Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Witamy w zatrutym kielichu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Witamy w zatrutym kielichu - ebook

To było prawdziwe błogosławieństwo, że Jamie Galbraith zgodził się doradzać nam w ministerstwie finansów, w okresie naszej historycznej walki przeciwko skrajnej gospodarczej bezrozumności, w jej skrajnie mściwej postaci. Mieć w Jamesie bliskiego przyjaciela to już niemal szczyt szczęścia.
Janis Warufakis, były Minister Finansów Grecji
Kryzys gospodarczy w Grecji to katastrofa na skalę międzynarodową, a jednocześnie jeden z najbardziej wyjątkowych dramatów polityczno-monetarnych naszych czasów. Kłopoty finansowe małego europejskiego kraju stały się zagrożeniem dla euro jako takiego, a jednocześnie ujawniły słabość ideału jedności europejskiej. Rozwiązania proponowane przez liderów Europy stały się zarzewiem wojny na dumne słowa i przyczynkiem do walki o utrzymanie swojego na wierzchu. Jak twierdzi znany ekonomista James K. Galbraith rozwiązania te nie mogą się sprawdzić, ponieważ opierają się na niewłaściwych przesłankach. To właśnie hipokryzja partnerów europejskich skłoniła byłego ministra finansów Grecji Janisa Warufakisa do powitania Galbraitha jako swojego doradcy w Atenach słowami: „Witamy w zatrutym kielichu”.
Galbraith przedstawia nam fascynujący, pouczający i inspirujący zbiór tekstów – listów oraz prywatnych notatek kierowanych do amerykańskich i greckich urzędników. Prezentuje również wcześniej niepublikowane eseje – w których poddaje analizie sam kryzys, jego przyczyny, przebieg oraz sens, jak również zasadność samego programu oszczędności narzuconego greckim obywatelom. W pełnych emocji, mocnych słowach autor rozprawia się z polityką gospodarczą, która jego zdaniem „budzi moralne obrzydzenie”. Stara się otworzyć światu oczy i przedstawić opisywane wydarzenia jako współczesną grecką tragedię, która swoją skalą wykracza dalece poza granice jednej małej gospodarki.
Przewracając kartki tej książki, oczy otwierają się coraz szerzej. Każdy czytelnik sam może dojść do prawdy oraz przekonać się, kto czemu jest winien, kto za co powinien odpowiadać, a tym samym jak nader często sprymitywizowane są medialne przekazy i jak przekłamane bywają niektóre komentarze „znanych ekonomistów” oraz gazetowych, telewizyjnych i internetowych „ekspertów”, zabierających głos w sprawie greckiej sagi. Także w Polsce. Miejmy nadzieję, że ta książka utrudni im czarowanie i omamianie zainteresowanych osób, których przecież nie brakuje, a których zapewne będzie jeszcze więcej wraz z pojawianiem się kolejnych faz trwającego dramatu i ich kulminacyjnych momentów.
Z przedmowy prof. Grzegorza W. Kołodko
Nie sposób nie zgodzić się z Jamesem Galbraithem, gdy pisze on, że grecki kryzys gospodarczy to jeden z największych dramatów ekonomiczno-politycznych naszych czasów (…), a zarazem wielki sprawdzian dla euro. Podziwiam profesora Galbraitha za jego wkład w rozwój teorii ekonomii, ale również za to, że nie dał się skuć w kajdany ideologii i potrafi trzeźwo oceniać rzeczywistość. W pełni zgadam się z jego wnioskami.
Giuseppe Guarino, były Minister Finansów Włoch
Lektura tekstów Jamesa K. Galbraitha pozwala odświeżyć umysł, a jednocześnie także pogodzić się z rzeczywistością. Zatruty kielich to historia prawdziwa. W tym kielichu faktycznie była szczypta cykuty. Pocieszenie możemy jednak czerpać z tego, że przynajmniej znamy prawdę.
Michel Rocard, były Premier Francji

Kategoria: Politologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-18920-4
Rozmiar pliku: 651 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Wprowadzenie

Dramat rozgrywający się dziś w Grecji sięga korzeniami straszliwych czasów okupacji niemieckiej z lat 1940–44, a także porzucenia i zdrady, jakiego później dopuścili się wobec partyzantów Brytyjczycy oraz wojny domowej, która w rezultacie wybuchła w kraju. Stanowi on również wynik zamachu stanu z 1967 roku, w wyniku którego dyktatorską władzę w kraju objęli popierani przez CIA czarni pułkownicy. Ma on również związek z polityką Andreasa Papandreu, który w latach osiemdziesiątych XX wieku stworzył w Grecji współczesne państwo opiekuńcze. Nie rozegrałby się, gdyby nie zwrot w stronę Europy, który zapoczątkował Konstatinos Karamanlis i kontynuował Papandreu, gdyby nie kolejne gorszące zamówienia wojskowe i inwestycje budowlane finansowane przez banki, gdyby nie finansowe matactwa mające na celu ukrycie przed światem faktu, że Grecja nie spełnia kryteriów przystąpienia do strefy euro – i gdyby nie finansowany z zadłużenia okres wzrostu, który nastąpił po przyjęciu wspólnej waluty w 1999 roku. Można by zatem powiedzieć, że katastrofa od dawna wisiała w powietrzu.

Gdyby jednak do tego się to wszystko sprowadzało, to inną, choć równie przekonującą, historię, trzeba by opowiedzieć także w odniesieniu do Hiszpanii, która przeżyła wojnę domową dziesięć lat wcześniej; Irlandii, w której wojna domowa wybuchła jeszcze dekadę wcześniej; jak również Portugalii, która się z tym problemem nigdy nie zmagała. Trzeba by w jakiś sposób wyjaśnić, dlaczego każdy z tych krajów popadł w kryzys dokładnie w tym samym momencie i dlaczego nie wydarzyło się to w innych państwach o równie dramatycznej przeszłości, choćby we Francji, która przecież też nie grzeszy przywiązaniem do cnót biznesowych, czy w Niemczech. Nade wszystko jednak trzeba by wówczas poszukiwać odpowiedzi na inne zasadnicze pytanie. Dlaczego mianowicie kryzys dotknął peryferyjne kraje strefy euro, oszczędził zaś inne państwa, takie jak Polskę czy Chorwację, które zdecydowały się na pozostanie przy własnej walucie?

W 1919 roku John Maynard Keynes napisał: „Europa to twór wewnętrzne solidny. Francja, Niemcy, Włochy, Austria i Holandia, Rosja, Rumunia i Polska żyją w rytm bicia jednego serca, a strukturalnie i cywilizacyjnie stanowią zasadniczo jedną całość”. Stwierdzenie to było oczywiście nieprawdziwe przez pierwsze siedemdziesiąt lat po tym, jak zostało sformułowane. Pogrążona w kryzysie Europa stawiała na autarkię, a potem wybuchła wojna, w wyniku której kontynent podzieliła żelazna kurtyna. Dokonał się podział, który większości ludzi urodzonych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku, zwłaszcza w Ameryce, wydawał się trwały. Ostatecznie jednak żelazna kurtyna runęła w 1989 roku i Niemcy ponownie stały się gospodarczą potęgą, położoną w centrum Europy i stanowiącą trzon wspólnej waluty, mocnego pieniądza wzorowanego na złotym standardzie oraz marce niemieckiej.

Potem nastąpił okres niezwykłego rozwoju, który z perspektywy czasu wydaje się zupełnie zrozumiały, ale w swoim czasie niestety nie był przewidywany. W obliczu braku waluty, która mogłaby zyskiwać na wartości w stosunku do walut wykorzystywanych przez partnerów handlowych, w Niemczech doszło do wzrostu produktywności oraz wzmocnienia kompetencji technicznych tego kraju, co przełożyło się na spadek kosztów eksportu w ujęciu realnym. W tym samym czasie w związku z brakiem waluty, która mogłaby stracić na wartości, europejscy partnerzy handlowi Niemiec, dysponujący stabilną siłą nabywczą i łatwym dostępem do kredytu, odnotowywali adekwatny wzrost popytu na niemieckie dobra. Niemcy starali się hamować wewnętrzny wzrost płac, podczas gdy w pozostałych krajach wynagrodzenia i koszty pracy rosły. Przepływowi dóbr z Niemiec na inne rynki towarzyszył również przepływ zadłużenia, czy to pośrednio w relacji z państwowymi nabywcami broni, czy infrastruktury (jak to miało miejsce w Grecji), czy pośrednio za sprawą boomu w sferze budownictwa mieszkaniowego oraz komercyjnego (jak w przypadku Hiszpanii czy Irlandii). We wszystkich tych przypadkach zaburzenie równowagi przepływu dóbr skutkowało proporcjonalnym narastaniem zadłużenia. W przypadku Grecji zjawisko to przybrało po prostu postać skrajną. Historia grecka jest zatem tak naprawdę historią europejską, w której – jak we wszystkich historiach europejskich – pierwsze skrzypce grają Niemcy.

Nawet jeśli pomoże nam to zrozumieć, dlaczego Europa i Euroland pogrążyły się w kryzysie, to nadal jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego problem pojawił się wszędzie mniej więcej w tym samym czasie, czyli około roku 2010. Przyczyn tego zjawiska należy dopatrywać się w kryzysie finansowym z lat 2007–09, czyli globalnym załamaniu mającym swoje epicentrum w Stanach Zjednoczonych. Ten z kolei kryzys ma własne źródła w postaci złożonej historii deregulacji i wycofywania nadzoru, która ciągnie się już od czterdziestu lat – pod okiem kolejnych prezydentów, od Reagana aż po George’a W. Busha – a która ostatecznie znalazła finał w postaci poważnego zepsucia i zniszczenia amerykańskiego rynku kredytów hipotecznych. Europejczycy odczuli skutki tego kryzysu w dwojaki sposób: po pierwsze jako nabywcy amerykańskich papierów wartościowych zabezpieczonych kredytami hipotecznymi, po drugie zaś w związku z analogicznymi procesami wewnętrznej deregulacji i wycofywania nadzoru realizowanymi przez tradycyjnie blisko ze sobą powiązane europejskie elity bankowe i państwowe. Nikogo nie powinno więc dziwić, że gdy w świecie finansów nastąpił kryzys, europejskie banki postanowiły uwolnić się od czynników ryzyka (w postaci zadłużenia publicznego i prywatnego krajów peryferyjnych) i zwróciły się do swoich rządów narodowych z prośbą o pomoc w realizacji tego przedsięwzięcia. Nikogo nie powinno też dziwić, że rządy krajowe w naturalny sposób przedkładają bezpieczeństwo swoich banków ponad konsekwencje, które w związku z tym poniesie Grecja. W pewnym sensie dramat grecki to zatem nic więcej jak tylko znamienny skutek uboczny globalnej katastrofy bankowo-finansowej.

Począwszy od 2010 roku, potężne siły uczestniczące w tej grze wyżywały się na bardzo niewielkiej scenie. Republika Grecka, kraj wysp i półwyspów położony na odległych obrzeżach Europy, zamieszkany przez zaledwie 3 procent europejskiej populacji, stanowiący źródło niespełna 2 procent ogólnej produkcji brutto całego kontynentu. Była ona jednak – i nadal jest – sceną, na której pewne zjawiska zarysowują się w skrajnej postaci. Grecja odnotowywała największe deficyty w całej przedkryzysowej Europie, znacznie przekraczające 10 procent PKB. Została też zmuszona do wprowadzenia zdecydowanie najdalej idących reform, w wyniku czego w ciągu zaledwie kilku lat udało jej się wygenerować nadwyżkę budżetową. Stało się to za sprawą ograniczenia wydatków publicznych, zatrudnienia i wysokości emerytur, a także zwolnienia ponad 300 tysięcy urzędników. Grecja doświadczyła również największego upadku gospodarczo-społecznego, tracąc ponad 25 procent swojego dochodu. Sytuacja nadal pozostaje bardzo trudna. Kraj ma za sobą pięć lat rekordowo wysokiego zadłużenia zagranicznego w stosunku do PKB, a także rekordowo wysokiej stopy bezrobocia. Od 2010 roku codzienne życie w Grecji toczy się w warunkach ogromnego stresu, kraj zmaga się z rosnącym odsetkiem bezdomnych, narastającą emigracją i zwiększonym wskaźnikiem samobójstw. Wszystkie te zjawiska stanowią niewątpliwy psychologiczno-społeczny skutek katastrofy ekonomicznej.

Związki mojej rodziny z Grecją mają siedemdziesięcioletnią historię. Można śmiało założyć, że mój ojciec i Andreas Papandreu spotkali się po raz pierwszy w latach czterdziestych, a w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku znali się jako ekonomiści pracujący odpowiednio na Harvardzie i w Berkeley. W kwietniu 1967 roku mój ojciec interweniował u Lyndona Johnsona, ratując tym samym Andreasa przed egzekucją z rąk czarnych pułkowników (o drugiej nad ranem zadzwonił telefon, a głos po drugiej stronie powiedział: „Zadzwoń do Kena Galbraitha i powiedz mu, że powiedziałem tym greckim draniom, żeby trzymali ręce z dala od tego sukinsyna, ktokolwiek by to był”). Do Grecji jeździłem w dzieciństwie, a potem pojechałem tam po raz pierwszy dopiero w 2006 roku, z zamiarem wystąpienia podczas gali organizowanej na cześć Andreasa w dziesiątą rocznicę jego śmierci. Wspomniane powyżej słowa stanowiły puentę wypowiedzi, którą przyszło mi wygłosić w atmosferze niemal nabożnej czci przed dużą grupą ponurych ludzi reprezentujących środowiska polityczne i uniwersyteckie, a także przed całą rodziną Papandreu.

Gdy w październiku 2009 roku Jeorjos Papandreu został powołany na stanowisko premiera, postanowiłem przyjąć jego zaproszenie. Miałem jechać do Grecji, aby zobaczyć kraj i mu doradzać, ale przede wszystkim po to, aby mu udzielić moralnego wsparcia. Podczas kilku kolejnych wizyt odegrałem raczej mało istotną rolę. Formuła państwa opiekuńczego straciła rację bytu wraz z zahamowaniem wzrostu gospodarczego w związku z narastającym szybko zadłużeniem i kryzysem finansowym. W maju 2010 roku Papandreu był zmuszony wdrożyć program oszczędnościowy. Była to cena, jaką musiał zapłacić za ogromną pożyczkę niezbędną do ratowania przed upadkiem greckich banków, istotnie zaangażowanych w niespłacalne kredyty greckiego państwa. Za sprawą tej pożyczki władzę w dziedzinie polityki gospodarczej kraju przejęła grupa instytucji kredytodawców, w skład której wchodzili Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy – czyli niesławna trojka. Program oszczędnościowy miał teoretycznie zapewnić Grecji możliwość obsługi nowego i starego zadłużenia.

W tamtym okresie dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego, francuski socjalista Dominique Strauss-Kahn, uchodził powszechnie za postępowca, a także przyszłego lidera postępowej Francji. Jego czar miał wkrótce prysnąć, co stanowiło zapowiedź ujawnienia złudnej natury całej piramidy marzeń i urojeń – takich jak New Deal, Green New Deal czy Plan Marshalla – rozpatrywanych przez postępowców przez krótką chwilę po wybuchu kryzysu finansowego. W rzeczywistości przedstawiciele MFW, jak również członkowie zarządu z krajów takich jak choćby Australia, Chiny czy Szwajcaria, wiedzieli już wtedy doskonale, że grecki dług jest niespłacalny. Strauss-Kahn zignorował ich zastrzeżenia, żeby przeforsować udzielenie kredytu rekordowego w historii MFW, jeśli chodzi o stosunek wysokości pożyczki do kwoty danego kraju (Grecja osiągnęła poziom stanowiący trzydziestodwukrotność swojej kwoty, czyli udziałów w Międzynarodowym Funduszu Walutowym). Polityczne powody takiej decyzji były dość jednoznaczne, choć nikt ich oczywiście nie podawał. Chodziło o to, aby ratować nie Grecję, lecz banki. Poza tym Strauss-Kahn snuł marzenia o fotelu prezydenckim i w związku z tym liczył na wdzięczność francuskich bankierów.

Podobnymi pobudkami kierował się Jean-Claude Trichet, ówczesny prezes Europejskiego Banku Centralnego, również teoretycznie socjalista, a jednocześnie wieloletni przyjaciel francuskich bankierów. W 2010 roku Trichet zdecydował się na interwencyjny zakup greckich obligacji na otwartym rynku po znacznie zaniżonej cenie, która dzięki temu trochę wzrosła. Ponieważ obligacje znajdujące się w posiadaniu EBC podlegają wykupowi po cenie nominalnej, spowodowało to długoterminowe obciążenie kredytowe Grecji. Gdyby do tego nie doszło, zadłużenie z tego tytułu zostałoby pomniejszone w 2012 roku, gdy grecki dług został częściowo zrestrukturyzowany. W ten sposób Europa i MFW dopuściły się oszustwa finansowego – przyznały nowe kredyty bankrutowi, aby odłożyć w czasie straty, których nie dało się uniknąć. Pracami francuskiego rządu kierował wówczas teoretycznie bardziej konserwatywny prezydent Nicolas Sarkozy. Ani on, ani jego minister finansów Christine Lagarde nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń w związku z tą decyzją. Nie zrobiła tego również niemiecka kanclerz Angela Merkel.

W ten sposób udało się uratować francuskie i niemieckie banki, a także greckie filie francuskich banków (w których księgach zapisana została znaczna część greckiego długu publicznego). Odpowiedzialność za niespłacalne długi Grecji przeszła na MFW i EBC, a także na kilka nowych mechanizmów bilateralnego kredytowania, a mianowicie Europejski Instrument Stabilności Finansowej (EFSF), a później Europejski Mechanizm Stabilności (ESM). Wzięły one na siebie zarządzanie pożyczkami udzielanymi w istocie przez podatników z całej strefy euro, w tym również podatników z krajów mniej zamożnych od Grecji, takich jak choćby Słowacja. Zamiast zdecydować się na komercyjny odpis zadłużenia i dokapitalizować francuskie, niemieckie oraz greckie banki, pod kontrolą czynników zewnętrznych dokonał się w Grecji eksperyment na ogromną skalę, polegający na prowadzeniu polityki gospodarczej przez kartel wierzycieli.

W celu przeprowadzenia tej operacji MFW musiał sprzeniewierzyć się własnym zasadom w dwóch kwestiach. Po pierwsze, musiał uznać grecki dług za „spłacalny”, co stanowi warunek podstawowy inwestycji ze strony Funduszu. Po drugie, w prognozach co prawda słusznie przewidywano, że daleko idące reformy fiskalne skutkować będą recesją w 2011 roku, spodziewano się jednak spadków zaledwie na poziomie około 5 procent PKB, a także pełnego odbicia do 2013 roku. Pracownicy, a także niektórzy członkowie zarządu MFW przestrzegali jednak, że w rzeczywistości może to wyglądać znacznie gorzej – i mieli rację. W kolejnych latach PKB Grecji spadł o 25 punktów procentowych i już się nie podniosło. Wskaźniki obniżyły się bardziej niż w którymkolwiek z pozostałych krajów europejskich i mniej więcej dwukrotnie bardziej niż podczas najgorszej recesji, jaka miała miejsce po wojnie w którymkolwiek z krajów świata zachodniego. Stan gospodarki można by porównywać z okresem wielkiego kryzysu lat trzydziestych XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej niż po upadku Związku Radzieckiego.

Wiosną 2011 roku dobiegł mnie prometejski głos przemawiający z Grecji z niezrównaną siłą i jasnością na temat sytuacji kraju. Należał on do Janisa Warufakisa, Greka z podwójnym, australijskim i greckim paszportem, z angielskim wykształceniem w dziedzinie filozofii, marksizmu i matematyki. Janis aktywnie blogował i zdecydowanie krytykował rozwiązania ostrożnościowe. Wspólnie z moim startym przyjacielem, byłym deputowanym brytyjskiej Partii Pracy Stuartem Hollandem, napisał broszurę zatytułowaną „Modest Proposal”, w której przedstawione zostały pomysły na stabilizację sytuacji w Europie w ramach obowiązujących traktatów. Jest to szczegółowe, niezwykle przemyślne i praktyczne opracowanie, w którym zawarte zostały wnioski bliskie moim poglądom. Uznałem, że chciałbym go poznać osobiście.

Okazja pojawiła się w październiku 2011 roku, gdy przyjechałem do Aten wygłosić przemówienie (a także spotkać się z Papandreu w ostatnich dniach jego urzędowania – rzecz miała miejsce na krótko przed wielkim dramatem, jaki w nieodległej przyszłości miał się rozegrać w związku z odwołanym referendum). Janis zaprosił mnie wówczas na gościnny wykład w ramach seminarium doktoranckiego, które prowadził na uniwersytecie w Atenach. Wkrótce później to on przyjechał do Austin, aby wygłosić przemówienie otwierające podczas organizowanej przeze mnie konferencji na temat przyszłości strefy euro. Z inicjatywy dziekana LBJ School Roberta Hutchingsa zaledwie kilka miesięcy później Janis został zaangażowany do prowadzenia gościnnych wykładów w Teksasie. Przybył na miejsce w styczniu 2013 roku. W ten sposób rozpoczął się dwuletni okres naszej bliskiej współpracy, w ramach którego wziąłem udział w pracach nad ostateczną wersją opracowania „Modest Proposal” i przyczyniłem się do organizacji drugiej edycji konferencji na temat strefy euro w Austin, tym razem z udziałem wówczas świeżo powołanego przywódcy Syrizy, czyli Koalicji Radykalnej Lewicy, uchodzącego za niebezpiecznego radykała i politycznego autsajdera Aleksisa Tsiprasa.

Aleksisa poznałem w Atenach w 2012 roku, a potem spotkaliśmy się w czerwcu 2013 roku w Salonikach, w dniu zamknięcia przez rząd – rzekomo ze względów oszczędnościowych – publicznego radia i telewizji ERT. Decyzja ta w praktyce pozbawiła Grecję dostępu do radia i telewizji pozostających poza rękami prywatnych oligarchów. Pracownicy stacji zdecydowali się na okupację budynków i dalej prowadzili emisję za pośrednictwem internetu. Wraz z Janisem pojechałem wówczas do okupowanej siedziby głównej telewizji ERT, gdzie spotkaliśmy się z Tsiprasem. Rewolta wisiała w powietrzu.

Wieczorem 25 maja 2014 roku, czyli w dniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, znajdowałem się wraz z Aleksisem i Janisem w siedzibie głównej Syrizy. To tam dowiedziałem się, że partia uzyskała najlepszy wynik w kraju. Dwa dni później po prywatnym lunchu z Aleksisem i jednym z jego bliskich współpracowników Nikosem Pappasem (późniejszym ministrem stanu) wspólnie z Janisem udaliśmy się do mieszkania jego żony Danae Stratou, aby tam nakreślić projekt odezwy do kanclerz Angeli Merkel, wzywającej ją do uznania werdyktu wyborców i wydania zgody na objęcie przewodnictwa nad Komisją Europejską przez Jeana-Claude’a Junckera. Nie chodziło bynajmniej o to, że Juncker wydawał się być odpowiednim człowiekiem na to stanowisko – z pewnością nim nie był, zważywszy, że przez całe życie reprezentował raj podatkowy – w przeciwnym jednak razie zakończone właśnie powszechne wybory na to stanowisko zupełnie straciłyby swoje znaczenie. Kilka godzin po tym, jak Syriza opublikowała swoje oświadczenie, Merkel wycofała swój sprzeciw. Nie do końca wiadomo, czy i ewentualnie jaki związek istniał między tymi dwoma wydarzeniami.

Tamtej jesieni w Austin Janis i ja wspólnie przyglądaliśmy się triumfom Syrizy w greckich sondażach wyborczych, wyczekując pełnych napięcia dni pod koniec grudnia, kiedy to zgodnie ze specyfiką greckiej konstytucji miała zapaść decyzja o tym, czy parlament zostanie rozwiązany i czy zostaną rozpisane nowe wybory. Cała sprawa miała związek z kwalifikowaną większością głosów niezbędną do powołania nowego prezydenta Republiki Greckiej. Jak się okazało, takiej większości nie udało się zgromadzić, a wybory zostały zaplanowane na 25 stycznia. Janis zrezygnował więc z angażu w Teksasie i powrócił do Aten, aby ubiegać się o miejsce w parlamencie. Został wybrany, uzyskując największą liczbę głosów w całym kraju. 26 stycznia został ministrem finansów. Dostałem wtedy od niego e-mail: „Przyjeżdżaj do Grecji najszybciej, jak się da”.

Dotarłem na miejsce 8 lutego. Janis zdążył już w tym czasie odbyć swoją pierwszą (sławną) podróż do Paryża, Londynu i Berlina. Zwrócił na siebie uwagę mediów, stawiając się na 11 Downing Street w skórzanej kurtce. Tego wieczoru posiedzenie parlamentu miało się rozpocząć od expose premiera. Wszedłem mało zachęcającym wejściem do ministerstwa finansów, a następnie zdezelowanymi windami dotarłem na szóste piętro do gabinetu ministra. Pomieszczenie byłoby zupełnie niepozorne, gdyby nie to, że z okien roztaczał się niesamowity widok na budynek parlamentu stojący po drugiej stronie Placu Sindagma. Tamtego wieczoru w pomieszczeniach zajmowanych przez ministra pracowały tylko dwie sekretarki, poza tym nie było tam nikogo. Nie było również żadnych służbowych komputerów, żadnych dokumentów. Bezprzewodowy internet miał zostać uruchomiony dopiero następnego dnia. Na półce za biurkiem ministra ktoś zostawił ikonę. Jak się okazało, stała ona w tym samym miejscu jeszcze pięć miesięcy później. Pierwsze słowa, jakie skierował do mnie przyjaciel, brzmiały: „Witamy w zatrutym kielichu”.

Tamtego wieczoru przeszliśmy wspólnie przez plac, żeby wysłuchać wystąpienia Aleksisa. Janis zrzekł się ochrony (potem zgodził się na asystę w cywilnych ubraniach), odesłał również masywne niemieckie limuzyny, z których korzystali jego poprzednicy. Sam wolał jeździć do pracy (a także ogólnie poruszać się po Atenach) na swojej Yamasze. Od razu stało się jasne, że ten człowiek nie potrzebuje ochrony – o jego bezpieczeństwo dba bowiem jedenaście milionów zwolenników. Kierowcy trąbili lub zatrzymywali się, żeby uścisnąć mu dłoń. Grupki uczennic otaczały go wianuszkiem. Kierowcy miejskich autobusów zatrzymywali pojazdy i otwierali okna, aby mu zasalutować. Na każdym kroku ktoś go nagrywał telefonem. Pośród całego tego zamieszania Janis stale zadawał sobie pytanie: „Czy oni wszyscy nadal tu będą, gdy zamkną się banki?”. W drodze powrotnej Janis zdołał uciec dziennikarzom, ale natknął się na zabiedzoną kobietę w średnim wieku. Zatrzymał się mniej więcej na pięć minut i słuchał jej, trzymając ją za rękę. Powiedziała mu, że pracowała jako sprzątaczka i została niezgodnie z prawem zwolniona dwa lata wcześniej, a teraz szuka pracy dla córki. „Co ja mam z tym zrobić?”, zastanawiał się Janis, chowając do kieszeni CV córki tej kobiety.

Tamtej pierwszej nocy wyszliśmy, żeby coś zjeść, dopiero o drugiej nad ranem. Długo szukaliśmy otwartego lokalu, aż w końcu w odległości mniej więcej półtora kilometra znaleźliśmy kawiarenkę obsługującą zazwyczaj pracowników nocnej zmiany oraz ludzi, którzy postanowili spotkać się dopiero późną nocą. Wszyscy goście lokalu podchodzili do nas po kolei, aby uścisnąć dłoń nowemu ministrowi (dwa dni później w pewnej tawernie podszedł do nas właściciel i na naszych oczach podarł rachunek). Janis twierdził, że zapomniał o potrzebie jedzenia. Po drugiej nocy w jego towarzystwie musiałem iść na śniadanie sam, o wpół do dziewiątej wieczorem! Trzeciego dnia siedzieliśmy w pracy do piątej nad ranem, przygotowując dokumenty na jego pierwszą wizytę w Brukseli. Gdy potem z rana wybraliśmy się w naszą pierwszą wspólną (a moją jedyną) motocyklową podróż z ministerialną ekipą na lotnisko, naszym oczom ukazał się dość nietypowy widok ateńskich wzgórz przyprószonych śniegiem.

Nie pełniłem wówczas w greckim ministerstwie finansów żadnej zasadniczej funkcji. Janis Warufakis miał bowiem własnego specjalistę od kwestii gospodarczych, własnego fachowca od polityki, a nawet własnego redaktora przemówień. Nie znam się na kwestiach technicznych, tym bardziej że praca w ministerstwie – wszelkie sprawy związane z obsługą zadłużenia i pobieraniem podatków – odbywa się w języku greckim. Ja tam pojechałem jako przyjaciel, pełniłem więc nieoficjalną rolę i nie pobierałem żadnego wynagrodzenia. Mogłem pomagać przy tworzeniu dokumentów o charakterze politycznym, wspierałem też moich przyjaciół w informowaniu bądź zbywaniu międzynarodowej prasy, a także w kontaktach z niektórymi przedstawicielami amerykańskiego rządu, w tym szczególności amerykańskiego skarbu państwa, Systemu Rezerwy Federalnej, a (później) także Białego Domu. Jako bezpośredni obserwator mogłem relacjonować – w komentarzach pisemnych i ustnych – sytuację, co zresztą wielokrotnie czyniłem. Nie zajmowałem się żadnymi poufnymi sprawami, nie otrzymywałem też poufnych informacji, choć czasem miewałem z nimi styczność, w związku z pracami nad kolejnymi wersjami dokumentów oraz oficjalnych stanowisk. Zmieniło się to dopiero, gdy Janis poprosił mnie o koordynację prac związanych z realizacją ćwiczenia intelektualnego pod hasłem „Plan B”. Chodziło o scenariusz wyjścia ze strefy euro, który miał powstać na wypadek, gdyby negocjacje zakończyły się fiaskiem. Te działania należało zachować w ścisłej tajemnicy – i tak też się stało. Całą sprawę Janis ujawnił dopiero po złożeniu rezygnacji.

W tamtych miesiącach niewiele czasu spędzałem w Atenach. W lutym przebywałem tam zaledwie przez trzy dni, po czym wraz z całym rządem udałem się do Brukseli, gdzie spędziliśmy bardzo nieprzyjemny tydzień w bardzo napiętej atmosferze. W marcu znów udało mi się wcisnąć kilka dni między wykładami w Brukseli i w Londynie, potem zaś wróciłem do Grecji dopiero na początku czerwca. W kwietniu i maju pracowałem w Teksasie, Waszyngtonie i Paryżu, przez cały czas pozostając w bliskim kontakcie z kolegami z Londynu, Zurychu, Sztokholmu, Los Angeles i Nowego Jorku (korzystając z różnych możliwości pracy wirtualnej). Ostatni miesiąc dramatu, rozgrywający się między 4 czerwca a 7 lipca, miałem jednak okazję obserwować już z greckiej ziemi (część czasu spędziłem na Krecie), z zaledwie tygodniową przerwą na wyjazd do Włoch, gdzie znalazłem się w troskliwych rękach mojego bliskiego przyjaciela, byłego włoskiego ministra finansów, Giuseppe Guarino.

Ogólna chronologia wydarzeń przedstawia się w sposób następujący. W warunkach politycznego zamieszania, jakiego Europa Zachodnia nie widziała już pewnie od pięciu dekad, w wyniku wyborów 25 stycznia do władzy doszła Syriza, która bezzwłocznie powołała rząd, zawierając w tym celu koalicję z małą prawicową partią Niezależnych Greków zwaną ANEL. Była to frakcja ksenofobiczna i homofobiczna, z którą Syrizę łączyła wyłącznie niechęć do programu oszczędnościowego. ANEL doskonale nadawała się na koalicjanta, ponieważ jej przedstawiciele skłonni byli wyrzec się wszystkich swoich postulatów, byle tylko dorwać się do władzy. Otwierające posiedzenie parlamentu odbyło się 8 lutego, a już 12 lutego rząd poleciał do Brukseli, aby tam rozpocząć negocjacje. Sprawa była pilna, ponieważ poprzedni rząd – kierowany przez Antonisa Samarasa, a popierany przez koalicję konserwatywnej Nowej Demokracji oraz partii PASOK pod wodzą Papandreu – w porozumieniu z wierzycielami zastawili na nową ekipę wiele pułapek. Chodziło konkretnie o różne terminy płatności, a także datę zakończenia całego programu pomocy finansowej wyznaczoną na 28 lutego.

Grecy postawili sobie więc za cel przesunąć ten termin, żeby zyskać więcej czasu na negocjowanie nowych warunków przy zachowaniu wsparcia finansowego dla systemu bankowego, niezbędnego do uniknięcia katastrofy w tym sektorze. Po długich przepychankach 20 lutego Grekom udało się wynegocjować tymczasowe porozumienie. Delegacja sformułowała również kilka warunków o charakterze politycznym, domagając się w szczególności natychmiastowego wycofania natrętnych i apodyktycznych przedstawicieli „trojki” z ateńskich ministerstw. Ostatecznie udało się wynegocjować dość nietypowe porozumienie, na mocy którego zespoły miały prowadzić negocjacje w sprawach technicznych w ateńskich hotelach, podczas gdy rozmowy o charakterze politycznym miały się toczyć wyłącznie w Brukseli. Wierzycielom takie ograniczenia nie przypadły do gustu, ponieważ w ten sposób stali się oni niewidoczni dla greckiej opinii publicznej. Grekom również nie było to specjalnie na rękę, ponieważ wymagało utrzymywania zespołu ludzi w Brukseli niemal przez całe pięć miesięcy. Ostatecznie zespół zdecydował się okpić Warufakisa w kluczowych kwestiach, a z chwilą ogłoszenia nowych wyborów w sierpniu George Chouliarakis, lider tego zespołu, tymczasowo zastąpił go na stanowisku.

Negocjacje obejmowały kwestie należące do czterech obszarów. W każdym z nich nowy rząd początkowo wyznaczył sobie „czerwoną linię”, to znaczy stanowisko, z którego pod żadnym pozorem nie zamierzał rezygnować. W sferze makroekonomicznej podstawowy problem sprowadzał się do poszukiwania odpowiedzi na pytanie: „Ile oszczędności?”. Kluczem do odpowiedzi okazał się cel definiowany jako „nadwyżka pierwotna”, chodziło zatem o to, aby wpływy z podatków przekraczały wydatki publiczne (rachunki te nie uwzględniały płatności z tytułu odsetek i kwoty głównej długu publicznego). Gdyby udało się dokonać restrukturyzacji odsetek w taki sposób, aby pozostawały one na względnie niskim poziomie, a w praktyce zostały w znacznej mierze odroczone aż do lat dwudziestych XXI wieku, znaczna nadwyżka pierwotna mogłaby się stać źródłem środków niezbędnych do spłaty zadłużenia, a tym samym obniżenia stosunku zadłużenia do PKB Grecji, co teoretycznie miało skutkować przywróceniem pośredniego dostępu do rynków obligacji prywatnych. W związku z tak zdefiniowanym celem wierzyciele oczekiwali nadwyżki pierwotnej na poziomie 4,5 procent PKB. Wypracowanie takiej nadwyżki miało nastąpić na skutek znacznych podwyżek VAT oraz ograniczenia wydatków. Problem polegał na tym, że wszelkie tego typu działania były z góry skazane na porażkę, ponieważ w warunkach kryzysu gospodarczego podnoszenie podatków i ograniczanie wydatków skutkuje adekwatnym zmniejszaniem PKB i wzrostem stosunku zadłużenia do PKB. Grecja przez wiele lat kręciła się w tym błędnym kole, a od 2009 roku stosunek zadłużenia do PKB wzrósł ze 100 do 170 procent, mimo że samo zadłużenie zdecydowanie nie zwiększyło się o 70 procent. Państwo znajdowało się w stanie bankructwa i tak naprawdę nie dało się nakreślić realistycznego scenariusza, w ramach którego to zadłużenie dałoby się spłacić (nawet po restrukturyzacji z 2012 roku). Wierzyciele orientowali się w sytuacji, ale postanowili ignorować fakty. Jak to ujął jeden z obserwatorów: „Instytucje się makroekonomią nie zajmują”.

Drugim wrażliwym tematem były emerytury. Grecja to kraj ludzi względnie zaawansowanych wiekiem, który nie wypracował skutecznego systemu ubezpieczenia na wypadek bezrobocia. Wraz z nastaniem kryzysu wielu ludzi zagrożonych utratą pracy zdecydowało się na wcześniejszą emeryturę, co spowodowało skokowy wzrost kosztów wypłaty tych świadczeń. Jednocześnie w związku z bezrobociem oraz wzrostem zatrudnienia w szarej strefie (szacowanym w 2015 roku nawet na 30 procent) obniżeniu uległy wpłaty składek do systemu emerytalnego, a ponadto w związku z ograniczeniem zadłużenia publicznego w 2012 roku środki na wypłatę świadczeń dla osób starszych zmniejszyły się mniej więcej o połowę. Koszt emerytur jako odsetek PKB osiągnął bardzo wysoki poziom około 16 procent, mimo że świadczenia emerytalne zostały obniżone o 44–49 procent, a mediana greckiej emerytury wynosząca 650 euro miesięcznie tylko nieznacznie przekraczała kwotę wyznaczającą próg ubóstwa. Wielu emerytów otrzymywało wypłaty w wysokości zaledwie 350 euro. Wierzyciele domagali się dalszych cięć, rząd zaś opierał się tym żądaniom.

Trzecia zasadnicza kwestia dotyczyła greckiego rynku pracy. Wierzyciele nalegali na obniżenie minimalnych stawek wynagrodzenia za pracę oraz uelastycznienie przepisów regulujących funkcjonowanie związków zawodowych i zawieranie porozumień zbiorowych. W wyniku takich zmian grecka klasa pracująca, zaliczająca się do najbardziej wojowniczo nastawionych w Europie, miałaby utracić znaczną część swoich przywilejów. Jako uzasadnienie ekonomiczne przywoływano konieczność doprowadzenia do „wewnętrznej dewaluacji” w celu „przywrócenia konkurencyjności”. Pociągnęło to za sobą dwojakiego rodzaju problemy. Po pierwsze, obniżenie wynagrodzeń i dochodów bez równoległego złagodzenia obciążeń z tytułu zadłużenia prywatnego (choćby hipotecznego) skutkuje pogorszeniem sytuacji kredytowej, a w rezultacie niejednokrotnie bankructwem i licytacją z majątku. Na tym właśnie polega problem „deflacji długu”, który znacząco nasilił się w Grecji do roku 2014, kiedy to odnotowano spadki zarówno w obszarze cen, jak i nominalnych zarobków. Po drugie, obniżce wynagrodzeń nie towarzyszył spadek cen, których za swoje dobra żądały greckie przedsiębiorstwa. Wiele z nich podniosło po prostu marże zysku, inkasując różnicę dla siebie i (zapewne w wielu przypadkach) wyprowadzając ją z kraju. Oczekiwany wzrost eksportu i konkurencyjności nie nastąpił, a rzekoma poprawa bilansu handlowego miała związek z radykalnym spadkiem konsumpcji, a co za tym idzie również importu.

Czwarty obszar negocjacji stanowiła prywatyzacja. Syriza jest ideologicznie przeciwna, a w każdym razie głęboko sceptyczna wobec prywatyzacji jako strategii ekonomicznej. Nowy rząd zrezygnował jednak z prowadzenia tej dyskusji na płaszczyźnie filozoficznej, sięgając po argumenty natury bardziej pragmatycznej. Podkreślano, że grecki rząd powinien zachować udziały w większości prywatyzowanego majątku, że proces powinien zostać przeprowadzony bez pośpiechu (aby uzyskać godziwe ceny) oraz że należy unikać sytuacji, w której przedsiębiorstwa użyteczności publicznej (a więc między innymi dostawcy energii elektrycznej czy wody) uległyby po prostu przekształceniu w prywatne monopole. W przypadku portu w Pireusie, który został sprzedany chińskiej państwowej firmie Cosco, mieliśmy do czynienia z niesamowicie ciekawym postmodernistycznym chichotem historii, albowiem lewicowy rząd kapitalistycznego kraju zdołał narzucić pewne normy w zakresie prawa pracy prawicowej firmie z kraju komunistycznego.

Poza tym podczas rozmów poruszano jeszcze wiele innych kwestii, choćby związanych z organizacją greckiego urzędu statystycznego oraz organów podatkowych (oraz nadzorem nad nimi), z funkcjonowaniem służby publicznej (w szczególności zaś z decyzją rządu o przywróceniu do pracy dwóch tysięcy sprzątaczek, które zostały zwolnione niezgodnie z prawem za czasów premiera Samarasa), jak również strukturą stawek VAT obowiązujących w branży hotelarsko-restauracyjnej i na wyspach greckich. W Europie ogólnie się przyjęło, że na wyspach obowiązują obniżone stawki VAT, z jakiegoś jednak powodu wierzyciele sprzeciwiali się takiemu stanowi rzeczy w przypadku Grecji. Pojawiły się również kwestie bardzo szczegółowe, jak choćby ta dotycząca daty ważności mleka (w Grecji termin przydatności do spożycia wynosił w przypadku mleka trzy dni; wierzycielom zależało na wydłużeniu jej do siedmiu, aby zapewnić szerszy dostęp do rynku producentom nabiału z Danii), jak również możliwości przejmowania aptek przez sieci handlowe. W przypadku większości tego typu kwestii można wskazać co najwyżej pobieżny związek danego zagadnienia z „konkurencyjnością” Grecji, a fakt ich poruszenia stanowi raczej skutek działania lobbystów z krajów północnoeuropejskich. Tak czy owak, wierzyciele wykorzystali te sprawy jako pretekst do przedstawienia swoich żądań subtelnym językiem „reform strukturalnych”.

Poza tym warto wspomnieć o kwestii, która nigdy nie została poruszona przy stole negocjacyjnym. Chodzi mianowicie o wielkość i strukturę greckiego zewnętrznego długu publicznego. Najogólniej rzecz ujmując, problem sprowadzał się do tego, że jako warunek uruchomienia jakiegokolwiek programu finansowego MFW wymaga przeprowadzenia analizy spłacalności długu i potwierdzenia, że stosunek zadłużenia do GDP wykazuje tendencję spadkową. MFW sprzeniewierzył się własnej zasadzie w 2010 roku i teraz zarówno pracownicy, jak i członkowie zarządu reprezentujący kraje spoza Europy starali się za wszelką cenę nie dopuścić do powtórki z tamtych wydarzeń. W 2012 roku uzgodniono co prawda znaczne obniżenie odsetek należnych oraz odroczenie spłaty większości kwoty głównej zadłużenia, ale MFW i tak przekonał Grecję, że musi ona kontynuować proces restrukturyzacji. Europejscy wierzyciele, w szczególności zaś Niemcy i EBC, nawet nie chcieli o tym słyszeć. Dla nich dalsza restrukturyzacja greckiego zadłużenia była jak otwarte wyznanie pierwotnego grzechu, który wynikał z niechęci do odpisu części zadłużenia w obliczu rozpoczynającego się kryzysu.

Rozpoczęły się negocjacje. Marzec się skończył, rozpoczął się kwiecień. Z czasem grecka delegacja coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że w rzeczywistości żadne negocjacje się nie toczą. Grecy przygotowywali stanowisko, które zwykle zawierało pewne ustępstwa na znak dobrej woli, a następnie prezentowali je brukselskim instytucjom. Zawsze w krótkim czasie otrzymywali tę samą odpowiedź: „To nie wystarczy”. Kontrpropozycja jednak nie padała. Wierzyciele w nieoficjalnych komunikatach skarżyli się dziennikarzom, że Grecy nie przedstawiają konkretnego stanowiska, że marnują czas, skupiając się na robieniu wrażenia i prowadzeniu gierek. Leniwi krytycy przy różnych okazjach wspominali, że Janis interesuje się ekonomiczną teorią gier, zapominając jednak doprecyzować, że jako teoretyk ekonomii zajmował wobec tej teorii stanowisko krytyczne. Niemiecka prasa i greckie media prywatne rozpoczęły kampanię czarnego PR-u. Brytyjskie gazety, w szczególności „Guardian” oraz „Financial Times”, przedstawiały światu angloamerykańskiemu swoją relację z wydarzeń w Brukseli. W obronie Greków występowali tylko nieliczni komentatorzy, w tym między innymi błyskotliwy Amrose Evans-Pritchard z eurosceptycznego „Telegraph”, Wolfang Munchau z „Financial Times” oraz Larry Elliott z „Guardiana”.

23 marca w Rydze europejscy ministrowie finansów rzucili Janisowi prawdziwą kłodę pod nogi. Ktoś puścił w świat nieprawdziwą informację, z której wynikało, że wszyscy uczestnicy spotkania się od niego odwrócili. Ponieważ spotkania Eurogrupy mają charakter prywatny, nie ma oficjalnego protokołu, na podstawie którego można by w jakikolwiek sposób zaprzeczyć tym doniesieniom, w związku z czym od tego momentu pozycja Janisa w greckim rządzie zaczęła się osłabiać. W otoczeniu premiera zawiązała się też „wewnętrzna trojka”, której przedstawiciele przekonywali, że Grecja powinna przyjąć każdą ofertę, która zostanie jej ostatecznie przedstawiona – i że w związku z tym negocjacje powinny sprowadzać się do kolejnych ustępstw, począwszy od przyjęcia zasady wysokiej nadwyżki pierwotnej na poziomie 3,5 procent, mimo wszystko znacznie lepszej niż oczekiwane przez wierzycieli 4,5 procent. Zgoda na taki warunek, która zapadła pierwotnie w kręgach politycznych w bliskim otoczeniu premiera, oznaczała w istocie podniesienie podatków oraz cięcie wydatków, a jednocześnie osłabiała argumenty przemawiające za redukcją zadłużenia.

Potem Grecja zgodziła się na dalsze ustępstwa, ale nic to nie dało. Wierzyciele byli w stanie zaakceptować tylko jeden wynik rozmów, a mianowicie powrót do porozumienia w jego wersji z 2014 roku bez istotniejszych zmian. Ich sytuacja negocjacyjna uległa zasadniczemu wzmocnieniu w momencie, gdy Grecji skończyły się pieniądze.

Od samego początku tego procesu los Grecji spoczywał w rękach Europejskiego Banku Centralnego. Źródło finansowania greckich banków stanowiły greckie obligacje skarbowe dyskontowane bezpośrednio w EBC – na mocy klauzuli przyjętej w celu ukrycia przed światem faktu, że te papiery dłużne były w istocie papierami śmieciowymi. 4 lutego 2015 roku EBC wycofał tę klauzulę, zmuszając greckie banki do korzystania z innego rozwiązania, a mianowicie z awaryjnego wsparcia płynnościowego realizowanego za pośrednictwem greckiego banku centralnego. Zakres stosowania tego wsparcia podlegał pewnym limitom, które EBC podnosił potem nieznacznie mniej więcej co tydzień, aby co rusz przypominać właścicielom środków zdeponowanych w greckich bankach, że ich pieniądze nie są w żadnym razie bezpieczne. W tym samym okresie banki spoza Grecji zamknęły swoje linie kredytowe, w jeszcze większym stopniu skazując banki greckie na łaskę EBC. Zarówno właściciele depozytów, jak i bankowcy świetnie zdawali sobie z tego sprawę, a począwszy od grudnia kampania strachu związana z wyborami tylko nasilała w ludziach lęki i obawy. Cała ta nowa aktywność finansowa właściwie uległa wygaszeniu, jeszcze zanim gabinet Tsiprasa przejął władzę.

Równocześnie państwo greckie musiało zmierzyć się z koniecznością spłaty zadłużenia, które w normalnych okolicznościach podlegałoby refinansowaniu. Tym razem jednak wierzyciele się na to nie zgodzili, w związku z czym Grecja została zmuszona do wyczerpania swoich rezerw i pozyskania środków od miast, uniwersytetów i szpitali, a także wstrzymania wypłat pieniędzy należnych jej dostawcom, aby zaspokoić astronomiczny głód gotówki zgłoszony przez instytucje kredytujące. Grecja podjęła stosowne kroki i zgromadziła w sumie kwotę 3,5 miliarda euro, aż w końcu na początku czerwca skończyły jej się pieniądze. W związku z powyższym trzeba było odroczyć planowaną płatność na rzecz MFW. Zastosowano w tym celu rozwiązanie zakładające łączne regulowanie wszystkich należności z danego miesiąca, które zostały przesunięte na koniec miesiąca. Grecja odczuwała więc naciski w każdym obszarze: pod presją znalazły się banki, a także rząd, wkrótce miał się też zakończyć program pomocowy. W związku z powyższym delegacja negocjatorów pod wodzą Efklidisa Tsakalotosa znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji. Wszystko sprowadzało się do granic, które Aleksis Tsipras bardzo jednoznacznie określił na samym początku w czterech podstawowych kwestiach (nadwyżka pierwotna, rynek pracy, emerytury i prywatyzacja). Teraz miało się okazać, czy uda się go zmusić do przekroczenia tych granic.

Z niepokojem oczekując rozstrzygnięcia tej sprawy, Janis Warufakis poprosił mnie pod koniec marca o rozpoczęcie prac nad „Planem B” (który my roboczo nazywaliśmy „Planem X”), czyli ogólnym scenariuszem postępowania w przypadku fiaska negocjacji i zmuszenia Grecji do opuszczenia strefy euro. Pracowałem nad tym planem przez mniej więcej sześć tygodni, korzystając z pomocy księgowych i prawników, dysponując bardzo niewielką wiedzą na temat warunków lokalnych. Dla mnie było to pod wieloma względami ćwiczenie o charakterze czysto akademickim, ponieważ sprowadzało się do czytania, przeprowadzania analiz i formułowania wniosków na podstawie cudzych publikacji. Podszedłem bowiem do tego wyzwania jako teoretyk.

Z uwagi na polityczną wrażliwość tego zagadnienia projekt należało utrzymywać w ścisłej tajemnicy, w związku z czym mieliśmy tylko ograniczone możliwości w zakresie komunikacji i pozyskiwania źródeł. Ani przez chwilę nie mieliśmy złudzeń, że wyjście ze strefy euro w atmosferze konfliktu przyniesie mało pozytywne skutki, ale w miarę tworzenia listy kolejnych potencjalnych problemów i wyzwań, scenariusz malował się w coraz ciemniejszych barwach. Ogarnął nas taki pesymizm, że z perspektywy czasu mogę teraz powiedzieć, że zapewne przesadziliśmy w ocenie problemów, zapomnieliśmy zaś uwzględnić kilka potencjalnie obiecujących możliwości ich rozwiązania. Ostatecznie wszystko to okazało się być bez znaczenia. Jak się później dowiedziałem, na wysokim szczeblu odbyło się co prawda jedno spotkanie w tej sprawie, ale premier nie zwrócił się do nas z prośbą o przedstawienie wniosków, a prace nad zagadnieniem zakończyły się ze względów praktycznych jedynie przedłożeniem długiego memorandum na początku maja.

W ostatecznym rozrachunku los Grecji zależał od układu sił politycznych w Europie, nie zaś od rozstrzygnięcia jakichkolwiek technicznych dylematów natury gospodarczej ani też od taktyk negocjacyjnych. Układ sił politycznych zdecydowanie nie sprzyjał Grecji. W krajach wschodniej Europy oraz w Finlandii władzę sprawują rządy prawicowe, jednoznacznie przeciwne greckiej lewicy, a w krajach bałtyckich i w Słowacji atmosferę dodatkowo podgrzewa świadomość względnej zamożności Grecji. Hiszpanie, Portugalczycy i Irlandczycy obserwują wzrost pozycji lewicowej opozycji (Podemos, Blok Lewicy, Sinn Fein), w związku z czym sprzeciwiają się wszelkim ustępstwom, które mogłyby dodatkowo podsycać ogień tych ruchów. Niemcy oraz instytucje muszą bronić swoich władz oraz ideologii. Ani ministrowie finansów Eurogrupy, ani technokraci średniego szczebla oddelegowani przez Komisję Europejską, EBC czy MFW nie wykazywali woli, ale też nie mieli ani formalnych, ani intelektualnych kompetencji do tego, aby przyjąć argumenty przedstawiane przez Greków. Dla takich ludzi argument to tylko formalność, liczy się bowiem to, kto płaci rachunki i kto oddaje głosy.

Dlatego też Grecja postawiła na strategię zakładającą przeniesienie decyzji na „poziom polityczny”, czyli do świata wielkiej polityki – do świata sporu, który rozgorzał na linii Stany Zjednoczone – Rosja w sprawie Ukrainy. W rzeczywistości europejskiej oznacza to przedstawienie rozwiązania kryzysu jako sprawdzianu kompetentności niemieckiego przywództwa. W związku z powyższym grecka dyplomacja zmuszona była związać wszystkie swoje nadzieje z mało obiecującą osobą kanclerz Angeli Merkel.

Droga do Merkel prowadziła po części bezpośrednio, po części przez Paryż i Rzym, po części przez Waszyngton. Nie bez przesady można powiedzieć, że przyjaciele Grecji podejmowali na wszystkich tych frontach heroiczny wysiłek, wcale zresztą nie bezowocny. Prezydentowi Obamie zdarzyło się kilkakrotnie podnieść słuchawkę i wyrazić kilka ciepłych słów, poza tym jednak rząd amerykański dysponował tylko ograniczoną mocą sprawczą i nawet tej niewielkiej mocy nie wykorzystał. Ostatecznie Merkel nie udało się przekonać. Ona przez cały czas brała pod uwagę scenariusz, w którym brutalnie rozprawi się z Tsiprasem, Warufakisem i Syrizą. Tę właśnie drogę wybrała ze względu na zamieszanie z referendum ogłoszonym 28 czerwca w związku z fiaskiem negocjacji. Warto podkreślić, że Merkel nie po raz pierwszy doprowadziła do upadku lewicowy grecki rząd, a Syriza i tak utrzymała się przy władzy znacznie dłużej niż PASOK.

Do Grecji wróciłem z tygodniowego wyjazdu do Włoch 3 lipca, w okresie gorączki referendalnej. W ministerstwie finansów zastałem przygnębionego Janisa, który miał żal, że rząd nie zdecydował się prowadzić energicznej kampanii na „Nie”. Wyrażał zdumienie, że grecka telewizja prowadzi tak intensywną kampanię wzmagania lęków i zastraszania ludzi (które sam nazywał terroryzmem). Spodziewał się zwycięstwa opcji „Tak”. Sam nie podzielałem jego opinii, a dwa wiece zorganizowane jeszcze tego samego wieczoru utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam rację. Na wiecu przeciwników porozumienia – największym zgromadzeniu publicznym w historii Republiki Greckiej – Janis od razu został porwany przez tłum. Ja przyjechałem na miejsce metrem i od razu znalazłem się wśród tłumu, stając się częścią beznamiętnego zbiorowiska zdeterminowanych, ale mało rozemocjonowanych ludzi. Zaledwie chwilę później dwóch starszych mężczyzn wyciągnęło do mnie ręce: „Dziękujemy za to, co pan robi dla Grecji”.

Teksty zamieszczone w tej książce to relacja z wydarzeń, które rozegrały się w tamtych latach i miesiącach poprzedzających owo imponujące „Nie” wypowiedziane 5 lipca przez 61,5 procent głosujących, rezygnację Janisa 6 lipca oraz późniejszą kapitulację rządu wobec żądań zgłoszonych przez wierzycieli 13 lipca, poprzedzających nowe memorandum, podział wewnętrzny Syrizy, a ostatecznie także rezygnację Aleksisa Tsiprasa i nowe wybory, w wyniku których doszło do reform w pierwotnej koalicji zawartej między Syrizą a partią ANEL. Nikt do końca nie wie, co się wydarzy na scenie politycznej w Grecji w ciągu kolejnych kilku lat. Na razie jednak gospodarcze kości zostały rzucone, a decyzje polityczne zapadły, więc pozostaje nam czekać na ich rezultaty. Aby ten proces zatrzymać, potrzeba by nowej, jeszcze potężniejszej rewolty, na którą się na razie nie zanosi.

Co się zatem wydarzy? W kwestiach gospodarczych nie można niczego nigdy przewidywać z całkowitą pewnością. Grecja to mały kraj, w związku z czym jakaś przypadkowa inwestycja zagraniczna, boom turystyczny czy kryzys wojskowy mogą wiele zmienić w jej rzeczywistości. Najprawdopodobniej jednak nic takiego się nie wydarzy, a tym samym greckie firmy i gospodarstwa domowe będą stopniowo podążać ciągle tą samą ścieżką prowadzącą w dół. Niedostateczne wpływy z podatków będą powodować ograniczanie wydatków państwa, a niespłacone kredyty staną się przyczynkiem do licytacji z majątku. Kolejne bankructwa spowodują w końcu przejęcie systemu bankowego przez instytucje zagraniczne. Kraj tymczasem będzie podlegać kolejnym przeobrażeniom, wyprzedając nieruchomości oraz inne aktywa znajdujące chętnych nabywców. Z dumnego i samowystarczalnego europejskiego kraju Grecja przeistoczy się w twór przypominający raczej, powiedzmy, karaibskie państwa zależne od Stanów Zjednoczonych. Fachowcy będą z Grecji wyjeżdżać, a robotnicy albo również wybiorą emigrację, albo będą żyć w coraz większej nędzy. Chyba że zdecydują się walczyć…

Czy kogoś to naprawdę obchodzi, skoro wcześniej w ten sam sposób potraktowano już wiele innych krajów? Skoro poza wąskim gronem marzycieli wszyscy wiedzą, że tak się to właśnie robi? Być może nie. Tyle że Grecja jest nam z jakiegoś powodu bliższa niż wiele innych krajów. Dobrze ją znamy i mocno nam się kojarzy z zasadniczą koncepcją demokracji, a do tego – czy nam się to podoba, czy nie – pozostaje ważnym członkiem europejskiej rodziny. Ten kraj nas pociąga i pewnie dlatego słowa wypowiedziane przez Keynesa w 1919 roku w odniesieniu do Niemiec pobrzmiewają teraz z tak wielką mocą:

„Polityka (…) upokarzania milionów istot ludzkich i pozbawiania szczęścia kolektywnie całego narodu powinna budzić wstręt i oburzenie. Powinna budzić wstręt i oburzenie, nawet gdyby dało się ją realizować, nawet gdyby nas w jakiś sposób wzbogacał i nawet gdyby nie niosła ze sobą szkód dla kultury życia w Europie”.

Tę uwagę należałoby uzupełnić jeszcze dwoma argumentami, równie doniosłymi i szlachetnymi. Pierwszy z nich odnosi się do osoby Janisa Warufakisa, w którym Grecy mieli przez pięć miesięcy kompetentnego rzecznika, zdolnego sprawnie reprezentować ich interesy i zwracać na nie uwagę całego świata. Takich ludzi nie ma wielu. Po drugie, warto zauważyć, że Grecy nie wahali się wyrazić swojego sprzeciwu, gdy mieli ku temu okazję. Powiedzieli „Nie”, a gdy to mówili, byli gotowi ponieść tego konsekwencje.

My w związku z tym mamy obowiązek – obowiązek moralny – okazać im solidarność.

Treść esejów zawartych w tej książce zasadniczo nie uległa zmianie od czasu ich publikacji. Dodałem jedynie tu i tam przypisy, aby pewne rzeczy doprecyzować bądź wyjaśnić potencjalnie nieczytelne odniesienia. Bynajmniej nie twierdzę, że wszystkie opinie przedstawione na kolejnych stronach okazały się słuszne. Uważam natomiast, że zachowanie ciągłości narracji pozwoli czytelnikowi lepiej zrozumieć, w jaki sposób ja odbierałem na bieżąco kolejne odsłony greckiego dramatu.

Townshend, Vermont

1 września 2015
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: