- W empik go
Tu się nie zabija - ebook
Tu się nie zabija - ebook
Morderstwo w samym sercu zabytkowego kampusu? Tego jeszcze nie było!
Życie sierżant Igi Mirskiej wkroczyło na zupełnie nowe tory. Po pięciu latach spędzonych w komendzie na Bielanach otrzymała przeniesienie do Komendy Stołecznej i to od razu do słynnego „Terroru”. Od teraz, ścigając niebezpiecznych zbrodniarzy, będzie musiała nie tylko wykazać się sprawnością i przenikliwością, ale także zmierzyć się z własnymi lękami. Nie ułatwi jej tego fakt, że komisarz Jacek Budryś wcale nie jest zachwycony nowym nabytkiem w swoim zespole...
Już w pierwszym dniu pracy przed sierżant Mirską stoi nie lada wyzwanie: śledztwo w sprawie zabójstwa Tadeusza Zawistowskiego, dyrektora Instytutu Archeologii. Uczelnia to nie miejsce na zabójstwo, jednak ciało znaleziono na kampusie Uniwersytetu Warszawskiego, a oględziny i rozmowy z pracownikami niezbicie wskazują na zawodowy motyw zbrodni. W pozornie spokojnym naukowym światku każdy ukrywa swoje ciemne sprawki, o których najwyraźniej wiedział tylko denat...
Debiut Anny Bińkowskiej to znakomity kryminał uniwersytecki, pełen wyrazistych postaci i napisany tak przekonująco, że po jego lekturze spacer Krakowskim Przedmieściem już nigdy nie będzie taki sam. Ale spokojnie, przy jego pisaniu nie ucierpiał żaden archeolog!
Anna Bińkowska (ur. 1987) – absolwentka archeologii na Uniwersytecie Warszawskim ze specjalizacją w zakresie tradycji antycznej w sztukach wizualnych. Dwukrotna laureatka ogólnopolskiego konkursu na opowiadanie kryminalne lub sensacyjne w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, laureatka konkursów literackich „Złoczyńcy w uzdrowisku” oraz na opowiadanie kryminalne pod honorowym patronatem Komendanta Policji Stołecznej; finalistka konkursu „Kurs za recenzje”, zdobyła wyróżnienie na Mistrzowskim Kursie Krytyki Filmowej Studia Munka-SFP. Upodobanie do kryminałów ma prawdopodobnie w genach, po pradziadku policjancie.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-4593-4 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaczął się śmiać. Głośno i nieprzyjemnie.
Jego śmiech brzmiał nienaturalnie, zupełnie jakby charczał, jakby coś mu w gardle bulgotało. Jakby się dławił.
Jakby zaraz miał umrzeć.
Jeśli o mnie chodzi, to mógł umrzeć, tu i teraz.
Bulgot odbijał się od ciemnych regałów zawalonych zdjęciami i slajdami, wracał ze zdwojoną siłą i rozbijał się w mojej czaszce niemal jak w pustym naczyniu. Naprawdę, co za upiorny dźwięk! Słychać było tylko to, nic więcej.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek śmiał się tak otwarcie przy kimkolwiek. Chyba nie, ale nawet mnie to nie dziwiło. Byleby tylko przestał się śmiać!
Nagle zapadła cisza. Upiorny śmiech zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił.
– Doskonały żart – powiedział jak gdyby nigdy nic, zdejmując okulary w cienkich drucianych oprawkach i teatralnym gestem otarł oczy, że niby taki rozbawiony. Bęcwał. – Naprawdę doskonały żart ci wyszedł! Gratuluję, akurat po tobie nie spodziewałem się takiego poczucia humoru!
– Nie żartuję. – Słowa z trudem wydostały się z mojego zaciśniętego gardła.
– Jasne. – Na powrót wsadził na nos okulary i rzucił mi chłodne spojrzenie. – Nie rozśmieszaj mnie, tylko bierz dupę w troki i zasuwaj do zadanej roboty, słyszysz? Samo się nie zrobi!
Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. W uszach szumiała krew.
– Nie.
Mój głos zabrzmiał niepewnie i dziecinnie nawet dla mnie.
Skrzywił się, w jego jasnych oczach błysnęło coś niepokojącego. Odruchowo poprawił rękawy fioletowej koszuli, podwinięte mimo panującego chłodu, i zrobił dwa kroki, zatrzymując się tuż przede mną. Był ode mnie nieco niższy, starszy i było w nim coś... demonicznego. Nie wiem co, ale włosy na całym ciele uniosły mi się z przerażenia.
Jemu nie mówiło się „nie”.
Postąpił jeszcze krok, zmuszając mnie do cofnięcia się, ale tuż za mną znajdowało się stare, jeszcze peerelowskie biurko, którego krawędź wbiła mi się w pośladki.
Nachylił się nieco, a całe moje ciało spięło się, jakby w oczekiwaniu na uderzenie.
– Do ro-bo-ty – wycedził przez zaciśnięte zęby. W ostrym jarzeniowym świetle zalewającym pokój widoczne były wszystkie jego zmarszczki, wszystkie bruzdy na czole, a siwe włosy miały żółtawy odcień.
Nie.
„Ty nie wiesz, co to konsekwencja”. Powiedział mi to nie dalej, jak kilka dni temu. „Znasz takie słowo: asertywność? Trudne dla ciebie do pojęcia, nie?” To z kolei sprzed tygodnia. A może z zeszłego miesiąca? Nie miało to już żadnego znaczenia.
– Nie.
To naprawdę mój głos? Bo tym razem zabrzmiało to lepiej. Stanowczo. Z uporem. Jak nie ja.
Zmrużył nieco oczy i wpatrywał się we mnie jak wąż na chwilę przed atakiem.
– Koniec będzie wtedy, kiedy ja na to pozwolę, rozumiesz? – powiedział niskim głosem, od którego ciarki przeszły mi po plecach. Co prawda daleko mi do osób strachliwych, ale w tym na pozór dystyngowanym, dojrzałym facecie było coś upiornego, jakby... jakby zło w czystej postaci.
Moje serce, dotąd i tak bijące niespokojnie, teraz waliło jak oszalałe, a mimo to...
– Nie.
Jego źrenice rozszerzyły się, płatki nosa zadrgały niespokojnie. Otworzył usta – pewnie, żeby powiedzieć, co o mnie sądzi – ale zamiast tego z jego gardła ponownie wydobył się ten dziwny bulgot. Po chwili dźwięk urwał się gwałtownie.
Spojrzał w dół. W jego piersi tkwiło ostrze, które trzymała moja ręka.
Jezu...
Podniósł na mnie wzrok i poruszył ustami jak ryba, którą wyciągnięto z wody, po czym szarpnął się do tyłu. Moja dłoń nie puściła jednak ostrza. Chlusnęła na mnie krew z rozrywanego ciała. Na mnie i na wszystko wokół.
Głupek, przemknęło mi przez głowę. Wykrwawi się.
Moja dłoń wciąż zaciskała się na bezwiednie podniesionym z biurka sztylecie. Mózg nawet nie zarejestrował momentu, kiedy ręka odnalazła go na blacie wśród innych szpargałów.
W uszach szumiało mi coraz głośniej.
On wciąż charczał, na ustach pojawiła się krwawa piana – najwyraźniej ostrze trafiło go w płuco. Chciał rzucić się do drzwi, ale nie dał rady, upadł. Zaczął się czołgać. Dureń, chce wykrwawić się na pustym korytarzu?
Pogotowie.
Muszę zadzwonić po pogotowie. Telefon niby był w mojej kieszeni, ale bateria była rozładowana. Ale Tadeusz przecież też ma komórkę... Będą pytać, co się stało. Muszę wiedzieć... Muszę wiedzieć, co mówić.
Czołgał się nieporadnie jak robak, brocząc krwią, która błyskawicznie wsiąkała w szarą wykładzinę. Podniósł na mnie wzrok, dziki i pełen nienawiści, i wyciągnął rękę, jakby chciał mnie złapać. Dłoń ze sztyletem znów uderzyła, prosto w jego ramię.
A potem jeszcze raz. I ponownie.
Przestał się ruszać. Ale serce wciąż biło, jeszcze nie było za późno...
Nie, było o wiele za późno. Nawet jeśli wezwę pogotowie, pojawi się i policja. I pytania. Będą chcieli odpowiedzi, których nie mogę im dać.
Nie.
Nagle uderzyła mnie fala gorąca, w oczach pociemniało.
Leżał u moich stóp, z siwą czupryną, w jasnych spodniach i fioletowej koszuli pokrytej szkarłatnymi plamami.
Jakoś tak... symbolicznie.
I wtedy przyszło to skojarzenie.
Leżał jak Cezar.
Jak Gajusz Juliusz Cezar zasztyletowany przez swoich współobywateli, współpracowników, przyjaciół.
Takich jak ja.