Zanim zgasną gwiazdy - ebook
Zanim zgasną gwiazdy - ebook
Wszystko zaczyna się od pewnego snu. Wojtek spotyka tajemniczą dziewczynkę, która wręcza mu klepsydrę i mówi: „Musisz ją uratować, zanim piasek przestanie się sypać. W przeciwnym razie ona umrze”. Po przebudzeniu Wojtek odkrywa, że znajduje się w szpitalu. Nie pamięta, kim jest ani jak się tam znalazł. Z pomocą przyjaciół próbuje na nowo odtworzyć dwadzieścia lat swojego życia, ale jego wysiłki przynoszą marne rezultaty. Na dodatek wokół Wojtka zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy… Kiedy chłopak jest przekonany, że jego życie nie może się już bardziej skomplikować, poznaje Milenę — dziewczynę, której grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-517-5 |
Rozmiar pliku: | 743 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niezwykłe przebudzenie
Zapadł zmrok. Wojtek jeszcze raz uważnie rozejrzał się po pustym peronie. Ani żywej duszy. Głuchą ciszę przerywał jedynie chłodny powiew wiatru, który targał stronicami starego brukowca. Ostatnia z działających latarni zamrugała niespokojnie, by po chwili rzucić snop mętnego światła na pobliskie tory.
W pewnym momencie z ciemnej otchłani wynurzył się duży biały kot. Przysiadł na środku torów i utkwił płonące oczy w miejscu, z którego lada chwila powinien nadjechać pociąg. Kiedy gwałtowny podmuch wiatru wzburzył jego sierść, zastrzygł uszami, a potem zniknął w gęstej ciemności, równie niespodziewanie, jak się pojawił.
Nagle w oddali rozległ się gwizd lokomotywy. Wojtek podniósł wzrok i dostrzegł szare kłęby dymu buchające z wąskiego komina. Jeszcze raz spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą siedział biały kot, a potem wziął głęboki oddech i wsiadł do najbliższego wagonu.
Pociąg ruszył.
Ni stąd, ni zowąd ogarnęło go dziwne uczucie. Zmarszczył lekko brwi i zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Nie miał pojęcia, kim jest ani jak się tam znalazł. Wyjrzał przez okno, ale na zewnątrz panował gęsty mrok.
Wojtek przeczesał nerwowo włosy i tłumiąc w zalążku nagły atak paniki, ruszył przed siebie. Pierwszy przedział, do którego zajrzał, okazał się pusty. Wszedł do środka i opadł bezwładnie na siedzenie. „Oddychaj” – powtarzał sobie w myślach.
Wtem drzwi przedziału otworzyły się i stanęła w nich mała dziewczynka. Miała na sobie czerwony płaszcz i wysokie, sznurowane buciki. Jasne włosy, wypływające spod czarnego melonika, otulały jej ciało miękkimi falami, a intensywny odcień ciemnoniebieskich oczu przywodził na myśl głębię oceanu.
– Mogę się dosiąść?
– Proszę – odparł, nieco zmieszany.
Dziewczynka otworzyła szerzej drzwi i weszła do środka. Usiadła na wprost Wojtka, starannie wygładziła płaszcz, a potem spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała:
– Przyszłam tu, bo chcę ci coś dać.
Wojtek zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, co to wszystko znaczy. Tymczasem dziewczynka sięgnęła do torebki i wyjęła z niej niewielką klepsydrę. Przez chwilę wpatrywała się w złocisty piasek spoczywający w dolnej bańce, po czym odwróciła klepsydrę i postawiła ją na półce.
– Masz mało czasu – oznajmiła. – Musisz ją uratować, zanim piasek przestanie się sypać. W przeciwnym razie ona umrze.
Nagle w pociągu zgasło światło. W tej samej chwili coś z niewyobrażalną siłą naparło na jego klatkę piersiową, pozbawiając go tchu. Poczuł kłujący chłód, który przeszył jego ciało niczym miliony ostrych igieł. Wymachiwał na oślep rękami, próbując uwolnić się od przytłaczającego ciężaru, ale zaciśnięte pięści wciąż trafiały w pustą przestrzeń. Z jego gardła wydobył się zduszony jęk.
„To koniec” – pomyślał. W tym samym momencie zapaliło się światło. Wojtek poczuł, że znów może normalnie oddychać. Z przerażeniem rozejrzał się po wnętrzu przedziału. Był zupełnie sam.
„To niemożliwe – myślał gorączkowo. – Była tu! Na pewno tu była!”.
Odwrócił się gwałtownie i zamarł. Klepsydra stała dokładnie tam, gdzie zostawiła ją dziewczynka, a w górnej części było coraz mniej piasku. Obudził go przeraźliwy huk. Uniósł lekko głowę i ku swemu zdziwieniu dostrzegł obcą kobietę, która z roztargnieniem próbowała podnieść tacę z brudnymi naczyniami.
Odetchnął z ulgą.
„To tylko zły sen – pomyślał. – Nie ma żadnej dziewczynki, klepsydry, a ja nie muszę nikogo ratować”.
Usiadł na łóżku i marszcząc lekko brwi, rozejrzał się dookoła. Sześć metalowych łóżek, biało-zielone barwy i stojak z kroplówką.
Był w szpitalu – to nie ulegało wątpliwości. Tylko co on tu, u diabła, robił?
– O nie… – jęknęła pielęgniarka, spostrzegłszy, że Wojtek się obudził. – Wyrwałam pana ze snu, a lekarz wyraźnie podkreślał, że powinien pan wypoczywać.
– Wie pani, dlaczego tu jestem? – zapytał, zdezorientowany.
– Nie pamięta pan? Miał pan wypadek.
– Wypadek?
– Tak. Potrącił pana samochód.
– Niczego nie pamiętam… – wyznał.
Pielęgniarka odłożyła tacę i obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
– Proszę się nigdzie nie ruszać – poleciła. – Zaraz zawołam lekarza.
Kilka minut później w sali zjawił się doktor Szewski. Był to krępy mężczyzna o bujnych siwych włosach, lekko podkręconych wąsach i niezwykle pogodnym usposobieniu. Przywitał Wojtka szerokim uśmiechem, a potem wytarł okulary w fartuch i rozpoczął badanie.
– Wszystko wskazuje na to, że cierpi pan na amnezję – stwierdził po krótkich oględzinach.
Wojtek z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Amnezję? Ale…?
– Proszę zachować spokój. W większości przypadków pamięć szybko wraca. Jestem pewien, że z panem będzie tak samo.
Wojtek zorientował się, że lekarz próbuje go pocieszyć, ale jego słowa wcale nie podniosły go na duchu. Był dorosłym mężczyzną, który nie pamięta ani jednego dnia ze swojej przeszłości. Niby jak miał zachować spokój?
– Powiadomiliśmy o wypadku pana współlokatora – oznajmił Szewski. – Niebawem powinien się tu zjawić.
Wojtek otworzył usta, ale nic nie powiedział. Był zbyt oszołomiony tym, co przed chwilą usłyszał. To wszystko przypominało jakiś kiepski sen z mało fantazyjną scenografią.
Lekarz wziął do ręki kartę pacjenta i coś na niej nabazgrał, a potem zawiesił ją na ramie łóżka.
– Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę wezwać pielęgniarkę.
Mówiąc to, uśmiechnął się uprzejmie i wyszedł z sali.
Wojtek odprowadził go wzrokiem, a potem westchnął głęboko i odrzucił kołdrę na bok. Ostrożnie wstał z łóżka i wolnym krokiem udał się do łazienki. Przemył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro.
Był młody. Miał jasne, lekko potargane włosy i niebieskie oczy. Mimo głębokich cieni pod oczami i kilku szwów na rozciętej brwi był niezwykle przystojny. Skupiony wzrok i kilkudniowy zarost tylko dodawały mu atrakcyjności.
Przez dłuższą chwilę z uwagą przyglądał się swojemu odbiciu, ale mimo wysiłku nie udało mu się odgadnąć, kim jest mężczyzna mieszkający w jego ciele.
Kiedy wrócił na salę, jego współlokator już na niego czekał.
– Cześć… – zaczął niepewnie. – Lekarz powiedział nam, że miałeś wypadek i niczego nie pamiętasz.
– Wszystko na to wskazuje – odparł, uśmiechając się blado.
– Mam na imię Maciek, a to jest Dominika – moja dziewczyna.
– Miło was poznać.
Cała trójka zaśmiała się cicho, ale nie było w tym dźwięku ani odrobiny wesołości.
– Jak się czujesz? – zapytała Dominika, przyglądając mu się z troską.
– Całkiem nieźle. Marzę o tym, żeby stąd jak najszybciej wyjść.
– Będziesz musiał tu zostać co najmniej przez tydzień – wyjaśnił Maciek. – Chcą ci zrobić serię badań i upewnić się, że nie masz żadnych poważniejszych urazów.
Po twarzy Wojtka przemknął wyraz niezadowolenia, ale nawet nie usiłował protestować. Usiadł na łóżku i jeszcze raz uważnie przyjrzał się dwójce przyjaciół.
Dominika była szczupłą brunetką o krótkich niesfornych włosach, które w zależności od pogody tworzyły mniej lub bardziej poskręcane fale. Maciek natomiast sprawiał wrażenie człowieka, którego natura obdarzyła niezwykłą pogodą ducha oraz tarczą zbudowaną z kilkunastu dodatkowych kilogramów.
– Jak długo się znamy?
– Wiemy, że masz mnóstwo pytań – powiedziała miękko Dominika – ale lekarz poprosił nas, żebyśmy nie zdradzali ci zbyt wielu szczegółów. Twierdzi, że najlepiej będzie, jeśli sam sobie wszystko przypomnisz. W przeciwnym razie może dojść do sytuacji, gdy nieświadomie zaczniesz zastępować prawdziwe wspomnienia ich wyobrażeniem.
– Rozumiem – odparł, próbując ukryć rozczarowanie, i szybko zmienił temat: – Czy moi rodzice już wiedzą?
Dominika spojrzała niepewnie na Maćka, po czym przeniosła wzrok na Wojtka i rzekła:
– Kiedy się poznaliśmy, powiedziałeś nam, że twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym.
Wojtek przez dłuższą chwilę milczał, przyglądając się im z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy w końcu się odezwał, jego głos był cichy i opanowany:
– Ile miałem wtedy lat?
– Dwa – szepnęła. – Wychowała cię babcia.
– Czy ona…? – nie dokończył.
Instynktownie wiedział, jaka jest odpowiedź, a skonsternowana mina Dominiki tylko potwierdziła jego przypuszczenia.
– Przykro mi – powiedział Maciek.
Wojtek wziął głęboki oddech i zamyślił się na chwilę. Zdawał sobie sprawę, że te informacje powinny być dla niego bolesne, ale ku swemu zaskoczeniu nie czuł zupełnie nic. W miejscu przeznaczonym na żal i tęsknotę panowała kompletna pustka.
Przemknęło mu przez myśl, że jak na razie jego życiorys nie jawi się w zbyt jasnych barwach. Gdyby teraz musiał powiedzieć o sobie parę słów, ograniczyłby się do jednego, nieco pesymistycznego zdania: „Jestem sierotą, który miał wypadek i cierpię na amnezję”. Niewiele, ale przecież od czegoś musiał zacząć.
* * *
Wojtek coraz gorzej radził sobie z monotonią kolejnych dni. Bezczynność doprowadzała go do szewskiej pasji, a niemożność przypomnienia sobie choćby niewielkiego fragmentu przeszłości tylko pogarszała jego nastrój. Odnosił wrażenie, że pobyt w szpitalu jest kompletną stratą czasu, ale doktor Szewski kazał mu uzbroić się w cierpliwość.
Podobnego zdania była Dominika.
– Za kilka dni stąd wyjdziesz – pocieszała go. – Wytrzymaj jeszcze trochę.
Wojtek uniósł ręce w geście kapitulacji i zmienił temat.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Oczywiście.
– O czym był twój najdziwniejszy sen?
Dominika spojrzała na niego, lekko zaskoczona.
– Czy ja wiem… – zastanawiała się na głos. – Kiedyś mi się śniło, że jestem mrówką, która jeździ na drewnianej hulajnodze.
Wojtek z trudem opanował wybuch śmiechu.
– Dlaczego o to pytasz? – zaciekawiła się Dominika.
– Wczoraj śniło mi się coś bardzo dziwnego – wyznał. – Jechałem pociągiem. W pewnym momencie do przedziału weszła mała dziewczynka, wręczyła mi klepsydrę i powiedziała, że muszę JĄ uratować, zanim piasek przestanie się sypać, bo inaczej ONA umrze.
– Kto umrze?
– No właśnie nie wiem.
– To tylko głupi sen – powiedziała Dominika, kładąc mu rękę na ramieniu. – Ostatnio wiele się wydarzyło. Jesteś po prostu przemęczony.
Wojtek uśmiechnął się blado.
– Chyba masz rację.
– Oczywiście, że mam rację! – Zaśmiała się. – Nie byłabym sobą, gdyby było inaczej.
* * *
Po tygodniu badań i ciągłych obserwacji Wojtek dostał zgodę na opuszczenie szpitala. Cieszył się, że nie będzie musiał spędzić kolejnej nocy w tym ponurym miejscu. Miał nadzieję, że lekarze się nie mylą i powrót do domu faktycznie przyśpieszy proces odzyskiwania pamięci.
Założył ubranie, które przyniósł mu Maciek, a potem udał się do rejestracji, gdzie czekali na niego przyjaciele. Wypełnił druk i podpisał kilka dokumentów, a Dominika w tym czasie poszła do apteki po tabletki, które przepisał mu doktor Szewski. Dziesięć minut później cała trójka siedziała w czerwonej corsie. Wojtek zajął miejsce z tyłu i idąc za przykładem Dominiki, posłusznie zapiął pasy. Poczuł ogromną ulgę, kiedy w końcu opuścili teren szpitala.
Przez dłuższą chwilę jechali w całkowitym milczeniu, słuchając piosenek lecących w radiu. Jako pierwszy ciszę przerwał Wojtek.
– Powiedzcie mi coś o mnie – poprosił.
Dominika i Maciek wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Było jasne, że żadne z nich nie chce złamać zaleceń lekarza.
– Słyszałeś, co powiedział doktor Szewski – upomniała go Dominika. – Najlepiej byłoby, gdybyś sam to sobie przypomniał.
– To może potrwać całe wieki, a ja potrzebuję jakiegoś punktu zaczepienia. Chociaż kilku podstawowych informacji na swój temat.
Dominika westchnęła i przez dłuższą chwilę w milczeniu wyglądała przez boczną szybę.
– W porządku – odezwała się w końcu. – Co chciałbyś wiedzieć?
– Na początek coś prostego. Kim jestem? Czym się zajmuję?
– Podobnie jak my masz dwadzieścia lat i jesteś studentem.
– To już coś – ucieszył się Wojtek. – Co studiuję?
– Informatykę i ekonometrię.
– Co takiego?!
Wojtek zmarszczył brwi, próbując odnaleźć w pamięci jakąkolwiek informację dotyczącą którejś z wymienionych dziedzin, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Owszem, wiedział, jak uruchomić komputer, ale szczerze wątpił, aby to było jedno z zagadnień poruszanych na studiach. Czy to możliwe, że wszystko, czego do tej pory się nauczył, uleciało wraz z wypadkiem? Wiedział przecież, jak zaparzyć herbatę. Wiedział też, że Ziemia krąży wokół Słońca. Potrafił czytać i pisać. Nie miał problemu z ustaleniem, że zna angielski i francuski. Dlaczego więc jego własne studia wydawały mu się tak obce i niedorzeczne?
Westchnął ciężko i zrezygnowany opadł na siedzenie. Stracił chęć do zadawania dalszych pytań. Obawiał się, że kolejne fragmenty przeszłości zamiast mu pomóc, wywołają w jego głowie jeszcze większy zamęt. Dlatego postanowił, że spuści nieco z tonu i dla odmiany posłucha zaleceń lekarza. Przynajmniej do czasu, aż nie wpadnie na lepszy pomysł.
Po niecałych trzydziestu minutach dotarli na miejsce. Wojtek wysiadł z samochodu i rozejrzał się dookoła. Rzędy niskich bloków, skąpe pasy zieleni, plac zabaw i kilka osiedlowych sklepów.
– Wygląda znajomo? – zagadnął Maciek.
Wojtek jeszcze raz obrzucił wzrokiem okolicę i pokręcił przecząco głową.
– Nie przejmuj się – pocieszyła go Dominika. – Wspomnienia kiedyś wrócą. Musisz dać sobie trochę czasu.
Kiedy dotarli pod mieszkanie numer trzynaście, Wojtek poczuł, że jego serce zaczyna niespokojnie łomotać. Bał się, że miejsce, w którym spędził tyle czasu, nie przywoła żadnych wspomnień. W skupieniu przyglądał się, jak Maciek przekręca klucz w zamku i otwiera drzwi, a następnie odsuwa się na bok i gestem zaprasza go do środka. Wojtek wziął głęboki oddech i niepewnie przekroczył próg mieszkania. Przestronny przedpokój, drzwi do co najmniej trzech pokoi, a na ścianach abstrakcyjne obrazy. Nic, absolutnie nic, nie wydawało mu się znajome.
– Mamy tu mnóstwo obrazów – zauważył, podchodząc do jednego z malowideł. – Wygląda na to, że ktoś jest zagorzałym fanem sztuki.
Na twarzy Dominiki pojawił się lekki uśmiech.
– To ty je namalowałeś.
Wojtek odwrócił się przez ramię i spojrzał na nią ze szczerym niedowierzaniem.
– Ja? Naprawdę?
– Niedawno jakiś biznesmen zamówił u ciebie kilkanaście obrazów, więc całymi dniami przesiadywałeś w pokoju i malowałeś – wyjaśniła. – Nigdy nie spotkałam kogoś, kto tworzyłby z taką pasją.
Wojtek jeszcze raz obrzucił wzrokiem wszystkie obrazy, po czym westchnął z rezygnacją.
– Niczego nie pamiętam – szepnął.
– Przypomnisz sobie. – Maciek podszedł do Wojtka i poklepał go przyjaźnie po ramieniu. – Chodź, pokażę ci twój pokój.
Po chwili cała trójka udała się do pokoju na końcu korytarza. Gdy weszli do środka, Wojtek uważnie rozejrzał się dookoła. Wokół panował lekki półmrok. Granatowe rolety osłaniały wnętrze przed ostrymi promieniami słońca, bladoniebieska ściana dumnie prezentowała stary plakat Depeche Mode, a podłoga tonęła w morzu niedokończonych szkiców, z których większość przedstawiała dziwaczne stwory wyciągnięte z samego serca fantastyki.
Wojtek usiadł na łóżku i jeszcze raz obrzucił wzrokiem niewielkie pomieszczenie. Niby czuł się tu komfortowo, ale to nie zmieniało faktu, że w dalszym ciągu wszystko wydawało mu się obce.
– Nie wiem, co mam robić… – szepnął, po czym spojrzał bezradnie na przyjaciół i zapytał: – Jaki jest mój plan dnia? Codziennie robię to samo czy raczej stawiam na spontaniczność?
Dominika skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o futrynę.
– Jest początek semestru, więc w normalnych okolicznościach prawdopodobnie przesiadywałbyś na uczelni – wywnioskowała. – Jednak biorąc pod uwagę twój stan zdrowia i zalecenia doktora Szewskiego, zdecydowanie ci to odradzam. Powinieneś wykorzystać zwolnienie, które dostałeś, i porządnie odpocząć.
– A jak zazwyczaj spędzałem wolny czas?
– Trudno powiedzieć – odparł Maciek. – Kiedy chciałeś, potrafiłeś być bardzo tajemniczy. Czasami wychodziłeś bez słowa, wsiadałeś do samochodu i znikałeś na kilka dni.
– Ostatnio bardzo dużo malowałeś – dodała Dominika.
Wojtek westchnął, po czym oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach.
Jeśli życie było książką pisaną ręką czasu, to w opowieści Wojtka brakowało kilkunastu pierwszych rozdziałów. Wprawdzie jego przyjaciele próbowali streścić mu niektóre z brakujących fragmentów, ale nawet to nie pomagało mu zrozumieć, o czym tak naprawdę jest jego historia.
– Chyba macie rację – odezwał się po dłuższej chwili. – Muszę dać sobie trochę czasu.
* * *
Resztę wieczoru spędził na przeglądaniu swoich rzeczy. Każde kolejne odkrycie budziło w nim coraz większe zdziwienie, ale nie dawał za wygraną. Wmawiał sobie, że w końcu trafi na coś, co przywoła wspomnienia. Tytuły książek stojących na regale nic mu nie mówiły, notatki przypominały ciągi skomplikowanych szyfrów, a sztaluga prezentująca czyste płótno zdawała się rzucać mu wyzwanie.
Jedynym wartościowym znaleziskiem okazały się dokumenty z banku, na których wbrew panującym zasadom zapisał identyfikator i hasło. Z braku innych opcji postanowił iść tym tropem. Usiadł przy biurku, włączył laptop i zalogował się na stronę banku. Pięciocyfrowe saldo natychmiast wprawiło go w osłupienie. Opadł bezwładnie na oparcie krzesła i potarł dłonią brodę. Skąd, u licha, miał tyle pieniędzy?! Biorąc pod uwagę, że był sierotą i nie miał żadnej pracy, to wszystko wydawało się niewiarygodne. Wprawdzie Dominika wspominała coś, że malował na zamówienie, ale nie sądził, żeby sprzedaż obrazów była aż tak dochodowa.
Wyłączył komputer i pełen sprzecznych emocji wyszedł na balkon.
Pamięć nie wracała, w jego głowie mnożyły się kolejne pytania, a odpowiedzi jak na złość nie przychodziły. Wiedział, że powinien pójść za radą przyjaciół i uzbroić się w cierpliwość, ale z każdą chwilą coraz trudniej znosił pustkę, która mu towarzyszyła. Potrzebował oparcia, odrobiny solidnego gruntu pod nogami, ale wciąż odnosił wrażenie, że droga, po której idzie, przypomina labirynt pełen ślepych korytarzy.
W poszukiwaniu wspomnień
Minęła piętnasta. O tej porze ulice przypominały długaśne sznury poplątanych korali z wolno przemieszczającymi się paciorkami – różnych marek i kolorów. W pewnej chwili światła zmieniły się na czerwone. Kierowca srebrnej toyoty wcisnął pedał hamulca, sprawiając, że samochód posłusznie zatrzymał się przed białą linią. Tuż za nim ustawił się granatowy opel. Zdawać by się mogło, że oba samochody mają już dosyć ciągłej jazdy i lada chwila westchną z rezygnacją albo zaklną – podobnie jak ich właściciele.
Jedna ze stacji radiowych właśnie nadała komunikat: „Kierowcy stojący w korkach częściej mają kłopoty z koncentracją…”. W tym samym momencie turkusowy renault uderzył w tył granatowego opla, a ten z kolei, ulegając działającej na niego sile, stuknął srebrną toyotę. Zanim dwaj poszkodowani kierowcy zdążyli rozpętać wojnę, z turkusowego renaulta wyskoczyła młoda blondynka.
– To chyba moja wina – powiedziała, uśmiechając się słodko.
Wojtek, który obserwował całe zajście z kuchennego parapetu, roześmiał się w duchu. Podejrzewał, że to właśnie dzięki takim kobietom stereotyp: „kobieta za kierownicą stanowi zagrożenie” nie umiera i ma się zaskakująco dobrze.
Nagle z korytarza dobiegł go odgłos zbliżających się kroków. Po chwili drzwi otworzyły się i w progu stanął Maciek.
– Cześć – przywitał się. – Jak tam samopoczucie?
– Całkiem nieźle, zważywszy na to, że dalej sobie niczego nie przypomniałem.
– Zastanawialiśmy się wczoraj z Dominiką, jak możemy ci pomóc i przyszedł nam do głowy pewien pomysł.
– Zamieniam się w słuch.
– Mamy mnóstwo zdjęć. Może fotografie okażą się kluczem do twojej pamięci.
Wojtek musiał przyznać, że to naprawdę genialny plan.
– Gdzie są te zdjęcia? – spytał, wyraźnie podekscytowany.
– Większość jest w moim komputerze. Możemy zamówić coś do jedzenia i je obejrzeć – zaproponował Maciek. – Wolisz pizzę czy chińszczyznę?
– Jadłem kiedyś chińszczyznę? – zapytał niepewnie.
– I to nie raz.
– Co najczęściej zamawiałem?
– Kurczaka w sosie słodko-kwaśnym.
Wojtek uśmiechnął się pogodnie.
– W takim razie dla mnie będzie kurczak w sosie słodko-kwaśnym.
* * *
Już od dobrych dwóch godzin przeglądali zdjęcia, ale mimo usilnych starań Wojtek nie był w stanie doszukać się w nich czegoś, co odblokowałoby mu pamięć. Na fotografiach rozpoznawał tylko Maćka i Dominikę. Nie miał też pojęcia, kto, kiedy i gdzie wykonał dane zdjęcie.
– To nie ma sensu – stwierdził Wojtek.
– No cóż, ale nie zaszkodziło spróbować.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
– Otworzę – powiedział Maciek, po czym podniósł się z krzesła i wyszedł z pokoju.
Po chwili na korytarzu dało się słyszeć głos Dominiki.
– Cześć. Przyjechałabym wcześniej, ale musiałam zaczekać na moją współlokatorkę, bo zapomniała kluczy. Jak tam Wojtek?
– Oglądaliśmy zdjęcia.
– No i…?
– Nic z tego.
– Cholera – westchnęła. – Byłam pewna, że to mu pomoże.
Dominika powiesiła płaszcz i weszła do pokoju. Widząc zmartwioną minę Wojtka, poczuła nagły przypływ empatii.
– Jak się czujesz? – zapytała z troską.
Po twarzy Wojtka przemknął cień uśmiechu.
– Jak człowiek bez przeszłości.
– A właśnie! – zawołał Maciek. – Miałem ci to wczoraj dać, ale zupełnie o tym zapomniałem. – Sięgnął po niewielką plastikową torbę leżącą na komodzie i wręczył ją Wojtkowi. – To rzeczy, które miałeś przy sobie podczas wypadku. Dostałem je w szpitalu.
Wojtek wysypał zawartość torby na biurko i zaczął kolejno przeglądać wszystkie przedmioty. Portfel, w którym znajdowały się dokumenty, karta bankomatowa, legitymacja studencka i trochę pieniędzy. Poza tym był telefon z pękniętym wyświetlaczem, paczka gum do żucia, czarny rzemyk z zawieszką w kształcie puzzla i dwie pary kluczy. Jedne z nich najprawdopodobniej były do mieszkania, a drugie…
– Mam samochód? – zdziwił się.
– I to nie byle jaki. Chcesz go zobaczyć?
– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – zaczęła Dominika, ale Wojtek natychmiast wszedł jej w słowo.
– Oczywiście, że chcę!
Kiedy kilka minut później wyszli przed blok, Wojtek stanął jak osłupiały. Logo na kluczyku już wcześniej zdradziło mu, że jest właścicielem bmw, ale nie sądził, że na parkingu zastanie taki model. Czarna sportowa zet czwórka zapierała dech w piersiach. Lśniąca karoseria i błyszczące alufelgi wyglądały tak, jakby samochód dopiero co wyjechał z salonu.
– Jak to możliwe, że stać mnie na takie cudo? Przecież nie mam ani pracy, ani bogatych rodziców…
– Mówiłeś, że babcia zostawiła ci w spadku sporą sumę pieniędzy.
– Czym, u licha, zajmowała się moja babcia?! – zapytał, wyraźnie wstrząśnięty.
– Nie mam pojęcia – zaśmiał się Maciek. – Ale chyba powinieneś pójść w jej ślady.
Wojtek jeszcze raz obrzucił wzrokiem samochód, a potem otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Jego twarz natychmiast pojaśniała, zupełnie jakby zażył cudowny eliksir poprawiający humor.
– Podoba ci się?
– „Podoba” to mało powiedziane. Jest wspaniały! – Wojtek włożył kluczyk do stacyjki i spojrzał zadziornie na przyjaciół. – Macie ochotę na przejażdżkę?
Chyba żadne z nich nie przypuszczało, że wspólna jazda wkrótce przerodzi się w jednoosobowy wyścig. Oczy Wojtka błyszczały z podekscytowania, kiedy mknął po wąskich ulicach z szybkością błyskawicy.
– Zwolnij! – krzyknęła Dominika, ale Wojtek jej nie posłuchał.
Pierwszy raz, odkąd wyszedł ze szpitala, poczuł, że ma nad czymś kontrolę. Rozpędzona maszyna zdawała się go rozumieć jak nikt inny. Doskonale wiedział, jak się z nią obchodzić. Mimo że nie miał przed oczami żadnych konkretnych obrazów ani wspomnień, ogarnęło go wewnętrzne poczucie, że szybka jazda samochodem to jedna z rzeczy, które naprawdę kochał.
Biały kot i czarne dziury
Następnego dnia, gdy Maciek poszedł na uczelnię, Wojtek wybrał się na spacer. Postanowił, że będzie szwendał się po mieście, dopóki sobie czegoś nie przypomni. Przemierzał kolejne ulice, zastanawiając się czy kiedykolwiek odwiedził którąś z mijanych kawiarni. Oglądał witryny sklepów, podziwiał stare budowle, słuchał ulicznych muzyków i od czasu do czasu przysłuchiwał się rozmowom przechodniów.
Początkowo podchodził do tego pomysłu z wyraźnym entuzjazmem, ale po kilku godzinach błądzenia i niezliczonej liczbie przebytych kilometrów zupełnie stracił zapał. Nie dość, że nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, to w dodatku wspomnienia uparcie chowały się w najodleglejszym zakamarku jego głowy i w żaden sposób nie mógł ich stamtąd wydostać.
Dość szybko uświadomił sobie, że planując swoją wyprawę, popełnił dwa zasadnicze błędy. Po pierwsze: nie zabrał ze sobą telefonu. Po drugie: nie zapamiętał swojego adresu. Teraz nie mógł nawet zapytać kogoś z przechodniów o drogę. Czas mijał, a on z każdą chwilą był coraz bardziej wykończony i zrezygnowany. Już miał zgłosić się na policję, gdy nieoczekiwanie na jego drodze pojawił się młody chłopak.
– Wojtek! – zawołał, wyraźnie uradowany. – Kopę lat!
Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat. Miał rude kręcone włosy, twarz usianą piegami i sweter z… marchewką. Wojtek przyglądał mu się z zaciekawieniem, próbując odgadnąć, kim jest ów osobnik i czego od niego chce.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zaniepokoił się chłopak. – Nie poznajesz mnie? To ja, Mario.
– To twoje prawdziwe imię?
Wojtek zdawał sobie sprawę, że ze wszystkich pytań, jakie mógł zadać, to było najmniej istotne, ale już było za późno, by je cofnąć.
– Stary, co z tobą? – Mario był wyraźnie zdziwiony zachowaniem Wojtka. – Naprawdę mnie nie pamiętasz?
Wojtek pokiwał przecząco głową.
– Nabijasz się ze mnie?
– Nie – odparł zgodnie z prawdą. – Miałem wypadek, cierpię na amnezję i nie pamiętam, gdzie mieszkam.
Mario otworzył usta, ale nic nie powiedział. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Wojtka, wyraźnie oszołomiony, aż w końcu powiedział:
– Za rogiem stoi moja taksówka. Podwiozę cię.
* * *
Okazało się, że Mario również stracił rodziców w dość młodym wieku. Jednak on, w przeciwieństwie do Wojtka, nie miał kochającej babci i trafił prosto do domu dziecka. Gdy tylko skończył osiemnaście lat, wyprowadził się, zrobił prawo jazdy i został taksówkarzem.
Poznali się kilka lat temu, gdy jeszcze chodzili do liceum. Siedzieli w jednej ławce i jak na prawdziwych przyjaciół przystało, zawsze pomagali sobie w potrzebie. Wojtek miał umysł ścisły, a Mario uwielbiał przedmioty humanistyczne. Dlatego, gdy jeden nie zdążył przeczytać lektury, a drugi nie radził sobie z logarytmami, wzajemnie wybawiali się z opresji.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedział Wojtek, gdy rozklekotana taksówka zatrzymała się na parkingu, tuż obok sportowego bmw. – Naprawdę mi przykro, że cię nie pamiętam.
– Daj spokój. Przecież to nie twoja wina. Gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, to masz mój numer.
Wojtek uśmiechnął się serdecznie, po czym wysiadł z samochodu i ruszył w stronę mieszkania. Cieszył się ze spotkania z Mariem, ale jednocześnie był na siebie wściekły. Jak mógł wybrać się do centrum miasta, nie znając swojego adresu ani rozkładu ulic?! Zaklął pod nosem, a potem skierował się w stronę pobliskiego kiosku z zamiarem kupienia porządnej mapy. Ostatecznie jego lista zakupów wydłużyła się o notes, kilka biletów autobusowych i zdrapkę ze słoniem. Być może nie był to typowy ekwipunek człowieka, który usiłuje odzyskać kontrolę nad swoim życiem, ale Wojtek odniósł dziwne wrażenie, że to nie pierwszy raz, kiedy zbacza z utartego szlaku i wytycza swoją własną drogę.
Wojtek wszedł na trzecie piętro i ruszył do mieszkania numer trzynaście. Ledwo przekroczył próg, a z kuchni dobiegł go głos Maćka:
– No nareszcie! Już mieliśmy obdzwaniać wszystkie szpitale.
– Gdzie się podziewałeś? – naskoczyła na niego Dominika.
Wojtek natychmiast zauważył jej groźne spojrzenie. Podejrzewał, że zdenerwowanie Dominiki w dużej mierze wynika z troski o jego dobro, dlatego nie zamierzał wdawać się w kłótnię.
– Chodziłem po mieście – powiedział spokojnym tonem.
– Cały dzień?
Wojtek zacisnął zęby. Przez krótką chwilę rozważał, czy nie przyznać się, że poszedł na spacer i miał problemy z odnalezieniem drogi powrotnej, ale ostatecznie tego nie zrobił. Prawda tylko odsłoniłaby jego bezradność, a on wolał sprawiać wrażenie silnego i pewnego siebie.
– Chciałem zobaczyć jak najwięcej miejsc – odparł wymijająco. – Miałem nadzieję, że sobie coś przypomnę.
– Udało się? – zapytał Maciek.
– Niestety, nie.
– Nie rób tak więcej – szepnęła Dominika. – Odchodziliśmy tu od zmysłów.
– Przepraszam. Nie chciałem, żebyście się o mnie martwili.
– Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło – skwitował Maciek. – Masz ochotę na szarlotkę?
– Ogromną!
– W takim razie siadaj i się częstuj.
Wojtek właśnie sięgał po kawałek ciasta, gdy do kuchni wszedł chłopak, który wyglądał jak drobniejsza i nieco młodsza wersja Maćka.
– Cześć – zwrócił się do Wojtka. – Mam na imię Piotrek. Jestem bratem Maćka.
– Cześć.
– Maciek mówił mi, że niczego nie pamiętasz.
– To prawda.
– To musi być straszne – zasmucił się Piotrek.
– Czy ja wiem? To po prostu… dziwne.
– Nie wspominałem ci o tym, ale mój wścibski brat pomieszkuje z nami od czasu do czasu – wyjaśnił Maciek, po czym spojrzał wymownie na Piotrka i dodał: – Zwłaszcza w weekendy, bo wtedy zalicza wszystkie imprezy w mieście, a stąd ma bliżej do centrum.
Słysząc to, Piotrek uśmiechnął się szeroko i podobnie jak Wojtek skusił się na kawałek szarlotki. Później zaczął opowiadać, jak na wykładzie z elementów logiki matematycznej profesor narysował na tablicy podobizny pięciu studentów, a następnie przekreślił trzy z nich i zakomunikował: „Tyle was zostanie po pierwszym semestrze”.
Cała trójka wybuchnęła radosnym śmiechem. Wojtek słuchał kolejnych opowieści ze szczerym zainteresowaniem. Dzięki temu mógł chociaż na chwilę zapomnieć o konieczności zmierzenia się z własnymi problemami.
Po zjedzeniu sześciu kawałków ciasta i wypiciu ogromnego kubka kawy zbożowej Wojtek udał się do swojego pokoju. Wyjął z kieszeni kurtki notes, a potem usiadł przy biurku i u góry strony napisał:
Co o sobie wiem?
Podkreślił to pytanie kilka razy, aby zaznaczyć jego wagę. Następnie zaczął kolejno wypisywać wszystkie znane mu informacje.
Wojciech Markowski
20 lat
sierota (kiedy zmarła babcia?)
studiuję informatykę i ekonometrię (sic!)
mieszkam z Maćkiem i Piotrkiem (tylko w weekendy)
przyjaźnię się z Dominiką (dziewczyną Maćka) i Mariem
mam samochód i mnóstwo pieniędzy (!)
jestem niezłym kierowcą
maluję na zamówienie
lubię kurczaka w sosie słodko-kwaśnym i szarlotkę
Kiedy skończył, odłożył długopis i uważnie przeczytał każdy z punktów. Nie było tego wiele jak na dwadzieścia lat życia, ale nie zamierzał się załamywać. Był przekonany, że wspomnienia prędzej czy później wrócą.
Schował notes na dno szuflady, a potem usiadł na łóżku i rozłożył mapę. Zamierzał studiować ją tak długo, aż w końcu pozna do perfekcji bezładną plątaninę ulic. Poprzysiągł sobie, że dzisiaj po raz pierwszy i ostatni zabłądził w tym cholernym mieście!
* * *
Po niecałych dwóch godzinach ślęczenia nad mapą Wojtkowi udało się zapamiętać rozkład większości ulic. Był z siebie dumny, chociaż obolały kark i przemęczone oczy coraz silniej dawały o sobie znać. Zdziwił się nieco, kiedy uświadomił sobie, że na planie miasta zaznaczono tylko jeden szpital, jeden kościół i jeden teatr, ale darował sobie głębszą analizę.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, próbując rozruszać zastałe mięśnie.
Snop księżycowego światła przecinał ciemność, która wypełniała wnętrze niczym gęsta chmura smogu. Firanki unosiły się lekko, kołysane chłodnym podmuchem wiatru, a z dworu dochodził odgłos tętniącego życiem miasta.
Wojtek potarł dłonią kark i wolnym krokiem wyszedł na balkon. Oparł się o barierkę i powiódł wzrokiem po rozświetlonej panoramie osiedla.
Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki. Odwrócił się i dostrzegł zbliżającego się Maćka.
– Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz – zagadnął. – Jadłeś coś dzisiaj poza szarlotką?
– Nie byłem głodny.
– Uprzedzam cię, że jeśli Dominika się o tym dowie, to zrobi ci godzinny wykład o prawidłowym odżywianiu.
Wojtek uśmiechnął się blado.
– Jakoś wcale mnie to nie dziwi – stwierdził z rozbawieniem.
Maciek podszedł bliżej i oparł się o balustradę. Przez dłuższą chwilę obaj w milczeniu obserwowali kolorowe światła ulic.
– Nadal niczego sobie nie przypomniałeś?
W odpowiedzi Wojtek pokręcił głową.
– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale może powinieneś porozmawiać z psychologiem? – zasugerował Maciek. – Dobry specjalista pomógłby ci pokonać przeszkodę, która blokuje pamięć.
– Poradzę sobie. Po prostu potrzebuję więcej czasu.
Zdecydowany ton Wojtka powstrzymał Maćka przed dalszymi namowami. Był gotowy mu pomóc, ale szanował jego zdanie i nie zamierzał go do niczego zmuszać.
Nagle do uszu Wojtka dobiegł dziecięcy śmiech.
– Słyszałeś to?
– Co? – zapytał zdezorientowany Maciek.
Wojtek wychylił się przez balkon i cały zesztywniał.
– To niemożliwe…
Na masce jednego z samochodów siedziała mała dziewczynka. Nie widział jej twarzy, ale był pewien, że we śnie to właśnie ona wręczyła mu klepsydrę. Doskonale pamiętał jej czarny melonik i czerwony płaszcz.
– To niemożliwe – powtórzył.
Zerwał się z miejsca i pośpiesznie wbiegł do pokoju. Przemierzył przedpokój i wypadł na klatkę schodową. Zbiegł na dół, pokonując po kilka stopni naraz. Z całej siły popchnął metalowe drzwi i skierował wzrok w stronę parkingu.
Poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej.
Nie oszalał. Naprawdę tam była.
Wziął głęboki oddech i wolnym krokiem ruszył w jej stronę. Kiedy był już naprawdę blisko, dostrzegł, że na kolanach dziewczynki wyleguje się wielki biały kot.
– Byłam bardzo ciekawa, czy przyjdziesz – powiedziała, wyrywając Wojtka z chwilowego otępienia. – Jest parę rzeczy, o których musimy niezwłocznie porozmawiać.
– Kim jesteś? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
Dziewczynka uśmiechnęła się lekko.
– Gdybym ci powiedziała i tak byś mi nie uwierzył. Rozsądek sprawia, że w rzeczy sprzeczne z logiką wierzy się znacznie trudniej niż w pozostałe. Na przykład teraz, zastanawiasz się, czy nasze spotkanie w pociągu było tylko snem i jednocześnie nie dopuszczasz do siebie myśli, że mogło być inaczej. – Dziewczynka wskazała miejsce na masce i poprosiła: – Podejdź i usiądź obok mnie.
Wojtek nawet nie drgnął. Jeśli to tylko sen, to ma zaskakująco dobrą scenografię. Wszystko wygląda realnie – myślał gorączkowo, a może to tylko wycinek jakiegoś wspomnienia? Albo zwyczajne halucynacje wywołane nadmiernym przemęczeniem?
– Poświęcasz zbyt wiele czasu na rozważania o rzeczach nieistotnych – powiedziała dziewczynka, zupełnie tak, jakby bez trudu odczytywała jego myśli. – To, kim jestem, nie ma żadnego znaczenia. Na krótką chwilę zapomnij o tym, że cała ta sytuacja jest wybitnie absurdalna i usiądź obok mnie. W przeciwnym razie nigdy nie poznasz odpowiedzi na pytania, które naprawdę cię nurtują.
Wojtek zaśmiał się nerwowo. Wziął głęboki oddech i wsunął dłonie do kieszeni spodni.
Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. To tylko sen. Jeden z tych dziwnych niepokojących koszmarów, których nie pamięta się po przebudzeniu. Podświadomość skrywa je pod ciemnym kocem, by móc o nich przypomnieć w najmniej oczekiwanym momencie.
Podniósł wzrok i spojrzał na dziewczynkę. Podrapała kota za uchem, po czym odchyliła głowę do tyłu i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo.
– Zastanawiałeś się kiedyś, ile gwiazd zostało pożartych przez czarne dziury?
Pytanie całkowicie zbiło go z tropu.
– Ja robię to dosyć często – wyznała, a w jej głosie pobrzmiewał smutek. – Widzisz, z czarnej dziury nie można się wydostać. Wszystkie drogi ucieczki prowadzą z powrotem do środka. Przypomina to sytuację marynarza, który próbuje znaleźć koniec świata. Dokądkolwiek by nie popłynął, zawsze będzie napotykał jakieś lądy lub morza, a po dość długiej wędrówce wróci do punktu wyjścia.
– Po co mi to mówisz?
– Aby ci uzmysłowić, że nie jesteś w tak patowej sytuacji, jak wszechświat – odparła, patrząc mu w oczy. – Obecnie znajdujesz się w świecie, gdzie sam możesz zdecydować, co jest możliwe, a co nie. Ogień wcale nie musi być gorący, a lód zimny. – Uśmiechnęła się lekko i dodała: – Czasami mam wrażenie, że tutaj tylko matematyka pozostaje wierna swoim zasadom.
Wojtek zaśmiał się półgłosem.
– To najbardziej idiotyczny sen, jaki miałem w życiu – stwierdził.
– Nie możesz pozwolić jej umrzeć!
Wojtek zmarszczył gniewnie brwi.
– O czym ty, do cholery, mówisz?!
Dziewczynka zeskoczyła z maski i postawiła kota na ziemi.
– Masz coraz mniej czasu – szepnęła, po czym wyjęła z torebki małą klepsydrę i położyła ją na masce samochodu. W dolnej części znajdowało się coraz więcej piasku, zupełnie tak, jakby odmierzała sekundy od chwili, gdy po raz pierwszy się spotkali. – Pośpiesz się. Prawdziwe granice przekracza się tylko raz. Bezpowrotnie.
Wojtek poczuł, jak narasta w nim irytacja. Chwycił klepsydrę i roztrzaskał ją o ścianę.
– Zapewniam cię… – urwał w pół zdania, gdy zorientował się, że jest sam.
Nagle poczuł rozdzierający ból z tyłu czaszki. Upadł na kolana i z całych sił ścisnął dłońmi głowę.
– Wojtek! Co się z tobą dzieje?! – usłyszał przerażony głos Maćka.
Ból momentalnie ustał. Wojtek otworzył oczy i półprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Siedział skulony w rogu balkonu, a tuż obok niego klęczał Maciek z twarzą pobielałą od strachu.
– Co się stało? – zapytał Wojtek, przyciskając dłonie do pulsujących skroni.
– Zacząłeś coś majaczyć, a potem roztrzaskałeś szklankę o ścianę.
Wojtek wplótł we włosy drżące palce. Co się z nim działo? Czyżby śnił na jawie?
Spojrzał na swoją dłoń. Mógłby przysiąc, że trzymał w niej klepsydrę.
– Wojtek? – Głos Maćka wyrwał go z zamyślenia. – Dobrze się czujesz?
– Tak – odparł pośpiesznie. – Dominika miała rację. Muszę trochę odpocząć. – Mówiąc to, podniósł się z ziemi i ruszył w stronę balkonowych drzwi. – Lepiej się położę.
* * *
Gdy tylko Maciek zamknął za sobą drzwi, Wojtek poczuł, że ogarnia go paraliżujące uczucie strachu. Krążył nerwowo po pokoju, próbując zrozumieć, co się właściwie stało.
Był z Maćkiem na balkonie, zobaczył dziewczynkę w meloniku, wybiegł z budynku i udał się na parking. Rozmawiał z nią, mówiła coś o czarnych dziurach, a na jej kolanach wylegiwał się biały kocur. Wyciągnęła klepsydrę, on roztrzaskał ją o ścianę, a potem… No właśnie. Co było potem? Znalazł się na balkonie. Jak? Czy to w ogóle możliwe? Teleportował się? Dlaczego Maciek nic nie zauważył?
Przystanął i zmarszczył brwi. Maciek powiedział, że rzucił szklanką o ścianę. Wojtek wyszedł na balkon i dostrzegł kawałki potłuczonego szkła. A więc to prawda. Roztrzaskał szklankę. Wojtek złapał się za głowę, z trudem hamując nagły przypływ paniki. Co tu się, do cholery, działo?!
Wrócił do pokoju i usiadł na łóżku. „Uspokój się – powtarzał sobie w myślach. – Na pewno istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie”. Przycisnął palce do pulsujących skroni i wziął głęboki oddech.
Miał do dyspozycji dwie alternatywne wersje rzeczywistości. Jedna była wyrazista niczym świeże wspomnienie, a druga miała świadka i dowód w postaci drobnych kawałków szkła. Konkluzja nasuwała się sama: jeśli faktycznie przez cały czas przebywał na balkonie, to siłą rzeczy tajemnicza dziewczynka i jej klepsydra były tylko iluzją. Czy to oznaczało, że tracił zmysły?
Wojtek zaśmiał się nerwowo. Nawet gdyby tak było, prawdopodobnie nigdy nie przyznałby przed samym sobą, że staje się szaleńcem. Potrzebował innego wytłumaczenia. Takiego, które przekonałoby go, że nie zwariował.
Potarł dłonią czoło i raz za razem zaczął analizować całe zdarzenie. Z każdym kolejnym podejściem coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że zakpiła z niego własna wyobraźnia. Być może wycieńczenie kontrolowało go do tego stopnia, że podsuwało mu przed oczy rzeczy, które tak naprawdę nie istniały. A może to tylko zniekształcony fragment jakiegoś wspomnienia. Postać dziewczynki wydawała się nierealna, tak jakby była częścią filmu, który widział dawno temu. „Może właśnie tak przebiega proces odzyskiwania pamięci” – przemknęło mu przez myśl. Nie miał pewności, czy jego teoria jest słuszna, ale w jakiś sposób dodała mu otuchy, zwłaszcza że żadne inne wytłumaczenie nie miało sensu.
Westchnął głęboko, po czym wstał i zaczął się rozbierać. Kiedy został w samych bokserkach, opadł bezwładnie na łóżko. Był już dużo spokojniejszy. Nerwowe uczucie strachu zniknęło bez śladu. W jego miejscu pojawiło się zmęczenie, któremu nie potrafił się oprzeć. Przez krótką chwilę próbował walczyć z opadającymi powiekami, ale w końcu dał za wygraną. Naciągnął na siebie kołdrę i zapadł w głęboki sen.