Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ze Starżów pani Appelstein. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ze Starżów pani Appelstein. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 272 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZE STAR­ŻÓW PANI AP­PEL­STE­IN.

Te­goż sa­me­go au­to­ra wy­szły na­stę­pu­ją­ce dzie­ła:

Dzi­siej­sze mał­żeń­stwa 1 tom 1,80

Jesz­cze mał­żeń­stwa 1 tom 1,80

Wil­ma 1 tom 1,80

Hra­bia-Sta­ro­sta 2 tomy 3,60

Ję­drzek 1 tom 1,20

Li­no­skocz­ka 1 tom 2,40

Wczo­raj­si, Se­rya I 1 tom 1,50

Wczo­raj­si, Se­rya II 1896. tom 1,50

Nok­turn Szo­pe­na 1 tom 1,20

Ta­jem­ni­ca 1 tom 1 20

Z róż­nych puł­ków 2 tomy 2,40

Zię­cio­wie domu Kohn et C-ie II wy­da­nie 2 tomy 3,–

Nera Po­lac­ca, 1895 1 tom 2,–

Swat, 1895 1 tom 1,80

Hra­bi­na, 1895 1 tom 2,–

Ak­tor­ka, 1896 1 tom 2,–

Higb-lie, – Dok­tor, 1896 1 tom 2,–

Przy na­szych dwo­rach, 1895 1 tom 2,–

Re­zy­den­ci, 1896 1 tom 2,–

Ostat­ni, 1896 1 tom 2,–

Hi­sto­rycz­ne To i Owo 1 tom 2,–

POD PRA­SĄ:

Ka­prys hra­bian­ki.

Pan­na Sta­rzyń­ska.

Chłop.

Por­tret.

Od­ręb­na isto­ta.

Pa­ra­fian­ka.

Skład głów­ny u G. Cent­nersz­we­ra,

War­sza­wa, Mar­szał­kow­ska 143.CZĘŚĆ PIERW­SZA. I.

Dzia­ło się to pod ko­niec świet­ne­go kar­na­wa­łu roku 187… któ­ry do­sko­na­le pa­mię­ta ów­cze­sne po­ko­le­nie wcho­dzą­cej w świat mło­dzie­ży.

Bal u hra­biów Roż­nia­tow­skich miał się ku koń­co­wi. Tań­czo­no z nie­sły­cha­ną we­rwą bia­łe­go ma­zu­ra, pro­wa­dzo­ne­go przez słyn­ne­go w tym tań­cu hra­bie­go Ka…

Na żad­nej twa­rzy nie było znać zmę­cze­nia; tan­ce­rze i tan­cer­ki wy­glą­da­li tak rzeź­ko i świe­żo, jak­by do­pie­ro roz­po­czę­li plą­sy. A ma­tro­ny sie­dzą­ce przy ścia­nach, za­in­te­re­so­wa­ne żywo to po­wo­dze­niem, to nie­po­wo­dze­niem swych có­rek, nie spo­strze­ga­ły że przez szpa­ry w ada­masz­ko­wych por­ty­erach, wdzie­ra­ło się świa­tło dzien­ne i spra­wia­ło nie­jed­nym to nie­mi­łe wra­że­nie, ja­kie za­wsze spra­wia każ­dy nie­zgnę­bio­ny i nie­zno­szą­cy ry­wa­la, de­spo­ta.

I męż­czyź­ni na­wet nie czu­li znu­że­nia, bę­dą­ce­go na­stęp­stwem każ­de­go uży­cia – i przy­glą­da­li się fi­gu­rom ma­zu­ra pro­wa­dzo­ne­go mi­strzow­sko, bo czu­li może iż po tym pro­wo­dy­rze, tego tań­ca już nikt tak nie po­pro­wa­dzi; że po nich go już nikt ta­kim może w War­sza­wie nie zo­ba­czy.

– Pierw­sze pary!- za­wo­łał nie­mło­dy już hra­bia Ka… po chwi­li pau­zy, w któ­rej jed­nak­że mu­zy­ka nie ury­wa­ła, jak­by się strasz­nie bo­jąc, by brak jej akor­dów nie przy­po­mniał roz­sza­la­łe­mu to­wa­rzy­stwu rze­czy­wi­sto­ści, t.j… dnia, szpar­ka­mi w por­ty­erach zwal­cza­ją­ce­go świa­teł set­ki i do­po­mi­na­ją­ce­go się koń­ca balu.

Na ha­sło "pierw­sze pary," po­więk­szył się gwar w sali ba­lo­wej i przy­le­głych po­ko­jach.

– Pierw­sze pary! – po­wta­rza­ły so­bie ma­tro­ny, pod­no­sząc się na fo­te­lach.

– Pierw­sze pary! – rzu­ca­li so­bie i star­si męż­czyź­ni, tło­cząc się do drzwi, wsta­jąc z fo­te­li, opusz­cza­jąc na­wet sto­li­ki z kar­ta­mi i ka­na­py w fu­mo­irze.

Wszy­scy spie­szy­li by zo­ba­czyć pierw­sze pary, bo w pierw­szych pa­rach tań­czy­ły dwie pan­ny Star­ża – pan­ny, któ­re­mi się tej zimy za­chwy­ca­ła, sko­ra jak żad­ne mia­sto, do za­chwy­tów War­sza­wa, tak po­chop­na do two­rze­nia świa­to­wych bóstw, tak chęt­na do prze­wra­ca­nia w gło­wach. Bo czę­ściej moda i wy­pa­dek, niż rze­czy­wi­ste za­le­ty, wy­do­by­wa­ją lu­dzi na wierzch. Ka­pry­śne są fale tego nie­uchwyt­ne­go mo­rza, ja­kiem bez­sprzecz­nie jest sa­lo­no­wy wiel­ko­miej­ski suk­ces.

Tej zimy pan­ny Star­ża były l a co­qu­elu­ehe de tout Var­so­vie, jak z od­cie­niem iro­nii ma­wia­ła pani hra­bi­na Ko­roń­ska.

Ale i ona przy­bli­ży­ła lor­net­kę do oczu i przy­glą­da­ła się tym dwom ko­bie­tom, któ­rym po­wo­dze­nie może da­wa­ło wła­ści­wie to, co daje po­wo­dze­nie – tę pew­ność sie­bie, ten try­um­fu­ją­cy wy­gląd kró­le­wien balu.

Tań­czy­ły w dwóch pierw­szych pa­rach, bo tak chciał hra­bia Ka… ad­o­ra­tor płci pięk­nej, mimo swych pięć­dzie­się­ciu lat; bo tak po­zwa­la­ła moda, ro­bią­ca je­dy­nie naj­nie­sły­chań­sze wy­jąt­ki w tym świe­cie hoł­dow­nic­twa for­mom i prze­są­dom.

Pan­ny Star­ża więc tań­czy­ły prze­waż­nie tego kar­na­wa­łu w pierw­szych pa­rach i to zdwo­iło jesz­cze ich suk­ces.

Po­dob­ne do sie­bie, były rze­czy­wi­ście pięk­ne, choć o pięk­niej­sze nie trud­no było w tym sa­mym sa­lo­nie.

Ale pan­ny Star­ża mia­ły na skro­ni ten nie­wi­dzial­ny dy­adem, któ­ry na wy­bra­ne czo­ła ko­biet na­kła­da moda, i mia­ły po­klask po­dwa­ja­ją­cy urok ko­bie­ty już uzna­ny i roz­gło­śny.

Były to smu­kłe i ro­słe bru­net­ki o pięk­nych fi­gu­rach i one to spra­wia­ły, iż nie mo­gły być nie­zau­wa­żo­ne. Rysy ich da­le­kie od kla­sycz­nej re­gu­lar­no­ści, mia­ły droż­szą dla ko­bie­ty od niej de­li­kat­ność, ka­pry­śne­go, ale mimo to po­praw­ne­go ry­sun­ku. Oczy czar­ne i głę­bo­kie, zdo­bi­ły te po­dob­ne do sie­bie głów­ki, prze­cud­nie osa­dzo­ne na ła­bę­dzich szy­jach, a mar­mu­ro­wych i peł­nych biu­stach.

Były to nie prze­pięk­ne, ale jak hra­bia Ka… mó­wił: "nie­sły­cha­nie efek­tow­ne i pa­rad­ne pan­ny."

Były to wy­jąt­ko­wo wy­bit­ne zja­wi­ska, a ta wy­bit­ność" tkwi­ła w ich nie­uchwyt­nie sub­tel­nym aplom­bie sa­lo­no­wym, zło­żo­nym z se­tek od­cie­ni. Śmia­łość spoj­rze­nia, dum­ny ruch gło­wy, pysz­ny chód kró­lew­ny i cza­ru­ją­cy uśmiech nie­wie­ści – ce­cho­wa­ły jesz­cze wię­cej młod­szą pan­nę Star­ża, no­szą­cą imię Ire­ny. Uży­wa­ła też ona więk­sze­go od sio­stry po­wo­dze­nia, po czę­ści może i dla tego, że star­sza pan­na Star­ża za­rę­czo­ną była od kil­ku ty­go­dni, tań­czą­ce­mu z nią w tej chwi­li Ja­no­wi Je­zio­łow­skie­mu, mło­dzień­co­wi o ob­li­czu pro­mie­nie­ją­cem szczę­ściem.

Ire­na była zaś wol­ną, a kro­ni­ki sa­lo­no­we gło­si­ły, że dzi­siaj dała dzie­sią­te­go ko­sza w tym­że kar­na­wa­le.

I o tem to wła­śnie w tej chwi­li, lor­ne­tu­jąc ślicz­ną Ire­nę, zdwa­ja­ją­cą swój urok w ma­zu­rze tań­czo­nym z nie­zrów­na­nym wdzię­kiem, mó­wi­ła hra­bi­na Ko­roń­ska ze swym nie­od­stęp­nym, gdy ra­czy­ła mó­wić, By­wal­skim.

– Bo po­wiedz mi pan – ce­dzi­ła swym pa­ry­skim ak­cen­tem, a po­ła­ta­nym fran­cuz­czy­zną ję­zy­kiem – co skła­nia tę pan­nę Star­ża do nie­ko­rzy­sta­nia z daru śle­pej for­tu­ny, któ­rej tego kar­na­wa­łu przy­szedł dziw­ny ka­prys wy­sy­pa­nia rogu ob­fi­to­ści na obie te… pa­nien­ki. El­les ne sont pas mal, ale… ale na przy­szły rok się opa­trzą i wyj­dą z mody… Bę­dzie po­lo­wać za tymi, któ­rym tej zimy po­od­ma­wia­ła. Star­sza mia­ła wię­cej ro­zu­mu…

– Cer­ta­ine­ment com­tes­se – bąk­nął By­wal­ski, za­kła­da­jąc mo­nokl.

Hra­bi­na usia­dła i wska­zu­jąc obok sie­bie miej­sce to­wa­rzy­szo­wi, cią­gnę­ła:

– Pan, któ­ry masz przy­wi­lej mię­sza­nia się do wszyst­kie­go, ra­dze­nia wszyst­kim i ży­jesz do­brze ze wszyst­ki­mi, po­wi­nie­neś in­ter­we­nio­wać. Vous de­vriez mon­sienr By­wal­ski, wy­tło­ma­czyć tej pa­nien­ce, że się nie od­ma­wia ta­kich par­tyi, jak Łę­ski lub Sę­dzi­mir­ski, gdy się nie ma nic prócz swych czar­nych oczu i zgrab­nej fi­gur­ki; gdy się jest… en­fin tyl­ko pan­na Star­ża…

– Ależ to do­sko­na­ła pra­sta­ra ro­dzi­na – ob­ru­szył się By­wal­ski, któ­ry nig­dy nie mógł się oswo­ić ze spo­so­bem trak­to­wa­nia naj­po­waż­niej­szych szla­chec­kich na­zwisk, przez uty­tu­ło­wa­na ary­sto­kra­cyę. Może mu to za­wsze bo­le­śnie przy­po­mi­na­ło, że on sam był tyl­ko By­wa­ła-By­wal­skim, bez żad­ne­go hr. lub br. wresz­cie.

– Nie prze­czę, nie prze­czę, ale… w na­szym wie­ku i na­szym świe­cie, pa­nie By­wal­ski, na­zwi­ska uty­tu­ło­wa­ne, ksią­żę­ce, pa­nu­ją­ce są rien de tout, je­śli nie wy­ma­wia­ne z tym od­cie­niem usza­no­wa­nia, któ­re nie­ste­ty mamy tyl­ko dla zło­ta…

– Ah! hra­bi­no!

– Pa­trzę ja­sno na rze­czy, pa­nie… Świat mnie taką być na­uczył…

– Świat fran­cuz­ki, do­daj pani.

– Nie! Świat war­szaw­ski w któ­rym nie prze­wra­ca­cie się ze śmie­chu, wi­dząc w oknach klat­ki scho­do­wej pa­ła­cu Rin­ber­ber­gów herb "To­pór od­wiecz­ny;" świat war­szaw­ski, w któ­rym pró­bo­wa­no rok temu, gdym się na jego ho­ry­zon­cie zja­wi­ła, udo­wod­nić, że nie je­stem praw­dzi­wą hra­bi­ną Ko­roń­ską i nie by­łam praw­dzi­wą księż­nicz­kę Pi­lar­ską, bo znaj­do­wa­no…

– Co znaj­do­wa­no?

– Że za mało mam zło­ta, by te dwa na­zwi­ska no­sić,

– Ah! pani.

– Nie przecz pan. By­łeś może pierw­szy a eu do­uter, bę­dąc War­sza­wia­ni­nem par excel­len­ce. Was zło­to fi­nan­sów zu­peł­nie zgan­gre­no­wa­ło. Nie­ma już w Eu­ro­pie mia­sta, w któ­rem­by mniej wiel­ki świat sza­no­wał swo­je tra­dy­cye, a pod­lej­sze zło­tu bił po­kło­ny. Ceci dit par­to­us.

Tu uśmiech­nę­ła się tym od­ręb­nym uśmie­chem ko­bie­ty, któ­ra kie­dyś cza­ro­wa­ła pięk­no­ścią, a ro­zu­mem cza­ro­wać jesz­cze pra­gnę­ła i pod­chwy­ci­ła:

– Szczę­ście, for­tu­na le­piej po­wiedz­my, za­wsze pra­wie każ­de­mu z nas po­da­je swą rękę z ro­giem ob­fi­to­ści, za któ­rym go­ni­my, Tyl­ko my nie wie­my o tem a rogu nie wi­dzi­my. Po­wiedz­że pan tej pan­nie Star­ża, że tej zimy, owa śle­pa dama ją so­bie wy­bra­ła. Po­wiedz­że jej pan, że ta dama dłu­go przy ni­kim się nie za­trzy­mu­je i dłu­go nie cze­ka, by uchwy­co­no rękę któ­rą wy­cią­ga… Po­wiedz­że jej pan to, je­śli masz dla niej co­kol­wiek życz­li­wo­ści, a je­steś prze­cież jej ad­mi­tra­to­rem i po­dob­no przy­ja­cie­lem domu Star­żów.

– Po­wie­dzieć, by wy­szła za Sę­do­mir­skie­go? Ależ ona lep­sze­go war­ta. Ależ ona, przy­patrz się jej pani, po­trze­bu­je dy­ade­mu z bry­lan­tów, jak ten któ­ry pani masz, i pe­reł na szy­ję… a Sę­do­mir­ski szlach­cic na…

– Ha, ha, ha! – za­śmia­ła się hra­bi­na. – Więc cze­kać bę­dzie na tego księ­cia z po­wie­ści, któ­ry ozdo­bi jej skro­nie?…

– Bę­dzie cze­kać… – od­parł By­wal­ski, któ­re­go, jako przy­ja­cie­la Star­żów, ob­ru­szył śmiech hra­bi­ny.

– To się nie do­cze­ka! – za­wo­ła­ła hra­bi­na. – Wi­dzia­łam wie­le ta­kich pa­nien Star­ża, któ­rym suk­ces naj­gor­sza wy­świad­czył przy­słu­gę. – Tu wsta­ła i koń­czy­ła: – Prze­po­wia­dam panu, iż le prin­ce de la fa­ble w War­sza­wie się nie znaj­dzie…

– A gdy­by się zna­lazł? – mruk­nął naj­wi­docz­niej zmię­sza­ny By­wal­ski.

– Ha, ha, ha! – za­śmia­ła się zno­wu. – Je­steś pan na­iw­ny. Se­ryo my­ślisz, że ja­kiś Bra­nic­ki czy Po­toc­ki, San­gusz­ko czy Lu­bo­mir­ski, oświad­czy się o pan­nę Star­ża?

– Dla­cze­goż­by nie?

Hra­bi­na spo­waż­nia­ła i wy­raz nie­za­do­wol­nie­nia prze­biegł po jej ry­sach.

– Pa­nie By­wal­ski, ależ nie­wol­no tak nie znać swe­go świa­ta! Je­steś wiel­kim au­gu­rem u Star­żów i go­tó­weś uniesz­czę­śli­wić tę pan­nę na całe ży­cie, je­śli ją kar­misz des ces idée la.

By­wal­ski wstał i za­kon­klu­do­wał:

– Jest god­ną dy­ade­mu i dy­adem mieć win­na.

– A więc go do­sta­nie w War­sza­wie chy­ba z rąk ja­kie­go ste­ina lub ber­ga…

– Ah! Pani.

– Nie wi­dzę in­ne­go spo­so­bu – od­par­ła hra­bi­na i od­su­nę­ła się od By­wal­skie­go.

Ten po­zo­stał za­my­ślo­ny. Roz­mo­wa ta go za­sta­no­wi­ła.

– Kto wie – my­ślał – czy w sło­wach hra­bi­ny nie tkwi­ło wie­le praw­dy. Ire­na upo­jo­na suk­ce­sem, mo­gła się prze­ra­cho­wać…

Dłu­go du­mał, aż wresz­cie się otrzą­snął.

– Ależ nie… to nie­moż­li­we. Ire­na po­trze­bu­je ma­jąt­ku, du­że­go ma­jąt­ku, Sę­do­mir­ski… nie?

Po­lu­bił tę pan­nę i in­te­re­so­wał się nią może wię­cej wsku­tek swe­go sta­nu sta­ro­ka­wa­ler­skie­go, po­trze­bu­ją­ce­go pro­te­go­wać i ad­mi­ro­wać, niż w sku­tek swe­go bar­dzo da­le­kie­go ze Star­ża­mi po­kre­wień­stwa.

Ta ostat­nia zło­śli­wość hra­bi­ny go ob­ru­szy­ła. Co za myśl, by Ire­na mia­ła nie zna­leźć par­tyi, tyl­ko pod po­sta­cią ko­goś z fi­nan­sów. Cóż tę myśl hra­bi­nie dało? czy to, że mło­dy Ap­pel­ste­in krę­cił się koło pan­ny Star­ża?

By­wal­ski po­wiódł po sali ocza­mi i od­szu­kał w niej Ire­nę.

Sie­dzia­ła na ta­bo­re­cie. Po pra­wej stro­nie mia­ła mło­de­go hra­bie­go Ko­roń­skie­go, któ­re­go słu­cha­ła z wi­docz­nem roz­tar­gnie­niem – czy dla­te­go może, że ją wciąż za­ga­dy­wał Ap­pel­ste­in, sie­dzą­cy po jej le­wi­cy i wpa­trzo­ny w nią wzro­kiem peł­nym uczu­cia i na­mięt­no­ści.

By­wal­ski za­sta­no­wił się. Wy­raz twa­rzy Ire­ny zda­wał mu się być in­nym niż kie­dy­kol­wiek i tak in­dy­wi­du­al­nym, iż jego nie­zbyt głę­bo­ką psy­cho­lo­gię przy­ku­wał,

Pan­na Star­ża wy­glą­da­ła znu­dzo­na i za­wie­dzio­na: jej spo­koj­ny wzrok spo­czy­wał na twa­rzy pięk­ne­go Ko­roń­skie­go, syna hra­bi­ny i zda­wa­ła się go ba­dać z in­ten­syw­no­ścią, my­śli, usi­łu­ją­cej coś od­gad­nąć. A to co od­gad­nąć pra­gnę­ła, zna­ła już pra­wie, tyl­ko so­bie tego przy­znać nie chcia­ła. Tyle za­ob­ser­wo­wał By­wal­ski i to mu wy­star­czy­ło by się za­trwo­żyć. Ten bal był ostat­nim ba­lem tego kar­na­wa­łu. Czyż­by Ko­roń­ski, na któ­re­go wie­dział, że ra­cho­wa­no, nie oświad­czył się? Ire­na była nim za­ję­ta. Pani Star­ża, ob­ra­ca­ją­ca może ostat­ki swych nie­gdyś du­żych fun­du­szów na ten wła­śnie kar­na­wał w War­sza­wie, pra­gnę­ła go­rą­co wy­dać swe obie cór­ki. Li­czy­ła też na Ko­roń­skie­go. A naj­wię­cej może nań li­czył mło­dy Star­ża, brat Ire­ny, męż­czy­zna lat bliz­ko trzy­dzie­stu, któ­ry pra­gnął wyj­ścia za mąż swych sióstr, aby mu te uła­twi­ły czy to bo­ga­te oże­nie­nie się, czy też ży­cie ta­kie, ja­kie mieć pra­gnął. A po­trze­bo­wał on przedew­szyst­kiem pie­nię­dzy, bo lu­bił na­mięt­nie to tyl­ko, co pie­nią­dze dają.

Gdy też on sta­nął w my­śli By­wal­skie­mu, po­su­nął się by go od­szu­kać i za­się­gnąć ję­zy­ka. Na tym balu bo­wiem ro­ze­szła się była po­gło­ska, że Ire­na od­mó­wi­ła Sę­do­mir­skie­mu, a By­wal­ski nie wie­dział, aża­li to było praw­da, lub sa­lo­no­wą baj­ką tyl­ko.

Edward Star­ża ba­wił w przy­le­ga­ją­cym do sali tań­ców sa­lo­nie i co chwi­la opusz­czał gru­pę kil­ku roz­ma­wia­ją­cych męż­czyzn, by zbli­żyć się do drzwi sali i go­rącz­ko­wem okiem rzu­cać w stro­nę, w któ­rej Ire­na z Ko­roń­skim i Ap­pel­ste­inem ścią­ga­ła jego uwa­gę.

Mło­dzie­niec ten rów­nie jak sio­stry przy­stoj­ny, wy­so­ki, bar­czy­sty, blon­dyn, typ pol­skiej, szla­chec­kiej, ju­nac­kiej, męz­kiej pięk­no­ści – dzię­ki mo­dzie, uży­wał też tej zimy nie­po­mier­ne­go w War­sza­wie suk­ce­su.

Ale te­raz nie wy­glą­dał nim upo­jo­ny, ani za­ba­wą oszo­ło­mio­ny. Owszem, ja­kiś twar­dy wy­raz mie­nił się w jego ra­czej we­so­łych ry­sach, ja­kieś wi­docz­ne nie­za­do­wol­nie­nie bu­rzy­ło jego go­rą­cą krew.

By­wal­ski sta­nął przy nim w chwi­li, w któ­rej ten­że za­gry­za­jąc de­li­kat­ne blond wąsy, za­mie­rzał opu­ścić do­pie­ro co za­ję­te ob­ser­wa­cyj­ne sta­no­wi­sko.

– Po­wiedz mi Edwar­dzie – za­gad­nął – czy jest w tem coś praw­dy, co gło­szą dzi­siaj?

– W czem?

– Że two­ja sio­stra od­mó­wi­ła Sę­do­mir­skie­mu?

– Albo ja wiem – ob­ru­szył się, jak­by ha­mu­jąc wy­buch, Edward Star­ża – albo ja wiem co ona my­śli i komu od­ma­wia? War­sza­wa prze­wró­ci­ła jej w gło­wie. Nikt się do­tąd o nią nie oświad­czył, choć kro­ni­ki gło­szą o dzie­się­ciu, nikt! bo jest głu­pią gę­sią! Ot patrz te­raz, sie­dzi mię­dzy dwo­ma. Czy my­ślisz, że z tego co bę­dzie? Nic! Suk­ces ją upo­ił – mó­wił ci­cho ale z wy­bu­chem.

– Prze­sa­dzasz – szep­nął By­wal­ski, wsu­wa­jąc swą rękę pod ra­mię Star­ży i pro­bu­jąc go upro­wa­dzić. Z roz­draż­nie­nia mło­dzień­ca pra­gnął sko­rzy­stać i do­wie­dzieć się tego, co przed nim na­wet, jako przy­ja­cie­lem domu, wi­docz­nie ukry­wa­no. On był prze­ko­na­ny, że pan­na Star­ża dała dzie­sięć ko­szów tej zimy, a tu się do­wia­dy­wał…

– Me prze­sa­dzam – od­parł Edward. – Nie wi­dzia­łem tak głu­piej gą­ski, jak Ire­na. Na se­ryo bie­rze swój sa­lo­no­wy suk­ces, a przy­tem ten nie­szczę­śli­wy sen­ty­men­ta­lizm!… Chcia­ła­by w jed­nej oso­bie księ­cia, mi­lio­ne­ra i ko­chan­ka. Ona jest głup­szą od gą­ski. Ot! patrz te­raz, sie­dzi mię­dzy dwo­ma. Gdy­by była spryt­ną i tro­chę ko­kiet­ką, a mniej sen­ty­men­tal­ną, toby już się był oświad­czył Ko­roń­ski… by­ła­by go do tego zmu­si­ła. Gdy­by była przy­najm­niej mą­dra, jak inne pan­ny, toby się oświad­czył Ap­pel­ste­in… A ona za chwi­lę wsta­nie z ni­czem, bo jej głu­pia am­bi­cya nie po­zwa­la zmu­sić Ka­ro­la do oświad­cze­nia się, a prze­wró­co­na gło­wa i sen­ty­men­ta­lizm nie chcą, by się oświad­czył Ap­pel­ste­in…

– Więc był­byś i za Ap­pel­ste­inem? – za­py­tał szep­tem By­wal­ski.

– Dla cze­góż­by nie – mruk­nął Edward. – Wi­dzisz jak lubi to­a­le­ty, za­ba­wy, jak ją odu­rza świat. Wszyst­kie­go mieć na świe­cie nie moż­na. Gdy się jest za głu­pią, by zła­pać hra­bie­go i mi­lion, to się bie­rze trzy mi­lio­ny u dy­abła i robi się bar­dzo pro­sty ra­chu­nek: mi­lion za­miast ty­tu­łu, dru­gi mi­lion za mi­lion, a trze­ci za żyda. C'est sim­ple com­me bon­jo­ur, et Ie comp­te y est.

W tem mu­zy­ka urwa­ła. Po­wsta­ło za­mię­sza­nie, tyl­ko By­wa­ła By­wal­ski dłu­go jesz­cze stał w miej­scu, po­py­cha­ny i po­trą­ca­ny przez ci­sną­ce się z sali tań­ców tłu­my.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: