Atlantyda odnaleziona. Rozwiązanie największej zagadki w dziejach świata - ebook
Atlantyda odnaleziona. Rozwiązanie największej zagadki w dziejach świata - ebook
Silne państwo rządzone przez dziesięciu królów, ziemia rodząca równie wiele diamentów, co warzyw, najwspanialsza ze starożytnych cywilizacji, pochłonięta przez wody potopu - tak brzmi opis mitycznej Atlantydy. Czy można dojść prawdy po trzydziestu wiekach od zniknięcia tej fantastycznej wyspy z powierzchni ziemi? Gavin Menzies, niestrudzony odkrywca, z ogromną pasją zgłębiający sekrety historii, jak wielu przed nim uległ fascynacji tajemnicą i wyruszył na poszukiwania.
Wykorzystuje archiwa, zabytki, badania naukowe, swoją wiedzę na temat budowy statków i starożytnej techniki nawigacji - wszystko po to, by rozwikłać zagadkę cywilizacji znanej tylko z opisu Platona, która w IX w. p.n.e. miała przypominać raj na ziemi, a potem nagle wskutek kataklizmu - na zawsze zniknąć pod wodą. Menzies krok po kroku odkrywa zdumiewającą prawdę, która wiąże się z niezwykle śmiałą tezą...
Ten uczony detektyw w jednej osobie wzbogaca naszą wiedzę o przeszłości.
„New York Daily News"
Menzies zasługuje na nagrody Nobla i Pulitzera. Towarzysząc mu w odkrywaniu zagadek historii, odczuwamy dreszcz przygody.
„San Bernardino Sun"
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-1700-9 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka o Atlantydzie, podobnie jak 1421 i 1434, stanowi owoc zbiorowego wysiłku. Do pracy nad nią zachęcały mnie setki osób – głównie mam tu na myśli przyjaciół odwiedzających moje strony internetowe – które przekonywały mnie, że podróże międzykontynentalne podejmowano wielokrotnie już tysiące lat przed ekspedycją Kolumba, a więc także na długo przed wyprawami admirała Zhenga. Chciałbym w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy prowadzili ze mną korespondencję e-mailową.
W swoich pracach odwołuję się nieustannie do własnych doświadczeń związanych z pracą nawigatora, a potem kapitana łodzi podwodnej. Mam tym samym ogromny dług wdzięczności wobec Royal Navy, która w ciągu treningu trwającego ponad dekadę przygotowała mnie do pełnienia tych obowiązków. W szczególności chciałbym wyrazić swoją wdzięczność admirałowi sir Johnowi Woodwardowi (otrzymał on Order Imperium Brytyjskiego oraz Order Łaźni), który szkolił mnie na kapitana łodzi podwodnej i nauczył mnie myślenia lateralnego – to znaczy rozwiązywania problemów na podstawie analizy faktów, a nie odwoływania się do założeń.
Mógłbym wymienić wielu autorów, znacznie bardziej zasłużonych niż ja, których publikacje stanowiły dla mnie źródło inspiracji podczas pisania Atlantydy. Emerytowany profesor John L. Sorenson wraz z Martinem Raishem w książce pod tytułem Pre-Columbian Contact with the Americas Across the Oceans: An Annotated Bibliography omówili ponad pięć tysięcy książek i artykułów poświęconych podróżom transoceanicznym w ciągu minionych ośmiu tysięcy lat. Podobny opis wypraw międzykontynentalnych na przestrzeni tysiącleci zawarł w serii książek i artykułów profesor Carl L. Johannessen. W poszukiwaniu świadectw potwierdzających moją hipotezę wielokrotnie odwołuję się do wspólnej pracy Sorensona i Johannessena pod tytułem World Trade and Biological Exchanges Before 1492. W niedawno opublikowanym artykule A Complex of Ritual and Ideology Shared by Mesoamerica and The Ancient Near East profesor Sorenson analizuje ekspedycje morskie, do których doszło tysiące lat przed wyprawą Kolumba.
W ciągu pięciu lat pracy nad Atlantydą zawsze mogłem liczyć na pomoc profesora Johna Coghlana, który zdecydował się wesprzeć mnie – człowieka spoza kręgów akademickich, kogoś, kto (jak pisał Thoreau w Walden) „słyszy dźwięki wybijane przez innego dobosza” – swoim autorytetem, i spotkał się z tego powodu z niezwykle ostrą krytyką. Jestem mu dozgonnie wdzięczny za jego niezachwianą postawę.
Mógłbym wymienić także wielu innych historyków o poglądach odmiennych od obiegowych opinii. Moje podziękowania kieruję przede wszystkim do profesorów: Octave’a Du Temple’a i Roya Driera, emerytowanego profesora Jamesa Scherza, Jamesa L. Guthriego oraz Davida Hoffmana za prace poświęcone kopalniom miedzi istniejącym w czasach starożytnych nad Jeziorem Górnym oraz brakującym milionom ton miedzi, którą tam wydobywano i która najwyraźniej w jakiś niewytłumaczalny sposób rozpłynęła się w powietrzu.
W swojej książce opowiadam o kreteńskiej flocie przemierzającej oceany do chwili straszliwej erupcji wulkanu na Therze (w 1450 roku p.n.e.), która zniszczyła całą cywilizację minojską. Profesor Spyridon Marinatos zwrócił uwagę na ten fakt już w 1964 roku, gdy podjął prace wykopaliskowe w Akrotiri na Therze (Santorynie) będącej ważną bazą morską Minojczyków w II tysiącleciu p.n.e. Za sprawą swojej wiedzy i odrobiny szczęścia zdołał odkryć ruiny domu admirała (z dobrze zachowanymi ścianami), zasypanego w wyniku wybuchu wulkanu w 1450 roku p.n.e. Dzięki temu znalezisku świat mógł po raz pierwszy przekonać się, jak wyglądały wspaniałe minojskie okręty żeglujące wówczas po morzach.
Prace wykopaliskowe profesora Marinatosa przypominały dokonania sir Arthura Evansa na Krecie (pozostającego tam do dziś postacią legendarną). Evans, niemal w pojedynkę, w trakcie dziesięcioleci wykopalisk znalazł niezwykłą cywilizację, która rozkwitła na wyspie około 3000 roku p.n.e. W swojej książce wielokrotnie odwołuję się do jego prac, nie tylko w kontekście dziedzictwa kultury greckiej okresu klasycznego, lecz także tego, co Grecja i cała Europa zawdzięczają cywilizacji minojskiej. Współcześnie dzieło Evansa kontynuują profesor Stylianos Alexiou (jego publikacja stała się dla mnie źródłem inspiracji do prowadzenia badań) oraz doktor Minas Tsikritsis (jego prace omawiam w końcowej części Atlantydy).
Wielu historyków poświęciło swoje życie badaniom nad fenomenem międzykontynentalnych podróży przez oceany w III i II tysiącleciu p.n.e. Chciałbym w szczególności podziękować doktorowi Gunnarowi Thompsonowi za jego opis wymiany handlowej (zwłaszcza dotyczącej kukurydzy) między Ameryką,
Egiptem a Indiami. Moje podziękowania niech przyjmą także Charlotte Rees i Liu Gang, autorzy prac poświęconych wymianie handlowej między Ameryką a Chinami w II i I tysiącleciu p.n.e.; David Hoffman, który prowadził badania dotyczące prehistorycznych podróży w poszukiwaniu miedzi między Europą a Ameryką, zwłaszcza między rejonem Wielkich Jezior i Atlantykiem; Tim Severin, który pokazał nam, że takie wyprawy były możliwe; J. Lesley Fitton, znawca problematyki handlu między rejonem Atlantyku, Europą i wschodnim basenem Morza Śródziemnego; emerytowany profesor Bernard Knapp, autor prac o wymianie handlowej między Kretą, Afryką i krajami Lewantu; doktor Joan Aruz, autorka znakomitej wystawy „Beyond Babylon“ w The Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku (wielokrotnie odwoływałem się do wspaniałej książki, która w związku z tą wystawą ukazała się pod jej redakcją); profesor Manfred Bietak, autor prac poświęconych flocie minojskiej w Delcie Nilu; profesor Rao, odkrywca indyjskiego portu z epoki brązu w Lothalu; profesor Edward Keall z Royal Ontario Museum – zespół pod jego kierownictwem odkopał prehistoryczne miasto w Jemenie; Hans Peter Duerr, autor artykułów o wymianie handlowej Minojczyków z rejonem Morza Bałtyckiego w II tysiącleciu p.n.e.; profesor Beatriz Comendador Rey, która kierowała badaniami zespołu archeologów poszukującego świadectw minojskich wypraw morskich przybywających do brzegów Hiszpanii; Tony Hammond, ekspert w dziedzinie ówczesnego górnictwa i handlu na terenie Brytanii; oraz Philip Coppens, autor prac poświęconych wydobyciu miedzi w rejonie Wielkich Jezior w II tysiącleciu p.n.e.
Centralne miejsce w mojej opowieści zajmuje kreteńska sztuka budowy okrętów, bez której niemożliwe byłyby wyprawy międzykontynentalne i nie powstałaby cywilizacj a Atlantydy. Jestem przeto dłużnikiem Mehmeta Cakira, odkrywcy wraku z Uluburun (około 1310 roku p.n.e.), oraz profesora Cemala Pulaka, który zorganizował specjalistyczną akcję – trwającą jedenaście lat – wydobywania szczątków wraku z dna morza. Za sprawą jego wysiłków liczne zabytki z epoki brązu znalazły schronienie w salach wystawowych zamku w Bodrum. Profesor Andreas Hauptmann i jego współpracownicy poddali analizie chemiczny skład sztab miedzi odkrytych we wraku z Uluburun. Wielu innych ekspertów badało przedmioty oraz okazy starożytnej flory i fauny z okrętu, dzięki czemu odtworzono jego przypuszczalną trasę rejsu – dotyczy to zwłaszcza bursztynu znad Bałtyku, kości słoniowej z Afryki, muszli z wód Oceanu Indyjskiego oraz paciorków z Indii. Bardziej szczegółowe podziękowania zamieściłem na swojej stronie internetowej.
W mojej pracy mogłem jednak liczyć nie tylko na rewolucyjne znaleziska wyżej wymienionych osób, lecz także na pomoc zespołu, bez którego ta książka nigdy by nie powstała. Podobnie jak w przeszłości, koordynacją tych prac zajmował się Ian Hudson, z właściwym sobie talentem i poczuciem humoru łącząc projekty graficzne z tekstem przepisanym przez panią Moy. Pani Moy z QED Secretarial Services przepisała dwadzieścia dziewięć wersji tekstu, szybko i dokładnie.
Specjalne podziękowania chciałbym skierować do Cedrica Bella – przez wiele lat wspierał on moje badania na rozmaite sposoby. Cedric, z wykształcenia mechanik okrętowy, latami pracował jako inżynier na wielu różnych stanowiskach. W trakcie swojej kariery zawodowej był także rzeczoznawcą budowlanym, inżynierem w odlewni, głównym inżynierem w fabryce, a następnie menedżerem do spraw produkcji w największym europejskim zakładzie wytwarzającym smary. Po przejściu na emeryturę przez piętnaście lat zajmował się badaniem dziejów rzymskiej okupacji Brytanii i odkrył wiele podobieństw między inżynieryjną wiedzą Rzymian i Chińczyków. Trudno byłoby przecenić wkład, jaki wniósł w powstanie Atlantydy. W roku 2003, na krótko przed wizytą na Nowej Zelandii, Cedric przeczytał 1421, co zaowocowało zainicjowaniem licznych badań. Wykazał w nich, że Chińczycy przez dwa tysiące lat wydobywali tam rudę żelaza i zajmowali się hutnictwem. Wśród odnalezionych przez niego świadectw znajdowały się dowody na istnienie portów, wraków, osad i odlewni. Jego odkrycia spowodowały gwałtowne reakcje ze strony nowozelandzkich „historyków”. W związku z tym zorganizowałem zespół niezależnych badaczy, którzy mieli zweryfikować wyniki uzyskane przez Cedrica, wykorzystując w tym celu takie metody jak GPR, sonografia oraz datowanie metodą radiowęglową odkrytych przez niego obiektów z metalu, cementu i drewna. O rezultatach tych analiz można przeczytać na mojej stronie internetowej. Dowodzą one, że badania Cedrica były bardzo precyzyjne.
Jako naczelny inżynier w zakładach Delta Metals w Birmingham Cedric był odpowiedzialny za dużą odlewnię metali nieżelaznych oraz zakład przeróbki rud metali. W tym okresie Delta Metals produkowała 65 procent wszystkich metali nieżelaznych w Wielkiej Brytanii. Ilekroć w moich badaniach pojawił się jakiś problem (a zdarzało się to często), Cedric umiał natychmiast podać gotowe rozwiązanie, a jeśli nie, to odsyłał mnie do eksperta, który udzielał właściwej odpowiedzi. Nieustannie podsuwał mi także kolejne lektury, zwłaszcza na temat górnictwa i metalurgii w epoce brązu. Gdyby nie jego wiedza i wsparcie, nigdy nie zdołałbym ukończyć tej książki.
Nieocenionym źródłem inspiracji pozostaje dla mnie Luigi Bonomi, mój agent literacki – pracował dla mnie w ciągu minionej dekady (z powodzeniem zajął się losami wydawniczymi moich książek 1421 oraz 1434). Pod wpływem jego argumentów zrezygnowałem z pracy nad publikacją o chińskich wyprawach do Ameryki w II tysiącleciu p.n.e. na rzecz książki o Atlantydzie. Zawsze w pełni ufałem jego niezawodnym opiniom i uważam, że początkujący autorzy powinni dobijać się do jego drzwi!
Luigi sprzedał światowe prawa do tej książki wydawnictwu Orion, wchodzącemu w skład Hachette Book Group, największego koncernu wydawniczego na świecie. Wydawnictwo entuzjastycznie wspierało mój projekt i udzieliło mi ogromnej pomocy. Chciałbym podziękować zwłaszcza mojemu wydawcy Rowlandowi White’owi, jego asystentce Nicoli Crossley oraz Susan Howe, specjalistce od praw zagranicznych, i jej zespołowi, jak również Helen Ewing i Georgie Widdrington.
Nie mogę także pominąć kluczowej roli, jaką w powstawaniu Atlantydy odegrała Gaynor Aaltonen – zamieniła moją drętwą prozę w tekst nadający się do czytania, jednocześnie uzupełniając go o nowe informacje, jakie nieustannie napływają do mnie, odkąd książka znalazła się pod opieką wydawnictwa. Gdyby nie Gaynor, Atlantyda nigdy by nie powstała w swym obecnym kształcie. Jestem jej ogromnie wdzięczny.
I wreszcie Marcella. Zawdzięczam jej wszystko. Niezmiernie się cieszę, że zapis jej imienia w minojskim piśmie linearnym A zaczyna się od znaku przedstawiającego pyszczek kota!
Gavin Menzies
Londyn
Dzień św. Walentego 2011
Minojska Kreta i Santoryn
Rodzaje wiatrów w rejonie Morza Śródziemnego
Minojskie imperium handlowe w rejonie Morza Śródziemnego
Turcja i Bliski Wschód
Egipt
Hiszpania i Portugalia
Wyspy Brytyjskie
Kamienne kręgi z czasów minojskich w różnych częściach świata
Wielkie Jeziora w Ameryce Północnej
Rozmieszczenie haplogrupy X21 PRZYGODA NA KRECIE
Z hotelowego balkonu spoglądałem na północ. W dole u moich stóp jaśniały światła miasta. Dalej, aż po horyzont, rozpościerało się Morze Egejskie spowite w mrok nocy. Gdzieś tam na otwartym morzu leżała starożytna wyspa Thera, zniszczona niegdyś przez wybuch wulkanu. W końcu odwróciłem się i poszedłem do pokoju. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że pod powierzchnią tej wyspy od tysięcy lat kryła się tajemnica, która miała zrewolucjonizować mój sposób patrzenia na dzieje ludzkości. Wszystkie moje koncepcje dotyczące historii i odkryć geograficznych miały wkrótce wywrócić się do góry nogami.
Tego roku razem z moją żoną Marcellą niecierpliwie czekaliśmy na święta Bożego Narodzenia. Zamierzaliśmy spędzić je z dala od zgiełku miasta. Po wytężonej pracy nad nową książką byłem śmiertelnie zmęczony, uznaliśmy więc, że dobrze nam zrobią krótkie wakacj e na egejskiej wyspie. Postanowiliśmy pojechać przez Ateny, jedno z moich ulubionych miejsc na ziemi. Żadnych telefonów ani e-maili. To miały być święta Bożego Narodzenia przy świetle świec, w byłym bizantyjskim klasztorze. A w każdym razie tak to sobie wyobrażaliśmy. Jednak nasze marzenie o długich spacerach wśród starożytnych ruin, a następnie kilku dniach życia w spartańskiej prostocie, w górach Krety, szybko się rozwiało, gdy po przyjeździe do Aten trafiliśmy na zamieszki rozgrywające się tuż pod naszym hotelem. Z okien widzieliśmy tłumy protestujących Greków, wykrzykujących różne hasła, wymachujących transparentami i przewracających samochody. Groźnie wyglądający policjanci – wyposażeni w broń, tarcze i hełmy – blokowali przemarsz protestujących.
W tej sytuacji polecieliśmy od razu na Kretę i znaleźliśmy inne lokum na święta, także dość idylliczne – wygodny hotel w dawnym weneckim mieście Retimno, na północy wyspy. Przez pierwsze dwa dni padało niemiłosiernie. Po czym w Wigilię deszcz ustał i przez chmury przebiło się kilka promieni słonecznych. Spokojny poranek zachęcał do wycieczki do podnóża gór okrytych śniegiem, widocznych z naszego balkonu. Jak się okazało, odkryliśmy tego dnia coś, co definitywnie przekreśliło nasze marzenia o spokojnym urlopie i sprawiło, że z całą determinacją zaangażowałem się w nowe badania, które zawiodły mnie w kilka dość odległych miejsc na kuli ziemskiej.
Wybraliśmy się na wycieczkę samochodową. Wąskie drogi zamieniały się niekiedy w rwące strumienie, niosące wodę z dwudniowych opadów. Jadąc dość ospale przez kolejne śliczne (ale zatopione w błocie) wioski, podziwialiśmy kiście winogron wiszące wciąż na krzewach, pobocza dróg porośnięte żółtą koniczyną, figowce o ciemnozielonych – mimo że był koniec grudnia – liściach. Kreta jest wyspą niezwykle żyzną. Przy wyjeździe z jednej z niewielkich wiosek dostrzegliśmy dwóch mężczyzn ciągnących przez drogę świnię. Zamierzali przywiązać ją między dwiema drabinami i zarżnąć. Po długiej wędrówce krętymi drogami, często blokowanymi przez stada czarnych i białych kóz – z dzwoneczkami brzęczącymi, by odpędzić węże – dotarliśmy do celu naszej podróży, wybranego rankiem na chybił trafił – starożytnego pałacu w Fajstos.
Według mitologii Fajstos zostało założone przez jednego z synów legendarnego herosa Heraklesa. Z całą pewnością miejsce to wygląda nad wyraz majestatycznie. Zrujnowany kompleks pałacowy rozciąga się niczym wielki, biały półmisek na tle ciemnozielonych lasów sosnowych, porastających południe wyspy. Starożytni Grecy wierzyli, że Fajstos założył wielki król Minos, postać mitologiczna, który rządził na Krecie wiele pokoleń przed wybuchem wojny trojańskiej. Podczas zwiedzania ruin szybko odkryliśmy, że insygnium królewskim Minosa był labrys, topór z podwójnym ostrzem, potężna broń o charakterze ceremonialnym, w kształcie dwóch pełnych półksiężyców stykających się grzbietem. Innym symbolem władzy Minosa był przerażający wizerunek rozwścieczonego byka.
Wędrówka po ruinach zrobiła na nas imponujące wrażenie. Fajstos jest bardzo rozległe, większe niż królewski pałac Karola Wielkiego w Akwizgranie i przynajmniej trzy razy większe od pałacu Buckingham. Cała budowla – o prostej i wyrazistej architekturze – została wzniesiona z niesłychanym mistrzostwem (ze starannie wyciętego kamienia) i zgodnie z planem podporządkowanym – jak się wydaje – idei harmonii. Szerokie, otwarte klatki schodowe wiodły z Amfiteatru na Dziedziniec Byka, a stamtąd do Pałacu Królewskiego i na tarasy o gładkiej, kamiennej powierzchni, skąd rozciągał się widok na okoliczne łańcuchy górskie i wielką równinę nieznacznie nachyloną w stronę odległego morza. Panowała tu zatem atmosfera lekkości i przestronności. Dzięki promieniom słońca tańczącym na powierzchni dziedzińców i sadzawek, w których odbijało się błękitne niebo, całość przypominała miraż unoszący się między niebem a ziemią. Spokój tego miejsca i jego rozmiary natychmiast przywiodły nam na myśl te same skojarzenia: monumentalną architekturę starożytnego Egiptu.
Od razu też uświadomiliśmy sobie jeszcze jedno: pałac w Fajstos – podobnie jak jego siostrzany kompleks pałacowy w Knossos, położony bardziej na północ – jest o wiele starszy niż wspaniały Partenon w Atenach, który powstał w 455 roku p.n.e., w szczytowym okresie rozwoju klasycznej cywilizacji greckiej. Mieszkańcy Fajstos żyli w wygodzie i luksusie ponad tysiąc lat wcześniej. Tutejszy pałac pochodzi z tej samej epoki co egipskie budowle z czasów Starego Królestwa i dorównuje wiekiem wielkim piramidom w Gizie. Jak się dowiedzieliśmy, początki osadnictwa sięgają tu około 4000 roku p.n.e.
To była dla mnie prawdziwa niespodzianka. Jak to możliwe, że tak niewiele słyszałem o tym niesamowitym miejscu, które swoim pięknem mogło konkurować z Tadż Mahal w Indiach? Co naprawdę wiedziałem o budowniczych pałacu? Ludziach znanych nam jako Minojczycy? Przemierzając nagrzane słońcem pałacowe dziedzińce, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że w czasach gdy większość Europejczyków mieszkała ciągle w prymitywnych szałasach, starożytni Kreteńczycy wznosili pałace z ulicami wykładanymi kamieniem, łazienkami i sprawnie funkcjonującym systemem kanalizacyjnym. Dzięki swojej niezrównanej wiedzy inżynieryjnej mogli prowadzić wyrafinowany styl życia, wyrastający daleko poza ówczesne „cywilizacje”. Minojczycy umieli budować skomplikowane systemy wodociągowe, szczelne rury kanalizacyjne, zaawansowane układy wentylacyjne, a nawet mury odporne na trzęsienia ziemi.
Wspięliśmy się na rozległe schody ceremonialne – ich stopnie były lekko nachylone, co umożliwiało odpływ wody deszczowej. Na końcu wąskiego korytarza znajdowała się sala wyłożona alabastrem. W ciszy odbijały się od ścian promienie słońca wpadające przez specjalny szyb. Jak nam powiedziano, ta część pałacu – o kilku kondygnacjach – była niegdyś znana jako apartamenty królowej. Władcy Fajstos rozkoszowali się jego wspaniałymi marmurowymi ścianami. Mieszkańcy pałacu żyli w zdrowiu i w luksusie. W szczelnych magazynach, nienarażonych na spustoszenie przez myszy i szczury, gromadzono zapasy pszenicy i prosa; w zbiornikach wodnych nigdy nie brakowało świeżej wody. Korzystano z ciepłych kąpieli, w wannach i pod prysznicami – przy czym mężczyźni i kobiety kąpali się oddzielnie – oraz z toalet spłukiwanych bieżącą wodą. Doskonale zbudowane akwedukty z precyzyjnie wyciętego kamienia doprowadzały do pałacu ciepłą i zimną wodę z naturalnych okolicznych źródeł. Stały dopływ wody (jak sądzę – pompowanej za pomocą systemu hydraulicznego) zapewniały terakotowe rury zrobione ze szczelnie dopasowanych elementów. W sumie to, co zobaczyliśmy w Fajstos, wskazywało, że Minojczycy żyli na znacznie wyższym poziomie cywilizacyjnym niż mieszkańcy starożytnego Egiptu, Indii z czasów Wed albo Chin dynastii Shang.
Za siedem euro kupiliśmy książkę profesora Stylianosa Alexiou pod tytułem Minoan Civilization. Wynikało z niej niezbicie, że Kreta już w starożytności budziła niezwykłe zainteresowanie jako jedno z miejsc opisywanych przez poetów z nabożnym szacunkiem. Ten podziw był początkiem wielu legend dotyczących pałacu i jego mieszkańców. Podobno Zeus najważniejszy z bogów, urodził się i zmarł na Krecie, a Dionizos właśnie tam wynalazł wino. Prawdę mówiąc, bardzo dużo mitów greckich, o których uczyłem się w szkole, narodziło się na Krecie. Są to opowieści o tak ogromnej sile oddziaływania, że przetrwały tysiąclecia. Epickie sagi, podobne do dzieł greckiego poety Homera z VIII wieku p.n.e., opowiadano przy domowym ognisku wiele stuleci wcześniej. W XIX księdze Odysei Homer pisze z podziwem o Knossos jako legendarnym zaginionym mieście. Po kilku kolejnych lekturach dotyczących kultury minojskiej uświadomiłem sobie, że miał całkowitą rację.
W dodatku ta wspaniała cywilizacja nie obejmowała wyłącznie Krety. Minojczycy byli niestrudzonymi podróżnikami zupełnie jak jaskółki krążące nad naszymi głowami. Jak dowiedzieliśmy się od naszego przewodnika, postaci dyplomatycznych posłanników z Keftiu – tak starożytni Egipcjanie nazywali Kreteńczyków – widnieją już na egipskich freskach z czasów Starego Królestwa, zdobiących grobowce dygnitarzy z okresu panowania Tutmozisa III z XVIII dynastii. Kreteńczycy przedstawieni na tych freskach niosą rytualne wazy do składania ofiar z oliwy. A zatem już około 1425 roku p.n.e. minojscy podróżnicy docierali do Egiptu. To prawdziwie oszałamiająca wizja. Zacząłem się zastanawiać, czy ci niestrudzeni marynarze nie stali się przypadkiem źródłem inspiracji dla niektórych z mitów: o Jazonie żeglującym po morzach z Argonautami albo o dziesięcioletniej wędrówce Odyseusza, który wymykał się wszelkim niebezpieczeństwom, aby w końcu wrócić do domu, do swojej wiernej żony Penelopy.
Własną odyseję zacząłem ponad dwadzieścia lat wcześniej. U jej podstaw legło odkrycie pewnej mało znanej weneckiej mapy. Autor tego starannie wyrysowanego dzieła piętnastowiecznej sztuki kartograficznej, Zuane Pizzigano, nakreślił na nim nie tylko Europę, lecz także, ponoć wtedy jeszcze nieodkryte, wyspy Puerto Rico i Gwadelupę. Wówczas namiętnie interesowałem się historią średniowiecza i to przypadkowe znalezisko ostatecznie przywiodło mnie do przekonania, że dzieje świata – a zwłaszcza odkryć geograficznych na morzach – trzeba będzie napisać na nowo. Pizzigano narysował mapę w 1421 roku: i tak właśnie zatytułowałem swoją pierwszą książkę.
Dowiedziałem się, że portugalscy żeglarze, którzy jako pierwsi w Europie podjęli wyprawy badawcze i odsłonili nieznane dotąd obszary naszego globu, sami opierali się na znacznie starszych mapach. Nasuwało się zatem oczywiste pytanie to, kto je naszkicował. Pewne poszlaki wskazywały na drugą stronę kuli ziemskiej i zawiodły mnie do kraju, którego mieszkańców od dawna podziwialiśmy za ich mądrość i wynalazczość. W interesującym mnie okresie było tylko jedno społeczeństwo dysponujące zasobami materialnymi, a co ważniejsze, okrętami niezbędnymi do podjęcia tak ambitnego zadania – Chiny. W swojej książce dowodziłem więc, że Chińczycy opłynęli ziemię sto lat przed Magellanem, odkryli Amerykę oraz dotarli do Australii trzysta pięćdziesiąt lat wcześniej niż Brytyjczyk James Cook. Dla byłego kapitana łodzi podwodnych niezwykła mapa Pizzigana zawierała ukryte przesłanie, niczym starożytny kodeks czekający na odnalezienie. Chociaż trafiłem na nią całkowicie przypadkowo, ta pierwsza wskazówka zapoczątkowała moją własną wyprawę badawczą w całej Europie, a następnie w Azji.
***
I oto znów, tym razem na Krecie, odnalazłem fascynującą cywilizację, która najwyraźniej osiągnęła taki poziom rozwoju, że odegrała równie ważną rolę w dziejach świata, a mimo to wciąż była bardzo słabo znana. W porównaniu z ogromnymi zasobami wiedzy, jaką dysponujemy na temat życia starożytnych Egipcjan, wiemy o niej tak mało, że można by pomyśleć o jakimś spisku zmierzającym do tego, aby zachować tę tętniącą życiem kulturę w tajemnicy. Wprawdzie słyszałem wcześniej co nieco o historii odkryć archeologicznych na Krecie, ale o wyrafinowaniu bogactwie cywilizacji, która stworzyła te dzieła, nie miałem zielonego pojęcia. Tymczasem mieszkańcy tej wyspy – żyjący w solidnie zbudowanych domach, nurkujący w towarzystwie żółwi i podziwiający atletycznie zbudowanych młodzieńców skaczących przez byka – wyrabiali także wspaniałą biżuterię oraz malowali freski mogące rywalizować z największymi dziełami europejskiego renesansu. Wszystko to wcześniej kompletnie umknęło mojej uwadze. A przy tym, jak na ironię, choć tak mało wiedziałem na temat Krety, wcale nie byłem tu po raz pierwszy.
Kiedy w latach pięćdziesiątych XX wieku wstąpiłem do Royal Navy, Wielka Brytania była wciąż światowym mocarstwem. W początkach swojej kariery marynarza pływałem do baz morskich rozsianych po całym globie, od obu Ameryk po Australazję i Chiny. W roku 1958 jako młodszy oficer pokładowy uczestniczyłem w rejsach patrolowych wokół Cypru, sąsiedniej wyspy na Morzu Śródziemnym. Mieliśmy za zadanie nie dopuścić, aby terroryści przemycali na Cypr broń. W tym czasie nacjonalistyczna organizacja Greków cypryjskich, EOKA, walczyła zaciekle z władzami brytyjskimi, mieliśmy więc mnóstwo pracy. Kiedy załoga mojego okrętu HMS „Diamond” dostała tygodniowy urlop na Krecie, zakotwiczyliśmy w zatoce Suda i u stóp wspaniałego pomnika złożyliśmy hołd poległym podczas drugiej wojny światowej.
Kreta, położona między Europą, Afryką i Azją, ma kształt prostokąta o długości mniej więcej dwustu pięćdziesięciu kilometrów i szerokości od dziesięciu do pięćdziesięciu sześciu kilometrów. Podczas drugiej wojny światowej krążownik HMS „Orion”, którym dowodził później mój ojciec, stracił tu setki ludzi w następstwie bombardowania przez niemieckie myśliwce. Strategiczne usytuowanie wyspy sprawiało, że walczono o nią od tysiącleci. Wydaje się, że jako pierwsi przybyli tu Mykeńczycy – potomkowie tego ludu zamieszkują obecnie Grecję kontynentalną – i wyparli z niej Minojczyków. Następnie Grecy toczyli tu bitwy z Rzymianami, Bizantyjczycy z Wenecjanami, tych ostatnich wyparli Turcy otomańscy, a ich władzę obalili ostatecznie sami Kreteńczycy. O Kretę walczyli też Niemcy – z wojskami koalicji – w czasie drugiej wojny światowej (obie strony dawały przy tej okazji świadectwo niezwykłej odwagi i barbarzyńskiej zajadłości). Dziś na wyspie, w zatoce Suda, znajduje się port NATO oraz grecko-amerykańska baza lotnicza.
Pomaszerowaliśmy w górę nieużywanej linii kolejowej, porośniętej dywanem wspaniałych dzikich kwiatów. Po nieustających deszczach na Cyprze Kreta zrobiła na nas nieprawdopodobne wrażenie. Śródziemnomorskie słońce ogrzewa tutejsze żyzne równiny przez dziewięć miesięcy w roku. Tamtego wieczora, pięćdziesiąt lat temu, pewien rolnik pozwolił nam założyć obóz na swoim polu, przyniósł jagnię i beczułkę lokalnego wina. Rozpaliliśmy ognisko, śpiewaliśmy tradycyjne marynarskie pieśni, nasz kucharz Mifsud grał na lirze korbowej, a główny steward Vassalo recytował wiersze. Później czarująca córka farmera, Maria, zabrała mnie na przechadzkę. Chciała mi pokazać leżące nieopodal ruiny kamiennego miasta. „Jest bardzo stare – powiedziała. – Ma ponad dwa tysiące lat, pochodzi z zupełnie innych czasów”.
Chodziło jej o to, że wspomniane miejsce jest datowane na dwa tysiące lat przed narodzinami Chrystusa.
Informacja wydawała mi się niezwykła. Jak przez mgłę pamiętałem ze szkoły, że szczyt rozwoju starożytnej Grecji przypadał jakieś tysiąc pięćset lat później, około 500 roku p.n.e. Wiele lat potem zorientowałem się, że razem z Marią doszliśmy do Archanes, wioski, która – jak sądzę – była miejscem letniego odpoczynku dla Minojczyków mieszkających we wspaniałym pałacu w Knossos. W ciągu następnych dwóch miesięcy zarzucaliśmy kotwicę u brzegów kolejnych wysp, pływaliśmy z tamtejszymi dziewczętami i staraliśmy się przyswoić sobie możliwie jak najwięcej lokalnych obyczajów oraz dopio krasi, czyli miejscowego wina marisini, i wkrótce zapomniałem o tych atrakcyjnie brzmiących starożytnych datach.
A teraz znalazłem się tu ponownie i słuchałem słów naszego przewodnika o ciemnobrązowej karnacji, który, podobnie jak Maria wiele lat temu, twierdził, że kultura rozwijająca się na tej niewielkiej wyspie była równie ważna dla dziejów świata, jak cywilizacja egipska. A jeśli oboje mieli rację?
Odkrywcą pierwszego i najsławniejszego pałacu na Krecie (w 1878 roku) – w Knossos – był przedsiębiorca i archeolog amator, Minos Kalokairinos, noszący to samo imię, co legendarny władca Krety, król Minos. Kalokairinos początkowo odkopał duży skład pithoi, ogromnych naczyń (niemal wysokości człowieka) używanych do przechowywania oliwy z oliwek. W czasach gdy archeologia dopiero raczkowała, Kalokairinos co chwila trafiał na jakieś niesamowite znalezisko, zdumiewające cuda pogrzebane w czarnej glebie. Niestety część miejscowych posiadaczy ziemskich położyła kres jego badaniom. Kiedy niemiecki archeolog Heinrich Schliemann, odkrywca Troi i Myken, próbował kupić wzgórze Kefala, został skutecznie zniechęcony przez niebotyczną sumę, jakiej zażądał właściciel. W roku 1894 o tym, co dzieje się na Krecie, usłyszał pionier brytyjskiej archeologii, sir Arthur Evans, i wystąpił o przyznanie licencji na prace badawcze. Aby zdobyć prawo do prowadzenia wykopalisk, zainwestował dochody z rodzinnej papierni. Spod spalonej ziemi Krety Evans wkrótce wydobył ruiny pałacu, którego rozmiary przekraczały jego wszelkie oczekiwania.
W ciągu następnych stu lat po odkryciu Knossos na Krecie znaleziono inne starożytne pałace, miasta i porty. Evans najwyraźniej odnalazł całą cywilizację; dzieło ludu, który stworzył wysoce zaawansowaną, egzotyczną kulturę. Badacz nazwał ich Minojczykami. Dlaczego właśnie tak? Podobnie jak wielu innych uległ uwodzicielskiej sile greckiego mitu.
Do roku 1900, gdy Evans zaczął odsłaniać pałac, jedynym źródłem wiedzy na temat tej kultury były mitologia oraz pełne podziwu wzmianki starożytnych poetów epoki klasycznej. Zgodnie ze starożytną tradycją kreteńską szczyt góry Juktas, dominujący nad horyzontem, gdy patrzy się z Knossos w stronę południa, nosi odcisk odwróconej twarzy potężnego Zeusa. Wygląda to tak, jakby władca Olimpu rzeczywiście był tam pochowany i drzemiąc, podpierał wyspę swoim ciałem. Według najsławniejszego mitu w głębi legendarnego domu, który należał do władcy Krety, króla Minosa, krył się rozległy podziemny labirynt. Minos był patronem wielkiego wynalazcy, Dedala, a także, co jest już bardziej niepokojące, tyranem ściągającym daninę z Aten, położonych na stałym lądzie. W labiryncie król umieścił przerażającego Minotaura – pół człowieka, pół byka. Co roku domagał się od Ateńczyków haraczu w postaci młodych osób, które więził w labiryncie, gdzie miały paść ofiarą krwiożerczego potwora.
Podczas prac wykopaliskowych w Knossos prowadzonych przez Evansa nagle rozległ się przejmujący krzyk. Oto mit wyłaniał się z pyłu wieków. Jeden z robotników krzyczał, że znalazł „czarnego diabła”, i ze strachem odwracał się od przedmiotu wydobytego z ziemi. W rzeczywistości znalazł imponującą rzeźbę wyobrażającą głowę groźnego byka o czerwonych oczach, zwieńczoną potężnymi rogami. Wyrzeźbiona postać miała potężną siłę wyrazu, była bardzo realistyczna: wydawała się jak żywa. Opowiadano, że kiedy wyciągnięto ją z rumowiska, groźnie wyglądające oczy poruszały się w oczodołach. W trakcie dalszych wykopalisk Evans i jego ludzie ze zdumieniem odkryli, że w sercu tego pięknego pałacu faktycznie usytuowano labirynt – łańcuch głębokich tuneli podziemnych. Zestawiwszy te znaleziska z freskami przedstawiającymi atakującego byka, archeolog doszedł do wniosku, że wszystkie świadectwa wskazują na istnienie na Krecie kultu boga występującego pod postacią byka.
Trzydzieści lat wcześniej inny archeolog, Heinrich Schliemann, zdumiał świat swoim dramatycznym wyznaniem, że spojrzał w twarz Agamemnona. Schliemann prowadził wykopaliska w cytadeli w Mykenach, poszukując śladów legendarnych bohaterów wojen trojańskich. Jego twierdzenie, że odnalazł ciało bohatera starożytnej legendy, skłoniło współczesnych do przekonania, że uwielbiane teksty Eneidy Wergiliusza i Iliady Homera, nawet jeśli nie stanowią wiernego odzwierciedlenia historii, są głęboko zakorzenione w faktach. Arthur Evans, człowiek o romantycznym usposobieniu, był pewien, że na Krecie dokonał tego samego, co Schliemann zrobił w odniesieniu do eposów Wergiliusza i Homera – potwierdził prawdę zakamuflowaną w micie greckim. Evans wierzył, że odnalazł dom mitycznego króla Minosa i jego złowrogiego Minotaura.
***
Niezależnie od legend otaczających wyspę, Evans wydobył z mroku rzeczywistych ludzi, którzy w szczytowej fazie rozwoju swojej kultury, między 2600 a 1500 rokiem p.n.e., z całą pewnością dysponowali wręcz bajkowym bogactwem i rozległą władzą. Intrygujący był także poziom zaawansowania kreteńskiego społeczeństwa – niemal dorównujący nowoczesnym standardom. Wydaje się, że kobiety i mężczyźni byli sobie równi. Ponadto Minojczycy, oprócz kultu byka, prawdopodobnie oddawali także cześć kobiecemu bóstwu.
Teraz trzymałem w ręku książeczkę, której autor wysunął zaskakującą tezę, że Fajstos było równie stare, jak najstarsze egipskie piramidy. Tutejszy pałac istniał w tym samym czasie, co egipskie Stare Królestwo (2686–2125 p.n.e.). Jego budowę rozpoczęto w czasach panowania faraonów Chufu (Cheopsa) i Chafre (Chefrena) oraz budowy wielkiej piramidy w Gizie.
PAŁACE
Niewiele cywilizacji uległo tak całkowitemu zapomnieniu jak minojska. W pewnej mierze stało się tak dlatego, że jej imponujące pałace zostały zniszczone nie raz, ale dwukrotnie. Główny pałac w Knossos po razpierwszy strawił pożar około 1700 roku p.n.e. Nowy pałac, wzniesiony na jego miejsce, przypominał bardziej kompleks miejski niż pojedynczy budynek. Niektóre jego części miały pięć kondygnacji. Stanowił nie tylko rezydencję królewską, lecz także ośrodek kultu religijnego i życia politycznego wyspy, a jednocześnie centrum produkcji na eksport mieczy i ceramiki. Było to ruchliwe miejsce. Znajdowały się tam prasy do wyrobu oliwy i wina oraz młyny. Zapotrzebowanie na wodę bieżącą zaspokajano za pomocą akweduktu dostarczającego ją ze źródeł położonych o dziesięć kilometrów od pałacu, w Archanes.
Wspaniałe budowle i tarasowe ogrody koncentrowały się wokół rozległego dziedzińca, na którym w nocy odbywały się ceremonialne uroczystości: skoki przez byka i ekstatyczne tańce przy świetle pochodni. Mieszkańcy oddawali wówczas cześć swoim bóstwom. Cały kompleks zajmował dwa hektary. Dostęp świeżego powietrza i światła do pałacu zapewniał system studni i otwartych dziedzińców. Minojczycy znali nawet szyby okienne zrobione z cienkich warstw prześwitującego alabastru. Kolumny budynków wykonano z pni drzew cyprysowych malowanych na czerwono, a następnie umieszczanych na kamiennym postumencie.
Na wielu ścianach widnieje topór z dwoma ostrzami, symbol minosa, czyli króla. W starożytnej grece topór nazywano słowem labyros, od którego pochodzi nazwa labiryntu. Ponieważ pałac obejmujący ponad 1300 pomieszczeń był tak rozległy i złożony – z mnóstwem sal, korytarzy i komór, a także przestronnych podziemi służących jako magazyny – niektórzy badacze dochodzili do wniosku, że owym mrocznym labiryntem z legendy był sam pałac w Knossos. Po raz drugi budowla została zniszczona około 1450 roku p.n.e. przez, jak pierwotnie sądzono, wielkie trzęsienie ziemi.
Wydaje się, że życie zwykłego mieszkańca minojskiej Krety nie było zbyt ciężkie. W muzeum w Heraklionie znajduje się ceramiczny model, który przedstawia rzędy domów usytuowanych w mieście poniżej pałacu, malowanych na żywe kolory. Kreteńczycy grali w gry planszowe (rodzaj warcabów), przed domami piekli mięso na węglach drzewnych. Co zamożniejsi mieli letnie posiadłości na wsi.
Główne kompleksy pałacowe odnalezione do tej pory na Krecie znajdują się w Knossos, Fajstos, Malii i Káto Zákros. To ostatnie jest pięć razy mniejsze od Knossos. Wydaje się, że większość budynków rozplanowano w zgodzie z otaczającym je krajobrazem. Pewne trudności stwarza określenie czasu, w którym powstały. Podstawą jednego z systemów datowania jest rozwój architektury pałacowej, według której dzieli się cywilizację minojską na okresy: przedpałacowy, protopałacowy, neopałacowy i postpałacowy.
Ale na tym nie koniec. Czytając książkę profesora Alexiou, odkryłem, że egipski Król Słońce, Echnaton, posiadał wiele okazów kreteńskiej ceramiki i umieścił je w swoim pałacu w Tell el-Amarna. Płynące stąd wnioski były dla mnie szokujące. Oto profesor Alexiou, wybitny specjalista w swojej dziedzinie, powiada, że Minojczycy nie tylko podróżowali do starożytnego Egiptu, lecz także handlowali z faraonami (zob. pierwsza sekcja ilustracji kolorowych):
Artystyczne przedstawienia Kreteńczyków, sławnych Keftiu, jak nazywali ich Egipcjanie, niosących rhytony o kształtach zoomorficznych (rytualne naczynia używane do libacji) i inne dzieła sztuki typowe dla okresu neopałacowego, jako dary z Krety, zdobią grobowce dygnitarzy tej samej dynastii. I wreszcie fragmenty ceramiki z okresu postpałacowego znalezione w pałacu Aminophisa IV w Amarnie (zamieszkiwanego od 1355 roku p.n.e.) umożliwiają określenie początków epoki postpałacowej oraz daty zniszczenia pałacu , ponieważ podobną ceramikę odkryto wśród jego ruin.
W ciągu minionych dwudziestu lat, od chwili gdy w 1988 roku rozpocząłem zbieranie materiałów do mojej pierwszej publikacji, 1421, nic nie zaskoczyło mnie bardziej niż dowody istnienia stałej wymiany handlowej drogą morską między Kretą i Egiptem w latach 1991–1400 p.n.e., przedstawione przez profesora Alexiou. W swojej książce wysunąłem tezę, że to Chińczycy byli pierwszymi żeglarzami, którzy opłynęli świat – w 1421 roku n.e.! Jednak świadectwa handlu transkontynentalnego wiele stuleci wcześniej, i to przed narodzinami Chrystusa, rzuciły zupełnie nowe światło na moją – właśnie przygotowywaną – pracę o wyprawach Chińczyków do Ameryki. Według starannie zbadanych i potwierdzonych dokumentów archeologicznych Minojczycy żeglowali daleko od rodzimych wybrzeży. W dodatku, jak powiedział z dumą nasz przewodnik, byli także pierwsi w innej ważnej dziedzinie: wynaleźli pismo. To twierdzenie wydało mi się nieprawdopodobne. Czy to nie Egipcjanie albo Sumerowie byli pierwsi?
Kiedy zadałem mu to pytanie, przewodnik z dumą wskazał na materiały, które trzymał w ręku: nieco pogniecione broszury z ilustracjami. Zobaczyłem na nich fotografię osobliwie wyglądającego czerwonego półmiska ceramicznego pokrytego wyraźnymi białymi znakami. Naczynie stanowiło zagadkę i nie przypominało niczego, co wcześniej widziałem. Widoczne na nim znaki nie biegły od prawej do lewej ani nawet od lewej do prawej jak pismo chińskie. Język ten zapisano po spirali przypominającej labirynt.
To prawdziwa zagadka. Coś, czego nie potrafimy zrozumieć. – Nasz przewodnik powiódł palcem po tajemniczych symbolach.
Jak się to nazywa? – spytałem szczerze zaintrygowany.
Dysk z Fajstos.
Wyjaśnił, że tajemnicze litery albo słowa mogą być pierwszym linearnym pismem w dziejach człowieka. Można by nawet powiedzieć, że stanowią pierwotną formę druku, ponieważ symbole wyciśnięto w glinianej powierzchni półmiska przed jego wypaleniem około 1700 roku p.n.e. A zatem miałem przed sobą ukryty język, zagadkę historii zapisaną w kawałku ceramiki. Dysk mógł być kluczem do zrozumienia zaginionej cywilizacji. „Ale do dziś pozostał całkowicie nieczytelny, nawet dla ekspertów” – powiedział nasz przewodnik. Przyjrzawszy się bliżej, zorientowałem się, że na powierzchni naczynia znajduje się 241 znaków. Niektóre piktogramy wyglądały po prostu jak kreski, a może były zapisem liczb. Inne były dość osobliwe i wyglądały, jakby miały jakieś znaczenie symboliczne: obrazy ryb, owoców, a nawet ludzkiej głowy.
Dysk wykopano w 1903 roku w niewielkim pomieszczeniu piwnicznym, niedaleko pozostałości „komory archiwum”, w północno-wschodnim skrzydle apartamentów w Fajstos. Kilka centymetrów od niego trafiono na tabliczkę PH-1, która zawiera pierwszy odkryty zapis języka kreteńskiego. To pismo jest dziś znane jako pismo linearne A i, podobnie jak dysk, nie poddaje się próbom odczytania, choć znaki te znaleziono od tamtej pory na wielu innych obiektach archeologicznych w różnych miejscach Krety. Pismo linearne A po raz pierwszy zastosowano w Fajstos i niektórzy specjaliści uważają, że jest blisko spokrewnione z piktografami z dysku z Fajstos. Jakie to niezwykłe: mieć w rękach klucz do zaginionej cywilizacji i nie móc w żaden sposób go zrozumieć. (Aby zobaczyć, jak wygląda dysk z Fajstos, por. pierwszą sekcję ilustracji kolorowych.)
Niepokoiło mnie jednak coś innego. Jeśli kultura minojska była tak rozwinięta i podobnie jak cywilizacja starożytnego Egiptu opierała się na wiedzy i umiejętnościach artystycznych – znała zarówno pismo, jak i druk oraz odwoływała się do realizmu w sztuce na wiele stuleci przed okresem klasycznej kultury greckiej – to dlaczego świat wie o niej tak niewiele? Nasuwało się kolejne nieuchronne pytanie: co stało się z samymi Minojczykami?
Dramatyczna odpowiedź na to pytanie udzielona przez naszego przewodnika zapoczątkowała moją nową wyprawę badawczą. Jak powiedział, Fajstos, tak jak siostrzany pałac-miasto w Knossos i inne ośrodki kultury minojskiej, zostały „zniszczone przez potężne trzęsienie ziemi“. Wydaje się, że to społeczeństwo nagle zniknęło z powierzchni ziemi około 1450 roku p.n.e. Od czasu pierwszych wykopalisk w Knossos, w trakcie których z żyznej ziemi Krety wyłoniły się szczątki tej niesamowitej cywilizacji, zastanawiano się, co takiego stłumiło bujne życie tych egzotycznych miast, o tak imponującej kulturze pałacowej, że stała się inspiracją dla mitów – zachowanych przez starożytnych Greków. Zapragnąłem natychmiast dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
– Jest pan pewien, że to było trzęsienie ziemi? – spytaliśmy naszego przewodnika. – Ponieważ w tej książce przeczytaliśmy, że wyspa Santoryn, w starożytności znana jako Thera, położona około stu pięćdziesięciu kilometrów od Krety, została zniszczona w tym samym okresie przez wybuch ogromnego wulkanu, postanowiliśmy podążyć tym śladem.