Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaginiony - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zaginiony - ebook

Kochacie swoją rodzinę. Czujecie się dzięki niej bezpieczni. Ufacie jej. Pytanie jednak, czy dobrze robicie…

Gdy piętnastoletni Billy Wilkinson znika w środku nocy, jego matka Claire obwinia siebie. Nie ona jedna zresztą. Winny czuje się każdy członek rodziny Billy’ego. Jednakże Wilkinsonowie tak nawykli do zatajania przed sobą różnych spraw, że prawda zaczyna wychodzić na jaw dopiero po pół roku, gdy apel o informacje w telewizji przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.

Claire ma pewność co do dwu rzeczy: Billy wciąż żyje, a z jego zniknięciem nie miał nic wspólnego żaden przyjaciel ani krewny. Matczyny instynkt nigdy nie zawodzi. Czy jednak na pewno? Zdarza się, że najbliższe nam osoby najwięcej przed nami ukrywają.

Ktoś wie, co przytrafiło się Billy’emu… Gdy piętnastoletni Billy Wilkinson znika ze swego bristolskiego domu w środku nocy, winny czuje się każdy członek jego rodziny. Jednakże Wilkinsonowie tak nawykli do zatajania przed sobą różnych spraw, że prawda zaczyna wychodzić na jaw dopiero po pół roku, gdy apel o informacje w telewizji przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.

Tymczasem stan matki Billy’ego pogarsza się: Claire znika z domu, pomieszkuje w obcych hotelach i na obcych ulicach. W torebce nosi obce sobie przedmioty. Za pierwszym razem jej lekarz składa to na karb stresu. Jednakże gdy Claire budzi się z krwią na rękach, nikt – a już najmniej sama Claire – nie potrafi wyjaśnić, co się stało. Więź matki z dzieckiem jest nierozerwalna, co jednak, gdy matka ma straszliwą tajemnicę do ukrycia?
Więź matki z dzieckiem jest nierozerwalna, co jednak gdy matka ma straszliwą tajemnicę do ukrycia?

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-158-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

czwartek
5 lutego 2015

Jackdaw44: Chcesz się zabawić?

ICE9: Nie.

Jackdaw44: Nie chodzi o seks.

ICE9: A o co?

Jackdaw44: O zgadywankę. Nudzi mi się. Chcę się rozerwać.

ICE9: …

Jackdaw44: Biorę to za zgodę. OK. Pierwsze pytanie. Lepiej być głuchym czy ślepym?

ICE9: Rzeczywiście musisz się strasznie nudzić. Głuchym.

Jackdaw44: Lepiej utonąć w rzece czy spłonąć w pożarze?

ICE9: Ani jedno, ani drugie.

Jackdaw44: Musisz coś wybrać.

ICE9: Utonąć w rzece.

Jackdaw44: Dać się pochować czy skremować?

ICE9: Nie podoba mi się ta zabawa.

Jackdaw44: To tylko zabawa. Próbuję cię lepiej poznać.

ICE9: Dziwny sposób…

Jackdaw44: Kocham cię. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.

ICE9: Pochować.

Jackdaw44: Okryć się niesławą czy zostać zapomnianym?

ICE9: Zostać zapomnianym.

Jackdaw44: Serio???

ICE9: Tak.

Jackdaw44: Moim zdaniem lepiej okryć się niesławą.

ICE9: Jakoś mnie to nie dziwi.

Jackdaw44: Jeśli płakać, to na moim pogrzebie czy dopiero potem?

ICE9: Co?!! Skończ z tą makabrą!

Jackdaw44: To żadna makabra. Po prostu cię przygotowuję.

ICE9: Na co?

ICE9: Hej?

ICE9: Hej, jesteś tam?Rozdział 1

środa
5 sierpnia 2015

Jak mam się ubrać, skoro czeka mnie wejrzenie w lufę obiektywu i wygłoszenie apelu, aby ktoś, ktokolwiek, zlitował się i wyjawił, gdzie podziało się moje dziecko? W bluzkę? Sweter? Zbroję?

Dziś telewizja wyemituje drugi apel. Mój syn zniknął pół roku temu. Pół roku? Aż tyle? Psycholożka, do której zwróciłam się miesiąc po zniknięciu, twierdziła, że ból będzie słabł i że już nigdy nie odczuję straty tak silnie jak tamtego pierwszego dnia.

Kłamała.

Prawie godzinę zbieram się w sobie, aby spojrzeć w sypialniane lustro bez łez w oczach. Krótka fryzurka, którą dałam sobie zrobić w ubiegłym tygodniu, nie pasuje do mojej szerokiej, kanciastej twarzy, a w dodatku oczy spoglądające spod grzywki wydają się głęboko osadzone i podkrążone. Bluzka, którą wczoraj wieczorem miałam za przyzwoitą i elegancką, nagle sprawia wrażenie szmatławej i taniej, a długa do kolan wąska spódnica opina mi nieładnie biodra. Sięgam więc po granatowe spodnie i miękki szary sweter. Chcę wypaść szykownie, ale bez przesady, poważnie, lecz nie ponuro.

Marka nie ma ze mną w sypialni. Wstał o piątej trzydzieści siedem i wymknął się po cichu za drzwi, nie zwracając uwagi na moje postękiwanie, którego powodem był budzik. Minionej nocy długo leżeliśmy w łóżku obok siebie, spięci, nie stykając się nawet skrawkiem ciała i nie odzywając ani słowem. Czekaliśmy, aż ogarnie nas sen.

Kiedy Mark wstawał, nic nie powiedziałam. Zawsze lubił zrywać się wcześnie, żeby spędzić godzinę czy coś koło tego, snując się samotnie po domu, zanim dołączy do niego reszta rodziny.

Niegdyś nasz dom aż huczał rankami, gdy Billy i Jake kłócili się o to, kto pierwszy skorzysta z łazienki, a potem włączali swoje wieże na cały regulator, aby przebrać się do wtóru głośnych dźwięków. Waliłam w ich drzwi i krzyczałam, żeby ściszyli muzykę. Mark nie lubi hałasu. Jako przedstawiciel handlowy koncernu farmaceutycznego spędza wiele godzin za kółkiem, przemieszczając się od miasta do miasta, jednakże zawsze towarzyszy mu cisza – żadnej muzyki, żadnych audiobooków ani radia.

– Mark? – Jest wpół do ósmej, kiedy człapię boso do kuchni, uważnie omijając utłuczoną płytkę koło lodówki, aby nie zaciągnąć sobie rajstop. Trzy lata temu Billy otworzył lodówkę, z której wypadła butelka wina, wyszczerbiając dopiero co położone przez Marka płytki podłogowe. Wzięłam wtedy winę na siebie. – Mark?

Czajnik jest wciąż gorący, ale nigdzie nie widać mojego męża. Zaglądam do salonu, ale tam także go nie ma. Wracam więc do kuchni i otwieram tylne drzwi, które prowadzą na podjazd obok domu. Widzę, że garaż jest otwarty. Ze środka dobiega warkot uruchamianej kosiarki.

– Mark? – Wsuwam stopy w porzucone przy wycieraczce trampki Jake’a, rozmiar czterdzieści cztery, i ruchem ślizgowym pokonuję podjazd w stronę garażu. Jest sierpień; słońce wisi wysoko na niebie, park za ulicą przypomina eksplozję kolorów, a nasz trawnik ocieka rosą. – Chyba nie zamierzasz teraz kosić trawnika?…

Staję jak wryta tuż przed garażem. Mój wysoki, jasnowłosy mąż pochyla się nad kosiarką ubrany w swój wyjściowy granatowy garnitur – duża tłusta plama oleju zdobi jego lewą nogawkę tuż nad kolanem.

– Mark! Co ty, u diabła, wyprawiasz?

– Uruchamiam kosiarkę – odpowiada, nie podnosząc na mnie wzroku.

Następnie znów pociąga za linkę rozrusznika, na co urządzenie warczy w proteście.

– Teraz?

– Nie używałem jej od miesiąca. Zardzewieje, jeśli jej nie włączę.

Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.

– Ale Mark… Dziś puszczą apel w sprawie Billy’ego.

– Wiem, jaki dzisiaj jest dzień. – Tym razem podnosi spojrzenie.

Policzki ma zaróżowione, a czoło zroszone potem – od krzaczastych brwi aż do cofniętej linii włosów. Przeciera skórę dłonią, którą następnie osusza o nogawkę spodni, dodając pot do tłustego oleju. Chcę na niego nakrzyczeć, że zrujnował swój najlepszy garnitur i że nie może tak się pokazać w telewizji, lecz dziś nie przystoi się kłócić. Dlatego wzdycham tylko głęboko.

– Jest wpół do ósmej – informuję. – Powinniśmy wyjść za pół godziny. Sierżant Forbes zapowiedział, że pojawi się o wpół do dziewiątej, by omówić parę spraw.

Mark prostuje się, masując sobie krzyż zaciśniętą pięścią.

– Jake jest już gotowy?

– Raczej nie. Kiedy szłam na dół, drzwi jego pokoju były zamknięte, a w środku panowała cisza.

Jake dzieli pokój ze swoją dziewczyną Kirą. Zaczęli się umawiać jeszcze w szkole, gdy mieli po szesnaście lat, i już trzeci rok są parą, przy czym mieszkają razem pod naszym dachem od półtora roku. Jake ubłagał mnie, abym pozwoliła Kirze się wprowadzić. Jej matka, zmagająca się z coraz większym problemem alkoholowym, stała się agresywna – zarówno słownie, jak i fizycznie. Zdaniem Jake’a jedyną alternatywą były przenosiny Kiry do Edynburga, do dziadka, a to by znaczyło, że już nigdy się nie zobaczą.

– Cóż, skoro nie chce mu się wstać, jedźmy bez niego – rzuca Mark. – Nie mam siły go przekonywać. Nie dziś.

Niegdyś to Billy był dla Marka rozczarowaniem. Nasz młodszy syn miał szkołę gdzieś i wychodził z założenia, że od życia należy mu się sława i majątek. W porównaniu z nim Jake był złotym dzieckiem. Uczył się pilnie, zdał śpiewająco egzamin gimnazjalny, po czym z wyróżnieniem ukończył technikum elektryczne. Obecnie odbieramy telefony dotyczące jego absencji w pracy, a nie wagarów Billy’ego.

Też nie mam siły na starcie ze starszym synem, lecz w przeciwieństwie do Marka nie mogę ot tak wzruszyć ramionami. W mediach musimy stanowić monolit. Dlatego powinniśmy wszyscy stawić się przed okiem kamery. Zjednoczona rodzina – przynajmniej z pozoru.

– Idę do domu. Wyjmę ci z szafy drugi garnitur.

Odwracając się, widzę, że Mark zdążył już pochylić się nad kosiarką.

Wracam na podjazd, szurając stopami w za dużych na mnie butach Jake’a, i sięgam dłonią do klamki tylnych drzwi.

Otwieram je i w tej samej chwili słyszę krzyk.Rozdział 2

– Jake, dawaj to! – Pisk Kiry niesie się po schodach, po czym z pokoju na górze dolatuje huk, jakby coś albo raczej ktoś uderzył o podłogę.

Zrzucam z nóg buty Jake’a i przeskakując stopnie po dwa naraz, wbiegam na piętro i wpadam do pokoju syna, nie zatrzymawszy się, aby zapukać. Kira i Jake odskakują od siebie wśród plątaniny kończyn. Mierząca zaledwie metr pięćdziesiąt dwa dziewczyna wydaje się filigranowa w różowych figach i obcisłej białej koszulce. Jake nie ma na sobie nic oprócz bokserek, które wiszą mu nisko na biodrach. Mój syn jest tak potężnie zbudowany i dobrze umięśniony, że zdaje się wypełniać cały pokój. U jego stóp leży potłuczona butelka, z której wycieka jasnobrązowy płyn, plamiąc beżowy dywan. Obok, na gołej podłodze przy ciężarkach, walają się okruchy szkła.

– Mamo! – Jake odskakuje od Kiry, stawiając prawą stopę na rozbitej butelce. Gdy przezroczysty odłamek wbija mu się w podeszwę, wydaje z siebie przenikliwy okrzyk bólu.

– Zostaw! – wołam, ale on już zdążył wyszarpnąć szkło z ciała. Jasnoczerwona krew tryska z rany, spływając po palcach i ściekając na dywan. – Nie ruszaj się!

Pędzę do łazienki i łapię pierwszy z brzegu ręcznik. Kiedy wracam do pokoju, Jake siedzi na łóżku, jedną ręką trzymając się za kostkę, a drugą uciskając ranę na podeszwie. Spomiędzy jego palców sączy się krew. Kira, która wciąż stoi na środku pokoju, jest szara na twarzy. Stawiam ostrożnie kroki, uważając na szkło, i kucam przed Jakiem wprost na dywanie. W nozdrza uderza mnie zapach alkoholu.

– Puść – mówię.

Krzywiąc się, cofa dłoń. Rana ma może pół centymetra długości, ale jest głęboka i nadal krwawi. Owijam mu stopę ręcznikiem tak ciasno, jak się da, chcąc zahamować upływ krwi.

– Przytrzymaj. – Pokazuję, aby przycisnął obie ręce do ręcznika. – Muszę poszukać agrafki.

Chwilę później jestem z powrotem i próbuję umocować prowizoryczny opatrunek na stopie syna. Jake ma sińce pod oczami i napiętą skórę na kościach policzkowych. Najwyraźniej nie tylko Mark i ja mieliśmy kłopoty z zaśnięciem minionej nocy.

– Co się stało, Jake? – pytam ostrożnie.

Spogląda ponad moim ramieniem na Kirę, która właśnie się ubiera. Odwróciwszy się, widzę, że dziewczyna rozchyla wargi, jakby chciała coś powiedzieć, zaraz jednak spuszcza wzrok i w milczeniu wciąga dżinsy. Na dole rozlega się najpierw trzask tylnych drzwi – to Mark wchodzi do domu – a potem miarowe stukanie, gdy spaceruje w tę i z powrotem po kuchni. Jeszcze chwila i pojawi się na górze, aby zapytać, co nas zatrzymuje.

Przybliżam się do twarzy Jake’a i pociągam nosem. Jego oddech pachnie kwaśno.

– Piłeś rum, zanim weszłam?

– Mamo!

– Piłeś?

– Napiłem się trochę wieczorem, to wszystko.

– I poprawiłeś z rana. – Wyjmuję spory kawałek szkła z dywanu. Trzyma się go większa część nalepki. – Co ty, u diabła, sobie myślałeś?

– Żyję w stresie.

– Nie starczy mi na taksówkę. – Kira przerywa nam żałosnym tonem, sięgając do kieszeni i pokazując nieco drobnych na dłoni.

– Claire?! – woła z dołu Mark. – Już ósma! Musimy iść!

– Powinnam się zbierać – dodaje Kira. – Mamy uczelnianą wycieczkę do Londynu… będziemy zwiedzać Narodową Galerię Portretu… i zbiórka na dworcu jest o wpół do dziewiątej.

– W porządku, w porządku. – Gestem nakazuję jej powściągnąć panikę. – Daj mi chwilę… – Wychodzę za drzwi i krzyczę w dół schodów: – Mark?! Masz jakąś gotówkę?

– Może ze trzy funty! – odkrzykuje. – A co?

– Nic. – Wracam do pokoju. – No dobrze… Kiro, podwiozę cię na dworzec. Co zaś do ciebie, Jake… – Na ręczniku, którym obwiązałam mu stopę, nie ma śladów krwi, ale ranę i tak trzeba opatrzyć jak należy, nie wspominając o zastrzyku przeciwtężcowym. Gdyby było więcej czasu, podwiozłabym Kirę na dworzec, a potem podrzuciła Jake’a na pogotowie, ale nadłożyłabym drogi, a przecież nie mogę się spóźnić do telewizji. Dlaczego ten wypadek musiał się zdarzyć akurat dzisiaj? Podejmuję szybką decyzję. – Jake, zostań w domu i wytrzeźwiej, zabiorę cię do lekarza, kiedy wrócę. Gdybyś czegoś potrzebował, zwróć się do Liz. – Liz to nasza sąsiadka. – Dziś zaczyna pracę później.

– Nie – protestuje syn. – Pojadę z wami. Muszę być obecny na konferencji prasowej.

Z grymasem bólu podnosi się z łóżka, po czym skacze na jednej nodze i staje tuż przede mną. W przeciwieństwie do Billy’ego, który wystrzelił w górę, ledwie skończył dwanaście lat, Jake zatrzymał się na wzroście metr siedemdziesiąt sześć. Ilekroć chłopcy się kłócili, Billy zawsze musiał rzucić jakąś złośliwą uwagę na temat postury brata. Jake oczywiście brał odwet i wybuchała trzecia wojna światowa.

– Claire! – woła znowu Mark, tym razem głośniej. Wyjdzie z siebie, jeśli zobaczy, w jakim stanie jest Jake. – Claire! Forbes już tu jest! Musimy jechać.

– Nigdzie nie pojedziesz – syczę do Jake’a, kiedy Kira z przepraszającą miną przeciska się obok mnie. Rozpłaszcza się na komodzie w przedpokoju, narzuca na siebie płaszcz i zaczyna myszkować w jego kieszeniach.

– Billy to mój brat – odzywa się Jake. Rysy mu miękną i przez moment znów przypomina dziecko, którym niedawno był, zaraz jednak napina ścięgna szyi i zadziera brodę. – Nie możesz mi zabronić jechać z wami.

– Piłeś – mówię tak spokojnie, jak tylko potrafię. – Jeśli naprawdę chcesz pomóc Billy’emu, najlepsze, co możesz zrobić w tej chwili, to zostać w domu i odespać ten rum. Porozmawiamy, kiedy wrócę.

– Claire! – woła ze szczytu schodów Mark.

– Mamo… – Jake wyciąga do mnie rękę, ale ja już zdążyłam wypaść na zewnątrz. Zamykam energicznie drzwi, zanim Mark do mnie podejdzie.

– Jake jest gotowy?

– Nie czuje się dobrze. – Kładę dłoń na skrzydle drzwi.

– Co mu jest?

– Boli go brzuch. – Cichy głos Kiry przerywa niezręczne milczenie. – Przez pół nocy nie spał. Zaszkodziło mu pewnie to hinduskie jedzenie.

Posyłam jej spojrzenie pełne wdzięczności. Biedna dziewczyna, wylądowała w samym środku rodzinnego dramatu, mimo że wprowadzając się do nas, chciała uniknąć własnego.

Mark zerka na drzwi pokoju, po czym krzyżuje swoje spojrzenie z moim.

– Jedziemy?

– Muszę podwieźć Kirę na dworzec. Ma wycieczkę z uczelni. Ty jedź przodem z Forbesem. Spotkamy się na miejscu.

– Jak to będzie wyglądać? Pojawimy się oddzielnie? – Mark wbija wzrok w dziewczynę. – Czemu wczoraj nic nie powiedziałaś o tej wy… – Wzdycha. – Nieważne. Zapomnij, że coś w ogóle mówiłem. Do zobaczenia na miejscu, Claire.

Nie zmienił spodni. Ciemna, tłusta plama oleju wciąż jest widoczna na lewej nogawce, ale nie mam sumienia mu o tym wspominać.Rozdział 3

Żadna z nas nie odzywa się słowem, gdy wsiadamy do samochodu i zapalam silnik. Cisza trwa, gdy mijamy centrum handlowe Broadwalk i jedziemy dalej wzdłuż Wells Road. Dopiero gdy zatrzymuję się na światłach skrzyżowania Three Lamps i Kira wyciąga iPoda z kieszeni marynarki, rzucam pytanie:

– Co to właściwie miało być?

– Proszę? – Spogląda na mnie przestraszona, jakby zapomniała, że siedzę obok niej.

– Ty i Jake, wcześniej.

– To tylko… – Wpatruje się w czerwone światło, jakby chciała zmienić je w zielone samą siłą woli. Bez grubej czarnej kreski wokół oczu i sowitej porcji pudru brązującego jej sercowata twarz wydaje się blada, a przez mrowie piegów na nosie sprawia wrażenie młodszej niż w rzeczywistości. – Tylko… zwykła sprzeczka.

– Wyglądało to poważnie.

– Po prostu wymknęło się spod kontroli…

– Domyślam się, że Jake w ogóle nie spał w nocy.

– Nie, nie spał.

– O Boże… – Wzdycham przeciągle. – Teraz martwię się o niego jeszcze bardziej.

– Naprawdę?

Widząc zdziwienie w jej oczach, czuję ukłucie bólu.

– Oczywiście. Przecież to mój syn.

– Ale nie Billy, zgadza się?

– A co to ma znaczyć?

– Nic. Przepraszam. Nie wiem, czemu to powiedziałam.

Czekam na dalsze słowa, ona jednak milczy. Wkłada rękę do torebki, wyciąga kredkę do oczu i opuszcza osłonę przeciwsłoneczną, żeby skorzystać z lusterka. Rozchyliwszy wargi, kreśli owal wokół oczu, po czym maskuje podkładem ciemniejącą wypukłość na prawej skroni. Wygląda to na zaczątek guza.

Czerwone światło zmienia się na pomarańczowe, następnie na zielone. Wciskam pedał gazu.

Milczymy przez kilka minut. W końcu zerkam na Kirę, na guz rosnący na jej skroni, i czuję, jak żołądek mi się przewraca.

– Jake cię uderzył?

– Słucham?

– W trakcie przepychanki o butelkę. Masz guza na głowie. Uderzył cię?

– Boże, nie!

– To skąd masz guza?

– Z wczorajszego wypadu do klubu. – Ponownie opuszcza osłonę i przygląda się głowie z boku, badając wybrzuszenie palcem wskazującym. – Upuściłam komórkę i wyrżnęłam głową o kant stołu, gdy ją podnosiłam.

– Kiro, wiem, że nie jestem twoją matką, ale traktuję cię jak córkę i gdybym choćby myślała, że ktoś cię krzywdzi…

Gwałtownie unosi osłonę.

– Jake mnie nie bije. W porządku? Nigdy by nie zrobił czegoś takiego. Nie wierzę, że podejrzewa pani o to własnego syna!

Zaciskam mocniej palce na kierownicy.

– Przepraszam – dodaje szybko. – Wiem, że próbuje pani się mną zaopiekować, ale…

– Nie było tematu. – Zwalniam, ponieważ zbliżamy się do ronda. – Powiedz mi tylko jedno. Od jak dawna Jake popija rankami?

Odpowiada mi milczenie.

– Kiro, od jak dawna?

– Wydaje mi się, że pił tylko dzisiaj.

– Wydaje ci się? – Nie wierzę własnym uszom i to niedowierzanie słychać w moim głosie. Kira i Jake spędzają ze sobą mnóstwo czasu; praktycznie są nierozłączni. Jak może nie być pewna czegoś takiego?

– Tak.

Zapina kosmetyczkę i wygląda przez okno, gdy opuszczamy rondo i zbliżamy się do dworca głównego. Włączając lewy migacz i parkując przy krawężniku, mimowolnie obrzucam spojrzeniem tłumek ludzi kłębiących się przed budynkiem, popalających papierosy i czekających na taksówkę. Gdziekolwiek się znajdę, szukam Billy’ego.

– Sądzisz, że ma problem z alkoholem?

– Nie. – Kręci głową, odpinając pas i otwierając drzwi. – Jake nie jest alkoholikiem, jeśli o to pani pyta. Otworzył ten rum po powrocie z klubu. Był nakręcony i nie mógł zasnąć.

– Z powodu dzisiejszego apelu?

– Tak. – Przenosi jedną nogę za próg, stawia ją na chodniku, po czym patrzy tęsknie w stronę wejścia na dworzec.

– Kiro… – Sięgam ręką nad drążkiem zmiany biegów i dotykam jej ramienia. – Czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć?

– Nie – odpowiada.

Chwilę później wyskakuje z samochodu, przyciskając do piersi torebkę i kosmetyczkę, i zanim zdążę cokolwiek dodać, pędem rzuca się w kierunku dworca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: