Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkie drogi prowadzą do Kairu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszystkie drogi prowadzą do Kairu - ebook

Jedna z najlepiej sprzedających się książek Amazonu.

Powieść bijąca rekordy popularności New York Times.

Jest rok 2011. Amerykański dyplomata Emmet Kohl zostaje zamordowany chwilę po tym, kiedy żona wyznaje mu, że miała romans. Pełna wyrzutów sumienia kobieta postanawia odnaleźć zabójców męża –wyrusza do Egiptu, gdzie prosi o pomoc swojego dawnego kochanka – Stana Bertolliego, agenta CIA.

W tym samym czasie młody analityk CIA, Libijczyk Jibril Aziz, stara się zapobiec przejęciu przez USA kontroli nad powstaniem w jego rodzinnym kraju. Do Egiptu jedzie także Omar Halawi, pracujący przez lata dla egipskiego wywiadu. Drogi bohaterów krzyżują się w Kairze.

Wszystkie drogi prowadzą do Kairu to wybitna powieść szpiegowska, która ma duże szanse stać się jednym z klasyków gatunku. Autor, odwołując się do aktualnej sytuacji na świecie, buduje pełną napięcia powieść z niezwykle trafnie nakreślonym tłem politycznych intryg. Mroczny świat i pełnokrwiste postacie spodobają się wszystkim miłośnikom wymagającej literatury.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-069-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Dwadzieścia lat temu, zanim ich podróże nabrały wymiaru politycznego, Sophie i Emmett spędzili miesiąc miodowy w Europie Wschodniej. Rodzice obojga byli temu przeciwni, ale Harvard zaszczepił w nich ciekawość świata. Kiedy telewizory w pokojach ich akademików przekazywały obrazy upadku ZSRR, oglądali je z takim zaangażowaniem, jakby to ich kraj odzyskiwał wolność. Patrzyli na rozwój wypadków z mylnym przekonaniem, że oni też, do spółki z Ronaldem Reaganem, przyczynili się do rozpadu sowieckiego imperium. Kiedy w 1991 roku wzięli ślub, oboje czuli, że przyszedł czas na rundę honorową.

Sophie, w przeciwieństwie do Emmetta, nigdy nie była w Europie i bardzo chciała zobaczyć kawiarnie lewobrzeżnego Paryża, o których tyle czytała. „Ale to w Europie Wschodniej dzieje się historia”, powiedział Emmett. „To mniej wydeptany szlak”. Już na wczesnym etapie ich związku Sophie nauczyła się, że życie jest ciekawsze, kiedy udziela się jej entuzjazm Emmetta, więc i tym razem się nie opierała.

Poczekali do września, żeby ominąć sierpniową falę turystów, i ostrożnie zaczęli podróż od spędzenia czterech dni w Wiedniu, tym jałowym mieście tortów weselnych i muzeów. Ulice pełne były powściągliwych, lecz sympatycznych Austriaków, którzy chodzili szerokimi alejami i brukowanymi deptakami, zajęci ważniejszymi sprawami niż oszołomieni amerykańscy turyści. Sophie sumiennie targała ze sobą przewodnik Lonely Planet i oboje zwiedzali Stephansdom, Hofburg, Kunsthalle, kawiarnie Central i Sacher. Emmett opowiadał o Grahamie Greenie i filmowaniu Trzeciego człowieka, o czym czytał przed podróżą.

– Wyobrażasz sobie, jak to miasto musiało wyglądać tuż po wojnie? – zapytał ją ostatniego dnia, kiedy siedzieli u Sachera. Emmett ściskał wysoki kufel piwa i spoglądał przez okno kawiarni. – Zdziesiątkowana ludność. Mieszkańcy żyli jak szczury. Choroby i głód.

Patrząc na lśniące bmw i mercedesy, sunące przed górującym nad okolicą budynkiem opery, zupełnie nie umiała sobie tego wyobrazić. Nie pierwszy raz zastanawiała się, czy aby nie brakuje jej polotu, który u Emmetta wydawał się naturalny. Polotu i entuzjazmu. Zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem. Chłopięca twarz i okrągłe, kasztanowe oczy. Zabłąkany kosmyk włosów na czole. Piękny, pomyślała i dotknęła obrączki, do której jeszcze się nie przyzwyczaiła. Oto mężczyzna, z którym postanowiła spędzić resztę życia.

Odwrócił się od okna i zauważył, że mu się przygląda.

– Hej. Co się stało?

Wytarła łzy, uśmiechnęła się i tak mocno zacisnęła dłoń na jego palcach, że obrączka boleśnie wbiła się jej w ciało. Przyciągnęła go do siebie i powiedziała szeptem:

– Chodźmy do pokoju.

Zapłacił rachunek, niezdarnie odliczając szylingi. Entuzjazm, wyobraźnia i oddanie – to te cechy najbardziej uwielbiała w Emmetcie Kohlu, bo jej samej ich brakowało. Harvard kazał jej wątpić we wszystko i Sophie podjęła to wyzwanie. Traktowała prawą i lewą stronę politycznego sporu z takim samym sceptycyzmem. Gdy Emmett rozprawiał na temat historii i stosunków międzynarodowych, ona tylko słuchała, oczarowana nie tyle jego wiedzą, ile wiarą. W co wierzyła ona sama? Nie bardzo wiedziała. W porównaniu z nim była tylko w połowie dorosła. Przy nim miała nadzieję dojrzeć i stać się lepsza.

Wśród faktów historycznych i egzotycznych języków zawsze czuła się gorsza od swojego nowego męża, w sypialni jednak role się odwracały. Więc ilekroć ogarniało ją zwątpienie, ciągnęła go do łóżka. Emmett uwielbiał być wykorzystywany w ten sposób i nigdy się nie zastanawiał nad źródłem jej nagłych impulsów erotycznych. Był piękny i inteligentny, ale żałośnie niedoświadczony. Za to ona odebrała naukę sztuki miłosnej od perkusisty w zespole punkowym, asystenta francuskiego profesora historii i – w ciągu jednego weekendu eksperymentów – od przyjaciółki z Wirginii, kiedy ta odwiedziła ją w Bostonie.

Wrócili zatem do pokoju hotelowego. Tam najpierw Sophie pomogła Emmettowi zrzucić ubranie, a potem pozwoliła, żeby patrzył z drżącymi dłońmi, jak sama się rozbiera. Znów czuła się wtedy pełnowartościowa. Była dziewczyną, która nie wierzy w nic, dającą pokaz chłopcu, który wierzy we wszystko. Ale kiedy leżeli spleceni pod kołdrą, ciało przy ciele, zdała sobie sprawę, że się myli, że jednak w coś wierzy. Wierzy w Emmetta Kohla.

Nazajutrz pojechali pociągiem do Pragi. Nawet brudny wagon z nieczynną, śmierdzącą toaletą nie był w stanie jej zniechęcić. Wręcz przeciwnie: miała wrażenie, że dopiero teraz wyruszyli w prawdziwą, ekstremalną podróż.

– Tak wygląda reszta świata – powiedział Emmett, patrząc z uśmiechem na posępnych, nerwowych Czechów, przytulonych do toreb z papierosami, alkoholem i innymi luksusowymi produktami przeznaczonymi na sprzedaż w ojczyźnie.

Na granicy strażnicy wyciągnęli na peron starszą kobietę i dwóch młodych mężczyzn, którzy tam zostali i w milczeniu patrzyli na oddalający się pociąg. Sophie poczuła wtedy, że dotyka prawdziwego życia.

Nakazała sobie w duchu bycie czujną i chłonięcie wszystkiego.

Baśniowa podupadła architektura Pragi dodawała im otuchy i w dobrym nastroju pili tanie piwo w podziemnych knajpach oświetlonych świecami. Sophie próbowała ubrać w słowa swoje podniecenie. Było coś niesamowitego w tym, że ona, dziewczyna z małego amerykańskiego miasteczka, wylądowała w takim miejscu. Była córką handlarza drewnem z Wirginii. Dotychczas podróżowała tylko na Wschodnie Wybrzeże, teraz była wykształconą, zamężną kobietą zwiedzającą blok wschodni. To ją zadziwiało, ale kiedy tylko próbowała wytłumaczyć to mężowi, wszystkie słowa wydawały się jej nieodpowiednie – Emmett był zawsze tym bardziej wygadanym. Uśmiechnął się, wziął jej dłoń w swoją i powiedział, że rozumie. Przeszło jej wtedy przez myśl, że traktuje ją protekcjonalnie.

– Trzymaj się mnie, mała – powiedział swoim najlepszym Bogartem.

Trzeciego dnia kupił jej miniaturowe popiersie Lenina. Śmiali się z niego, idąc zatłoczonym mostem Karola między pomnikami czeskich królów, którzy obserwowali ich w nieruchomym upale. Oboje byli podchmieleni i chichotali, patrząc na podobiznę wodza rewolucji. Sophie wymachiwała Leninem w przód i w tył jak lalkarz kukiełką. W promieniach słońca twarz Emmetta mocno poróżowiała. Po latach Sophie dobrze to pamiętała.

Wtedy zobaczyli chłopca.

Pojawił się znikąd, miał siedem, może osiem lat. Wyłonił się z tłumu turystów i szedł bez słowa w stronę Sophie. Nagle wyrwał jej Lenina. Szybko pobiegł slalomem między ludźmi, minął malarza siedzącego przed sztalugą rozstawioną przy krawędzi mostu. Sophie przestraszyła się, że chłopiec przeskoczy przez barierkę. Emmett ruszył w jego stronę i w tej samej chwili znowu zobaczyli popiersie. Chłopiec przez moment trzymał je nad głową, a potem rzucił do wody. Zawisło przez sekundę w powietrzu, zanim spadło.

– Ty mały gnojku – wymamrotał Emmett.

Wyjrzeli za balustradę – po Leninie nie było śladu. Chłopiec też zniknął. Później, wracając do hotelu, Sophie nie mogła się pozbyć wrażenia, że zrobiono z nich głupców. Uczucie to towarzyszyło jej przez resztę wyjazdu, w Budapeszcie, podczas niezaplanowanego wypadu do Jugosławii, nawet po powrocie do Bostonu. Dwadzieścia lat później wciąż nie potrafiła się po tym otrząsnąć.2

Weszła do Chez Daniel wieczorem 2 marca 2011 roku. W pierwszej chwili pomyślała, że jej mąż dobrze wygląda. Nieczęsto robił na niej takie wrażenie. Fakt ten obciążał nie Emmetta, lecz ją samą i jej zobojętnienie na jego zalety, które narosło w niej po dwudziestu latach małżeństwa. Podejrzewała, że on widzi ją podobnie. Mimo to wciąż jeszcze zdarzały się momenty, kiedy robiło jej się ciepło na sercu na widok jego wciąż młodej twarzy i na myśl: „Tak, jest mój”. Nie było ważne, jak krótko te chwile trwały, ani to, jak mroczny nastrój ogarniał ją zaraz po nich – te wybuchy oczarowania wystarczały jej na długie miesiące. Miała nadzieję, że i Emmett choć czasem czuje coś podobnego.

Chez Daniel, jak większość porządnych francuskich restauracji – nawet francuskich restauracji na Węgrzech – była zatłoczona, gwarna i panował w niej lekki chaos. Proste obrusy, doskonałe jedzenie. Sophie przysiadła się do Emmetta, który wybrał stolik przy beżowej ścianie, pod oprawionymi w ramki zdjęciami w sepii. Pokazywały brudny, rozsypujący się Budapeszt, trudny do pieszego zwiedzania, ale nadający się idealnie do uwieczniania na nastrojowych fotografiach. Czekali na wino. Emmett poprawił sztućce po obu stronach talerza i zapytał, jak jej minął dzień.

– Z Glendą – powiedziała. – Cztery godziny z Glendą w łaźni Gellérta. Kąpiel w parze, masaż i za dużo drinków. A co myślałeś?

Często słyszał o środowych wypadach, na które namawiała ją żona jego szefa, konsula generalnego Raymonda Bennetta. Zawsze w hotelu Gellért, w którym Sophie i Emmett spędzili część miesiąca miodowego w czasach, kiedy nawet studentów było stać na jego habsburską elegancję.

– Coś ciekawego w jej życiu?

– Problemy z Węgrami, oczywiście.

– Oczywiście.

– Powtarzam jej, żeby namówiła Raya na złożenie wniosku o przeniesienie, ale ona udaje, że nie ma na niego wpływu.

– A ty jak?

– Czy ja też nie lubię Węgrów?

– Jak się tu czujesz?

Sophie nachyliła się ku niemu, jakby nie dosłyszała. Sama nie zadawała sobie tego pytania, więc musiała się chwilę zastanowić. Mieszkali w Budapeszcie od sześciu miesięcy, Emmett pełnił tu funkcję wicekonsula. W minionym roku ich domem był Kair Hosniego Mubaraka. Dwa lata wcześniej Paryż. W pewnym sensie wszystkie miasta zlewały się jej w jedno. Każde zostawało w pamięci jako gęsta plątanina imprez towarzyskich, krótkotrwałych przyjaźni i tajemnych rytuałów, których się uczyła, żeby szybko o nich zapomnieć. W każdym borykała się z innymi problemami. W Paryżu bawiła się doskonale, w Kairze nie.

W Kairze Emmett był stale poirytowany i drażliwy, nawet strzelający gaźnik potrafił go wytrącić z równowagi. Z pracy wracał w nastroju do walki. Sophie zbudowała sobie wtedy drugie życie, w całości utkane z kłamstw. Wówczas tłumaczyła sobie, że reaguje tak na jego zachowanie. Dziś nie miała aż takiej pewności, że tak rzeczywiście było.

Kair na szczęście okazał się tylko epizodem, bo po zamieszkaniu w Budapeszcie atmosfera momentalnie uległa poprawie. Emmett na powrót stał się mężczyzną, z którym kiedyś postanowiła spędzić resztę życia, więc i ona przestała uciekać w oszustwa. Jej sekret nigdy się nie wydał. W Budapeszcie oboje znowu stali się dorośli.

Emmett czekał na odpowiedź. Sophie wzruszyła ramionami.

– Jak mogłabym nie być szczęśliwa? Mam beztroskie życie. Można mi tylko zazdrościć.

Przytaknął, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Jakby wiedział, że go okłamie. Tak naprawdę z tych trzech miast, które były ich domami, tylko do Kairu wróciłaby bez chwili zastanowienia, gdyby tylko miała taką możliwość. To tam odnalazła wolność – na ulicach, w zgiełku, w korkach i bogactwie zapachów. Nauczyła się chodzić z większą gracją, znajdowała radość w ozdabianiu mieszkania kwiatami błękitnego lotosu. Uwielbiała melodię języka arabskiego, przewidywalność codziennych modlitw i odkrywanie dziwnych potraw. Odkryła też nieoczekiwaną przyjemność płynącą ze zdrady.

Czy faktycznie skłamała? Czy w Budapeszcie była nieszczęśliwa?

Nie. Miała czterdzieści dwa lata, a w tym wieku człowiek potrafi docenić, że los pomyślnie się układa. Dzięki produktom L’Oréala zachowała urodę, problemy z wysokim ciśnieniem parę lat temu rozwiązała rewelacyjna francuska dieta. Nie brakowało im pieniędzy, często podróżowali. Wiele razy żałowała, że jej życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Na Harvardzie jej ambicją była praca naukowa albo kariera polityczna, zaś pewnego zimowego dnia w Paryżu francuski lekarz wyjaśnił jej po drugim poronieniu, że nie będzie miała dzieci – ale w takich chwilach zawsze umiała się pohamować. Faktycznie, czasem się nudziła – dobrze pielęgnowana dorosłość musiała być jednak trochę nudna. Tęsknota za życiem bez nudy i bez problemów oznaczała zdziecinnienie.

Mimo to w nocy leżała z otwartymi oczami w mroku sypialni i zastanawiała się, czy ktokolwiek by zauważył, gdyby wsiadła do samolotu lecącego do Egiptu i zwyczajnie zniknęła. W końcu przypominała sobie, że ten Kair, który tak kochała, przestał istnieć.

Mieszkali z Emmettem w Budapeszcie już pięć miesięcy, kiedy w styczniu egipscy aktywiści zaczęli protestować przeciwko ubóstwu, bezrobociu i korupcji. Pod koniec miesiąca, 25 stycznia, urządzili Dzień Gniewu, który eskalował tak długo, aż całe miasto stało się jedną wielką demonstracją z epicentrum na placu Tahrir. Tym samym, na który Sophie chadzała pić herbatę.

11 lutego, niecały miesiąc przed ich kolacją w Chez Daniel, Hosni Mubarak ustąpił po trzydziestu latach sprawowania władzy. Nie on jeden. Miesiąc wcześniej uciekł autokratyczny władca Tunezji. I kiedy Sophie z Emmettem czekali na wino, w Libii, od Bengazi po Trypolis, trwała wojna domowa. Komentatorzy nazywali to arabską wiosną. Sophie była zdrowa, zamożna, dość piękna, do tego żyła w ciekawych czasach.

– Jakieś wieści z Libii? – spytała.

Emmett rozłożył ręce. To był stały temat ich rozmów. Jej mąż spędzał mnóstwo czasu, oglądając CNN i krzycząc na rewolucjonistów, żeby ruszyli na Trypolis. Jakby oglądał mecz futbolu, jakby był dużo młodszym mężczyzną, który jeszcze nie widział wojny domowej na własne oczy.

– Spodziewamy się niedługo informacji od rady tymczasowej. Zamierzają się ogłosić oficjalnym rządem Libii. Od kilku dni obowiązują sankcje UE, ale dopiero za jakiś czas przyniosą skutek. Powstańcy dobrze sobie radzą, utrzymali kontrolę w Az-Zawija, na zachód od stolicy. – Wzruszył ramionami. – Pytanie, kiedy wreszcie ruszymy tyłki i zrzucimy kilka bomb na Trypolis.

– Niedługo – powiedziała z nadzieją w głosie.

Emmett przekonał ją, że bombardowanie zmusiłoby Kaddafiego z jego wojskiem do poddania się w ciągu kilku dni. Wtedy obce siły nie musiałyby wkraczać na terytorium Libii i, jak to ujął, splamić ich rewolucji.

– To wszystko? – spytała.

– Tyle wiemy.

– Pytam o ciebie. Jak ci minął dzień?

Przyszedł kelner z winem. Nalał odrobinę do kieliszka Emmetta i czekał na aprobatę. Sophie zamówiła świeże tagliatelle z borowikami, Emmett poprosił o dobrze wysmażony stek. Kelner sobie poszedł, więc powtórzyła pytanie:

– No więc?

– No więc co?

– Twój dzień.

– No tak – odparł, jakby zdążył zapomnieć. – Nie tak ekscytujący jak twój. W każdym razie jeśli idzie o pracę.

– A poza pracą?

– Miałem telefon z Kairu.

Była to poważna deklaracja, przynajmniej chciał, żeby tak to zabrzmiało, ale Sophie nie zrozumiała.

– Ktoś znajomy?

– Stan Bertolli.

Usłyszała swój gwałtowny wdech i zastanawiała się, czy Emmett też go zauważył.

– Co u Stana?

– Nie za dobrze.

– Co się stało?

Emmett wziął kieliszek za nóżkę i uważnie badał wino wzrokiem.

– Mówi, że się zakochał.

– To wspaniale.

– No właśnie nie. Podobno kobieta, w której się kocha, jest zamężna.

– Masz rację – powiedziała tak beznamiętnym tonem, na jaki tylko było ją stać.

Nagle zaczęło jej brakować powietrza. Czy to się działo naprawdę? Oczywiście nieraz wyobrażała sobie tę sytuację, tylko że nigdy we francuskiej restauracji.

– To niezbyt dobrze.

Emmett wziął głęboki wdech, napił się wina i odstawił kieliszek. Przez cały czas nie odrywał od niego wzroku. W końcu odezwał się cicho:

– Zamierzałaś mi powiedzieć?

Tego też się nie spodziewała. Gorączkowo szukała w głowie odpowiedzi. Najpierw przyszło jej do głowy kłamstwo: „Oczywiście, że tak”. Ale zanim znalazła odpowiednie słowa, zdała sobie sprawę, że nigdy by mu nie powiedziała.

Przez chwilę rozważała przyjęcie taktyki obronnej i przypomnienie mu, jaki był w Kairze, jak bardzo dawał jej do zrozumienia, że jest dla niego przeszkodą. Jak ją od siebie odsuwał. A ona szukała wyzwolenia, więc poddała się awansom Stana. Była to tylko część prawdy, ale może by mu wystarczyła.

Powiedziała:

– Oczywiście, że tak.

– Kiedy?

– Kiedy bym nabrała odwagi. Kiedy minęłoby trochę czasu.

– Czyli mówimy tu o latach.

– Możliwe.

Emmett zagryzł policzek i spojrzał ponad jej głową na inne stoliki. Być może bał się, że wszyscy widzą jego rogi. W zmarszczonych kącikach oczu widziała jego zamyślenie.

O czym tu myśleć? Miał cały dzień, mimo to wciąż nie podjął decyzji, bo nie chodziło tylko o romans – chodziło o niego, o Emmetta Kohla i o to, jakim chciał być mężczyzną. Sophie znała go aż nadto dobrze.

Mężczyzna innego typu wyrzuciłby ją ze swojego życia, wściekłby się i rzucił w nią kieliszkiem. Do Emmetta to nie pasowało. Prawdopodobnie wycedził pod nosem: „Ty mały gnojku”, zaraz po odłożeniu słuchawki. Jego dzień gniewu dawno się skończył. Teraz musiał znaleźć sposób na okazanie złości, ale bez wychodzenia z własnej skóry, bez korzystania z utartych schematów. Nie było to łatwe zadanie.

– Nic się już między nami nie dzieje, jeśli to cię pociesza – stwierdziła.

– Niespecjalnie.

– Pamiętasz, jaki byłeś w Kairze?

Brew mu drgnęła, wreszcie podniósł na nią swoje wilgotne oczy.

– Chyba nie spróbujesz zwalić tego na mnie?

Pokręciła głową i spuściła wzrok. Ciągle nie tknęła wina. Dobrze wiedział, jaki był w Kairze, lecz nie zamierzał łączyć tego z jej niewiernością. Na jego miejscu zachowywałaby się tak samo.

– Kochasz go?

– Nie.

– Kochałaś.

– Przez tydzień sądziłam, że to możliwe, ale się myliłam.

– Myślałaś o rozwodzie?

Aż się skrzywiła, słysząc słowo, którego nigdy nie brała pod uwagę.

– Chryste, nie. Nigdy. Jesteś… – zawahała się, a po chwili ściszyła głos i wysunęła dłoń w jego stronę. – Emmett, jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.

Zignorował jej dłoń.

– To dlaczego?

Każdy, kto popełnił cudzołóstwo, wyobraża sobie ten moment, odgrywa go w głowie i ma przygotowany szkic mowy, która rozwieje wszystkie wątpliwości i twardo usprawiedliwi to, czego absolutnie nie da się usprawiedliwić. Teraz jednak, siedząc naprzeciwko niego i widząc zbolały wyraz jego twarzy, nie mogła sobie tej swojej mowy przypomnieć i znów nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Mimo to przychodziły jej na myśl wyłącznie pourywane kwestie, jakby czytała gotowy scenariusz. Jemu najwyraźniej też.

– Byłam samotna, Emmett. To wszystko.

– Kto jeszcze wiedział?

– Co?

– Kto wiedział, że mnie zdradzasz?

Cofnęła dłoń. To była małostkowość. Jakie to miało znaczenie, czy ktoś wiedział o jego zranionej dumie? Postanowiła jednak ustąpić.

– Nikt – skłamała.

Przytaknął, choć nie wyglądał na udobruchanego.

Kelner przyniósł im jedzenie, co dało im czas na uporządkowanie szyków. Z rozpalonymi policzkami i drżącymi dłońmi Sophie jadła i myślała o tym, jak bardzo Emmett musiał się czuć zdradzony. Czyżby nie wiedziała od początku, że tak to na niego podziała? Nie przewidziała, że tak się to skończy? Niespecjalnie. W Kairze działała pod wpływem impulsu. W Kairze była głupia.

Daniel doskonale przyrządził jej tagliatelle, idealnie al dente. Stek polano wspaniale pachnącym sosem pieprzowym, lecz Emmett grzebał w talerzu bez przekonania. Patrząc na niego, czuła, że jest bliska płaczu.

– Co się wtedy działo? – spytała. – W Kairze.

Bez złości znów podniósł wzrok. Po prostu nie rozumiał.

– Byłeś w fatalnym stanie. Ja też, wiem. Ale ty… Nie dało się z tobą żyć. W Paryżu było dobrze, tutaj też. W Kairze byłeś innym człowiekiem.

– Więc jednak chcesz zwalić winę na mnie – powiedział chłodnym tonem.

– Chcę tylko wiedzieć, co się z tobą działo.

– To nieistotne – odparł i podniósł widelec z kawałkiem mięsa.

Włożył go do ust i ten ruch był jak znak interpunkcyjny.

– W Kairze od samego początku coś nie grało – ciągnęła, zmuszając się do mówienia. – Nie dla mnie. Mnie tam było dobrze. Ale ty stałeś się jakiś inny i nic mi nie mówiłeś.

– Więc przeleciałaś Stana.

– Tak, przeleciałam Stana. To nie zmienia faktu, że stałeś się tam innym człowiekiem. Po wyjeździe stamtąd wróciłeś do swojego dawnego ja.

Wlepił w nią wzrok i żuł stek.

– Emmett, nie mówię tego, żeby się z tobą pokłócić. Lubię tego człowieka, którym teraz jesteś. Kocham go. Tamten mi się nie podobał. Więc wyłóżmy karty na stół. Co się działo w Kairze?

Wziął do ust kolejny kęs, wciąż patrząc na nią.

Nagle przyszła jej do głowy myśl.

– Ty też miałeś romans?

Tylko westchnął, rozczarowany jej głupotą.

– No więc co?

Jadł, gapił się bez słowa, ale Sophie widziała, że zapory zaczynają znikać. Dostrzegła to w coraz wolniejszym rytmie żucia.

– Emmett, proszę cię. Nie możesz zawsze trzymać tego w tajemnicy.

Przełknął i oparł nadgarstki o krawędź stołu. Kilka centymetrów nad talerzem trzymał nabity na widelec świeży kawałek wołowiny. Powiedział:

– Pamiętasz Nowy Sad?

To musiało do niej wrócić. Jugosławia, dwadzieścia lat temu… „Uratowałem cię, Sophie. I tak mi odpłacasz?”. Przytaknęła.

– Zorę? – dodał.

– Zorę Balašević – powiedziała.

Gardło miała teraz kompletnie suche.

– Zora była w Kairze.

Wiedziała o tym, oczywiście, ale zapytała:

– W Kairze?

– Pracowała w ambasadzie serbskiej. Dla BIA. Była jednym z ich szpiegów. Niedługo po naszym przyjeździe skontaktowała się ze mną. Wpadła na mnie na ulicy.

Przerwał i wreszcie odłożył widelec.

– Ucieszyłem się na jej widok. Bo pamiętasz, że mimo wszystko pod koniec dobrze nam się układało. Poszliśmy do kawiarni powspominać dobre czasy. Ostrożnie omijaliśmy całą resztę. Ale w końcu to się stało: chciała, żebym przekazywał jej informacje.

Sophie musiała otworzyć usta, żeby oddychać. Nie tego się spodziewała. Jej zatoki zaczęły się zatykać. Powiedziała:

– Niezły tupet.

– Prawda? – odparł z uśmiechem.

Niczego nie zauważył. Pochłaniała go własna opowieść, na powrót stał się sobą.

– Oczywiście odmówiłem, więc wyłożyła karty na stół. Zaszantażowała mnie.

Sophie nie musiała pytać, czym Zora zamierzała go szantażować. I nagle mignęło jej to przed oczami: brudna noga w czarnym wojskowym bucie, w drgawkach kopiąca w ziemię piwnicy.

– Co za suka – warknęła.

Czuła, że jej twarz płonie. Zrobiło się tak gorąco.

– Wiesz, co by było, gdyby się to wydało. Nigdy nie dostałbym pracy w korpusie dyplomatycznym. Nigdy. Mimo to odmówiłem.

Była cała rozpalona. Chwyciła serwetkę i zaczęła się nią wachlować.

– I bardzo dobrze – powiedziała.

Emmett wzruszył skromnie ramionami.

– Popełniłem wtedy błąd, bo nie napisałem raportu.

Jednym długim wydechem próbowała ostudzić rozpalone ciało.

– Mogłeś to zrobić. Mogłeś powiedzieć Harry’emu, nawet Stanowi.

– Pewnie, tylko że wtedy tego nie wiedziałem. Pracowałem w ambasadzie niecały tydzień. Nie znałem tych gości. Żadne z nas ich nie znało. Jak już zdałem sobie sprawę z błędu, było za późno. Pomyśleliby, że próbowałem to zatuszować.

Czekał na wsparcie, więc powiedziała:

– Pewnie masz rację.

– Życie z takim ciężarem nie robiło mi dobrze, chociaż to i tak nic w porównaniu z tym, co się działo później, jak cała sprawa do mnie wróciła.

Sophie czekała.

– Rok temu w marcu Stan zaczął mi zadawać pytania. Niezbyt subtelnie. Wiesz sama, jaki jest Stan. – Słaby uśmieszek. – Okazało się, że w różnych miejscach krążyły informacje, które wyszły z Kairu. Tajne dane, do których miałem dostęp. Przez większość zeszłego roku byłem obiektem śledztwa.

Wróciła myślami do tamtego okresu, przypomniała sobie kłótnie, wahania nastroju, picie i gniew. Wszystko to nabrało teraz innego zabarwienia.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Słaby uśmieszek powrócił.

– Nie chciałem cię obciążać – powiedział Emmett. – Było ci tam tak dobrze. Oczywiście nie miałem pojęcia, dlaczego jest ci tak dobrze, ale…

Skończył wzruszeniem ramion.

Nie rozumiała, jak mu się udało powiedzieć to bez nienawiści w głosie. Poczuła silny ucisk w piersi.

Emmett ciągnął:

– Okazało się, że Stan wiedział o Zorze. Jego ludzie obserwowali mnie od chwili, kiedy wylądowaliśmy w Kairze. Standardowa procedura sprawdzająca. Widział mnie z nią i kiedy dowiedział się o przecieku, postanowił to zbadać. Więc powiedziałem mu, co się stało. Wytłumaczyłem, co próbowała zrobić, i zapewniłem, że jej wtedy odmówiłem.

– Powiedziałeś mu o…?

– Pominąłem szantaż i Stan w końcu odpuścił. Ciebie nigdy o to nie pytał?

Pokręciła głową, chociaż nie była pewna. Może i pytał.

– No, w każdym razie powiedziałem mu, że Zora więcej nie próbowała. Nawet jej potem nie widziałem. Nie uwierzył mi. Brał mnie na kolejne rozmowy i szukał luk w moich zeznaniach. Wreszcie wprowadził w to Harry’ego. Pokazał mu dowody, których ja nigdy nie widziałem. Miałem szczęście, bo Harry chciał mi wierzyć. Nie mógł sobie jednak pozwolić na trzymanie mnie u siebie, więc zasugerował, żebym złożył wniosek o przeniesienie. Pewnie wolał, żeby kto inny miał ze mną problem.

– Stan nigdy mi o tym nie mówił – powiedziała.

Z coraz większym trudem chwytała powietrze i ostatnie słowa były ledwo słyszalne.

– Tajemnice to w końcu jego specjalność.

Zapadła cisza i Emmett wrócił do swojego steku.

Ludzie mówią o sprzecznych uczuciach, jakby były chlebem powszednim, ale w tej chwili Sophie miała wrażenie, że doświadcza ich po raz pierwszy w życiu. Chciała być szczera wobec męża, ale instynkt samozachowawczy podpowiadał jej co innego. Gapiła się na swój makaron i wiedziała, że nie jest w stanie wziąć go do ust, może nawet zaraz zwróci to, co zjadła. Pomyślała, że może jej mąż zasługuje na to, żeby wiedzieć. Naprawdę wiedzieć, z jaką kobietą się ożenił. Byłby to oczywiście koniec. Koniec wszystkiego. Przypominał jej się ich miesiąc miodowy i wtedy zrozumiała, że Emmett jest jedynym człowiekiem, który zasługuje na całą prawdę. Jedynym, który zrozumie.

Jeszcze się nad tym zastanawiała, kiedy w restauracji rozległ się kobiecy krzyk. Dobiegł od stolika za plecami Sophie. Odwróciła się i zobaczyła, co wywołało histeryczną reakcję kobiety. Przy ich stoliku, w miejscu, w którym powinien stać kelner, zobaczyła wysokiego mężczyznę. Łysego, spoconego, w długim, tanim płaszczu. Spojrzała na jego twarz i od razu zrozumiała, dlaczego jej sąsiadka krzyknęła – sama też miała identyczny impuls. Facet był mięśniakiem, nie wysokim, ale szerokim. Zza kołnierzyka koszuli wystawały mu niebieskawe więzienne tatuaże. Uosobiona przemoc. Jak ci bałkańscy mafiosi w dresach, których widywała od czasu do czasu w ekskluzywnych barach. Mężczyzna patrzył nie na nią, tylko na Emmetta. W owłosionej dłoni trzymał pistolet.

Nigdy wcześniej nie widziała broni palnej w restauracji. Będąc dzieckiem, natykała się czasem w salonie na rozłożony na części karabin myśliwski ojca, który polował w Wirginii Zachodniej na jelenie. Kiedyś w kuchni ich mieszkania w Kairze widziała pistolet wystający zza poły marynarki pracownika służb bezpieczeństwa, który przyszedł porozmawiać z Emmettem. W Jugosławii zetknęła się z bronią noszoną przez żołnierzy i raz w tamtej obskurnej kuchni, która wciąż wracała do niej w snach. Nigdy w restauracji. A teraz owszem. I ten pistolet – nowoczesny, półautomatyczny – był wycelowany prosto w jej męża.

– Emmett Kohl – powiedział mężczyzna obcym akcentem, na pewno nie węgierskim.

Sophie nigdy wcześniej takiego nie słyszała.

Emmett gapił się tylko, trzymając obie dłonie płasko na blacie stołu. Nie wiedziała, czy rozpoznał mężczyznę, więc zanim zdążyła przemyśleć idiotyzm swojego działania, zapytała:

– Kim pan jest?

Facet odwrócił się w jej stronę, ale wciąż celował w Emmetta. Zmarszczył brwi, jakby żona była nieoczekiwaną zmienną w równaniu, które sobie ułożył i które go tu przywiodło. Wreszcie spojrzał znowu na Emmetta i powiedział:

– Ja tu do ciebie.

Emmett tylko pokręcił głową.

Za plecami napastnika ludzie pośpiesznie opuszczali restaurację. Zdziwiło ją, jak cicha może być ucieczka tak wielu osób. Słyszała tylko niosące się po sali słabiutkie gadu-gadu. Mężczyźni zgarniali telefony ze stolików, chwytali swoje kobiety za łokcie i kierowali się do drzwi. Szli na zgiętych nogach. Sophie miała nadzieję, że przynajmniej jeden z nich dzwoni na policję. Pod ścianą stała zdezorientowana kelnerka z tacą przy biodrze.

Sophie zadała drugie pytanie:

– Czego pan chce?

Znowu to spojrzenie. Tym razem dostrzegła w nim irytację. Zamiast odpowiedzieć, rzucił okiem na swój złoty zegarek i wymamrotał coś pod nosem w języku, którego nie znała. Coś ostrego, jak przekleństwo. W końcu spojrzał znów na Emmetta, usztywnił rękę i pociągnął za cyngiel.

Później Sophie nie mogła sobie wybaczyć, że skierowała uwagę na zabójcę, nie na męża. Powinna była patrzeć na Emmetta, w ostatniej chwili okazać mu współczucie, czułość i miłość. Nie zrobiła tego, bo sytuacja kompletnie ją zaskoczyła. Mimo ewidentnych oznak, że stanie się właśnie to, co się stało, nie spodziewała się, iż ten człowiek postrzeli Emmetta dwukrotnie: raz w klatkę piersiową i – po zrobieniu kroku do przodu – raz w nos. Wciąż nie otrząsnęła się z szoku wywołanego wiadomością o Zorze Balašević i Stanie. Na dodatek ten przedziwny widok pistoletu w restauracji… Mając do przetworzenia taką ilość informacji, nie pomyślała, że tego samego wieczoru spotka ją jeszcze jeden wstrząs.

A jednak. Odwróciła głowę i zobaczyła Emmetta opartego o ścianę. Jego piwne oczy, teraz nabiegłe krwią, były otwarte, ale nie skupione. Zsuwał się z krzesła. Miał zmasakrowaną twarz. Krew i kawałki ciała rozbryznęły się po ścianie i zdjęciach w sepii. Krzyk świadków znów wypełnił restaurację. Sophie nawet nie drgnęła. Patrzyła na bezwładne ciało Emmetta opadające powoli i znikające za krawędzią stolika, za talerzem z niedojedzonym stekiem. Nie zauważyła nawet, że napastnik wybiegł na ulicę, przepychając się przez tych, którzy nie zdążyli uciec. Dopiero potem ktoś jej to powiedział.

Przez chwilę istniała tylko ona, kieliszki z winem, poplamione krwią jedzenie i znikający z pola widzenia Emmett. Najpierw zniknęła jego klatka piersiowa, potem ramiona, podbródek wsparty na suple krawata i wreszcie twarz. Zakrwawiona twarz pozbawiona teraz nosa – krótkiego, prawie płaskiego nosa, elementu jego wyglądu bardziej charakterystycznego niż włosy czy ubranie. Ciało po kilkunastu sekundach opadło na podłogę. Sophie nie usłyszała, jak uderza o parkiet, bo od wystrzałów dzwoniło jej w uszach. Widziała czerwoną smugę na ścianie i czuła, że zaraz zwymiotuje. Docierały do niej jakieś krzyki i zawodzenie. Szybko zdała sobie sprawę, że to ona krzyczy i zawodzi.3

Nie spodziewała się, że to będzie tak wyglądało. Nigdy nie wyobrażała sobie takiej sceny, ale ilekroć myślała o jakiejś tragedii, która mogłaby się rozegrać na jej oczach, zawsze skupiała się na samym zdarzeniu, na pierwszym smaku przerażenia, a potem… cięcie: następny dzień albo następny tydzień. Jej mózg działał jak montażysta filmowy, szatkował wspomnienia, przeskakiwał godziny, zatrzymywał się na minutach i kwadransach ciągnących się między początkowym wstrząsem a ostateczną utratą świadomości, kiedy sen wreszcie spłukiwał metaliczny smak klęski.

Stawało się jednak oczywiste, że to „między” jest wszystkim. Fale adrenaliny i nieostry obraz kawałków ciała jej męża rozbryzgujących się na tapecie… Zupełnie niepasujący do sytuacji kojący głos jednej z klientek restauracji, Amerykanki, która uznała, że Sophie poczuje z nią bliskość… Niezrozumiałe stęknięcia węgierskich policjantów, którzy zdawali się nie mieć pojęcia, na czym polega ich rola… Na koniec wytrenowany, łagodny i nienaturalnie uspokajający głos chudego młodego mężczyzny o różowych policzkach, który przyjechał z ambasady w towarzystwie lekarza i przedstawił się jako Gerry Davis. Gerry Davis powiedział Sophie, że lekarz ją zbada – nic poważnego – i być może da jej coś na uspokojenie. Posadzili ją przy pustym stoliku w sąsiedniej sali, żeby nie musiała dłużej patrzeć na męża. Ktoś podał jej chusteczkę, nie papierową – prawdziwą chusteczkę z jedwabiu, która pachniała lekko octem. Sophie długo skupiała się na wypalonej papierosem dziurze w obrusie. Wszystko to było częścią zdarzenia.

– Ma pani telefon? – zapytał Gerry Davis.

– Słucham?

– Komórkę. Jeśli tak, to lepiej ją wyłączyć.

Wyjęła iPhone’a i gapiła się na niego, nie wiedząc, co zrobić. Gerry Davis wziął go od niej, wyłączył i oddał.

– Tak będzie lepiej. Przynajmniej przez jakiś czas.

Kiedy tłumaczył, że zabierze ją do jej mieszkania, gdzie zostanie z nią na noc ktoś z ambasady, zdała sobie sprawę, że ten Gerry Davis jest całkiem inteligentny. Chociaż wiedział, że jej przyszłość właśnie wyparowała, dawał jej konkretne instrukcje, dzięki którym potrafiła iść naprzód. Przynajmniej do następnego dnia.

Później nie mogła się nadziwić, jakim cudem udało jej się sformułować jakiekolwiek sądy: że Gerry Davis jest inteligentny, że policjanci nie wiedzieli, czym się zająć. Po tym, co przeszła, nie powinna była widzieć dalej niż na odległość własnej ręki, a ona widziała wyraźnie drugi koniec sali, gdzie Daniel ubrany w poplamiony fartuch składał zeznania umundurowanemu policjantowi. Skąd się wzięły ten sokoli wzrok i te wyostrzone zmysły?

Jeden z policjantów, starszy Węgier w cywilu, przedstawił się jako Andras coś tam i ukucnął przed jej krzesłem. Z wyraźnym akcentem zadał jej po angielsku kilka pytań. Czy rozpoznała zabójcę? Czy powiedział coś, co wyjaśniłoby, dlaczego pojawił się właśnie dzisiaj? Chciała udzielić mu wartościowych odpowiedzi, lecz w potoku słów zaczęła ujawniać zbyt wiele. Po prostu nie mogła się powstrzymać.

– Wcześniej rozmawialiśmy, Emmett i ja. O moim romansie. Bardzo go to bolało. Nie wiem, może to ma coś wspólnego… Myśli pan? Tak długo to trwało, prawie na jego oczach. Myśli pan, że może…

Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Gerry Davis powiedział:

– Na razie wystarczy.

Andras coś tam wstał – kolana strzeliły mu jak drewno w palenisku – i podziękował jej za pomoc. Gerry Davis zaraz potem zawiózł ją do domu mostem Łańcuchowym, zabrał z tłocznego Pesztu w stronę zielonych wzgórz Budy. Po drodze zasypywał ją informacjami o tym, czego się może spodziewać, jak się nazywa jej opiekunka i kto się do niej jutro odezwie. Wszystko, byle tylko nie myślała o tym, co się stało przed godziną. Jednak kiedy mówił, Sophie słyszała głos zabójcy: „Ja tu do ciebie”.

W mieszkaniu czekała na nich Fiona Vale. Miała pięćdziesiąt parę lat, pochodziła z Nebraski i powiedziała Sophie, że dobrze znała Emmetta. Miała dość wyczucia, żeby nie dzielić się z nią swoimi ocenami, żadnego „to był wspaniały człowiek” ani „będzie nam go brakowało”. Tylko fakt, że go znała, zwięzłe wyrazy współczucia i talerz, a na nim pierś kurczaka, ziemniaki i grillowane szparagi – najwyraźniej Fiona po drodze zrobiła zakupy.

Gerry Davis od razu się pożegnał. Sophie umierała z głodu, ale początkowo nawet nie tknęła jedzenia. Podeszła do szafki z alkoholem. Bezbłędnie wszystko przewidziawszy, Fiona stanęła na jej drodze i zapytała, czego chce się napić.

– Odpocznij. Przyniosę ci.

Chwilę później siedziały w cichym salonie ze szklankami jima beama z kolekcji Emmetta. Zanim którakolwiek z nich się odezwała, w kuchni zadzwonił telefon. Fiona poszła odebrać. Zaraz wróciła i powiedziała:

– Glenda Bennett. Masz siłę rozmawiać?

Usłyszała: gadu-gadu.

– Pewnie – odparła.

Usłyszała: Pau! Pau! I plaśnięcie.

– Boże, Sophie. Kochana! Ray właśnie mi powiedział.

Niedługo potem to Sophie pocieszała Glendę, która wpadła w histerię.

– Jadę do ciebie, Sophie. Zaraz zamawiam taksówkę.

– Nie, Glen. Mam tu kogoś do opieki, poza tym chcę tylko zasnąć. Serio.

– Tak nie można. Chciałabym… Sophie.

– Jutro. Jutro przyjedziesz i przez parę godzin będziesz mnie słuchać, okej? Teraz jestem wycieńczona.

– Chciałabym coś zrobić, cokolwiek – powiedziała Glenda.

W tle rozległ się głos jej męża.

– Pozwól mi iść spać – powtórzyła Sophie.

– Dobrze – odparła Glenda i dodała: – Ray chce ci coś powiedzieć.

Raymond Bennet, konsul generalny, wziął słuchawkę.

– Sophie, wiem, że chcesz odpocząć. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteśmy wstrząśnięci i że możesz na nas liczyć. Odzywaj się, jak tylko czegoś będziesz potrzebowała.

– Dzięki, Ray.

– Zapewniono mnie, że śledztwo jest nadzorowane na najwyższych szczeblach. Wkrótce będziemy wszystko wiedzieć. Kto jest z tobą?

– Fiona Vale.

– Fee jest świetna. Proś ją śmiało o wszystko. Jeśli ona z czymś nie da rady, dzwoń.

– Dzięki, Ray. Na razie muszę się położyć.

– Oczywiście. Dobranoc.

Jednak nawet po wypiciu whisky, kilku kęsach kurczaka z warzywami, kolejnej whisky z Fioną i gorącym prysznicu, po którym Fiona położyła ją do łóżka o pierwszej w nocy, Sophie leżała w ciemności z otwartymi oczami. Znów to widziała, tę nieprzerwaną pętlę: „Ja tu do ciebie – gadu-gadu – pau!”. Słyszała też wszystkie dźwięki uliczne. Przejeżdżający samochód, skomlącego z bólu psa, roześmianych ludzi wracających z baru i wentylator w laptopie Emmetta leżącym tuż obok jej nagle ogromnego łóżka. Ten ostatni dźwięk był najgorszy.

Wstała i wyłączyła laptopa. Minutę później wentylator wreszcie przestał pracować. Znowu usłyszała odgłosy ulicy, tym razem dobiegające z jej głowy. Dźwięki Kairu: mozaika śpiewnych kłótni i muezinów wzywających na modlitwę, która wpadała zawsze do tamtego pokoju hotelowego w Dokki, gdzie po pieszczotach leżeli ze Stanem spoceni i zmęczeni. Ona planowała na głos resztę dnia, on z dziwną satysfakcją słuchał mało ciekawych szczegółów z jej życia, bo ciekawymi nigdy się nie dzieliła.

W końcu to przyszło. Chociaż się tego spodziewała, i tak została zaskoczona. Lodowaty dreszcz biegnący od głowy do pięt, skurcz żołądka, szloch. Obezwładnił ją szloch: głośny, mokry i brzydki. Był prawdziwy i przez chwilę wydawało jej się, że w całym życiu nie zdarzyło jej się nic prawdziwszego.

Miała już nigdy nie zobaczyć Emmetta. Nigdy nie usiądzie z nim do kolacji, nie dotknie go, nie będzie się martwić jego nieumiejętnością dobierania ubrań. Nigdy nie wsłucha się w jego ciche chrapanie i nigdy nie poczuje na sobie ciężaru jego ciała. Przez ostatnie lata rzadko się kochali, ale Sophie wierzyła cały czas, że to tylko faza, którą zostawią w końcu za sobą, tak jak zostawili Kair. Teraz nie przeżyje z nim żadnych faz, nie doświadczy zmiennego rytmu życia u boku mężczyzny, który dwadzieścia lat był centralną postacią jej świata.

Miała wielką dziurę w brzuchu i pustą przestrzeń w głowie, których nic ani nikt – a na pewno nie Stan – nigdy nie wypełni. I poczucie winy. Tyle przeklętego poczucia winy.

Nie wiedziała, ile czasu dręczyły ją te myśli. Kiedy wreszcie doszła do siebie, zdała sobie sprawę, że jej poduszka jest kompletnie przemoczona, więc wzięła poduszkę Emmetta i przez to znów zalała się łzami. W końcu poszła do łazienki po chusteczki i otarła pokrytą plamami twarz, patrząc w lustro. Ledwo widziała swoje odbicie, ale i tak poczuła ulgę. Łzy zaczęły powoli schnąć. Wzięła głęboki wdech.

Emmett nie żyje.

To twoja wina.

Twoja i Stana.

W tym momencie wydawało jej się prawdopodobne, że tamten roczny romans doprowadził do jego śmierci, chociaż wiedziała, że to nieprawda. Jej romans sprawił tylko, że jego ostatnie chwile były bolesne.

Stan zadzwonił do Emmetta. Wziął do ręki telefon i zadzwonił po miesiącu, żeby obwieścić mu swoją miłość do niej. Zawsze był trochę staromodny, ale na litość boską!

Wróciła do sypialni, włączyła lampkę nocną i wyjęła z torebki telefon. Uruchomiła go i na rozświetlonym ekranie zobaczyła komunikat: sześć nieodebranych połączeń, dwa od Glendy, jedno od Raya, po jednym od jej przyjaciółek, Mary, Tracey i Anity. Zignorowała nagrane wiadomości, weszła w kontakty i odnalazła numer Stana. Odebrał po dwóch sygnałach. Należał do ludzi, którzy nawet o trzeciej w nocy przedstawiają się imieniem i nazwiskiem.

– Stan Bertolli.

Nieznośnie znajomy głos.

– Sophie Kohl – powiedziała i słuchała jego oddechu.

W końcu się odezwał:

– Jezu, Sophie. Jak dobrze usłyszeć twój głos.

– Rozmawiałeś dziś z Emmettem.

– Nie.

To ją zaskoczyło.

– Kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?

– Odkąd wyjechaliście? Ani razu. Dobrze się czujesz?

– A nie powinnam? Tak, to znaczy… Teraz nie za bardzo. Byłam zła.

– Zła?

– Już nie jestem. Emmett nie żyje.

– Emmett… Co?

– Jedliśmy kolację. Jakiś facet do nas podszedł i postrzelił go w głowę i w klatkę piersiową.

– Chryste, Sophie, tak mi przykro. Czy… – Przerwał. – Mogę ci jakoś pomóc?

– Nie. Po prostu musiałam porozmawiać.

– No tak, jasne.

– Dali mi opiekunkę.

– Zawsze tak robią.

– Nakarmiła mnie i położyła do łóżka, ale nie daję rady.

– Przylecę. Najbliższym samolotem.

– Nie, Stan. Nie dzwonię po to.

– I tak przylecę. Co tylko chcesz. Zresztą wiesz.

– Chcę tylko wiedzieć, dlaczego mu powiedziałeś. Akurat teraz.

Znowu cisza.

– Co mu powiedziałem?

Robi uniki, pomyślała. Dyplomatycznie. Był jednak szpiegiem, nie dyplomatą, więc może lepiej nazwać to kłamstwem.

– O nas. Powiedziałeś mu o nas. I że mnie kochasz.

Tym razem milczał dłużej. Sophie poznała tę ciszę. Tryby w jego głowie pracowały pełną parą. W końcu się odezwał:

– Sophie, nic mu o nas nie mówiłem. Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił.

– To czemu on tak twierdził?

– Nie wiem. Może… Nie wiem. Powiedział ci, że wie ode mnie?

– Jedna z ostatnich rzeczy, jakie usłyszałam z jego ust.

Gwałtowny wdech.

– Może cię sprawdzał. Może dowiedział się od kogoś innego. Na pewno nie ode mnie.

Nie wiedziała, czy mu wierzy, czy chce mu wierzyć. Jeśli Emmett dowiedział się o tym z innego źródła, z łatwością mogła wszystkiemu zaprzeczyć. Emmettowi spadłby kamień z serca, a ona miałaby teraz przynajmniej trochę mniejsze wyrzuty sumienia. Powiedziała:

– Brzmiał przekonująco.

– Nie wiem, co ci powiedzieć. Nie rozmawiałem z nim od waszej imprezy pożegnalnej.

Powoli trawiła tę informację.

– Okej, wierzę ci.

– Mam nadzieję. To co, przylecieć? Dla mnie żaden problem.

– Nie, Stan. Naprawdę. Ale dziękuję. Potrzebuję tylko snu.

– Mogę zadzwonić jutro?

– Pewnie.

Rozłączyła się. Po chwili zastanowienia wybrała inny numer, ten, który znała na pamięć. Kiedy wciskała guziki, serce skoczyło jej do gardła. Pojedynczy sygnał, po nim nagrana wiadomość po arabsku. Sophie zrozumiała ton, choć nie znała arabskiego: numer został odłączony. Naturalnie. Zakończyła połączenie i wyłączyła telefon. Mimo to ciągle nie mogła zasnąć.4

1991

Z Pragi pojechali do Budapesztu i zatrzymali się w hotelu Gellért, w którym zachowały się ślady arystokratycznej przeszłości. Dręczona ciągle wspomnieniem czeskiego chłopca i skradzionego popiersia Lenina Sophie omijała atrakcje turystyczne dużym łukiem i wolała przesiadywać z Emmettem w przykurzonych kawiarniach przy dziwnie nazywających się ulicach: Vaci czy Andrassy. Czytali w nich „Herald Tribune” i udawali autochtonów. Bez skutku, rzecz jasna, bo zdradzały ich ubrania. Jak tylko otwierali usta, wszyscy wokół robili wielkie oczy. Ale przynajmniej mieli czas, żeby czytać o konflikcie, który wrzał za południową granicą, w Jugosławii.

Pod koniec czerwca Chorwacja i Słowenia ogłosiły niezależność od Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii i po dziesięciodniowej wojnie Słowenia stała się niepodległa. We wrześniu, kiedy Sophie i Emmett pochylali się nad gazetami, republika chorwacka od dwóch miesięcy walczyła o swój byt.

Siedzieli oboje w pokoju hotelowym i oglądali w telewizji niewyraźne obrazy spadających bomb i gadających głów.

– To najważniejsze wydarzenie od upadku muru berlińskiego – skomentował Emmett. – A my jesteśmy tuż obok, jeden kraj dalej.

Sophie udzielało się jego podniecenie.

Przy śniadaniu kelnerka powiedziała im łamaną angielszczyzną, że Budapeszt zaczyna mieć problem z napływem Jugosłowian, głównie Serbów, którzy chcą uniknąć powołania do wojska, przemycają towary przez niestrzeżone granice i uciekają przed niepewną przyszłością.

– Kryminaliści – oznajmiła z nieskrywaną pogardą.

To podsyciło w nich przekonanie, że są pionierami odkrywającymi nieznane.

W barze przy placu Liszta słuchali pijanego młodego Serba, który tłumaczył po angielsku grupce Węgrów, że Slobodan Milošević i Franjo Tudjman zamierzają „podpalić Bałkany, jeszcze zobaczycie”.

Wyczuwalne wszędzie napięcie, prawdziwe czy wyimaginowane, wzbogaciło ich miesiąc miodowy i w bielutkiej pościeli hotelu Gellért tarzali się i siłowali, jakby ich pokój stał w ogniu i mieli ostatnią szansę na kontakt. W trakcie seksu Sophie zapominała o sobie. Ten rodzaj euforii był dla niej nowym doznaniem. I choć jakaś jej część panicznie bała się tego całkowitego braku kontroli, to kiedy widziała na twarzy Emmetta wyraz najczystszej satysfakcji, cały lęk momentalnie ją opuszczał.

18 września, dwa dni przed planowanym powrotem do Bostonu, Emmett zaproponował podróż na południe.

– Nie widzieliśmy upadku muru, Sophie. Chcesz, żeby to też nas ominęło?

Nie wiedziała. Kolejny raz jedli śniadanie w jadalni hotelowej i była zmęczona. Z jednej strony pragnęła wrócić do znajomych w Bostonie, gdzie znowu rozumieliby, co ludzie mówią, i mogliby snuć mocno podkolorowane opowieści o swoich europejskich przygodach. Z drugiej strony kusił ją pomysł, że ich miesiąc miodowy mógłby być zaledwie pierwszym krokiem w podróży dookoła świata.

– Moglibyśmy pojechać do Nowego Sadu – powiedział Emmett i wyciągnął mapę regionu, której użyli tylko parę razy.

Zobaczyła, że nazwy wielu miast i miasteczek zakreślono ołówkiem. Zdała sobie sprawę, że Emmett musiał wstać w środku nocy, żeby sporządzić swój plan. Gdzie pracował? W łazience? Czy wymknął się do hotelowego baru?

Zobaczyła też, że Nowy Sad jest miastem w północnej Jugosławii, nad brzegiem Dunaju, całkiem niedaleko granicy z Węgrami. Dalej na zachód Emmett zaznaczył inne miasto, też nad Dunajem – Vukovar. Leżało na terytorium Chorwacji, choć na ich mapie Chorwacja nie istniała. Pokazał na nie palcem.

– Tam właśnie teraz walczą.

Sophie znała tę nazwę. Przez prawie miesiąc Vukovar był pod ciężkim ostrzałem artyleryjskim Jugosłowiańskiej Armii Ludowej.

– To nie za blisko? – zapytała.

– Nie proponuję, żebyśmy wjeżdżali do strefy wojennej. Pojedziemy do Nowego Sadu i zatrzymamy się tam na tydzień. Rozejrzymy się po okolicy, zobaczymy, ile da się zwiedzić.

– Po co?

Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby właśnie dotarło do niego, że ożenił się z kretynką. A może sam zadawał sobie to samo pytanie? Uśmiechnął się i rozłożył ręce.

– Żeby zobaczyć i doświadczyć.

Mieli dopiero po dwadzieścia dwa lata.

Pomysł wydawał się prosty, mimo to Sophie miała wrażenie, jakby stała przed życiową decyzją. I słusznie, bo w pewnym sensie ta decyzja określiła bieg ich wspólnego życia. Wtedy jednak nie mogła tego przewidzieć, był to po prostu pierwszy sprawdzian ich małżeństwa. Mogła razem z Emmettem dać się ponieść jego potrzebie wrażeń albo podjąć pierwsze kroki w stopniowym podcinaniu mu skrzydeł. Już wtedy myślała bardziej jak żona niż jak niezależna kobieta, którą zawsze chciała być.

Myślała też o tamtym chłopcu w Pradze. Tydzień później nie była wcale mądrzejsza, ale widziała nieco więcej i zaczynała rozumieć, jak niedorzecznie musiała wtedy wyglądać wśród tych szarych, odwiecznie nieszczęśliwych ludzi ze swoimi dolarami, swoim amerykańskim uśmiechem i swoją śmieszną namiastką komunistycznego kiczu. Nie chciała już taka być. Podobnie jak Emmett chciała być kimś, kto dużo widział nie tylko w telewizji. Zaczynała oceniać swoich przyjaciół w Bostonie jako naiwnych. Co prawda raz na jakiś czas odwaga ją opuszczała, ale wiedziała, że chce być inna od nich. Pragnęła być autentyczna. Była głodna wiedzy. Więc powiedziała:

– Oczywiście, skarbie. Jedźmy popatrzeć na wojnę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: