Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zacznij od nowa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zacznij od nowa - ebook

Wszystko zaczyna się, kiedy po śmierci najbliższej przyjaciółki Barbara z dnia na dzień rzuca palenie. Na początku prawie nie zauważa, że trochę przytyła, w końcu przecież zawsze była dosyć szczupła. Kolejne kilka kilogramów, tłumaczy sobie, to stan przejściowy. Ale kilka następnych? Sytuacja staje się coraz trudniejsza, a mąż, dzieci i przyjaciele Barbary zaczynają traktować ją zupełnie inaczej.

Barbara, uwikłana w diety Strażników Wagi, programy żywieniowe i treningi, odkrywa, że jej problemy rosną wraz z obwodem w pasie. Po powrocie do pracy spotyka Maca, seksownego reportera kryminalnego, który sprawia, że jej pogląd na świat także się poszerza. A może „chuda” wcale nie znaczy „idealna”… może rozmiar trzydzieści sześć nie gwarantuje szczęścia… 

„Zacznij od nowa” opowiada o zyskiwaniu i traceniu: kilogramów, mężów, nawyków i przyjaciół. To wspaniała powieść, inteligentna, dowcipna i bardzo wzruszająca.

Susan Isaacs

Susan Sussman jest autorką wielu książek, zarówno powieści dla dorosłych i dla dzieci, jak i literatury faktu. Do jej najbardziej znanych utworów zalicza się: „Zacznij od nowa”, „Audition for Murder” czy „There’s no Such Thing as a Chanukah Bush”. Zdobywczyni nagrody Emmy za film na podstawie książki o drzewku chanukowym. Jej książki zostały przetłumaczone na wiele języków.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-605-4
Rozmiar pliku: 493 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Dziękuję moim przyjaciołom, anorektycznym i otyłym, toczącym walkę z kilogramami, którzy przez ponad dwa lata hojnie dzielili się ze mną osobistymi i często przejmującymi opowieściami o swoich zmaganiach.

Specjalnie podziękowania należą się mecenasowi Arthurowi Rissmanowi, prywatnemu detektywowi Joemu Mahrowi, Francess Dincin, socjolog Sandrze Hochman, Karen Lee i informatorkom z terenu, Susi Goldstein i Sharon Bland, za zapewnienie mi profesjonalnych danych. Jestem też wdzięczna autorce Mary Shurze Craig, agentce Jane Jordan Browne i redaktorce Jane Chelius za ich wnikliwe uwagi i, jak zawsze, pozostaję dłużniczką Barry’ego Sussmana, mojego cudownego i pełnego entuzjazmu pierwszego czytelnika.1

Zamarłam jak każdego ranka, z dłonią zaciśniętą na metalowej klamce drzwi do pokoju numer dwieście trzydzieści pięć, ze wzrokiem wbitym w tabliczkę z nazwiskiem: Pacjent QUINLIN, SARAJANE. Chciało mi się palić. Musiałam poczekać. Dochodziła ósma rano, a smak mojego szóstego bensona, wypalonego łapczywie do samego filtra, gdy czekałam na szpitalną windę, zamieniał się w zatęchłe wspomnienie.

No dobrze, ciało, cała naprzód. Hop, dwa, trzy, cztery. Hej, chłopaki, pora na ćwiczenia z Barbarą. Hop, dwa, trzy, cztery. Strach, Cierpienie, Nienawiść – zbiórka. Hop, dwa… hej, Złość, wracaj do szeregu. Grzeczne demony. Nie ruszać się stąd. Zabiorę was, jak będę wychodziła. Czy kiedyś o was zapomniałam?

Ciemny pokój cuchnął śmiercią. Wstrzymując oddech, przeszłam na palcach obok łóżka Saryjane do okna, by wpuścić trochę mroźnego lutowego powietrza. W pudełku, które ukryłam za zasłoną, zostały tylko trzy pachnące stożki. Będę musiała kupić nowe. Proszę, Boże. Postawiłam jeden stożek na parapecie i przytknęłam drżącą zapałkę do czubka. W podmuchu lodowatego wiatru rozjarzył się czerwienią, a ja wciąg­nęłam głęboko w płuca słodki, piżmowy dym.

Cień jej głosu podkradł się do mnie od tyłu.

– Przez ciebie… wykopią stąd… nas obie.

– Jeszcze nie wstałaś?

– Miałam wczoraj… ważną randkę. – Po wypowiedzeniu dwóch pełnych zdań jej powieki opadły z wysiłku. Podeszłam do obciągniętych skórą kości i pogładziłam rozpalone czoło mojej przyjaciółki.

– Robert Redford? – zapytałam.

Pokręciła głową. Miejsce grubych rudych loków zajęły sterczące cienkie kosmyki.

– Nie? W takim razie kto? Selleck? Reynolds? Arnold Schwarzewielkiejajanegger?

Otworzyła zapadnięte oczy. Lśniły. Sarajane wciąż walczyła. Jej głos zaszeleścił niczym opadłe liście.

– Woody Allen.

– Masz spaczony gust. – Wzięłam z nocnego stolika miękką szczotkę do włosów dla niemowląt. Musiałam coś robić, bólowi trudniej trafić w ruchomy cel. Wężykiem. Wężykiem.

– Wiesz, że uroda mnie nuuudzi – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiały echa dzieciństwa spędzonego w Luizjanie.

– Wielkie dzięki. – Delikatnie gładziłam szczotką kępki włosów.

– Nie zadzieraj nosa. Pamiętam, jak twój kinol sięgał ci za brodę.

– W takim razie nie zapominaj łaskawie – pociągnęłam wyniośle nosem, odwracając się do niej lepszym profilem – że ta przymusowa operacja była niezbędnym elementem korekty przegrody nosowej.

– Wielkie słowa.

– To był wielki nos.

Stary żart. Stare przyjaciółki. Sarajane ułożyła wąskie wargi w grymas, który teraz był jej uśmiechem. Na jego widok pękało mi serce.

– No dobrze, mądralo – wyszeptała – powiedzmy po prostu, że męska uroda mnie nudzi.

– Powtórzę to Stanfordowi.

– Najpierw musisz go znaleźć. Jest bardzo zajęty.

Znów opadły jej powieki. Moje trzy minuty dobiegły końca. Proszę, daj mi kolejne… kolejne co? Potrzebowałam więcej czasu. Proszę. Cieszyłam się, że Sarajane odpoczywa, ale byłam zazdrosna o kradziony nam czas.

Cicho odłożyłam szczotkę na stolik i rozpoczęłam poranny rytuał. Jeśli uporządkuję pokój tak, żeby wyglądał dokładnie jak poprzedniego ranka, Sarajane przeżyje jeszcze jeden dzień. Ustawić obszyte piórami marabuta kapcie – skierowane wyciętymi palcami w stronę Bloomingdale’s1 – dwa i pół centymetra od łóżka. Złożyć na trzy satynowy szlafrok od Christiana Diora i umieścić go w nogach łóżka. Od wczoraj nic nie było ruszane, ale ja i tak robiłam porządki. Franklin utrzymywał, że to kompulsja, a ja tłumaczyłam, że lubię ład. Przez te wszystkie lata starałam się nie sprzątać, kiedy był w domu, lecz Sarajane nie miała nic przeciwko moim porządkom, nawet kiedy czuła się wystarczająco dobrze, żeby je zauważyć.

Sprawdziłam zawartość szuflady nocnego stolika. Niewydane pieniądze na gazety, których nie miała siły utrzymać w ręku, i telewizję, której nie dostrzegała. Nieotwarty karton cameli. Pragnienie, by wciągnąć w płuca dym, zatrzęsło mną jak śmiertelne drgawki. Hej, Pawłow, to działa. Nie miałam fajki w ustach przez cały kwadrans, czyli mniej więcej przez stulecie. Mogę wytrzymać jeszcze chwilę bez papierosa. Uważam, że mogę, myślę, że mogę. Pod kartonem leżały cztery wycinki z gazety z moją kolumną „Zapytaj Barbarę”, po jednym z każdego tygodnia, który tu spędziła. Sarajane była poza mną jedyną osobą, która czytała każde moje wydrukowane słowo. Teraz zostałam już tylko ja.

– Wygląda na to, że dziś mamy dzień niebieskiej wstążki – powiedziałam, wyjmując pudełko po butach, wypełnione drobiazgami, które znosiłam przez ostatni miesiąc.

Dary na przebłaganie boga Raka Płuc. Wstążki do włosów. Proszę, nie zabieraj mojej przyjaciółki. Matujący podkład, który miał zamaskować szarość jej cery. Nigdy przedtem o nic nie prosiłam. Tania biżuteria dla rozweselenia duszy. To jedyna prawdziwa przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miałam.

Wyszukałam w pudełku odznaki Klubu Detektywistycznego Dicka Tracy’ego i przypięłam nam po jednej.

– No dobrze, detektywi – powiedziałam, wyjmując dwie cienkie, żółte wstążki z satyny. – Musimy się przebrać.

– Mówiłaś, że dziś jest dzień niebieskiej wstążki.

– Te są niebieskie.

– Są żółte.

– Mój Boże, pogorszył ci się wzrok! Wezwijcie medyków! I speców od koloroskopii. Skup się! – Pomachałam wstążkami przed jej nosem. – Powąchaj. – Powąchała.

– Masz rację – zgodziła się. – Niebieskie.

– Nigdy nie ufaj swoim oczom, Sarojane. Życie jest iluzją.

Pokryte cienkimi żyłkami powieki zatrzepotały niczym skrzydełka ćmy.

– Jest taka kultura – wychrypiała – w której umierający człowiek zamienia się na ubrania z kimś zdrowym. Dzięki temu – przerwała, żeby złapać oddech – Śmierć, kiedy przychodzi, nie rozpoznaje właściwego człowieka. Mija go bez mrugnięcia okiem.

Przesunęłam w palcach kilka kosmyków jej włosów.

– A dlaczego nie zabiera tej drugiej osoby?

– Nie może. Ten ktoś jest zdrów. Śmierć dochodzi do wniosku, że się pomyliła i daje nogę.

Wstążka, którą wplatałam jej we włosy, rozmazała mi się przed oczami.

– Sarojane Quinlin, wiedziałam, że cały ten szpital to podpucha. – Delikatnie pociągnęłam ją za warkoczyk. – Polujesz na mój nowy kostium. Chcesz, żebym zamieniła mój pierwszy w życiu kostium od Ungaro na znoszoną szpitalną koszulę. – Zabrałam się do drugiego warkocza. – Spryciula z ciebie.

Przekręciła głowę w stronę pluszowego misia w goglach i z szalem zawiązanym na szyi, zrywającego się do lotu ze stojaka na kroplówki.

– Pierwszy raz od trzydziestu lat mieszczę się w ubrania mojej najlepszej przyjaciółki – szepnęła do niedźwiadka. – Miałam nadzieję, że coś mi pożyczy.

Miś zakołysał się współczująco.

Złożyłam dłonie w błagalnym geście.

– Weź mojego męża, moje dzieci. I mój przepis na orientalną sałatkę z kurczakiem. Powiedz tylko, co chcesz, a jest twoje.

– Kostium.

– Bóg mnie karze za to, że dostałam zniżkę.

– Kostium.

– Zawsze byłaś uparta.

Znowu ten uśmiech. Pozbawione koloru wargi, rozciągnięte na pięknych zębach.

– Wyobraź sobie mnie, mogącą zmieścić więcej niż lewe udo w jedną z twoich spódnic… Cóż, zawsze mówiłam, że mogłabym umrzeć za kości policzkowe… – Opadły jej powieki.

Jutro przyniosę jej kostium.

Sarajane cicho mlasnęła wargami. Zanurzyłam palce w szklance z wodą i przesunęłam nimi po jej pergaminowych ustach. Dziś jeszcze nie wymiotowała. Ale będzie. Usiadłam wygodniej na krześle obok łóżka, wsunęłam rękę pod jej dłoń i czekałam.

– Klasa, uwaga, dzisiaj poznamy dwie nowe uczennice. Barbara, Sarajane, wyjdźcie na środek.

Wysunęłam się z ławki zwinnie niczym kot, udając afektowaną dziewczynę z West Side Story, jak gdyby świat nie wirował wokół mnie, a głowa nie miała mi zaraz eksplodować. Kiedy maszerowałam naprzód w jednej ze starych koszul ojca i obcisłych dżinsach, czułam na sobie spojrzenia nowych kolegów z czwartej klasy. Już ja dam tym środkowozachodnim ćwokom lekcję stylu.

Dwa rzędy przede mną druga nowa obijała się o ławki, zrzucając po drodze ołówki i zeszyty. Biała i bezkształtna niczym surowa pyza, szła wciśnięta w błękitną satynową sukienkę z bufkami. Szarfa, która powinna znajdować się w pasie, unosiła brzeg spódnicy, ukazując białą koronkę. Grube, rude włosy dziewczynki, zmuszone torturami do skręcenia się w setki loczków, opadły smętnie w wilgotnym, wiosennym powietrzu. To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy nie żałowałam, że nie mam matki. Chociaż nie wiem, czy jakakolwiek matka mogła zrobić mi to, co zrobiła matka tej biedaczce. Zaczepiłam kciuki o szlufki dżinsów i stanęłam z boku, żeby nikt z mojej nowej klasy nie łączył mnie z tym płetwalem błękitnym.

– Barbara Marlow przyjechała z Nowego Jorku – powiedziała nauczycielka. Przeniosłam ciężar ciała na jedną nogę, starając się wyglądać niedbale i światowo, kiedy ta kobieta czytała, co napisałam w karcie ucznia. – Barbara lubi pisać, uprawiać sport, robić zakupy w Bloomies i oglądać filmy eksperymentalne. Jej hobby to unikanie kieszonkowców.

Uśmiechnęłam się, lecz nikt nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Skuliłam się, czując, jak płoną mi policzki. „Unikanie kieszonkowców” wydawało mi się takie wyrafinowane, kiedy wypełniałam kartę w Nowym Jorku, było jednak pewne jak cholera, że w Peorii nie zrobiło to na nikim wrażenia.

– Sarajane Thomson przyjechała z Nowego Orleanu, gdzie…

Gwałtownie obróciłam głowę. A co z moim ojcem? Dlaczego pominęła fragment, w którym napisałam, że mój ojciec został głównym wydawcą ich codziennego szmatławca? Skąd ktokolwiek ma wiedzieć, kim jestem?!

Wracając do domu, odkryłam, że Sarajane też mieszka na Astor Street. Postanowiłam sprawdzić, o której wychodzi do szkoły, żeby wybiegać z domu dobrych dziesięć minut przed nią.

– Podobało mi się to zdanie o unikaniu kieszonkowców – powiedziała. – Szkoda, że ja nie napisałam nic oryginalnego.

Cóż, może przez pierwszy tydzień będę chodziła z nią do szkoły, dopóki nie zdecyduję, do której paczki się przyłączyć.

Odtąd stałyśmy się tak nierozłączne, jakby ktoś nas skleił klejem epoksydowym. Szwendałyśmy się razem po mieście, poznawałyśmy chłopców, w wieku czternastu lat wypaliłyśmy razem pierwszego papierosa. W college’u obie uznałyśmy, że zarówno papierosy, jak i chłopcy są przereklamowani i przekonałyśmy się, że tylko jedno z nich uzależnia. W wieku dwudziestu pięciu lat obie wyszłyśmy za mąż i zamieszkałyśmy kilka przecznic od siebie w wychodzących na jezioro minirezydencjach w północnym Chicago. Codziennie ze sobą rozmawiałyśmy, jadłyśmy razem lunch przynajmniej trzy razy w tygodniu, a dwa razy w roku jeździłyśmy do spa w Kalifornii.

W ciągu tych wszystkich lat wybaczyłam Sarze­jane jej południową miękkość, a ona mnie wschodnią arogancję. Wtapiając się w siebie, przestawałyśmy być osobami, jakimi byłyśmy PC – Przed Chicago.

Sarajane jęknęła. Jej ręka na mojej była pozbawiona ciała, zgięte haczykowate palce nic nie ważyły, tak samo jak pająkowate, długie nogi. Jej naga dłoń, zbyt skurczona, by udźwignąć pierścionki z kamieniami, składała się z błękitnych żyłek, przezroczystych naczyń, żółtej skóry i starych śladów po igłach. Sarajane uniosła lekko powieki.

– Wciąż tu jesteś?

Stanford zadzwonił o północy.

Stałam w garderobie i płacząc, próbowałam znaleźć pokrowiec na kostium. W pokoju za moimi plecami Wygłupy zwierząt Lettermana mieszały się z chrapaniem Franklina. Wykończyłam go dawką seksu zwykle zarezerwowaną na urodziny, rocznice i podziękowania za prezenty. Franklin by nie zrozumiał, dlaczego chcę oddać jedwabny kostium, o którego cenie wciąż udawało mu się wspomnieć w niemal każdej rozmowie ze znajomymi. „No tak, właśnie zapłaciłem miesięczny czynsz za willę Ungaro”. Ha, ha. „Z radością spotkamy się z wami na kolacji. Może w Burger Kingu? Moja żona właśnie kupiła sobie Ungaro”. He, he.

– Barbara? – W słuchawce rozległ się przyprawiający o mdłości nosowy głos Stanforda. – Dzwonili ze szpitala. – Pauza, dwa, trzy. Westchnienie, dwa, trzy. Trzeciorzędny aktor odgrywający żałobę i spokojną rozpacz. – Sarajane odeszła.

– Dokąd?

– Co?

– Nic. – Żart, synu. Powinnam się wstydzić. Zapaliłam papierosa, bezwzględnie zakazanego w sypialni. Przykro mi, Franklin. – Czy mogę ci jakoś pomóc?

– Cóż, przede wszystkim… – Byłam absolutnie pewna, że miał starannie wydrukowaną listę, ułożoną w porządku alfabetycznym. Zapisałam wszystko, rozgniatając miękki czubek flamastra, którego strzępki pozostawiły smugi na prawie nieczytelnych słowach.

Noc spędziłam w salonie, wpatrzona w ogromne balkonowe okno, ze szklaneczką whisky w jednej ręce i papierosem w drugiej. Poszarpana krawędź lodu otaczała jezioro Michigan niczym pognieciona koronka. Niekończące się, skąpane w księżycowym świetle fale obmywały lód. Kazałam im przestać, zatrzymać się, choć na chwilę. Byłby to mały znak, że Sarajane tędy przeszła. Ale nie przestawały pluskać.

– Zatrzymajcie się, do cholery! – Fale napływały i napływały, i napływały.

Śmierć wbiła swoje szpony i wyrwała kawałek mnie, powodując ból nie do zniesienia. Obecność Saryjane na tym świecie, w moim życiu, nie mogła przejść bez echa. Wyjęłam papierosa z paczki i wzięłam ze stołu ciężką zapalniczkę Ronsona. Śmierć mojej przyjaciółki wymagała hołdu równie doniosłego jak nasza przyjaźń. Ręce mi się trzęsły. Nacisnęłam przycisk zapalniczki raz, drugi. Pstryk. Pstryk. Żadnego ognia.

– No dawaj, już. – Papieros zaciśnięty w zębach, całe ciało napięte w oczekiwaniu. – No kurwa. Dawaj. – Pstryk… Pstryk… Buuch! Przytknęłam płomień do czubka papierosa i nagle zrozumiałam. Nie chciałam, ale wiedziałam, co powinnam zrobić. Co muszę zrobić. To jedyny gest wystarczająco istotny, by pokazać, jak bardzo ją kochałam.

Zgasiłam zapalniczkę, przełamałam papierosa na pół i do otwartej paczki nalałam szkockiej. Drżącymi dłońmi utopiłam pety, wylewające się z popielniczki. Chwiejnym krokiem poszłam do kuchni, gdzie ze spiżarni wyjęłam dwa nietknięte kartony, a z szuflady ze sztućcami jeszcze jedną, wypełnioną do połowy paczkę.

Gdy otworzyłam kuchenne drzwi, uderzyło mnie lodowate powietrze. Tuląc kartony do piersi, przeszłam przez prowizoryczne lodowisko dla dzieci i wspięłam się po niskim brzegu jeziora. Moje kapcie ślizgały się na lodzie, szczypiące podmuchy wciskały się pod koszulę nocną, chwytając skórę w mroźny uścisk. Jednak nie miałam odwrotu. Nie mogłam się zatrzymać. Musiałam wykorzystać tę chwilę. Teraz albo nigdy. Poślizgnęłam się i upadłam na lód, ale zmusiłam się, żeby wstać. Zachwiałam się znowu. Cała zdrętwiała, z pulsującymi kolanami i zesztywniałymi palcami dotarłam do krawędzi lodu. I z wrzaskiem cisnęłam pierwszy karton do jeziora.

– Mam nadzieję, że teraz jesteś szczęśliwa, Saro­jane Quinlin. – Słowa podskoczyły kilka razy na falach i ucichły. Karton uderzył w wodę i popłynął. – Tylko co ja mam, do cholery, robić przez następnych trzydzieści lat? – Drugi karton zahaczył o krawędź lodu, jednak nadpłynęła kolejna fala i zmyła go do wody. Rozerwałam wypełnioną do połowy paczkę, rozsypując tytoń.

– Z prochu powstałaś – powiedziałam, szlochając; łzy zamarzały mi na twarzy – i w proch się obrócisz. – Zgniotłam pustą paczkę i rzuciłam do wody. – Sarojane Quinlin, ty cholerna egoistko, która porzucasz przyjaciół, powierzam twoją słodką, południową duszę wodzie. – Moim ciałem wstrząsnęły niekontrolowane spazmy. Po części z zimna, ale przede wszystkim z udręki i paniki na myśl, że jednej nocy straciłam dwoje najlepszych przyjaciół. Jak mam bez nich stawić czoło następnemu dniu?

Patrzyłam na kartony podskakujące na falach. Były jeszcze na tyle blisko, że mogłabym ich dosięgnąć. Paczki w środku na pewno są suche. Gdybym położyła się płasko na lodzie i wyciągnęła ręce przed siebie… Zrobiłam dwa kroki w ich kierunku, lecz po chwili odwróciłam się i poszłam do domu.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Ekskluzywny dom towarowy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: