Biurko - ebook
Biurko - ebook
Wysoki ministerialny urzędnik, przeżywa chorobliwą, erotyczną niemal fascynację służbowym biurkiem, podstawą swej egzystencji.
Groteskowy opis urzędniczej machiny współczesnej Rosji, w której rządzi łapówka, kumoterstwo i wzajemne podkopywanie stołków. Swoją powieścią Aleksander Potiomkin wpisuje się w tradycję wielkiej, klasycznej literatury rosyjskiej, poszukującej diagnozy choroby, która toczy Rosję.
„Kiedy jeszcze 200 lat temu rodacy prosili podróżującego po Europie badacza dziejów Nikołaja Karamzina, by „w dwóch słowach” opisał, co dzieje się w ojczyźnie, on odpowiedział jednym: – „Kradną”. Dziś pewnie użyłby dwóch: - „Kradną bezczelnie”. O tym właśnie jest „Biurko” Aleksandra Potiomkina, człowieka bardzo świadomego tego, co pisze, bo sam przez jakiś czas siedział za wysokim biurkiem i to w randze generała-porucznika policji podatkowej. Miał okazję przypatrzeć się środowisku wysoko postawionych łapowników i tej okazji nie zmarnował. Jego bohater to typowy kleptokrata, planujący, by, póki jest u żłobu, nabić sobie kieszenie milionami, a potem, jak sobie wymarzył, zwiać z ojczyzny ukochanej. Dorobić się może dzięki temu, że siedzi za wysokim ważnym biurkiem, do którego przynoszą i na które kładą. Nic dziwnego, że biurko staje się dla niego bożkiem, fetyszem, przedmiotem seksualnego zachwytu. Świetna to historia - przerażająca i śmieszna zarazem. No cóż, taka Rosja była, taka jest i pewnie jeszcze długo będzie.”
Wacław Radziwinowicz Korespondent „Gazety Wyborczej” w Rosji
Aleksander Potiomkin
Urodził się w 1949 roku w Suchumi. W Leningradzie studiował filozofię i dziennikarstwo. Po studiach przez kilka lat pisywał w „Komsomolskiej prawdzie”. Pod koniec lat 70-tych zamieszkał w Niemczech. Pracował tam jako makler giełdowy, a wkrótce zaczął tworzyć własne firmy. W latach 90-tych został doradcą w Federalnej Służbie Podatkowej Rosji. Jednocześnie rozwijał karierę naukową, osiągając stopień doktora ekonomii na moskiewskim MGU.
Poza literaturą ekonomiczną, ściśle związaną z obecną socjalno- ekonomiczną kondycją Rosji napisał szereg opowiadań, a także siedem powieści.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63960-19-3 |
Rozmiar pliku: | 997 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Tak, ehe, ehe, teraz możesz rozpocząć dzień pracy. Twardą ręką rządź zza tego biurka. Żadnej pobłażliwości. Dla nikogo!
To zdanie, rzucone głośno do siebie, wypowiedział tonem tak apodyktycznym, że odnosiło się wrażenie, jakby Dulczykow lubił rozkazywać nie tylko podwładnym czy zaproszonym na służbowy dywanik, ale i sobie samemu. Arkadij Lwowicz rozłożył na biurku gazetę z artykułem o przedłużeniu aresztu znanego wszystkim pana X i umieścił ją na brzegu blatu, rozmyślnie tak, żeby rzucała się w oczy. Z jakimś tajnym zamysłem objął rękoma swe dębowe biurko, jakby chcąc się przekonać, na ile mocno stoi ta podstawa jego życia, po czym ucałował je. Nie tak po prostu, formalnie, ale z uczuciem, wprost namiętnie. Po czym otworzył zwilgotniałe oczy, przetarł je chusteczką marki „Tempo” i stał się na powrót przestrzegającym prawa urzędnikiem. Podniósł słuchawkę telefonu łączącego go z sekretarką i ostro, krótko rzucił:
– Lubow Leonidowno, zaczynam urzędowanie.
– A mogłabym na sekundę?
– Ehe, ehe, no chodź, chodź....
Do gabinetu weszła wysoka blondynka. Miała na oko nie więcej niż dwadzieścia trzy lata. W krótkiej dżinsowej spódniczce i obcisłej trykotowej bluzeczce koloru lila. Wydatne wiśniowe usta były zaciśnięte, a ogromne zielone oczy wpatrywały się w urzędnika Dulczykowa.
Podeszła do niego bardzo blisko. Lekko dotykając opuszkami palców jego skroni, piersiami ocierała się o ramię naczelnika.
– Może najpierw... trochę relaksu, Arkadiju Lwowiczu? – zapytała omdlewającym głosem.
Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, myśląc o czymś zupełnie innym. W poczekalni jako pierwszy oczekiwał na przyjęcie Machachoryn. To miała być niezwykle ważna rozmowa. Następny był Wadbolski, a potem kolejno: Mamiedow, Kuziakin, Guś i Treszczałow.
Potem obiad, który często jadał w towarzystwie szefa kancelarii ministra Piotra Piotrowicza Sapiehy w restauracyjce na Czystych Prudach. Na porę poobiednią zapisani byli Kleszczewcew i Jelena Dmitirijewna Kurakina.
Jak zwykle, od rana same ciężkie przypadki, a i o tych, co potem, nie należy zapominać. Ich kapitał przyjemnie szeleści w urzędniczych uszach – mówił do siebie w myślach dobrodusznie, bez najmniejszej złośliwości. W tym samym czasie lewa dłoń naczelnika wsunęła się pod spódnicę sekretarki. W zamyśleniu, z niezmąconym spokojem, zaczął obmacywać pupę blondynki Popyszewej. Robił to całkiem nie erotycznie, jakby dla gimnastyki palców, ugniatając pośladki z pewnym wysiłkiem. Miało się wrażenie, że czyni to zupełnie bezwiednie. Jakby to całe dziwactwo działo się bez jego świadomego udziału, zupełnie poza nim.
Szczególnie trzeba potrząsnąć Machachorynem. A i resztą towarzystwa. Zarabiają furę pieniędzy. A jak oszukują państwo, jak poniżają mateczkę Rosję! Wewnętrzny monolog generała był patetycznie patriotyczny.
– Wiaczesław Siemionow przyszedł? – zapytał.
– Tak! Czeka na interesantów – rzuciła przywołana do porządku Popyszewa.
– Ten to ci mocarz wyższego szczebla. No, teraz, idź, Lubasza, a jak Kuziakin wyjdzie... przyniesiesz mi konfiturę z truskawek. Czekającym powiesz, że rozmawiam przez telefon z przedstawicielem władzy. Zadowolona, ehe, ehe? Telefony odbieraj i mów, że jestem na naradzie. Ale zapisuj, kto dzwonił, dobrze?
Uśmiechnęła się, pokazała mu czubek języka, wyszeptała „yes”, ścisnęła za łokieć i wyszła z gabinetu.
No i dobrze, co mi za różnica? – pomyślała młoda kobieta.
– Jej tylko „to” w głowie – mruknął do siebie urzędnik. – Z kobiety biurokraty nijak nie zrobisz. Ich pomyślunek złamanego grosza nie wart. Tylko jedno im w głowie.
Zadowolony ze swoich przemyśleń Arkadij Dulczykow włączył wykrywacz podsłuchu, ściągnął groźnie brwi, skrzywił się kwaśno, na czubek nosa włożył okulary i przyjąwszy pozę zmęczonego pracą człowieka czynu czekał na pierwszego interesanta.Diagnoza śmiechem
Generał Arkadij Lwowicz Dulczykow, słusznego wieku, wiecznie pokasłujący urzędnik państwowy trzeciego stopnia, naczelnik jednego z kluczowych wydziałów w istotnym resorcie, przeżywa kryzys.
Każdy dzień pracy generała jest do siebie podobny: nachodzą go przedstawiciele cerkwi, biznesu, mafii, mniejszości kaukaskich, politycy, artyści, dożywotni poseł do Dumy, lobby homoseksualne, arystokracja i Bóg wie kto jeszcze. Każdy o coś prosi, błaga, próbuje przekupić łapówką, bywa, że i grozi. Swoje prośby petenci przedstawiają zazwyczaj dyplomatycznie, językiem niedomówień i aluzji, choć zdarzają się wyjątki, jak choćby właściciel ferm drobiowych, Guś:
– Ja od pana Tryrogowa. (...) Szukam dojścia do Centrobanku. Interesuje mnie naczelnik departamentu regulacji walut, pani Iwaszczenko. Sęk w tym, że Iwaszczenko bierze pieniądze wyłącznie od swoich znajomych. Może ma pan do niej dojście?
albo młodzieniec w dresie, z bulterierem nauczonym „pagony zrywać i nosy odgryzać”:
– Długo kazałeś na siebie czekać (...). Psa rozzłościłeś. Za te niewygody mam ochotę ci pół tyłka wyharatać.
Albo też cudak Kuziakin z lobby homoseksualnego, który zaczyna przedstawienie sprawy słowami:
– Wciąż myślę o tym, jakie życie jest niesprawiedliwe...
po czym obszernie naświetla swą wizję upadku Rosji i podaje przepis na jej odnowę moralną. On jeden zresztą nie oczekuje od Dulczykowa żadnej wymiernej finansowo korzyści, a jedynie przyłączenia się do „słusznej sprawy”.
W tych niewątpliwie stresujących warunkach generał postanawia wytrwać na posterunku jeszcze najwyżej rok: napełnić kieszenie łapówkami, ofiarowanymi mu za „drobne uprzejmości” przez wdzięcznych interesantów i wyjechać w szeroki świat. Ale by zebrać w tak krótkim czasie wystarczającą na wygodne życie sumę, potrzebuje odpowiedniej „przykrywki” w rządzie, którą znaleźć może jedynie poprzez znajomości swych petentów.
Tak z grubsza zawiązuje się intryga „Biurka”, to jest zawiązywałaby się, gdyby była to powieść sensacyjna. Ale nią „Biurko” nie jest...
Powieścią tą Aleksander Potiomkin wpisuje się w „diagnostyczną” tradycję literatury rosyjskiej, od czasów Gogola i Dostojewskiego poszukującej odpowiedzi na pytanie, jaka choroba toczy Rosję. Bo że toczy, to gołym okiem widać.
Zwróćmy uwagę na następujący cytat:
– Demokraci Europy jeżdżą na rowerach, motocyklach, autobusami, niedrogimi samochodami. A nie limuzynami klasy lux. Noszą ubrania średniej jakości, a nie światowych marek. Jadają nie w świetnych restauracjach, a w ogólnodostępnych miejscach dla klasy średniej. Piją wino nie po tysiąc dolarów za butelkę, a takie, jakie pije naród. Są dostępni, można ich krytykować, dotknąć.
To wprawdzie jeszcze nie diagnoza, to opis symptomów. Ale czy nie można by go było włożyć, mutatis mutandis, w usta któregoś z poputczyków księcia Myszkina powracającego pociągiem do ojczyzny?
I wreszcie wypowiedziany mimochodem, ale niewątpliwie celny opis stanu rosyjskiego społeczeństwa:
– Nasz naród nie walczy o wolność. Masy nie domagają się jej z kijami w rękach. Czekają na Mawleńskich, Chakimedów, Lancowych, żeby im tę wolność przynieśli. Chcą otrzymać ją w marmurowej sali, przy dźwiękach hymnu państwowego, od ludzi w muszkach, w brylantach, w smokingach.
Coś w tym jest. Coś, co jakoś tłumaczy kompletnie niezrozumiały dla ludzi spoza Rosji fakt – jak to możliwe, że obecna, nie przebierająca w środkach, autorytarna władza tego kraju, odsądzana od czci i wiary na forach międzynarodowych, cieszy się niemal 90-procentowym poparciem obywateli?
Ale nie spłycajmy prozy Potiomkina tylko do oceny sytuacji doraźnej, nawet jeśli akcja jego powieści toczy się w konkretnym miejscu i czasie – w listopadzie 2003 roku, kilkaset metrów od Kremla; jest to już raczej traktat na ponadczasowy temat „rosyjskiej duszy”. Podobnie jak wielu poprzedników podejmujących tę kwestię – Gogol, Czechow, Bułhakow – autor „Biurka” wybrał język groteski. Kłania się tu rosyjskie przysłowie „i smieszno, i straszno”, którego sens jeszcze dosadniej oddaje, poprzez odwrócenie pojęć, polskie „strach się bać”. Śmiech bowiem często tuszuje lęk, a w tym wypadku jest najwyraźniej reakcją lekarza – a zarazem pacjenta (mówimy wszak o zespole chorobowym całego społeczeństwa) – na odkrycie, że mamy do czynienia z chorobą nieuleczalną. To humor wisielczy, choć trzeba przyznać, że Rosjanie wypracowali jego lżejszą, strawniejszą formę; być może wpłynęło na to wielowiekowe doświadczenie życia pod knutem i zarazem potrzeba uczynienia tego życia na tyle znośnym, na ile się da? Nie ma co zresztą ukrywać, że nasz nieco nieporadny, misiowaty bohater budzi w czytelniku pewną sympatię, choć jest mocno na bakier z jakkolwiek rozumianą moralnością. Swoje zasady przedstawia, pomstując na czym świat stoi, po najściu jego gabinetu przez żołnierza mafii, domagającego się fikcyjnego odpisu VAT na 10 milionów dolarów:
– W obwodzie I-ckim długi wobec pracowników sektora budżetowego już sześć milionów dolarów wynoszą. Cztery miesiące tam już pracownikom pensji nie wypłacają. Ludzie za światło nie mogą zapłacić, po ciemku siedzą w domach. Przy świecach, jak za cara. Rady miejskie wprowadzają etaty latarników, żeby budynki państwowe oświetlać. W obwodzie B-ckim dług doszedł do dziewięciu milionów dolarów. Naród nie ma pieniędzy na ogrzewanie. W walonkach i futrach śpią. A tu dziesięć milionów dolarów temu ludożercy oddawaj! Podpis składaj, żeby wirtualny VAT zwrócili i zapomnij o sprawie. Bez osobistej korzyści! Bez udziału w podziale zysku! Żeby się jeszcze podzielili? Powiedzieli, jak należy w takim biznesie: trzydzieści procent dla pana, szanowny generale, a z innymi biurkami sami się rozliczymy. Wtedy nikt by się nie wzbraniał. (...) Każdy by wziął, co mu się należy. Wtedy zapomnieć o wszystkim nie grzech. Rób swoje i żegnaj! A tak co? Terror! W moim własnym gabinecie!
Wydaje się jednak, że przynajmniej częściowo tłumaczą Arkadija Lwowicza „okoliczności” – skoro wszyscy kombinują i kradną, to dlaczego on miałby tego nie robić? Choć w systemie, który w całości oparty jest na korupcji, zapewne nikt takiego pytania nawet sobie nie zadaje.
Możemy oczywiście powiedzieć sobie, że wszystko to fikcja literacka, przerysowany obraz patologii, które pewnie się zdarzają, ale nie muszą być normą, prawdziwa Rosja przecież taka nie jest, żyje tam prawie 150 milionów ludzi i jakoś żyje. I niby wszystko to prawda, ale w przypadku dzieła Potiomkina coś nam w tej uspokajającej konstatacji zgrzyta. Zaraz, zaraz, przecież jeszcze kilkanaście lat temu on sam, Aleksander Piotrowicz Potiomkin, był „generałem” Federalnej Służby Podatkowej, kontrolującym podatki najbogatszych Rosjan (w jednym z wywiadów wymienił ich z nazwiska; naprawdę, niewielu brakuje). Zatem opisywane w „Biurku” klimaty zna niewątpliwie z autopsji, a dokładniej ze... swego generalskiego biurka!
Granica między fikcją a rzeczywistością zaciera się.
I tu już naprawdę strach się bać.
Stanisław Tekieli
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------fot.: Władimir Musaelian
Aleksander Potiomkin urodził się w 1949 roku w Suchumi, w obozie pracy niemieckich jeńców wojennych, jako dziecko Niemki i radzieckiego oficera. W 1953 roku jego matce pozwolono na powrót do Niemiec, nie zezwolono jej jednak na zabranie syna; czteroletni Aleksander trafił do domu dziecka, a następnie do rodziny zastępczej. Do 17. roku życia wychowywał się w Abchazji, potem w Leningradzie studiował filozofię i dziennikarstwo. Po studiach przez siedem lat pisywał w „Komsomolskiej prawdzie”, najczęściej o przemyśle i wielkich inwestycjach budowlanych w ZSRR. Pod koniec lat 70. matce udało się za pośrednictwem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża odnaleźć syna i ściągnąć go do Hamburga. W Niemczech pracował początkowo, po krótkim przeszkoleniu, jako makler giełdowy, a wkrótce otworzył własną firmę, importującą na zachodnie rynki tytoń z południowych republik radzieckich – w arkana uprawy tytoniu wprowadziła go w dzieciństwie przybrana abchaska babcia. W 1987 roku wraz z Raisą Gorbaczewą opracowywał rosyjską wersję pisma „Burda”, a rok później doradzał przy eksperymentalnym projekcie wprowadzania reklamy typu zachodniego w radzieckich mediach (w gazecie „Izwiestia”). W tym samym czasie założył własną fabrykę papierosów na Ukrainie i sieć sklepów wolnocłowych na przejściach granicznych w europejskiej części ZSRR. Przyjaciel z dzieciństwa w Suchumi, a w latach 90. szef rosyjskiego MSW, generał Anatolij Kulikow, zatrudnił go jako doradcę w Federalnej Służbie Podatkowej, w randze „generała-porucznika” (formalnie stopnia generalskiego nie miał, choć, podobnie jak inni wysocy urzędnicy MSW i struktur siłowych, nosił mundur z generalskimi epoletami). Kontrolował podatki największych rosyjskich oligarchów – Chodorkowskiego, Deripaski, Potanina, Prochorowa, a także koncernu Gazprom. Po półtora roku poprosił o zwolnienie z pracy i otrzymawszy je, jak pisze, odetchnął z wielką ulgą. Jednocześnie rozwijał karierę naukową, osiągając stopień doktora ekonomii na moskiewskim MGU; do dziś jest doradcą naukowym Instytutu Ekonomii Rosyjskiej Akademii Nauk. Od 2002 roku z własnych funduszy finansuje przyznawaną corocznie nagrodę Eureka! dla debiutów literackich. Żonaty, ma sześcioro dzieci.
Poza literaturą ekonomiczną, ściśle związaną z obecną socjalno-ekonomiczną kondycją Rosji („Ekonomia elitarna”, „Ekonomia wirtualna”, „Ekonomia biurokratyczna”), napisał szereg opowiadań, a także siedem powieści „czysto literackich”, z których najsłynniejsze to: „Kabała”, „Biurko” (Stoł), „Ja”, „Bies” oraz „Gracz” (Igrok).