Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Źli Niemcy. Zbrodniarze, geniusze, fanatycy, wizjonerzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Źli Niemcy. Zbrodniarze, geniusze, fanatycy, wizjonerzy - ebook

Cyklon B, który w fabrykach śmierci zabił miliony ludzi, powstał dzięki przełomowym badaniom chemika Fritza Habera. Badania antropolożki Evy Justin doprowadziły do zagłady setek tysięcy europejskich Romów. Wernher von Braun, zanim wysłał Amerykanów na Księżyc, konstruował rakiety, którymi Niemcy bombardowali Londyn. Herbert von Karajan, jeden z najsłynniejszych dyrygentów świata, karierę zawdzięcza Josephowi Goebbelsowi, głównemu propagandziście III Rzeszy. Ta książka opowiada o wojnach, zbrodniach, wynalazkach, politycznych intrygach, walce wywiadów i rozliczaniu się z przeszłością. To opowieść o dwudziestowiecznych Niemczech w 16 życiorysach. Jej bohaterami są geniusze, zbrodniarze, fanatycy. Ludzie o nieczystych sumieniach. Źli Niemcy. „Pasjonująca lektura o kondycji naszych sąsiadów Niemców w XX wieku, o tragedii ofiar ich dewiacji, ale przede wszystkim o niepojętej wręcz drodze, jaką wybrało we własnym życiu wielu z nich, przecież ludzi i Europejczyków. Doskonały znawca dzisiejszych Niemiec i Niemców podjął udaną próbę zrozumienia «co i jak», pozostając ze wspólnym z czytelnikiem pytaniem: ale dlaczego?”. Władysław Bartoszewski

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-681-667-3
Rozmiar pliku: 5,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

– Ilu ludzi pan zabił? – wiosną 2010 r. zapytałem o to 89-letniego Samuela Kunza, weterana SS i strażnika w niemieckim obozie zagłady w Bełżcu. W 1942 r. Niemcy zamordowali tam pół miliona osób. Kunz był podoficerem, nadzorował ukraińskich strażników, którzy zapędzali Żydów do komór gazowych. Jak każdy esesman służący w tej fabryce śmierci miał na rękach krew tysięcy ludzi.

To jedyny Niemiec z przeszłością zbrodniarza, z jakim udało mi się porozmawiać. O ile tę wymianę zdań można nazwać rozmową. Ja pytałem, Kunz lodowatym głosem odpowiadał, że w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia.

Mimo to chciałem szerzej opisać jego historię. Kunz był volksdeutschem osiadłym od pokoleń nad Wołgą. Wojnę zaczął w mundurze Armii Czerwonej. Gdy dostał się do niemieckiej niewoli, przeszedł na stronę III Rzeszy. Po przeszkoleniu w obozie SS w Trawnikach pod Lublinem wysłano go do Bełżca. Został podoficerem, bo mówił po niemiecku. Po 1945 r. w zachodnich Niemczech w spokoju pracował do emerytury jako urzędnik państwowy – w tamtej rzeczywistości nie było to jednak nic nadzwyczajnego.

Kilka miesięcy po tym, gdy się z nim skontaktowałem, esesman zmarł. Niemieckiej prokuraturze zabrakło czasu, by wytoczyć mu proces. Dlatego w tej książce nie ma opowieści o życiu Samuela Kunza.

Opisałem więc 16 innych osób o różnie obciążonych życiorysach. To książka o szaleńcach i ludziach wielkiej wiary. Zbrodniarzach i gorliwych wykonawcach rozkazów. Oportunistach i wizjonerach. Ludziach w większości z drugiego planu, którzy tworzyli światową historię.

Można by długo wymieniać nazwiska Niemców, którzy w historii ludzkości zapisali się złotymi zgłoskami: naukowców, pionierów lotnictwa i motoryzacji, artystów, politycznych wizjonerów, męczenników, takich jak Sophie i Hans Schollowie. O nich napisano już – i słusznie – grube tomy. Mnie zafascynowali ludzie, którzy pogubili się w zaułkach XX-wiecznej historii.

Oczywiście można by też spisać losy „złych” Polaków, Francuzów, Brytyjczyków czy Rosjan. Ale żaden naród nie miał w XX w. takiego wpływu na losy świata jak Niemcy. Dlatego ta książka jest o nich.Haber podczas wykładu.

Fritz Haber

Einstein nazwał go ofiarą nieodwzajemnionej miłości do własnego kraju

Chmura, która rankiem zawisła nad poligonem w Beverloo, przerażała. Rosła jak wielki grzyb. Najpierw nad ziemią zaczęły się unosić pojedyncze kłębki. Z każdą minutą było ich więcej, gęstniały, aż w końcu zlały się w obłok, który zaczął się przesuwać. Miał okropny kolor. Był żółty o lekko zielonkawym odcieniu.

Obserwującym to zjawisko niemieckim żołnierzom widok przypomniał arabskie bajki o uwolnionym z butelki dżinie. Było w tym trochę racji. Wielki dżin wyłonił się z tysięcy stalowych cylindrów. Niemieccy szeregowi bali się, ale obecni na poligonie oficerowie sztabu generalnego patrzeli na pełzający po ziemi żółty twór z fascynacją.

Nie wolno się było do niego zbliżać ani stać na jego drodze. Zakaz nie dotyczył tylko dwóch mężczyzn, którzy wjechali w chmurę na koniach, a po chwili zniknęli w jej wnętrzu.

Chwilę później dało się słyszeć końskie rżenie. Gdy obłok po kilku minutach wypluł dwóch śmiałków, z trudem trzymali się w siodłach. Byli trupio bladzi, gdy z pomocą żołnierzy schodzili z ledwo żywych wierzchowców. Nie mogli iść o własnych siłach. Trzeba było ściągać felczerów z noszami. Dla świadków stało się jasne, że gdyby spędzili w chmurze kilka minut dłużej, potrzebne byłyby nie nosze, lecz trumny.

Obecni na miejscu generałowie wcześniej mieli posępne miny. Ale gdy chmura przeszła, nie kryli zadowolenia. Śmiałkowie zresztą też. Był ranek 2 kwietnia 1915 r. Na poligonie w Beverloo w okupowanej przez Niemcy Belgii po raz pierwszy przetestowano na ludziach broń, która miała zapewnić kajzerowi zwycięstwo w wielkiej wojnie. Był nią gaz. Chlor.

Płk Max Bauer, 46-letni wysoki rangą oficer sztabu generalnego, w chmurę wjechał w poczuciu obowiązku. Pracował przy wynalazkach, które miały zrewolucjonizować wojnę: przy wielkiej haubicy Gruba Berta, która kruszyła najgrubsze mury belgijskich i francuskich twierdz, i przy miotaczach płomieni, które miały torować niemieckim żołnierzom drogę przez francuskie okopy. Gaz był kolejną pozycją na liście pułkownika. Bauer chciał na własnej skórze i płucach sprawdzić jej działanie. Towarzyszący mu starszy o rok mężczyzna nosił wprawdzie mundur, ale formalnie był cywilem. Mimo to w chmurę gazu pocwałował bez wahania. Bo pomysł, żeby na polach bitew używać właśnie chloru, wyszedł od niego. – Nawet nie było to takie straszne – tak opisał potem swoje wrażenia.

Nazywał się Fritz Haber. Był okrytym sławą profesorem chemii. Nie wiedział, że od tego dnia będzie uznawany za zbrodniarza.

Na liście substancji, do których wynalezienia profesor Haber przyłożył rękę, były też białe tabletki produkowane w starej cukrowni w Dessau w środkowych Niemczech. 2 września 1941 r. esesmani rozsypali je na podłodze piwnicy w bloku 11 w KL Auschwitz. Na twarzach mieli maski gazowe. Piwnica była zaś zatłoczona. Zapędzono do niej 600 radzieckich jeńców wojennych i 250 chorych polskich więźniów. Drzwi i okna wcześniej uszczelniono kitem i ziemią. – Będziemy was odwszawiać – mówili Niemcy, wysypując tabletki z kilogramowych puszek. Na ich etykietach widniał napis: „Gaz trujący cyklon B”.

– Gaz, gaz! – krzyczeli więźniowie, gdy esesmani wyszli, a piwnice wypełniły się gryzącymi oparami. Tłum zaczął napierać na drzwi, by je sforsować – bezskutecznie. Otwarto je dopiero 4 września. Gdy okazało się, że niektórzy więźniowie jeszcze żyją, członkowie SS dosypali więcej tabletek. Dzień później rozpoczęto wynoszenie ciał do krematorium. Pierwsze, próbne użycie cyklonu B do masowego mordowania zakończyło się powodzeniem. Fritz Haber nie tak wyobrażał sobie zastosowanie tej substancji. Do dziś słychać jednak głosy, że jest współwinny Holocaustu.

– Był wielkim naukowcem, ale jego patriotyzm był przesadny – celnie podsumowywał go po latach wybitny amerykański historyk niemieckiego pochodzenia, był Profesorem na Institute for Advanced Study Princeton – Fritz Stern, chrześniak chemika.

Tragedia Fritza Habera polegała na tym, że tak bardzo kochał Niemcy.

Za cesarza i Vaterland

Rok 1886. – Patrzcie, tak zaczynają pijacy – mówi Siegfried Haber na widok skacowanego syna. 18-letni Fritz właśnie ze świetnym wynikiem skończył Johanneum, elitarne wrocławskie gimnazjum. Odebrał świadectwo i poszedł z kolegami świętować pierwszy w życiu sukces. Wypił za dużo. Dla ojca, który prowadził we Wrocławiu sklep z tkaninami i farbami, zawiany syn na ulicy oznaczał plotki wśród sąsiadów i wytykanie palcami. Siegfried Haber był typowym drobnomieszczaninem. Poza tym jego stosunki z Fritzem nie były najlepsze. Od samego początku.

Trzy miesiące po narodzinach chłopca jego piękna matka Paula zmarła w wyniku komplikacji. Ojciec był zrozpaczony. O śmierć ukochanej kobiety obwiniał właśnie syna – i nigdy mu nie wybaczył.

Od małego było widać, że Fritz zajdzie daleko. W szkole szło mu doskonale, miał niezwykły dar do przemawiania. Błyskawicznie opanował grekę. Chemii w szkolnym programie nie było, więc pierwsze eksperymenty przeprowadzał w domu ciotki. Ta dziedzina wiedzy go fascynowała – tym bardziej że w drugiej połowie XIX w. chemiczne odkrycia następowały jedno za drugim, a chemików traktowano jak herosów.

Był przy tym niespokojnym duchem. W szkole ciągle chciał osiągnąć więcej, by zaimponować ojcu. Nadaremno.

– Muszę się stąd wyrwać – mówił koledze z gimnazjum. Ale ojciec nie zamierzał płacić za jego studia, ponieważ chciał, by syn stanął za ladą w rodzinnym sklepie. Dopiero brat nieżyjącej matki uznał, że Fritz nie może się marnować jako sprzedawca, i zapłacił czesne najpierw za studia na renomowanym uniwersytecie w Heidelbergu, później w Berlinie.

W 1888 r. Fritz założył pruski mundur i rozpoczął jednoroczną służbę w 6. pułku artylerii polowej.

Poborowi w niemieckim wojsku nie mieli łatwo, ale Haber był zachwycony. Imponowały mu siła i pewność siebie, jakie biły z pruskich wojskowych. Dowódcy szybko to odkryli i postanowili z Habera zrobić oficera. W kajzerowskich Niemczech oficerowie stanowili osobną kastę. Młody chemik był wniebowzięty. Doskonale zdał wojskowe egzaminy, ale oficerskich dystynkcji nie otrzymał. Był bowiem Żydem.

Habera bardzo to dotknęło. Przecież był, jak wielu niemieckich Żydów, patriotą. Służbę państwu traktował jako obowiązek. Do religii nigdy zaś nie przywiązywał większej wagi. A mimo to...

W naukowej hierarchii, pewnie z tego samego powodu, też piął się powoli. Obroniwszy doktorat, pisał podania o przyjęcie do renomowanych laboratoriów chemicznych, szukał pracy w przemyśle, ale zajęcia, które by go satysfakcjonowało, nie znalazł. Wrócił więc do pracy u ojca. Niestety, wyleciał i stamtąd, bo zupełnie nie miał smykałki do biznesu. A do tego grał ojcu na nerwach, snując wizję, jak to mieszane w laboratoriach sztuczne barwniki wyprą te naturalne, którymi Haber senior handlował od lat.

W końcu dostał zajęcie na podrzędnym uniwersytecie w Jenie. Choć był doktorem chemii, pracował jako „przynieś, podaj, pozamiataj”. Przygnieciony tyloma porażkami załamał się nerwowo. Kilka miesięcy dochodził do siebie w sanatorium.

– Żydzi muszą pracować ciężej. To nas mobilizuje – mówił później. W 1893 r. ochrzcił się i został protestantem. Był to wybieg, dzięki któremu przeszkoda na drodze do wielkiej kariery w jakiś sposób została usunięta. Jego ojciec, ortodoksyjny Żyd wywodzący się z chasydzkiej rodziny o wielowiekowych tradycjach, uznał syna za zdrajcę.

Jak wykarmić planetę

– Krople! Lecą krople! – krzyczy rozentuzjazmowany Haber do swoich asystentów. Jest koniec lipca 1909 r. Z dwóch połączonych rurkami stalowych cylindrów stojących w laboratorium ufundowanym przez koncern BASF (Badische Anilin und Soda Fabrik, czyli Badeńską Fabrykę Aniliny i Sody) bije żar. W ich wnętrzach znajduje się mieszanka gazów, rozgrzana do 600 stopni i pod ciśnieniem ponad stu atmosfer. A z rurki, która znajduje się na końcu tej instalacji, zaczyna spadać do pojemnika ciecz o charakterystycznym ostrym zapachu. Kropli nie jest wiele, ledwie centymetr sześcienny, ale to wystarcza, by Haber triumfował. Ciecz to syntetycznie uzyskany amoniak, związek cząsteczki azotu i trzech cząsteczek wodoru. Substancja, która uratuje świat.

Już w 1798 r. brytyjski ekonomista Thomas Robert Malthus przestrzegał, że ludzie mnożą się zbyt szybko, a globalna katastrofa jest nieunikniona. Kolejne pokolenia nie będą się w stanie wyżywić. Rolnictwa nie można przecież rozwijać bez końca. Kiedyś zabraknie terenu pod nowe uprawy, a stare pola się wyjałowią. Wówczas – prognozował Malthus – zacznie się horror. Miliony ludzi po prostu umrą z głodu.

40 lat później niemiecki chemik Justus von Liebig odkrył, że rośliny można pobudzić, by dawały większe plony, jeśli glebę zasili się odpowiednimi substancjami chemicznymi. Tak narodziły się nawozy. Dotąd rolnicy posypywali pola wydobywanymi w kopalniach solami potasowymi albo mielonymi ludzkimi kośćmi, które gangi wykradały z cmentarzy. W USA na nawóz mielono kości bizonów. Innym stosowanym nawozem była gnojowica. Ale najlepsze efekty uzyskiwano wtedy, gdy podawano jeszcze bogatsze w azot. Wybór jednak nie był wielki. Nawożono albo ściąganym z atoli Pacyfiku guanem, albo saletrą zawierającą azotan sodu wydobywaną na pustyni Atakama w Ameryce Południowej. Chile, które siłą zagarnęło Peru i Boliwii bogatą w saletrę pustynię, na jej eksporcie zarabiało krocie. Na przełomie XIX i XX w. statkami do Europy wysyłano setki tysięcy ton saletry rocznie.

Tyle że zasoby guana i saletry wyczerpywały się, a zapotrzebowanie na zawierające azot nawozy rosło. Na kontynencie od dziesięcioleci trwała rewolucja przemysłowa, miasta zamieniały się w metropolie, wsie w kilkanaście lat stawały się miastami. W ciągu dwóch stuleci liczba mieszkańców Europy zwiększyła się czterokrotnie, ze 100 mln w 1700 r. do 400 mln w 1900. A rolnictwo nie nadążało za zmianami. Współcześni Haberowi naukowcy przewidywali, że zapowiedziana przez Malthusa katastrofa wydarzy się około 1930 r.

Rozwiązanie problemu wydawało się proste. Przecież azot nie jest rzadkim pierwiastkiem. Stanowi 78 proc. powietrza. Wystarczy go odseparować... Ówcześni naukowcy próbowali więc w laboratorium uzyskać te same efekty, jakie daje uderzenie pioruna, który dzięki wysokiej temperaturze wytrącał z powietrza azot. Tyle że taka metoda wymagała olbrzymiej ilości energii. Inny sposób zakładał uzyskanie azotu w toku skomplikowanych reakcji chemicznych. Ale to było za drogie. Aby rozpocząć produkcję związków azotu na skalę przemysłową, potrzebne były proste i tanie rozwiązania.

Haber, jak kilku naukowców przed nim, postawił na amoniak. Na papierze reakcja syntezy między tworzącymi związek atomami azotu i wodoru wyglądała prosto. Ale zmieszane ze sobą gazy łączyły się tylko w wysokiej temperaturze. Rozdzielały się, gdy je schładzano.

Haber badał ten problem na politechnice w Karlsruhe, gdzie przybył w 1894 r., by pracować w instytucie chemii fizycznej. Cztery lata później zdobył tam profesurę. Pieniądze na badania, sprzęt, asystentów: naukowców i mechaników, dostawał od koncernu BASF, który na produkcji amoniaku zamierzał zarobić miliardy. Haber pracował dzień i noc, na granicy załamania nerwowego. W sprawę angażował się tak bardzo, że dostał wysypki, cierpiał na bezsenność i rozstrój żołądka.

Gdy inżynierowie BASF dowiedzieli się, w jak wysokich temperaturze i ciśnieniu Haber zamierza przeprowadzić reakcję syntezy, pukali się w czoło. W małych chemicznych reaktorach można było osiągać ekstremalne warunki, ale w przypadku olbrzymich instalacji przemysłowych było to trudne i niebezpieczne. Inżynierowie przypominali mu, że zbiorniki, w których ciśnienie podnoszono do kilku atmosfer, wybuchały, powodując olbrzymie zniszczenia. Ale Haber i wspierający go młody inżynier Carl Bosch, który miał przenieść jego odkrycie z laboratorium do chemicznych fabryk, wzruszali ramionami.

– Damy radę – zapewniali.

Kluczem do sukcesu był katalizator, czyli substancja, która umożliwia reakcję chemiczną, ale bezpośrednio nie bierze w niej udziału. Haber szukał jej długo. W końcu w reaktorze, w którym pod ciśnieniem znajdowały się wodór i azot, umieścił osm. W amoniak zamieniło się 8 proc. mieszaniny gazów. BASF był jednak niezadowolony z efektów. Osm był bowiem niezwykle rzadkim i przez to bardzo drogim metalem. Chemik sięgnął więc po bardziej dostępny uran, osiągając jeszcze lepsze rezultaty. Później katalizator wielokrotnie zmieniano. Dziś amoniak uzyskuje się dzięki magnetytowi, czyli rudzie żelaza, którą poddaje się odpowiedniej obróbce.

„Stworzył z powietrza chleb” – pisała o odkryciu Habera niemiecka prasa. BASF już w 1913 r. zbudował w Ludwigshafen pierwszą fabrykę amoniaku, z którego wytwarzano nawozy. Szacuje się, że dzięki nim wydajność rolnictwa wzrosła czterokrotnie. Do globalnej katastrofy nie doszło, choć od 1909 r. Ziemi przybyło kolejne 5 mld mieszkańców.

Haber, dzięki swojemu odkryciu, zdobywa to, o czym marzył. Staje się sławny i wchodzi do naukowej elity Niemiec. Zostaje szefem berlińskiego Instytutu Chemii Fizycznej im. Cesarza Wilhelma, najbardziej prestiżowej placówki naukowej w kraju. Koledzy traktują go jednak dość chłodno. Haber, jeszcze zanim wynalazł proces syntezy amoniaku, uchodził za niezważającego na konwenanse besserwissera. Wielu naukowców zazdrościło mu samozaparcia, bo zgłębiając nowe odkrycia, siedział nad książkami do późnej nocy. Zajmował się wieloma dziedzinami chemii naraz. Nie pasował do statecznych profesorów badających przez całe życie jedno zagadnienie. Dlatego był outsiderem. Wśród najważniejszych uczonych epoki miał jednak przyjaciół. Jednym z nich był młodszy o 11 lat fizyk Albert Einstein. Haber był przekonany, że kolega ma przed sobą wielką przyszłość. Einstein był nim zafascynowany, choć po cichu zazdrościł mu sławy.

Chemik spał na milionach. Za każdy kilogram wyprodukowanego według jego metody amoniaku dostawał 15 fenigów, czyli tyle, ile wówczas kosztował litr mleka. Produkcja substancji dochodziła zaś do tysięcy ton. Haberowie mieszkali w pięknej willi w Karlsruhe, mieli służbę. Obiady jadali na złotej zastawie. Profesor miał też gest. Nie żałował pieniędzy pracownikom swojego laboratorium – ubierał ich od stóp do głów, a ich dzieciom kupował prezenty. Wspierał młodych naukowców.

Jego żona Clara Immerwahr nie była jednak szczęśliwa. Wyobrażała sobie, że jej związek ze starszym o dwa lata naukowcem (pobrali się w 1901 r.) będzie czymś takim jak polsko-francuskie małżeństwo noblistów Marii i Piotra Curie, kochających się badaczy, którzy wspólnie odkryli nieznane pierwiastki: rad i polon. Clara też była zafascynowana chemią. Nie tylko skończyła studia, ale również jako pierwsza Niemka zrobiła z chemii doktorat. Haber obiecał jej wspólną pracę nad syntezą amoniaku na uniwersytecie w Karlsruhe. Ale jego przełożonym i kolegom widok kobiety w laboratorium zupełnie nie odpowiadał. Dochodziło do awantur, a Haber coraz rzadziej stawał w obronie żony. Gdy wyjechał w podróż, rektor politechniki zabronił Clarze wstępu na uczelnię. Kobieta wpadła w furię, odwieziono ją więc do szpitala psychiatrycznego. Haber w ogóle na to nie zareagował. – Fritz w nieznoszący sprzeciwu sposób stawiał się na pierwszym miejscu w domu, w pracy i w małżeństwie. Nawet geniusz nie powinien się tak zachowywać – żaliła się kobieta. A prawdziwy dramat miał dopiero nadejść.

Profesor przerywa front

Po policzkach Fritza Habera płyną łzy. Chemik stoi przed cesarzem Wilhelmem II i nie potrafi opanować wzruszenia. Kajzer awansował go do stopnia kapitana. Odtąd profesor na pagonach nosi po dwa złote ćwieki. Jest kwiecień 1915 r. Awans jest nagrodą za udział w bitwie pod flandryjskim miastem Ypres. Haber osobiście nadzorował przeprowadzony tam atak gazowy.

Na to, by na pomoc ściągnąć chemików, płk Bauer wpadł już w pierwszym roku wielkiej wojny. Wówczas było jasne, że Niemcom nie uda się, tak jak przewidywał ich wojenny plan, w ciągu 90 dni zająć Paryża. Latem 1914 r. ofensywa utknęła na przedpolach francuskiej stolicy. A potem rozpoczęła się wojna pozycyjna, zachodnią Europę na cztery lata przeciął pas okopów ciągnący się od kanału La Manche po Szwajcarię. Podejmowane zarówno przez Niemców, jak i żołnierzy Francji oraz Wielkiej Brytanii próby przebicia frontu skończyły się hekatombami.

Bauer powierzył kilku znanym chemikom zadanie odkrycia substancji, którą można by wytruć siedzących w okopach żołnierzy wroga. Ale mieszaniny, które proponowali, nie nadawały się do użycia w boju. Zbyt szybko się rozwiewały, by zadziałać, albo były za mało toksyczne. Dopiero Haber wpadł na pomysł, by stworzyć mgłę chloru, którą wiatr zwiewałby na okopy wroga. Wprowadzał go w życie jako szef Centralnego Biura ds. Chemicznych przy Ministerstwie Wojny. Do dyspozycji miał oddział 1,4 tys. żołnierzy i oficerów. To w większości zdolni chemicy, których pościągał z frontów. Testy gazu prowadzili na poligonie pod Kolonią.

Haber do postawionego przez Bauera zadania podchodził z wielkim entuzjazmem. Choć szło o wynalezienie trucizny, uznawał to za swój patriotyczny obowiązek. – Podczas wojny naukowcy pracują dla ojczyzny – mówił. Jego koledzy żartowali, że z wielkiego chemika przeobraził się w wielkiego Niemca.

Działanie chloru testował na myszach, psach, małpach. U wszystkich zwierząt stwierdzał potem odmy płuc czy wewnętrzne krwawienia. Nie było wątpliwości, że ofiary gazu umierały w męczarniach. Mimo to Haber uważał, że broń chemiczna jest humanitarna. Bo mimo wszystko zabija szybko. – Dzięki gazowi skrócimy wojnę i uratujemy życie setkom tysięcy żołnierzy – mówił, gdy członek jego zespołu, późniejszy noblista Otto Hahn zaczynał mieć wątpliwości. Gdy wskazywał, że stosowania gazów bojowych zabrania konwencja haska o prowadzeniu wojny lądowej, Haber odpowiadał, że po chemię pierwsi sięgnęli Francuzi. Powtarzał krążącą od początku wojny plotkę. W rzeczywistości Francuzi sięgali, bez większych efektów, jedynie po gaz łzawiący. Aby zastosować chlor na taką skalę jak Niemcy, francuski przemysł chemiczny był za słaby.

22 kwietnia 1915 r. pod Ypres niektórzy żołnierze ententy z zaciekawieniem wyglądali z okopów nadciągającego żółto-zielonkawego obłoku. Chmura dymu miała 16 m wysokości, była szeroka na prawie 7 km. Dla 10 tys. ludzi miał być to ostatni widok w ich życiu.

To Haber osobiście dał rozkaz otwarcia 6 tys. pojemników z chlorem, upewniwszy się, że wiatr wieje z północnego wschodu, czyli tak, by zepchnąć zabójczy obłok na okopy, w których siedzieli noszący francuskie mundury Algierczycy oraz walczący po stronie Wielkiej Brytanii Kanadyjczycy. Działanie swojego wynalazku oglądał z bliska. Naukowiec w odróżnieniu od żołnierzy wojny się nie bał. Gdy nadlatywały artyleryjskie pociski, nie rzucał się na ziemię.

Francuscy dowódcy byli przekonani, że Niemcy opracowali jakąś nową formę zasłony dymnej, która ma maskować ich natarcie. Wcześniej ich pozycje zbombardowały przecież niemieckie haubice. Kazali żołnierzom utrzymywać pozycje i szykować się do walki. Z okopów, które pokryła chmura, najpierw dobiegały odgłosy kaszlu, później charkotu i duszenia się. Żołnierze, tracąc dech w piersiach, próbowali osłaniać usta i nos ubraniami. Inni uciekali na oślep. Ci, którym się to nie udało, konali w okopach. Kaszleli krwią i błagali o wodę.

Chlor mieszał się z zawartą w powietrzu parą wodną, tworząc kwas solny, który parzył skórę i oczy. Wdychany wypalał od środka płuca. Gdy duszący się żołnierze sięgali po manierki, kwas dostawał się do ich żołądków, potęgując obrażenia. Haber dokładnie przyglądał się ofiarom. Triumfował – atak chlorem przeszedł najśmielsze oczekiwania. We francuskich liniach ziała sześciokilometrowa wyrwa, Niemcy nie potrafili jej jednak wykorzystać. Atak pod Ypres miał być testem nowej broni, a nie początkiem nowej ofensywy. Haber był wściekły. Gdyby niemieccy generałowie nie naciskali tak na niego, by testować gazy, gdyby zebrali odpowiednie siły i rzucili je w wyłom, to po kilku tygodniach mogliby być w Paryżu. A tak Francuzi i Brytyjczycy szybko wyrwę załatali.

W maju 1915 r. Haber wraca do Berlina. Świat już wie o ataku gazowym. Wie też, kto za nim stoi. Clara jest załamana. Odkąd wybuchła wojna, nie poznaje już swojego męża. Jest pacyfistką, a Haber patriotyczną żarliwością dorównuje pruskim generałom. Clara wyrzuca mu, że jest mordercą. Haber wzrusza ramionami. W końcu, jak to ma w zwyczaju, bierze dwie tabletki nasenne i idzie spać. Clara wyjmuje z kabury jego służbowy rewolwer. Strzela w powietrze, by sprawdzić, czy pistolet działa, potem przytyka lufę do piersi i pociąga za spust. Jej ciało znajduje syn Habera, 13-letni Hermann. Chemik wiadomość o śmierci żony przyjmuje bez emocji. Następnego dnia rusza na front wschodni. 30 maja 1915 r. Niemcy pod jego nadzorem stawiają chmurę chloru pod Bolimowem koło Sochaczewa. Jest dwa razy większa niż ta pod Ypres. Ginie 10 tys. rosyjskich żołnierzy.

– To cyniczne i barbarzyńskie pogwałcenie zwyczajów wojennych oraz konwencji haskiej – grzmi marszałek polny John French, dowódca brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego, którego żołnierze również walczyli pod Ypres. Jednak pół roku później Brytyjczycy także sięgają po gazy – podczas nieudanej ofensywy pod Loos. Rok później to samo robią w trakcie równie nieudanej ofensywy nad Sommą.

Gazy bojowe nie były w stanie doprowadzić do przełomu na froncie zachodnim. I to mimo, że do użycia wchodziły nowe substancje: duszący fosgen, którego ofiary konały godzinami w męczarniach, oraz parzący iperyt. Doszło do tego, że nad okopami unosił się koktajl toksycznych gazów. Niemcy i ich przeciwnicy nauczyli się jednak przed tym bronić. Haber i jego zespół oprócz testowania gazu opracowali nowe modele masek przeciwgazowych. Podobnie było po drugiej stronie.

Chlor, fosgen i iperyt podczas całej wojny zabiły 90 tys. ludzi. Jeśli wziąć pod uwagę, że tylko podczas pierwszych kilku godzin ofensywy nad Sommą zginęło 60 tys. ludzi, nie jest to przerażająca liczba. Ale gaz budził powszechny strach. Żołnierze bardziej bali się pełzających po ziemi obłoków niż ostrzału z wielkich niemieckich haubic. W ich krajach gazy bojowe stały się symbolem okrucieństwa wojny i niemieckiego barbarzyństwa. Haber nie potrafił tego zrozumieć. – Ludzie oburzali się, gdy rycerzy zaczęto zabijać pociskami z karabinów, a teraz, gdy stosujemy na froncie broń chemiczną, reagują podobnie – mówił podczas odprawy z niemieckimi oficerami.

Gdy w listopadzie 1918 r. kajzer Wilhelm II abdykował, a wojskowi podpisali rozejm, Haber był załamany. „Czuję się, jakbym się staczał z góry. Nie wiem, czy to przetrwam” – pisał do przyjaciela. Latem 1919 r. uciekł do St. Moritz w neutralnej Szwajcarii. Palił mu się grunt pod nogami. W Niemczech rozchodziło się wówczas coraz więcej plotek, że Anglicy i Francuzi będą sądzić kilkuset zbrodniarzy wojennych. Na liście miał być również Haber, ojciec gazów bojowych. Niemcy zaś w podpisanym w czerwcu 1919 r. kończącym wojnę traktacie wersalskim zobowiązały się przekazywać poszukiwanych. Na wygnaniu, by uniknąć rozpoznania, Haber zapuścił brodę. Posługiwał się sfałszowanym paszportem.

Mimo to odszukał go tam posłaniec Komitetu Noblowskiego, Haberowi przyznano bowiem Nobla za syntezę amoniaku. W Europie wybuchła awantura. Dwóch francuskich naukowców, którym również przyznano nagrody, odmówiło ich przyjęcia, skoro Nobla miał dostać zbrodniarz. Ceremonię wręczenia zbojkotowało wielu dyplomatów i laureatów z poprzednich lat. W swoim przemówieniu podczas uroczystości Haber o broni chemicznej nie zająknął się słowem.

Ostateczne zastosowanie

– Pamiętajcie numerki, na których wieszacie swoje ubrania. Im szybciej się umyjecie, tym szybciej dostaniecie jedzenie. Na każdego czeka miska ciepłej zupy – członkowie Sonderkommando, specjalnego oddziału złożonego z więźniów Auschwitz, przekonują nowo przybyłych, by szybko rozbierali się i szli do łaźni. Nowi to ludzie, których lekarze z SS uznali na rampie za niezdolnych do pracy. Gdy wszyscy znikają za hermetycznymi drzwiami komory gazowej, której wnętrze wygląda jak łaźnia, esesmani przez otwory w suficie wrzucają tabletki cyklonu. Cztery puszki wystarczały, by zabić tysiąc osób. Po 20 minutach jest po wszystkim. We wnętrzu komory cichną przeraźliwe krzyki duszących się więźniów. Członkowie Sonderkommando wyciągają wówczas pokryte ekskrementami ciała, w ruch idą kleszcze, którymi wyrywane są złote zęby. W końcu ofiary cyklonu znikają w czeluściach pieców krematoryjnych.

W komorach gazowych Auschwitz zginęło wielu krewnych Fritza Habera. Gdy w 1942 r. rozpoczęło się mordowanie ludzi cyklonem, chemik nie żył już od ośmiu lat. Ale bez jego udziału cyklon nie zostałby wynaleziony.

Jeszcze podczas pierwszej wojny zespół Habera zajmował się zwalczaniem szkodników: gryzoni i owadów, które pustoszyły magazyny z żywnością. Naukowiec znalazł antidotum – cyjanowodór, prostą, ale niezwykle toksyczną substancję blokującą oddychanie komórkowe. W czasie pierwszych próbnych gazowań okazało się jednak, że owady znoszą większe stężenia gazu niż szczury czy myszy. Po wojnie eksperymentami zajmowało się założone przez Habera Niemieckie Towarzystwo do Walki ze Szkodnikami (w skrócie Degesch, od Deutsche Gesellschaft für Schädlingsbekämpfung). Już rok po założeniu opatentowało ono cyklon A, mieszaninę cieczy, które w kontakcie z zawartą w powietrzu parą wodną uwalniają cyjanowodór. Stosowana będzie w sadownictwie.

W 1922 r. Walter Heerdt, jeden ze współpracowników Habera, doskonali cyklon. Zamiast w mieszaninie cieczy cyjanowodór zostaje ukryty w tabletkach z ziemi okrzemkowej. Nowa substancja dostaje nazwę „cyklon B”.

Haber wówczas nie zajmuje się już zwalczaniem szkodników. Całkowicie pochłaniają go eksperymenty nad uzyskiwaniem złota z morskiej wody. Chemik zamierzał w ten sposób pomóc w spłacie gigantycznych kontrybucji nałożonych po wojnie na Niemcy – Republika Weimarska musiała zapłacić 132 mld marek w złocie.

Haber znowu pracuje jak szaleniec. Wydaje się, że oceany to niewyobrażalne źródło kruszcu, kryją dziesiątki milionów ton złota, gdy z kopalni rocznie wydobywa się ich setki. Z eksperymentów, jakie Haber przeprowadził w laboratorium, wychodzi, że z tony wody można otrzymać 9 mg złota. Okazuje się jednak, że korzystał z zanieczyszczonych próbek. Wystarczyło, by laborant włożył do naczynia z wodą dłoń, którą wcześniej dotknął pozłacanego zegarka, by przekłamać wyniki. W rzeczywistości kruszcu w morzu jest kilkadziesiąt razy mniej, niż zakładał Haber. W 1926 r. sfrustrowany naukowiec porzuca badania.

Tymczasem cyklon B staje się w Europie głównym środkiem do zwalczania owadów. Stosuje się go do pozbywania się karaluchów z magazynów, zabijania pluskiew w wagonach kolejowych, usuwania insektów, które zagnieździły się pod pokładami transatlantyków. Jego nowatorskość polega na tym, że jest prosty w użyciu. Wystarczy w odpowiednim miejscu wysypać tabletki. A oprócz toksycznego gazu zawierają one bowiem drażniącą substancję, która ma zapachem ostrzegać przed wchodzeniem do pomieszczenia, gdzie trwa gazowanie. Dzięki temu pracującym z cyklonem ludziom nie grozi zatrucie. Dystrybucją mieszaniny zajmuje się m.in. należąca do Degesch firma Testa, którą z powodzeniem kieruje chemik Bruno Tesch, dawny asystent Habera. A Degesch staje się częścią IG Farben, największego wówczas koncernu chemicznego świata.

Pod koniec lat 20. puszki z cyklonem B płyną do USA i podbijają tamtejszy rynek. Produkcja substancji w rafinerii w Dessau, a później także w fabryce chemicznej w Kolinie w Czechach wynosi setki ton.

Haber w każdym z nas

Zanim w 1933 r. do władzy doszedł Adolf Hitler, Haber działał na wielu frontach: kierował Instytutem Chemii Fizycznej Cesarza Wilhelma, pracował w Pruskiej Akademii Nauk, zbierał fundusze na niemiecką naukę, prowadził w Europie kampanię, by niemieckich naukowców przyjąć do międzynarodowych organizacji, z których wyrzucono ich po wojnie. Wobec nowego rządu chciał być lojalny. Jeszcze w marcu 1933 r. głosował, tak jak większość kolegów, za usunięciem z akademii Einsteina, który wyjechał z Niemiec i przestrzegał świat przed nazistami. Ale gdy w kwietniu polecono mu usuwać z jego instytutu żydowskich naukowców, Haber postanowił nie czekać, aż naziści wyrzucą także jego. Sam zrezygnował.

Zagranicznej instytucji, w której mógłby się zakotwiczyć, szukał miesiącami. Nikt nie był jednak zainteresowany chemikiem o tak kontrowersyjnej przeszłości. W końcu wylądował w Cambrigde, ale tamtejsi naukowcy traktowali go z pogardą. Mieszkał w hotelach, jego fortunę w dużej mierze zjadła powojenna inflacja, a potem Wielki Kryzys. Zastanawiał się, czy na stałe nie wyemigrować do Wielkiej Brytanii. W takiej sytuacji jak każdy żydowski emigrant musiałby oddać III Rzeszy jedną czwartą majątku. Haber wprawdzie pieniądze trzymał w szwajcarskich bankach, więc mógłby po prostu zignorować przepisy. Ale nie chciał opuszczać ojczyzny z piętnem oszusta.

W 1933 r. chemik Chaim Weizmann, syjonista, późniejszy pierwszy prezydent Izraela, proponuje mu profesurę na tworzonym właśnie Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Haber rusza na Bliski Wschód, ale jego serce nie wytrzymuje zerwania z Niemcami. Noblista umiera w 1934 r., podczas postoju w Bazylei.

„Był ofiarą nieodwzajemnionej miłości” – pisał po śmierci przyjaciela Albert Einstein.

Tymczasem jednym z najważniejszych odbiorców cyklonu B zostaje stworzony w 1935 r. Wehrmacht. Pastylki z cyjanowodorem służą do odwszawiania odzieży. W podobnym celu środek zamawiają pierwsze powstające w Niemczech obozy koncentracyjne: w Dachau i Sachsenhausen.

Bruno Tesch, szef handlującej cyklonem Testy, osobiście uczy esesmanów, jak stosować preparat. W tym celu tysiące puszek preparatu wysyła także założonego w 1940 r. KL Auschwitz.

W 1941 r. SS-Hauptstürmführer Karl Fritzsch, zastępca komendanta obozu Rudolfa Hössa, wpada na pomysł, by używać cyklonu do mordowania więźniów. Pierwsze gazowanie we wrześniu 1941 r. przeprowadza na własną rękę, gdy jego szef wyjeżdża do Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy na spotkanie z Adolfem Eichmannem, głównym logistykiem Holocaustu.

Walter Heerdt, twórca cyklonu B, podobnie jak Haber z ludobójstwem nie miał nic wspólnego. Został aresztowany przez Gestapo, które uznało go za wroga Rzeszy, bo „unikał partii nazistowskiej i nie używał nazistowskiego pozdrowienia”. Ale Tesch doskonale zdawał sobie sprawę z tego, do czego stosowane są białe tabletki. Dowiedział się o tym podczas podróży służbowej do Auschwitz. Mimo to transporty puszek z cyklonem płynęły do obozu dalej. W Auschwitz tylko w 1943 r. zużyto go 13 ton. Po wojnie brytyjski sąd wojskowy wysłał Tescha na szubienicę.

A cyklon produkowano dalej, tyle że pod zmienionymi nazwami. NRD, w granicach której znalazła się rafineria w Dessau, sprzedawała preparat jako cyanol. Kupowała go m.in. kolej do dezynsekcji wagonów. W RFN handlowano cyanosilem. w Czechach – uraganem D2.

W 2000 r. prestiżowy miesięcznik naukowy „Nature” zaliczył Habera do najważniejszych naukowców ubiegłego stulecia. 80 proc. azotu znajdującego się w tkankach każdego żyjącego na Ziemi człowieka pochodzi z roślin, które zasilano nawozami wytworzonymi dzięki procesowi odkrytemu przez Fritza Habera.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: