Zwłokopolscy. Władcy nocy - ebook
Zwłokopolscy. Władcy nocy - ebook
Druga część przygód Ferdynanda Kovalskiego zwanego Szkodnikiem i jego zwariowanej rodzinki. Przypadek sprawia, że Szkodnik może spełnić jedno z największych chłopięcych marzeń – zostać bohaterem. W jego ręce trafia niezwykły tablet. Urządzenie wyświetla informacje o wydarzeniach, które… dopiero mają nastąpić. Dzięki temu chłopak ma szansę zmienić ich bieg i zapobiec wielu nieszczęściom. Pomaga mu w tym najlepszy przyjaciel Gucio. Niestety, nie każda akcja chłopców się powiedzie. Wrogowie (Władcy nocy), którzy od dawna obserwowali poczynania rodziny Kovalskich, przejmują jej tajne Laboratorium Czasu. Kovalscy muszą odzyskać swoją siedzibę.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-187-9 |
Rozmiar pliku: | 886 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeszcze poprzedniego dnia Szkodnik był gotów zamerdać jak pies z radości, gdyż oto zaczynały się wakacje! W dodatku wcześniejsze czerwcowe dni były zwyczajnie brzydkie, deszczowe i mgliste, a niespodziewana zmiana frontów atmosferycznych sprawiła, że na najbliższe dni i tygodnie wszyscy synoptycy – i ci z radia, i z telewizji, i z internetu – zapowiadali ciepło i dużo słońca. Co prawda, babcia Bąbla, pani Halinka, zawsze mówiła, że jeśli w telewizji słyszy, że ma być pogodnie, to zazwyczaj zabiera ze sobą parasol. Teraz jednak są te wszystkie satelity, balony, stacje pogodowe… Może tym razem spece od pogody nie dadzą plamy?
Wszystko więc powinno być w porządku, ale niestety nie było.
Szkodnik miał problem.
Siedział przy swoim biurku i rozpaczliwie wpatrywał się w tablet leżący przed nim na blacie. Dotknął go lekko, zawahał się i cofnął dłoń, po czym ciężko westchnął. Miał potężny dylemat. Westchnął raz jeszcze i sięgnął w końcu po spoczywający obok telefon. Musiał, po prostu musiał z kimś o tym pogadać! Jego dziewczyna Kamila była daleko, bo aż w Kudowie, a poza tym nie została wtajemniczona w dziwne wydarzenia, które stały się jego udziałem jakiś czas temu. Tym razem bowiem osławiona szkodliwość Ferdynanda, pieszczotliwie zwanego przez bliższych i dalszych znajomych Szkodnikiem, przeszła chyba wszelkie granice i ostatecznie udowodniła, że nadane mu przezwisko jest jak najbardziej słuszne…
W tej chwili drzwi się uchyliły i do pokoju zajrzała mama. Sądząc po jej wyglądzie, była po wizycie u fryzjera, ale Szkodnik przyzwyczajony był już do jej ekstremalnych przemian. Może, gdy pewnego dnia wpadnie na pomysł zgolenia głowy na łyso, to on jakoś na to zareaguje… Westchnął ciężko na jej widok i zawahał się, rozmyślając nad tym, jak by tu ją szybko spławić.
– Co tam, Szkodniczku? – zagadnęła. – Namyśliłeś się już?
Jej wzrok padł na tablet, a potem przesunął się na zasępioną twarz syna.
– Czym się… – zaczęła, ale nie zdołała dokończyć.
– Mamo, co dziś na obiad?! – dobiegł z głębi domu wrzask Piotrka, Szkodnikowego brata. Pani Wiesława przewróciła oczami.
– Spytaj pani Krysi! – odkrzyknęła.
– Pani Anieli – skorygował odruchowo Szkodnik. Pani Krysia, poprzednia gosposia, zrezygnowała z pracy u nich zaledwie dwa dni temu. Do imienia nowej gosposi trzeba się było przyzwyczaić.
– Spytaj pani Anieli! – krzyknęła mama raz jeszcze, potrząsając głową. – Powinnam już pamiętać jej imię. A jak na razie wiem tylko tyle, że dziś piecze ciasto drożdżowe…
Zza jej pleców jak na zawołanie wychyliła się utapirowana głowa pani Anieli.
– Mam nadzieję, że nie narobili sobie państwo smaku na to ciasto? – spytała basem, na co Szkodnik drgnął nerwowo. Głęboki głos gosposi z niewiadomych powodów przyprawiał go o niepokój. Jakby jeszcze mało miał nerwów i niepokoju…
– Coś się stało? – Zdziwiona mama odwróciła się.
– Drożdżowego ciasta nie będzie – zakomunikowała posępnie gosposia, ocierając dłonie o fartuch. – Pani kupiła chyba jakieś smutne drożdże, nic nie urosło. Wszystko do wyrzucenia. A na obiad będzie pieczeń w sosie brokułowym i młode ziemniaczki.
– Pani to powie Piotrkowi – westchnęła pani Wiesława, godząc się bez oporów z depresją i prawdopodobnym samobójstwem drożdży w swojej kuchni.
– A, Piotrek! – ożywiła się pani Aniela. – Zajrzałam do jego pokoju, wszystkie kwiatki uschnięte na amen. Nie podlewał ich, oprawca florystyczny. Najlepiej będzie, jak przyniosę z domu nowe sadzonki…
Wreszcie wydała z siebie basowy pomruk i zniknęła, zaś mama ponownie skierowała uwagę na swojego młodszego syna.
– Czymś się przejmujesz? – spytała z lekkim zdumieniem, gdyż słoneczny widok za oknem jaskrawo kontrastował z dziwnie ponurą miną jej zazwyczaj pogodnego dziecka. Chociaż ten wiek dorastania bywa dziwny…
Szkodnik marzył, by zostawiono go w spokoju jak najszybciej, lecz musiał robić dobrą minę do złej gry. Tego tylko brakowało, aby jeszcze rodzina zaczęła coś podejrzewać! Pospiesznie więc przywołał na twarz coś, co w zamierzeniu miało stanowić lekki i beztroski uśmiech, ale na ten widok mamę aż zatkało.
– Coś cię boli? – zapytała przerażona, podchodząc do niego i kładąc mu dłoń na czole. – Aż ci twarz wykrzywiło! Ale gorączki nie masz.
– Nic mi nie jest! – jęknął Szkodnik, postanawiając na wszelki wypadek już nigdy się nie uśmiechać. – Wszystko w porządku, słowo!
Wzrok mamy padł na biurko.
– A jak tam nowy tablet? – spytała z zaciekawieniem, uspokojona w kwestii zdrowia potomstwa. – Działa? Czemu nie jest włączony? Tak ci na nim zależało!
Tablet był prezentem z okazji zakończenia roku szkolnego. Oceny, jakie zdobył w tym roku – szczególnie z przedmiotów ścisłych – zdumiały całe otoczenie. Gdyby tylko to otoczenie wiedziało, kto udzielał Szkodnikowi korepetycji! Tak czy inaczej, prezent był zasłużony; Szkodnik o tablecie marzył od dawien dawna, zaś ze swojego kieszonkowego musiałby odkładać na zakup ładnych parę lat. Nie zamierzał się bowiem zadowolić byle czym.
– Nie dotykaj!!! – wrzasnął odruchowo, widząc, że dłoń mamy niebezpiecznie zbliża się do przedmiotu stanowiącego główny powód jego dzisiejszego nastroju. – To znaczy… przepraszam, nie ruszaj. Bo on teraz, yyy… on się aktualizuje. Robię update driverów, rozumiesz.
Ostatnie słowa, doskonale zrozumiałe dla większości nastolatków, panią Wiesławę przyprawiły o lekkie zmieszanie, na co Szkodnik zresztą liczył. Pospiesznie cofnęła dłoń.
– Up… no tak, jasne – rzekła niepewnie. – To jak już skończysz, zejdziesz na dół? Porozmawiamy o wakacjach. A teraz nie będę ci już przeszkadzała… – Po czym wyszła, zostawiając za sobą ulotny zapach perfum Chanel nr 19.
Rozdygotany Szkodnik odetchnął głęboko i przymknął na moment oczy. Następnie sięgnął po telefon i na wszelki wypadek zamknął od środka drzwi do pokoju.
Po kilku sygnałach usłyszał z ulgą znajomy głos.
– Guciu…! – niemal jęknął z radości. – Słuchaj, bo narobiłem czegoś takiego, że szkoda gadać.
– Skoro szkoda gadać, to po co do mnie dzwonisz? – zdumiał się Gucio, jak zwykle wykazując swoje słynne poczucie humoru. – Mamy o tym pomilczeć, jak rozumiem?
Gucio, mimo że parę lat starszy od Szkodnika, był jego najlepszym przyjacielem, takim od serca. Najważniejsze w nim było to, iż nigdy nie dawał odczuć, że jest starszy; zawsze traktował go jak równego. I to Szkodnikowi podobało się najbardziej. A przy tym był kimś, do kogo można było mieć absolutne zaufanie. Jeśli Szkodnik zwierzy mu się ze wszystkiego i poprosi o milczenie, to Gucio – choćby go rozpierało – nie powie o tym nikomu. Nawet swojej dziewczynie Lutce!
– Minuta ciszy też się przyda – odparł zgryźliwie Szkodnik, poprawiając słuchawkę uwierającą go w ucho. – To już na końcu, gdy stanie się najgorsze. Ale może się nie stanie?
– Coś ty znowu narobił? – mruknął Gucio w zamyśleniu, a w tle dał się słyszeć dziewczęcy głos: „Z kim rozmawiasz?”.
– Lutka jest z tobą? – spytał Szkodnik z lekką obawą, gdyż zależało mu na rozmowie z przyjacielem w cztery oczy. To znaczy, w dwie pary uszu.
– Jest – przytaknął Gucio. – Ze Szkodnikiem rozmawiam! Lutka, uważaj, on wchodzi po firance… a dopiero co był na szafie. Pilnuj go!
– Guciu – jęknął Szkodnik. – Błagam cię, to jest ważne! Może… może się spotkamy?
– Możemy – odparł przyjaciel po krótkiej chwili namysłu. – Ale nie mogę wziąć Lutki, bo musi pilnować Ksawerego.
Szkodnik nie miał pojęcia, kim jest Ksawery, jednak w tej chwili mało go to obchodziło. A w dodatku nawet nie musiał nalegać, by Gucio przyszedł sam! Może akurat ten dzień przyniesie rozwiązanie dręczącego go problemu?
*
Bar Kanapka jak zwykle stanął na wysokości zadania i wymyślił taką cudownie smakowitą nowość, że nawet Szkodnik – nie bardzo lubiący gastronomiczne nowinki – dał się skusić. Kanapka z żytniej bagietki z karbowaną sałatą, odrobiną pomidora i ogórka, plastrem soczystej szynki oraz francuskim sosem vinaigrette (po polsku nazywanym winegret) okazała się czymś tak niewiarygodnie pysznym, że po pierwszym kęsie zamówił drugą.
– No więc? – spytał krótko Gucio oparty o kanapę po drugiej stronie stolika. – A w ogóle czemu wybrałeś miejsce w samym kącie? Tu jest ciemno!
– Ale wszyscy inni siedzą przy oknie albo na tarasie – odparł Szkodnik logicznie. – I o to chodziło. Słuchaj, bo ja zabrałem coś… To znaczy nie zabrałem, tylko zamieniłem. Zupełnie niechcący. I wiem, że powinienem oddać, z tym nie będzie problemu, bo na pewno na mnie nie nakrzyczą. Tyle że może się przydać, więc chciałbym to zatrzymać na kilka dni. I mam dylemat, no kurczę! Nie wiem kompletnie, co zrobić. Pomóż!
Gucio zamarł w połowie kolejnego kęsa już po pierwszych słowach Szkodnika, a w miarę rozkręcania się tej przemowy jego oczy robiły się coraz większe.
– I tylko tyle? – spytał niepewnie, gdy młodszy kolega w końcu zamilkł. – Nic nie rozumiem. Co takiego zabrałeś? I komu?
Szkodnik zawahał się. Przygryzł usta, podrapał się nerwowo po uchu i spojrzał niepewnie na Gucia.
– Ale ja w takim razie musiałbym ci opowiedzieć wszystko od początku! – jęknął, gdyż znienacka dotarła do niego ta oczywista prawda. Istotnie: nikt, nawet Gucio, nie był w stanie mu pomóc, jeśli nie będzie wiedział wszystkiego.
– I to byłoby takie złe? – zdziwił się Gucio, ponownie wgryzając się w kanapkę i przytrzymując zsuwający się z niej kawałek ogórka. – Chyba że to ściśle tajne. Nie mów tylko, że zwinąłeś jakiś prototyp czapki niewidki z rządowego laboratorium…
Nagle zamilkł, gdyż Szkodnik przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– No, nie mów! – wykrzyknął w końcu, nie bacząc, że na spodnie spada mu plasterek pomidora. – Z rządowego…?!
– Gorzej. – Szkodnik westchnął i oparł głowę na dłoniach, wpatrując się w blat stołu. – Tylko pamiętaj, nikomu ani słowa!
Po czym zaczął opowieść. O niezwykłej rodzinie Kovvalskich, o Wrogach, o VALKIRII, która stała się VACŁAVEM, o Gerardzie, Piterze i Egonie, o Amelii Earhart i pilotowanej przez nią „Aurorze”, o Albercie Einsteinie i innych wybitnych osobistościach, które zdążył poznać, a z niektórymi nawet się zaprzyjaźnić…
*
Półtorej godziny później Gucio siedział ciągle naprzeciwko Szkodnika. Przez ten czas nie odezwał się ani jednym słowem, nie ugryzł kęsa kanapki, wypił jedynie pięć szklanek wody mineralnej, którą przytomnie zamawiał co jakiś czas Szkodnik, widząc, jak wygląda jego starszy przyjaciel. Gucio był blady, prawie nie mrugał oczami i oddychał bardzo powoli.
– I wtedy zaprosili mnie w końcu do Instytutu – ciągnął Szkodnik swoją opowieść. – To jest Instytut Rzeczy Dziwnych, oni tam wszyscy pracują. Wiesz, w tajemnicy, nad różnymi rzeczami. Nie po to, by zdobyć świat ani nic w tym stylu, tylko po to, by pomóc, gdy ludzkość wreszcie zdecyduje się sama siebie wykończyć przez tych durnych polityków i zanieczyszczenia. Tyle że do Instytutu nie da się normalnie wejść, on jest… jak to mówił pan Albert… poza czasem i przestrzenią. Między wymiarami czy jakoś tak.
– Albert… Einstein…? – szepnął Gucio słabym głosem, i to były jego pierwsze słowa od długiego czasu.
– No, tak – odparł niecierpliwie Szkodnik. – Albo może to powiedział Niels Bohr, nie pamiętam. I byłem tam wczoraj. Wziąłem ze sobą tablet, wiesz, ten, który dostałem jako nagrodę za stopnie. Pokazali mi takie rzeczy, że trudno uwierzyć, och!
Na samo wspomnienie zamilkł na moment, a oczy mu rozbłysły. Po chwili znowu jednak zmarkotniał.
– Na koniec byliśmy w Laboratorium Czasu – wrócił do tematu. – To tam głównie siedzi pan Bohr, Max Born i paru innych. No i Stephen Hawking, o ile akurat nie ma wykładów.
Gucio wydał z siebie krótkie charknięcie i postawił oczy w słup. Przyjaciel pospiesznie podsunął mu kolejną szklankę wody, którą tamten łapczywie wypił. Gdy odstawiał ją drżącymi rękami, Szkodnik pomyślał, że Gucio najwyraźniej przedawkował. Nie tyle wodę, ile jego opowieść. Jakie miał jednak Szkodnik wyjście? Musiał mu wszystko opowiedzieć!
– I właśnie tam, w Laboratorium Czasu, się pomyliłem. – Przeszedł do finału swojej historii, a zarazem jej najważniejszego fragmentu: – Bo wiesz, ich celem jest opracowanie urządzenia umożliwiającego przemieszczanie ludzi w czasie. No i nie tylko ludzi, są też przecież inni…
Widząc, jak Gucio sinieje, postanowił pominąć te wątki.
– Na razie tylko mogą przeskoczyć o jeden dzień w przyszłość lub w przeszłość – ciągnął. – I to nie tak, że kogoś tam wysyłają, ale tak, że wiedzą na przykład, co się stanie jutro. A to już coś, no nie? Upakowali tę technologię w tablecie. I już wczoraj wiedziałem, jakie numery w lotto dziś padną, bo dali mi się tym pobawić!
– Boże…! – wyrwało się Guciowi, ale Szkodnik spojrzał na niego karcąco.
– Żadne tam „Boże!” – rzekł surowo. – No dobra, przyznam się, mnie też kusiło… Ale tak nie wolno. Tłumaczyli mi dlaczego, ale nie zrozumiałem wszystkiego.
– I co dalej? – wyszeptał Gucio, dla odmiany czerwieniejąc i ocierając pot z czoła.
– Potem pokazali mi coś jeszcze, a gdy już mieliśmy wracać do ich domu w Pietrzykowie, zorientowałem się, że zostawiłem mój tablet na stole w Laboratorium Czasu. Wróciłem po niego, potem przeszliśmy do schowka na szczotki w ich domu… to takie przejście, rozumiesz. I chyba sam się domyślasz, co się stało.
Ostatnie słowa Szkodnika zawisły w zapadającej nagle ciszy. Teraz to on poczuł, że w gardle okrutnie mu zaschło od ciągłego mówienia, więc łapczywie wypił dwie szklanki wody z rzędu. Kelner, który od dłuższego czasu zerkał na nich od strony baru, bez pytania przyniósł im kolejną butelkę wody. Tym razem półtoralitrową.
– Jeszcze kanapeczkę? – spytał bez większej nadziei, gdyż tych dwóch nastolatków zachowywało się nietypowo. Liczył tylko na to, że zapłacą, zanim wyjdą.
Gucio spojrzał na niego oszołomionym wzrokiem.
– Ale… Einstein?! – rzekł rozpaczliwie, a przerażony Szkodnik kopnął go pod stołem.
– Raz kanapka „Einstein”, już przynoszę! – ucieszył się kelner, odzyskując wiarę w napiwek.
Szkodnik pospiesznie zerknął do menu i z westchnieniem ulgi odnalazł w nim kanapkę o takiej właśnie nazwie. Uznał, że los najwyraźniej dzisiaj nad nim czuwa.
– Uspokój się! – zażądał, patrząc na Gucia błagalnie. – Wypij tę wodę albo nie wiem, co zrób. Skoczyć do apteki po coś na uspokojenie?
Przyjaciel przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego tępym wzrokiem, po czym nagle się ożywił.
– Muszę… do toalety – wymamrotał, poderwał się i zniknął w rogu sali. Szkodnik spojrzał na butelkę z wodą i nagle pokiwał głową ze zrozumieniem. No, tak. Aż dziwne, że wytrzymał tak długo!
Dwie minuty później Gucio opadł na swoje miejsce z ciężkim westchnieniem. Na jego twarzy ciągle jednak malowało się całkowite osłupienie.
– Ile palców widzisz? – spytał Szkodnik niespokojnie, pokazując dłoń z wystawionymi dwoma palcami.
– Wtorek – odparł Gucio nieprzytomnie i drgnął, gdy na stoliku przed nim zjawiła się zamówiona niechcący kanapka.
– Nie jest z tobą tak źle! – ucieszył się Szkodnik i podrapał po uchu. – I co o tym sądzisz?
– Kelner? – Przyjaciel uniósł głowę i wskazał na Szkodnika. – Proszę to zabrać.
Po chwili zdumienia obaj – kelner i Szkodnik – parsknęli śmiechem, a młodszy z nich odetchnął z ogromną ulgą. Jeśli Guciowi wraca poczucie humoru, to znaczy, że dochodzi do siebie.
– A teraz… – zaczął Gucio błagalnie, gdy kelner się oddalił. – Teraz powiedz mi, proszę, że zrelacjonowałeś przed chwilą jakiś niesamowicie skomplikowany film science fiction, który zaczęli wyświetlać w kinach, tylko ja go przegapiłem.
– Nie ma tak łatwo. – Szkodnik westchnął ciężko i znowu jakby oklapł. – Też bym tak chciał… ale nie. To wszystko prawda.
– I wujek Brunon?
– Tak, naprawdę mieszka w studni, bo ciotka Adela dopiero kończy przekształcać go z powrotem w człowieka. Niedawno zaczęły zanikać mu skrzela. I jest Gerard, który… no, nie wiadomo, czym jest. I supertajny pojazd „Aurora” z ich sekretnej bazy w Bieszczadach. I naprawdę pilotuje go Amelia Earhart, cała i zdrowa. I…
– Dobrze już, dobrze. – Tym razem to Gucio ciężko oparł głowę na dłoniach, a jego błękitne oczy jakby trochę przygasły. – I jeśli dobrze zrozumiałem finał, to niechcący zwinąłeś ich tablet, zamiast wziąć swój, tak?
– Tak.
– I zastanawiasz się, co zrobić?
– Tak.
– Ale czemu? Wahasz się, czy nie zagrać jednak w lotto, czy jak…?
– Oszalałeś?! – oburzył się Szkodnik, wyciągając z plecaka coś, na widok czego Gucio zesztywniał i wcisnął się w oparcie swojej kanapy. – Sam zobacz! Połącz się z siecią i otwórz dowolny portal z wiadomościami!
– Nie chcę – odparł Gucio stanowczo, patrząc z przerażeniem na ów wytwór niepojętej technologii leżący na stoliku tu, w najzwyklejszej, do bólu znajomej kawiarni. Ten przedmiot wywracał do góry nogami cały jego świat. – Sam sobie otwórz!
– Więc właśnie otworzyłem, dziś rano. – Szkodnik westchnął, suwając palcem po wyświetlaczu. – I wtedy się zorientowałem, że pokazuje wiadomości z jutra. O, popatrz: „Niezwykły poród we wrocławskiej taksówce…”. Hmm, nie, to akurat skończyło się dobrze, tylko taksówkarz zemdlał, ale go ocucili. Ale tutaj, o! „Tragiczny w skutkach wybuch gazu w kamienicy na Brochowie”. I co ty na to?!
– O, mój Boże – jęknął przyjaciel i na moment zamknął oczy. – Czekaj, tobie chodzi o to, żeby temu… jakoś… zapobiec?
Szkodnik spojrzał mu w oczy z posępną determinacją.
– Czyli rozumiesz. I co teraz? Mam to oddać czy zachować przez kilka dni?
– Czemu?! – spytał Gucio, patrząc w sufit. – Czemu to spotkało akurat mnie?!
– Egoista! – oburzył się Szkodnik. – A ja to niby co?
– Ty narobiłeś tego zamieszania!
– Ale do CIEBIE zwróciłem się o radę! Doceń to, paskudzie ty jeden!
Na długą chwilę zapadła cisza. W oddali kelner zawahał się, zerknął na kolejną butelkę wody mineralnej, lecz po namyśle zrezygnował na razie.
– Naprawdę tylko tobie mogłem się zwierzyć – rzekł w końcu Szkodnik zmęczonym głosem. – No, bo komu? Piterowi nie, on jest ich synem i musiałby od razu im o tym powiedzieć. Egon? On z kolei niedawno wyszedł z lasu i ciągle myli Connecticut z Kitekat. Poza tym ciągle jeszcze wszystkiego się boi i często chowa się pod stół. Zostałeś ty, Guciu…
– Fajny początek wakacji – oznajmił przyjaciel, potrząsając głową. – Nie ma co… No, dobrze. Powiedzmy, że nie oddasz im tego od razu, tylko po jakimś czasie. Na kiedy wyznaczysz sobie termin? Datę? I jak obronisz się potem przed wyrzutami sumienia, gdy to oddasz, a następnego dnia stanie się coś, czemu nie będziesz mógł już zapobiec, bo o tym nie przeczytałeś?
– A, to już przemyślałem! – Szkodnik ucieszył się, że przyjaciel rzeczowo podszedł do tematu. – Oddam wtedy, kiedy się zorientują i poproszą o zwrot. Najwyżej będą na mnie wściekli, trudno. Ale ogólnie Kovvalscy i pozostali są dobrymi ludźmi i zdaje się, że zrozumieją to wszystko. I może wybaczą.
Gucio przez dłuższą chwilę rozważał jego słowa, aż w końcu powoli pokiwał głową.
– To ma sens – zawyrokował, po czym przeciągnął się solidnie. – O, mamo, wszystkie mięśnie mi zdrętwiały od tego napięcia. Nalej mi jeszcze wody… Dzięki. Czyli co teraz?
– Teraz mi pomożesz, mam nadzieję – mruknął Szkodnik, czując coraz wyraźniej, że też musi iść do toalety. – Będziemy się dzielić zadaniami, dobrze?
– Jakimi zadaniami?!
– Dziś na przykład muszę zadzwonić po straż pożarną. Anonimowo. I powiedzieć, że w tej i tej kamienicy na Brochowie ulatnia się gaz. Bo w artykule było napisane, że przyczyną wybuchu była najprawdopodobniej niesprawdzana od dawna instalacja gazowa. I tyle.
– Z anonimowego numeru zadzwoń! – wtrącił Gucio ostrzegawczo. – Kup w kiosku starter, na kartę, ja mam w szufladzie stary nieużywany telefon. I z tego musimy dzwonić, tylko zablokujemy wyświetlanie naszego numeru u rozmówcy. Bo jeśli nas namierzą i spytają, skąd to wszystko wiemy, to co wtedy?
– Teraz rozumiesz już, dlaczego poprosiłem o pomoc właśnie ciebie? – ucieszył się Szkodnik. – W życiu by mi do głowy nie przyszło choćby to, co należy zrobić z telefonem! Masz głowę na karku!
– O, „Einstein”…! – zdziwił się Gucio, patrząc na stolik. – A skąd to się tu wzięło?
– Przyniósł pan Alzheimer – burknął Szkodnik niecierpliwie, podnosząc się z kanapy. – Bierz kanapkę i idziemy! Nie ma czasu…Tego samego dnia, wieczorem. To tu, to tam
Okazało się, że jest znacznie więcej do zrobienia, niż im się wydawało. Oprócz wykonania telefonu do straży pożarnej, którą należało powiadomić o nieszczelnej instalacji gazowej w kamienicy na Brochowie, Szkodnik natrafił jeszcze na informacje o wypadku busa pod Lublinem, strzelaninie w klubie w Gdańsku oraz awarii lokomotywy pociągu relacji Szczecin–Kraków. Po namyśle i konsultacjach z Guciem zrezygnowali z interwencji w sprawie lokomotywy.
– Jeśli się zepsuła, to się zepsuła, i już. – Gucio wzruszył ramionami, umieszczając w swoim starym telefonie kupioną przez Szkodnika kartę SIM. – Parę osób gdzieś się spóźni, wielkie mi rzeczy. Powiedz mi lepiej, co niby mamy zrobić w sprawie wypadku tego busa?
Siedzieli w pokoju Szkodnika, podjadając kukurydziane chrupki. Pani Wiesława z lekkim westchnieniem zdążyła przypomnieć synowi, że chciałaby z nim porozmawiać w sprawie wakacji, ale mruknął tylko: „Potem, mamo!”, i pomknął z przyjacielem na górę.
– Właśnie nie wiem – rzekł Szkodnik ponuro. – Tam, co prawda, nikt nie zginął, ale parę osób trafiło do szpitala. To znaczy trafi. Kurczę, myli mi się to wszystko, przecież to jeszcze się nie zdarzyło!
– Kwestia przyzwyczajenia – odpowiedział Gucio zgryźliwie, włączając telefon. – No, już można dzwonić. Chociaż nie, muszę jeszcze zrobić tak, żeby ten numer nie wyświetlał się rozmówcy. Boże, w coś ty nas wpakował!
– Tak ci źle z tym, że masz szansę uratować parę ludzkich żyć? – spytał Szkodnik z urazą. Pomimo przezwiska z natury miał dobre serce i chyba tylko dlatego zdecydował się na udział w tej karkołomnej akcji. Ech, gdyby tak mieć do pomocy kogoś dorosłego!
Zwierzył się z tej myśli przyjacielowi, który znacząco popukał się w głowę i parsknął.
– Po pierwsze, żaden dorosły nie uwierzyłby w to tak od razu – oznajmił zdecydowanie. – Zajęłoby to dwa dni…
– Czemu akurat dwa?
– Bo pierwszego przedstawilibyśmy mu choćby te wyniki jutrzejszego losowania lotto, a drugiego przekonałby się, że tablet mówił prawdę. Potem ten dorosły ugryzłby się w tyłek ze złości, że nie wysłał kuponu z tymi numerami, a na koniec by nam wreszcie uwierzył. Więc, po pierwsze, to zajęłoby dwa dni. A po drugie…
Gucio urwał i zawahał się.
– No? – popędził go Szkodnik, czekając zarówno na dalszy ciąg Guciowej wypowiedzi, jak i na telefon, z którego miał zadzwonić pod 998.
– Po drugie, dorośli mają dziwny talent do komplikowania rzeczy i wymyślania różnych trudności, nie uważasz? Od razu zaczęłoby się: „Zostawcie to, to niebezpieczne, oddajcie tablet właściwym służbom, one zrobią z niego właściwy użytek”, i tak dalej.
– A może to nie taki głupi pomysł? – zawahał się nagle Szkodnik. W końcu policjanci mają znacznie szersze pole do działania, a gdyby na dodatek dysponowali szczegółowymi informacjami, co i kiedy się wydarzy, bez wątpienia zrobiliby znacznie więcej niż oni dwaj!
– Z byka spadłeś?! – zgorszył się Gucio, odrywając się od zabytkowej nokii. – Przecież to w ułamku sekundy trafiłoby do jakiegoś wywiadu czy kontrwywiadu! W ogóle nie zawracaliby sobie głowy krzywdą zwyczajnych ludzi, tylko od razu wykorzystaliby to w polityce i innych podobnych bagienkach!
Po krótkim namyśle Szkodnik musiał przyznać mu absolutną rację. Westchnął ciężko, po czym w końcu wziął do ręki telefon podany mu przez Gucia.
– Ty zacząłeś całą aferę, to ty dzwonisz – mruknął ten, odwracając się na krześle i wyciągając z kieszeni swojego smartfona. – Ja muszę zadzwonić do Lutki, bo zasypuje mnie SMS-ami. Ksawery znowu coś wywinęła…
– Co takiego?! – zdumiał się Szkodnik. – Co to w ogóle jest, ten Ksawery? Bo już raz dziś o nim wspominałeś.
– Nie „ten Ksawery”, tylko „ta Ksawery” – odparł Gucio z lekkim zakłopotaniem. – Lutka umyśliła sobie, że koniecznie chce mieć zwierzątko. Ale nie psa lub kota, tylko fretkę.
– Tchórzofretkę?
– A jak? Ale tak się mówi w skrócie, fretka. No i kupiłem jej w prezencie Ksawerego na zakończenie roku szkolnego. I to jest właśnie ta fretka. Tyle że dziś okazało się, że to jest samiczka, a nie samiec, no i teraz mamy kłopot.
– Boicie się, że się znienacka rozmnoży?
– Zwariowałeś?! Sama z siebie? Nie, kłopot mamy z imieniem. Bo Ksawery bardzo się Lutce spodobał, znaczy się, mam na myśli imię. I na razie jest „ta Ksawery”. Nie wiemy, co z tym zrobić.
– Zostawić – zawyrokował Szkodnik stanowczo. – Skoro chciała mieć oryginalne zwierzątko, to może mieć ono równie oryginalne imię, no nie?
Gucio zamarł i nagle klepnął go w plecy.
– To jest argument! – wykrzyknął, wybierając numer Lutki. – Dobra, dzwoń ty i dzwonię ja…
Szkodnik wziął głęboki oddech i po chwili połączył się z dyżurnym straży pożarnej.
– Dzień dobry – rzekł grzecznie. – Proszę pana, ja chciałem powiadomić, że w jednej kamienicy na Brochowie okropnie czuć gaz i boję się, żeby coś złego tam się nie stało. I muszę szybko kończyć, bo mam mało pieniędzy na koncie, więc podam panu prędko adres, zanim nas rozłączy…
Wzmianka o kończących się środkach na koncie przyszła mu do głowy w ostatniej chwili. Gdyby zaczęli się dopytywać o jego imię i nazwisko, mógłby się rozłączyć bez wzbudzania podejrzeń, że telefon jest głupim dowcipem. Ha!
Tak jak przypuszczał – gdy tylko podał adres budynku, padło pytanie o jego dane osobowe. Powiedział tylko: „Władysław…”, i w trakcie mówienia przerwał połączenie.
– Jaki znowu Władysław? – spytał Gucio podejrzliwie, patrząc na czerwoną i rozpromienioną twarz Szkodnika, który drżącą dłonią odkładał telefon na biurko. Chłopak krótko wyjaśnił mu swój sprytny wybieg, za co został nagrodzony kolejnym klepnięciem w plecy.
– Masz łeb – zawyrokował Gucio, biorąc do ręki tablet. – Dobra, co teraz…
Nagle zamarł i wytrzeszczył oczy. Potem zmarszczył brwi.
– Co się stało? – przestraszył się Szkodnik. – Coś nowego zobaczyłeś?
– Sam popatrz. – Gucio podsunął mu tablet pod nos i wskazał konkretną wiadomość w portalu informacyjnym. – To tak miało być?
Szkodnik z ogromnym zdumieniem przeczytał nagłówek: „Anonimowa wiadomość ratuje życie mieszkańcom kamienicy”. Dalej było o tym, jak to straż pożarna otrzymała zgłoszenie o ulatniającym się gazie, jak przybył patrol i znalazł w piwnicy nieszczelną rurę…
– No, ja nie mogę! – wykrztusił, robiąc wielkie oczy. – A niech mnie drzwi ścisną!
Gucio kręcił głową z podziwem, czując, jak na jego rękach i karku pojawia się gęsia skórka.
– To… to niewiarygodne – bąknął wreszcie, czując zarazem, jak gdzieś głęboko w jego duszy budzi się coś dobrego i ciepłego. – Kapitalne! Miałeś rację, to naprawdę działa!
Szkodnik podejrzanie pociągnął nosem, po czym kichnął i przetarł oczy.
– No widzisz! – rzekł raźno. – Jedziemy dalej!
– Strzelanina w klubie…
– Dzwonimy do gdańskiej policji – stwierdził Szkodnik bez namysłu. – Tylko, kurczę, czy uwierzą dziecku? Gucio, ty masz mutację, może ty zadzwonisz? Bo ja mam cienki głos…
– I bardzo dobrze! – olśniło Gucia. – Po mnie od razu słychać, że dzwoni nastolatek. A ty przez telefon możesz brzmieć jak dziewczyna… no, młoda kobieta. Tylko w rozmowie mów „słyszałam” czy „zrobiłam” i tak dalej. Kumasz?
– No, nie – rzekł Szkodnik z niesmakiem. – Już parę miesięcy temu robiłem za nastolatka przysposabiającego się do zmiany płci, razem z Piterem, Egonem i Gabi… Znowu mam udawać kobietę?!
– Przeznaczenie – oznajmił Gucio z nieodgadnioną miną i figlarnym błyskiem w oczach. – Taka karma, Szkodnik. Nie wybrzydzaj i dzwoń. A co im powiesz?
– Że na bulwarze w Gdyni podsłuchałam rozmowę dwóch bandziorów, którzy planowali rozróbę w gdańskim klubie – odparł Szkodnik w natchnieniu. – I że wspominali o broni palnej.
– Genialne – uznał Gucio, patrząc na młodszego przyjaciela z nagłym szacunkiem. – I po co ja ci byłem?
– Jako wsparcie moralno-techniczne – rzekł Szkodnik stanowczo, biorąc głęboki oddech i sięgając po telefon. – No, to działamy…
Po raz kolejny wybieg z kończącymi się środkami na koncie zrobił swoje, a informacje trafiły tam, gdzie trzeba. Szkodnik odłożył telefon na biurko, jego wzrok napotkał spojrzenie Gucia, po czym obaj rzucili się w stronę tabletu, stukając się nad nim głowami.
– Zaraz, gdzie to może…
– Wejdź na „Trójmiasto”, może będzie w lokalnych wiadomościach – poradził Gucio, masując skroń. – Skoro nie ma nic w krajowych. Masz okropnie twardy łeb, wiesz?
– Jest!!! – ryknął Szkodnik. – Patrz tutaj, jest w wiadomościach trójmiejskich! „Anonimowy telefon na policję zapobiegł tragedii”… i tak dalej. Pomogło, ja nie mogę!
– No, proszę! – zdumiał się Gucio. – A tyle się mówi złego o policji, że słaba w działaniu, że nie zapobiega, a tu proszę! To się nazywa prewencja!
– Aresztowali tych typów – mruczał pod nosem Szkodnik, przewijając palcem artykuł. – O, mieli już wcześniej sporo akcji na koncie! Po sprawdzeniu broni okazało się, że dwa miesiące temu to oni urządzili strzelaninę w innym klubie, pamiętasz… Poszli siedzieć!
Gucio wydał z siebie coś w rodzaju rozkosznego gruchania i zapchał się chrupkami. Zazwyczaj unikał fast foodów i podobnych przekąsek, gdyż musiał uważać na wagę, ale przy takiej okazji… Należało mu się, a co!
– Chłopcy? – usłyszeli znienacka zza pleców głos pani Wiesławy. – Czy mogę was prosić, byście bawili się nieco ciszej? Oglądam obok swój ulubiony serial i te okrzyki…
– Szkodnik pobił mój rekord w grze na tablecie – oznajmił Gucio, wykazując zadziwiającą przytomność umysłu. – Przepraszamy, będziemy ciszej.
– Przynieść wam coś do picia? – spytała jeszcze od drzwi mama Szkodnika, udobruchana i ujęta Guciową grzecznością. – Może colę?
– Nie trzeba… – zaczął Gucio, ale przyjaciel mu przerwał.
– Idź, mamo, oglądaj serial, nie zawracaj sobie nami głowy – rzekł krótko. – A ja już nie będę krzyczał, obiecuję. No, sio!
Pani Wiesława przewróciła oczami i zamknęła za sobą drzwi.
– Bądź milszy dla mamy – zwrócił mu uwagę Gucio przyciszonym głosem. – Starała się…
– Ale ona ciągle ogląda te swoje seriale! – stęknął Szkodnik. – A ja nawet w ciągu dnia nie mogę się głośniej odezwać!
– Zemścij się – zaproponował Gucio, chichocząc. – Przeczytaj w wiadomościach, o czym będą jutrzejsze odcinki, i opowiedz jej wszystkie rano…
Długą chwilę rechotali jak zwariowani, ocierając łzy płynące im z oczu ze śmiechu.
– No, dobrze – jęknął wreszcie Szkodnik, trzymając się za brzuch. – Oj, no, nie mogę… Teraz mamy problem. Z tym busem.
– Jaki problem?
– Bo wiemy, gdzie to się stanie, i tylko tyle. Co mamy niby powiedzieć policji?
– O, kurczę – zafrasował się Gucio, pojmując, o co chodzi przyjacielowi. – No, tak. Czekaj, niech pomyślę…
Wziął do ręki tablet i jeszcze raz zaczął czytać artykuł o jutrzejszym incydencie pod Lublinem. Aż go coś wreszcie zaintrygowało.
– Tu są zdjęcia z miejsca wypadku – powiedział powoli i z namysłem. – O, mamo, ale zmasakrowane to auto, aż dziw, że nikt nie zginął… wyrzuciło go na zakręcie, jechał za szybko, wypadł z drogi i walnął w drzewo.
– Widzę – rzekł krótko Szkodnik, bo obraz był z gatunku tych przyprawiających o dreszcze. – I co nam z tego zdjęcia?
– Tu jest nazwa firmy transportowej, na boku busa. – Przyjaciel wskazał niepewnie palcem. – No i znamy godzinę, o której to się stało…
– I co z tego?
Ze zmarszczonymi brwiami Gucio bez słowa odnalazł w sieci stronę internetową przewoźnika i zagłębił się w lekturze rozkładów jazdy.
– Patrz! – wykrzyknął w końcu rozpromieniony, po czym zakrył dłonią usta i speszony spojrzał w stronę drzwi. – Kurde, mieliśmy być cicho… No ale patrz: to był bus kursujący na linii Radom–Lublin. Z rozkładu wynika, że wyjechał z Radomia o ósmej czterdzieści rano… Hmm…
– Można zadzwonić i powiedzieć, że coś z tym busem nie tak – bąknął Szkodnik niepewnie. – Albo, nie wiem… Że kierowca jest nietrzeźwy?
– A skąd dziś niby wiesz, że on jutro będzie nietrzeźwy? – zapytał z powątpiewaniem Gucio i kolega przyznał mu rację. – Nie, jakoś inaczej trzeba…
– Tablica rejestracyjna – szepnął Szkodnik w kolejnym przypływie natchnienia. – Tu trochę widać, ale niewyraźnie. Da się ją powiększyć?
Nagrodzony kolejnym klepnięciem w plecy, poczuł nagły wzrost poczucia własnej wartości. Nareszcie, po tylu szkodliwych rzeczach, jakie wyrządził otoczeniu, choć najczęściej całkowicie niechcący! On, Szkodnik, staje się nie tylko nieszkodliwy, ale nawet pożyteczny! Kto by uwierzył?!
Z trudem, bo z trudem, lecz udało im się w końcu odczytać numery rejestracyjne zniszczonego busa.
Gucio z triumfem oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na przyjaciela. Ten obronnym gestem uniósł dłoń.
– Żadne takie – rzekł krótko. – Tu już możesz i ty zadzwonić. Jechałeś nim, powiedzmy, wczoraj i coś okropnie hałasowało w zawieszeniu. Tak im powiesz. I że miał łyse opony.
– I to niby wystarczy?
– A jak? – zdziwił się Szkodnik. – Niech tylko ta policja tam wparuje! Zanim wszystko sprawdzą, wyjazd się opóźni. A może kierowca będzie przez to ostrożniej jechał?
– W takim razie trzeba zadzwonić jutro z samego rana – stwierdził Gucio z przekonaniem. – Bo jeśli sprawdzą go dziś, jutro wyjedzie zgodnie z planem i nic to nam nie da…
– Ustawisz sobie budzik na siódmą – ucieszył się Szkodnik, za co został nagrodzony kopnięciem w kostkę. – No, co?!
– Drugi dzień wakacji, a ja mam wstawać o siódmej?!
– Pomyśl o efektach – poradził przyjaciel życzliwie, uchylając się przed prztyczkiem w ucho. – Przestań! Bo zawołam panią Anielę i postraszy cię basem…
– To ta nowa gosposia? – spytał z zaciekawieniem Gucio, mając w pamięci liczne, coraz to nowe gosposie w Szkodnikowym domu. – Naprawdę mówi basem?
– Basem. A w dodatku zamordowała dziś drożdże, więc trzeba na nią uważać…
Gucio postanowił nie wnikać w sprawę tragicznej śmierci drożdży, gdyż nagle przyszło mu do głowy coś strasznego. Utkwił wzrok w tablecie i powoli stuknął palcem w „Wiadomości ze świata”.
Szkodnik podążył za jego wzrokiem, dostrzegł nagłówek, zrozumiał… i nagle zrobiło mu się zimno.
– „Trzęsienie ziemi w Japonii, 19 ofiar śmiertelnych” – przeczytał Gucio bezbarwnym głosem i spojrzał na przyjaciela. – I co teraz?