Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwłokopolscy. Władcy nocy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zwłokopolscy. Władcy nocy - ebook

Druga część przygód Ferdynanda Kovalskiego zwanego Szkodnikiem i jego zwariowanej rodzinki. Przypadek sprawia, że Szkodnik może spełnić jedno z największych chłopięcych marzeń – zostać bohaterem. W jego ręce trafia niezwykły tablet. Urządzenie wyświetla informacje o wydarzeniach, które… dopiero mają nastąpić. Dzięki temu chłopak ma szansę zmienić ich bieg i zapobiec wielu nieszczęściom. Pomaga mu w tym najlepszy przyjaciel Gucio. Niestety, nie każda akcja chłopców się powiedzie. Wrogowie (Władcy nocy), którzy od dawna obserwowali poczynania rodziny Kovalskich, przejmują jej tajne Laboratorium Czasu. Kovalscy muszą odzyskać swoją siedzibę.

 

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-187-9
Rozmiar pliku: 886 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wrocław. Pierwszy dzień wakacji

Jesz­cze po­przed­nie­go dnia Szkod­nik był go­tów za­mer­dać jak pies z ra­do­ści, gdyż oto za­czy­na­ły się wa­ka­cje! W do­dat­ku wcze­śniej­sze czerw­co­we dni były zwy­czaj­nie brzyd­kie, desz­czo­we i mgli­ste, a nie­spo­dzie­wa­na zmia­na fron­tów at­mos­fe­rycz­nych spra­wi­ła, że na naj­bliż­sze dni i ty­go­dnie wszy­scy syn­op­ty­cy – i ci z ra­dia, i z te­le­wi­zji, i z in­ter­ne­tu – za­po­wia­da­li cie­pło i dużo słoń­ca. Co praw­da, bab­cia Bą­bla, pani Ha­lin­ka, za­wsze mó­wi­ła, że je­śli w te­le­wi­zji sły­szy, że ma być po­god­nie, to za­zwy­czaj za­bie­ra ze sobą pa­ra­sol. Te­raz jed­nak są te wszyst­kie sa­te­li­ty, ba­lo­ny, sta­cje po­go­do­we… Może tym ra­zem spe­ce od po­go­dy nie da­dzą pla­my?

Wszyst­ko więc po­win­no być w po­rząd­ku, ale nie­ste­ty nie było.

Szkod­nik miał pro­blem.

Sie­dział przy swo­im biur­ku i roz­pacz­li­wie wpa­try­wał się w ta­blet le­żą­cy przed nim na bla­cie. Do­tknął go lek­ko, za­wa­hał się i cof­nął dłoń, po czym cięż­ko wes­tchnął. Miał po­tęż­ny dy­le­mat. Wes­tchnął raz jesz­cze i się­gnął w koń­cu po spo­czy­wa­ją­cy obok te­le­fon. Mu­siał, po pro­stu mu­siał z kimś o tym po­ga­dać! Jego dziew­czy­na Ka­mi­la była da­le­ko, bo aż w Ku­do­wie, a poza tym nie zo­sta­ła wta­jem­ni­czo­na w dziw­ne wy­da­rze­nia, któ­re sta­ły się jego udzia­łem ja­kiś czas temu. Tym ra­zem bo­wiem osła­wio­na szko­dli­wość Fer­dy­nan­da, piesz­czo­tli­wie zwa­ne­go przez bliż­szych i dal­szych zna­jo­mych Szkod­ni­kiem, prze­szła chy­ba wszel­kie gra­ni­ce i osta­tecz­nie udo­wod­ni­ła, że nada­ne mu prze­zwi­sko jest jak naj­bar­dziej słusz­ne…

W tej chwi­li drzwi się uchy­li­ły i do po­ko­ju zaj­rza­ła mama. Są­dząc po jej wy­glą­dzie, była po wi­zy­cie u fry­zje­ra, ale Szkod­nik przy­zwy­cza­jo­ny był już do jej eks­tre­mal­nych prze­mian. Może, gdy pew­ne­go dnia wpad­nie na po­mysł zgo­le­nia gło­wy na łyso, to on ja­koś na to za­re­agu­je… Wes­tchnął cięż­ko na jej wi­dok i za­wa­hał się, roz­my­śla­jąc nad tym, jak by tu ją szyb­ko spła­wić.

– Co tam, Szkod­nicz­ku? – za­gad­nę­ła. – Na­my­śli­łeś się już?

Jej wzrok padł na ta­blet, a po­tem prze­su­nął się na za­sę­pio­ną twarz syna.

– Czym się… – za­czę­ła, ale nie zdo­ła­ła do­koń­czyć.

– Mamo, co dziś na obiad?! – do­biegł z głę­bi domu wrzask Piotr­ka, Szkod­ni­ko­we­go bra­ta. Pani Wie­sła­wa prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Spy­taj pani Kry­si! – od­krzyk­nę­ła.

– Pani Anie­li – sko­ry­go­wał od­ru­cho­wo Szkod­nik. Pani Kry­sia, po­przed­nia go­spo­sia, zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy u nich za­le­d­wie dwa dni temu. Do imie­nia no­wej go­spo­si trze­ba się było przy­zwy­cza­ić.

– Spy­taj pani Anie­li! – krzyk­nę­ła mama raz jesz­cze, po­trzą­sa­jąc gło­wą. – Po­win­nam już pa­mię­tać jej imię. A jak na ra­zie wiem tyl­ko tyle, że dziś pie­cze cia­sto droż­dżo­we…

Zza jej ple­ców jak na za­wo­ła­nie wy­chy­li­ła się uta­pi­ro­wa­na gło­wa pani Anie­li.

– Mam na­dzie­ję, że nie na­ro­bi­li so­bie pań­stwo sma­ku na to cia­sto? – spy­ta­ła ba­sem, na co Szkod­nik drgnął ner­wo­wo. Głę­bo­ki głos go­spo­si z nie­wia­do­mych po­wo­dów przy­pra­wiał go o nie­po­kój. Jak­by jesz­cze mało miał ner­wów i nie­po­ko­ju…

– Coś się sta­ło? – Zdzi­wio­na mama od­wró­ci­ła się.

– Droż­dżo­we­go cia­sta nie bę­dzie – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła po­sęp­nie go­spo­sia, ocie­ra­jąc dło­nie o far­tuch. – Pani ku­pi­ła chy­ba ja­kieś smut­ne droż­dże, nic nie uro­sło. Wszyst­ko do wy­rzu­ce­nia. A na obiad bę­dzie pie­czeń w so­sie bro­ku­ło­wym i mło­de ziem­niacz­ki.

– Pani to po­wie Piotr­ko­wi – wes­tchnę­ła pani Wie­sła­wa, go­dząc się bez opo­rów z de­pre­sją i praw­do­po­dob­nym sa­mo­bój­stwem droż­dży w swo­jej kuch­ni.

– A, Pio­trek! – oży­wi­ła się pani Anie­la. – Zaj­rza­łam do jego po­ko­ju, wszyst­kie kwiat­ki uschnię­te na amen. Nie pod­le­wał ich, opraw­ca flo­ry­stycz­ny. Naj­le­piej bę­dzie, jak przy­nio­sę z domu nowe sa­dzon­ki…

Wresz­cie wy­da­ła z sie­bie ba­so­wy po­mruk i znik­nę­ła, zaś mama po­now­nie skie­ro­wa­ła uwa­gę na swo­je­go młod­sze­go syna.

– Czymś się przej­mu­jesz? – spy­ta­ła z lek­kim zdu­mie­niem, gdyż sło­necz­ny wi­dok za oknem ja­skra­wo kon­tra­sto­wał z dziw­nie po­nu­rą miną jej za­zwy­czaj po­god­ne­go dziec­ka. Cho­ciaż ten wiek do­ra­sta­nia bywa dziw­ny…

Szkod­nik ma­rzył, by zo­sta­wio­no go w spo­ko­ju jak naj­szyb­ciej, lecz mu­siał ro­bić do­brą minę do złej gry. Tego tyl­ko bra­ko­wa­ło, aby jesz­cze ro­dzi­na za­czę­ła coś po­dej­rze­wać! Po­spiesz­nie więc przy­wo­łał na twarz coś, co w za­mie­rze­niu mia­ło sta­no­wić lek­ki i bez­tro­ski uśmiech, ale na ten wi­dok mamę aż za­tka­ło.

– Coś cię boli? – za­py­ta­ła prze­ra­żo­na, pod­cho­dząc do nie­go i kła­dąc mu dłoń na czo­le. – Aż ci twarz wy­krzy­wi­ło! Ale go­rącz­ki nie masz.

– Nic mi nie jest! – jęk­nął Szkod­nik, po­sta­na­wia­jąc na wszel­ki wy­pa­dek już nig­dy się nie uśmie­chać. – Wszyst­ko w po­rząd­ku, sło­wo!

Wzrok mamy padł na biur­ko.

– A jak tam nowy ta­blet? – spy­ta­ła z za­cie­ka­wie­niem, uspo­ko­jo­na w kwe­stii zdro­wia po­tom­stwa. – Dzia­ła? Cze­mu nie jest włą­czo­ny? Tak ci na nim za­le­ża­ło!

Ta­blet był pre­zen­tem z oka­zji za­koń­cze­nia roku szkol­ne­go. Oce­ny, ja­kie zdo­był w tym roku – szcze­gól­nie z przed­mio­tów ści­słych – zdu­mia­ły całe oto­cze­nie. Gdy­by tyl­ko to oto­cze­nie wie­dzia­ło, kto udzie­lał Szkod­ni­ko­wi ko­re­pe­ty­cji! Tak czy in­a­czej, pre­zent był za­słu­żo­ny; Szkod­nik o ta­ble­cie ma­rzył od da­wien daw­na, zaś ze swo­je­go kie­szon­ko­we­go mu­siał­by od­kła­dać na za­kup ład­nych parę lat. Nie za­mie­rzał się bo­wiem za­do­wo­lić byle czym.

– Nie do­ty­kaj!!! – wrza­snął od­ru­cho­wo, wi­dząc, że dłoń mamy nie­bez­piecz­nie zbli­ża się do przed­mio­tu sta­no­wią­ce­go głów­ny po­wód jego dzi­siej­sze­go na­stro­ju. – To zna­czy… prze­pra­szam, nie ru­szaj. Bo on te­raz, yyy… on się ak­tu­ali­zu­je. Ro­bię upda­te dri­ve­rów, ro­zu­miesz.

Ostat­nie sło­wa, do­sko­na­le zro­zu­mia­łe dla więk­szo­ści na­sto­lat­ków, pa­nią Wie­sła­wę przy­pra­wi­ły o lek­kie zmie­sza­nie, na co Szkod­nik zresz­tą li­czył. Po­spiesz­nie cof­nę­ła dłoń.

– Up… no tak, ja­sne – rze­kła nie­pew­nie. – To jak już skoń­czysz, zej­dziesz na dół? Po­roz­ma­wia­my o wa­ka­cjach. A te­raz nie będę ci już prze­szka­dza­ła… – Po czym wy­szła, zo­sta­wia­jąc za sobą ulot­ny za­pach per­fum Cha­nel nr 19.

Roz­dy­go­ta­ny Szkod­nik ode­tchnął głę­bo­ko i przy­mknął na mo­ment oczy. Na­stęp­nie się­gnął po te­le­fon i na wszel­ki wy­pa­dek za­mknął od środ­ka drzwi do po­ko­ju.

Po kil­ku sy­gna­łach usły­szał z ulgą zna­jo­my głos.

– Gu­ciu…! – nie­mal jęk­nął z ra­do­ści. – Słu­chaj, bo na­ro­bi­łem cze­goś ta­kie­go, że szko­da ga­dać.

– Sko­ro szko­da ga­dać, to po co do mnie dzwo­nisz? – zdu­miał się Gu­cio, jak zwy­kle wy­ka­zu­jąc swo­je słyn­ne po­czu­cie hu­mo­ru. – Mamy o tym po­mil­czeć, jak ro­zu­miem?

Gu­cio, mimo że parę lat star­szy od Szkod­ni­ka, był jego naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, ta­kim od ser­ca. Naj­waż­niej­sze w nim było to, iż nig­dy nie da­wał od­czuć, że jest star­szy; za­wsze trak­to­wał go jak rów­ne­go. I to Szkod­ni­ko­wi po­do­ba­ło się naj­bar­dziej. A przy tym był kimś, do kogo moż­na było mieć ab­so­lut­ne za­ufa­nie. Je­śli Szkod­nik zwie­rzy mu się ze wszyst­kie­go i po­pro­si o mil­cze­nie, to Gu­cio – choć­by go roz­pie­ra­ło – nie po­wie o tym ni­ko­mu. Na­wet swo­jej dziew­czy­nie Lut­ce!

– Mi­nu­ta ci­szy też się przy­da – od­parł zgryź­li­wie Szkod­nik, po­pra­wia­jąc słu­chaw­kę uwie­ra­ją­cą go w ucho. – To już na koń­cu, gdy sta­nie się naj­gor­sze. Ale może się nie sta­nie?

– Coś ty zno­wu na­ro­bił? – mruk­nął Gu­cio w za­my­śle­niu, a w tle dał się sły­szeć dziew­czę­cy głos: „Z kim roz­ma­wiasz?”.

– Lut­ka jest z tobą? – spy­tał Szkod­nik z lek­ką oba­wą, gdyż za­le­ża­ło mu na roz­mo­wie z przy­ja­cie­lem w czte­ry oczy. To zna­czy, w dwie pary uszu.

– Jest – przy­tak­nął Gu­cio. – Ze Szkod­ni­kiem roz­ma­wiam! Lut­ka, uwa­żaj, on wcho­dzi po fi­ran­ce… a do­pie­ro co był na sza­fie. Pil­nuj go!

– Gu­ciu – jęk­nął Szkod­nik. – Bła­gam cię, to jest waż­ne! Może… może się spo­tka­my?

– Mo­że­my – od­parł przy­ja­ciel po krót­kiej chwi­li na­my­słu. – Ale nie mogę wziąć Lut­ki, bo musi pil­no­wać Ksa­we­re­go.

Szkod­nik nie miał po­ję­cia, kim jest Ksa­we­ry, jed­nak w tej chwi­li mało go to ob­cho­dzi­ło. A w do­dat­ku na­wet nie mu­siał na­le­gać, by Gu­cio przy­szedł sam! Może aku­rat ten dzień przy­nie­sie roz­wią­za­nie drę­czą­ce­go go pro­ble­mu?

*

Bar Ka­nap­ka jak zwy­kle sta­nął na wy­so­ko­ści za­da­nia i wy­my­ślił taką cu­dow­nie sma­ko­wi­tą no­wość, że na­wet Szkod­nik – nie bar­dzo lu­bią­cy ga­stro­no­micz­ne no­win­ki – dał się sku­sić. Ka­nap­ka z żyt­niej ba­giet­ki z kar­bo­wa­ną sa­ła­tą, odro­bi­ną po­mi­do­ra i ogór­ka, pla­strem so­czy­stej szyn­ki oraz fran­cu­skim so­sem vi­na­igret­te (po pol­sku na­zy­wa­nym wi­ne­gret) oka­za­ła się czymś tak nie­wia­ry­god­nie pysz­nym, że po pierw­szym kę­sie za­mó­wił dru­gą.

– No więc? – spy­tał krót­ko Gu­cio opar­ty o ka­na­pę po dru­giej stro­nie sto­li­ka. – A w ogó­le cze­mu wy­bra­łeś miej­sce w sa­mym ką­cie? Tu jest ciem­no!

– Ale wszy­scy inni sie­dzą przy oknie albo na ta­ra­sie – od­parł Szkod­nik lo­gicz­nie. – I o to cho­dzi­ło. Słu­chaj, bo ja za­bra­łem coś… To zna­czy nie za­bra­łem, tyl­ko za­mie­ni­łem. Zu­peł­nie nie­chcą­cy. I wiem, że po­wi­nie­nem od­dać, z tym nie bę­dzie pro­ble­mu, bo na pew­no na mnie nie na­krzy­czą. Tyle że może się przy­dać, więc chciał­bym to za­trzy­mać na kil­ka dni. I mam dy­le­mat, no kur­czę! Nie wiem kom­plet­nie, co zro­bić. Po­móż!

Gu­cio za­marł w po­ło­wie ko­lej­ne­go kęsa już po pierw­szych sło­wach Szkod­ni­ka, a w mia­rę roz­krę­ca­nia się tej prze­mo­wy jego oczy ro­bi­ły się co­raz więk­sze.

– I tyl­ko tyle? – spy­tał nie­pew­nie, gdy młod­szy ko­le­ga w koń­cu za­milkł. – Nic nie ro­zu­miem. Co ta­kie­go za­bra­łeś? I komu?

Szkod­nik za­wa­hał się. Przy­gryzł usta, po­dra­pał się ner­wo­wo po uchu i spoj­rzał nie­pew­nie na Gu­cia.

– Ale ja w ta­kim ra­zie mu­siał­bym ci opo­wie­dzieć wszyst­ko od po­cząt­ku! – jęk­nął, gdyż znie­nac­ka do­tar­ła do nie­go ta oczy­wi­sta praw­da. Istot­nie: nikt, na­wet Gu­cio, nie był w sta­nie mu po­móc, je­śli nie bę­dzie wie­dział wszyst­kie­go.

– I to by­ło­by ta­kie złe? – zdzi­wił się Gu­cio, po­now­nie wgry­za­jąc się w ka­nap­kę i przy­trzy­mu­jąc zsu­wa­ją­cy się z niej ka­wa­łek ogór­ka. – Chy­ba że to ści­śle taj­ne. Nie mów tyl­ko, że zwi­ną­łeś ja­kiś pro­to­typ czap­ki nie­wid­ki z rzą­do­we­go la­bo­ra­to­rium…

Na­gle za­milkł, gdyż Szkod­nik przy­glą­dał mu się z nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– No, nie mów! – wy­krzyk­nął w koń­cu, nie ba­cząc, że na spodnie spa­da mu pla­ste­rek po­mi­do­ra. – Z rzą­do­we­go…?!

– Go­rzej. – Szkod­nik wes­tchnął i oparł gło­wę na dło­niach, wpa­tru­jąc się w blat sto­łu. – Tyl­ko pa­mię­taj, ni­ko­mu ani sło­wa!

Po czym za­czął opo­wieść. O nie­zwy­kłej ro­dzi­nie Ko­vval­skich, o Wro­gach, o VAL­KI­RII, któ­ra sta­ła się VA­CŁA­VEM, o Ge­rar­dzie, Pi­te­rze i Ego­nie, o Ame­lii Ear­hart i pi­lo­to­wa­nej przez nią „Au­ro­rze”, o Al­ber­cie Ein­ste­inie i in­nych wy­bit­nych oso­bi­sto­ściach, któ­re zdą­żył po­znać, a z nie­któ­ry­mi na­wet się za­przy­jaź­nić…

*

Pół­to­rej go­dzi­ny póź­niej Gu­cio sie­dział cią­gle na­prze­ciw­ko Szkod­ni­ka. Przez ten czas nie ode­zwał się ani jed­nym sło­wem, nie ugryzł kęsa ka­nap­ki, wy­pił je­dy­nie pięć szkla­nek wody mi­ne­ral­nej, któ­rą przy­tom­nie za­ma­wiał co ja­kiś czas Szkod­nik, wi­dząc, jak wy­glą­da jego star­szy przy­ja­ciel. Gu­cio był bla­dy, pra­wie nie mru­gał ocza­mi i od­dy­chał bar­dzo po­wo­li.

– I wte­dy za­pro­si­li mnie w koń­cu do In­sty­tu­tu – cią­gnął Szkod­nik swo­ją opo­wieść. – To jest In­sty­tut Rze­czy Dziw­nych, oni tam wszy­scy pra­cu­ją. Wiesz, w ta­jem­ni­cy, nad róż­ny­mi rze­cza­mi. Nie po to, by zdo­być świat ani nic w tym sty­lu, tyl­ko po to, by po­móc, gdy ludz­kość wresz­cie zde­cy­du­je się sama sie­bie wy­koń­czyć przez tych dur­nych po­li­ty­ków i za­nie­czysz­cze­nia. Tyle że do In­sty­tu­tu nie da się nor­mal­nie wejść, on jest… jak to mó­wił pan Al­bert… poza cza­sem i prze­strze­nią. Mię­dzy wy­mia­ra­mi czy ja­koś tak.

– Al­bert… Ein­ste­in…? – szep­nął Gu­cio sła­bym gło­sem, i to były jego pierw­sze sło­wa od dłu­gie­go cza­su.

– No, tak – od­parł nie­cier­pli­wie Szkod­nik. – Albo może to po­wie­dział Niels Bohr, nie pa­mię­tam. I by­łem tam wczo­raj. Wzią­łem ze sobą ta­blet, wiesz, ten, któ­ry do­sta­łem jako na­gro­dę za stop­nie. Po­ka­za­li mi ta­kie rze­czy, że trud­no uwie­rzyć, och!

Na samo wspo­mnie­nie za­milkł na mo­ment, a oczy mu roz­bły­sły. Po chwi­li zno­wu jed­nak zmar­kot­niał.

– Na ko­niec by­li­śmy w La­bo­ra­to­rium Cza­su – wró­cił do te­ma­tu. – To tam głów­nie sie­dzi pan Bohr, Max Born i paru in­nych. No i Ste­phen Haw­king, o ile aku­rat nie ma wy­kła­dów.

Gu­cio wy­dał z sie­bie krót­kie chark­nię­cie i po­sta­wił oczy w słup. Przy­ja­ciel po­spiesz­nie pod­su­nął mu ko­lej­ną szklan­kę wody, któ­rą tam­ten łap­czy­wie wy­pił. Gdy od­sta­wiał ją drżą­cy­mi rę­ka­mi, Szkod­nik po­my­ślał, że Gu­cio naj­wy­raź­niej przedaw­ko­wał. Nie tyle wodę, ile jego opo­wieść. Ja­kie miał jed­nak Szkod­nik wyj­ście? Mu­siał mu wszyst­ko opo­wie­dzieć!

– I wła­śnie tam, w La­bo­ra­to­rium Cza­su, się po­my­li­łem. – Prze­szedł do fi­na­łu swo­jej hi­sto­rii, a za­ra­zem jej naj­waż­niej­sze­go frag­men­tu: – Bo wiesz, ich ce­lem jest opra­co­wa­nie urzą­dze­nia umoż­li­wia­ją­ce­go prze­miesz­cza­nie lu­dzi w cza­sie. No i nie tyl­ko lu­dzi, są też prze­cież inni…

Wi­dząc, jak Gu­cio si­nie­je, po­sta­no­wił po­mi­nąć te wąt­ki.

– Na ra­zie tyl­ko mogą prze­sko­czyć o je­den dzień w przy­szłość lub w prze­szłość – cią­gnął. – I to nie tak, że ko­goś tam wy­sy­ła­ją, ale tak, że wie­dzą na przy­kład, co się sta­nie ju­tro. A to już coś, no nie? Upa­ko­wa­li tę tech­no­lo­gię w ta­ble­cie. I już wczo­raj wie­dzia­łem, ja­kie nu­me­ry w lot­to dziś pad­ną, bo dali mi się tym po­ba­wić!

– Boże…! – wy­rwa­ło się Gu­cio­wi, ale Szkod­nik spoj­rzał na nie­go kar­cą­co.

– Żad­ne tam „Boże!” – rzekł su­ro­wo. – No do­bra, przy­znam się, mnie też ku­si­ło… Ale tak nie wol­no. Tłu­ma­czy­li mi dla­cze­go, ale nie zro­zu­mia­łem wszyst­kie­go.

– I co da­lej? – wy­szep­tał Gu­cio, dla od­mia­ny czer­wie­nie­jąc i ocie­ra­jąc pot z czo­ła.

– Po­tem po­ka­za­li mi coś jesz­cze, a gdy już mie­li­śmy wra­cać do ich domu w Pie­trzy­ko­wie, zo­rien­to­wa­łem się, że zo­sta­wi­łem mój ta­blet na sto­le w La­bo­ra­to­rium Cza­su. Wró­ci­łem po nie­go, po­tem prze­szli­śmy do schow­ka na szczot­ki w ich domu… to ta­kie przej­ście, ro­zu­miesz. I chy­ba sam się do­my­ślasz, co się sta­ło.

Ostat­nie sło­wa Szkod­ni­ka za­wi­sły w za­pa­da­ją­cej na­gle ci­szy. Te­raz to on po­czuł, że w gar­dle okrut­nie mu za­schło od cią­głe­go mó­wie­nia, więc łap­czy­wie wy­pił dwie szklan­ki wody z rzę­du. Kel­ner, któ­ry od dłuż­sze­go cza­su zer­kał na nich od stro­ny baru, bez py­ta­nia przy­niósł im ko­lej­ną bu­tel­kę wody. Tym ra­zem pół­to­ra­li­tro­wą.

– Jesz­cze ka­na­pecz­kę? – spy­tał bez więk­szej na­dziei, gdyż tych dwóch na­sto­lat­ków za­cho­wy­wa­ło się nie­ty­po­wo. Li­czył tyl­ko na to, że za­pła­cą, za­nim wyj­dą.

Gu­cio spoj­rzał na nie­go oszo­ło­mio­nym wzro­kiem.

– Ale… Ein­ste­in?! – rzekł roz­pacz­li­wie, a prze­ra­żo­ny Szkod­nik kop­nął go pod sto­łem.

– Raz ka­nap­ka „Ein­ste­in”, już przy­no­szę! – ucie­szył się kel­ner, od­zy­sku­jąc wia­rę w na­pi­wek.

Szkod­nik po­spiesz­nie zer­k­nął do menu i z wes­tchnie­niem ulgi od­na­lazł w nim ka­nap­kę o ta­kiej wła­śnie na­zwie. Uznał, że los naj­wy­raź­niej dzi­siaj nad nim czu­wa.

– Uspo­kój się! – za­żą­dał, pa­trząc na Gu­cia bła­gal­nie. – Wy­pij tę wodę albo nie wiem, co zrób. Sko­czyć do ap­te­ki po coś na uspo­ko­je­nie?

Przy­ja­ciel przez dłuż­szą chwi­lę wpa­try­wał się w nie­go tę­pym wzro­kiem, po czym na­gle się oży­wił.

– Mu­szę… do to­a­le­ty – wy­mam­ro­tał, po­de­rwał się i znik­nął w rogu sali. Szkod­nik spoj­rzał na bu­tel­kę z wodą i na­gle po­ki­wał gło­wą ze zro­zu­mie­niem. No, tak. Aż dziw­ne, że wy­trzy­mał tak dłu­go!

Dwie mi­nu­ty póź­niej Gu­cio opadł na swo­je miej­sce z cięż­kim wes­tchnie­niem. Na jego twa­rzy cią­gle jed­nak ma­lo­wa­ło się cał­ko­wi­te osłu­pie­nie.

– Ile pal­ców wi­dzisz? – spy­tał Szkod­nik nie­spo­koj­nie, po­ka­zu­jąc dłoń z wy­sta­wio­ny­mi dwo­ma pal­ca­mi.

– Wto­rek – od­parł Gu­cio nie­przy­tom­nie i drgnął, gdy na sto­li­ku przed nim zja­wi­ła się za­mó­wio­na nie­chcą­cy ka­nap­ka.

– Nie jest z tobą tak źle! – ucie­szył się Szkod­nik i po­dra­pał po uchu. – I co o tym są­dzisz?

– Kel­ner? – Przy­ja­ciel uniósł gło­wę i wska­zał na Szkod­ni­ka. – Pro­szę to za­brać.

Po chwi­li zdu­mie­nia obaj – kel­ner i Szkod­nik – par­sk­nę­li śmie­chem, a młod­szy z nich ode­tchnął z ogrom­ną ulgą. Je­śli Gu­cio­wi wra­ca po­czu­cie hu­mo­ru, to zna­czy, że do­cho­dzi do sie­bie.

– A te­raz… – za­czął Gu­cio bła­gal­nie, gdy kel­ner się od­da­lił. – Te­raz po­wiedz mi, pro­szę, że zre­la­cjo­no­wa­łeś przed chwi­lą ja­kiś nie­sa­mo­wi­cie skom­pli­ko­wa­ny film scien­ce fic­tion, któ­ry za­czę­li wy­świe­tlać w ki­nach, tyl­ko ja go prze­ga­pi­łem.

– Nie ma tak ła­two. – Szkod­nik wes­tchnął cięż­ko i zno­wu jak­by oklapł. – Też bym tak chciał… ale nie. To wszyst­ko praw­da.

– I wu­jek Bru­non?

– Tak, na­praw­dę miesz­ka w stud­ni, bo ciot­ka Ade­la do­pie­ro koń­czy prze­kształ­cać go z po­wro­tem w czło­wie­ka. Nie­daw­no za­czę­ły za­ni­kać mu skrze­la. I jest Ge­rard, któ­ry… no, nie wia­do­mo, czym jest. I su­per­taj­ny po­jazd „Au­ro­ra” z ich se­kret­nej bazy w Biesz­cza­dach. I na­praw­dę pi­lo­tu­je go Ame­lia Ear­hart, cała i zdro­wa. I…

– Do­brze już, do­brze. – Tym ra­zem to Gu­cio cięż­ko oparł gło­wę na dło­niach, a jego błę­kit­ne oczy jak­by tro­chę przy­ga­sły. – I je­śli do­brze zro­zu­mia­łem fi­nał, to nie­chcą­cy zwi­ną­łeś ich ta­blet, za­miast wziąć swój, tak?

– Tak.

– I za­sta­na­wiasz się, co zro­bić?

– Tak.

– Ale cze­mu? Wa­hasz się, czy nie za­grać jed­nak w lot­to, czy jak…?

– Osza­la­łeś?! – obu­rzył się Szkod­nik, wy­cią­ga­jąc z ple­ca­ka coś, na wi­dok cze­go Gu­cio ze­sztyw­niał i wci­snął się w opar­cie swo­jej ka­na­py. – Sam zo­bacz! Po­łącz się z sie­cią i otwórz do­wol­ny por­tal z wia­do­mo­ścia­mi!

– Nie chcę – od­parł Gu­cio sta­now­czo, pa­trząc z prze­ra­że­niem na ów wy­twór nie­po­ję­tej tech­no­lo­gii le­żą­cy na sto­li­ku tu, w naj­zwy­klej­szej, do bólu zna­jo­mej ka­wiar­ni. Ten przed­miot wy­wra­cał do góry no­ga­mi cały jego świat. – Sam so­bie otwórz!

– Więc wła­śnie otwo­rzy­łem, dziś rano. – Szkod­nik wes­tchnął, su­wa­jąc pal­cem po wy­świe­tla­czu. – I wte­dy się zo­rien­to­wa­łem, że po­ka­zu­je wia­do­mo­ści z ju­tra. O, po­patrz: „Nie­zwy­kły po­ród we wro­cław­skiej tak­sów­ce…”. Hmm, nie, to aku­rat skoń­czy­ło się do­brze, tyl­ko tak­sów­karz ze­mdlał, ale go ocu­ci­li. Ale tu­taj, o! „Tra­gicz­ny w skut­kach wy­buch gazu w ka­mie­ni­cy na Bro­cho­wie”. I co ty na to?!

– O, mój Boże – jęk­nął przy­ja­ciel i na mo­ment za­mknął oczy. – Cze­kaj, to­bie cho­dzi o to, żeby temu… ja­koś… za­po­biec?

Szkod­nik spoj­rzał mu w oczy z po­sęp­ną de­ter­mi­na­cją.

– Czy­li ro­zu­miesz. I co te­raz? Mam to od­dać czy za­cho­wać przez kil­ka dni?

– Cze­mu?! – spy­tał Gu­cio, pa­trząc w su­fit. – Cze­mu to spo­tka­ło aku­rat mnie?!

– Ego­ista! – obu­rzył się Szkod­nik. – A ja to niby co?

– Ty na­ro­bi­łeś tego za­mie­sza­nia!

– Ale do CIE­BIE zwró­ci­łem się o radę! Do­ceń to, pa­sku­dzie ty je­den!

Na dłu­gą chwi­lę za­pa­dła ci­sza. W od­da­li kel­ner za­wa­hał się, zer­k­nął na ko­lej­ną bu­tel­kę wody mi­ne­ral­nej, lecz po na­my­śle zre­zy­gno­wał na ra­zie.

– Na­praw­dę tyl­ko to­bie mo­głem się zwie­rzyć – rzekł w koń­cu Szkod­nik zmę­czo­nym gło­sem. – No, bo komu? Pi­te­ro­wi nie, on jest ich sy­nem i mu­siał­by od razu im o tym po­wie­dzieć. Egon? On z ko­lei nie­daw­no wy­szedł z lasu i cią­gle myli Con­nec­ti­cut z Ki­te­kat. Poza tym cią­gle jesz­cze wszyst­kie­go się boi i czę­sto cho­wa się pod stół. Zo­sta­łeś ty, Gu­ciu…

– Faj­ny po­czą­tek wa­ka­cji – oznaj­mił przy­ja­ciel, po­trzą­sa­jąc gło­wą. – Nie ma co… No, do­brze. Po­wiedz­my, że nie od­dasz im tego od razu, tyl­ko po ja­kimś cza­sie. Na kie­dy wy­zna­czysz so­bie ter­min? Datę? I jak obro­nisz się po­tem przed wy­rzu­ta­mi su­mie­nia, gdy to od­dasz, a na­stęp­ne­go dnia sta­nie się coś, cze­mu nie bę­dziesz mógł już za­po­biec, bo o tym nie prze­czy­ta­łeś?

– A, to już prze­my­śla­łem! – Szkod­nik ucie­szył się, że przy­ja­ciel rze­czo­wo pod­szedł do te­ma­tu. – Od­dam wte­dy, kie­dy się zo­rien­tu­ją i po­pro­szą o zwrot. Naj­wy­żej będą na mnie wście­kli, trud­no. Ale ogól­nie Ko­vval­scy i po­zo­sta­li są do­bry­mi ludź­mi i zda­je się, że zro­zu­mie­ją to wszyst­ko. I może wy­ba­czą.

Gu­cio przez dłuż­szą chwi­lę roz­wa­żał jego sło­wa, aż w koń­cu po­wo­li po­ki­wał gło­wą.

– To ma sens – za­wy­ro­ko­wał, po czym prze­cią­gnął się so­lid­nie. – O, mamo, wszyst­kie mię­śnie mi zdrę­twia­ły od tego na­pię­cia. Na­lej mi jesz­cze wody… Dzię­ki. Czy­li co te­raz?

– Te­raz mi po­mo­żesz, mam na­dzie­ję – mruk­nął Szkod­nik, czu­jąc co­raz wy­raź­niej, że też musi iść do to­a­le­ty. – Bę­dzie­my się dzie­lić za­da­nia­mi, do­brze?

– Ja­ki­mi za­da­nia­mi?!

– Dziś na przy­kład mu­szę za­dzwo­nić po straż po­żar­ną. Ano­ni­mo­wo. I po­wie­dzieć, że w tej i tej ka­mie­ni­cy na Bro­cho­wie ulat­nia się gaz. Bo w ar­ty­ku­le było na­pi­sa­ne, że przy­czy­ną wy­bu­chu była naj­praw­do­po­dob­niej nie­spraw­dza­na od daw­na in­sta­la­cja ga­zo­wa. I tyle.

– Z ano­ni­mo­we­go nu­me­ru za­dzwoń! – wtrą­cił Gu­cio ostrze­gaw­czo. – Kup w kio­sku star­ter, na kar­tę, ja mam w szu­fla­dzie sta­ry nie­uży­wa­ny te­le­fon. I z tego mu­si­my dzwo­nić, tyl­ko za­blo­ku­je­my wy­świe­tla­nie na­sze­go nu­me­ru u roz­mów­cy. Bo je­śli nas na­mie­rzą i spy­ta­ją, skąd to wszyst­ko wie­my, to co wte­dy?

– Te­raz ro­zu­miesz już, dla­cze­go po­pro­si­łem o po­moc wła­śnie cie­bie? – ucie­szył się Szkod­nik. – W ży­ciu by mi do gło­wy nie przy­szło choć­by to, co na­le­ży zro­bić z te­le­fo­nem! Masz gło­wę na kar­ku!

– O, „Ein­ste­in”…! – zdzi­wił się Gu­cio, pa­trząc na sto­lik. – A skąd to się tu wzię­ło?

– Przy­niósł pan Al­zhe­imer – burk­nął Szkod­nik nie­cier­pli­wie, pod­no­sząc się z ka­na­py. – Bierz ka­nap­kę i idzie­my! Nie ma cza­su…Tego samego dnia, wieczorem. To tu, to tam

Oka­za­ło się, że jest znacz­nie wię­cej do zro­bie­nia, niż im się wy­da­wa­ło. Oprócz wy­ko­na­nia te­le­fo­nu do stra­ży po­żar­nej, któ­rą na­le­ża­ło po­wia­do­mić o nie­szczel­nej in­sta­la­cji ga­zo­wej w ka­mie­ni­cy na Bro­cho­wie, Szkod­nik na­tra­fił jesz­cze na in­for­ma­cje o wy­pad­ku busa pod Lu­bli­nem, strze­la­ni­nie w klu­bie w Gdań­sku oraz awa­rii lo­ko­mo­ty­wy po­cią­gu re­la­cji Szcze­cin–Kra­ków. Po na­my­śle i kon­sul­ta­cjach z Gu­ciem zre­zy­gno­wa­li z in­ter­wen­cji w spra­wie lo­ko­mo­ty­wy.

– Je­śli się ze­psu­ła, to się ze­psu­ła, i już. – Gu­cio wzru­szył ra­mio­na­mi, umiesz­cza­jąc w swo­im sta­rym te­le­fo­nie ku­pio­ną przez Szkod­ni­ka kar­tę SIM. – Parę osób gdzieś się spóź­ni, wiel­kie mi rze­czy. Po­wiedz mi le­piej, co niby mamy zro­bić w spra­wie wy­pad­ku tego busa?

Sie­dzie­li w po­ko­ju Szkod­ni­ka, pod­ja­da­jąc ku­ku­ry­dzia­ne chrup­ki. Pani Wie­sła­wa z lek­kim wes­tchnie­niem zdą­ży­ła przy­po­mnieć sy­no­wi, że chcia­ła­by z nim po­roz­ma­wiać w spra­wie wa­ka­cji, ale mruk­nął tyl­ko: „Po­tem, mamo!”, i po­mknął z przy­ja­cie­lem na górę.

– Wła­śnie nie wiem – rzekł Szkod­nik po­nu­ro. – Tam, co praw­da, nikt nie zgi­nął, ale parę osób tra­fi­ło do szpi­ta­la. To zna­czy tra­fi. Kur­czę, myli mi się to wszyst­ko, prze­cież to jesz­cze się nie zda­rzy­ło!

– Kwe­stia przy­zwy­cza­je­nia – od­po­wie­dział Gu­cio zgryź­li­wie, włą­cza­jąc te­le­fon. – No, już moż­na dzwo­nić. Cho­ciaż nie, mu­szę jesz­cze zro­bić tak, żeby ten nu­mer nie wy­świe­tlał się roz­mów­cy. Boże, w coś ty nas wpa­ko­wał!

– Tak ci źle z tym, że masz szan­sę ura­to­wać parę ludz­kich żyć? – spy­tał Szkod­nik z ura­zą. Po­mi­mo prze­zwi­ska z na­tu­ry miał do­bre ser­ce i chy­ba tyl­ko dla­te­go zde­cy­do­wał się na udział w tej kar­ko­łom­nej ak­cji. Ech, gdy­by tak mieć do po­mo­cy ko­goś do­ro­słe­go!

Zwie­rzył się z tej my­śli przy­ja­cie­lo­wi, któ­ry zna­czą­co po­pu­kał się w gło­wę i par­sk­nął.

– Po pierw­sze, ża­den do­ro­sły nie uwie­rzył­by w to tak od razu – oznaj­mił zde­cy­do­wa­nie. – Za­ję­ło­by to dwa dni…

– Cze­mu aku­rat dwa?

– Bo pierw­sze­go przed­sta­wi­li­by­śmy mu choć­by te wy­ni­ki ju­trzej­sze­go lo­so­wa­nia lot­to, a dru­gie­go prze­ko­nał­by się, że ta­blet mó­wił praw­dę. Po­tem ten do­ro­sły ugry­zł­by się w ty­łek ze zło­ści, że nie wy­słał ku­po­nu z tymi nu­me­ra­mi, a na ko­niec by nam wresz­cie uwie­rzył. Więc, po pierw­sze, to za­ję­ło­by dwa dni. A po dru­gie…

Gu­cio urwał i za­wa­hał się.

– No? – po­pę­dził go Szkod­nik, cze­ka­jąc za­rów­no na dal­szy ciąg Gu­cio­wej wy­po­wie­dzi, jak i na te­le­fon, z któ­re­go miał za­dzwo­nić pod 998.

– Po dru­gie, do­ro­śli mają dziw­ny ta­lent do kom­pli­ko­wa­nia rze­czy i wy­my­śla­nia róż­nych trud­no­ści, nie uwa­żasz? Od razu za­czę­ło­by się: „Zo­staw­cie to, to nie­bez­piecz­ne, od­daj­cie ta­blet wła­ści­wym służ­bom, one zro­bią z nie­go wła­ści­wy uży­tek”, i tak da­lej.

– A może to nie taki głu­pi po­mysł? – za­wa­hał się na­gle Szkod­nik. W koń­cu po­li­cjan­ci mają znacz­nie szer­sze pole do dzia­ła­nia, a gdy­by na do­da­tek dys­po­no­wa­li szcze­gó­ło­wy­mi in­for­ma­cja­mi, co i kie­dy się wy­da­rzy, bez wąt­pie­nia zro­bi­li­by znacz­nie wię­cej niż oni dwaj!

– Z byka spa­dłeś?! – zgor­szył się Gu­cio, od­ry­wa­jąc się od za­byt­ko­wej no­kii. – Prze­cież to w ułam­ku se­kun­dy tra­fi­ło­by do ja­kie­goś wy­wia­du czy kontr­wy­wia­du! W ogó­le nie za­wra­ca­li­by so­bie gło­wy krzyw­dą zwy­czaj­nych lu­dzi, tyl­ko od razu wy­ko­rzy­sta­li­by to w po­li­ty­ce i in­nych po­dob­nych ba­gien­kach!

Po krót­kim na­my­śle Szkod­nik mu­siał przy­znać mu ab­so­lut­ną ra­cję. Wes­tchnął cięż­ko, po czym w koń­cu wziął do ręki te­le­fon po­da­ny mu przez Gu­cia.

– Ty za­czą­łeś całą afe­rę, to ty dzwo­nisz – mruk­nął ten, od­wra­ca­jąc się na krze­śle i wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni swo­je­go smart­fo­na. – Ja mu­szę za­dzwo­nić do Lut­ki, bo za­sy­pu­je mnie SMS-ami. Ksa­we­ry zno­wu coś wy­wi­nę­ła…

– Co ta­kie­go?! – zdu­miał się Szkod­nik. – Co to w ogó­le jest, ten Ksa­we­ry? Bo już raz dziś o nim wspo­mi­na­łeś.

– Nie „ten Ksa­we­ry”, tyl­ko „ta Ksa­we­ry” – od­parł Gu­cio z lek­kim za­kło­po­ta­niem. – Lut­ka umy­śli­ła so­bie, że ko­niecz­nie chce mieć zwie­rząt­ko. Ale nie psa lub kota, tyl­ko fret­kę.

– Tchó­rzo­fret­kę?

– A jak? Ale tak się mówi w skró­cie, fret­ka. No i ku­pi­łem jej w pre­zen­cie Ksa­we­re­go na za­koń­cze­nie roku szkol­ne­go. I to jest wła­śnie ta fret­ka. Tyle że dziś oka­za­ło się, że to jest sa­micz­ka, a nie sa­miec, no i te­raz mamy kło­pot.

– Bo­icie się, że się znie­nac­ka roz­mno­ży?

– Zwa­rio­wa­łeś?! Sama z sie­bie? Nie, kło­pot mamy z imie­niem. Bo Ksa­we­ry bar­dzo się Lut­ce spodo­bał, zna­czy się, mam na my­śli imię. I na ra­zie jest „ta Ksa­we­ry”. Nie wie­my, co z tym zro­bić.

– Zo­sta­wić – za­wy­ro­ko­wał Szkod­nik sta­now­czo. – Sko­ro chcia­ła mieć ory­gi­nal­ne zwie­rząt­ko, to może mieć ono rów­nie ory­gi­nal­ne imię, no nie?

Gu­cio za­marł i na­gle klep­nął go w ple­cy.

– To jest ar­gu­ment! – wy­krzyk­nął, wy­bie­ra­jąc nu­mer Lut­ki. – Do­bra, dzwoń ty i dzwo­nię ja…

Szkod­nik wziął głę­bo­ki od­dech i po chwi­li po­łą­czył się z dy­żur­nym stra­ży po­żar­nej.

– Dzień do­bry – rzekł grzecz­nie. – Pro­szę pana, ja chcia­łem po­wia­do­mić, że w jed­nej ka­mie­ni­cy na Bro­cho­wie okrop­nie czuć gaz i boję się, żeby coś złe­go tam się nie sta­ło. I mu­szę szyb­ko koń­czyć, bo mam mało pie­nię­dzy na kon­cie, więc po­dam panu pręd­ko ad­res, za­nim nas roz­łą­czy…

Wzmian­ka o koń­czą­cych się środ­kach na kon­cie przy­szła mu do gło­wy w ostat­niej chwi­li. Gdy­by za­czę­li się do­py­ty­wać o jego imię i na­zwi­sko, mógł­by się roz­łą­czyć bez wzbu­dza­nia po­dej­rzeń, że te­le­fon jest głu­pim dow­ci­pem. Ha!

Tak jak przy­pusz­czał – gdy tyl­ko po­dał ad­res bu­dyn­ku, pa­dło py­ta­nie o jego dane oso­bo­we. Po­wie­dział tyl­ko: „Wła­dy­sław…”, i w trak­cie mó­wie­nia prze­rwał po­łą­cze­nie.

– Jaki zno­wu Wła­dy­sław? – spy­tał Gu­cio po­dejrz­li­wie, pa­trząc na czer­wo­ną i roz­pro­mie­nio­ną twarz Szkod­ni­ka, któ­ry drżą­cą dło­nią od­kła­dał te­le­fon na biur­ko. Chło­pak krót­ko wy­ja­śnił mu swój spryt­ny wy­bieg, za co zo­stał na­gro­dzo­ny ko­lej­nym klep­nię­ciem w ple­cy.

– Masz łeb – za­wy­ro­ko­wał Gu­cio, bio­rąc do ręki ta­blet. – Do­bra, co te­raz…

Na­gle za­marł i wy­trzesz­czył oczy. Po­tem zmarsz­czył brwi.

– Co się sta­ło? – prze­stra­szył się Szkod­nik. – Coś no­we­go zo­ba­czy­łeś?

– Sam po­patrz. – Gu­cio pod­su­nął mu ta­blet pod nos i wska­zał kon­kret­ną wia­do­mość w por­ta­lu in­for­ma­cyj­nym. – To tak mia­ło być?

Szkod­nik z ogrom­nym zdu­mie­niem prze­czy­tał na­głó­wek: „Ano­ni­mo­wa wia­do­mość ra­tu­je ży­cie miesz­kań­com ka­mie­ni­cy”. Da­lej było o tym, jak to straż po­żar­na otrzy­ma­ła zgło­sze­nie o ulat­nia­ją­cym się ga­zie, jak przy­był pa­trol i zna­lazł w piw­ni­cy nie­szczel­ną rurę…

– No, ja nie mogę! – wy­krztu­sił, ro­biąc wiel­kie oczy. – A niech mnie drzwi ści­sną!

Gu­cio krę­cił gło­wą z po­dzi­wem, czu­jąc, jak na jego rę­kach i kar­ku po­ja­wia się gę­sia skór­ka.

– To… to nie­wia­ry­god­ne – bąk­nął wresz­cie, czu­jąc za­ra­zem, jak gdzieś głę­bo­ko w jego du­szy bu­dzi się coś do­bre­go i cie­płe­go. – Ka­pi­tal­ne! Mia­łeś ra­cję, to na­praw­dę dzia­ła!

Szkod­nik po­dej­rza­nie po­cią­gnął no­sem, po czym kich­nął i prze­tarł oczy.

– No wi­dzisz! – rzekł raź­no. – Je­dzie­my da­lej!

– Strze­la­ni­na w klu­bie…

– Dzwo­ni­my do gdań­skiej po­li­cji – stwier­dził Szkod­nik bez na­my­słu. – Tyl­ko, kur­czę, czy uwie­rzą dziec­ku? Gu­cio, ty masz mu­ta­cję, może ty za­dzwo­nisz? Bo ja mam cien­ki głos…

– I bar­dzo do­brze! – olśni­ło Gu­cia. – Po mnie od razu sły­chać, że dzwo­ni na­sto­la­tek. A ty przez te­le­fon mo­żesz brzmieć jak dziew­czy­na… no, mło­da ko­bie­ta. Tyl­ko w roz­mo­wie mów „sły­sza­łam” czy „zro­bi­łam” i tak da­lej. Ku­masz?

– No, nie – rzekł Szkod­nik z nie­sma­kiem. – Już parę mie­się­cy temu ro­bi­łem za na­sto­lat­ka przy­spo­sa­bia­ją­ce­go się do zmia­ny płci, ra­zem z Pi­te­rem, Ego­nem i Gabi… Zno­wu mam uda­wać ko­bie­tę?!

– Prze­zna­cze­nie – oznaj­mił Gu­cio z nie­od­gad­nio­ną miną i fi­glar­nym bły­skiem w oczach. – Taka kar­ma, Szkod­nik. Nie wy­brzy­dzaj i dzwoń. A co im po­wiesz?

– Że na bul­wa­rze w Gdy­ni pod­słu­cha­łam roz­mo­wę dwóch ban­dzio­rów, któ­rzy pla­no­wa­li roz­ró­bę w gdań­skim klu­bie – od­parł Szkod­nik w na­tchnie­niu. – I że wspo­mi­na­li o bro­ni pal­nej.

– Ge­nial­ne – uznał Gu­cio, pa­trząc na młod­sze­go przy­ja­cie­la z na­głym sza­cun­kiem. – I po co ja ci by­łem?

– Jako wspar­cie mo­ral­no-tech­nicz­ne – rzekł Szkod­nik sta­now­czo, bio­rąc głę­bo­ki od­dech i się­ga­jąc po te­le­fon. – No, to dzia­ła­my…

Po raz ko­lej­ny wy­bieg z koń­czą­cy­mi się środ­ka­mi na kon­cie zro­bił swo­je, a in­for­ma­cje tra­fi­ły tam, gdzie trze­ba. Szkod­nik odło­żył te­le­fon na biur­ko, jego wzrok na­po­tkał spoj­rze­nie Gu­cia, po czym obaj rzu­ci­li się w stro­nę ta­ble­tu, stu­ka­jąc się nad nim gło­wa­mi.

– Za­raz, gdzie to może…

– Wejdź na „Trój­mia­sto”, może bę­dzie w lo­kal­nych wia­do­mo­ściach – po­ra­dził Gu­cio, ma­su­jąc skroń. – Sko­ro nie ma nic w kra­jo­wych. Masz okrop­nie twar­dy łeb, wiesz?

– Jest!!! – ryk­nął Szkod­nik. – Patrz tu­taj, jest w wia­do­mo­ściach trój­miej­skich! „Ano­ni­mo­wy te­le­fon na po­li­cję za­po­biegł tra­ge­dii”… i tak da­lej. Po­mo­gło, ja nie mogę!

– No, pro­szę! – zdu­miał się Gu­cio. – A tyle się mówi złe­go o po­li­cji, że sła­ba w dzia­ła­niu, że nie za­po­bie­ga, a tu pro­szę! To się na­zy­wa pre­wen­cja!

– Aresz­to­wa­li tych ty­pów – mru­czał pod no­sem Szkod­nik, prze­wi­ja­jąc pal­cem ar­ty­kuł. – O, mie­li już wcze­śniej spo­ro ak­cji na kon­cie! Po spraw­dze­niu bro­ni oka­za­ło się, że dwa mie­sią­ce temu to oni urzą­dzi­li strze­la­ni­nę w in­nym klu­bie, pa­mię­tasz… Po­szli sie­dzieć!

Gu­cio wy­dał z sie­bie coś w ro­dza­ju roz­kosz­ne­go gru­cha­nia i za­pchał się chrup­ka­mi. Za­zwy­czaj uni­kał fast fo­odów i po­dob­nych prze­ką­sek, gdyż mu­siał uwa­żać na wagę, ale przy ta­kiej oka­zji… Na­le­ża­ło mu się, a co!

– Chłop­cy? – usły­sze­li znie­nac­ka zza ple­ców głos pani Wie­sła­wy. – Czy mogę was pro­sić, by­ście ba­wi­li się nie­co ci­szej? Oglą­dam obok swój ulu­bio­ny se­rial i te okrzy­ki…

– Szkod­nik po­bił mój re­kord w grze na ta­ble­cie – oznaj­mił Gu­cio, wy­ka­zu­jąc za­dzi­wia­ją­cą przy­tom­ność umy­słu. – Prze­pra­sza­my, bę­dzie­my ci­szej.

– Przy­nieść wam coś do pi­cia? – spy­ta­ła jesz­cze od drzwi mama Szkod­ni­ka, udo­bru­cha­na i uję­ta Gu­cio­wą grzecz­no­ścią. – Może colę?

– Nie trze­ba… – za­czął Gu­cio, ale przy­ja­ciel mu prze­rwał.

– Idź, mamo, oglą­daj se­rial, nie za­wra­caj so­bie nami gło­wy – rzekł krót­ko. – A ja już nie będę krzy­czał, obie­cu­ję. No, sio!

Pani Wie­sła­wa prze­wró­ci­ła ocza­mi i za­mknę­ła za sobą drzwi.

– Bądź mil­szy dla mamy – zwró­cił mu uwa­gę Gu­cio przy­ci­szo­nym gło­sem. – Sta­ra­ła się…

– Ale ona cią­gle oglą­da te swo­je se­ria­le! – stęk­nął Szkod­nik. – A ja na­wet w cią­gu dnia nie mogę się gło­śniej ode­zwać!

– Ze­mścij się – za­pro­po­no­wał Gu­cio, chi­cho­cząc. – Prze­czy­taj w wia­do­mo­ściach, o czym będą ju­trzej­sze od­cin­ki, i opo­wiedz jej wszyst­kie rano…

Dłu­gą chwi­lę re­cho­ta­li jak zwa­rio­wa­ni, ocie­ra­jąc łzy pły­ną­ce im z oczu ze śmie­chu.

– No, do­brze – jęk­nął wresz­cie Szkod­nik, trzy­ma­jąc się za brzuch. – Oj, no, nie mogę… Te­raz mamy pro­blem. Z tym bu­sem.

– Jaki pro­blem?

– Bo wie­my, gdzie to się sta­nie, i tyl­ko tyle. Co mamy niby po­wie­dzieć po­li­cji?

– O, kur­czę – za­fra­so­wał się Gu­cio, poj­mu­jąc, o co cho­dzi przy­ja­cie­lo­wi. – No, tak. Cze­kaj, niech po­my­ślę…

Wziął do ręki ta­blet i jesz­cze raz za­czął czy­tać ar­ty­kuł o ju­trzej­szym in­cy­den­cie pod Lu­bli­nem. Aż go coś wresz­cie za­in­try­go­wa­ło.

– Tu są zdję­cia z miej­sca wy­pad­ku – po­wie­dział po­wo­li i z na­my­słem. – O, mamo, ale zma­sa­kro­wa­ne to auto, aż dziw, że nikt nie zgi­nął… wy­rzu­ci­ło go na za­krę­cie, je­chał za szyb­ko, wy­padł z dro­gi i wal­nął w drze­wo.

– Wi­dzę – rzekł krót­ko Szkod­nik, bo ob­raz był z ga­tun­ku tych przy­pra­wia­ją­cych o dresz­cze. – I co nam z tego zdję­cia?

– Tu jest na­zwa fir­my trans­por­to­wej, na boku busa. – Przy­ja­ciel wska­zał nie­pew­nie pal­cem. – No i zna­my go­dzi­nę, o któ­rej to się sta­ło…

– I co z tego?

Ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi Gu­cio bez sło­wa od­na­lazł w sie­ci stro­nę in­ter­ne­to­wą prze­woź­ni­ka i za­głę­bił się w lek­tu­rze roz­kła­dów jaz­dy.

– Patrz! – wy­krzyk­nął w koń­cu roz­pro­mie­nio­ny, po czym za­krył dło­nią usta i spe­szo­ny spoj­rzał w stro­nę drzwi. – Kur­de, mie­li­śmy być ci­cho… No ale patrz: to był bus kur­su­ją­cy na li­nii Ra­dom–Lu­blin. Z roz­kła­du wy­ni­ka, że wy­je­chał z Ra­do­mia o ósmej czter­dzie­ści rano… Hmm…

– Moż­na za­dzwo­nić i po­wie­dzieć, że coś z tym bu­sem nie tak – bąk­nął Szkod­nik nie­pew­nie. – Albo, nie wiem… Że kie­row­ca jest nie­trzeź­wy?

– A skąd dziś niby wiesz, że on ju­tro bę­dzie nie­trzeź­wy? – za­py­tał z po­wąt­pie­wa­niem Gu­cio i ko­le­ga przy­znał mu ra­cję. – Nie, ja­koś in­a­czej trze­ba…

– Ta­bli­ca re­je­stra­cyj­na – szep­nął Szkod­nik w ko­lej­nym przy­pły­wie na­tchnie­nia. – Tu tro­chę wi­dać, ale nie­wy­raź­nie. Da się ją po­więk­szyć?

Na­gro­dzo­ny ko­lej­nym klep­nię­ciem w ple­cy, po­czuł na­gły wzrost po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Na­resz­cie, po tylu szko­dli­wych rze­czach, ja­kie wy­rzą­dził oto­cze­niu, choć naj­czę­ściej cał­ko­wi­cie nie­chcą­cy! On, Szkod­nik, sta­je się nie tyl­ko nie­szko­dli­wy, ale na­wet po­ży­tecz­ny! Kto by uwie­rzył?!

Z tru­dem, bo z tru­dem, lecz uda­ło im się w koń­cu od­czy­tać nu­me­ry re­je­stra­cyj­ne znisz­czo­ne­go busa.

Gu­cio z trium­fem ode­rwał wzrok od ekra­nu i spoj­rzał na przy­ja­cie­la. Ten obron­nym ge­stem uniósł dłoń.

– Żad­ne ta­kie – rzekł krót­ko. – Tu już mo­żesz i ty za­dzwo­nić. Je­cha­łeś nim, po­wiedz­my, wczo­raj i coś okrop­nie ha­ła­so­wa­ło w za­wie­sze­niu. Tak im po­wiesz. I że miał łyse opo­ny.

– I to niby wy­star­czy?

– A jak? – zdzi­wił się Szkod­nik. – Niech tyl­ko ta po­li­cja tam wpa­ru­je! Za­nim wszyst­ko spraw­dzą, wy­jazd się opóź­ni. A może kie­row­ca bę­dzie przez to ostroż­niej je­chał?

– W ta­kim ra­zie trze­ba za­dzwo­nić ju­tro z sa­me­go rana – stwier­dził Gu­cio z prze­ko­na­niem. – Bo je­śli spraw­dzą go dziś, ju­tro wy­je­dzie zgod­nie z pla­nem i nic to nam nie da…

– Usta­wisz so­bie bu­dzik na siód­mą – ucie­szył się Szkod­nik, za co zo­stał na­gro­dzo­ny kop­nię­ciem w kost­kę. – No, co?!

– Dru­gi dzień wa­ka­cji, a ja mam wsta­wać o siód­mej?!

– Po­myśl o efek­tach – po­ra­dził przy­ja­ciel życz­li­wie, uchy­la­jąc się przed prztycz­kiem w ucho. – Prze­stań! Bo za­wo­łam pa­nią Anie­lę i po­stra­szy cię ba­sem…

– To ta nowa go­spo­sia? – spy­tał z za­cie­ka­wie­niem Gu­cio, ma­jąc w pa­mię­ci licz­ne, co­raz to nowe go­spo­sie w Szkod­ni­ko­wym domu. – Na­praw­dę mówi ba­sem?

– Ba­sem. A w do­dat­ku za­mor­do­wa­ła dziś droż­dże, więc trze­ba na nią uwa­żać…

Gu­cio po­sta­no­wił nie wni­kać w spra­wę tra­gicz­nej śmier­ci droż­dży, gdyż na­gle przy­szło mu do gło­wy coś strasz­ne­go. Utkwił wzrok w ta­ble­cie i po­wo­li stuk­nął pal­cem w „Wia­do­mo­ści ze świa­ta”.

Szkod­nik po­dą­żył za jego wzro­kiem, do­strzegł na­głó­wek, zro­zu­miał… i na­gle zro­bi­ło mu się zim­no.

– „Trzę­sie­nie zie­mi w Ja­po­nii, 19 ofiar śmier­tel­nych” – prze­czy­tał Gu­cio bez­barw­nym gło­sem i spoj­rzał na przy­ja­cie­la. – I co te­raz?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: