Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyrok - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
3 października 2012
Ebook
34,90 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wyrok - ebook

Dziennikarz i tajemniczy przestępca-finansista w pojedynku z zawodowym zabójcą oraz seryjnym mordercą. Misternie skonstruowana intryga, wartka, emocjonująca akcja, wiarygodni bohaterowie, barwne tło społeczne i zaskakująca puenta czynią z Wyroku kryminał na najwyższym światowym poziomie.

Powieść, wydana początkowo w drugim, niemal podziemnym obiegu, odniosła niebywały sukces i wywołała skandal na polskim rynku finansowym ze względu na liczne odwołania do rzeczywistości i ujawnienie przestępczych mechanizmów rządzących polską giełdą oraz powiązań na styku biznesu, polityki i mediów. Jej pierwszy nakład błyskawicznie zniknął z półek księgarskich, a wersja elektroniczna stała się bestsellerem w internecie. Świetne recenzje czytelników i krytyków mówią same za siebie.

Mariusz Zielke bardzo przypomina Michaela Blomkvista – bohatera trylogii Millennium Stiega Larssona. Dziennikarz mimo wielu nagród i wyróżnień (m.in. Grand Press 2005) stracił nagle pracę w dużej gazecie. Nie poddał się i wiele ryzykując, ujawniał największe afery gospodarcze i korupcyjne na niezależnej stronie internetowej. Za bezkompromisowe publikacje kilku potężnych biznesmenów żąda od niego milionowych odszkodowań.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7554-483-1
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od wydawcy

Z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią prze­ka­zu­je­my do rąk czy­tel­ni­ka nowe wy­da­nie po­wie­ści sen­sa­cyj­nej Ma­riu­sza Ziel­ke Wy­rok – książ­ki, któ­ra już ob­ro­sła pew­ną le­gen­dą i wy­wo­ła­ła skan­dal na pol­skim ryn­ku fi­nan­so­wym ze wzglę­du na licz­ne od­wo­ła­nia do rze­czy­wi­sto­ści.

Za fik­cyj­ną fa­bu­łą kry­mi­nal­ną, opi­su­ją­cą emo­cjo­nu­ją­ce star­cie dzien­ni­ka­rza z za­wo­do­wym za­bój­cą oraz se­ryj­nym mor­der­cą, kry­je się dru­gie dno – mrocz­ne se­kre­ty fi­nan­si­stów, ku­li­sy wiel­kich afer, skan­da­li ko­rup­cyj­nych i kon­tro­wer­sji me­dial­nych wo­kół po­tęż­nych biz­nes­me­nów i oli­gar­chów.

Książ­ka jest na tyle kon­tro­wer­syj­na, że nie od­wa­żył się jej do­tąd opu­bli­ko­wać ża­den pol­ski wy­daw­ca – ze wzglę­du na ry­zy­ko pro­ce­sów. Au­tor jed­nak się nie znie­chę­cił i w 2011 roku wy­dru­ko­wał książ­kę wła­snym sump­tem. Po­wieść od­nio­sła nie­by­wa­ły suk­ces. Pierw­szy, nie­wiel­ki na­kład roz­szedł się bły­ska­wicz­nie i znik­nął z pół­ek księ­gar­skich, a do­stęp­na w in­ter­ne­cie wer­sja elek­tro­nicz­na zy­ska­ła wie­le po­chleb­nych ocen i re­cen­zji.

Dla­cze­go po­sta­no­wi­li­śmy wy­dać tę książ­kę? Po­cząt­ko­wo za­cie­ka­wi­ły nas opi­nie in­ter­nau­tów, nie­mal bez wy­jąt­ku en­tu­zja­stycz­ne. Oto nie­któ­re z nich:

„(...) wprost nie mo­głam ode­rwać się od lek­tu­ry. Moc­na, trzy­ma­ją­ca w na­pię­ciu i zmu­sza­ją­ca do my­śle­nia”.

to­ska­82

„...czy­ta­ło się to tak do­brze. Zu­peł­nie jak Lars­so­na... mamy na­pię­cie, zwro­ty ak­cji, cie­ka­we po­sta­ci. Dzie­je się wie­le, a i fi­nał jest mo­car­ny. War­to się­gnąć po tę książ­kę”.

Mary (czy­ta­jo­dle­wej), 4/5

„Za­chwy­ca­ją licz­ni, cie­ka­wie spor­tre­to­wa­ni bo­ha­te­ro­wie, sze­reg fa­scy­nu­ją­cych wąt­ków oraz stop­nio­wo bu­do­wa­ne na­pię­cie, dzia­ła­ją­ce jak nar­ko­tyk”.

Kre­aty­wa, 8/10

„To nie może być praw­da… Prze­cież Stieg Lars­son nie żyje…”

Krzysz­tof Ma­cie­jew­ski, Pa­pie­ro­we My­śli, 9/10

„Wy­rok oka­zał się re­we­la­cyj­nym thril­le­rem fi­nan­so­wym”.

Sa­bin­ko­we czy­ta­nie, 5/5

„Tę fik­cję li­te­rac­ką na­le­ża­ło­by włą­czyć do ka­no­nu lek­tur stu­den­tów dzien­ni­kar­stwa. Go­rą­co po­le­cam”.

Woj­ciech Ba­siń­ski, Por­talwww.eu

„Za­wi­ło­ści wiel­kich trans­ak­cji fi­nan­so­wych, funk­cjo­no­wa­nia gieł­dy, moż­li­wych oszustw i ta­jem­nic do­mów ma­kler­skich ob­ja­śnia­ne są czy­tel­ni­ko­wi w bar­dzo in­te­re­su­ją­cy spo­sób”.

Ber­na­det­ta Dar­ska, A to książ­ka wła­śnie

„Wy­rok trzy­ma wy­so­ki po­ziom i mógł­bym się po­ku­sić o stwier­dze­nie, że może za wy­so­ki jak na pol­ski ry­nek. Ale za to chy­ba nie moż­na książ­ki kry­ty­ko­wać…”.

Ro­bert Fry­ga, Mię­dzy kom­pu­te­rem a książ­ką; 5/5

„Ziel­ke na­pi­sał świet­ną książ­kę sen­sa­cyj­no-kry­mi­nal­ną, bra­wo! Wy­rok to nie­zmier­nie cie­ka­wa książ­ka, po­wie­dzia­ła­bym na­wet, że po­ucza­ją­ca. Zło­żo­na, wie­lo­wąt­ko­wa in­try­ga, wia­ry­god­ni bo­ha­te­ro­wie, wart­ka ak­cja”.

Agniesz­ka Ta­te­ra, Książ­ko­wo; 5/6

„Jed­na z naj­lep­szych ksią­żek pol­skich au­to­rów, ja­kie czy­ta­łem w ostat­nim cza­sie”.

Emind­fow

Uzna­li­śmy, że te po­chwa­ły nie są ani tro­chę prze­sa­dzo­ne. Po­sta­no­wi­li­śmy za­tem udo­stęp­nić książ­kę szer­sze­mu gro­nu czy­tel­ni­ków, bo nie­wąt­pli­wie na to za­słu­gu­je. Do­ko­na­li­śmy w niej pew­nych skró­tów i pod­da­li­śmy tekst re­dak­cyj­nej ob­rób­ce, co tyl­ko uwy­dat­ni­ło jego wa­lo­ry.

Za­pra­sza­my do lek­tu­ry!W cią­gu ostat­nie­go dzie­się­cio­le­cia w Pol­sce mia­ło miej­sce kil­ka du­żych afer gieł­do­wych, w tym dwa spek­ta­ku­lar­ne ban­kruc­twa do­mów ma­kler­skich. Wsku­tek tych zda­rzeń oszczęd­no­ści ży­cia znik­nę­ły z kont ty­się­cy klien­tów. Ich stra­ty li­czo­ne są w set­kach mi­lio­nów zło­tych. Ani te, ani inne skan­da­le fi­nan­so­we nie zo­sta­ły jed­nak wy­ja­śnio­ne. Prze­stęp­ców gieł­do­wych nie uka­ra­no, pro­ce­sy cią­gną się la­ta­mi, wy­ro­ki ska­zu­ją­ce na­le­żą do rzad­ko­ści. Oszu­ka­ni klien­ci nie­uczci­wych fi­nan­si­stów na próż­no do­ma­ga­ją się spra­wie­dli­wo­ści i po­zo­sta­ją osa­mot­nie­ni w star­ciu z biu­ro­kra­cją. Mam ci­chą na­dzie­ję, że moja książ­ka – po­mi­mo sen­sa­cyj­ne­go i fik­cyj­ne­go cha­rak­te­ru – sta­nie się bodź­cem do pod­ję­cia dys­ku­sji na te waż­ne dla ty­się­cy lu­dzi te­ma­ty.

Wy­rok nie jest jed­nak kon­ty­nu­acją mo­jej dzia­łal­no­ści śled­czej ani tym bar­dziej jej zwień­cze­niem. Nie na­le­ży go trak­to­wać jako zbe­le­try­zo­wa­nej re­la­cji. Nie jest to po­wieść opar­ta na fak­tach, lecz je­dy­nie hi­sto­ria od po­cząt­ku do koń­ca wy­my­ślo­na. W opi­sach nie­któ­rych sy­tu­acji czer­pa­łem z wła­snych do­świad­czeń i ob­ser­wa­cji, do­szu­ki­wa­nie się jed­nak w mo­ich bo­ha­te­rach kon­kret­nych po­sta­ci jest cał­ko­wi­cie nie­upraw­nio­ne i nie­do­pusz­czal­ne. Wszel­kie po­do­bień­stwa do au­ten­tycz­nych osób i firm są nie­za­mie­rzo­ne i przy­pad­ko­we. Praw­dzi­we na­zwy in­sty­tu­cji przy­to­czo­ne w książ­ce zo­sta­ły wy­ko­rzy­sta­ne wy­łącz­nie w celu umiej­sco­wie­nia wy­my­ślo­nej hi­sto­rii w re­al­nym świe­cie. W koń­cu nic tak nie upraw­do­po­dab­nia in­try­gi jak pod­par­cie fik­cji kil­ko­ma fak­ta­mi.Prolog

Za­wsze od­by­wa­ło się to po­dob­nie. Spo­ty­ka­li się w ho­te­lu Ra­dis­son w Wied­niu, je­dli ra­zem obiad lub ko­la­cję, po czym uda­wa­li się do jed­nej z ka­wia­re­nek przy po­bli­skim Stadt­par­ku, gdzie oma­wia­li szcze­gó­ły zle­ce­nia. Zna­li się od lat. Za­bój­ca wy­ko­nał już na zle­ce­nie po­śred­ni­ka czter­na­ście prac. Za­ro­bił oko­ło pię­ciu mi­lio­nów euro, któ­re po­mna­żał na bez­piecz­nych lo­ka­tach i fun­du­szach ulo­ko­wa­nych w trzech mię­dzy­na­ro­do­wych ban­kach. Dzię­ki mało ry­zy­kow­nej stra­te­gii oszczę­dza­nia prze­trwał bez więk­szych strat kry­zys ro­syj­ski, afe­ry księ­go­we z po­cząt­ku wie­ku i ostat­ni, trwa­ją­cy od koń­ca 2008 roku krach zwią­za­ny ze spad­kiem za­ufa­nia do in­sty­tu­cji fi­nan­so­wych.

Mimo że miał już pięć­dzie­siąt dwa lata, nie za­mie­rzał prze­cho­dzić na eme­ry­tu­rę.

W Café Prüc­kel przy Stu­ben­ring po­cze­ka­li chwi­lę, aż się zwol­ni ustron­ne miej­sce w rogu sali, za­mó­wi­li kawę mac­chia­to, szar­lot­kę na cie­pło z lo­da­mi i po kie­lisz­ku li­kie­ru. W koń­cu po­śred­nik wy­grze­bał ze skó­rza­ne­go ne­se­se­ru sza­rą ko­per­tę i po­ło­żył ją na sto­le.

Za­bój­ca bez sło­wa wy­jął z niej kart­kę za­pi­sa­ną kom­pu­te­ro­wym dru­kiem i dwa zdję­cia. Przed­sta­wia­ły męż­czy­znę oko­ło trzy­dziest­ki. Miał wy­jąt­ko­wo chu­dą twarz, zmę­czo­ne oczy, dłu­gie, nie­rów­no przy­strzy­żo­ne wło­sy z wy­raź­ny­mi śla­da­mi przed­wcze­snej si­wi­zny. Na kart­ce oprócz na­zwi­ska, nu­me­ru te­le­fo­nu i ad­re­su były też mar­ka i nu­mer re­je­stra­cyj­ny sa­mo­cho­du, nu­me­ry kont ban­ko­wych, ad­re­sy ro­dzi­ców, bliż­szej ro­dzi­ny i kil­kor­ga przy­ja­ciół.

Scho­wał wszyst­ko z po­wro­tem do ko­per­ty, któ­rą na­stęp­nie wło­żył do ak­tów­ki, i spoj­rzał na po­śred­ni­ka.

– Jaki jest po­wód?

Po­śred­nik wbił wzrok w szy­bę, za któ­rą ma­ja­czy­ły kon­tu­ry Uni­wer­sy­te­tu Sztu­ki Użyt­ko­wej. Pa­mię­tał, jak dwa­dzie­ścia lat temu po raz pierw­szy spo­tka­li się na pro­me­na­dzie du­naj­skie­go ka­na­li­ku za­le­d­wie kil­ka­set me­trów stąd. Dłu­go trwa­ło, za­nim w peł­ni so­bie za­ufa­li.

– Jest za­gro­że­niem dla klien­ta – po­wie­dział ogól­ni­ko­wo.

Za­bój­ca zdzi­wił się, że po­śred­nik, bo­daj po raz pierw­szy, nie mówi wprost. Uznał jed­nak, że wi­docz­nie ma po temu po­wo­dy, któ­re jego w grun­cie rze­czy nie po­win­ny in­te­re­so­wać. Szko­da, bo do­kład­ny opis pro­ble­mu zwy­kle po­ma­ga w do­bo­rze stra­te­gii i me­tod dzia­ła­nia.

Roz­sta­li się oko­ło dwu­dzie­stej pierw­szej. Za­bój­ca pa­trzył, jak jego nie­daw­ny roz­mów­ca ru­sza w kie­run­ku alei pro­wa­dzą­cych na Pra­ter. Wy­glą­dał na praw­ni­ka, ale w rze­czy­wi­sto­ści był kie­dyś kon­sul­tan­tem do spraw bez­pie­czeń­stwa in­for­ma­cji. W 1988 roku wy­rzu­co­no go z pra­cy za po­moc w kra­dzie­ży da­nych z Ra­if­fe­isen Bank. Do­stał wil­czy bi­let i za­ło­żył małą agen­cję kon­sul­tin­go­wą, któ­ra – ze wzglę­du na okry­te złą sła­wą na­zwi­sko wła­ści­cie­la – nie mia­ła naj­mniej­szych szans utrzy­mać się na ryn­ku. Przez pierw­szy rok dzia­łal­no­ści nie po­zy­skał ani jed­ne­go kon­trak­tu. Roz­pił się, a gdy ode­szła od nie­go żona, pró­bo­wał po­peł­nić sa­mo­bój­stwo. Po­tem jed­nak kar­ta się od­wró­ci­ła – do nie­wiel­kiej agen­cji za­czę­ły pły­nąć zle­ce­nia ze spół­ek ce­lo­wych dzia­ła­ją­cych na obrze­żach wiel­kich mię­dzy­na­ro­do­wych kon­cer­nów i firm za­kła­da­nych w ra­jach po­dat­ko­wych.

Za­bój­ca wró­cił do ho­te­lu i po­ło­żył się spać. Za­raz po śnia­da­niu za­mó­wił bi­le­ty pierw­szej kla­sy na po­ciąg do Kra­ko­wa. Za­mie­rzał spę­dzić tam dzień lub dwa, po czym udać się do War­sza­wy. Sa­mo­lo­tów uni­kał z po­wo­du zbyt do­kład­nych kon­tro­li. Poza tym nie prze­pa­dał za la­ta­niem. W Pol­sce ostat­ni raz był dzie­sięć lat temu przy oka­zji jed­ne­go z naj­trud­niej­szych zle­ceń.

Tym ra­zem nie spo­dzie­wał się więk­szych pro­ble­mów. Wpraw­dzie za­bój­stwa dzien­ni­ka­rzy wy­wo­łu­ją za­wsze spo­ro za­mie­sza­nia, zwy­kle jed­nak krzy­kli­we ape­le me­diów ga­sną rów­nie gwał­tow­nie, jak się po­ja­wia­ją.1

Ja­rek Szrem ba­daw­czo po­pa­trzył w oczy Ko­złow­skie­mu. Ten nie pierw­szy raz pro­sił go o po­dob­ną przy­słu­gę, cho­ciaż zwy­kle uza­sad­niał swo­ją proś­bę dość pre­cy­zyj­ne. Tym ra­zem tyl­ko mruk­nął coś nie­zro­zu­mia­le. Oczy­wi­ście Szrem mógł od­mó­wić. Sko­ro jed­nak nig­dy do­tąd tego nie ro­bił, to dla­cze­go te­raz miał­by się wa­hać? Po­nad­to sam pro­blem wy­da­wał się po­waż­ny i wy­ma­ga­ją­cy ich współ­pra­cy. W koń­cu byli po jed­nej stro­nie ba­ry­ka­dy: dzia­ła­li w imię do­bra ryn­ku, in­we­sto­rów, drob­nych ciu­ła­czy, któ­rzy lo­ko­wa­li swo­je oszczęd­no­ści w ak­cjach firm gieł­do­wych, li­cząc na to, że są pod ochro­ną KNF – Ko­mi­sji Nad­zo­ru Fi­nan­so­we­go. To ona mia­ła pil­no­wać, żeby pa­zer­ni biz­nes­me­ni wła­ści­wie wy­peł­nia­li obo­wiąz­ki in­for­ma­cyj­ne, prze­strze­ga­li za­sad kon­ku­ren­cji oraz prze­pi­sów zwią­za­nych z wy­ko­rzy­sty­wa­niem da­nych po­uf­nych. Sło­wem, nie oszu­ki­wa­li ak­cjo­na­riu­szy i nie okra­da­li firm, któ­re w mo­men­cie wpro­wa­dze­nia na gieł­dę prze­sta­wa­ły być „ich” fir­ma­mi i za­mie­nia­ły się w do­bro wspól­ne. Nad­zo­ro­wa­ne przez urzęd­ni­ków KNF.

– Spraw­dzisz? – po­no­wił py­ta­nie Ko­złow­ski.

Szrem wzru­szył ra­mio­na­mi.

Teo­dor Ko­złow­ski był dy­rek­to­rem De­par­ta­men­tu Emi­ten­tów, nad­zo­ru­ją­ce­go wpro­wa­dza­nie no­wych spół­ek na gieł­dę. Szrem kie­ro­wał dzia­łem ana­liz w De­par­ta­men­cie Nad­zo­ru Ryn­ku, któ­re­go za­da­niem było mię­dzy in­ny­mi ty­po­wa­nie prze­stępstw zwią­za­nych ze spół­ka­mi gieł­do­wy­mi. Nie­przy­pad­ko­wo ich de­par­ta­men­ty or­ga­ni­za­cyj­nie na­le­ża­ły do jed­ne­go Pio­nu Nad­zo­ru Ryn­ku Ka­pi­ta­ło­we­go, bę­dą­ce­go oczkiem w gło­wie sze­fa ca­łej Ko­mi­sji. Mu­sie­li ze sobą współ­pra­co­wać. Jed­nak tym ra­zem proś­ba Teo­do­ra do­ty­czy­ła dzia­łań z za­kre­su bez­pie­czeń­stwa ob­ro­tu. Dy­rek­to­ra De­par­ta­men­tu Emi­ten­tów ta­kie spra­wy w ogó­le nie po­win­ny in­te­re­so­wać.

Je­śli jed­nak spoj­rzeć na spra­wę z in­nej stro­ny, sy­tu­acja była rze­czy­wi­ście wy­jąt­ko­wa.

Ja­rek od­wró­cił się do bez­piecz­ne­go ter­mi­na­la IBM. Mo­gła z nie­go ko­rzy­stać tyl­ko oso­ba po­sia­da­ją­ca kar­tę chi­po­wą. Wczy­tał kar­tę, za­lo­go­wał się do ter­mi­na­la i cze­kał na od­po­wiedź z KSIP – Kra­jo­we­go Sys­te­mu In­for­ma­cyj­ne­go Po­li­cji, do któ­re­go miał od nie­daw­na do­stęp dzię­ki spe­cjal­ne­mu roz­po­rzą­dze­niu pre­mie­ra. Pre­mier wy­dał je, rze­ko­mo za­alar­mo­wa­ny ro­sną­cą falą prze­stępstw gieł­do­wych, aby po­ka­zać, że przej­mu­je się ich wy­kry­wal­no­ścią. Rze­czy­wi­stość jed­nak była inna. Prze­stępstw na ryn­ku ka­pi­ta­ło­wym nie ro­zu­miał nikt: ani po­li­ty­cy, ani sę­dzio­wie, ani pro­ku­ra­to­rzy, ba, na­wet ko­mi­sa­rze nad­zo­ru fi­nan­so­we­go. Szrem był w tej wal­ce osa­mot­nio­ny.

Za­lo­go­wał się i wpro­wa­dził do wy­szu­ki­war­ki za­py­ta­nie, któ­re au­to­ma­tycz­nie sta­wa­ło się in­for­ma­cją dla wszyst­kich in­nych użyt­kow­ni­ków KSIP o od­po­wied­nim po­zio­mie do­stę­pu. Otwo­rzył okno dru­giej prze­glą­dar­ki i po­wta­rza­jąc po­dob­ne czyn­no­ści oraz skła­da­jąc nie­mal iden­tycz­ne zle­ce­nie, za­lo­go­wał się w ter­mi­na­lu In­ter­po­lu. Na­stęp­nie wszedł do apli­ka­cji Nad­zo­ru Gieł­dy, któ­ra zo­sta­ła nie­daw­no po­łą­czo­na ze wszyst­ki­mi biu­ra­mi ma­kler­ski­mi w Pol­sce. Za po­mo­cą kil­ku stuk­nięć w kla­wi­sze mógł wy­szu­kać wszyst­kie trans­ak­cje do­ko­na­ne za po­śred­nic­twem biu­ra ma­kler­skie­go przez ja­kie­kol­wiek oso­by w kra­ju. Zgod­nie z pra­wem wol­no mu było ko­rzy­stać z tego na­rzę­dzia je­dy­nie w okre­ślo­nych sy­tu­acjach – od­bie­ga­ją­cych od nor­my wzro­stów czy spad­ków kur­su lub in­nych zja­wisk wska­zu­ją­cych na ma­ni­pu­la­cję. W prak­ty­ce mógł spraw­dzić każ­de­go. Biu­ra ma­kler­skie chęt­nie współ­pra­co­wa­ły, bo nie chcia­ły kło­po­tów.

Po­now­nie zer­k­nął na kart­kę, któ­rą otrzy­mał od Ko­złow­skie­go.

Wid­nia­ły na niej trzy na­zwi­ska. Tyl­ko jed­no znał dość do­brze. Dwa po­zo­sta­łe nic mu nie mó­wi­ły.

Dziw­ne – prze­mknę­ło mu przez myśl – wy­da­wa­ło mi się, że znam wszyst­kich prze­stęp­ców gieł­do­wych w kra­ju.

Wpi­su­jąc dane po­now­nie, rzu­cił jak­by od nie­chce­nia:

– Je­steś pew­ny, że do­brze ro­bi­my?

Ko­złow­ski uśmiech­nął się. Nie miał cie­nia wąt­pli­wo­ści.

– To prze­stęp­cy. Sły­sza­łeś, co po­wie­dział szef. Prze­cież so­bie tego nie wy­my­ślił.

– Uhm – przy­tak­nął Szrem.

Nie za­mie­rzał dys­ku­to­wać z po­le­ce­nia­mi, na­wet je­śli były wy­da­wa­ne poza ofi­cjal­nym try­bem i za po­śred­nic­twem ko­le­gi. Ko­złow­ski ja­sno dał do zro­zu­mie­nia, że dzia­ła na po­le­ce­nie sze­fa. A na­czel­ną za­sa­dą urzęd­ni­ka jest się nie wy­chy­lać. Ja­rek bar­dzo lu­bił swo­ją pra­cę. Nie chciał szu­kać in­nej.

Za­raz po wyj­ściu od Szre­ma Ko­złow­ski za­dzwo­nił do ga­bi­ne­tu prze­wod­ni­czą­ce­go KNF, jed­nak se­kre­tar­ka po­in­for­mo­wa­ła go, że szef „uciekł” już na po­sie­dze­nie rzą­du. Mie­li dziś oma­wiać re­ko­men­da­cję „K”, któ­ra po­win­na nie­co przy­blo­ko­wać ban­kom moż­li­wość udzie­la­nia kre­dy­tów w ob­cej wa­lu­cie. Za­dłu­że­nie Po­la­ków we fran­kach wzro­sło do nie­bez­piecz­ne­go po­zio­mu, co w ra­zie na­głe­go osła­bie­nia zło­tów­ki gro­zi­ło ka­ta­stro­fą.

Ko­złow­ski ro­zu­miał, że to prio­ry­tet. Spra­wa Con­sul­ting Part­ners była jed­nak rów­nie po­waż­na. W koń­cu je­śli ich po­dej­rze­nia oka­żą się słusz­ne, ko­lej­ny raz może dojść do kom­pro­mi­ta­cji ca­łe­go ryn­ku ka­pi­ta­ło­we­go. „Ba­na­no­wa gieł­da”, „Bu­run­di, War­sza­wa, jed­na spra­wa” – to naj­ła­god­niej­sze z ko­men­ta­rzy, ja­kie przy ta­kich oka­zjach po­ja­wia­ły się na fo­rach in­ter­ne­to­wych. Gdy­by nie dzia­ła­nia za­rad­cze, któ­re pod­jął, oczy­wi­ście z apro­ba­tą i wspar­ciem sze­fa, za chwi­lę mo­gli­by się obu­dzić z ręką w noc­ni­ku. Tłu­ma­cze­nie ta­kich skan­da­li wca­le nie było przy­jem­no­ścią.

Po­spiesz­nie prze­szedł ko­ry­ta­rzem wy­ło­żo­nym zie­lo­nym dy­wa­nem. Przed jego ga­bi­ne­tem cze­ka­ła już ko­lej­ka praw­ni­ków ze ster­ta­mi pism do pod­pi­sa­nia. Hos­sa. Mie­li w de­par­ta­men­cie pra­wie pięć­dzie­siąt pro­spek­tów do za­ak­cep­to­wa­nia. W try­bie pil­nym – na­ci­ska­li ich bro­ke­rzy, za­rząd gieł­dy, któ­ra po­ły­ka­ła łap­czy­wie każ­dą nową ofer­tę, cza­sem po­li­ty­cy. No i prze­pi­sy, ob­li­gu­ją­ce urząd do za­koń­cze­nia prac nad każ­dym do­ku­men­tem w cią­gu nie­speł­na mie­sią­ca.

Ist­ne sza­leń­stwo.

Każ­dy z jego lu­dzi mu­siał jed­no­cze­śnie ana­li­zo­wać pięć, sześć do­ku­men­tów ofer­to­wych, któ­re mia­ły nie­raz po pięć­set–sześć­set stron. Sa­me­mu Ko­złow­skie­mu już mie­ni­ło się w oczach od skła­da­nych pod­pi­sów. Mimo że bra­li pra­cę do domu i ha­ro­wa­li za dwóch, nie byli w sta­nie na­dą­żyć. A za­ra­bia­ją­cy dzie­sięć razy wię­cej praw­ni­cy z do­mów ma­kler­skich i spół­ek do­star­cza­li im sto­sy peł­nych wad do­ku­men­tów oraz za­sy­py­wa­li py­ta­nia­mi: dla­cze­go są tak duże opóź­nie­nia w ich spra­wach?

Na­sy­ła­li też dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy kom­plet­nie nie ro­zu­mie­li, jaka od­po­wie­dzial­ność cią­ży na Ko­mi­sji.

„To nie na­sza wina, że taki syf do nas tra­fia. W każ­dym do­ku­men­cie błąd na błę­dzie – prze­ko­ny­wał pre­ze­sa po ko­lej­nym te­le­fo­nie z «Ga­ze­ty Wy­bor­czej». – Ja tam mógł­bym to pu­ścić, tyl­ko kto po­tem bę­dzie się tłu­ma­czyć, je­śli ja­kąś ofer­tę trze­ba bę­dzie za­blo­ko­wać z po­wo­du nie­zgod­no­ści pro­spek­tu z prze­pi­sa­mi?”

Nie mó­wiąc już o tym, że trzy czwar­te tych spół­e­czek kom­plet­nie nie nada­wa­ło się na gieł­dę. Błę­dy ra­chun­ko­we, wy­ce­ny od cza­py, nie­zro­zu­mie­nie mię­dzy­na­ro­do­wych za­sad spra­woz­daw­czo­ści MSSR, kom­plet­na ama­torsz­czy­zna w za­kre­sie ob­słu­gi praw­nej, brak pro­ce­dur obie­gu do­ku­men­tów i bez­pie­czeń­stwa in­for­ma­cji. Dno. Po wej­ściu na par­kiet ta­kie ak­cje sta­ły­by się w cią­gu kil­ku dni po­żyw­ką dla spe­ku­lan­tów i ma­ni­pu­la­to­rów.

Ko­złow­ski znów uśmiech­nął się do sie­bie.

Nie da­lej niż pół roku temu zna­leź­li spo­sób na tę pla­gę. Spo­sób bez­piecz­ny i pro­sty, na do­da­tek bez ry­zy­ka od­po­wie­dzial­no­ści po stro­nie Ko­mi­sji. Za­sy­py­wa­li po pro­stu po­dej­rza­ne spół­ki gra­dem py­tań z pod­tek­stem.

„Czy zda­je­cie so­bie pań­stwo spra­wę, że za bra­ki w pro­spek­cie gro­zi od­po­wie­dzial­ność kar­na?”

„Ja­kie pro­ce­du­ry obie­gu in­for­ma­cji sto­su­je spół­ka? Kto za nie od­po­wia­da?”

„Czy ja­kiś dom ma­kler­ski od­mó­wił współ­pra­cy z pań­stwem?”

Tym sa­mym su­ge­ro­wa­li, że wie­dzą o nie­le­gal­nych lub nie­etycz­nych dzia­ła­niach za­rzą­du, co sku­tecz­nie od­stra­sza­ło po­ło­wę chęt­nych. Dla dru­giej po­ło­wy mie­li ko­lej­ne, jesz­cze ostrzej­sze py­ta­nia.

Z biu­ro­kra­cją rzad­ko kto wy­gry­wa.

Szef wy­da­wał się bar­dzo za­do­wo­lo­ny. To roz­ła­do­wy­wa­ło nie­co ko­lej­kę i po­zwa­la­ło Ko­mi­sji z czy­stym su­mie­niem od­po­wia­dać: to nie na­sza wina, opóź­nie­nia są też po stro­nie firm. Wła­ści­wie tyl­ko po stro­nie firm.

Ko­złow­ski usiadł za sze­ro­kim dę­bo­wym biur­kiem i przez otwar­te drzwi mach­nął w kie­run­ku ko­lej­ki.

– No da­lej, wchodź­cie!

Z każ­dym sta­rał się po­żar­to­wać, za­py­tać, co sły­chać u dzie­ci, żony, dziew­czy­ny. Dzię­ki temu pra­cow­ni­cy go lu­bi­li. A Ko­złow­ski lu­bił, żeby go lu­bi­li. Był do­brym sze­fem.

Tuż przed szes­na­stą po­ja­wił się wresz­cie jego za­stęp­ca – Sta­szek Mohr. Wy­cze­kał, aż chło­pa­ki z de­par­ta­men­tu po­skła­da­ją do­ku­men­ty, i rzu­ciw­szy do se­kre­tar­ki, żeby im nie prze­szka­dza­no, za­mknął drzwi. Był je­dy­nym pra­cow­ni­kiem de­par­ta­men­tu wta­jem­ni­czo­nym w spra­wę Con­sul­ting Part­ners.

– I jak? – za­py­tał.

– Ja­rek spraw­dza kon­ta tych go­ści. Cze­ka­my jesz­cze na od­zew z In­ter­po­lu i sys­te­mu po­li­cyj­ne­go. Wciąż bra­ku­je nam też in­for­ma­cji od Ge­ne­ral­ne­go In­spek­to­ra In­for­ma­cji Fi­nan­so­wej i ABW, ale to ra­czej bez zna­cze­nia. Wła­ści­wie to już ich mamy. Gdy­by jesz­cze po­ja­wi­ło się coś do­dat­ko­we­go, będą ugo­to­wa­ni – po­wie­dział z uśmie­chem Ko­złow­ski.

– Całe szczę­ście – wes­tchnął Sta­szek. – Gdy­by­śmy pu­ści­li tę ofer­tę, by­ła­by afe­ra.

– Naj­waż­niej­sze, że zo­rien­to­wa­li­śmy się w porę.

– Fakt. Da­rek już wie?

– Tak. Jest przy­go­to­wa­ny. Je­śli zaj­dzie taka po­trze­ba, dzien­ni­ka­rze na pew­no nam po­mo­gą.

– Taka spra­wa to dla każ­de­go pi­sma­ka nie lada grat­ka.

Sta­szek z uzna­niem po­ki­wał gło­wą. Był pe­wien, że kie­dyś jego prze­ło­żo­ny i przy­ja­ciel zo­sta­nie sze­fem ca­łej Ko­mi­sji. I bę­dzie to naj­lep­szy szef w hi­sto­rii, choć do nie­daw­na wszy­scy w KNF byli prze­ko­na­ni, że nikt nie może być lep­szy od jed­ne­go z po­przed­ni­ków, któ­ry po­tem zo­stał mi­ni­strem skar­bu, by w koń­cu – jak każ­dy – tra­fić do biz­ne­su.

Za­sta­na­wiał się tyl­ko, co przy­ja­ciel czu­je, gdy sta­je do po­tycz­ki z ta­ki­mi gang­ste­ra­mi jak ci z Con­sul­ting Part­ners.

– Nie bo­isz się, sze­fie?

– Cze­go?

– No wiesz. W koń­cu nie wia­do­mo, do cze­go tam­ci są zdol­ni. Każ­dy z nas ma ro­dzi­nę, dzie­ci…

– Nie ma to jak dać się za­bić za kil­ka ty­się­cy mie­sięcz­nie – od­po­wie­dział żar­to­bli­wie Ko­złow­ski. – A tak na po­waż­nie… By­li­by idio­ta­mi, gdy­by pró­bo­wa­li coś nam zro­bić. Nie mu­sisz się oba­wiać.

Po wyj­ściu Stasz­ka chwi­lę za­sta­na­wiał się nad jego sło­wa­mi. Może war­to się ubez­pie­czyć? Po­tem za­dzwo­nił do Dar­ka Woź­nie­wi­cza, dy­rek­to­ra De­par­ta­men­tu Re­la­cji Ze­wnętrz­nych i rzecz­ni­ka pra­so­we­go KNF. Zre­la­cjo­no­wał mu wy­da­rze­nia dnia, po czym za­su­ge­ro­wał:

– Chy­ba mo­żesz już uru­cha­miać ma­chi­nę.

– Mu­szę mieć pa­raf­kę sze­fa – od­parł Da­rek.

– Jak chcesz.

Ko­złow­ski roz­łą­czył się, wstał od biur­ka i zer­k­nął przez okno. Na pla­cu Po­wstań­ców two­rzył się ko­rek aut omi­ja­ją­cych za­tor w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich. Pra­cow­ni­cy biur, urzę­dów, mi­ni­sterstw roz­jeż­dża­li się na Pra­gę i Wolę. Je­śli ru­sza­li w kie­run­ku Tam­ki, mie­li wpaść w jesz­cze więk­szą blo­ka­dę przed mo­stem Świę­to­krzy­skim. Gdy wy­bie­ra­li Mar­szał­kow­ską, mo­gli utknąć w mo­rzu klak­so­nów i ner­wu­sów na­wet na go­dzi­nę.

Czuł, jak opa­da z nie­go na­pię­cie ostat­nich ty­go­dni. W przy­pły­wie do­bre­go na­stro­ju po­sta­no­wił wy­ko­nać jesz­cze je­den te­le­fon. W koń­cu oso­ba, któ­ra ostrze­gła ich przed za­gro­że­niem, tak­że za­słu­gi­wa­ła na in­for­ma­cję.

– Cześć, to ja – rzu­cił krót­ko. – Wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem.

***

Wiet­nam?

Kuba Zim­ny pa­trzył na mapę świa­ta wi­szą­cą przed wej­ściem do ga­bi­ne­tu pre­ze­sa.

Dla­cze­go wła­ści­wie nie po­je­cha­łem do Wiet­na­mu? Dla­cze­go, u li­cha, nie wpa­dłem na to wcze­śniej?

Miał kaca i zu­peł­nie nie chcia­ło mu się roz­ma­wiać ani z pre­ze­sem, ani z na­czel­nym. Ani tym bar­dziej z oby­dwo­ma na­raz. Te­raz de­ba­to­wa­li ze sobą, a on za­sta­na­wiał się, co jest gra­ne, choć nie­trud­no było się do­my­ślić. Tyl­ko dla­cze­go mu­sie­li wy­brać na roz­mo­wę aku­rat dzi­siej­szy dzień?

Wy­pił wczo­raj czte­ry piwa z kum­pla­mi w Jazz Clu­bie, dwa drin­ki na dys­ko­te­ce i pół bu­tel­ki wina z eks­dziew­czy­ną w kuch­ni jej wy­na­ję­te­go miesz­ka­nia. Po­in­for­mo­wa­ła go, że z nim zry­wa, bo zna­la­zła so­bie ko­chan­ka. Ich zwią­zek zresz­tą i tak nie miał przy­szło­ści.

Rano obu­dził go ból gło­wy.

Wy­szy­ko­wał się w po­śpie­chu i spóź­nio­ny do­tarł do re­dak­cji, by do­wie­dzieć się w re­cep­cji, że pre­zes i na­czel­ny już na nie­go cze­ka­ją. Na szczę­ście wo­le­li naj­pierw ob­ga­dać coś mię­dzy sobą. Zdą­żył jesz­cze zła­pać od­dech i wy­chy­lić fi­li­żan­kę kawy.

Drzwi ga­bi­ne­tu Da­wi­da No­wa­ka, pre­ze­sa pol­skiej fi­lii wiel­kie­go duń­skie­go kon­cer­nu Bern­ste­in Bu­si­ness, któ­ry wy­da­wał „Express Fi­nan­so­wy”, uchy­li­ły się i go­spo­darz, uśmie­cha­jąc się czu­le, wpro­wa­dził Kubę do środ­ka. Po­kój miał oko­ło czter­dzie­stu me­trów kwa­dra­to­wych, przy oknie roz­pie­ra­ło się duże biur­ko z Ikei, na ścia­nach wi­sia­ły dwie tan­det­ne pod­rób­ki Im­men­dorf­fa, a w rogu na­prze­ciw­ko drzwi sta­ła nie­wy­god­na ława i kil­ka skó­rza­nych fo­te­li dla go­ści. W jed­nym z nich to­nął To­masz Urba­niak, pięć­dzie­się­cio­let­ni na­czel­ny „Expres­su Fi­nan­so­we­go”. Miał po­si­wia­łą bro­dę, oku­la­ry o gru­bych szkłach i cie­pły uśmiech na twa­rzy. Kuba ce­nił go za sar­ka­stycz­ny dy­stans do pro­ble­mów, nie zno­sił za kom­plet­ny brak or­ga­ni­za­cji i ba­ła­ga­niar­stwo. Poza tym uwa­żał, że jest stu­pro­cen­to­wym pro­fe­sjo­na­li­stą, od któ­re­go na­uczył się po­ko­ry i sza­cun­ku dla te­ma­tów.

– Sia­daj – po­le­cił pre­zes.

Był znacz­nie młod­szy od na­czel­ne­go, wy­glą­dał na­wet na młod­sze­go od Kuby. La­luś w gar­ni­tu­rze od Ar­ma­nie­go, ze sztucz­nym uśmie­chem na gład­kiej gę­bie i kil­ko­ma dy­plo­ma­mi MBA, za­rzą­dza­nia i in­nych pier­dół w ak­tach. Wcze­śniej był au­dy­to­rem Ernst & Young, za­trud­nio­nym przez Duń­czy­ków do zba­da­nia kon­dy­cji pol­skiej fi­lii BB. Wy­gryzł po­przed­nie­go pre­ze­sa dzię­ki śmia­łe­mu pro­gra­mo­wi cię­cia kosz­tów i spo­so­bo­wi pro­wa­dze­nia roz­mów, pod­czas któ­rych zu­ży­wał re­kor­do­we ilo­ści tu­bek wa­ze­li­ny. Kuba jed­nak zda­wał so­bie spra­wę, że w swo­im przy­pad­ku nie może li­czyć na po­dob­ne wzglę­dy. Prze­cho­dząc koło biur­ka, ką­tem oka do­strzegł na bla­cie wy­druk tek­stu o Ge­ne­ti­cu. Mógł się tego spo­dzie­wać.

Cały ry­nek (ana­li­ty­cy, dzien­ni­ka­rze eko­no­micz­ni) cie­szy się z akwi­zy­cji pol­skiej fir­my w da­le­kim Wiet­na­mie. Szcze­gól­nie że bran­ża bio­tech­no­lo­gii jest obec­nie bar­dzo sexy. Pro­blem po­le­ga na tym, że po bliż­szym przyj­rze­niu się biz­ne­so­wi, któ­ry ku­pu­je Pol­ski Kon­cern Bio­tech­no­lo­gicz­ny, po­ja­wia­ją się py­ta­nia. W ja­kim stop­niu biz­nes po­ło­żo­ny tak da­le­ko może być zin­te­gro­wa­ny z pol­ską or­ga­ni­za­cją, któ­ra nie ma moc­nej mię­dzy­na­ro­do­wej struk­tu­ry? Ja­kie są ko­rzy­ści z tej akwi­zy­cji? Czy przy­pad­kiem wy­bór nie dla­te­go padł wła­śnie na Wiet­nam, że ten znaj­du­je się tak da­le­ko od Pol­ski? I kto do­kład­nie jest wła­ści­cie­lem Ge­ne­ti­cu? Co ma do ukry­cia więk­szo­ścio­wy ak­cjo­na­riusz PKB, zna­ny biz­nes­men i re­kin gieł­do­wy Ze­non Ma­ciarz? Trud­no tu co­kol­wiek prze­są­dzać, jed­nak – wbrew po­wszech­nej opi­nii – na pod­sta­wie do­stęp­nych obec­nie in­for­ma­cji spra­wa wca­le nie jest oczy­wi­sta.

– Co ty so­bie, kur­wa, wy­obra­żasz?! – za­ry­czał pre­zes. – „Spra­wa wca­le nie jest oczy­wi­sta”? „Wbrew po­wszech­nej opi­nii”? Na­czy­ta­łeś się For­sy­tha? Chcesz nas wy­sa­dzić w po­wie­trze?

– To pierw­sza wer­sja – za­czął nie­śmia­ło Kuba.

– To­tal­nie spa­pra­na – wtrą­cił się na­czel­ny, uznaw­szy za­pew­ne, że opie­prza­nie dzien­ni­ka­rza to jego rola. – Po­mi­ja­jąc błę­dy warsz­ta­to­we, to stek po­mó­wień.

– Sta­wia­my py­ta­nia. – Kuba wo­lał nie dać na­czel­ne­mu się roz­krę­cić.

– Ta­kie py­ta­nia do­pro­wa­dzą nas do wie­lo­mi­lio­no­wych od­szko­do­wań, nie mó­wiąc już o kon­se­kwen­cjach kon­flik­tu z Ma­cia­rzem. Zda­jesz so­bie spra­wę, ile na­szych przy­cho­dów po­cho­dzi z re­klam zle­ca­nych przez jego spół­ki? – Pre­zes wy­kła­dał kawę na ławę. Na­czel­ny nig­dy nie od­wa­żył­by się po­wie­dzieć dzien­ni­ka­rzo­wi, że przez jego tekst wy­daw­nic­two może mieć kło­po­ty fi­nan­so­we.

– Sami ka­za­li­ście mi za­jąć się Ge­ne­ti­kiem – mruk­nął Zim­ny.

– Ale de­li­kat­nie. To miał być mały gra­nat, a nie bom­ba ato­mo­wa.

No tak – po­my­ślał Kuba – wpu­ści­li­ście mnie w ka­nał, że­bym na­ro­bił syfu, któ­ry po­mo­że wam wy­ne­go­cjo­wać z Ma­cia­rzem lep­szy kon­trakt, ale nie spo­dzie­wa­li­ście się, że szam­bo wy­le­je i nie bę­dzie już o czym roz­ma­wiać.

Od po­cząt­ku miał prze­czu­cie, że to zle­ce­nie za­ję­cia się ta­jem­ni­czą in­we­sty­cją pol­skiej spół­ki w Wiet­na­mie nie jest do koń­ca czy­stą spra­wą. Dzien­ni­ka­rze, pi­sząc, opie­ra­li się na roz­pra­wach są­do­wych, do­ku­men­tach pro­ku­ra­tor­skich, śledz­twach służb spe­cjal­nych, a po­tem – je­śli spra­wy do­ty­czy­ły wpły­wo­wych i bo­ga­tych firm – dział re­kla­my ła­go­dził tek­sty i ne­go­cjo­wał z ich bo­ha­te­ra­mi osta­tecz­ną treść lub brak ko­lej­nych ar­ty­ku­łów w za­mian za zle­ce­nia re­kla­mo­we.

Zda­rza­ły się oczy­wi­ście wy­jąt­ki, ale w du­żych te­ma­tach za­wsze wszyst­ko roz­bi­ja­ło się o kasę. Dzien­ni­karz ro­bił swo­je, a po­tem pre­ze­si sia­da­li do sto­łu.

– Ile tra­ci­my w tym roku? – za­py­tał na­gle.

– Jak to ile tra­ci­my? – Pre­zes po­wo­li się uspo­ka­jał.

– O ile spa­dła sprze­daż? – do­pre­cy­zo­wał Zim­ny.

– Ja­kieś trzy­dzie­ści pro­cent – wy­rwa­ło się na­czel­ne­mu.

– Trzy­dzie­ści pro­cent, ale z uwzględ­nie­niem du­żych umów, z któ­rych i tak by­śmy re­zy­gno­wa­li – po­pra­wił pre­zes. – W su­mie wca­le nie mamy spad­ku, tyl­ko wzrost, choć mniej­szy od ocze­ki­wań.

Pie­prze­nie w bam­bus. Je­den z głów­nych spon­so­rów wy­daw­nic­twa, Glo­bal Te­le­com, po zmia­nach w za­rzą­dzie ostro ciął kosz­ty i wy­po­wie­dział umo­wę part­ner­ską z BB. W re­dak­cji pa­no­wa­ło prze­ko­na­nie, że Glo­bal Te­le­com ku­pu­je po­ło­wę na­kła­du „Expres­su Fi­nan­so­we­go” i dwóch in­nych ga­zet wy­da­wa­nych w Pol­sce przez Duń­czy­ków. Nie­mniej było ta­jem­ni­cą po­li­szy­ne­la, że o tej kor­po­ra­cji nie moż­na na­pi­sać ani jed­ne­go złe­go sło­wa. Ale czy mie­li się tego wsty­dzić? W koń­cu żad­na inna ga­ze­ta też jej nie ata­ko­wa­ła i zbie­ra­ła za­pew­ne po­dob­ne ko­ko­sy w tym sa­mym albo zbli­żo­nym sty­lu. Tak wy­glą­da­ła nie­za­leż­ność dzien­ni­kar­ska w świe­cie ka­pi­ta­li­zmu. Za ko­mu­ny przy­najm­niej było wia­do­mo, o czym nie moż­na pi­sać i co trze­ba wy­dać w pod­zie­miu. Cen­zu­ra eko­no­micz­na oka­za­ła się znacz­nie bar­dziej nie­prze­wi­dy­wal­na i dra­pież­na.

– Jak chce­cie ra­to­wać ga­ze­tę bez moc­nych tek­stów? Lu­dzie nie ku­pu­ją pra­sy, bo nie po­tra­fi­my do­star­czyć im cie­ka­wych te­ma­tów. O pier­do­łach mogą po­czy­tać w in­ter­ne­cie. Je­śli bę­dzie­my uni­kać od­waż­nych tre­ści, to za dwa lata wy­gry­zą nas blo­ge­rzy – wy­rzu­cił z sie­bie Kuba.

– Od kie­dy to ba­wisz się w stra­te­ga?

– Do­bra. – Na­czel­ny klep­nął się po ko­la­nach, da­jąc znać, że po­win­ni skoń­czyć z wy­mia­ną uprzej­mo­ści i przejść do me­ri­tum. – Trze­ba się za­sta­no­wić, czy mo­że­my coś jesz­cze zro­bić z two­im tek­stem, bo w tej for­mie nie pój­dzie.

– Okay. – Kuba po­pra­wił się na fo­te­lu, przyj­mu­jąc po­zy­cję do ata­ku. – Wy­ślij­cie mnie do Wiet­na­mu.

– Co?! – rzu­ci­li za­sko­cze­ni.

– Daj­cie mi je­chać do Wiet­na­mu. Zro­bi­my re­por­taż o Ge­ne­ti­cu. Opi­sze­my te ich war­te mi­liar­dy fa­bry­ki, pra­cow­ni­ków i kon­tak­ty z Chi­na­mi. Żad­na ga­ze­ta nie wpa­dła na to, żeby po­ka­zać „na­szą” in­we­sty­cję od tam­tej stro­ny. Nie są­dzi­cie, że to dziw­ne?

– Bo nikt nie chce wy­da­wać kasy. I słusz­nie. Kogo to za­in­te­re­su­je?

– Wszyst­kich. A je­śli się oka­że, że tam są tyl­ko krza­ki i pola ry­żo­we za­miast no­wo­cze­snych fa­bryk? Bę­dzie­cie mie­li skan­dal z kry­zy­sem par­la­men­tar­nym w tle. Zda­je się, że in­we­sty­cja ma rzą­do­we gwa­ran­cje. Ile kasy uto­pi­ły w niej fun­du­sze eme­ry­tal­ne i drob­ne płot­ki? Pa­mię­ta­cie afe­rę z me­ta­la­mi szla­chet­ny­mi w Ka­zach­sta­nie albo ropę w Kon­gu, z któ­rej zo­sta­ły tyl­ko opa­ry i pu­ste port­fe­le in­we­sto­rów?

– Za­po­mnij o afe­rze – po­wie­dział z na­ci­skiem pre­zes. – Je­śli chcesz je­chać na wa­ka­cje do Wiet­na­mu, to sam kup so­bie bi­let.

– A że­by­ście wie­dzie­li, że ku­pię.

Kuba po­de­rwał się i za­mie­rzał wyjść, ale na­czel­ny za­trzy­mał go sta­now­czym ge­stem dło­ni.

– Je­śli te­raz wyj­dziesz, mo­żesz już nie wra­cać.

Kuba za­wa­hał się.

A jed­nak je­stem tchó­rzem.

Przy­po­mniał so­bie, jak kil­ka lat temu, przy oka­zji po­dob­nych „ne­go­cja­cji” na te­mat tek­stu o Pol­skich Li­niach Lot­ni­czych, pre­zes BB urzą­dził mu po­kaz siły, dzwo­niąc do sze­fa kon­ku­ren­cyj­ne­go wy­daw­cy i oma­wia­jąc „po przy­ja­ciel­sku” ewen­tu­al­ne ro­sza­dy ka­dro­we. „Ra­dzę nie za­trud­niać tego, bo jest taki a taki. A tam­te­go mo­żesz wziąć. Po­tra­fi być dys­po­zy­cyj­ny, choć nie grze­szy spraw­nym pió­rem”. To było wy­raź­ne prze­sła­nie: jak bę­dziesz pod­ska­ki­wał, damy ci wil­czy bi­let i taką re­ko­men­da­cję, że po­zo­sta­nie ci szu­kać pra­cy co naj­wy­żej na plat­for­mach wiert­ni­czych w Nor­we­gii.

Kuba my­ślał wów­czas, że mogą mu na­sko­czyć – w koń­cu jest do­bry, ma nie­złych in­for­ma­to­rów, cie­ka­we te­ma­ty, zdo­by­wa na­gro­dy, a jego tek­sty zaj­mu­ją czo­łów­ki i są czy­ta­ne przez naj­więk­szą licz­bę czy­tel­ni­ków. Jed­nak nie za­ry­zy­ko­wał, ma­jąc w pa­mię­ci hi­sto­rię zna­jo­me­go dzien­ni­ka­rza, któ­ry też my­ślał, że za­wo­ju­je świat, a skoń­czył jako nie­wia­ry­god­ny ban­krut z opi­nią szur­nię­te­go czub­ka.

Je­śli chcesz ko­goś po­zba­wić wia­ry­god­no­ści, po­wiedz o nim, że jest wa­ria­tem. Tego nie spo­sób spraw­dzić, a sko­ro tak mó­wią, to coś jest na rze­czy.

„Nikt go nie bę­dzie chciał słu­chać. Im moc­niej bę­dzie się bro­nił, im gło­śniej mó­wił, tym mniej bę­dzie sły­szal­ny. A lu­dzie tym bar­dziej będą go uwa­żać za wa­ria­ta. To dzia­ła i wbrew po­zo­rom ofia­rą tego sche­ma­tu pa­da­ją czę­sto lu­dzie do­świad­cze­ni i in­te­li­gent­ni, cza­sem naj­więk­si stra­te­dzy – twier­dził przy­ja­ciel Kuby. – Dla­cze­go? W sy­tu­acji kon­flik­tu czło­wiek ana­li­zu­je swo­ją sy­tu­ację, przy­go­to­wu­je stra­te­gię, do­bie­ra środ­ki, zwy­kle uzna­jąc, że naj­moc­niej­sze atu­ty war­to zo­sta­wić na ko­niec. To spra­wia, że przy pierw­szym star­ciu sam usta­wia się na rów­nej po­zy­cji ze znacz­nie po­tęż­niej­szym prze­ciw­ni­kiem. Sło­wo prze­ciw­ko sło­wu. Musi prze­grać. Każ­dy ko­lej­ny ar­gu­ment nie jest już w sta­nie od­wró­cić sy­tu­acji. Gniew jest złym do­rad­cą, pa­mię­taj!”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: