Wyspa Pramela - ebook
Wyspa Pramela - ebook
Pewnego dnia do brzegu tropikalnej wyspy Titiwu przypływa wielka bryła lodu. Mieszkańcy wyspy: profesor Habakuk Tibatong, jego uczeń Tim Kleks, świnia Wuc, pingwin Ping, waran Wawa i trzewikodziób Susz, odkrywają pod lodową skorupą tajemnicze jajo. Postanawiają je wysiedzieć. Nie przypuszczają, że ta decyzja odmieni ich spokojne dotąd życie. W przyspieszonym tempie zyskają nowego przyjaciela i zawrą znajomość z pewnym wojowniczym królem. Aby ocalić tajemniczego Pramela będą musieli stawić czoła wielu niebezpieczeństwom i rozwikłać niejedną tajemnicę.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63522-30-8 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mama Pramel zmartwiona zmarszczyła czoło, spojrzała w górę i westchnęła:
– Widocznie Pramel Wielka Pogoda robi nam niemiły żart. Szkoda takiego ładnego jaja.
Potem weszła do jaskini, owinęła ogonem tylne łapy, a hipopotami pysk wysunęła na zewnątrz. Oczywiście, nie miała pyska dokładnie takiego jak hipopotam, jedynie trochę podobny. Przecież była pramelem!
Tymczasem Jajo Pramel pokrywała coraz większa śnieżna czapa. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ jaja prameli należy wysiadywać w wysokiej temperaturze. Robiło się chłodniej, chłodniej i jeszcze chłodniej. W końcu zrobiło się naprawdę zimno.
– Ojej – zadrżała Mama Pramel. – Koniec żartów!
Były to jej ostatnie słowa przed nastaniem epoki lodowcowej. Jak wiadomo, epoka lodowcowa trwała bardzo, bardzo długo. Na samej górze i na samym dole kuli ziemskiej, czyli na biegunach, nie skończyła się do dzisiaj.Rozdział pierwszy
O korzyściach płynących z rozmów z ludźmi
Pewnego pięknego wiosennego poranka pingwin Ping człapał do szkoły. Po drodze spotkał warana Wawę, który zmierzał w to samo miejsce.
– Jak się maf? – zapytał Ping.
Chociaż pilnie ćwiczył, nie potrafił wymówić „sz”, „rz” ani „ż”. Zamiast nich wymawiał „f”. Zresztą prawie każde znane mu zwierzę miało jakiś problem z wymową. Na przykład waran Wawa syczał jak lokomotywa parowa.
‒ Pseprowadziłem się! – odpowiedział Wawa. – A po pseprowadzce zawse mam się dobze!
‒ O! – zawołał zdumiony pingwin Ping. ‒ Pfeprowadziłeś się? Dokąd?
‒ Do wielkiej musli – wyjaśnił Wawa takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. – Nagle odkryłem ją na plazy!
‒ To są najlepfe znaleziska! – powiedział Ping, z zachwytem uderzając skrzydłami w swój brzuch. – Chcę zobaczyć twoją muflę!
‒ Nie idziemy teraz do skoły? – zawahał się Wawa.
Długo się jednak nie zastanawiali. Zawrócili i powędrowali ku morzu. Nie musieli się wcale martwić nieobecnością na lekcjach, ponieważ nauka mówienia w szkole dla zwierząt profesora Habakuka Tibatonga była dobrowolna. Zdarzało się nawet, że profesor sam odsyłał uczniów do domu, gdy miał coś ważnego do zrobienia.
Wszystko to działo się na wyspie Titiwu leżącej na równiku, gdzie jest bardzo gorąco. Niemal całą wyspę pokrywa bujna roślinność: wysokie drzewa, gęste paprocie i kłujące kaktusy. Titiwu należy do tych nielicznych miejsc, w których nic nie zakłóca życia zwierząt. Dlatego zamieszkały tutaj przeróżne ich gatunki, chociaż nie wszystkie dobrze znoszą upalny klimat.
Wielka muszla odkryta przez Wawę była chyba największą muszlą na świecie. Wyglądała trochę jak waza do zupy. Leżała na żwirowej plaży za szarą skałą – w miejscu, do którego nie docierały fale.
– Jest niezwykle praktycna! – powiedział z dumą Wawa. – To mój pierwsy dom, który mogę zamknąć. A poza tym jest ładna!
Przednimi łapami uniósł górną część muszli. Pingwin Ping wskoczył do środka. Wawa wszedł za nim i opuścił uniesioną część. Dom zamknięty! Światło słońca bajecznie przebłyskiwało przez sklepienie z masy perłowej.
Wawa westchnął błogo:
– Tutaj naprawdę mozna rozmyślać w spokoju. Słońce wschodzi i zachodzi, spacerując nade mną, księzyc wschodzi i zachodzi, spacerując nade mną…
Pingwin Ping z zainteresowaniem obserwował swojego przyjaciela.
– Strafnie dufo tych spacerków! – zauważył. – O czym wtedy rozmyślaf?
– Na psykład o tym, ze powiem ludziom, co o nich myślę… dopiero jak z nimi porozmawiam!
– Tak! – zawołał pingwin Ping, ponieważ podzielał zdanie przyjaciela. – Niestety, fadko mogę rozmyślać w nocy. Słoń morski Melchior strafnie mi pfefkadza. A tobie nie?
– Juz nie! Teraz mogę zamknąć muslę!
– Tef chcę mieć taką! – zdecydował Ping. – Chodź, pofukamy dla mnie mufli.
Wawa ponownie uniósł górną część muszli i obaj zwinnie wyskoczyli na plażę. Zanim Ping zbliżył się do morza, wydał chrapliwy okrzyk:
– Patf, góra lodowa!
Wawa nigdy nie widział góry lodowej, dlatego szybciutko wdrapał się na duży kamień. Wśród cichych uderzeń fal słychać było wyraźnie melancholijny śpiew słonia morskiego Melchiora:
Och – hooohooo,
aadosny nie jeestem!
Taaki jeestem.
Och – hooohooo,
och – haaahaaa,
płaaczu bliiski!
Swoim zwyczajem Melchior siedział na niewielkiej skale daleko od brzegu i śpiewał jedną z ulubionych rozpaczliwie smutnych piosenek.
Był tak daleko, że wyglądał jak ciemny punkt na horyzoncie. W tej chwili jednak ani pingwin Ping, ani waran Wawa nie interesowali się nim. Do wyspy Titiwu zbliżało się bowiem coś, co lśniło niczym kryształ. Powoli to coś stawało się coraz większe i większe. Na jego powierzchni można było dostrzec liczne rysy i pęknięcia.
Pingwin Ping rzucił się do wody. Okrążył dryfującą bryłę lodu i zawołał:
– Pod wodą to jest pfynajmniej tfy razy więkfe!
I zniknął. Chyba odkrył miejsce, z którego można się było wspiąć na lodową bryłę, bo nagle pojawił się na samym jej czubku, dumny jak pierwszy zdobywca wysokiego szczytu.
– Tylko nie pzezięb sobie bzucha – powiedział zatroskany Wawa.
– Phi! Maf pojęcie o pingwinach! Normalnie to my fyjemy na lodzie! Zreftą juf niestety topnieje.
Po górze spływały krople wody. Wyglądało to zupełnie tak, jakby góra płakała. Pingwin Ping oderwał szpiczasty kawałek lodu. Podekscytowany piszczał:
– Coś tu jest w środku! Coś zamrofonego! Jakaś mufla albo piłka, albo…
Plum! Góra lodowa osiadła na brzegu, a Ping wpadł do wody. Gdy się wynurzył, otrząsnął się i zadecydował:
– Musimy zawołać profesora! Fybko!