Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brzoskwiniowy świt - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
20 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Brzoskwiniowy świt - ebook

Buntownicza Zoe Collins poprzysięgła sobie, że jej stopa już nigdy nie postanie w Copper Creek. Nie chciała już nigdy rozmawiać z mężczyzną, który złamał jej serce. Śmierć ukochanej babci zmusza ją jednak do powrotu – starsza kobieta zapisała Zoe w testamencie rodzinną spuściznę, jaką jest brzoskwiniowy sad u podnóża gór Pasma Błękitnego.

Kiedy Zoe wraca do domu z córeczką i chłopakiem Kyle’em, okazuje się, że wszyscy wokół oczekują od niej, by porzuciła swoje dotychczasowe życie, które ułożyła sobie daleko od Copper Creek. Uważają, że jest wprost stworzona do prowadzenia sadu – ale niby jak po tylu latach ma poczuć się tutaj jak w domu?

Cruz Huntley nigdy nie uporał się z utratą swojej pierwszej miłości, Zoe Collins, młodszej siostry swojego najlepszego przyjaciela Brady’ego. Nawet po tym, jak zdradziła go podczas krótkiej „przerwy” w ich związku, ani po tym, jak wyjechała w nieznane z tym łajdakiem, Kyle’em Jimmersonem, ani nawet teraz – gdy minęło już pięć lat.

W miarę jak Zoe mierzy się z życiowymi decyzjami, a jej przeszłość z Cruzem daje o sobie znać, między nią i Kyle’em narasta napięcie. Chociaż Zoe godzi się z tym, że jej relacje ulegną zmianom, wciąż nie jest pewna, czy może pozostać w Copper Creek, gdzie czekają na nią nowe obowiązki… I pierwsza miłość.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-84-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ DRUGI

Nie minęło jeszcze pięć lat, odkąd Zoe go opuściła, ale Cruz nie był pewien, czy rozpoznałby ją na ulicy. Siedziała pod namiotem, przed trumną, pomiędzy bratem i ojcem, obejmując się ramionami. Jej włosy, kiedyś rude, teraz były koloru blond, a naturalne loki zostały ujarzmione w przylizane kosmyki, falujące na marcowym wietrze.

Cruz omijał płyty nagrobków, żeby dołączyć do zebranych. Na nabożeństwo w kościele przyszedł nieco spóźniony i usiadł w ostatniej ławce – musiał zostać w pracy dłużej, niż planował. Jeszcze nie złożył kondolencji.

Chwilę później pastor Jack rozpoczął obrzęd pochówku, przemawiając dość głośno, by mogli go dosłyszeć nawet ludzie, którzy stali na końcu wielkiego tłumu. Nellie Russell była ulubienicą mieszkańców miasteczka, kobietą z charakterem i niezwykłym poczuciem sprawiedliwości. Przecież dała szansę nawet jemu, podczas gdy inni uważali go za frajera, kogoś gorszej kategorii. Kochał ją jak własną babcię.

Ceremonia była krótka, ale poruszająca, a kiedy się skończyła, Cruz stał na obrzeżach, czekając na swoją kolej, by zbliżyć się do rodziny zmarłej. Brady, jego najlepszy przyjaciel, wyglądał całkiem nieźle, przyjmując kondolencje ze stoickim uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni. Śmierć babci była dla niego potężnym ciosem, tuż po rozwodzie z Audrey.

Cruz co chwilę powracał jednak wzrokiem do Zoe. Uniosła podbródek i spuściła oczy. Na jej widok przyszło mu do głowy słowo: potulna. Nie, nie rozpoznałby jej na ulicy. Co się stało z jego lwicą? Tą, którą nazywał leona ? Miał złe przeczucie.

Otarła knykciem łzę wypływającą z kącika oka, na widok czego Cruza ogarnęła nagła fala opiekuńczości. Gdzie teraz był Kyle? Powinien być tutaj i trzymać ją za rękę. Ich trio przyjechało wczoraj do miasteczka czerwonym mustangiem. Była to zbyt soczysta plotka, by mogła umknąć mieszkańcom – wieść o powrocie miejscowego chłopaka i dziewczyny szybko rozniosła się po okolicy.

Kiedy ludzie zaczęli odchodzić, dostał się na przód kolejki z sercem walącym jak młot pneumatyczny. Prawie pięć lat, odkąd wymieniła go na swoje marzenie. Odkąd wyjechała i złamała jego żałosne, młodzieńcze serce.

Wciąż była piękna – miała nieskazitelną cerę i szczupłą sylwetkę. Jej nogi nadal były długie, choć teraz do nich dorosła. Nie była już patykowatą nastolatką.

Właśnie wtedy uniosła rzęsy, a spojrzenie jej zielonych oczu wylądowało prosto na nim z mocą ciosu. Rozchyliła usta, a jej twarz na krótką chwilę złagodniała. Serce zamarło mu w piersi, gdy jego umysł zalała fala wspomnień. Zoe wychylająca się przez okno pasażera w jego samochodzie, jej rude włosy trzepocące za nią niczym dumna flaga. Zoe skacząca do rzeki z wysokiej skarpy nad zakolem Sutter’s Bend, jej pisk niosący się w parnej bryzie. Zoe wskakująca mu na plecy, kiedy biegli przez sad, jej śmiech rozbrzmiewający jak najpiękniejsza melodia.

Zamrugał, by przegonić te obrazy, i poczuł się zdezorientowany, gdy jego spojrzenie skupiło się ponownie na niej. Znowu miała przymknięte oczy, a rzęsy muskały czubki jej policzków. Usta zacisnęła w sztywnym uśmiechu. Przyjmowała kondolencje i wymieniała z każdym kilka zdań. Nadeszła jego kolej.

Zwróciła się ku niemu. Jej oczy rozbłysły, a podbródek nieco się uniósł.

– Witaj, Cruz.

Oto i jego leona. Tylko dlaczego niby była na niego zła? Nie wiedział. Odsunął przeszłość na bok i uścisnął dłoń Zoe.

– Przykro mi z powodu twojej straty, Zoe. Babcia Nel była wyjątkową kobietą.

– Tak, to prawda. – Jej głos był jak aksamit, delikatny i cichy, a południowego akcentu nie dało się już dosłyszeć. Wodziła wzrokiem dookoła, byleby tylko nie patrzeć na niego. Wyswobodziła dłoń z jego uścisku.

– Bardzo cię kochała, wiesz? Bez przerwy o tobie mówiła. Była z ciebie bardzo dumna. – Nie wspomniał o tym, jak krzywdziło go tak częste wymienianie imienia Zoe, zwłaszcza w zestawieniu z imieniem Kyle’a.

Zoe zamrugała szybko i złożyła ręce na brzuchu.

– Dziękuję, że mi to mówisz.

– Brady nie wspominał, że przyjedziesz.

– Nie był tego pewien.

Cruz poczuł ukłucie winy. Kiedyś była z bratem w tak bliskiej relacji. To przez Cruza wszystko się popsuło. Między nim i Bradym zresztą też. Po tym, jak Zoe wyjechała, przez wiele miesięcy odbudowywali swoją przyjaźń.

Chwila przeciągała się i robiła się coraz bardziej niezręczna i niekomfortowa. Słowa, które powiedzieli sobie przed rozstaniem, postawiły między nimi przykrą, kłopotliwą barierę.

Zoe obawiała się ponownego spotkania z Cruzem od momentu, gdy go porzuciła. Co wcale nie wyjaśniało, dlaczego serce ścisnęło jej się na jego widok ani dlaczego dotyk dawnego ukochanego przyprawił ją o dreszcz.

– Co u ciebie, Zoe?

Zapomniała już brzmienia jego niskiego, lekko ochrypłego głosu i tego, jak wprawiał jej wnętrze w wibracje.

– W porządku. Jest naprawdę okej. – Pragnęła znowu zobaczyć w jego oczach tamte bursztynowe plamki, ale nabrała wprawy w unikaniu kontaktu wzrokowego z mężczyznami. – A u ciebie?

– Nieźle, nieźle.

– Miło to słyszeć.

Gdyby przyznawano nagrodę za najnudniejszą rozmowę roku, wygraliby w cuglach.

– Gratuluję ci wszystkich sukcesów – powiedział.

W ogóle nie czuła się tak, jakby odniosła sukces. Za to, co osiągnęła, zapłaciła wysoką cenę. A teraz nie miała już nawet pewności, czy było warto.

– Dziękuję.

Zastanawiała się, czy wyszukiwał ją w Internecie albo czy zaglądał na profil zespołu w mediach społecznościowych. Bóg jeden wiedział, jak bardzo ona musiała się powstrzymywać, by nie śledzić Cruza, bo gdyby Kyle się o tym dowiedział, to urządziłby jej piekło.

– Co porabiasz? – spytała.

– Wybacz, Zoe – odezwał się Joe Connelly, podchodząc bliżej. Dziewczyna natychmiast wypuściła wstrzymywane powietrze, wdzięczna za to, że im przerwał. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale o drugiej mam spotkanie. – Joe wyglądał w każdym calu na prawnika: wyprasowany garnitur i zaczesane na bok włosy. – Musimy wyznaczyć jakiś termin, by omówić testament.

– Och... – odparła Zoe. – Ale ja dzisiaj wyjeżdżam. Muszę wrócić na ważne wydarzenie. Czy Brady nie mógłby się wszystkim zająć?

Joe wykrzywił twarz i spojrzał na zegarek.

– Naprawdę powinnaś przy tym być. Słuchaj, mam okienko o szesnastej. Czy to dla ciebie nie za szybko? Na pewno chcesz spędzić trochę czasu z rodziną.

Planowała przedstawić Gracie swojemu tacie – nie żeby ją o to poprosił.

– Odpowiada mi to. Dam znać Brady’emu. Dziękuję, Joe.

Ujął jej dłoń.

– Babcia bardzo cię kochała, Zoe. Nigdy tego nie ukrywała.

Szkoda, że Zoe ostentacyjnie odrzuciła tę miłość. Poczuła, jak pieką ją oczy, a gardło zacieśnia się.

– Dziękuję.

Skinął ostatni raz głową i odszedł.

Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że Cruz też zniknął. Wymknął się tak szybko i tak cicho, jak jego miłość.ROZDZIAŁ TRZECI

Kancelaria prawna Connelly była na tyle przytulnym miejscem, na ile to możliwe w przypadku takiej instytucji. Lobby i korytarze pomalowane były na ciepły, brązowoszary kolor, na ścianach wisiały krajobrazy Georgii, a powietrze pachniało świeżo drukowanymi dokumentami i nową wykładziną. Joe zaprowadził Zoe, Gracie i idącego za nimi Kyle’a do jednego z pokoi, po czym powiedział:

– Zaraz przyjdę.

Podłużny, mahoniowy stół konferencyjny naznaczony bitewnymi bliznami zajmował większość przestrzeni. Zoe pociągnęła Gracie za sobą, by dołączyć do siedzącego przy nim Brady’ego. Dziewczyna była świadoma obecności Kyle’a i napięcia, jakie wniósł ze sobą do pokoju.

Brady spojrzał na Kyle’a, prawdopodobnie dostrzegając jego długie, zmierzwione włosy i niechlujny styl ubioru, którego osiągnięcie wymagało więcej wysiłku, niż mogłoby się wydawać.

Zacisnął zęby.

– Co on tu robi?

Kyle położył dłoń na jej plecach.

– Ktoś musi zadbać o to, co leży w interesie Zoe.

– Że niby ty to zrobisz? – Brady spuścił wzrok na Gracie i jego twarz złagodniała.

Zoe zbliżyła się do brata, który wstał, by w końcu poznać siostrzenicę.

– To twój wujek Brady, Gracie.

– Cześć, skarbie.

Gracie wtuliła cherubinową buzię w nogę mamy.

– Jest trochę nieśmiała – wyjaśniła Zoe.

– Nic nie szkodzi. Zapoznamy się później. – Brady spojrzał na siostrę. – Wygląda dokładnie jak ty, gdy byłaś mała. Te rude loczki i blada cera.

– Pamiętasz, jak opowiadałam ci o wujku Bradym, kochanie? O tym, jak razem wykopywaliśmy dżdżownice i chodziliśmy na ryby do zatoki?

Gracie zerknęła na Brady’ego i zamrugała. Oczy mężczyzny zmiękły.

– Hej, pędraku. Ależ ty rośniesz.

Zanim Zoe zdążyła odpowiedzieć, poczuła na barku ciężar dłoni Kyle’a. Pozwoliła mu poprowadzić się na przeciwną stronę stołu, przy której zajęli miejsca.

Uruchomiła się klimatyzacja i Gracie zadrżała. Zoe otuliła córeczkę ramionami. Powinna była przynieść jej sweter. Dlaczego, do cholery, niczego nie potrafiła zrobić dobrze?

Cisza przeciągała się, a ciśnienie narastało niczym wiosenna mgła w dolinie, gdy Brady i Kyle mierzyli się spojrzeniami nad stołem.

– Jak to miło, że postanowiłeś dołączyć do nas akurat w tej części dnia, w której będziemy rozmawiać o testamencie, Kyle – powiedział Brady. – Gdzie byłeś dwie godziny temu, kiedy Zoe płakała nad grobem?

Zoe wzdrygnęła się.

– Brady.

Kyle zesztywniał, niemalże niezauważalnie.

– Pilnowałem Gracie, by Zoe mogła opłakiwać babcię w spokoju. Nie osądzaj mnie. Nic nie wiesz ani o mnie, ani o naszym życiu.

– A czyja to wina?

– Zgaduję, że twoja.

– Zoe zawsze odbierała telefony ode mnie, zanim ją zabrałeś.

Kyle uśmiechnął się z wyższością.

– Nie porwałem jej. Pojechała z własnej woli. Może po prostu nie chciała mieć z tobą kontaktu. Przyszło ci to w ogóle do głowy?

– Panowie, przestańcie – wtrąciła się Zoe. – To nie jest dobry moment.

– No dobrze. – Joe wparował do biura niczym powiew świeżości i usiadł u szczytu stołu, obok Zoe.

Odetchnęła z ulgą, kiedy wszyscy zwrócili głowy w jego kierunku. Krew napłynęła jej do policzków, sprawiając, że dziewczynie zrobiło się gorąco. Powietrze wydawało jej się teraz gęste i duszne.

– Dobrze, zaczynajmy – rzekł Joe. – Dziękuję, że zgodziliście się na takie spotkanie last minute i to w tak smutnym dniu. Wasza babcia była wyjątkową kobietą, a uporządkowanie jej spraw było dla mnie zaszczytem. Bardzo kochała was oboje. – Poprzekładał papiery i położył je płasko. – Zaczyna od zwyczajnego wstępu, wskazując was dwoje jako swoich spadkobierców. Nie będę was zanudzał szczegółami, ale moja sekretarka zrobi dla was kopie.

Wcisnął okulary mocniej na nos i zaczął czytać. Zoe miała problemy z koncentracją, gdy Kyle jeżył się u jej boku, a Brady gapił się na niego z wrogością. Wszystko, co zdołała usłyszeć, było dla niej prawniczym bełkotem.

Ulżyło jej, kiedy Brady przemówił.

– Joe, czy mógłbyś przejść od razu do sedna? Bez obrazy, ale wy, prawnicy, naprawdę wiecie, jak zamącić najprostsze sprawy.

Usta Joego drgnęły w uśmiechu.

– Mógłbym, oczywiście. Nie masz nic przeciwko temu, Zoe?

– Nie, skądże.

Joe złożył dłonie na dokumencie.

– W skrócie chodzi o to, że babcia chciała podzielić między was oboje po równo swoje ziemskie dobra. Była jednakże świadoma waszych odmiennych potrzeb i pasji.

Spojrzał na Brady’ego.

– Brady, zostawiła ci swoje akcje, obligacje i fundusze inwestycyjne.

– Babcia grała na giełdzie? – spytał Brady.

Joe się zaśmiał.

– Jak profesjonalistka – powiedział. – Wcześnie zaczęła inwestować i uskładała pokaźne portfolio.

– Brawo, babciu! – zawołał Brady.

– Mogę później omówić z tobą szczegóły, ale dobrze wiedziała, jak bardzo lubisz pracować przy podrasowywaniu samochodów, i zdawała sobie sprawę, w jakiej sytuacji finansowej znalazłeś się po rozwodzie. Chciała, byś kontynuował pracę i mógł zaopiekować się synem. Jest tu mnóstwo środków na to wszystko, nawet na studia dla twojego dziecka, jeśli w przyszłości będzie chciał pójść do college’u.

Brady pokiwał głową, zacisnął usta i spuścił wzrok na blat.

– Tak jak powiedziałem: bardzo was kochała.

– Nigdy bym nie przypuszczała, że miała tyle pieniędzy – rzekła Zoe. – Wiodła takie proste życie.

– Babci nigdy nie chodziło o rzeczy czy bogactwo – odparł Brady.

Miał całkowitą rację. Babcia zawsze miała dla niej czas i zawsze była chętna, by ją wysłuchać lub przytulić. Zoe przytknęła palce do kącików oczu.

– Chodziło o miłość.

– I niezależność – dodał Brady. – Nauczyła nas stać na własnych nogach. Nie dalej jak tydzień temu przyłapałem ją na koszeniu tego pagórka przy drodze małą, ręczną kosiarką.

Zoe parsknęła.

– Brzmi prawdziwie.

Joe spojrzał na Zoe.

– Twoja babcia ubiegłej wiosny brała udział w biegu na pięć kilometrów. Tym, który wspierał osoby walczące z rakiem. Wcale nie ukończyła go jako ostatnia.

– Dobiegła mniej więcej w środku. – Brady uśmiechnął się tęsknie. – Śmignęła obok burmistrza Waltersa i zawstydziła go na amen.

W Zoe również wezbrała tęsknota. Za tym, by jeszcze raz zobaczyć babcię. By przespacerować się po sadzie, by łuskać z nią zielony groszek na werandzie. Jak to możliwe, że umarła?

Położyła policzek na główce córeczki, czując, jak zalewa ją fala żalu. Gracie poznała miłość babci tylko na odległość. Zoe pozbawiła swoją dziewczynkę tak wielu rzeczy.

Kyle wiercił się obok niej, zerkając na zegarek. Nuda praktycznie wylewała się z niego strumieniami. Zoe wiedziała, że niecierpliwił się, by wrócić na trasę, do studia, w którym czuł się ważny i miał nad wszystkim kontrolę.

– I tu dochodzimy do ciebie, Zoe. – Oczy Joego wylądowały miękko na niej. – Babcia miała tyle wspaniałych wspomnień ze wspólnych spacerów po sadzie. Wyczuwała w tobie przywiązanie do tej ziemi i nienasyconą ciekawość procesów natury, która przywodziła jej na myśl męża.

W Zoe narastał potworny lęk, kiedy Joe wypowiadał te słowa.

– Zostawiła ci sad, Zoe. Sad i dom, oprócz kilku osobistych rzeczy, o których przeczytam ci później. Miała nadzieję, że wrócisz i zajmiesz się jego prowadzeniem.

– Co? – Jej wykrzyknienie przypominało raczej oddech niż słowo.

Kyle najeżył się.

– To śmieszne.

– Niemniej jednak... – odparł Joe. – Nellie była nieustępliwa. Chciała, by sad został zapisany Zoe.

– W takim razie będzie musiała go sprzedać – oznajmił Kyle. – Robi karierę i wiedzie życie daleko stąd.

Brady przygwoździł go spojrzeniem.

– To nie twoja sprawa. Nawet nie powinno cię tu być.

– A właśnie, że moja.

– Ochłońmy trochę – wtrącił Joe. – Nie musimy dzisiaj podejmować żadnych decyzji. Dajmy sobie nieco czasu na przemyślenia.

Kyle wstał.

– Nie ma o czym myśleć. Zoe sprzedaje sad. Idziemy.

– Czy jest... Czy jest coś jeszcze, Joe?

– Nic istotnego. Sheila poda ci twoją kopię testamentu w sekretariacie.

Kyle stał już przy drzwiach, mierząc ją mrocznym spojrzeniem. Zoe wstała i wzięła Gracie za rękę.

Brady wyglądał, jakby miał zaraz zerwać się z krzesła. Joe szybko położył mu dłoń na ramieniu, przytrzymując go na miejscu. Zoe posłała bratu przepraszające spojrzenie.

– Zadzwonię do ciebie później.

– Nie mogę jutro wyjechać, Kyle. Mam tu sprawy do załatwienia. – Zoe stała pomiędzy dwoma hotelowymi łóżkami z torebką wciąż zawieszoną na ramieniu. Zgodził się tylko na jedną dodatkową noc, ale jutro była sobota. Zoe potrzebowała przynajmniej kilku dni.

Powrót do domu oraz bliskość Brady’ego, Hope i ludzi, którzy ją kochali, w jakiś sposób dodały jej odwagi.

A może to była tylko głupota.

Gracie zasnęła w samochodzie, a Kyle praktycznie się nie odzywał, odkąd opuścili kancelarię prawną. Opłacili w hotelu kolejną noc i wnieśli z powrotem walizkę. Kyle klapnął na łóżko i z zaciśniętymi zębami przerzucał kanały w telewizji. Przydługie, brązowe włosy, uwielbiane przez jego fanki, opadły mu na jedno oko.

Zbywał ją milczeniem. To była jego najbardziej efektywna forma wymierzania kary. Zoe nie znosiła, gdy się od niej odcinano, więc podlizywała się Kyle’owi i w końcu mu ustępowała. Wszystko było lepsze od jego oziębłości.

Testament babci stanął między nimi klinem, a postawa Brady’ego w niczym nie pomogła. Przynajmniej Kyle nie spotkał się dziś twarzą w twarz z Cruzem. Zoe nie umiała sobie wyobrazić, by mogło wyniknąć z tego coś dobrego. Dzięki Bogu, Kyle nie poszedł na pogrzeb. Za nic w świecie nie pozwoliłby jej pójść tam samej, gdyby wiedział, że pojawi się na nim Cruz.

Nienawidziła tej strony jego osobowości. Upartej, pełnej gniewu, przez którą czuła się taka samotna i bezbronna.

Ale miał też dobre strony, pomyślała, przypominając sobie to, jak delikatnie odłożył Gracie na podwójne łóżko i okrył ją kołdrą, jakby była jego własną córką. Był też bardzo hojny. Zyski z ostatniego koncertu przeznaczył na leczenie syna kolegi z zespołu, walczącego z białaczką.

To właśnie jego współczucie i szczodrość przyciągnęły ją na samym początku. Wziął ją pod skrzydła i ofiarował stabilność, kiedy ona nie miała mu nic do zaoferowania. Kiedy zadrżały fundamenty jej życia. Kiedy czuła, że znalazła się w martwym punkcie i ogarnęło ją przerażenie.

Traktował Gracie jak własne dziecko, a czułość, jaką okazywał dziewczynce, sprawiła, że stał się dla Zoe kimś drogim i bliskim. Jednak gdy ich związek przeistoczył się w coś głębszego, zaborczość i manipulacje Kyle’a stawały się coraz bardziej ewidentne. Z początku była ślepa na jego wady, ale teraz przejrzała na oczy.

Patrzyła na niego i na napiętą skórę w kącikach jego oczu. Gdyby go naciskała, tylko pogorszyłaby sprawę. Ale musieli podjąć jakieś decyzje.

– Kyle, musimy o tym porozmawiać.

Spokojnie wcisnął na pilocie guzik i przełączył kanał.

– Zamknięcie tej sprawy potrwa tylko kilka dni.

Choć nie wiedziała do końca, jak niby miałaby „zamknąć” tę sprawę. Była teraz właścicielką sadu, na litość boską. Co miała z nim zrobić? Myśl o sprzedaży tego miejsca łamała jej serce.

Babcia i dziadek zbudowali swoją firmę własnymi rękami. Dziadek zmarł, kiedy Zoe była mała, a babcia spędziła resztę życia, rozkręcając interes, aż osiągnęła sukces. Zoe nie mogła sprzedać sadu. Miała wobec babci ogromny dług wdzięczności. Jednak nie mogła też nim zarządzać. Miała swoje życie, z którym wiązały się częste podróże, i chłopaka, który nigdy nie zgodziłby się osiąść w Copper Creek. A już na pewno nie dla kilku brzoskwiniowych drzew. Czy Brady chciałby zająć się sadem? Nigdy nie wykazywał większego zainteresowania rodzinnym biznesem. Jego pasją były samochody. W jego życiu nie było miejsca ani chęci na prowadzenie życia na farmie.

W jej zresztą też nie.

To nie była do końca prawda. Farmerstwo miała we krwi. Zawsze kochała sad. Babcia miała co do tego całkowitą rację. Nawet teraz zdarzało jej się budzić w środku nocy z tęsknotą za zapachem ziemi, porannej rosy na trawie i słodkim, cierpkim smakiem dojrzałej brzoskwini, wciąż ciepłej od słońca.

Za niedługo miał nadejść kwiecień. W połowie maja zacznie się sezon zbiorów. Nawet jeśli sad „praktycznie prowadził się sam”, jak to ujęła Hope, ktoś będzie musiał być na miejscu, podejmować decyzje, a w dodatku nadzorować prace. Przez chwilę Zoe spróbowała sobie wyobrazić, że to ona byłaby tym kimś. Zamknęła oczy, a oddech opuścił jej ciało w długim westchnięciu, które uwolniło ją od ciężaru.

– Kyle... Będę potrzebować więcej niż jednego dnia, by to uporządkować. Jeśli musisz wyjechać, to jedź. Dołączę do ciebie za kilka dni.

Za nic w świecie by się na to nie zgodził, ale może myśl o tym, iż musiałaby zostać tu bez niego, sprawi, że będzie skłonny do kompromisu. Rozmowa z Kyle’em przypominała czasem grę w szachy.

Przerzucił kolejny kanał. I jeszcze jeden.

Nie musiał mówić, czego od niej oczekiwał. Miała zadzwonić do biura pośrednictwa nieruchomości i zgłosić posiadłość do sprzedaży. Zająć się wszystkim na odległość. Zdystansować się od Copper Creek i wszystkich jego mieszkańców. Samo nakłonienie Kyle’a do powrotu do miasta na pogrzeb było nie lada wysiłkiem.

Nagle jednak dotarło do niej, że nie zamierzała zrobić tego, czego on chciał. Nie mogła wyjechać i zostawić tej sprawy niezałatwionej. Już raz zawiodła babcię. Tym razem zamierzała zrobić wszystko, jak należy – cokolwiek to oznaczało.

Zoe opadła na łóżko obok niego, prosząc w myślach, by chociaż na nią spojrzał.

– Biura pośrednictwa nieruchomości są już w tej chwili zamknięte i tak będzie przez resztę weekendu. Musimy tu zostać przynajmniej do poniedziałku.

Wzrok chłopaka powędrował na nią, a potem z powrotem na telewizor. Jego twarz spowił cień, a szczęka drgnęła.

– Możemy wyjechać we wtorek i wciąż będziemy mieli mnóstwo czasu, by przygotować się do Summer Fest. Będziesz miał więcej czasu dla przyjaciół tutaj. – Nadal nie miała pojęcia, co zamierzała zrobić, ale musiała kupić sobie trochę czasu. – Nie prosiłam o to, Kyle, jednak muszę się tym teraz zająć. – Przykryła jego dłoń swoją i zaczęła gładzić jej wierzch kciukiem. To zawsze na niego działało. – Okażesz mi trochę cierpliwości?

Zwrócił na nią spojrzenie, tym razem na dłużej. Jego oczy potrafiły płonąć żywym ogniem lub zrobić się zimne jak lodowiec. To, co obecnie w nich widziała, plasowało się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami i wiedziała, że jej wysiłki podziałały.

Kyle westchnął.

– No dobra. Ale wyjeżdżamy we wtorek rano – zadecydował.

To było ogromne ustępstwo z jego strony. Zoe ścisnęła jego dłoń.

– Dzięki, Kyle.

Tej nocy długo nie potrafiła zasnąć. Powoli upływały kolejne godziny, a ona przypominała sobie babcię nucącą w sadzie, siedzącą na podłodze i grającą z nią i Bradym w gry, zawsze znajdującą czas dla wnuków, dodającą Zoe otuchy, gdy płakała nad zadaniem z algebry.

I wtedy – jak zawsze, kiedy wspominała tamte dni – jej myśli zwróciły się ku Cruzowi. Ku sile, którą odnajdywała w jego mocnych objęciach, ku miłości, którą widziała w głębi brązowych oczu. A potem przypomniała sobie, jakie uczucie wywołało w niej dzisiaj jego spojrzenie – ciepłe i tęskne – i jej łzy zaczęły bezgłośnie wtapiać się w poduszkę.ROZDZIAŁ CZWARTY

Zoe nie miała pojęcia, jak Kyle’owi udało się nakłonić ją do tego, by tu dziś przyszła. Rusty Nail pękał w szwach, wszystkie miejsca były zajęte, a wokół baru gromadził się tłum. W powietrzu wisiał zapach grillowanych burgerów, od którego dziewczynie wywracał się żołądek. Rawley Watkins, wokalista Last Chance, śpiewał na całe gardło refren piosenki country o utraconej miłości.

Zoe odsunęła od siebie talerz i pomogła Gracie dosięgnąć kubeczka z sokiem. Kyle siedział przy stole obok i rozmawiał z kolegami: Axelem Brownem i Garretem Morganem. Wypiął dumnie pierś, kiedy kumple wypytywali go o gwiazdorskie życie.

Dziewczyna odcięła się od ich konwersacji i zerknęła po raz setny na wejście. Pojawiło się w nim kilkoro spóźnialskich, ale nie rozpoznała żadnego z nich.

Skierowała uwagę na zespół na scenie. Jeden z członków zaczął żywą solówkę na skrzypcach. Kiedy skończył, tłum nagrodził go brawami i znowu wybrzmiał refren.

– Mamo! – Gracie wyciągnęła do niej rączki. – Podnieś mnie.

Zoe podniosła córkę z siedzenia.

– Najadłaś się, pączuszku?

– Tak. – Gracie potarła oczka pulchnymi paluszkami, które Zoe na całe szczęście zdążyła wcześniej wytrzeć do czysta.

Zespół za chwilę zrobi sobie przerwę i Zoe miała nadzieję, że Kyle będzie gotowy do wyjścia. Zagrali dopiero jeden set, ale Gracie musiała już pójść do łóżka. Widząc jednak, jaki fanklub zgromadził się wokół chłopaka, zdała sobie sprawę, że wyciągnięcie go stąd nie będzie takie proste.

Brady wrócił, niosąc napoje, a zespół zapowiedział swoją pierwszą przerwę. Hope krążyła wokół pozostałych stołów, zatrzymując się po drodze przy klientach.

– Może ją wezmę? – spytał Brady, wskazując ruchem głowy Gracie wtuloną w ramię Zoe.

– Nie trzeba.

– Przerwa! – Hope klapnęła na krzesło, unosząc brew i mierząc Brady’ego spojrzeniem. – Niezła koszula, Collins.

Brady spuścił wzrok, zmarszczył się i chwycił serwetkę.

– To wcale nie znaczy, że mi się ulało.

– Dobrze ci w tym kolorze. Uwydatnia opaleniznę.

– Taki był plan.

– Gdzie mały Sammy? – spytała Hope. – Żądam przytulania.

– Mój weekend z nim został skrócony. To długa historia.

– Fenomenalny set – powiedziała Zoe. – Kapela jest jeszcze lepsza, niż zapamiętałam.

– Musisz wejść na scenę, dziewczyno. W następnym secie. Dobra? Prrroszę!

– Powinnaś dać się namówić, Zoe – rzekł jej brat.

– O, nie. W tym tygodniu mam wolne. – Na myśl o śpiewaniu przed tymi wszystkimi znajomymi ludźmi zaschło jej w gardle. Poza tym Kyle’owi by się to nie spodobało, a panowało już między nimi takie napięcie, że można by nim uśmiercić słonia. – Ale powinnaś poprosić Kyle’a, żeby zaśpiewał. Pewnie się zgodzi.

– Serio? Zespół prędzej sam zszedłby ze sceny, niż pozwolił mu tam wejść. – Hope oparła ręce na blacie i nachyliła się bliżej. – Zoe, kiedy rzucisz tego frajera? Nie jest dla ciebie dość dobry.

Brady uniósł swoją colę.

– Święte słowa, siostro!

Zoe setki razy powtarzała sobie to samo. Z Kyle’em zaczynali jako przyjaciele, ale teraz jej życie, jej utrzymanie było z nim powiązane. I nie umiała wykrzesać w sobie dość rozsądku, by to odplątać.

Hope położyła Zoe dłoń na ramieniu.

– Wróć do domu – rzekła. – Przejmij sad. Będziesz miała gdzie mieszkać... Dasz Gracie stabilny dom, blisko rodziny.

– I porządnie zarobisz na życie – dodał Brady. – A my będziemy cię we wszystkim wspierać.

Zoe nie chciała przyznać, że przez cały dzień właśnie to chodziło jej po głowie.

– Przestańcie. Zmówiliście się przeciwko mnie.

– Troszczymy się o ciebie – odparła Hope. – I nie podoba nam się to, jak on cię traktuje.

Zoe odwróciła wzrok do sąsiedniego stolika i odnalazła spojrzenie Kyle’a, wycelowane prosto w nią. Wiedziała, że nie mógł usłyszeć ich rozmowy, ale jego przymrużone powieki sprawiły, że zaczęła się zastanawiać, czy nie miał zdolności telepatycznych.

Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł chłodny dreszcz. Oderwała od Kyle’a oczy i zaczęła grzebać wolną ręką w torebce. Sama nie wiedziała po co.

– Zmieniłaś się, Zoe – rzekł Brady. – On odizolował cię od rodziny. Nie widzisz tego?

– Co to ma być? Interwencja? – Jej twarz zapłonęła. Przetrząsnęła torebkę i wyjęła z niej pomadkę ochronną, po czym drżącą dłonią potarła nią usta Gracie.

– Nie potrzebujesz go – powiedziała Hope. – Jeśli zostajesz z powodu zespołu, to Last Chance przyjęłoby cię bez mrugnięcia okiem. Wiem, że nie są tacy sławni jak Brevity, ale gatunek bardziej by ci odpowiadał. Proszę, żebyś to rozważyła.

– Wiesz dobrze, czemu babcia zostawiła ci ten sad. Tutaj jest twoje miejsce. Zawsze tu było. Nie możesz go sprzedać. Czy naprawdę chcesz patrzeć, jak to miejsce opuści naszą rodzinę?

Zoe nagle zrobiła się zmęczona tym, że mówiono jej, co ma robić. Co ma myśleć. Co ma czuć.

– Przestańcie mnie tak naciskać!

Brady i Hope wymienili spojrzenia.

– Nie naciskamy, kochana – powiedziała Hope, ściskając ją za rękę. – Po prostu chcemy dla ciebie jak najlepiej.

Zoe poczuła, jak otwierają się drzwi wejściowe, choć nawet dobrze tego nie widziała. Jej serce zabiło mocniej, gdy Cruz przekroczył próg, rozglądając się po tłumie. W koszuli w kratkę i znoszonych dżinsach wyglądał jak marzenie każdej miejscowej dziewczyny.

Zoe odwróciła gwałtownie wzrok i odsunęła się od stołu.

– Zaprowadzę Gracie do łazienki. – Ciągnąc zaskoczoną dziewczynkę za rękę, lawirowała między stołami w stronę krótkiego holu i wpadła do toalety z sercem walącym do rytmu żwawej piosenki lecącej na cały regulator z głośników.

Cruz omiótł wzrokiem zatłoczoną restaurację. Lokal pękał dziś w szwach, jak zwykle, gdy grało tu Last Chance. Przyjaciele obiecali, że zajmą mu miejsce, ale podszedł do obleganego baru pewien, że obsługa stolików miała opóźnienia.

Jego oczy zatrzymały się na kobiecie idącej w przeciwną stronę. Dopiero po chwili rozpoznał szczupłą sylwetkę Zoe. Na widok dziecka kroczącego obok niej poczuł, jakby ktoś zacisnął pięść na jego wnętrznościach. Odwrócił spojrzenie.

Jego umysł zaczął odtwarzać żywe obrazy ostatnich tygodni przed jej wyjazdem. Powrócił znajomy ból w klatce piersiowej, utrudniając mu oddychanie. Musiał przestać o niej myśleć. Ona wkrótce odejdzie, tak jak poprzednio, a on miał już dość lizania ran.

Kiedy dotarł na początek kolejki, zamówił napój i wyjął banknoty z portfela. Wpychał go z powrotem do kieszeni, gdy włosy na przedramionach stanęły mu dęba.

A to niespodzianka. Stojący na wyciągnięcie ręki Kyle gapił się triumfalnie wprost na niego chłodnymi, niebieskimi oczami.

Piosenka się skończyła, a energiczny krzyk publiczności rozlegał się przez kilka dłuższych sekund.

Kyle uniósł w uśmieszku jeden kącik ust.

– Huntley. Wciąż tkwisz w tej dziurze zabitej dechami, jak widzę.

To miało być powitanie, ale słysząc kpiarski ton głosu i widząc malujące się na jego twarzy samozadowolenie, Cruz miał ochotę trzasnąć go w szczękę.

– Jimmerson. – Udał obojętność, jednakże nie mógł się powstrzymać przed postawieniem mu się. – Jak tam moja dziewczyna?

Usta Kyle’a opadły, tworząc zwartą linię. Rozchylił płatki nosa. Napiął muskuły, prawdopodobnie wytrenowane w jakiejś luksusowej, hotelowej siłowni, i wyciągnął kręgosłup.

Cruz ucieszył się z kilku dodatkowych centymetrów przewagi, jaką miał nad Kyle’em, i miał nadzieję, że ten idiota uderzy pierwszy. Długo na to czekał.

Ale Kyle pewnie nie chciał ryzykować oszpecenia twarzy. Gdy zaczęła się następna piosenka, wyluzował się powoli, a samozadowolenie powróciło na jego twarz.

– Od dawna już nie jest twoja, Huntley. – Oczy chłopaka zapłonęły czymś okrutnym i złośliwym. – Teraz sypia w moim łóżku.

Strzała trafiła w sam środek tarczy. Jego słowa sprawiły, że Cruza zalała fala gniewu i zawrzała w nim krew. Zacisnął pięści.

Tylko jedno uderzenie, Boże. O więcej nie proszę.

Zanim Cruz zdążył wymyślić odpowiedź, Kyle puścił oko do atrakcyjnej barmanki i sięgnął po swoje piwo. Uniósł je w stronę Cruza w geście pożegnania i oddalił się niespiesznie, zostawiając go zgrzytającego zębami.

Poprawiając sobie Gracie na kolanach, Zoe pomyślała, że to najdłuższa noc wszechczasów. Córeczka zasnęła godzinę temu i Zoe drętwiała ręka. Jej własne powieki robiły się ciężkie, ale Kyle ani myślał się stąd ruszać.

Kiedy tylko wróciła z łazienki, przysiadł się do niej i od tego momentu już jej nie opuszczał. Otoczył ją ciaśniej ramieniem i złożył na jej czole kolejny cuchnący alkoholem pocałunek. Na pewno nie trzymała go tutaj „wieśniacka muzyka”. Zamierzał ostentacyjnie chwalić się ich związkiem przed Cruzem tak długo, jak tylko mógł.

Zalała ją fala gorąca, a lewe oko zaczęło drżeć. Cruz bez wątpienia już dawno o niej zapomniał, a Zoe stała się tylko pionkiem w gierkach Kyle’a i okropnie się jej to nie podobało. Z każdym dniem, z każdą godziną spędzoną w Copper Creek coraz bardziej zastanawiała się, dlaczego właściwie z nim była.

Wciągnęła głęboko powietrze, czując, jak rozciąga się jej napięta klatka piersiowa. Dopadł ją znajomy, ostry zapach wody kolońskiej Kyle’a, wywracając jej żołądek.

Wzrok Zoe powędrował kilka stolików dalej, do miejsc zajmowanych przez jej brata i jego przyjaciół: Jacka, Noaha z żoną Josephine... i Cruza. On też był częścią tej paczki.

Kiedy zdała sobie sprawę, że zawiesiła na nim spojrzenie, szybko je odwróciła, skupiając się na wokaliście, wykrzykującym tekst piosenki.

Przypomniała sobie czasy, w których sobotnie wieczory w Rusty Nail były najbardziej wyczekiwaną chwilą tygodnia. Grupka przyjaciół, rozmowy, śmiech, autentyczność. Teraz nic nie wydawało jej się autentyczne. I nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się śmiała. Jakim była przykładem dla Gracie? Położyła policzek na mięciutkich loczkach córeczki.

Piosenka zakończyła się z przytupem i rozległy się głośne brawa i gwizdy.

Hope podeszła do mikrofonu, kiedy hałas przycichł.

– Dziękuję bardzo! Jesteście wspaniali, a zespół bardzo docenia wasze wsparcie. A teraz mamy dla was coś specjalnego. Poproszę o brawa dla mojej cudownej... utalentowanej... słodkiej przyjaciółki...

O nie.

– Zoe Collins!

Zoe wyprostowała się. Jej twarz zalał żar, kiedy wszystkie twarze zwróciły się ku niej. Kyle zesztywniał u jej boku. Przywarła do siedzenia, przybita do niego ciężarem córki.

Ale wtedy Brady uniósł Gracie z jej ramion.

– No dalej, siostrzyczko. Fani czekają.

– Chodźże, dziewczyno! Pokaż im, na co cię stać! Pomóżcie mi ją zachęcić!

Ludzie zaczęli głośniej klaskać, a powietrze przeszywały gwizdy.

Serce Zoe waliło o ściany klatki piersiowej, a jej uśmiech był napięty niczym struna skrzypiec. Musiała tam pójść. Co innego jej pozostało? Wstała, unikając spojrzenia Kyle’a. Publiczność okazała swoje zadowolenie jeszcze głośniejszym aplauzem, kiedy zbliżyła się do sceny.

– Minęło kilka lat – powiedziała do mikrofonu Hope – ale myślę, że szybko przypomnisz sobie ten kawałek.

Zespół uderzył pierwsze, żywe akordy Country Girl. Zoe odebrała mikrofon od Hope, po czym przyjaciółka wymknęła się ze sceny. Zoe wymieniła uśmiechy z wokalistą. Ręce jej się trzęsły, ale tupała nogą do rytmu cztery na cztery. Nawiązała kontakt wzrokowy z perkusistą, dawnym kolegą z klasy, a ten skinął głową w geście otuchy.

Rawley zaczął pierwszy wers, a Zoe zorientowała się, że jej ciało porusza się do taktu chwytliwej melodii. Światła sceniczne nie były tak jasne, jak na koncertach, na których zazwyczaj występowała. Dostrzegała znajome twarze, przyjaciół, których nie widziała od lat. Uśmiechali się, klaszcząc do rytmu. Parkiet wypełnił się po brzegi, aż tańczącemu tłumowi trudno było się poruszać. Gdy zaczął się refren, Zoe uniosła mikrofon i włączyła się w harmonię, wymieniając z Rawleyem spojrzenia, rozkręcając się na dobre. Piosenka była przyjemna, tekst szybki, rytm pełen werwy i Zoe dała się wciągnąć muzyce.

Gdy refren się skończył, Rawley wskazał na nią, a ona uniosła mikrofon i zaczęła drugą zwrotkę. Serce jej waliło, skóra zarumieniła się od gorąca. Słowa powróciły do niej, jakby nigdy ich nie utraciła, a euforia, której nie czuła od lat, zalała ją gwałtowną falą aż po brzegi.

Tłum był zachwycony występem, zachwycony nią, i chociaż zaczynało brakować jej tchu, atmosfera była zaraźliwa.

Gdy ponownie rozbrzmiał refren, wtopiła się w harmonię, a jej głos tak idealnie zlewał się z wokalem Rawleya, jakby ćwiczyli to setki razy. Tańczyła shimmy, potrząsała głową, całkowicie dając się ponieść zabawnemu tekstowi.

Gitarzysta zaczął solówkę, a Rawley zakręcił Zoe w kółko, aż do zawrotów głowy. Smyczek skrzypka fruwał po strunach, a perkusista robił świetne techniczne wstawki. Palce odchylonego w tył gitarzysty biegały po gryfie, a basista odwrócił się w jej stronę, kiwając głową do rytmu.

Przywykła do występów z zespołem, ale nigdy nie czuła się z żadnym tak zjednoczona. Wyśpiewali refren po raz ostatni, a Zoe żałowała, że piosenka nie może trwać całą noc. Musiała jednak dobiec końca, jak wszystko, co dobre. Perkusista wraz z pozostałymi członkami zespołu budował napięcie do ostatnich, dynamicznych akordów. Koniec. Nagłą ciszę wypełnił aplauz i wiwatowanie, narastające niemalże do ogłuszającego poziomu.

– Dziękuję! – Zoe rumieniła się z podniecenia, oddając mikrofon Hope i schodząc ze sceny.

– I co wam mówiłam? – zawołała Hope. – Głośne brawa dla naszej miejscowej dziewczyny... Zoe Collins!

Nogi trzęsły się pod Zoe z ekscytacji, kiedy przedzierała się przez tłum, uśmiechając się radośnie do przyjaciół, przybijając piątki i odwzajemniając uściski.

Kiedy zbliżyła się do swojego stolika, napotkała spojrzeniem wzrok Kyle’a. Stał, czekając na nią ze swoim firmowym uśmiechem, ale jego oczy zmroziły jej buzującą w żyłach krew.

Dobry nastrój momentalnie z niej uleciał, niczym z przekłutego balona, i musiała bardzo się postarać, by utrzymać uśmiech na miejscu.

Wziął ją w ramiona, co musiało wyglądać z zewnątrz jak radosne przytulenie, ale ścisnął ją zbyt mocno i warknął jej do ucha, wyjawiając przed nią swój prawdziwy nastrój.

– Bierz Gracie, idziemy.

Odsunęła się, teraz trzęsąc się z innego powodu, i odwróciła się w stronę brata.

– Było świetnie, siostrzyczko – powiedział Brady, przekrzykując muzykę.

– Dzięki. – Wyciągnęła ręce po Gracie, a on podał jej śpiącą dziewczynkę.

– Chyba nie wychodzicie...? – spytał.

– Ekhm... Tak. Musimy położyć ją do łóżka. Dobranoc wszystkim! – Nie ośmieliła się spojrzeć na Cruza.

Z przyklejonym uśmiechem na twarzy poszła do wyjścia. Dłoń Kyle’a na jej plecach przyprawiała ją o uczucie gorąca i duszności.

Nagła zmiana nastroju sprawiła, że poczuła się wyczerpana, zagubiona i wściekła jednocześnie. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, a muzyka przycichła o kilkanaście decybeli. To wystarczyło, by mogła usłyszeć kamyki trzeszczące pod ich stopami i grające w pobliżu cykady, kiedy szli w stronę trawiastego parkingu, na którym stał mustang Kyle’a.

Zrównał z nią krok i opuścił rękę.

– Co to miało być, Zoe? – Jego słowa zlewały się.

Poprawiła Gracie na rękach, usiłując wykrzesać z siebie trochę wyrzutów sumienia. Ale nie czuła ich. Przez te trzy minuty bardziej niż przez ostatnich kilka lat poczuła, że żyje. Przez te kilka chwil przypomniała sobie, kim kiedyś była.

I jakże tęskniła za tamtą dziewczyną.

– To była tylko piosenka, Kyle.

– Flirtowałaś z Rawleyem. Tam, na scenie, przed wszystkimi!

Kyle robił dokładnie to samo z Lindsay, dziewczyną grającą w ich zespole na klawiszach.

– To była tylko część show.

Chwycił ją za łokieć i szarpnął, by się zatrzymała. Gracie wyśliznęła się i Zoe wzmocniła uścisk, by nie wypadła jej z ramion.

– Zrobiłaś ze mnie głupka!

– Ja tylko występowałam.

– A jak przez cały wieczór gapiłaś się na Huntleya, to też występowałaś? Myślisz, że nie zauważyłem, jak wodziłaś za nim wzrokiem?

– To nieprawda.

W jego oczach coś rozbłysło.

– Rozmawiałaś z nim!

– Nie, wcale nie.

Wbił palce w jej rękę.

– Nie kłam.

– To boli. – Niezdolna utrzymać Gracie, pozwoliła dziewczynce zsunąć się wzdłuż jej nogi. Gracie zakwiliła przez sen, opadając na trawę. Zoe próbowała się od niej odsunąć, ale Kyle złapał ją za ramiona, zatapiając palce tak głęboko, aż się wzdrygnęła. Jego oddech skąpał jej twarz w odorze alkoholu i furii.

– Źle zrobiłem, zgadzając się, żebyśmy zostali. Wyjeżdżamy natychmiast. – Jego oczy ciskały w nią gromy. Wykrzywiał twarz.

Powinna się go bać.

Ale zamiast tego poczuła, jak w górę jej szyi napływa fala żaru, i zacisnęła dłonie. Nie wiedziała, czy to wiejskie powietrze, czy chwila spędzona na scenie, czy bliskość ukochanych osób. Cokolwiek to było, dodało jej odwagi, której nie czuła w sobie od lat.

– Wiesz co, Kyle? To nie ty zawsze jesteś najważniejszy i wcale nie musi być tak jak ty chcesz.

W jego oczach rozbłysło zaskoczenie, a po chwili dłoń chłopaka boleśnie zacisnęła się na jej łokciu.

– Coś ty powiedziała?

Jej serce gotowe było w każdej chwili eksplodować w piersi, a usta zaschły jak wata.

Jakimś cudem udało jej się jednak wydusić te słowa:

– Słyszałeś, co powiedziałam. I nigdzie nie jadę. Zostaję tutaj.

Miała na myśli Rusty Nail czy Copper Creek? Chodziło jej o to, by zostać na chwilę czy na zawsze?

Nawet kiedy jego usta wykrzywiły się w sposób, którego zawsze nienawidziła, nawet kiedy zmrużył gniewnie oczy, nie cofnęła swoich słów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: