieci wyobraził
przepyszną ucztę Baltazara.
Aż gwiazdy wstały i na palcach
zaczęły się do dzieci tłoczyć.
Znużona patrzę w drzwi otwarte.Może
Może zostanie mi jeszcze
wyblakła jak wiersz nadaremny
fotografia. Ostatnie rozstanie
niebo deszczem rozegra na bębnach.
I dzień stanie dzień stanie dzień stanie
w twojej szarej wyblakłej sukience
w fotografii tak małej tak zwięzłej
że zacisnąć można w jednej ręce.
I już nie wiem już nie wiem już nie wiem
czy ty byłaś czy jesteś czy będziesz
może patrzysz i z żalu ta szarość
może tylko niedbale się cieszysz
może myślisz że starość już starość
teraz do mnie gwałtownie się spieszy.
Ty stanęłaś i czekasz. Ja w drodze.
Ty stanęłaś w oczach otwartych.
A ja patrzeć nie mogę nie mogę.
Przeto patrzę śmiertelnie uparta.Cisza
Mój lęk nie mniejszy niż Europa.
I drzwi plecami odwrócone w lęku.
I w lęku stoję odwrócona.
I pada deszcz nieprzemakalny.
I cisza stoi między nami
na drugim piętrze kamienicy.
Po twarzy twojej twarzy mojej
deszcz przeprowadza się kroplami
z drugiego piętra kamienicy
i dźwiga drwiny odrobinę.
Tak w nocy stałaś. I ja stałam.
I cisza stała między nami.
Coraz bardziej pusto cię czytam. Ktoś szczególnie czeka na tę chwilę jak na ślub albo na pociąg.
Coraz bardziej pusto cię widzę.
Coraz trudniej jest teraz o komfort:
mieć sąsiadów przyjaciół rodzinę.
Pełna cisza stoi między nami
i nie wierzy w czyjąkolwiek winę.Pogoń
Dom mój wysyłam w pogoń za pamięcią.
Drzwi prowadzą i klucze zwisają im z pysków.
Potem schody i schody jak banda opryszków
z kołnierzami poręczy. Podniesione w górę.
Po nich szepty spełzają. Ach właśnie te szepty
te przekleństwa szalone. Podciszane chóry
moich najdalszych bliskich.
Piec wymarły choć w biegu rozgrzany już wielce
rozpłoniony na nowo intymnym rumieńcem
lub schamiały przez wieczność niezatartych zdań.
Między pełnymi ludźmi. Ciszą. Bajką z Królem
owiniętą w kwiat biały. Rażoną piorunem.
Wysuszoną przez słońce na tron i na kość.
Pokój pierwszy. Niezgodny. Na którą był stronę?
Obraz wisiał skurczony. Łóżko rozwiedzione.
Pokój drugi. Rozległy jak płaska polana.
Rozszerzony u czoła a zgięty w kolanach.
Przemykający ścieżką poprzez zwarty jar
w którym gubi kalectwo: niewspółmierność miar.
Pokój trzeci od słowa nazwany posłowiem
biegnie zawsze ostatni.
W pogoń za pamięcią.Brzeg
Kto ten zamek tak ogłuszył
że w umarłym stroju stoi.
Czyja młodość przestarzała
ściera czasem kurz z pokoi.
I wygląda smutno z okien
przymierzając różne twarze.
Czyje serce jeszcze bije
wolniuteńko w mdłym zegarze.
Żart okrutny. Nie poznaję
twego głosu chociaż krzyczysz.
I lat naszych popękanych
nie potrafię się doliczyć.
Żart okrutny. Nie wiem nawet
z jakich idę linii rąk.
Nie znam siebie. Ani ciebie.
Kto jest Stamtąd. Kto jest Stąd.
Żart okrutny. Moje imię
z imion wszystkich ktoś wywołał.
Lata raz rzucone w wodę
zataczały wkoło koła.
Coraz większe. Coraz więcej.
Coraz częściej czas mój biegł.
Koła biegły coraz gęściej.
I wyraźniej ciemniał brzeg.Puchar
Ileż ma doświadczenia ten dzwonowy puchar!
Wdowiec. Epokę stracił już lat temu wiele.
Odporny na przeczucia i na wszelkie straty.
Można mu pozazdrościć tej pogody ducha.
Świetnie trzyma się w czasie: czas jakże mu chętnie
wciąż nowe przypisuje toasty z dni płynnych.
Sprzyja mu sztuczność świata z muzealnej włóczki
przezorność którą dzisiaj na wieki utrwalił
pełna znajomość ziemi i wszelakich doznań.
Milczy jakby z kamienia choć wewnętrznie ludzki.
Od prawieków czci mądrość. Jej tylko jest dłużny.
Rozumie jak przelewa się z pustego w próżne.
Teraz ogląda filmy współczesne i z nudów
podziw czyjś nad nim samym sięgający do dna.
I marzy by raz pęknąć i ból wszelki poznać:
być wolnym jak sen który nie śnił się nikomu.Szyby
Jak ciężko jest patrzyć w te szyby podłużne.
Kobiety półsenne róż z twarzy strzepują.
A obok posępni przechodzą podróżni.
Za nimi jest pejzaż. Wojsko maszeruje.
W pejzażu są stoły. Na stołach jest wino.
Przy stole dziewczyna. W dziewczynie jest śmiech.
A w śmiechu jest smutek. A wszystko jak w kinie
w tych szybach podłużnych. W dziewczynie jest śmiech.
I ciężko jest patrzyć. Kobiety półsenne.
W kobietach jest miłość. W miłości jest kres.
A potem już tylko są szyby podłużne
i smutek. Podróżni. W miłości jest kres.
W podróżnych jest pociąg. Stukają w nich koła.
A w kołach jest wieczność. W wieczności jest strach.
A w strachu jest cisza. A w ciszy najciszej.
W podróżnych jest pociąg. I ciągła kół gra.
Jak ciężko jest patrzyć. Wojsko maszeruje.
W żołnierzu jest kula. A w kuli jest śmierć.
A w śmierci jest wszystko i nic nie ma w śmierci.
A w śmiechu jest smutek. W miłości jest kres.
Przy stole dziewczyna. W dziewczynie jest serce.
A w sercu jest żołnierz. W żołnierzu jest kula.
I ciało żołnierza już ziemia przytula.
I płacze dziewczyna. Mijają podróżni.
Noc chłodna przegląda się w szybach podłużnych.Kobieta w czerni
Trudno domyślić się ile ma lat
kobieta wiecznie ubrana na czarno.
Dzień przypadł do niej kiedy spotkać szła
syna co życie do ziemi zagarnął.
Drzewa. Wystrzały krwią w zieleń strzelały.
I wreszcie poczuł co to znaczy strach
chłopiec w okopie swą śmiercią zdumiony
– aż tak zdumiony że bólu nie słyszał.
A słyszał tyle że trudno mu współczuć.
Dzień przypadł do niej gdy naprzeciw szła.
Dzień przypadł do niej i przypadła cisza
i przywaliła zbyt nagłe cmentarze.
Kobieta w czerni. W ciszy. W lęku. W twarzy.
W ciszy. W dniu. W ciszy. I w bramie cmentarnej.
Kobieta pamięcioletnia.Wrażenia z wycieczki do muzeum
A tu widzimy bohatera:
jakże podobny w swym milczeniu
do światła uśpionego teraz
cieniem wspartego na ramieniu
daty – co z kurzu szaf wyrasta.
A tu widzimy rozstrzelanych:
tak rozstrzelanych że aż żywych
w takiej pamięci że słyszymy
krew rozchlapaną na papierze
i choć nie chcemy – umieramy.
A tu widzimy nasze ciała:
tak nasze że nie poznajemy
zamknięte w szklanych futerałach
i tak dalekie że aż bliskie
– aż w piersiach tępy ból czujemy.Wolny przekład z Szekspira
W oczy mi patrzysz wciąż tak samo
jak w tysiąc pierwszym roku rano
kiedy w szeroką moją suknię
twoje wplątało się kolano.
Miłość przez wieki się nie zmienia.
Kamień jak był tak jest z kamienia.
Rzeka jak była tak jest rzeczna.
I wieczna miłość jest odwieczna.
I myślisz o mnie wciąż tak samo
jak myślał książę z którym nieraz
huśtałam zwinnie się na drzewach
nadworną będąc jego damą.
Miłość przez wieki się nie zmienia.
Czas na mym życiu zdarł kopyta.
Jak mnie żegnałeś tak mnie żegnasz.
Jak mnie witałeś tak mnie witasz.
Z przekory czasu znów jesteśmy.
Jego wskazówek podopieczni.
Tik tak. Współcześni. Średnio-wieczni.
Tik tak. Weseli. Smutni. Sprzeczni.
Tik tak. Powoli światła gasną.
Tik tak. W miłości wiecznej zasnął
książę współczesny. Przeszły. I
współcześnie przeszły. Jakby nic
odchodzi chyłkiem. W noc wyrusza.
Jak gdyby w ręku trzymał jeszcze
swą rolę godną Poloniusza.* * *
Dotąd doszliśmy. Tu się rozwiązały
koniec z początkiem. Przekłady Homera
na brzegu siedząc przeglądamy teraz.
Nikt nie przypływa po nas. Puste oceany.
Spokój gwałtowny. Może to już sierpień.
Może strach. Rozegrany przez nas umiejętnie.
Jest mi tak jakby już było za późno.
Może to sierpień. Ale drzew tu nie ma
a sierpień zawsze dojrzewa na drzewach.
Nikt nie przypływa. Homerycki żart
i wiatr z kamieni nam wróży jak z kart.
Nikt nie przypływa.Pełnia
Przyjdź do mnie jeszcze
– już więcej nie przychodź.
Chcę widzieć cię jeszcze
– nie chcę widzieć wcale.
Zawsze myślę że łatwiej – gdyby łatwiej było –
zapełnić pustą beczkę z której dno ubyło.
Niekiedy wiem – gdy czuję pod stopami
ruch pokoleń i całą ich okrężną drogę
i całą ich stanowczość próżną między dolinami –
że zejdę nieco w lewo na rozstaje
i poprzez stado niezapominajek
w amfiladę pokoi wejdę
jak w historię.
I wtedy za mną przyjdź
– wtedy nie przychodź wcale.
I głośno czytaj mi Biblię
– milcz.
Brak mi wzroku na miejsca które sens przetrwały.
Na twarz bez profilu. Jest tak doskonała
że mogłaby już umrzeć.
Brak mi wiedzy że jestem bo jestem na pewno
sprawdzona jak ułamek. Mój ranny dylemat:
bądź ze mną dzisiaj
– nie bądź ze mną wcale.
Słucham jak trwale ustala się ziemia
i dzień niepełny.
W tym właśnie jest pełnia.Za tyle lat
Za tyle lat na ile będą wyglądać
o ile dojrzeją do mówienia o nich
za tyle lat powrócę popatrzeć na chwilę
dom mój krokiem skończonym przypomnieć.
Drzwi otwarte. Och przeciąg! Nie zamknąłeś mój drogi
i rozmowy nasze uleciały.
Teraz świat je podsłucha. Teraz świat je rozniesie.
Będą jeszcze raz umierały.
Jak niewiele się zmienia.
Pokój godny zaproszeń na herbatę.
W krzesłach lekko wytartych drżą jeszcze nasze cienie.
Już półcienie. Wypełzły przez lato.
Stół pokryty wyznaniem. Moim. Twoim. Już nie wiem.
Talon szczęścia. Niewykupiony.
Zawsze byłeś niedbały. Jeszcze kwiaty dla ciebie
stoją chude wyschnięte zdumione.
Jeszcze wiersze. Ach wiersze wsparte niemym porywem
teraz z ręki do ręki przenoszę.
Ale wiersze jak wiersze. Ale wiersze jak życie.
Może tylko trochę bardziej siwe.Niechętnie
A gdybym umarła naprawdę – nic by się nie działo.
Zebrałaby się rodzina z czarnymi chorągwiami.
Może by się im nawet przez chwilę płakać udało.
Słońce szłoby normalnie. A dzieci machając nogami
siedziałyby wysoko na chmurach.
Nikt nie przerwałby dzwonków spotkań telefonów
wyborów nowego Napoleona nowego Chagalla
nowego kapelusza na lato. A stara
Biblia byłaby nadal starą.
Może byś usiadł na chwilę
otworzył na oścież ręce
i patrzyłbyś patrzyłbyś patrzyłbyś.
Przez chwilę tylko. Nie więcej.
Dlatego
umieram niechętnie.List
Kiedy umrę napisz mi list.
Długi list – jak świat nieobeszły.
Napisz jak w życiu umierasz. Jak poetom
zbiory wierszy tego lata przeszły.
Jak otwierasz widoki przez okno.
Czy zapinasz na wietrze płaszcz.
I czy rzeki w deszczu jeszcze mokną
albo suche płyną odwrotnie.
I czy dalej się dziwisz że poeta W.
pisze tak bardzo podobnie jak poeta A.
I że pan w czerwonej koszuli lubi z tobą mówić.
I że dwa dodać dwa też równa się dwa.
Napisz jak chodzisz teraz:
ostrożniej? bardziej smutno? czy w berecie?
Napisz jak w życiu umierasz.
Na list twój czekam. Wiesz przecież.
A jeśli będę umiała
odpiszę ci i przez sen podam.
Albo przyjdę. Tak bardzo bym chciała.
Ale nie wiem jaka będzie pogoda.Bez tytułu
Nie czekaj na mnie. Pozamykaj drzewa.
Im wytłumaczysz. Pomyślane na to.
Liściom nic nie mów. Im mówić nie trzeba.
Niech się odwrócą w piątą stronę świata.
Drzwi pozamykaj. Już to im wystarczy.
Ale nie na klucz. Tylko tak na niby.
Wiatrowi powiedz. Wstrząśnie ramionami
i w noc powieje. To dobre alibi.
I powiedz oknom co pilnują domu
wiecznie z oczami swoimi na warcie.
Już wszystko. Więcej nie powiedz nikomu.
Odepchnij chmury pochmurne uparcie.
Nie czekaj na mnie i słów nie otwieraj.
Noc jest zbyt stroma. Stroń od takiej nocy.
Noc jest zbyt stroma i nie czekaj na mnie.
Dzisiaj nie przyjdę. Dziś muszę umierać.Alfabetyczny spis tytułów
11 września 2001
2001
31 grudnia 1999
8 października 1995
A jednak miłość
A myśmy biegli
Albatros i grawer
Album
Aldeburgh
Alergicy
Apteka
Autostopowicz
Babcia
Bajka
Balkon
Bez tytułu
Bez wyjścia
Bezludna wyspa
Bezradność
Boeing 704
Bóg prosi
Brzeg
Café Museum
Chłopcy
Chodzi o to
Chwila
Ciasto ze śliwkami
Cisza
Co jakiś czas
Coraz dalej
Córeczka Z.
Czarny Klasztor Nietoperzy
Czekam
Czy pamięta pan, panie profesorze…
Daltoniści
Depresja
Dlaczego tak się cieszysz że ocalałeś?
Dlatego
Do Marianny Büttrich
Do ptaka
Do widzenia ludzie
Dom
Dom Dziecka
Dom Spokojnej Młodości
Dom Spokojnej Starości
* * * (Dotąd doszliśmy…)
Droga pani Schubert…
Drzazga
Dwa listy
Dwugłos
Dyktando
Dyskoteka
Dzieci z moich wierszy
Dzieci
Dzień Żywych
Ech…
Egzamin
Ericsson, synku
Fakty
Gadulstwo świata
Gdzie Indziej
Gdzieś Tam
Głos
Głowa
Godziny poza godzinami
Grudzień
Grupa turystów
Hannah Arendt
Hasło
* * * (Historia znowu kiedyś…)
Honor tragedii
Hymn mgły
I po co ci ta śmierć
Instrukcja obsługi
Ja – Oni
Ja
Jesień
Jesteśmy
Jeszcze raz nasz komputer
Jeśli istnieje Bóg
John Keats
Kalwin
Karta gwarancyjna
* * * (Kiedy mówimy o starości…)
Kiedy w moim kraju umiera wielki poeta
Klamka
Kobieta w czerni
Kogut
Kolarze
Kombatanci miłości
Kraj podobny do innych
Kraków
Krzyk mody
Lekcja muzyki
Lekcja poezji
Lektury
Lęk (I)
Lęk (II)
List
Listy kondolencyjne, które przynosi ostatnio poczta…
Live Update
Ludzie dla początkujących
Mała dziewczynka podglądająca naród
Marcel
Martwa natura
Martwy punkt
Maszyna do zmywania naczyń
Mgła
Miasteczko Świat
Miasteczko
Miłość (I)
Miłość (II)
Miód
Młody Niemiec na spotkaniu autorskim
Mogę
Moi tłumacze
Moja samotność
Moja siostra
Moment nieuwagi
Może będzie lepiej
Może Bóg woli pączki
Może
Mój kraj
Mój przyjaciel ekstrawertyk
Mój przyjaciel introwertyk
Mówię do mojego kraju
My 1998
My
Myjnia samochodowa
Na brzegach
Na przejściu granicznym
Na spotkaniu autorskim
* * * (Na Twój pogrzeb…)
Naciśnij Enter
Nad brzegiem koncertu
Nadzór
Naleśniki z serem
Nasz komputer
Nauka
Nerwica
Nic nie jest pewne
Nie planujmy podróży
* * * (Nie uratowała mnie powódź…)
* * * (Nie zostałem wybitnym mężem stanu…)
Niechętnie
Niedorzeczność
Niedyskrecja
Nieobecność
Niepewność
Nikt
Nowy Jork miasto porwane
Nowy wiek
Numer Jeden
O czym myśli dziewczyna na lekcji gramatyki języka polskiego
Obywatel małego kraju
Od tej chwili
Odezwa
Oko jastrzębia
On
Oni
Opera mydlana
Opera
Orkiestra
Ostatnie słowa
Ostrzeżenie
Otchłań
Otchłań, która nas łączy…
Pamięć
Pan Schmetterling czyta Thomasa Bernharda
Pełnia
Peron
Pewność
Pierwsza miłość
Pierwszy dzień wiosny
Pismo poety
Placebo
Plama
Po latach
Początek tygodnia
Podczas świąt
Poeta
Poeta? Zbrodniarz? Szaleniec?
Pogłos
Pogoń
Pogrzeb
Pomarańcza Newtona
Pomarańcza Newtona. Epoka
Pomarańcza Newtona. Grawitacja
Pomarańcza Newtona. Los
Pomarańcza Newtona. Nieskończoność
Pomarańcza Newtona. Pochodzenie
Pomnik
Popołudnie
Postscriptum
Powieść, którą mógłbym dla pani napisać…
Próba
Prywatna własność
Przechowalnia ciemności
Przed sklepem
Przeprowadzka
Przesłanie
Przesłuchanie
Psi węch
Puchar
Pucharowa środa
Pytania na spotkaniu autorskim
Razem
Recepta
René wrócił
Ręce
Rozum
Rtęć
Ruch
Ruszają konie
S.O.S.
Sekwens
Sen
Siedemnaście rudych wiewiórek
Sklepy zoologiczne
Sokowirówka
Solista
Spinoza
Spokój
Sprawy miłości intymnej
Sprint
Stagnacja
Stamtąd
Stół rodzinny
Stypendyści czasu
Sufler
Susza
Sytuacja
Szalona
Szeregowcy miłości
Szpak
Szyby
Świt
Tak samo
Takie czasy
Tamto
Telefoniczna sekretarka
Testament
Tragarze
Tramwaj
Trąbki
Trochę włóczki
Trójkąt
Trzęsienie ziemi
Tu pracuję
Tu
Turyści słów
Ucz się śmierci
Udźwignąć noc
Uwaga: stopień
W popielicach mgły
Wady wzroku
* * * (Warto umrzeć…)
Według zegara kwiatowego Linneusza
Widzę je wszędzie
Wolność
Wolny przekład z Szekspira
Wrażenia z wycieczki do muzeum
Wspólnicy zielonego wiatraczka
Wybaczcie mi to
Wybieramy wolność
Wyjście awaryjne
Wypadek
Wyznanie mężczyzny od którego kobieta odchodzi jak lato i powraca jak lato
Z cyklu: Wielkie awarie
Z daleka
Z listu (I)
Z listu (II)
Z listu (III)
Z podróży (I)
Z podróży (II)
Z podróży (III)
Z sennika
Za tyle lat
Zachwyt
Zaćmienie księżyca
Zakon turystów
Zaloty
Zapach
Zaręczyny
Zawdzięczam życiu
Zdarzenia
* * * (Zdobądź się wreszcie na jakiś ludzki krok…)
Ziemska siłownia
Zło
Zły dzień
Znak zapytania
Zwątpienie
Zwierzenia emigranta
Zwierzenia kurtyzany
Zwierzenia racjonalisty
Życiorys
Żywi nie są cierpliwi