Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O wyobraźni: studyum psychologiczne - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O wyobraźni: studyum psychologiczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 313 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Stu­dy­um psy­cho­lo­gicz­ne.

Prze­ło­żył z fran­cu­skie­go

An­to­ni Lan­ge.

War­sza­wa.

Wła­sność, Na­kład i druk S. Le­wen­ta­la. Nowy-Świat Nr 41.

1896.

N. Mi­chaux.

Дозволено Цензурою. Варшава, 6 Августа 1896 года.

PRZED­MO­WA.

I.

Ba­da­nie szcze­gó­ło­we wy­obraź­ni zda­je mi się naj­trud­niej­szem z za­dań, ja­kie przed­się­wziąć może psy­cho­log. Jak­że wi­sto­cie przy­pi­sać wy­obraź­ni, śród in­nych po­tęg du­szy – miej­sce osob­ne i rolę wła­ści­wą? Miej­sce, ja­kie jej da­je­my, zbyt jest małe, a rola, jaką jej się przy­pi­su­je, nig­dy jej nie za­da­wal­nia. Swo­bod­na jej na­tu­ra zda­je się uni­kać wszel­kie­go przy­mu­su i ucho­dzić na­wet przed zbyt cie­ka­wem spoj­rze­niem. Ko­cha­ją­ca i róż­no­kaz­tałt­na, przy­bie­ra ona wszyst­kie for­my, za­wsze obec­na, choć nie za­wsze wi­dzial­na, bywa wte­dy naj­po­tęż­niej­szą, gdy się ukry­wa. Już to sła­ba, już to wszech­moc­na – le­d­wie do­ty­ka świa­do­mo­ści i wnet po­tem opa­no­wu­je ją całą. Nie dość tego: za­cho­wa­ła ona so­bie po­ło­wę ży­cia, aby w niej pa­no­wać pra­wie bez po­dzia­łu, two­rząc bez­kró­le­wie ro­zu­mu i roz­wa­gi; chcę mó­wić o śnie. Drwi ona z na­szych wy­sił­ków jej uję­cia, a jed­nak ona-to – w tej wła­śnie chwi­li pod­da­je mi nie­wy­raź­ne ob­ra­zy, któ­re­mi chcę ją ma­lo­wać. Na­ko­niec jest ona ści­śle zwią­za­na z cia­łem, tym dziw­nym nie­wol­ni­kiem, któ­re­go du­sza pro­wa­dzi za sobą, w cią­głej trwo­dze, że ono może się lada chwi­la zbun­to­wać, aby swą wład­czy­nią – du­szą – owład­nąć. Ten zwią­zek tak jest ści­sły, że wie­lu fi­lo­zo­fów uwa­ża­ło wy­obraź­nią za nie­god­ną sta­no­wie­nia czę­ści du­szy wła­ści­wej (spi­ry­tu­al­nej) i wol­nej, po­zo­sta­wia­jąc jej ba­da­nie sa­mym tyl­ko fi­zy­olo­gom: niby król, któ­ry, wi­dząc, że nie zdo­ła rzą­dzić jed­ną z pro­win­cyj swe­go pań­stwa, od­stę­pu­je ją są­sia­do­wi, dość po­tęż­ne­mu lub dość roz­waż­ne­mu dla po­dźwi­gnię­cia tak wiel­kie­go cię­ża­ru. Na­tu­ral­na to ab­dy­ka­cya! Kie­dy, po dłu­gich i cięż­kich wy­sił­kach, fi­lo­zof na­ko­niec zdo­łał usze­re­go­wać na­le­ży­cie zja­wi­ska du­szy ludz­kiej, nie je­st­że to ża­ło­snem na­po­tkać bun­tow­ni­ka, któ­ry nie tyl­ko nie chce stać w miej­scu, lecz swo­jem po­stę­po­wa­niem na­ru­sza trwa­łość ca­łe­go gma­chu?- Czyż był­by on o tyle pa­nem sie­bie, aby mu paru ostrych słów nie po­wie­dzieć? Czy są­dzi­cie, że astro­lo­go­wie szko­ły Pto­le­me­usza spo­koj­nem okiem pa­trzeć mo­gli na błą­dzą­ce ko­me­ty?

II.

Kto za­mie­rza ba­da­nie fak­tów tak wie­lo­ra­kich, i po­zor­nie tak ka­pry­śnych, – musi szu­kać dro­gi mię­dzy Scyl­lą a Cha­ryb­dą, któ­re tyl­ko cia­sną ścież­kę po­zo­sta­wia­ją w po­środ­ku. Albo śle­dzić on bę­dzie wy­obraź­nię w jej naj­roz­ma­it­szych ob­ja­wach; sta­rać się o od­two­rze­nie nie­skoń­czo­nej jej roz­ma­ito­ści od­cie­nia­mi swe­go sty­lu; szczę­śli­wą śmia­ło­ścią fi­gur re­to­rycz­nych za­stą­pi nie­do­sta­tek ję­zy­ka i, co jest rze­czą mi­ster­ną, bla­skiem swej mowy te spra­wy uwi­docz­ni: ale pra­ca jego bę­dzie ra­czej dzie­łem po­ety niż fi­lo­zo­fa. Na­uka nic nie sko­rzy­sta­ła z mie­nią­cych się kon­tu­rów jego ma­lo­wi­dła. Pro­za na­wet oprze się tego ro­dza­ju ka­pry­som; i znaj­dą się rze­czy, któ­rych nie bę­dzie moż­na po­wie­dzieć, lecz któ­re trze­ba bę­dzie śpie­wać. De­lil­le pró­bo­wał tego przy po­mo­cy wszyst­kich środ­ków swo­je­go ta­len­tu; a książ­ka jego, któ­rej nikt nie czy­ta, musi od­stra­szać od ta­kiej my­śli tych, co nie mają jego dow­ci­pu i wie­dzy.

Je­że­li zaś fi­lo­zof po­sta­no­wi trak­to­wać swój przed­miot z całą po­wa­gą i su­ro­wo­ścią od­po­wied­nią na­uce – nie­bez­pie­czeń­stwo wca­le się nie zmniej­szy. Ten ję­zyk su­ro­wy, te ści­słe for­mu­ły, te nie­złom­ne kla­sy­fi­ka­cye: nie sąż to na­rzę­dzia zbyt gru­be do stu­dy­ów tak sub­tel­nych? Jak­że na­ło­żyć pra­wa fan­ta­zyi, któ­rej isto­ta na­tem zda­je się po­le­gać, aby praw nie mieć wca­le – i któ­ra jest po­dob­ną do tych zbyt de­li­kat­nych ciał che­micz­nych, któ­re wy­pa­ro­wu­ją cał­ko­wi­cie, sko­ro za­czy­na­my tyl­ko ich roz­biór?

Je­st­że to więc uro­je­nie chcieć z wy­obraź­ni uczy­nić przed­miot na­uki ści­słej i do­kład­nej? Zna­czy – ż to, że wsze­la­ka na­uka tego przed­mio­tu nie bę­dzie nig­dy moż­li­wą – i że po­zo­sta­je nam tyl­ko re­je­stro­wać roz­ma­ite fak­ty? By­najm­niej: gdzie tyl­ko moż­na zna­leźć coś ogól­ne­go, tam jest miej­sce dla na­uki. Otóż, da­jąc jak naj­szer­sze pole ka­pry­so­wi, praw­dą jest, że w spra­wach wy­obraź­ni jest coś sta­łe­go i re­gu­lar­ne­go, sło­wem są pra­wa, któ­re war­to wy­do­być ze zja­wisk i ze­sta­wić, bez urosz­cze­nia do zbyt­niej ści­sło­ści, dla któ­rej ten przed­miot nie daje pola. Jest to wła­śnie owa cia­sna ścież­ka, o któ­rej wy­żej wspo­mnia­łem, a któ­rą te­raz pójść za­mie­rzam.

III.

Nie wa­ha­łem się nig­dy ko­rzy­stać z od­kryć fi­zy­olo­gicz­nych, ile­kroć wy­da­wa­ło mi się to uży­tecz­nem. W książ­ce, trak­tu­ją­cej o rze­czach du­szy bę­dzie za­tem nie­raz wzmian­ka o ner­wach, mó­zgu, gan­glio­nach i t… d. Rzecz ta dziś nie za­dzi­wi ni­ko­go: pięć­dzie­siąt lat temu wy­da­ło­by się to oso­bli­wo­ścią, co do­wo­dzi, jak ostat­nie­mi cza­sy po­pra­wi­ły się sto­sun­ki fi­zy­olo­gów z psy­cho­lo­ga­mi. Istot­nie, żad­ne­mu z fi­zy­olo­gów nie przy­szło­by dziś do gło­wy opła­ki­wać ty­ra­nię i nie­to­le­ra­nyę fi­lo­zo­fów, co naj­wy­żej bo­le­ją oni nad ich za­śle­pie­niem i prze­są­da­mi. Ale nie tak było koło r. 1830, o czem, aby się prze­ko­nać, dość prze­czy­tać dzie­ło Bro­us­sa­is'go. Gniew sła­bo ta­jo­ny prze­ciw psy­cho­lo­gom wi­dać na każ­dej stron­ni­cy, po­czem zni­ka, ustę­pu­jąc miej­sca mę­czeń­skiej re­zy­gna­cyi. W bra­ku in­nych do­ku­men­tów, hi­sto­ry­cy przy­szłych stu­le­ci nie­chyb­nie opo­wia­dać będą, że fi­zy­olo­go­wie mu­sie­li prze­cho­dzić okres bar­dzo trud­ny. Znaj­dą się może tacy, któ­rzy będą przy­pusz­cza­li, że tron fran­cu­ski w XIX w. zaj­mo­wał ja­kiś zło­śli­wy psy­cho­log, któ­ry prze­śla­do­wał fi­zy­olo­gów wię­zie­niem i gi­lo­ty­ną – i któ­ry ich zmu­szał do ukry­wa­nia się w ka­ta­kum­bach, gdy chcie­li naj­mniej­szy móż­dżek dys­se­ko­wać. Chwa­ła Bogu, je­że­li fi­zy­olo­gia mia­ła złe cza­sy, to już one daw­no mi­nę­ły, i try­umf ją wy­na­gro­dził za prze­śla­do­wa­nia; chwi­lo­wo moż­na się było na­wet oba­wiać zmia­ny ról – i nie­to­le­ran­cya rze­czy­wi­sta mo­gła na­stą­pić po po nie­to­le­ran­cyi uro­jo­nej. Prze­sad­ne urosz­cze­nia fi­zy­olo­gów, któ­rzy chcie­li całą na­ukę o du­szy so­bie przy­własz­czyć, prze­ra­zi­ły psy­cho­lo­gów, któ­rzy sta­li na ubo­czu, ję­cząc po tro­chu i nie chcąc żad­ną mia­rą wspól­ni­ka, któ­ry za­mie­rzał taką lwią część za­brać so­bie. Była to jed­nak am­bi­cya do prze­ba­cze­nia w mło­dej ga­łę­zi wie­dzy, któ­ra sił pro­bu­je i chęt­nie się pie­ści od­le­głe­mi na­dzie­ja­mi; dziś, kie­dy fi­zy­olo­gia, do­szedł­szy wie­ku doj­rza­łe­go, sta­ła się bar­dziej to­le­ran­cyj­ną, bę­dąc mniej śmia­łą – nie nie prze­szka­dza jej daw­nej ry­wal­ce rękę do niej wy­cią­gnąć. Żad­na praw­da nie może in­nej praw­dy za­prze­czać, i, je­że­li ucze­ni nie­raz się spie­ra­ją, to na­uki za­wsze są w zgo­dzie. Nikt więc nie po­wi­nien się lę­kać prawd, któ­re mogą są­sied­nią ga­łąź wzbo­ga­cić; błę­dy tyl­ko mogą się bać świa­tła, któ­re śmierć im przy­no­si. Je­że­li ża­den spi­ry­tu­ali­sta nie chwie­je się w swo­ich prze­ko­na­niach, przy­zna­jąc, że wra­że­nia mają swe or­ga­ny cie­le­sne: skąd­że po­cho­dzi wstręt do przy­ję­cia tej sa­mej za­sa­dy co do in­nych fak­tów psy­cho­lo­gicz­nych? Pięk­ne pra­ce uczo­nych ta­kich, jak Flo­urens, Ma­gen­die, Mül­ler, Leu­ret, Gra­tio­let, Clau­de-Ber­nard, Vul­pian, Luys, – nie za­wie­ra­ją nic ta­kie­go, coby mo­gło prze­ra­zić fi­lo­zo­fów. Wię­cej na­wet, ci ostat­ni po­win­ni im przy­kla­snąć, naj­lep­szy spo­sób przy­kla­śnię­cia – to z nich sko­rzy­stać. De­scar­tes, Ma­le­bran­che, Bos­su­et, tak samo ko­rzy­sta­li z fi­zy­olo­gów XVII wie­ku; przy­kład ich jesz­cze wart na­śla­do­wa­nia. Przez to samo już, że fi­zy­olo­gia i psy­cho­lo­gia mają wspól­ny przed­miot ba­da­nia, czło­wie­ka, to cho­ciaż roz­wa­ża­ją go one ze stron prze­ciw­nych, nie mogą być so­bie zu­peł­nie obce; ich gra­ni­ce nie są tak ści­śle ozna­czo­ne, aby za­wsze ła­two było je roz­po­znać, a cza­sa­mi prze­stą­pić z po­żyt­kiem. Trze­ba przy­znać, że du­sza nie prze­by­wa w cie­le jak ster­nik w okrę­cie, lecz że for­mu­je z cia­łem ca­łość na­tu­ral­ną, któ­rej wszyst­kie czę­ści, jak mówi Bos­su­et, mają ko­niecz­ny i do­sko­na­ły zwią­zek po­mię­dzy sobą *. Jak­że więc nie pra­gnąć, aby na­uka cia­ła i na­uka du­szy zwią­za­ły się sto­sun­ka­mi do­bre­go są­siedz­twa, zjed­no­czy­ły swe wy­sił­ki ku wspól­nym ba­da­niom i szły ra­zem na zdo­by­cie prawd, któ­re­mi obie się zaj­mu­ją; lecz aby ten zwią­zek był trwa­ły i płod­ny, nie po­wi­nien on mieć żad­nej ukry­tej my­śli co do zdo­by­czy lub opa­no­wa­nia. Sprzy­mie­rzo­ne na­uki po­win­ny pa­mię­tać, że an­nek­sya nie jest związ­kiem. Zja­wi­ska, ja­kie każ­da z nich bada, są z in­ne­go sze­re­gu, ale zja­wi­ska jed­ne­go sze­re­gu mogą być po­przed­ni­ka­mi zja­wisk dru­gie­go sze­re­gu. Dwie te na­uki więc, choć zaj­mu­ją się przed­mio­ta­mi tak róż­ne­mi – nie ro­bią jed­nak rze­czy cał­kiem od­mien­nych i wy­da­je się praw­dą, że jed­na bez dru­giej zro­zu­mia­ną być nie może. Po ty­siąc­kroć za­uwa­żo­no, że przyj­mu­jąc na­wet rzecz do­wie­dzio­ną, ja­ko­by dany stan świa­do­mo­ści miał za po­przed­ni­ka lub współ­to­wa­rzy­sza ja­kąś okre­ślo­ną zmia­nę w sys­te­mie ner­wo­wym, to jed­nak zja­wi­sko psy­chicz­ne żad­ną mia­rą do od­po­wied­nie­go sta­nu fi­zy­olo­gicz­ne­go zre­du­ko­wać się nie da. W tym ostat­nim do­bre przy­rzą­dy mogą wy­star­czyć; w zja­wi­sku du­cho­wem lupa i skal­pel nic nie po­mo­gą: po­trze­ba tu świa­do­mo­ści.

Uwiel­bie­nie np. wy­pły­wa z ru­chu wi­ru­ją­ce­go w jed­nej z pół­kul mó­zgo­wych; ale mimo to uwiel­bie­nie ma swo­ją wła­sną na­tu­rę – i żad­ne udo­sko­na­le­nie mi­kro­sko­pu nie utoż­sa­mi ru­chu z uczu­ciem; po­wie­dzieć to – zna­czy tyle co do­wieść. Do­dam, że w spra­wie wspól­nej, dział psy­cho­lo­gów bę­dzie za­wsze więk­szy: gdyż osta­tecz­nie na­uka my­śli ma swo­ją war­tość na­wet wów­czas, gdy ją odłą­czy­my od ba­da­nia jej wa­run­ków or­ga­nicz­nych; ba­da­nie fi­zy­olo­gicz­ne zaś ma o tyle tyl­ko zna­cze­nie, o ile po­ma­ga ba­da­niu my­śli Lecz by­ło­by to nie­wła­ści­wem, gdy­by psy­cho­lo­go­wie od­czu­wa­li z tego po­wo­du dumę lub fi­zy­olo­go­wie – upo­ko­rze­nie.

–-

* Je­stem z mo­jem cia­łem ści­śle zwią­za­ny – mó­wił też De­se­ar­tes – i tak z niem zla­ny i po­łą­czo­ny, że sta­no­wię z niem ja­ko­by jed­ną ca­łość.O WY­OBRAŹ­NI. ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY.

1. Zmia­ny świa­ta są wo­gó­le nie­za­leż­ne od zmian du­szy. – 2. Prze­ciw­nie, zmia­ny du­szy za­le­żą od zmian świa­ta. Okre­śle­nie po­strze­że­nia. – 3. Po – strze­że­nie nie jest to po­do­bień­stwo sta­nu du­szy i zja­wi­ska ze­wnętrz­ne­go. –

4. Rola cia­ła w po­strze­że­niu.

Po­staw­my na­przód strasz­ny pro­ble­mat, któ­ry za­wsze wy­da­wał się lu­dziom zdro­we­go roz­sąd­ku nie­god­nym tego, aby się nim ro­zum­ny czło­wiek zaj­mo­wał, a któ­ry jed­nak za­wsze bla­do­ścią po­kry­wał twarz fi­lo­zo­fów i skro­nie mę­dr­ców po­chy­lał. Nie­chaj czy­tel­nik na jed­ną chwi­lę, wy­łą­czyw­szy czło­wie­ka, roz­wa­ży ten ob­szer­ny splot sił i zja­wisk, któ­ry zo­wie­my świa­tem. Każ­de z nich po­słusz­nem jest ja­kie­muś pra­wu i wszyst­kie dążą ku wspól­nej har­mo­nii. Ża­den przy­pa­dek nie na­ru­sza tej cu­dow­nej zgo­dy, któ­rej roz­dź­wię­ki na­wet sta­no­wią pra­wo. Gwiaz­dy to­czą się po swych or­bi­tach, pory roku na­stę­pu­ją po so­bie, oce­an prze­pły­wa i od­pły­wa, rze­ki pły­ną po swych po­chy­ło­ściach, ro­śli­ny, zwie­rzę­ta ro­dzą się, żyją i umie­ra­ją – i nic nie na­ru­sza tego "wiecz­nie jed­no­staj­ne­go bie­gu wszech­świa­ta". Tyl­ko w nie­któ­rych spo­tka­niach ten, któ­ry zbu­do­wał ten wspa­nia­ły ze­gar, na chwi­lę rękę swą wy­chy­la, jak­by dla prze­ko­na­nia, że po­zo­stał na­zew­nątrz i poza swem dzie­łem.

A oto te­raz czło­wiek za­błą­ka­ny – jak mówi Pas­cal, – w tym da­le­kim po­wie­cie wszech­świa­ta. Dla po­zna­nia swej sła­bo­ści nie po­trze­bu­je on roz­dy­mać swych my­śli aż do tych świa­tów da­le­kich, któ­rych nie do­się­gnie; bez­u­ży­tecz­nem by­ło­by dlań rów­nież roz­wa­ża­nie gwiazd naj­bliż­szych, któ­re tak ucho­dzą jego wła­dzy, że na jed­ną chwi­lę nie po­tra­fił­by opóź­nić ani przy­śpie­szyć ich bie­gu: wy­star­czy mu ro­zej­rzeć się do­ko­ła tej zie­mi, któ­ra jest jego dzie­dzi­ną. Od tylu wie­ków po­wierzch­nia za­le­d­wie nosi ja­ki­kol­wiek ślad po­by­tu czło­wie­ka; wcze­śniej lub póź­niej po­mni­ki, ja­kie on sta­wia, aby za­cho­wać świa­tu znak swe­go przyj­ścia – zni­ka­ją, za­pa­da­ją w pył i ni­ce­stwo;

– i jest to je­den z ar­gu­men­tów, ja­kie mo­ra­li­ści wszyst­kich cza­sów roz­wi­ja­li ku ob­ni­że­niu na­szej py­chy.

Tak więc wszech­świat jest w nie­za­leż­no­ści (pra­wie) zu­peł­nej w sto­sun­ku do czło­wie­ka; ro­dzaj ludz­ki mógł­by znik­nąć bez śla­du, a bieg świa­ta prze­to żad­nej nie­mal nie uległ­by zmia­nie.

II.

Czy nie­za­leż­ność ta jest wza­jem­ną? czło­wiek – czyż za­wie­ra – jak świat – for­mu­łę swe­go roz­wo­ju w sa­mym so­bie? Czy jest on ca­ło­ścią na­prze­ciw dru­giej ca­ło­ści? czy też część jej tyl­ko sta­no­wi od­po­wiedź nie­pew­ną? Bez wąt­pie­nia – du­sza ma – jak wszyst­ko

– swo­ją na­tu­rę i swo­je pra­wa; nie po­dob­na jej ro­zu­mieć jako sub­stan­cyą bez­względ­nie po­zba­wio­ną cech, bez for­my, bez wła­ści­wo­ści, bez świa­do­mo­ści, jako czy­stą wła­dzę roz­wa­ża­nia świa­ta. Bez wąt­pie­nia śród zja­wisk, ja­kie się w niej od­by­wa­ją – są ta­kie, któ­re przy­pi­sać na­le­ży jej wła­snej sile we­wnętrz­nej, któ­ra-to siła roz­wi­ja się na za­sa­dzie praw swej isto­ty; pew­nem jest też jed­nak­że, że pra­wie wszyst­kie te zja­wi­ska znaj­du­ją po­bud­kę na­zew­nątrz – i że w ten spo­sób pra­wa ich ko­lej­no­ści po­win­ny być na­zew­nątrz szu­ka­ne. Cała na­tu­ra dzia­ła na nią i po­ry­wa ją w swo­im bie­gu. Wy­obraź­my so­bie wszech­świat (fi­zycz­ny) bez czło­wie­ka: za­le­d­wie że ja­kąś lukę w nim znaj­dzie­my. Wy­obraź­my so­bie du­szę ludz­ką bez wszech­świa­ta: a z prze­ra­że­niem sta­je­my przed ogrom­ną próż­nią i mro­kiem bez gra­nic.

Je­że­li brak jed­ne­go tyl­ko zmy­słu, np. wzro­ku lub słu­chu – już jest wiel­ką prze­szko­dą dla du­cha – wy­obraź­my so­bie stan du­szy po­dob­nej do na­szej, bez­względ­nie od­osob­nio­nej od świa­ta, cał­ko­wi­cie w so­bie za­mknię­tej, i wła­sną tre­ścią ży­ją­cej, je­że­li oczy­wi­ście moż­na to na­zwać ży­ciem. Zrób­my do­świad­cze­nie, gru­be wpraw­dzie, lecz nie­wąt­pli­we. Otwórz­my jaką książ­kę i jed­nem po­cią­gnię­ciem pió­ra wy­kreśl­my na jed­nej lub dwóch stro­ni­cach wszyst­kie sło­wa, wy­ra­ża­ją­ce po­ję­cia po­śred­nio lub bez­po­śred­nio wy­pły­wa­ją­ce ze wzro­ku; uczyń­my to samo dla słu­chu i in­nych zmy­słów; po­czem zo­ba­czy­my, co po­zo­sta­ło. Bę­dzie­my mie­li w ten spo­sób nowy do­wód, je­że­li po­trze­ba, że więk­szość prze­mian du­szy jest wy­ni­kiem zja­wisk ze­wnętrz­nych. Czy du­sza na­sza je czy­ni siłą wła­sną pod wpły­wem po­bu­dek ze­wnętrz­nych, czy też ule­ga im bier­nie – nic to nie zna­czy: w obu wy­pad­kach, wpływ siły ze­wnętrz­nej jest nie­wąt­pli­wy. Prze­mia­ny, ja­kie się od­by­wa­ją w du­szy pod dzia­ła­niem ta­kie­go wpły­wa, no­szą na­zwę po­strze­żeń (per­cep­cyi).

III.

Uwa­żam za rzecz nie­wąt­pli­wą ist­nie­nie świa­ta ze­wnętrz­ne­go i dzia­ła­nie, ja­kie na nas ten świat wy­wie­ra. Nie idzie tu o stwier­dze­nie war­to­ści po­wo­dów, na któ­rych się opie­ra nie­zwy­cię­żo­na wia­ra ro­dza­ju ludz­kie­go; nie dla­te­go, aby ta­kie przed­się­wzię­cie było nie­moż­li­we, lecz że po­cią­gnę­ło­by mnie za da­le­ko; a co do py­ta­nia tak wiel­kiej wagi – le­piej jest mil­czeć niż po­wie­dzieć za mało. Przy­pusz­cza­jąc więc ist­nie­nie przed­mio­tu po­strze­żeń, po­sta­ram się wry­chle zba­dać, jaką być może isto­ta sa­me­go po­strze­że­nia; i niech mi prze­ba­czy Reid cie­ka­wość, któ­rą on ze swo­jej stro­ny są­dził­by nie­wła­ści­wą.

My­ślą, któ­ra się na­sam­przód wy­su­wa, jest po­do­bień­stwo zja­wi­ska ze­wnętrz­ne­go i zja­wi­ska we­wnętrz­ne­go. Na­wet imię ob­ra­zu (wy­obra­że­nia) wska­zu­je, że ta­kie było po­ję­cie pier­wot­ne, i za­pew­ne po­ję­cie to nig­dy wia­ry śród lu­dzi zu­peł­nie nie stra­ci. Do­daj­my, że wca­le nie jest to do ży­cze­nia. Myśl, że po­strze­że­nie jest od­bi­ciem rze­czy – tak jest przy­ro­dzo­ną, że ci na­wet, któ­rzy są prze­ko­na­ni o jej nie­praw­dzi­wo­ści – uży­wa­ją jej co­dzien­nie jako do­god­nej prze­no­śni, któ­ra nie przed­sta­wia żad­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa na­uko­we­go.

Dla fi­lo­zo­fów (je­że­li się tacy znaj­dą), któ­rzy myśl uwa­ża­ją wprost za stan mó­zgu, zda­nie, że wy­obra­że­nia są po­dob­ne do przed­mio­tów, nie za­wie­ra nic za­sad­ni­czo sprzecz­ne­go tak, iżby je moż­na od­rzu­cić bez ba­da­nia. Mogą je oni zwal­czać fak­ta­mi, lecz nie mogą mu od­mó­wić swej uwa­gi. W isto­cie, dla­cze­góż­by nie mia­ło być w mó­zgu ru­chów i po­sta­ci po­dob­nych ru­chom i po­sta­ciom świa­ta ze­wnętrz­ne­go? Wie­lu fi­lo­zo­fów dziś jesz­cze daje o pa­mię­ci to na­iw­ne ob­ja­śnie­nie. Są to bied­ni lu­dzie, za­pew­ne, lecz przy­znać też na­le­ży, że ich wy­kład nie ma w so­bie nic nie­lo­gicz­ne­go.

Co do tych fi­lo­zo­fów, któ­rzy od­róż­nia­ją du­cha od ma­te­ryi, py­ta­nie może być roz­wią­za­ne a prio­ri. Rze­czy­wi­ście – jak zro­zu­mieć ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo mię­dzy sta­nem du­cha a sta­nem cia­ła? Obacz­my tyl­ko spis wła­sno­ści cia­ła i za­py­taj­my, gdzie ma się mie­ścić po­do­bień­stwo? Za­pew­ne nie w ma­te­ryi. Więc w roz­cią­gło­ści? Ale ten wy­raz sto­su­je się do du­cha tyl­ko w prze­no­śni. W kształ­cie? Ale nie moż­na mó­wić o kształ­cie, gdzie nie­ma roz­cią­gło­ści. Myśl o przed­mio­cie cięż­kim, sprę­ży­stym, dziur­ko­wa­tym, czy­liż bę­dzie cięż­ka, sprę­ży­sta, dziur­ko­wa­ta? Nie po­dob­na rów­nież rze­czom przy­pi­sy­wać wła­sno­ści po­dob­nych do zmian, ja­kie w nas bu­dzą. Czy przy­pi­sze­my im bar­wę? Ale to wra­że­nie w ni­czem nie przy­po­mi­na sta­nu po­wierzch­ni, zdol­nej od­bi­jać ta­kie lub inne pro­mie­nie… Cie­pło? Ale, jak mówi lo­gi­ka Port Roy­al'u – zna­czy­ło­by to to­sa­mo, co kłaść w nie ogień. Tem­bar­dziej też moż­na po­dob­nie ro­zu­mo­wać o wszyst­kich in­nych wra­że­niach.

Ale może być, że to po­do­bień­stwo, któ­re nie ist­nie­je mię­dzy rze­czą a ob­ra­zem, znaj­dzie się w po­rząd­ku ich na­stęp­stwa tak, że ko­lej na­szych po­strze­żeń wy­obra­ża ko­lej zja­wisk ze­wnętrz­nych. Jest to rów­nież złu­dze­nie. Zja­wi­ska ze­wnętrz­ne nie wią­żą się w łań­cuch cią­gły i jed­no­li­ty, od­by­wa­ją się one w prze­strze­ni, a przy­tem w licz­bie nie­okre­ślo­nej i jed­no­cze­śnie. Znaj­du­ją się w za­leż­no­ści wza­jem­nej, prze­ni­ka­ją się i za­pla­ta­ją na­wza­jem; je­że­li nie­któ­re zda­ją się two­rzyć sze­reg pra­wi­dło­wy i nie­za­leż­ny, za­le­ży to od na­szej zdol­no­ści ode­rwa­nia (abs­trak­cyj), dzię­ki któ­rej mo­że­my się ogra­ni­czyć na wa­run­kach be­spo­śred­nich zja­wisk, na któ­rych po­zna­niu za­le­ży nam naj­wię­cej, po­nie­waż cała na­sza po­tę­ga wo­bec przy­ro­dze­nia wy­ni­ka z tej zna­jo­mo­ści.

Po­strze­że­nia – prze­ciw­nie – two­rzą w cza­sie sze­reg je­dy­ny i jed­no­li­nio­wy. Choć­by wa­run­ki, ja­kie je wy­wo­ła­ły, były naj­róż­no­rod­niej­sze, one same są pro­ste i nie mogą przed­sta­wiać sze­re­gów sple­cio­nych.

Przy­pu­ść­my chwi­le ko­lej­ne t t' t" t"', przy­pu­ść­my, że w każ­dej z tych chwil od­by­wa się jed­no­cze­śnie pew­na licz­ba zja­wisk a b c d i t… d.

Je­że­li na­prze­ciw chwil t t' t" t'" po­sta­wi­my zja­wi­ska, ja­kie się w nich od­by­wa­ją, to otrzy­ma­my ob­raz na­stę­pu­ją­cy.

t………… abcd t'……. e f g h t"……. i k i m t'"……. n o p q

Przy­pu­ść­my, że sze­re­gi pro­sto­pa­dłe a e i n, b f k o, e g I p, d h m q, wy­obra­ża­ją ko­lej przy­ro­dzo­ną zja­wisk t… j… że np. a po­prze­dza w rze­czy­wi­sto­ści e, e – i, i–n.

Wy­obraź­my so­bie da­lej, że te zja­wi­ska mogą wy­wo­łać po­strze­że­nia a' b' c' d' e', for­mu­ją­ce sze­reg jed­no­li­ty.

Z tego przy­pusz­cze­nia wy­ni­ka jed­na rzecz wi­docz­na, że sze­reg ten, ja­ki­kol­wiek jest, nie może na­raz two­rzyć sze­re­gów roz­ma­itych i jed­no­cze­snych. Obacz­my przy­najm­niej, czy on wy­obra­ża choć je­den sze­reg. Per­cep­cya wy­wo­ła­na w chwi­li t jest skut­kiem jed­ne­go ze zja­wisk abcd; w chwi­li t' bę­dzie po­dob­nież skut­kiem e f g h; i toż samo w in­nych chwi­lach.

Aby więc sze­reg po­strze­żeń wy­obra­żał sze­reg ja­ki­kol­wiek zja­wisk, po­trze­ba i wy­star­cza, aby po­strze­że­nia, od­po­wia­da­ły zja­wi­skom ozna­czo­nym li­te­ra­mi jed­nej ko­lum­ny pro­sto­pa­dłej, np. a' e' i' n'. Je­że­li się zja­wią w ja­kim­kol­wiek in­nym po­rząd­ku, np. V g' i' p' – pew­nem jest, że nie mogą od­po­wia­dać żad­ne­mu sze­re­go­wi.

Owóż, po­nie­waż licz­ba zja­wisk jest nie­zmier­nie wiel­ka, mało jest praw­do­po­dob­nem, aby sze­reg po­strze­żeń wy­obra­żał ja­ki­kol­wiek sze­reg zja­wisk przy­ro­dzo­nych.

Na­wet nie zda­rzy się to nig­dy. Nie­ma istot­nie w na­tu­rze sze­re­gów zu­peł­nie nie­za­leż­nych od sie­bie na­wza­jem, ja­ke­śmy to wy­żej za­zna­czy­li. Każ­de zja­wi­sko ma wie­lo­ra­kie po­przed­ni­ki, każ­dy sku­tek jest wy­pły­wem wie­lu przy­czyn. Wy­ni­ka stąd, że nie­moż­li­wem jest, aby ja­ki­kol­wiek splot po­strze­żeń wy­obra­żał ja­ki­kol­wiek splot zja­wisk, tak jak jest nie­moż­li­wem, aby li­nia wy­obra­ża­ła fi­gu­rę o dwóch lub trzech wy­mia­rach.

Za­pew­ne, uży­wa­jąc róż­nych środ­ków in­duk­cyj­nych (na­pro­wa­dza­ją­cych), mo­że­my zna­leść czę­ścio­wo po­rzą­dek przy­ro­dze­nia i na­wią­zać każ­de zja­wi­sko do jego naj­bliż­szych po­przed­ni­ków; w ten spo­sób do­cho­dzi­my do po­ję­cia sze­re­gu przy­ro­dzo­ne­go zja­wisk, lecz go nie po­strze­ga­my (per­cy­pu­je­my) i je­że­li, raz po­jąw­szy ten sze­reg, wy­obra­ża­my so­bie, że­śmy go istot­nie po­strze­gli, to dla­te­go, że zpo­śród po­strze­żeń, któ­re tłum­nie co chwi­la się zja­wia­ją, od­ry­wa­my (abs­tra­hu­je­my) te, któ­re do tego sze­re­gu nie na­le­żą.

IV.

Czyż wnio­ski te po­zwa­la­ją nam wąt­pić o rze­czy­wi­sto­ści po­strze­żeń? By­najm­niej, je­że­li tyl­ko nie­moż­li­wość ob­ja­śnie­nia da­ne­go fak­tu nie jest za­prze­cze­niem tego fak­tu. Ja­ki­kol­wiek za­tem był­by wy­nik ta­kich roz­wa­żań, nie są one nie­bez­piecz­ne. Scep­ty­cyzm ide­al­ny bę­dzie za­wsze tyl­ko zu­chwa­łym opo­rem nie­któ­rych umy­słów sub­tel­nych prze­ciw roz­sąd­ko­wi ogól­ne­mu, nie mó­wię zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, gdyż ten nie­tyl­ko nie jest zdol­ny roz­wią­zać ta­kich py­tań, lecz na­wet, po­sta­wić ich nie może. Być może na­wet, że nie jest bez­u­ży­tecz­nem ist­nie­nie ta­kich umy­słów, choć­by tyl­ko po to, aby po­ru­szyć zdrę­twie­nie tych fi­lo­zo­fów, któ­rzy umie­ją po­gar­dli­we zwąt­pie­nie w spra­wach du­szy, je­dy­nych wszak­że, któ­re nam bez­po­śred­nio pod­pa­da­ją pod roz­wa­ża­nie – łą­czyć z na­iw­nem za­ufa­niem w war­tość naj­trud­niej­szych i naj­bar­dziej zło­żo­nych do­wo­dów świa­ta cie­le­sne­go, któ­ry im tak pew­nym się wy­da­je. Dzie­ciń­stwem by­ła­by trwo­ga, że błąd tak mało za­raź­li­wy – mógł­by do­tknąć ogół ludz­ki. Choć­by fi­lo­zo­fo­wie krzy­cze­li naj­gwar­niej, nie za­głu­szą oni po­tęż­ne­go gło­su, któ­rym świat ze­wnętrz­ny bro­ni swo­jej spra­wy i bez­u­stan­nie wie­rze­niom na­szym się na­rzu­ca. Mimo to ba­daj­my da­lej, czy nie moż­na­by usu­nąć za­zna­czo­nych wy­żej sprzecz­no­ści; czy też mamy wy­znać swą nie­wia­do­mość i schy­lić gło­wę przed nie­prze­nik­nio­ną ta­jem­ni­cą.

Roz­wa­ża­li­śmy do­tąd po­strze­że­nie jako wy­nik bez­po­śred­nie­go dzia­ła­nia świa­ta na du­szę, i, ro­zu­mu­jąc w du­chu tego przy­pusz­cze­nia, nie mo­gli­śmy zdać spra­wy z sa­me­go zja­wi­ska. Ale to przy­pusz­cze­nie czyż nie jest fał­szy­wem?

Jest niem bez­wąt­pie­nia. Fał­szem jest, że wszyst­kie cia­ła mogą bu­dzić w na­szej du­szy po­strze­że­nia. Jed­no tyl­ko cia­ło ma taki przy­wi­lej: na­sze wła­sne. Zja­wi­ska ze­wnętrz­ne są dla du­szy jak nie­by­łe, do­pó­ki nie mają od­bi­cia w zwią­za­nem z nią cie­le. I, praw­dę mó­wiąc, okre­śle­nie po­strze­że­nia, dane po­przed­nio, po­win­no być zmie­nio­ne w spo­sób na­stę­pu­ją­cy:

Po­strze­że­nie jest to okre­ślo­na re­ak­cya du­szy pod wpły­wem rów­nież okre­ślo­nej prze­mia­ny cia­ła.

Roz­waż­my na­przód sto­sun­ki cia­ła na­sze­go z cia­ła­mi, któ­re je ota­cza­ją. Oczy­wi­ście, trud­no­ści wy­ni­ka­ją­ce z po­trze­by wy­ja­śnie­nia związ­ku sta­nów du­szy i zmian cia­ła, nik­ną w chwi­li, gdy wy­stę­pu­je py­ta­nie o sto­sun­kach ciał po­mię­dzy sobą. Wię­cej na­wet: o ile trud­no po­jąć za­leż­ność du­szy od rze­czy ze­wnętrz­nych, o tyle rów­nież trud­no by­ło­by wy­ja­śnić nie­za­leż­ność cia­ła od nich. Wszech­świat istot­nie cią­ży cał­ko­wi­cie nad każ­dą ze swych czę­ści; jest on – jak mówi Le­ib­niz – cały z jed­nej sztu­ki. Taki jest zwią­zek zja­wisk jed­no­cze­snych, że każ­de z nich może być uwa­ża­ne za wa­ru­nek wszyst­kich in­nych. Te na­wet, któ­re od­by­wa­ją się gdzieś naj­da­lej, rów­nież na nas od­dzia­ły­wa­ją; roz­waż­my tyl­ko, jaki wpływ na nas wy­wie­ra bez­u­stan­ny ruch gwiazd na nie­bie. Nad­to – po­nie­waż te­raź­niej­szość cale za­leż­ną jest od prze­szło­ści, po­wie­dzieć moż­na, że, wy­obra­ża­jąc stan obec­ny rze­czy, przez to samo cia­ło wy­ra­ża wszyst­kie sta­ny prze­szłe, nie­ja­ko zgro­ma­dzo­ne, zbi­te w te­raź­niej­szo­ści. Wi­sto­cie, po­wra­ca­jąc do po­przed­nie­go przy­kła­du, przy­po­mnij­my, że po­chy­le­nie eklip­ty­ki rów­ni­ka, któ­re wy­twa­rza pory roku, jest wy­ni­kiem przy­czyn, któ­re dzia­ła­ły na wie­le stu­le­ci przed­tem.

Roz­waż­my te­raz, że wszyst­kie dzia­ła­nia sił ze­wnętrz­nych na cia­ło, jak­kol­wiek zło­żo­ne, zle­wa­ją się za­wsze w jed­ną wy­pad­ko­wą, któ­rą – jak wie­my – jest pe­wien stan ukła­du ner­wo­we­go. Wszyst­kie te wy­pad­ko­we two­rzą sze­reg jed­no­li­ty, jed­no­li­nio­wy, po­dob­ny w tym wzglę­dzie do sze­re­gu po­strze­żeń, i nie­trud­no po­jąć zwią­zek, jaki mię­dzy nie­mi ist­nie­je. Cia­ło jest po­śred­ni­kiem du­szy ze świa­tem ze­wnętrz­nym. Jego rolą istot­ną w po­strze­że­niu, zda­je się, jest tłó­ma – cze­nie zja­wisk jed­no­cze­snych na sze­reg jed­no­li­ty wy­pad­ko­wych ko­lej­nych, ukła­da­nie co chwi­la syn­te­zy świa­ta. "W ten spo­sób z cia­ła, w któ­rem jest za­mknię­ta, du­sza ogar­nia wszyst­ko – i wi­dzi, jak cały świat od­bi­ja się na­tem cie­le, tak jak bieg słoń­ca od­zna­cza się na ze­ga­rze sło­necz­nym" *).

Czyż te uwa­gi roz­wia­ły zu­peł­nie ciem­ność, ota­cza­ją­cą zja­wi­sko per­cep­cyi? Nie, lecz je­że­li choć co­kol­wiek zmniej­szy­ły gę­stość tego mro­ku, to nie są bez­u­ży­tecz­ne.

–-

*) Bos­su­et Po­zna­nie Boga i sie­bie sa­me­go. R. III. § 8.ROZ­DZIAŁ DRU­GI.

I. Róż­ni­ca mię­dzy po­strze­że­niem a wra­że­niem. II. Okre­śle­nie idei. III. Okre­śle­nie wy­obra­że­nia. IV. Róż­ni­ca mię­dzy wy­obra­że­niem a po­strze­że­niem.

I.

Roz­wa­ża­łem do­tąd po­strze­że­nie w ca­ło­ści, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na nic in­ne­go, prócz jego sto­sun­ku z przed­mio­tem. Moż­na wiec było o niem mó­wić, jako o zja­wi­sku pro­stem i nie­zło­żo­nem. Czas te­raz ba­dać sa­me­go w so­bie; a po­nie­waż pro­sto­ta jego jest tyl­ko po­zor­ną, na­le­ży z nie­go wy­dzie­lić czę­ści skła­do­we.

Roz­bie­ra­jąc pierw­sze lep­sze po­strze­że­nie, wi­dzi­my w niem na­sam­przód dwa pier­wiast­ki, z któ­rych je­den wy­ra­ża szcze­gól­nie udział siły ze­wnętrz­nej, dru­gi – wy­nik wła­snej dzia­łal­no­ści du­cha.

Z tych dwóch pier­wiast­ków pierw­szy zo­wie się wra­że­niem. Bos­su­et słusz­nie je okre­śla tak: jest to pierw­sza rzecz, któ­ra bu­dzi się w du­szy wo­bec przed­mio­tu. Po­czem sta­ra się on do­kład­nie je od­róż­nić od in­nych pier­wiast­ków, któ­re mu to­wa­rzy­szą w po­strze­że­niu. "Pierw­sza rzecz, któ­rą czu­ję, zbli­ża­jąc rękę do ognia lub po­ru­sza­jąc nią lód – jest zim­no lub go­rą­co i t… d. Mogę po­tem mieć roz­ma­ite my­śli o świe­tle, ba­dać jego na­tu­rę, za­uwa­żyć jego od­bi­cia i za­ła­ma­nia, ba­dać na­wet bar­wy, któ­re zni­ka­ją na­tych­miast, sko­ro tyl­ko świa­tło usu­wa­my i zda­ją się być tyl­ko prze­mia­na­mi sa­me­go świa­tła, t… j… róż­ne­mi od­bi­cia­mi i za­ła­ma­nia­mi pro­mie­ni słoń­ca i in­nych ciał świetl­nych. Ale wszyst­kie te my­śli przy­cho­dzą mi do­pie­ro po­tem po­strze­że­niu zmy­sło­wem świa­tła, któ­re na­zwa­łem wra­że­niem zmy­sło­wem – i ono to obu­dzi­ło się we mnie na­sam­przód, gdy tyl­ko otwo­rzy­łem oczy.

Po­dob­nie, od­czuw­szy cie­pło lub zim­no, mogę za­uwa­żyć, że cia­ła, któ­re mi dają te czu­cia – na­ru­szy­ły­by w roz­ma­ity spo­sób moją rękę, gdy­bym jej nie od­cią­gnął: go­rą­co-by ją spa­li­ło, lód by ją za­mro­ził, i t… d. Ale nie to spo­strze­gam w pierw­szej chwi­li, zbli­ża­jąc się do ognia lub lodu. W pierw­szej chwi­li zro­dzi­ło się we mnie pew­ne do­strze­że­nie, któ­re wy­ra­żam tak: Zim­no mi, go­rą­co mi – i to się zo­wie wra­że­niem zmy­sło­wem lub czu­ciem" *).

Tak więc w ca­łym skła­dzie fak­tów, two­rzą­cych po­strze­że­nie, czu­cie zmy­sło­we za­wsze (wy­jąw­szy wy­pad­ki, o któ­rych ni­żej się po­wie) jest pierw­szem zja­wi­skiem, albo przy­najm­niej pierw­szem, któ­re się ob­ja­wia, gdyż może po­prze­dza­ją je inne, któ­re nie do­cho­dzą do na­szej świa­do­mo­ści; py­ta­nie trud­ne, któ­re tu roz­bie­rać nie by­ło­by na miej­scu.

Czu­cie lub wra­że­nie zmy­sło­we jest za­tem czę­ścią po­strze­że­nia, nie bę­dąc sa­mem po­strze­że­niem; jest ono tyl­ko jego punk­tem wyj­ścia; może ist­nieć, choć­by mu żad­ne po­strze­że­nie nie to­wa­rzy­szy­ło lub z nie­go nie wy­ni­ka­ło. To wła­śnie za­uwa­żo­no np. u zwie­rząt, któ­rym po­zo­sta­wio­no or­ga­ny zmy­słów i część ośrod­ków ner­wo­wych, pod­le­ga­ją­cych wra­że­niom, a wy­cię­to resz­tę. Zwie­rzę­ta te od­bie­ra­ją wra­że­nia świa­tła, ale nic nie wi­dzą; wra­że­nia słu­chu – ale nic nie sły­szą. Wra­że­nie tedy, za­nim sta­nie się po­strze­że­niem, ule­ga mniej lub wię­cej dłu­gie­mu, mniej lub wię­cej zu­peł­ne­mu prze­tra­wie­niu; musi być uświa­do­mio­nem, t… j… po­miesz­czo­nem w pew­nym sze­re­gu wra­żeń mi­nio­nych a po­dob­nych, i do przy­czy­ny ze­wnętrz­nej od­nie­sio­nem; wszyst­ko to, jak wi­dzi­my, wy­ma­ga in­ter­wen­cyi pa­mię­ci i ja­kie­goś ro­zu­mo­wa­nia, choć­by na­wet naj­szyb­sze­go. Po­strze­że­nie za­tem może być uwa­ża­ne jako zbiór idej, zgro­ma­dzo­nych na­oko­ło wra­że­nia zmy­sło­we­go, któ­re jest jej ośrod­kiem, lecz by­najm­niej nie czę­ścią głów­ną. Du­sza, wi­sto­cie, w cza­sie trwa­nia po­strze­żeń jest bar­dziej czyn­ną niż bier­ną, wię­cej daje niż bie­rze. Pod­no­szę oczy i spo­strze­gam dra­pież­ne­go pta­ka, la­ta­ją­ce­go na pew­nej wy­so­ko­ści. Jaki jest w tem do­strze­że­niu udział zmy­słów? Czar­na pla­ma na tle błę­kit­nem – oto wszyst­ko, co mi one dają, resz­ta jest dzie­łem in­te­li­gen­cyi. Czu­cie (wra­że­nie) jest więc ra­czej po­wo­dem, niż przy­czy­ną po­strze­że­nia – i jest to tak praw­dzi­wem, że czu­cie może się zmie­nić, a po­strze­że­nie mimo to nie ule­gnie wiel­kim prze­kształ­ce­niom. Czy wi­dzę czło­wie­ka ca­łe­go – od stóp do głów – czy też do po­ło­wy, czy na­wet tyl­ko część jego ubra­nia, ka­pe­lusz np. – wszyst­ko to jed­no: w każ­dym ra­zie wi­dzę czło­wie­ka. Wię­cej na­wet, wra­że­nia zu­peł­nie od­mien­ne­go sze­re­gu, np. smak, za­pach, bar­wa, mogą wy­wo­łać to samo po­strze­że­nie, -

*) Bos­su­et. L. cit. R. II § 1.

je­że­li tyl­ko ide­je łą­czą­ce się z temi wra­że­nia­mi są te same we wszyst­kich przy­pad­kach.

II.

Kil­ka­krot­nie uży­łem wy­ra­zu ide­ja, a po­nie­waż jest to wy­raz uży­wa­ny w naj­roz­ma­it­szem zna­cze­niu, mu­szę wska­zać, w ja­kim sen­sie tu­taj uży­wać go będę. Sło­wem tem, któ­re­go treść roz­sze­rzam po nad jego zwy­kłe zna­cze­nie, ozna­czam wszel­ki ele­ment pier­wot­ny, inny niż wra­że­nie zmy­sło­we, z po­śród tych pier­wiast­ków, ja­kie do­strzedz mo­że­my w ja­kiem­kol­wiek zja­wi­sku umy­sło­wem.

Ide­je, tak poj­mo­wa­ne, gra­ją więc w psy­cho­lo­gii rolę mniej wię­cej taką, jak cia­ło pro­ste w che­mii. Do­daj­my, że pro­sto­ta jed­nych za­rów­no jak dru­gich, jest tyl­ko względ­na i tym­cza­so­wa, po­nie­waż ana­li­za, dłu­gi czas bez­sil­na, może na­ko­niec zna­leźć dro­gę praw­dzi­wą. Kie­dy Davy roz­ło­żył po­taż, sodę, ba­ry­tę i t… d., strą­cił je ze sta­no­wi­ska ciał pro­stych, ja­kie do­tąd zaj­mo­wa­ły. Z po­dob­nem po­wo­dze­niem jaki psy­cho­log śmia­ły a cie­ka­wy może roz­ło­żyć na pier­wiast­ki stan du­cha, któ­ry się do­tąd zda­wał pier­wot­nym i nie­zło­żo­nym.

Przy­po­mi­nam, że są dwa ro­dza­je idej: jed­ne, któ­re du­sza znaj­du­je lub przy­najm­niej zda­je się znaj­do­wać (do­da­ję to ogra­ni­cze­nie, aby nie trwo­żyć ni­ko­go i nie wy­wo­ły­wać nie­wcze­snych kwe­styj); dru­gie, któ­re z pierw­sze­go rzu­tu oka zda­ją się od­two­rze­niem mniej lub wię­cej sła­bem wra­żeń po­przed­nich. Jak sprę­ży­sta ło­dy­ga, na­ru­szo­na w swem po­ło­że­niu rów­no­wa­gi, do­pie­ro po wie­lu wa­ha­niach po­wra­ca do niej, tak du­sza, raz wstrzą­śnię­ta wra­że­niem, dłu­go prze­cho­wu­je ruch na­by­ty i snmo­ist­nie go od­na­wia; stąd owe zja­wi­ska, któ­re na­zy­wa­my ide­ją barw, to­nów, sma­ków i t… d., któ­re tem się od­róż­nia­ją od od­po­wied­nich wra­żeń, że są mniej żywe a trwal­sze.

My­lił­by się wszak­że ten, coby, prze­sa­dza­jąc za­zna­czo­ną wy­żej ana­lo­gię, są­dził, że ide­je mogą, jak cia­ła pro­ste w che­mii, ist­nieć sa­mo­dziel­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: