Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapora - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2013
Ebook
23,05 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zapora - ebook

Monumentalna zapora, dzikie, opuszczone tereny i tajemnicze morderstwa. Na dolnośląskiej zaporze w Pilchowicach pewien wędkarz nocą znajduje zmasakrowane zwłoki kobiety. Widok jest tak wstrząsający, że nawet najbardziej doświadczeni policjanci z Jeleniej Góry z trudem ukrywają przerażenie. Jak się okazuje, to dopiero początek makabrycznej serii zabójstw, a każde kolejne znalezione ciało budzi coraz większy lęk i panikę mieszkańców okolicznych miejscowości. Co jeszcze może wydarzyć się tej jesieni?

Hubert Hender - kolekcjoner i miłośnik książek. Zaczytany w Dostojewskim, Kunderze, Hrabalu i Eco. Ceni też dobry kryminał i powieść grozy, dlatego w jego twórczości można odnaleźć elementy obu tych gatunków. Wielbiciel gór i mrocznych miejsc. A przy tym nieumiarkowany kawosz.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62465-60-6
Rozmiar pliku: 772 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Zawiał silny wiatr. Nad doliną rozprzestrzeniała się mgła, która zaczęła okrywać niemal całą okolicę, pozostawiając jedynie w kilku miejscach niewielki tunel widoczności. W powietrzu czuć było wilgoć.

Mężczyzna siedzący nad brzegiem jeziora zamachnął się i mocno rzucił spławikiem w dal. Po kilku sekundach usłyszał delikatne uderzenie w wodę, które na chwilę zakłóciło ciszę. Nawinął żyłkę, odłożył wędkę na stojak i czekał. Spojrzał do góry, niewiele było widać. Martwiła go pogoda, która psuła się od kilku godzin. Ryby nie biorą dobrze, gdy pogoda jest zmienna. Przed piętnastoma minutami przestało padać. Możliwe więc, że za jakiś czas znów zacznie. Skrzywił się na samą myśl, że wróci do domu bez ryb.

Spojrzał na podświetlaną tarczę zegarka. Dochodziła druga w nocy. Siedział już od czterech godzin, lecz tej nocy, jakby na przekór jego staraniom, nic nie brało. Robiło się coraz zimniej, a chłód z każdą chwilą stawał się bardziej dokuczliwy. I ta wilgoć. Potarł mocno dłońmi, by się ogrzać, a potem skulił się, przysuwając głowę i ręce możliwie blisko tułowia. Siedział w takiej pozycji nieruchomo przez parę minut. Już prawie usypiał, gdy nagle usłyszał w oddali cichy pisk.

W pierwszej chwili pomyślał, że mu się przywidziało albo że też zaczyna mieć chorobę Méniere'a, jak jego ojciec, któremu ciszę nierzadko zakłócał delikatny jednostajny pisk, wydobywający się z wnętrza głowy. Wiedział, że jest to przypadłość, która może dopaść każdego, zwłaszcza jego. Nie miał pojęcia, na ile uwarunkowanie genetyczne w tej chorobie przechodzi z ojca na syna, więc zawsze miał obawy i chwilę zwątpienia, gdy tylko coś słyszał. Potrząsnął głową, a potem jeszcze raz, mocniej i gwałtowniej. Ustąpiło. Odetchnął z ulgą. Znów fałszywy alarm.

Ziewnął i skupił się na spławiku, bo to było najważniejsze. Zamknął oczy i odpłynął daleko myślami. Nie minęła minuta, gdy znów usłyszał cichy pisk. Otworzył oczy. Tym razem był on cichszy, niemal na granicy słyszalności, jakby przytłumiony.

Znowu potrząsnął głową. Nic nie pomogło. W takim razie to musiało być coś innego. Możliwe, że jakieś zwierzę wydawało z siebie te odgłosy. Może pies? Wędkarz szybko przeanalizował wszelkie możliwości. Pies, lis, dzik? Tak, pies mógł zostać zaatakowany przez innego psa. Raczej nic większego nie pasowało do tej siły dźwięku.

W ciągu kolejnych kilku minut niczego nie usłyszał, więc przestał o tym myśleć. Skupił uwagę na spławiku, który pływał zatopiony w tafli spokojnego jeziora. Cholera, nawet najmniejszego brania. Szkoda byłoby wracać po tylu godzinach z jedną, małą płotką, która ledwo ocierała się o dopuszczalny wymiar ochronny. Zwłaszcza że ostatnie dni przyniosły mu same marne efekty, tylko kilka płoci, dwa okonie i małego lina. „Musi mi się udać, musi…” — powiedział do siebie.

Zaczął zanęcać łowisko drobinami zmielonej bułki. Uformował niewielką kulkę i rzucił ją przed siebie. W chwili uderzenia bułki o taflę wody usłyszał delikatny hałas w oddali, który na nowo zwrócił jego uwagę.

— Co to za piski? — wyszeptał. Obrócił głowę w kierunku, skąd wydawało mu się, że mogły dochodzić. Wpatrywał się tam przez kilka sekund, jak gdyby spoglądanie w ciemność miało mu pomóc w określeniu źródła niepokojących odgłosów. Odtworzył ten dźwięk w pamięci. Był to krótki, przerywany pisk, dochodzący gdzieś z oddali. Ale skąd się wydobywał?

Zapadła cisza. Obłoki mgły robiły się coraz większe, stwarzając iluzję białej, opadającej pustyni, nakładającej się na okoliczne lasy i bezdroża. Mężczyzna wytężył wzrok. Spławik, uzbrojony w świecącą fosforem nakładkę, stawał się ledwo widoczny z odległości ponad dziesięciu metrów. Żadne cholerstwo nie chciało brać, przeklinał co chwilę w myślach.

Zanęcił znów łowisko. Tym razem rzucał pokarm na oślep przed siebie. Zapalił papierosa, nieustannie nasłuchując dźwięków, które płynęły z różnych stron. Po chwili usłyszał jakieś szmery, jakby w pobliżu coś się poruszało. Może coś biegło? Poczuł strach, choć nie wiedział dlaczego. Przygryzł wargę i obejrzał się za siebie.

Nikogo nie było. Odwrócił wzrok i spojrzał na wodę. Zganił się w myślach za to, że zachowuje się jak dziecko. Jak małe, wystraszone dziecko, które na byle dźwięk dostaje dreszczy. Albo jak nastolatek, który bez pozwolenia rodziców ogląda horror po północy, a potem lęka się iść do łazienki, obawiając się, że za drzwiami kryje się jakiś potwór. Machnął ręką i spojrzał na wędkę.

— Chociaż raz mogłoby coś wziąć… — wyszeptał do siebie i wyciągnął z plecaka termos z kawą. Wypił kilka łyków i poczuł, jak gorący płyn wpływa do żołądka. Chwilowa ulga. Zawsze uważał, że wszelkie przeciwności losu potrafi dobrze wynagrodzić papieros, który sam w sobie jest przyjemnością, no i kawa, która nie dość, że rozgrzewa, to jeszcze pobudza wszystkie zmysły. Sama przyjemność, niemająca sobie równych.

Skulił ciało, przymknął oczy i znów się zamyślił. Nagle usłyszał kolejny odgłos. Tym razem przypominał on jakiegoś wściekłego psa. Straszne i szaleńcze wycie, jakby zwierzę konało albo ktoś je regularnie kopał co parę sekund. Oszacował, że pies nie mógł być dalej niż dwieście lub trzysta metrów stąd. Chociaż woda oraz lekki szum powiewających liści rozmywały źródło dźwięku, a więc pisk mógł pochodzić z niemal każdej strony, z dowolnego zakątka. Jezioro miało kilka kilometrów długości, dlatego też możliwość sprawdzenia, skąd owo wycie dochodzi, była znikoma. Nie, nie o tej porze, bo przecież niczego nie było widać. Ciemność stanowiła barierę dla jakichkolwiek poszukiwań zranionego zwierzaka. Zbyt duże ryzyko, pomyślał i skupił się na wędce.

Spławik ani drgnął przez ten czas. Co kilka sekund słyszał pluskające gdzieniegdzie ryby, choć żadna z nich nie otarła się nawet o jego haczyk.

— Cholery jedne…

Nagle w oddali usłyszał kolejny pisk. Tym razem trwał on kilka sekund. Brzmiał przerażająco, niczym efekt zaciętej walki. Miał wrażenie, jakby dźwięki były coraz głośniejsze i wyraźniejsze. O Boże, jeśli są coraz głośniejsze, to znaczy, że to coś się porusza i może iść w tym kierunku! — analizował. Był coraz bardziej zaniepokojony.

Obejrzał się gwałtownie za siebie, spoglądając w ciemność wielkimi i wystraszonymi oczyma. Cokolwiek to było, lepiej nie mieć z tym czymś do czynienia. I cokolwiek wydaje z siebie te dźwięki, lepiej się z tym nie zetknąć. Nie tutaj i nie o tej porze.

Twarz wędkarza zastygła, a całe ciało zdrętwiało. Myśl o tym, skąd mogły się wydobywać piski, zmroziła mu krew w żyłach. Spojrzał szybko na zegarek. Czas prawie stał w miejscu. Chwila konania tego zwierzęcia nie trwała zbyt długo. Zbadał wzrokiem najbliższą okolicę, która rysowała się jako ciemna, niemal jednolita masa, urozmaicona jedynie białym puchem unoszącym się nad wodą. Mgła wciąż pęczniała i przenikała prawie każdy zakamarek. Nie dostrzegł niczego podejrzanego.

Błyskawicznie podjął decyzję. Połów w takich okolicznościach i tak nie ma już sensu. Z rosnącym niepokojem zaczął więc składać wędkę, nieustannie nasłuchując tego, co działo się dookoła. Wyciągnął z kieszeni latarkę i poświecił nią na boki. Nic. Wrzucił prędko wszystko, co miał ze sobą, do plecaka. Ogarnął wzrokiem miejsce, w którym siedział, sprawdzając, czy niczego nie zostawił, a potem powoli, z rosnącą obawą zaczął wspinać się po stromym, kamienistym brzegu do góry.

Szedł ścieżką prowadzącą przez niewielki las aż do samej drogi oddalonej kilkadziesiąt metrów od brzegu. Tam, przy szosie zostawił swój rower, który przypinał zawsze do drzewa. Nagle stanął w miejscu. Wstrzymał na moment oddech. Znów ten przerażający pisk. Wyraźniejszy niż poprzednim razem. Ale wciąż dochodził z tego samego miejsca.

Co tam się, u diabła, dzieje? Czy ktoś poza mną słyszy te cholerne dźwięki? — myślał, próbując jednocześnie odpowiedzieć sobie na pytania, które nasuwały się jedno po drugim. Czuł, jak serce bije mu coraz szybciej, pompując krew z niesłychaną siłą. Przyspieszył kroku, by nie przebywać za długo w lesie. Chciał się jak najszybciej wydostać z tego miejsca i wrócić do domu.

Mgła przenikająca pomiędzy drzewami rozlała się też nad czarną jezdnią. Wzmagała ona jego strach i niepewność, ponieważ niczego już nie widział. Dawno nie czuł się tak dziwnie. Napięcie rosło z każdą chwilą. Znał przecież to miejsce od wielu lat, często tu przebywał, nierzadko również nocą, lecz nigdy nie słyszał podobnych dźwięków. Czasami z oddali dochodziły go jedynie wrzaski pijanej młodzieży, która latem lubiła zabawić się w pobliżu. Były to jednak dość charakterystyczne odgłosy, które był w stanie doskonale rozpoznać. Przyzwyczajony był również do obecności zwierząt, głównie kozłów, jeleni, dzików czy lisów, które zamieszkiwały okoliczne lasy i kamieniołomy. Ale nigdy nie słyszał niczego równie przeraźliwego jak to. Nigdy nie dostrzegł oznak walki czy szamotaniny.

Po niespełna dwóch minutach maszerowania wąską ścieżką dotarł do szosy. Podszedł do roweru i zaczął się zastanawiać, co ma robić dalej. Myśli kłębiły mu się w głowie. Żadna z nich go nie uspakajała. Nie chciał jechać w tej ciemności, ale jednocześnie musiał się stąd wydostać jak najszybciej. Był bezradny, ale powinien przecież coś zdecydować. Cokolwiek, co spowoduje, że nie będzie stał tutaj bezczynnie.

Bezszelestnie odpiął kłódkę i ruszył z rowerem przy boku w kierunku swojego domu, próbując jednocześnie badać i obserwować otoczenie, tak by nic nie uszło jego uwadze. Wciąż odczuwał strach. Przypomniał sobie, że ma ze sobą nóż wędkarski. Często go używał, by przecinać żyłkę albo oskrobać rybę. Wyjął go i chwycił w prawą dłoń. Lepiej mieć go pod ręką. Nie wiadomo, co go może spotkać. Być może będzie musiał dobić zwierzę, które konało gdzieś w oddali. A może nawet…

Przeszedł kilkadziesiąt metrów szybkim krokiem, gdy nagle usłyszał rytmiczny, coraz głośniejszy hałas. Był to szelest liści. Przypominało to odgłos szybkiego biegu albo marszu. Stanął w miejscu i znieruchomiał. Ścisnął rękojeść noża i wyczekiwał w ogromnym napięciu. Może coś biegnie w jego kierunku, by go zaatakować? O Boże! Coś zbliżało się do niego. Coraz szybciej i szybciej. Serce podskoczyło mu do gardła.

Nagle tuż przed jego nosem przebiegła sarna. Po chwili jeszcze jedna. Po kilku sekundach obie zniknęły w ciemności lasu, który znajdował się po przeciwnej stronie drogi.

Jezu, co to wszystko ma znaczyć? Zmówili się czy co? Najpierw piski, teraz te zwierzęta.

Dawno nic nie napędziło mu tyle strachu. Odczekał jeszcze chwilę, nasłuchując, by mieć pewność, że nic go już nie zaskoczy, a potem ruszył.

Po dwóch minutach monotonnego marszu dotarł do rozdroża, po czym wsiadł na rower. Już miał ruszyć, gdy coś zwróciło jego uwagę. Hałas. Niewyraźny. Ale coś tam się działo… Jezu Chryste…

A może to jednak wyobraźnia płatała mu figle? Momentami tracił już pewność, bo dźwięk był na granicy słyszalności.

Stał przez chwilę nieruchomo, nie wydając z siebie żadnych, nawet najmniejszych szmerów. Czuł, że po czole spłynęła mu kropla potu. Boże, niech ta cholerna noc się skończy. Niech już będzie jasno, niech już zniknie ta piekielna mgła… Wytarł twarz wierzchem rękawa i postawił nogę na pedale.

I znów to usłyszał.

Jednostajne skamlenie, wydobywające się z jakiejś istoty. Musiała być gdzieś niedaleko. Czuł i wiedział to. To było gdzieś tutaj.

Znów przeszył go strach. Dźwięk był zdecydowanie cichszy, niemal niesłyszalny. Miał jednak już pewność, że to się działo naprawdę. Dochodził z lewej strony, z pobliża zapory wodnej. Spojrzał niepewnie w tamtym kierunku, lecz niczego, poza mglistą zawiesiną, nie dostrzegł. Oparł rower o skałę, która wznosiła się przy drodze, wziął głęboki oddech, ścisnął uchwyt noża i zaczął niepewnie iść w kierunku tajemniczych odgłosów.

Wszedł na wielką tamę, która od stu lat spiętrzała wodę w naturalnym wąwozie doliny Bobru. Zapora stanowiła monumentalny obiekt architektoniczny, który chronił okoliczne wsie i miasta przed powodziami. Nocą ta długa na prawie trzysta metrów budowla przerażała swoją majestatycznością, gabarytami oraz przepaściami po obu stronach barierek. Miała kształt łuku. Przez całą długość zapory prowadziła droga, która łączyła ze sobą strome, zalesione brzegi.

W oddali dostrzegł latarnię, która tliła się gdzieś na końcu tamy, roztaczając dookoła siebie niewielką poświatę. Wyglądała jak mała żarówka wrzucona w gęsty dym. Znajdowała się ponad dwieście metrów od niego.

Cały czas szedł wolno. Słyszał jedynie swoje ciche kroki, które próbował stawiać bezszelestnie. Przez moment sam już nie wiedział, co działo się naprawdę, a co było fikcją. I ta niepewność… jakby został otumaniony. Czuł, że to krytyczny moment. Serce waliło mu coraz mocniej, a niepewność nieustannie wzrastała.

Przeszedł kilkadziesiąt metrów.

Znów usłyszał jakiś hałas.

Przystanął.

Miał wrażenie, jakby źródło dźwięku znajdowało się w pobliżu, tuż przed nim. Zmęczenie i stres spowodowały, że w uszach usłyszał jednostajny cichy szum. Zakres słyszalności stawał się coraz mniejszy. Wszystko zlewało się ze sobą, a on sam czuł się tak, jakby był pijany i coraz mniej mógł kontrolować rzeczywistość. Delikatny szum rzeki płynącej nieopodal dodatkowo zatarł wyrazistość dźwięków, co tylko wzmogło jego lęk i niepokój.

Odczekał jeszcze chwilę, wahając się, co robić dalej. Uznał, że się nie wycofa, mimo że bardzo tego pragnął. Choć bardziej tego, by się to wreszcie skończyło.

Postawił nieśmiało krok, a potem kolejny. Co tu się, do cholery, dzieje? Co ja tu w ogóle robię? Obrócił głowę i oszacował, że przeszedł już niemal sto metrów. A może więcej. Zawahał się przez moment, co robić dalej. Chciał uciec z tego miejsca, ale wewnętrzny głos kazał mu iść przed siebie, więc szedł. I wtedy nagle dostrzegł coś leżącego na ziemi. Poświecił latarką. Wstrzymał oddech i odwrócił głowę, ale gęsta zawiesina zacierała widoczność.

I znów usłyszał ten cholerny dźwięk. Gwałtownie wyciągnął nóż przed siebie, obawiając się, że coś może go zaatakować. Stał przez paręnaście sekund w niepewności i bezruchu. Poczuł się jak wariat, na środku wielkiej tamy, w nocy, z wyciągniętym przed siebie nożem, by stoczyć bój z mgłą oraz z niewidzialnym przeciwnikiem. Idealny materiał na program z ukrytą kamerą, zaśmiał się w myślach, chociaż w ogóle go to nie rozbawiło.

I znów cisza. Martwa, mrożąca krew w żyłach. Sam już nie wiedział, co lepsze — czy ciągłe, przykre odgłosy, czy ta tajemnicza cisza, za którą mogło się czaić jakieś niebezpieczeństwo. Boże…

Już miał się odwrócić i czym prędzej pozbyć się tego ciężaru, tego poczucia strachu, które wdarło się do jego umysłu, gdy nagle coś zabulgotało, jakby się dusiło. Boże, co to mogło być?

Okropny dźwięk stawał się coraz bardziej wyraźny, coraz bardziej krystaliczny. Podszedł bliżej, a potem nagle stanął w miejscu, jakby ktoś w jego ciele wcisnął przycisk „stop”. Wytężył słuch. Coś, co znajdowało się przed nim, dławiło się i jęczało jednocześnie. Usłyszał nerwowy odgłos poruszającej się kilka metrów przed nim masy. Odczekał chwilę, wziął kilka głębokich wdechów i próbował się skoncentrować.

Nagle to coś, co leżało przed nim, zatrzęsło się gwałtownie. Ustały jęki i wszystkie odgłosy. Zacisnął palce na rękojeści noża i przygryzł wargę. Zrobił krok i podszedł jeszcze bliżej. Nagle poczuł, jak coś chlupnęło pod jego butami. Zorientował się, że wdepnął w kałużę. Kucnął i wyciągnął szyję. Tuż przed nim leżała ciemna, wielka masa.

— Jezu! — krzyknął przeraźliwie, gdy zrozumiał, co zobaczył, i gwałtownie odskoczył.

Teraz już wiedział, że nie była to woda. Wszedł w kałużę krwi. Serce zaczęło walić mu z zawrotną prędkością. Wziął kilka głębokich wdechów, ale nic to nie pomogło. Czuł, że robi mu się ciemno przed oczami. A potem poczuł odrętwienie całego ciała i runął na twardy asfalt.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: