Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złoty garnek. Der Goldene Topf - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złoty garnek. Der Goldene Topf - ebook

E. T. A. Hoffmann: Złoty garnek. Der Goldene Topf. Tekst – text: polski/deutsch:

Złoty garnek – nowela z okresu romantyzmu autorstwa E.T.A. Hoffmanna, opublikowana początkowo w 1814 roku i przerobiona przez autora w 1819. Uważana jest za arcydzieło literatury romantycznej. Akcja utworu rozpoczyna się w dniu Wniebowstąpienia w Dreźnie. Młody student Anzelmus przewraca kosz z jabłkami pewnej sprzedawczyni przy Czarnej Bramie. Aby pokryć straty kobiety, oddaje jej swoją sakiewkę z pieniędzmi, które chciał przeznaczyć na udział w uroczystościach i oddala się w pośpiechu. Kobieta wykrzykuje w jego kierunku: Tak, pędźże! pędźże dalej, czarci synu! Zginiesz w krysztale, już ci bliżej niż dalej, tak! w krysztale! Anzelmus przyśpiesza jeszcze kroku i zatrzymuje się dopiero na końcu alei pod krzakiem czarnego bzu. Tam słyszy wydobywające się przyjemne odgłosy, przypominające dźwięk dzwoneczków z kryształu. Patrzy w górę i spogląda w niebieskie oczy węża, w którym z miejsca się zakochuje. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zloty_garnek) A co było dalej, dowiesz się, drogi Czytelniku, przeczytawszy całe opowiadanie.

Der goldne Topf ist eine romantische Novelle von E. T. A. Hoffmann, die 1814 erstmals erschien und 1819 vom Autor überarbeitet wurde. Die Novelle gilt als das erfolgreichste Werk Hoffmanns. Der Autor hat dem Werk die Gattungsbezeichnung Märchen aus der neuen Zeit gegeben, daher wird es auch als Kunstmärchen bezeichnet. Es ist in zwölf „Vigilien“ eingeteilt. Die Handlung der Novelle beginnt an einem Himmelfahrtstag in Dresden. Ein junger Student namens Anselmus stößt am Schwarzen Tor den Korb einer alten Apfelhändlerin um. Um den Schaden der alten Frau zu mildern, gibt er ihr seinen ganzen Geldbeutel, den er eigentlich für die feierlichen Aktivitäten verwenden wollte, hin, rennt dann aber schnell weg. Die Frau beschimpft ihn mit den Worten: „Ja renne, renne nur zu, Satanskind – ins Kristall bald dein Fall – ins Kristall.“ Er hält erst am Ende einer Allee unter einem Holunderbusch. Aus diesem hört er liebliche Stimmen und Geräusche wie von Kristallglocken. Er blickt auf und sieht in die blauen Augen einer Schlange, in die er sich auf der Stelle verliebt. Als sie kurz darauf verschwindet, ist er außer sich und verwirrt. (http://de.wikipedia.org/wiki/Der_goldne_Topf) etc., etc.

Kategoria: Niemiecki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-147-2
Rozmiar pliku: 701 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIGILIA PIERWSZA.

Nieszczęsne przygody studenta Anzelmusa. — Higieniczny tytoń konrektora Paulmanna i złotozielone węże.

W dzień Wniebowstąpienia, o godzinie trzeciej po południu w Dreźnie pędził pewien młodzieniec przez Czarną Bramę i wpadł prosto w koszyk z jabłkami i ciastkami, które sprzedawała jakaś stara, brzydka kobieta — tak że wszystko, co ocalało szczęśliwie od zgniecenia, rozsypało się, a ulicznicy wesoło dzielili się zdobyczą, jakby dla nich rozrzuconą przez śpieszącego się pana. Stara zaczęła krzyczeć gwałtu, a na to kumoszki porzuciły swoje stragany z ciastkami i wódką, otoczyły młodzieńca i lżyły go z taką prostacką gwałtownością, że ten, oniemiały ze zmartwienia i wstydu, wyciągnął tylko swój mały, niezbyt obficie napełniony woreczek z pieniędzmi, który stara łakomie chwyciła i szybko schowała. Szczelnie zwarte koło rozluźniło się wtedy wprawdzie, lecz zaledwie młodzieniec wyrwał się zeń co prędzej, stara krzyknęła za nim:

— Tak, pędźże! Pędźże dalej, czarci synu! Zginiesz w krysztale, już ci bliżej niż dalej, tak! w krysztale!

Przeraźliwy, skrzeczący głos starej miał w sobie coś okropnego, tak że zdumieni przechodnie przystanęli cicho, a śmiech, który się wkoło przed chwilą rozlegał, nagle umilkł.

Student Anzelmus (on właśnie był tym młodzieńcem), chociaż nie rozumiał dziwnych słów starej, uczuł, że ogarnia go mimowolny strach, i uskrzydlił jeszcze bardziej swoje kroki, aby umknąć przed skierowanymi nań spojrzeniami ciekawego tłumu. A kiedy tak się przeciskał przez zbitą gromadę strojnych ludzi, słyszał, jak szemrano na wszystkie strony:

— Biedny młody człowiek! — A niechże tę przeklętą babę!

Tak tedy, w najszczególniejszy sposób, tajemnicze słowa starej nadały śmiesznej przygodzie pewien odcień tragizmu i dzięki temu ze współczuciem spoglądano teraz na młodzieńca, którego przedtem nie zauważono wcale. Kobiety, patrząc na jego krzepką postać i twarz urodziwą, której wyraz potęgował jeszcze płomień wewnętrznego wzburzenia, wybaczały mu całą jego niezręczność jak również strój, który nic nie miał wspólnego z jakąkolwiek modą. Jego szczupaczoszary frak był tak skrojony, jak gdyby twórca jego, krawiec, krój współczesny znał tylko ze słyszenia, a czarne, atłasowe, starannie utrzymane pantalony nadawały całości pewien styl powściągliwy, profesorski, pozostający w zupełnej sprzeczności z zachowaniem się i szczególnym położeniem młodzieńca.

Gdy wreszcie student nasz dobiegł do końca alei, wiodącej do Linckesches Bad, był już tak wyczerpany, że oddech mu zapierało. Musiał zwolnić kroku; ale zaledwie śmiał wzrok oderwać od ziemi, gdyż wciąż jeszcze jabłka i ciastka tańczyły mu przed oczyma, a przyjazne spojrzenia spotykanych dziewcząt wydawały mu się tylko odblaskiem złośliwego śmiechu spod Czarnej Bramy. Tak doszedł aż do wejścia prowadzącego do kąpieliska. Ciągnęły tam całe szeregi świątecznie ubranych ludzi. Z wnętrza gmachu dochodziły dźwięki orkiestry dętej, a gwar wesołych gości stawał się coraz głośniejszym.

Biednemu Anzelmusowi prawie że łzy stanęły w oczach; dzień Wniebowstąpienia był dla niego zawsze wyjątkowo uroczystym świętem rodzinnym, więc i on miał zaczerpnąć ze źródeł szczęśliwości Linkowego raju; tak, chciał się posunąć aż do pół porcji kawy z rumem i butelki dubeltowego piwa — i aby tak wspaniale użyć, wziął więcej pieniędzy niż zwykle, więcej, niż mógł był sobie pozwolić. I oto fatalny upadek w kosz z jabłkami pozbawił go wszystkiego, co miał przy sobie. O kawie, o dubeltowym piwie, o muzyce, o widoku postrojonych dziewcząt, krótko mówiąc — o wszystkich wymarzonych rozkoszach nie było już co myśleć; przeszedł obok nich powoli i wreszcie udał się drogą, prowadzącą ku Elbie; była zupełnie pusta. Pod jakimś krzakiem czarnego bzu, co wyrastał z muru, znalazł ciche, ustronne miejsce; tam siadł i nabił fajkę higienicznym tytoniem, który mu podarował jego przyjaciel, konrektor Paulmann.

Tuż przed nim pluskały i szumiały fale złotożółtej Elby; poza nią wspaniałe Drezno dumnie i śmiało strzelało lśniącymi wieżycami w woniejące sklepienie nieba, które spływało ku kwitnącym łąkom i świeżym zielonym lasom, a z głębokiego mroku wynurzał się łańcuch gór, przypominając daleki kraj Czechów. Ale student Anzelmus posępnie patrzał w tę dal, zawzięcie puszczał w powietrze kłęby dymu i wreszcie głośno dał wyraz swemu smutkowi, mówiąc:

— A jednak to prawda; urodziłem się, by dźwigać wszelkie możliwe krzyże, znosić wszelkie możliwe nieszczęścia! Że nigdy nie zostałem królem migdałowym, że w „cetno czy licho” zawsze zgadywałem fałszywie, że chleb z masłem zawsze upadał mi na posmarowaną stronę — o całej tej nędzy wcale już nie chcę wspominać; ale czyż to nie straszne jakieś przeznaczenie, że odkąd diabłu na pociechę zostałem studentem, od razu stałem się i nadal pozostaję pośmiewiskiem kolegów? Czy włożę kiedy nowy surdut, nie plamiąc go od pierwszego razu czymś tłustym lub nie dziurawiąc go źle zatkniętą szpilką w najwidoczniejszym miejscu? Czy ukłonię się kiedy jakiemu radcy lub jakiej damie, nie gubiąc przy tym kapelusza lub, co gorsza, nie potykając się haniebnie i nie wywracając na równej drodze? Czyż nie płacę stale, w każdy dzień jarmarczny w halach targowych około trzech-czterech groszy za rozdeptane garnki, bo diabeł kładzie mi w głowę, by iść wprost przed siebie jak lemingi? Czy przyszedłem choć raz w porę na wykład lub tam, gdzie mnie zaproszono? Cóż pomogło, że wychodziłem z domu o pół godziny wcześniej i stawałem pode drzwiami z ręką na klamce? Gdy z uderzeniem godziny chciałem tę klamkę nacisnąć, szatan wylewał mi miednicę wody na głowę lub kazał mi się zderzyć z kimś, kto właśnie wychodził, tak że zaplątywałem się w tysiące zatargów i przez to omijało mnie wszystko.

Ach! ach! Gdzież jesteście, błogie sny o przyszłym szczęściu? Jak to ja dumnie marzyłem, że dojdę tu aż do rangi tajnego sekretarza! Ale czyż moja zła gwiazda nie uczyniła najlepszych protektorów moich wrogami?

Wiem, że ten radca tajny, któremu mnie polecono, nie znosi ostrzyżonych włosów; fryzjer z trudem przyczepia mi mały warkoczyk w tyle głowy, ale przy pierwszym ukłonie fatalny sznurek pęka, a wesoły mops, który mnie obwąchuje, z triumfem aportuje warkoczyk panu radcy tajnemu. Ja rzucam się na psa przerażony i wpadam na stół, przy którym pan radca pracował jedząc śniadanie — i oto filiżanki, talerze, kałamarz i puszka z piaskiem zlatują z hałasem na podłogę, a strumień czekolady i atramentu zalewa napisany przed chwilą raport. — Czyś pan zwariował?! — ryczy rozzłoszczony radca tajny i wyrzuca mnie za drzwi.

Cóż to pomoże, że mi pan konrektor Paulmann robi nadzieję na posadę sekretarza? Czyż pozwoli na to zła gwiazda, która mnie wciąż prześladuje?!

Albo dzisiaj! Chciałem ten miły dzień Wniebowstąpienia przepędzić tak przyjemnie, chciałem przecież coś niecoś na ten cel poświęcić. Mogłem równie dobrze jak każdy inny gość u Linka zawołać z dumą: — Kelner! Butelka dubeltowego piwa! Ale proszę o najlepsze! — Mógłbym był tam siedzieć aż do późnego wieczora, może nawet tuż obok jakiejś grupki wspaniale ubranych, pięknych dziewcząt. Dobrze wiem, że nabrałbym wtedy odwagi, stałbym się zupełnie innym człowiekiem; tak! posunąłbym się aż do tego, że gdyby jedna z nich zapytała: — Która też może być teraz godzina? — albo: — Cóż to oni grają? — podskoczyłbym wtedy lekko, nie wywracając mojej szklanki, nie potykając się o ławkę; podszedłbym kilka kroków, ukłonił się i powiedział: — Mademoiselle, pozwoli pani sobie wyjaśnić, to jest uwertura z Dziewicy Dunaju — albo: — Zaraz wybije szósta — Czyż jest na świecie człowiek, który by mi to wziął za złe? Nie! Jestem przekonany, że owe dziewczęta popatrzałyby na siebie z takim filuternym uśmiechem, jak to zwykle bywa, kiedy nabieram odwagi i chcę pokazać, że i ja także znam się na lekkim światowym tonie i umiem zachować się wobec dam. Ale cóż? Szatan wepchnął mnie w ten przeklęty kosz z jabłkami i oto muszę w samotności palić tytoń higieniczny…

Tu przerwały studentowi Anzelmusowi jego rozmowę z sobą samym jakieś szczególne szmery i szelesty, które powstały w trawie, tuż obok niego, lecz wnet prześliznęły się między gałęzie i liście bzu rozpostartego tuż ponad jego głową. Raz zdawało się, że to wiatr wieczorny potrząsa liśćmi, to znów, że ptaszki igrają wśród gałęzi, goniąc się wesoło i trzepocąc skrzydełkami. A potem zaczęły się jakieś szepty i gwary, jak gdyby kwiaty zadźwięczały niby dzwoneczki z kryształu. Anzelmus słuchał i słuchał. I wtem — sam nie wiedział, jak to się stało — owe gwary, szeptania, dźwięczenia zamieniły się w ciche, rozwiewające się słowa:

— Wśród liści — między witkami — wśród gałęzi, wśród okiści kwiatów wijmy się, przewijajmy, prześlizgujmy się z siostrzyczkami — przewijajmy się błyszcząc — kołyszmy się w lśnieniach — szybko, szybko, w górę — na dół — słońce wieczorne ciska strzały promienne, wietrzyk szeleści — rosa upada — śpiewają kwiaty — ruszajmy języczkami — śpiewajmy wraz z kwiatami i gałązkami — wnet gwiazdy zabłyszczą — wracać nam trzeba — wśród kwiatów i liści, między witkami wijmy się, przewijajmy, prześlizgujmy się z siostrzyczkami.

Tak brzmiała ta odurzająca mowa. Student Anzelmus myślał: Toż to przecież tylko wiatr wieczorny, szepce jednak dzisiaj zupełnie zrozumiałymi słowami.

Ale w tej samej chwili rozdzwonił mu się ponad głową jakby trójdźwięczny akord przeczystych dzwonów z kryształu. Spojrzał w górę i zobaczył trzy lśniące zielonym złotem wężyki, co okręciły się o gałęzie i wysunęły główki ku wieczornemu słońcu. I znowu powtórzyły się w tych samych słowach rozhowory i szeptania, a wężyki przemykały się, prześlizgiwały wśród liści, gałęzi do góry i na dół; a kiedy poruszały się tak szybko, zdało się, że to krzak bzowy sypie tysiącem płomienistych szmaragdów poprzez ciemne liście.

To słońce wieczorne tak igra i lśni na drzewie — myślał student Anzelmus; ale nagle znowu zadźwięczały dzwony z kryształu i Anzelmus zobaczył, że jeden z wężyków wyciągnął ku niemu główkę.

Jakby prąd elektryczny przebiegł mu przez ciało, zadrżał aż do dna duszy, bo oto para ciemnobłękitnych oczu spojrzała nań z niewysłowioną tęsknotą. Jakieś nigdy nie doświadczane uczucie największej błogości i najostrzejszego bólu omal nie rozsadziło mu piersi. A kiedy pełen żaru pożądania wpatrywał się w te przesłodkie oczy, silniej zadźwięczały rozkoszne akordy kryształowych dzwonów, opadły nań płomieniste szmaragdy, otoczyły go, migając wokół tysiącem ogników, igrając błyszczącymi nićmi ze złota. I poruszył się bzowy krzak, i rzekł:

— Leżałeś w cieniu moim, mój zapach owiewał cię, aleś nie pojął mnie: zapach jest mową moją, kiedy go miłość nieci.

Wiatr wieczorny przeleciał i rzekł:

— Owiewałem sny twoje, aleś nie pojął mnie: tchnienie jest mową moją, kiedy je miłość nieci.

Poprzez chmury wyjrzały słoneczne promienie, a blask ich zdawał się gorzeć wyrazami:

— Oblewałem cię żarem roztopionego złota, aleś nie pojął mnie. Żar jest mową moją, kiedy go miłość nieci.

I coraz głębiej, coraz silniej zatapiał się wzrok jego w rozkoszny błękit dwojga oczu, coraz goręcej płonęła tęsknota, coraz potężniej paliło pożądanie. A wkoło zadrżało, poruszyło się wszystko, jak gdyby obudzone do radosnego życia. Kwiaty zapachniały wszystkie razem, a woń ich była jak cudny śpiew tysiąca fletni; a śpiew ich niosły echem dalekim chmury złociste, mknące gdzieś w kraje nieznane. Lecz gdy tylko ostatni promień słońca zniknął za górami, a zmierzch rzucił cień na ziemię, z odległej dali zabrzmiał nagle szorstki, głęboki głos:

— Hej, hej! A cóż to tam za hałasy i gwary? Hej, hej! Kto mi tam szuka promienia za górami? Dosyć świecenia, dosyć śpiewania! Hej, hej! przez krzaki, przez trawy — Przez trawy, przez rzeki! Hej, hej! Do do-o-o-mu! Do do-o-o-mu!

I tak rozpłynął się głos, jakby w pomruku dalekiego grzmotu, a dzwony z kryształu zazgrzytały ostrym dysonansem. Wszystko ucichło — i Anzelmus zobaczył, jak owe trzy węże, lśniąc i błyskając wśród trawy, pełzły ku rzece; szemrząc, szeleszcząc rzuciły się w Elbę, a nad falami, w których się zanurzyły, zatrzeszczał zielony płomień i sunął po rzece ukośnie w kierunku miasta.WIGILIA DRUGA.

Jak studenta Anzelmusa brano za pijanego i niespełna rozumu. — Przejażdżka po Elbie. — Aria brawurowa kapelmistrza Grauna. — Wódka żołądkówka u Conradiego i sprzedawczyni jabłek w brązie odlana.

— Temu panu się chyba w głowie pomieszało — mówiła jakaś szanowna obywatelka, która, wracając z rodziną ze spaceru, przystanęła nagle i z założonymi rękami przyglądała się, co za niepojęte rzeczy wyprawiał student Anzelmus. Młodzieniec bowiem objął pień bzowego drzewa i wołał bezustannie w gęstwę gałęzi i liści:

— O, tylko raz jeszcze zalśnijcie, zajaśniejcie, najdroższe, złote wężyki, tylko raz jeszcze przemówcie dzwoneczkami waszych głosów! Tylko raz jeszcze spojrzyjcie na mnie, rozkoszne oczy błękitne, tylko raz jeszcze — inaczej zginę w bólu i palącej tęsknocie!

I wzdychał, i jęczał przy tym żałośnie z głębi duszy, i w pożądaniu i niecierpliwości potrząsał bzowym drzewem, które za całą odpowiedź szeleściło liśćmi głucho i niezrozumiale i zdawało się w ten sposób jawnie drwić z bólu studenta Anzelmusa.

— Temu panu chyba się w głowie pomieszało — powiedziała mieszczka, a Anzelmus poczuł się, jakby go ktoś w ciężkim śnie potrząsnął lub oblał lodowozimną wodą, tak że się zbudził gwałtownie. Teraz dopiero ujrzał wyraźnie, gdzie się znajduje, i uświadomił sobie, jak to rozdrażniły go jakieś szczególniejsze mary i nawet doprowadziły do tego, że zaczął głośno mówić do siebie. Zmieszany patrzał na stojącą przed nim kobietę i wreszcie chwycił leżący na ziemi kapelusz, aby uciec stąd natychmiast.

Tymczasem zbliżył się doń również ojciec rodziny i postawiwszy na trawie dziecko, które niósł na ręku, oparł się na lasce i ze zdziwieniem przypatrywał się i przysłuchiwał studentowi. A potem podniósł fajkę i woreczek z tytoniem, które Anzelmus upuścił, i podając mu obydwa przedmioty, rzekł:

— Nie lamentujże pan tak strasznie w ciemności i nie niepokój pan ludzi, jeżeli właściwie nic ci się nie stało, tylkoś pan, jak widać, za głęboko zajrzał do kieliszka, ot, idź pan lepiej do domu i wyśpij się pan porządnie!WIGILIA TRZECIA.

Wiadomości o rodzinie archiwariusza Lindhorsta. — Błękitne oczy Weroniki. — Registrator Heerbrand.

— Duch unosił się nad wodami i przewalało się coś, i huczało w spienionych bałwanach, i z grzmotem spadało w bezdenne przepaści, które otworzyły swe czarne paszczęki, by wchłaniać i wchłaniać pożądliwie. A skały granitowe, jak pełni chwały zwycięzcy, wznosiły swe zębato ukoronowane głowy, czyniąc straż nad doliną, aż słońce przyjęło ją na swe matczyne łono i otaczając złotymi promieniami, pieściło ją, ogrzewało, niby w palących ramionach. A wtedy tysiąc nasion, drzemiących pod piaskiem jałowym, obudziło się z głębokiego snu; i wysunęły się przed oblicze matczyne zielone listki, łodygi, a kwiaty, jak uśmiechnięte dzieci na zielonej łące, spoczywały w zalążkach i pączkach, póki ich matka także nie obudziła, i przystroiły się tymi blaski, którymi obdarzyła je dobroć matczyna, by cieszyły się przepychem własnego ubarwienia.WIGILIA CZWARTA.

Melancholia studenta Anzelmusa. — Szmaragdowe zwierciadło. — Jak archiwariusz Lindhorst odleciał jako olbrzymi sęp, a student Anzelmus nie napotkał nikogo.

Zapytam chyba po prostu ciebie samego, łaskawy czytelniku, czyś nie miewał w swym życiu takich godzin, ba! takich dni i tygodni, w których wszystkie twoje codzienne sprawy wzbudzały w tobie męczący niesmak i nudę, i w których wszystko, co uważałeś za godne twych myśli, naraz okazywało się niedorzecznym i marnym? Sam nie wiedziałeś wtedy, co robić i dokąd się zwrócić; pierś napełniało ci jakieś głuche uczucie, że gdzieś kiedyś musi się spełnić takie marzenie, wobec którego wszelka rozkosz ziemska jest niczym, i którego twój duch, jak trwożliwe, surowo chowane dziecię, nie śmie nawet wypowiedzieć; a w tęsknocie owej za tym nieznanym, co niby sen pachnący wszędzie, gdzie tylko byłeś, dokądeś tylko szedł, otaczało cię przejrzystymi postaciami, rozpływającymi się pod bystrzejszym spojrzeniem, stawałeś się głuchy na wszystko, co cię otaczało. Mętnym wzrokiem patrzałeś wokoło, jak zakochany beznadziejnie, i całe to barwne ludzkie targowisko, co kotłowało się przed twymi oczyma, nie sprawiało ci ani bólu, ani radości, jakbyś już nie należał do tego świata.WIGILIA SZÓSTA.

Ogród archiwariusza Lindhorsta i niektóre drwiące ptaki. — Złoty garnek. — Angielska kursywa. — Podłe „kurze łapki”. — Książę-duch.

— A jednak i to być może — mówił do siebie student Anzelmus — że ta wyborna, mocna żołądkówka, którą wypiłem nieco łakomie u monsieur Conradiego, wywołała wszystkie te wariackie przywidzenia, które męczyły mnie przed bramą domu archiwariusza Lindhorsta. Dlatego też będę dzisiaj zupełnie trzeźwy i postaram się stawić czoło wszystkim przeciwnościom, które mogą mi stanąć na drodze.WIGILIA ÓSMA.

Biblioteka drzew palmowych. — Losy nieszczęśliwego Salamandry. — Jak czarne pióro pieściło się z burakiem, a registrator Heerbrand bardzo się upił.

Student Anzelmus spędził już wiele dni na pracy u archiwariusza Lindhorsta; owe godziny były dlań najszczęśliwszymi w życiu, bo zawsze opływały go słodkie dźwięki pokrzepiających słów Serpentyny, bo nawet nieraz ocierały się cicho o niego leciuchne jakieś tchnienia i przenikała go wtedy nigdy nie doświadczana błogość, która często wzrastała do najwyższej rozkoszy i zachwytu. Zapominał zupełnie o wszystkich nędzach i wszystkich drobnych troskach swojego ciężkiego życia i w nowym istnieniu, które się przed nim otwarło, jakby w olśniewającym blasku słońca, poznawał wszelkie cuda tego wyższego świata, które napełniały go dawniej zdumieniem a nawet zgrozą.WIGILIA DZIEWIĄTA.

Jak student Anzelmus cokolwiek przyszedł do rozumu. — Towarzystwo przy ponczu. — Jak student Anzelmus wziął konrektora Paulmanna za puchacza, a ten się bardzo o to rozzłościł. — Kleks i jego skutki.

Wszystkie te dziwy i cudowności, które codziennie otaczały studenta Anzelmusa, odsunęły go zupełnie od zwyczajnego życia. Nie widywał żadnego ze swoich przyjaciół i niecierpliwie wyczekiwał co rano godziny dwunastej, roztwierającej mu jego raj. A jednak, choć całą duszą lgnął do lubej Serpentyny i cudów czarodziejskiej krainy u archiwariusza Lindhorsta, musiał chwilami myśleć o Weronice, a nawet zdawało mu się czasem, że przychodzi ona do niego i wyznaje, zarumieniona, jak serdecznie go kocha i jak stara się wydrzeć go widziadłom, które go tylko dręczą i ośmieszają. Chwilami bywało tak, jakby waliła się nań nagle jakaś obca siła i parła go niepowstrzymanie ku zapomnianej Weronice, jak gdyby musiał iść za nią, gdzie by tylko zechciała, niby łańcuchami przykuty do tej dziewczyny.WIGILIA DZIESIĄTA.

Cierpienia studenta Anzelmusa w szklanej butelce. — Szczęśliwy żywot seminarzystów i praktykantów. — Bitwa w pokoju Lindhorsta. — Zwycięstwo Salamandra i oswobodzenie studenta Anzelmusa.

Z dużą słusznością mogę chyba wątpić, łaskawy czytelniku, czyś siedział kiedy zamknięty w szklanej butelce, chyba że jakiś żywy, przekorny sen obdarzył cię takim bajecznym wrażeniem. Jeżeli tak było, to bardzo gorąco odczujesz ciężki los biednego studenta Anzelmusa. Ale jeżeliś nie śnił nigdy o czymś podobnym, to niechże cię twoja bujna wyobraźnia zamknie na kilka chwil w krysztale dla przypodobania się mnie i Anzelmusowi.WIGILIA JEDENASTA.

Niepokój konrektora Paulmanna z powodu obłędu, co wybuchł w jego rodzinie. — Jak registrator Heerbrand został radcą dworu i przyszedł podczas najtęższego mrozu w trzewikach i jedwabnych pończochach. — Wyznania Weroniki. — Zaręczyny przy dymiącej wazie z zupą.

— Ależ powiedzże mi pan, najszanowniejszy registratorze, jakże nam wczoraj mógł ten przeklęty poncz tak uderzyć do głowy i popchnąć ku tylu przeróżnym allotriis?

Tak powiedział pan konrektor Paulmann, wchodząc następnego ranka do pokoju, co pełen był jeszcze potrzaskanych skorup i na którego środku pływała w ponczu nieszczęsna peruka, roztrzęsiona na poszczególne części składowe.

Skoro student Anzelmus wybiegł był za drzwi, pan konrektor i pan registrator Heerbrand zataczali się chwiejnie po całym pokoju, wrzeszcząc jak opętani i uderzając się nawzajem głowami, aż wreszcie Frania z wielkim trudem zaprowadziła nietrzeźwego tatę do łóżka, a registrator, zupełnie wyczerpany, osunął się na kanapę, którą Weronika opuściła uciekłszy do swojej sypialni.WIGILIA DWUNASTA.

Wieści o dobrach dziedzicznych, do których przeniósł się student Anzelmus, jako zięć archiwariusza Lindhorsta, i o jego tam życiu z Serpentyną. — Zakończenie.

Jakżem ja zaprawdę w głębi duszy odczuwał niebiańskie szczęście studenta Anzelmusa, co połączony najściślej z Serpentyną, przeniósł się teraz do owej tajemniczej, cudownej krainy, w której uznał swą ojczyznę, do której od tak dawna już tęskniła pierś jego, pełna dziwnych przeczuć! Lecz próżne były, miły czytelniku, wszelkie wysiłki, aby ci choć ogólnikowo nakreślić słowami obraz wszystkich tych wspaniałości, jakie otaczają Anzelmusa.ERSTE VIGILIE.

Die Unglücksfälle des Studenten Anselmus. Des Konrektors Paulmann Sanitätsknaster und die goldgrünen Schlangen.

Am Himmelfahrtstage, Nachmittags um drei Uhr rannte ein junger Mensch in Dresden durchs schwarze Tor und geradezu in einen Korb mit Äpfeln und Kuchen hinein, die ein altes häßliches Weib feilbot, so daß Alles, was der Quetschung glücklich entgangen, hinausgeschleudert wurde, und die Straßenjungen sich lustig in die Beute teilten, die ihnen der hastige Herr zugeworfen. Auf das Zetergeschrei, das die Alte erhob, verließen die Gevatterinnen ihre Kuchen — und Branntweintische, umringten den jungen Menschen und schimpften mit pöbelhaftem Ungestüm auf ihn hinein, so daß er, vor Ärger und Scham verstummend, nur seinen kleinen nicht eben besonders gefüllten Geldbeutel hinhielt, den die Alte begierig ergriff und schnell einsteckte. Nun öffnete sich der festgeschlossene Kreis, aber indem der junge Mensch hinausschoß, rief ihm die Alte nach: Ja, renne — renne nur zu, Satanskind — ins Kristall bald Dein Fall — ins Kristall! — Die gellende, krächzende Stimme des Weibes hatte etwas Entsetzliches, so daß die Spaziergänger verwundert still standen, und das Lachen, das sich erst verbreitet, mit einem Mal verstummte. — Der Student Anselmus (niemand anders war der junge Mensch) fühlte sich, unerachtet er des Weibes sonderbare Worte durchaus nicht verstand, von einem unwillkürlichen Grausen ergriffen, und er beflügelte noch mehr seine Schritte, um sich den auf ihn gerichteten Blicken der neugierigen Menge zu entziehen. Wie er sich nun durch das Gewühl geputzter Menschen durcharbeitete, hörte er überall murmeln: »Der arme junge Mann — ei! über das verdammte Weib!« — Auf ganz sonderbare Weise hatten die geheimnisvollen Worte der Alten dem lächerlichen Abenteuer eine gewisse tragische Wendung gegeben, so daß man dem vorhin ganz Unbemerkten jetzt teilnehmend nachsah. Die Frauenzimmer verziehen dem wohlgebildeten Gesichte, dessen Ausdruck die Glut des innern Grimms noch erhöhte, so wie dem kräftigen Wuchse des Jünglings alles Ungeschick, so wie den ganz außer dem Gebiete aller Mode liegenden Anzug. Sein hechtgrauer Frack war nämlich so zugeschnitten, als habe der Schneider, der ihn gearbeitet, die moderne Form nur vom Hörensagen gekannt, und das schwarzatlasne wohlgeschonte Unterkleid gab dem Ganzen einen gewissen magistermäßigen Stil, dem sich nun wieder Gang und Stellung durchaus nicht fügen wollte. — Als der Student schon beinahe das Ende der Allee erreicht, die nach dem Linkschen Bade führt, wollte ihm beinahe der Atem ausgehen. Er war genötigt langsamer zu wandeln; aber kaum wagte er den Blick in die Höhe zu richten, denn noch immer sah er die Äpfel und Kuchen um sich tanzen, und jeder freundliche Blick dieses oder jenes Mädchens war ihm nur der Reflex des schadenfrohen Gelächters am schwarzen Tor. So war er bis an den Eingang des Linkschen Bades gekommen; eine Reihe festlich gekleideter Menschen nach der andern zog herein. Musik von Blasinstrumenten ertönte von innen, und immer lauter und lauter wurde das Gewühl der lustigen Gäste. Die Tränen wären dem armen Studenten Anselmus beinahe in die Augen getreten; denn auch er hatte, da der Himmelfahrtstag immer ein besonderes Familienfest für ihn gewesen, an der Glückseligkeit des Linkschen Paradieses teilnehmen, ja er hatte es bis zu einer halben Portion Kaffee mit Rum und einer Bouteille Doppelbier treiben wollen, und um so recht schlampampen zu können, mehr Geld eingesteckt, als eigentlich erlaubt und tunlich war. Und nun hatte ihn der fatale Tritt in den Äpfelkorb um alles gebracht, was er bei sich getragen. An Kaffee, an Doppelbier, an Musik, an den Anblick der geputzten Mädchen — kurz — an alle geträumten Genüsse war nicht zu denken; er schlich langsam vorbei und schlug endlich den Weg an der Elbe ein, der gerade ganz einsam war. Unter einem Holunderbaume, der aus der Mauer hervorgesprossen, fand er ein freundliches Rasenplätzchen; da setzte er sich hin und stopfte eine Pfeife von dem Sanitätsknaster, den ihm sein Freund, der Konrektor Paulmann, geschenkt. — Dicht vor ihm plätscherten und rauschten die goldgelben Wellen des schönen Elbstroms; hinter demselben streckte das herrliche Dresden kühn und stolz seine lichten Türme empor in den duftigen Himmelsgrund, der sich hinabsenkte auf die blumigen Wiesen und frisch grünenden Wälder, und aus tiefer Dämmerung gaben die zackichten Gebirge Kunde vom fernen Böhmerland. Aber finster vor sich hinblickend blies der Student Anselmus die Dampfwolken in die Luft, und sein Unmut wurde endlich laut, indem er sprach: »Wahr ist es doch, ich bin zu allem möglichen Kreuz und Elend geboren! — Daß ich niemals Bohnenkönig geworden, daß ich im Paar oder Unpaar immer falsch geraten, daß mein Butterbrot immer auf die fette Seite gefallen, von allem diesen Jammer will ich gar nicht reden: aber ist es nicht ein schreckliches Verhängnis, daß ich, als ich denn doch nun dem Satan zum Trotz Student geworden war, ein Kümmeltürke sein und bleiben mußte? — Ziehe ich wohl je einen neuen Rock an, ohne gleich das erstemal einen Talgfleck hineinzubringen, oder mir an einem übeleingeschlagenen Nagel ein verwünschtes Loch hineinzureißen? Grüße ich wohl je einen Herrn Hofrat oder eine Dame, ohne den Hut weit von mir zu schleudern, oder gar auf dem glatten Boden auszugleiten und schändlich umzustülpen? Hatte ich nicht schon in Halle jeden Markttag eine bestimmte Ausgabe von drei bis vier Groschen für zertretene Töpfe, weil mir der Teufel in den Kopf setzt, meinen Gang geradeaus zu nehmen, wie die Laminge? Bin ich denn ein einziges Mal ins Kollegium, oder wo man mich sonst hinbeschieden, zu rechter Zeit gekommen? Was half es, daß ich eine halbe Stunde vorher ausging und mich vor die Tür hinstellte, den Drücker in der Hand? denn so wie ich mit dem Glockenschlage aufdrücken wollte, goß mir der Satan ein Waschbecken über den Kopf, oder ließ mich mit einem Heraustretenden zusammenrennen, daß ich in tausend Händel verwickelt wurde und darüber Alles versäumte. — Ach! ach! wo seid ihr hin, ihr seligen Träume künftigen Glücks, wie ich stolz wähnte, ich könne es wohl hier noch bis zum geheimen Sekretär bringen! Aber hat mir mein Unstern nicht die besten Gönner verfeindet? — Ich weiß, daß der geheime Rat, an den ich empfohlen bin, verschnittenes Haar nicht leiden mag; mit Mühe befestigt der Friseur einen kleinen Zopf an meinem Hinterhaupt, aber bei der ersten Verbeugung springt die unglückselige Schnur, und ein munterer Mops, der mich umschnüffelt, apportiert im Jubel das Zöpfchen dem geheimen Rate. Ich springe erschrocken nach und stürze über den Tisch, an dem er frühstückend gearbeitet hat, so daß Tassen, Teller, Tintenfaß, Sandbüchse klirrend herabstürzen, und der Strom von Schokolade und Tinte sich über die eben geschriebene Relation ergießt. Herr, sind Sie des Teufels? brüllt der erzürnte geheime Rat und schiebt mich zur Tür hinaus. — Was hilft es, daß mir der Konrektor Paulmann Hoffnung zu einem Schreiberdienste gemacht hat? Wird es denn mein Unstern zulassen, der mich überall verfolgt? — Nur noch heute! — Ich wollte den lieben Himmelfahrtstag recht in der Gemütlichkeit feiern, ich wollte ordentlich was daraufgehen lassen. Ich hätte eben so gut wie jeder andre Gast in Linkes Bade stolz rufen können: Marqueur — eine Flasche Doppelbier — aber vom besten bitte ich! — Ich hätte bis spät Abends sitzen können, und noch dazu ganz nahe bei dieser oder jener Gesellschaft herrlich geputzter schöner Mädchen. Ich weiß es schon, der Mut wäre mir gekommen, ich wäre ein ganz anderer Mensch geworden; ja, ich hätte es so weit gebracht, daß wenn diese oder jene gefragt: wie spät mag es wohl jetzt sein? oder: was ist denn das, was sie spielen? da wäre ich mit leichtem Anstande aufgesprungen, ohne mein Glas umzuwerfen, oder über die Bank zu stolpern; mich in gebeugter Stellung anderthalb Schritte vorwärts bewegend, hätte ich gesagt: Erlauben Sie, Mademoiselle, Ihnen zu dienen, es ist die Ouvertüre aus dem Donauweibchen, oder: es wird gleich sechs Uhr schlagen. — Hätte mir das ein Mensch in der Welt übel deuten können? — Nein! sage ich, die Mädchen hätten sich so schalkhaft lächelnd angesehen, wie es wohl zu geschehen pflegt, wenn ich mich ermutige zu zeigen, daß ich mich auch wohl auf den leichten Weltton verstehe und mit Damen umzugehen weiß. Aber da führt mich der Satan in den verwünschten Äpfelkorb, und nun muß ich in der Einsamkeit meinen Sanitätsknaster — « Hier wurde der Student Anselmus in seinem Selbstgespräche durch ein sonderbares Rieseln und Rascheln unterbrochen, das sich dicht neben ihm im Grase erhob, bald aber in die Zweige und Blätter des Holunderbaumes hinaufglitt, der sich über seinem Haupte wölbte. Bald war es, als schüttle der Abendwind die Blätter, bald als kosten Vöglein in den Zweigen, die kleinen Fittiche im mutwilligen Hin- und Herflattern rührend. Da fing es an zu flüstern und zu lispeln, und es war als ertönten die Blüten wie aufgehangene Kristallglöckchen. Anselmus horchte und horchte. Da wurde, er wußte selbst nicht wie, das Gelispel und Geflüster und Geklingel zu leisen halbverwehten Worten:

Zwischen durch — zwischen ein — zwischen Zweigen, zwischen schwellenden Blüten, schwingen, schlängeln, schlingen wir uns — Schwesterlein — Schwesterlein, schwinge dich im Schimmer — schnell, schnell herauf — herab — Abendsonne schießt Strahlen, zischelt der Abendwind — raschelt der Abendwind — raschelt der Tau — Blüten singen — rühren wie Zünglein, singen wir mit Blüten und Zweigen — Sterne bald glänzen — müssen herab — zwischen durch, zwischen ein schlängeln, schlingen, schwingen wir uns Schwesterlein. —

So ging es fort im Sinne verwirrender Rede. Der Student Anselmus dachte: das ist denn doch nur der Abendwind, der heute mit ordentlich verständlichen Worten flüstert. — Aber in dem Augenblick ertönte es über seinem Haupte wie ein Dreiklang heller Kristallglocken; er schaute hinauf und erblickte drei in grünem Gold erglänzende Schlänglein, die sich um die Zweige gewickelt hatten und die Köpfchen der Abendsonne entgegenstreckten. Da flüsterte und lispelte es von neuem in jenen Worten, und die Schlänglein schlüpften und kosten auf und nieder durch die Blätter und Zweige; und wie sie sich so schnell rührten, da war es als streue der Holunderbusch tausend funkelnde Smaragde durch seine dunklen Blätter. Das ist die Abendsonne, die so in dem Holunderbusch spielt, dachte der Student Anselmus: aber da ertönten die Glocken wieder und Anselmus sah, wie eine Schlange ihr Köpfchen nach ihm herabstreckte. Durch alle Glieder fuhr es ihm wie ein elektrischer Schlag, er erbebte im Innersten — er starrte hinauf, und ein Paar herrliche dunkelblaue Augen blickten ihn an mit unaussprechlicher Sehnsucht, so daß ein nie gekanntes Gefühl der höchsten Seligkeit und des tiefsten Schmerzes seine Brust zersprengen wollte. Und wie er voll heißen Verlangens immer in die holdseligen Augen schaute, da ertönten stärker in lieblichen Akkorden die Kristallglocken, und die funkelnden Smaragde fielen auf ihn herab und umspannen ihn, in tausend Flämmchen um ihn herflackernd und spielend mit schimmernden Goldfaden. Der Holunderbusch rührte sich und sprach: »Du lagst in meinem Schatten, mein Duft umfloß Dich, aber Du verstandest mich nicht: der Duft ist meine Sprache, wenn ihn die Liebe entzündet.« Der Abendwind strich vorüber und sprach: »Ich umspielte Deine Schläfe, aber Du verstandest mich nicht: der Hauch ist meine Sprache, wenn ihn die Liebe entzündet.« Die Sonnenstrahlen brachen durch das Gewölk und der Schein brannte wie in Worten: »Ich umgoß Dich mit glühendem Gold, aber Du verstandest mich nicht: Glut ist meine Sprache, wenn sie die Liebe entzündet.«

Und immer inniger und inniger versunken in den Blick des herrlichen Augenpaars, wurde heißer die Sehnsucht, glühender das Verlangen. Da regte und bewegte sich alles, wie zum frohen Leben erwacht. Blumen und Blüten dufteten um ihn her, und ihr Duft war wie herrlicher Gesang von tausend Flötenstimmen; und was sie gesungen, trugen im Widerhall die goldenen vorüberfliehenden Abendwolken in ferne Lande. Aber als der letzte Strahl der Sonne schnell hinter den Bergen verschwand und nun die Dämmerung ihren Flor über die Gegend warf, da rief, wie aus weiter Ferne, eine rauhe tiefe Stimme:

Hei, hei! was ist das für ein Gemunkel und Geflüster da drüben? — Hei, hei! wer sucht mir doch den Strahl hinter den Bergen! genug gesonnt, genug gesungen. — Hei, hei! durch Busch und Gras — durch Gras und Strom! — Hei, — hei — Her u — u — u nter — Her u — u — u nter!

So verschwand die Stimme wie im Murmeln eines fernen Donners, aber die Kristallglocken zerbrachen im schneidenden Mißton. Alles war verstummt, und Anselmus sah, wie die drei Schlangen schimmernd und blinkend durch das Gras nach dem Strome schlüpften; rischelnd und raschelnd stürzten sie sich in die Elbe, und über den Wogen, wo sie verschwunden, knisterte ein grünes Feuer empor, das in schiefer Richtung nach der Stadt zu leuchtend verdampfte.ZWEITE VIGILIE.

Wie der Student Anselmus für betrunken und wahnwitzig gehalten wurde. — Die Fahrt über die Elbe. — Die Bravourarie des Kapellmeisters Graun. Conradis Magen-Likör und das bronzierte Äpfelweib.

»Der Herr ist wohl nicht recht bei Troste«, sagte eine ehrbare Bürgersfrau, die vom Spaziergange mit der Familie heimkehrend, still stand und mit übereinandergeschlagenen Armen dem tollen Treiben des Studenten Anselmus zusah. Der hatte nämlich den Stamm des Holunderbaumes umfaßt und rief unaufhörlich in die Zweige und Blätter hinein: »O nur noch einmal blinket und leuchtet, ihr lieblichen goldnen Schlänglein, nur noch einmal laßt eure Glockenstimmchen hören! Nur noch einmal blicket mich an, ihr holdseligen blauen Augen, nur noch einmal, ich muß ja sonst vergehen in Schmerz und heißer Sehnsucht!«DRITTE VIGILIE.

Nachrichten von der Familie des Archivarius Lindhorst. Veronikas blaue Augen. Der Registrator Heerbrand.

Der Geist schaute auf das Wasser, da bewegte es sich und brauste in schäumenden Wogen und stürzte sich donnernd in die Abgründe, die ihre schwarzen Rachen aufsperrten, es gierig zu verschlingen. Wie triumphierende Sieger hoben die Granitfelsen ihre zackicht gekrönten Häupter empor, das Tal schützend, bis es die Sonne in ihren mütterlichen Schoß nahm und es umfassend mit ihren Strahlen wie mit glühenden Armen pflegte und wärmte.VIERTE VIGILIE.

Melancholie des Studenten Anselmus. — Der smaragdene Spiegel. — Wie Archivarius Lindhorst als Stoßgeier davonflog und der Student Anselmus niemandem begegnete.

Wohl darf ich geradezu Dich selbst, günstiger Leser, fragen, ob Du in Deinem Leben nicht Stunden, ja Tage und Wochen hattest, in denen Dir all' Dein gewöhnliches Tun und Treiben ein recht quälendes Mißbehagen erregte, und in denen Dir, alles was Dir sonst recht wichtig und wert in Sinn und Gedanken zu tragen vorkam, nun läppisch und nichtswürdig erschien.SECHSTE VIGILIE.

Der Garten des Archivarius Lindhorst nebst einigen Spottvögeln. — Der goldene Topf. — Die englische Kursivschrift. — Schnöde Hahnenfüße. — Der Geisterfürst.

Es kann aber auch sein, sprach der Student Anselmus zu sich selbst, daß der superfeine starke Magenlikör, den ich bei dem Monsieur Conradi etwas begierig genossen, alle die tollen Phantasmata geschaffen, die mich vor der Haustür des Archivarius Lindhorst ängsteten. Deshalb bleibe ich heute ganz nüchtern und will nun wohl allem weitern Ungemach, das mir begegnen könnte, Trotz bieten. — Sowie damals, als er sich zum ersten Besuch bei dem Archivarius Lindhorst rüstete, steckte er seine Federzeichnungen und kalligraphischen Kunstwerke, seine Tuschstangen, seine wohlgespitzten Rabenfedern ein, und schon wollte er zur Tür hinausschreiten, als ihm das Fläschchen mit dem gelben Likör in die Augen fiel, das er von dem Archivarius Lindhorst erhalten. Da gingen ihm wieder all' die seltsamen Abenteuer, welche er erlebt, mit glühenden Farben durch den Sinn, und ein namenloses Gefühl von Wonne und Schmerz durchschnitt seine Brust.SIEBENTE VIGILIE.

Wie der Konrektor Paulmann die Pfeife ausklopfte und zu Bett ging. — Rembrandt und Höllen-Breughel. — Der Zauberspiegel und des Doktors Eckstein Rezept gegen eine unbekannte Krankheit.

Endlich klopfte der Konrektor Paulmann die Pfeife aus, sprechend: Nun ist es doch wohl Zeit, sich zur Ruhe zu begeben. — »Ja wohl,« erwiderte die durch des Vaters längeres Aufbleiben beängstete Veronika, »denn es schlug längst zehn Uhr.« Kaum war nun der Konrektor in sein Studier- und Schlafzimmer gegangen, kaum hatten Fränzchens schwerere Atemzüge kundgetan, daß sie wirklich fest eingeschlafen, als Veronika, die sich zum Schein auch ins Bett gelegt, leise, leise wieder aufstand, sich anzog, den Mantel umwarf und zum Hause hinausschlüpfte.ACHTE VIGILIE.

Die Bibliothek der Palmbäume. — Schicksale eines unglücklichen Salamanders. — Wie die schwarze Feder eine Runkelrübe liebkoste und der Registrator Heerbrand sich sehr betrank.

Der Student Anselmus hatte nun schon mehrere Tage bei dem Archivarius Lindhorst gearbeitet; diese Arbeitsstunden waren für ihn die glücklichsten seines Lebens, denn immer von lieblichen Klängen von Serpentina's tröstenden Worten umflossen, ja oft von einem vorübergleitenden Hauche leise berührt, durchströmte ihn eine nie gefühlte Behaglichkeit, die oft bis zur höchsten Wonne stieg. Jede Not, jede kleinliche Sorge seiner dürftigen Existenz war ihm aus Sinn und Gedanken entschwunden, und in dem neuen Leben, das ihm wie im hellen Sonnenglanze aufgegangen, begriff er alle Wunder einer höheren Welt, die ihn sonst mit Staunen, ja mit Grausen erfüllt hatten.NEUNTE VIGILIE.

Wie der Student Anselmus zu einiger Vernunft gelangte. — Die Punschgesellschaft. — Wie der Student Anselmus den Konrektor Paulmann für einen Schuhu hielt und dieser darob sehr erzürnte. — Der Tintenklecks und seine Folgen.

Alles das Seltsame und Wundervolle, welches dem Studenten Anselmus täglich begegnet war, hatte ihn ganz dem gewöhnlichen Leben entrückt. Er sah keinen seiner Freunde mehr und harrte jeden Morgen mit Ungeduld auf die zwölfte Stunde, die ihm sein Paradies aufschloß. Und doch, indem sein ganzes Gemüt der holden Serpentina und den Wundern des Feenreiches bei dem Archivarius Lindhorst zugewandt war, mußte er zuweilen unwillkürlich an Veronika denken, ja manchmal schien es ihm als träte sie zu ihm hin und gestehe errötend, wie herzlich sie ihn liebe und wie sie danach trachte, ihn den Phantomen, von denen er nur geneckt und verhöhnt werde, zu entreißen.ZEHNTE VIGILIE.

Die Leiden des Studenten Anselmus in der gläsernen Flasche. — Glückliches Leben der Kreuzschüler und Praktikanten. — Die Schlacht im Bibliothekzimmer des Archivarius Lindhorst. — Sieg des Salamanders und Befreiung des Studenten Anselmus.

Mit Recht darf ich zweifeln, daß Du, günstiger Leser, jemals in einer gläsernen Flasche verschlossen gewesen sein solltest, es sei denn, daß ein lebendiger neckhafter Traum Dich einmal mit solchem feeischen Unwesen befangen. War das der Fall, so wirst Du das Elend des armen Studenten Anselmus recht lebhaft fühlen. Hast Du aber auch dergleichen nie geträumt, so schließt Dich Deine rege Phantasie mir und dem Anselmus zu Gefallen wohl auf einige Augenblicke in das Kristall ein. — Du bist von blendendem Glanze dicht umflossen, alle Gegenstände ringsumher erscheinen Dir von strahlenden Regenbogenfarben erleuchtet und umgeben — alles zittert und wankt und dröhnt im Schimmer — Du schwimmst regungs- und bewegungslos wie in einem festgefrornen Äther, der Dich einpreßt, sodaß der Geist vergebens dem toten Körper gebietet.ELFTE VIGILIE.

Des Konrektors Paulmann Unwille über die in seiner Familie ausgebrochene Tollheit. — Wie der Registrator Heerbrand Hofrat worden und im stärksten Froste in Schuhen und seidenen Strümpfen einherging. — Veronika's Geständnisse. — Verlobung bei der dampfenden Suppenschüssel.

Aber sagen Sie mir nur, wertester Registrator, wie uns gestern der vermaledeite Punsch so in den Kopf steigen und zu allerlei Allotriis treiben konnte?« — Dies sprach der Konrektor Paulmann, indem er am andern Morgen in das Zimmer trat, das noch voll zerbrochener Scherben lag und in dessen Mitte die unglückliche Perücke in ihre ursprünglichen Bestandteile aufgelöst im Punsche umherschwamm.ZWÖLFTE VIGILIE.

Nachricht von dem Rittergut, das der Anselmus als des Archivarius Lindhorst Schwiegersohn bezogen, und wie er dort mit Serpentina lebt. — Beschluß.

Wie fühlte ich recht in der Tiefe des Gemüts die hohe Seligkeit des Studenten Anselmus, der mit der holden Serpentina innigst verbunden, nun nach dem geheimnisvollen wunderbaren Reiche gezogen war, das er für die Heimat erkannte, nach der sich seine von seltsamen Ahnungen erfüllte Brust schon so lange gesehnt! Aber vergebens blieb alles Streben, Dir, günstiger Leser, all' die Herrlichkeiten, von denen der Anselmus umgeben, auch nur einigermaßen in Worten anzudeuten.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: