Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cztery Drogi - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cztery Drogi - ebook

Wnikliwy portret ludzi, których marzenia okazały się większe niż możliwości.

Przekonująca, wzruszająca powieść o Finlandii, zwykłych ludziach, wielkich domach i niewygodnych sekretach. Maria, położna
i
samotna matka, zyskuje sobie szacunek lokalnej społeczności dzięki zimnej krwi, z jaką odbiera nawet najbardziej skomplikowane porody.
Jej
córka Lahja otwiera zakład fotograficzny, lecz przede wszystkim za wszelką cenę stara się utrzymać swoje małżeństwo. Jednak jej mąż Onni, podróżując od miasta do miasta w ramach pracy, szuka krótkotrwałego szczęścia w przelotnych romansach. Kilkadziesiąt lat później Kaarina urządza dom odziedziczony po teściu. Kobieta postanawia poznać prawdę o przodkach swojego męża, do tej pory starannie przemilczaną przez rodzinę.

Debiutancka powieść Kinnunena została uhonorowana najważniejszymi fińskimi nagrodami literackimi.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2338-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przebyte drogi

1996 | Szpital

MARIA

1895 | ul. Ślepy Kąt. Kiedy sama nie wiesz, na co cię stać

1904 | ul. Zajazd. Podróż i powrót

1925 / ul. Wybudowanie. Ciągle pęczniejący dom

1933 | ul. Kołomyja. Ludzie potrzebni i niepotrzebni

1936 | ul. Pustkowie. Powrót z porodu

1944 | ul. Tułaczy. Wszystko marność

1953 | ul. Stara Strażnica. Inne wymiary

1955 | ul. Ostatki. Ostatni płomień pożądania

LAHJA

1911 | ul. Poławiaczy Pereł. Na zgliszczach domu

1931 | ul. Wola. Dym snuje opowieści

1938 | ul. Spadek. Do trzeciego i czwartego pokolenia

1946 | ul. Ziemiankowa. Kiedy jest za ciasno

1950 | ul. Zapora. Sprawy odległe i bliskie

1957 | ul. Składowa. Pożyczone słowa

1959 | ul. Wdowi Grosz. Żałoba niejedno ma imię

1967 | ul. Kościelna. Powód zawsze się znajdzie

1977 | ul. Stary Jaz. Odpędzanie samotności

KAARINA

1964 | ul. Nowa Droga. Stary brud

1966 | ul. Zbytki. Nowe i stare

1967 | ul. Za Tamką. Opowieść uwięzionej

1969 | ul. Wesoła. Pozbywanie się rzeczy zbędnych

1971 | ul. Krowia. Są takie chwile, że się jeść odechciewa

1973 | ul. Ogniskowa. Pewne rzeczy wypadają z pamięci

1977 | ul. Karczemna. Wytyczanie granic

1980 | ul. Wichrowa. Kiedy się zatrzymasz, świat wydaje się inny

1996 | ul. Szlifierska. Coś na kształt uśmiechu

ONNI

1930 | ul. Toki. Narodziny wspomnień

1934 | ul. Saneczkowa. Kiedy jest wszystko, czego można chcieć

1943 | ul. Strzelców Alpejskich. Wspólne przeżycia łączą

1946 | ul. Budowniczych. Szukanie nowego rytmu

1950 | ul. Junacka Górka. Zerwany kontakt

1952 | ul. Klatki Małe. Trudne rozstanie

1953 | ul. Wahadłowa. Sprawy, które mają nazwy

1954 | ul. Radosna. Własne miejsce na ziemi

1955 | ul. Stary Cmentarz. Brak wspólnego mianownika

1957 | ul. Maszynowa. Świeża sadzonka jest słaba

1959 | ul. Kresowa. Szybka droga do celu

1996 | StrychSzpital • 1996

Ból wali we mnie jak fala o brzeg. Dopada i wbija w łóżko. Uderzenia tłumi ciecz spływająca z kroplówki do żyły. Ciało odczuwa palące rwanie, ja nie.

Johannes trzyma mnie za rękę, Kaarina za drugą. Ta kobieta mieszka ze mną pod jednym dachem od ponad trzydziestu lat, a ja ciągle nie mówię do niej po imieniu.

Znów widzę całą scenę, choć nie było mnie tam wtedy.

Okno na piętrze otwiera się na oścież. Najpierw pojawia się głowa, potem nagi tors. Szybkie spojrzenie na boki i zaraz potem w dół. Ile to metrów?

Nogi wykręcają mi się pod kołdrą, widzę je, ale ich nie czuję. Johannes próbuje coś mówić, ale przerywa w pół słowa. Nie mam siły go słuchać. Sznuruje wargi tak samo jak Onni. Jak jego ojciec.

Trudno mi oddychać. Nie chcę tego znowu oglądać, już nie chcę.

Cofa się do pokoju, chwyta koszulę i rzuca ją razem z butami za okno.

Walenie do drzwi. Na brzegu łóżka tamten, skamieniały ze strachu. Zaraz trzeba będzie otworzyć drzwi, inaczej je wyważą.

Dobrym mężem był ten Onni. Nie pił ani nie bił. Nie zaniemówił po wojnie, nie budził się w nocy zlany potem. Nie walczył znowu o karelskie rzeki, nie forsował lapońskich bagien. Wszystkiego się ten Onni po wojnie imał. Ledwo we wsi stanęły nowe domy, już zaczął robić do nich meble i zapełniać nimi puste pokoje. A kiedy już każdy miał stół, łóżko i kredensik, umyślił sobie jeszcze tkać ludziom zasłony.

O dzieci dbał. I lubił je, nawet tę Helenę. Ciągle im jakieś zabawy wymyślał.

Siada na parapecie, najpierw jedna noga, potem druga. Obraca się, chwyta za deskę i zwiesza nogi za okno. Chwilę dyndają. Wiem, że patrzy w stronę łóżka, wyciąga rękę na pożegnanie, a może prosi o pomoc. Puszcza futrynę i zgina kolana, do ziemi daleko.

I dom zbudował, duży i piękny, że próżno drugiego takiego szukać. Dobrym mężem był. Tylko nie dla mnie. Nie dla mnie. Raz w miesiącu jechał pocztowym samochodem do Oulu. Rzekomo odebrać zamówienie: a to tarcza do piły była mu potrzebna, a to klon na krzesła, bo u nas nie rośnie. A potem preteksty się skończyły. Domyślałam się od samego początku, ale nie wierzyłam. Chciałam go tylko dla siebie.

Skacze w głęboką zaspę, stacza się na róże. Do spoconych nagich pleców klei się śnieg.

Podnosi się. Zbiera ze śniegu buty i koszulę. Zwalnia na chwilę, byle tylko wcisnąć na nogę prawy but i zaraz potem lewy.

Drzwi na piętrze się otwierają i do pokoju wbiegają tamci. Jeden podbiega do okna i patrzy. Przywołuje resztę i pokazuje im, gdzie on ucieka.

Jak Onni ostatni raz jechał do Oulu, to wiedziałam, że już nigdy nie wróci.

Gdy zadzwonili z policji, że znaleźli go na Raksili, zdziwiłam się tylko, że nie użył tego swojego mausera, którego dwanaście lat chował pod schodkiem wygódki.

Johannes się porusza. Przymykam lewe oko, jednym lepiej mi się patrzy. Moje kciuki wpijają im się w dłonie. Puszczam rękę Johannesa, żeby nie miał siniaka. Kaarinę trzymam dalej.

Śnieg sięga mu do kolan. Pospiesznie wciąga koszulę. Kiedy ją zdejmował, jeden rękaw wywrócił się na lewą stronę. Przy furtce się waha, w którą stronę pobiec. Rzuca się w lewo, choć wie, że to bez znaczenia. Uciekaj! – krzyczę za nim, choć wiem, że tego nie słyszy. Nie może i nie chce. A przecież jestem teraz inna niż wtedy.

Za okiem powoli pulsuje rozżarzony węgiel i pali do żywego, ale tamtego przerzutu już nie pozwoliłam kroić. Ból usuwa w cień rozdzierające obrazy. Przetacza się gorącymi falami przez całe ciało, naprężam się w ich rytmie i znowu wiotczeję. W tym kołysaniu ściana sali rozpływa się w powietrzu i widzę teraz lato z dzieciństwa. Unoszę się na powierzchni lodowatej wody, prąd rzeki wlecze moje długie włosy po piaszczystym dnie. Na brzegu matka gotuje zakrwawione fartuchy. Wyciąga szyję, szuka mnie wzrokiem. Ukryłam się za wikliną, ale mnie widzi i wybucha śmiechem.

– Chodź, Lahja, wypłuczesz mi pranie, skoroś już weszła do wody.

Już nikt przed nikim nie ucieka, więc i ja się śmieję i chwytam sięgającą wody gałązkę, przez listki sączy się na taflę plama słonecznego światła.

Jestem teraz córeczką mamy. Przed wojnami. Przed Onnim.

Matka, rzeka i wiklina bledną i stapiają się z białymi kafelkami. Słońce wybarwia się w jarzeniówkę. Czuję, że jest już blisko. Nareszcie.

Słyszy własne tętno, swój oddech i krok. Boi się nawet obejrzeć i ocenić, ile ma przewagi nad pościgiem.

Kaarina wyciągnęła już rękę z mojej dłoni, siedzi teraz pod oknem.

Widzę jego oczy – oczy spłoszonego konia, oczy prowadzonego na rzeź byka, który poczuł odór krwi.

Biegnie więc przed siebie, ile sił w nogach, choć nie ma dokąd. Ale najważniejsze teraz to nie dać się złapać goniącym go rzeźnikom.

Kaarina wpatruje się we mnie.

Dokąd on idzie? Oddala się ode mnie. Już go nie widzę!

Ktoś mnie ciągle trzyma za drugą rękę. To musi być Johannes. Chcę obrócić głowę, ale nie mogę. Ból miażdży mi plecy. Krzyczę, lecz nie czuję żadnego ruchu warg.

– Nie uciekaj ode mnie!

Kaarina coś mówi. Nie rozumiem jej. Naprężam się, wyginam niemal wpół. Krzyczę, bardzo pragnę, by Onni mnie usłyszał, choć już tyle lat minęło.

– Wróć do mnie!

Kaarina się odzywa. Nie słyszę, co mówi.

Tak bardzo pragnę, żeby do mnie wrócił.

Otwierają się drzwi sali i wchodzi Johannes. Kaarina wstaje, coś mu tłumaczy. Johannes podbiega do łóżka. Kaarina pospiesznie wychodzi. Wypuszczam powietrze z płuc, tułów się prostuje, zapada z powrotem w pościel.

Czuję na dłoni mocniejszy uchwyt. Tak pragnę zobaczyć, kto to jest. Mięśnie szyi nie słuchają, ale usiłuję skierować wzrok na lewo. Widzę go jednym okiem. To Onni. Spocony i zdyszany. Trzymam go za rękę, jest gorąca.

– Wybacz mi – mówię błagalnie, a on nieznacznie potakuje głową. Potem spogląda mi prosto w oczy.

Wciąż taki przystojny.Ul. Ślepy Kąt • 1895

Oczy Marii powoli przyzwyczajały się do mroku. Izba była niewielka. W dwóch przeciwległych ścianach były maleńkie okienka, ale połowę jednego zasłaniał obrzynek deski i tylko przez drugie wpadało do środka trochę światła jesiennego popołudnia. Od samego progu izby wznosił się prosty kamienny piec, na którym zapalono akuszerkom łuczywo, choć na dworze było jeszcze widno. Piec miał już komin, ale ściany były czarne jak smoła. Na warsztacie leżał szary zaczątek chodnika. Rodzącą umieszczono na ziemi na czworakach i oparto o łóżko. Deski podłogi były usłane zakrwawionymi gałganami.

Marię przywieziono dopiero dziś. W tutejszej parafii położnej do porodów z reguły nie wołano, a tej nowej, młodej to już nikt w ogóle nie chciał. Jej poprzedniczka całkiem się rozpiła w tej zapomnianej przez Boga i ludzi tajdze – przebrała się jej miara krwi i śluzu, trudnych porodów i zmarłych z wycieńczenia matek. Podobno za cztery tylko miesiące wykrwawiło się w parafii aż pięć położnic, bo ta pijanica nie była w stanie nawet wyjść z domu. Raz zimą wcisnęli ją jakoś między płozy sanek i opatulili futrami i kobiercami, a i tak zaraz wypadła i wielki lament podniosła. Woźnica próbował ją więc do sanek przywiązać, ale tak się szarpała i darła wniebogłosy, że musiała na koniec wracać do domu na czworakach jak pies.

Dlatego nowej położnej od miesięcy nikt do porodu nie wołał, nawet kościelny nie brał jej ze sobą do szczepień. Owszem, we wsi kościelnej pomogła powić kobietom kilka bachorów, które i bez jej pomocy same by na świat przyszły i przy życiu się utrzymały, poza tym jednak nie mogła się poszczycić w parafii żadną reputacją. A że każda najmniejsza wioska miała swoje akuszerki, babki i mądre, które z niejednej wrzeszczącej chłopki wyciągały oporne potomstwo, a i umiały szybko je ochrzcić, jeśli zaszła potrzeba, o położnej z dalekiej wsi kościelnej nikt tam nawet nie myślał. Taka młoda, bez dziecek. Co taka mogła wiedzieć o kobiecych sprawach?

Kiedy więc wczesnym wieczorem zapukała do drzwi jej izby żona kantora, Maria aż się wzdrygnęła, bo już się rozbierała i myślała położyć, choć szło dopiero na piątą.

– Czy Maria jeszcze nie śpi? – spytała kantorowa i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi i przekuśtykała przez próg. – Kobieta przyjechała i o położną pyta.

Maria owinęła ramiona szalem i poszła za kantorową do drewnianej werandy. Stała tam drobna staruszka i popatrywała niespokojnie w okna. Kiedy zobaczyła Marię, zsunęła z głowy czarną jedwabną chustę i się przedstawiła.

– Pojechałaby położna do nas? – spytała staruszka i dla pewności dygnęła przed Marią, tyle młodszą. – Nim się bardziej zmroczy.

Żona kantora użyczyła im bryczki, życząc wylewnie na drogę pokoju Pańskiego. Zasłużyła już na własne dziecko, pomyślała Maria. Bo kantorowa zawsze tak się ożywiała, kiedy inna miała rodzić. Potrafiła jechać wyboistym gościńcem wiele wiorst tylko po to, żeby zobaczyć nowo narodzone dziecię i je ucałować, czym zawstydzała biedne położnice leżące w izbach upstrzonych mysimi bobkami na spróchniałych deskach. Szczęściem nie przyjeżdżała nigdy z pustymi rękami – brała zawsze w drogę świeżo upieczony chleb, tłusty ser i gęstą maślankę. Wiele położnic i jeszcze więcej noworodków zawdzięczało pewnie życie tej tęsknocie kantorowej. I tylko szkoda, że kobiecie, której nie brakowało władzy i pieniędzy, by dziecko chcieć urodzić i na ludzi wychować, los wciąż skąpił potomstwa, a u wychudzonej chłopki w głodowej chudobie co rok to prorok.

W drodze kobiecina w czarnej chuście powiedziała, że jest matką rodzącej i że wybrała się po położną, choć wszyscy byli temu przeciwni. Ponieważ poród trwał już długo i córka czegoś bardzo źle wygląda, staruszka wymknęła się z domu po pomoc. Położna powinna jednak pamiętać, że nawet jej córka nie chciała nikogo spoza wsi.

Takie oto okoliczności zawiodły Marię do tej nędznej chaty. Na schodach siedzieli dwaj mężczyźni i czekali na rozwój wypadków. Spojrzeli znacząco na niemiłego gościa.

– Takie dziecko – prychnął młodszy, bardziej wyglądający na gospodarza.

– Dobrze mieć takie małe rączki – rzekł na to starszy. – Opuść portki, to ci pokaże, o co chodzi – próbował żartować.

Młodszy jednak nie miał powodów do śmiechu i tylko patrzył na położną bez słowa. Maria przepchnęła się do izby między nimi, żaden nie odstąpił na bok.

Rodząca powitała położną wzrokiem udręczonej krowy. Czoło miała zroszone potem. Siedziały przy niej dwie wiejskie akuszerki. Starsza spojrzała na Marię i wstała. Wytarła ręce w ścierkę, brązową już od zaschniętej krwi. Maria postawiła torbę obok balii za progiem. Teraz zauważyła ją młodsza. Starsza tymczasem podeszła do pieca, przytknęła drzazgę do płonącego łuczywa i zapaliła fajkę. Stanęła przed Marią i zmierzyła ją spojrzeniem od stóp do głów. Wyciągnęła rękę i pogładziła ją po ściśniętej gorsetem talii.

– Podfruwajka jeszcze ta nasza nowa położna.

Mądra odwróciła się ku rodzącej i pyknęła z fajki.

– Cisnęły my z każdej strony, ale za Boga nie chce wyleźć. Zakleszczony musi.

Maria patrzyła na unoszący się ku powale dym z fajki. Mądra ciągle przed nią stała. Położna nie widziała rodzącej, bo ta z fajką znów się obróciła twarzą do niej i zasłoniła tamtą. Gdy Maria postąpiła nieco w bok, mądra znowu stanęła jej na drodze.

– Trzy ćwierci jej do śmierci. Za dzieckiem musi pójdzie – wyrzekła akuszerka i Maria pomyślała, że niepotrzebnie tak głośno. Kobiety umierają w porodzie, wiedziała to i bez niej, a rodzącej też nie trzeba o tym przypominać.

– Dużo straciła krwi? – zapytała Maria.

– Dużo, a może i więcej.

– W jakim stanie?

– Żywa jeszcze.

Mądra była od Marii co najmniej dwakroć starsza. Znowu pyknęła z fajki, wypuszczając przez nos dym, który snuł się pod czarny od sadzy pułap. Jej wzrok spoczął na Marii.

– I co rzekniesz, dziewczyno?

Maria odwróciła się i podeszła do progu. Matka rodzącej wślizgnęła się do izby i stała przy drzwiach, patrząc w stronę łóżka. Maria rzuciła jej szybkie spojrzenie i przeniosła je na rodzącą. Kobieta wbiła w nią szklany, nieruchomy wzrok. Młodsza akuszerka masowała jej plecy. Nie przerywając pracy, rzuciła:

– Pójdzie położna przed dom, chłopom raźniej będzie, a zaś zawołamy, jak już będzie co do trumny włożyć.

Maria przeniosła na nią wzrok. Też młoda jeszcze, za młoda na akuszerstwo. Słowa wypowiedziała twarde, ale z jej oczu wyzierał strach.

Za Marią stanęła staruszka w czarnej chuście. Nie spuszczała wzroku z rodzącej córki, która złożyła ciężką głowę na poduszce i nie miała już nawet siły patrzeć.

– Jak mi dziecko stracicie – wyrzekła staruszka, wskazując na córkę – to was pozabijam.

– Co ona gada?

– To moje jedyne dziecko. Nie mam innych.

Młodsza akuszerka spojrzała na starszą, szukając wzrokiem jej oczu.

– Co położna powie?

– Nie dam jej umrzeć.

– Niby jak?

– Jeszcze nie wiem. Ale nie dam.

Mądra spojrzała na Marię i staruszkę w czarnej chuście, po czym odstąpiła na bok, pod piec, niby żeby ostukać fajkę, ale wskazała zarazem głową na rodzącą. Maria wzięła swoją torbę i podeszła do leżącej. Przytknęła palce do jej szyi, sprawdziła puls. Kobieta z trudem rozwarła powieki i usiłowała skupić spojrzenie na Marii.

– Jak na rodzącą wołacie?

– Rieti – odpowiedziała jej matka.

Marii przemknęło przez myśl pytanie, jak też tę Rieti w księgach pastor zapisał: Riikka czy może Frederiikka? A zatem dziewczyna dostała imię po żonie kantora. Kantorowa na pewno się ucieszy, kiedy się o tym dowie. A Rieti nie zabraknie maślanych ciastek.

– Przewróćcie ją na plecy.

Akuszerki spojrzały po sobie, ale usłuchały. Ująwszy rodzącą pod biodra, podniosły ją i złożyły na posłaniu. Starsza starła jej z piersi zimny pot, matka otuliła wyświechtaną derką. Rieti pojękiwała. Maria uniosła brzeg okrycia i złożyła go na brzuchu rodzącej.

Główka dziecka wyszła do połowy, twarz zwrócona była ku Marii. Zielonkawe oczy były otwarte. I nieruchome. Maria dotknęła czoła Rieti. Zimne. Przeniosła ręce na jej brzuch, obmacała boki. Lewą dłoń położyła z powrotem na brzuchu, a prawą ucisnęła ją mocno z boku. Brak reakcji. Młodsza akuszerka uważnie śledziła ruchy położnej, starsza stała przy wąskim okienku, ale i ona przypatrywała się młodej położnej. Maria sięgnęła do torby i wyjęła z niej słuchawkę Pinarda. Przycisnęła ją do naprężonego brzucha i przyłożyła ucho. Nic, cisza. Ostrożnie wsunęła do środka palce po szyjce dziecka i obmacała delikatnie jego bark. Lewy obojczyk był złamany, prawy prawdopodobnie również. Dziecko uwięzło ramionkami w kanale rodnym.

– Od dawna tak jest?

– Trzecią noc wypycha – odparła młodsza.

Starsza pokręciła głową.

– Już teraz z niej nie wyjdzie.

– Nie wyjdzie. – Maria uczyniła palcami mały znak krzyża na czole dziecka.

Rozwarły się drzwi, po podłodze rozlało się zimne powietrze. Stary chłop stanął w progu, młody gospodarz wszedł do izby. Powiódł wzrokiem po kobietach, wreszcie zatrzymał spojrzenie na staruszce w czarnej chuście.

– Żyje?

– Zależy, o kogo pytasz.

Gospodarz nie rzekł ani słowa. Przeszedł powoli w zabłoconych łapciach przez izbę i usiadł na łóżku przy żonie. Powieki kobiety nawet nie drgnęły. Mężczyzna dotknął jej spoconego czoła, lecz zaraz cofnął rękę. Po chwili wahania opuścił ją z powrotem i pogłaskał żonę po włosach.

– Pan Jezus przyjmie cię do siebie i odpuści grzechy.

Kobieta w czarnej chuście wybuchnęła płaczem.

– Co by tu taka mogła poradzić, nieopierzona jeszcze. – Młodsza akuszerka spojrzała wyzywająco na Marię.

Starsza odeszła od okienka i stanęła przy położnej.

– Pochować razem czy osobno? – spytała cicho, żeby inni nie usłyszeli, i położyła rękę na ramieniu Marii. – Jak każą, to ją potem wyciągnę, kiedy już Rieti skona. A we wsi się powie, że ochrzczone było, bo gadać zaczną. To niechaj będzie, że powiła Riikkę.

Maria rozejrzała się po izbie. Na dworze zapadł już prawie zmrok. Młodsza akuszerka odpaliła nowe łuczywo od starego. Zrezygnowany gospodarz siedział na łóżku ze splecionymi dłońmi. Staruszka w czarnej chuście nie mogła się uspokoić. Maria poczuła, że narasta w niej złość.

– Macie w tym domu nóż? – spytała.

– A ta czego jeszcze?

– Musicie mieć nóż.

Matka rodzącej pierwsza się ocknęła i podeszła do stołu.

– Nóż, nóż… – powtarzała machinalnie. – Dajcie położnej nóż.

Maria zebrała się w sobie i rzekła pewnym głosem:

– Gospodarz znajdzie mi nóż. A ty przyniesiesz wiadro – zwróciła się do młodszej akuszerki.

– A na co? – zapytała starsza, choć pomysł jej się nie spodobał.

– Może być cebrzyk od mleka? – spytała młodsza.

– Nie, nie drewniane. Blaszane mi znajdź. Gorąca woda jest?

Starsza obróciła się do pieca, a młodsza wybiegła z izby. Gospodarz ani drgnął, wodził tylko wzrokiem za teściową, która wciąż szukała noża. Stojący ciągle w progu chłop przypomniał sobie, że ma nóż. Odczepił go od pasa.

– Taki byłby.

– Za dobry. Innego nie macie? Nie ma takiej zagrody, gdzie kilku noży nie mają.

Energiczność Marii podziałała w końcu na młodego gospodarza.

– W stajni musi będzie.

– To idź i przynieś – rzekła mądra, nabierając chochlą wodę z kotła.

Mężczyzna spojrzał jeszcze na żonę, po czym wstał i wyszedł.

– I dratwa! – krzyknęła jeszcze za nim Maria.

Do izby weszła młodsza akuszerka z blaszaną miską.

– To się nada?

Matka Rieti znalazła pod piecem stary kozik, a ze szpary w ścianie wyjęła drugi, nowszy. Młody gospodarz przyniósł ze stajni jeszcze długi nóż i położył go na stole.

Maria brała je po kolei, ważyła w dłoni i kręciła nadgarstkiem. Wreszcie wybrała stary, krótki od wiecznego ostrzenia kozik, którego używano w izbie już tylko do obierania ziemniaków i patroszenia ryb. Podała go młodszej akuszerce.

– Wygotuj mi go. Dratwa jest?

– Nie znalazłem.

Maria zdjęła swój kaftanik i rzuciła go na stół. Wyjęła z torby fartuch, przewiązała się nim i rozejrzała jeszcze po izbie. Potem wzięła ze stołu długi nóż i podeszła do krosna. Odcięła ze skraju dobry łokieć osnowy i zanurzyła nić w kotle z wodą. Trzy kobiety uważnie śledziły jej ruchy.

– Co położna zamierza?

– Teraz precz mi stąd. Wszyscy.

Mężczyźni posłuchali bez szemrania. Poród należał do tych ludzkich spraw, nad którymi tylko kobiety mogły zapanować. Młodsza akuszerka spojrzała na Marię i odwróciwszy się na pięcie, wzięła matkę rodzącej pod rękę i przeprowadziła przez próg. Starsza akuszerka poszła za nimi. W drzwiach jeszcze się odwróciła.

– A pomóc nie będzie trzeba?

Maria pokręciła głową.

– Tu już nikt mi pomóc nie może.

Babka wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Maria ujęła nóż i do drugiej ręki wzięła nić, ale zagubiła się na chwilę w pustce izby. Oczyma wyobraźni zobaczyła wyciągające się ku niej rączki.

– Mamo, nie zostawiaj mnie.

– Mama cię nie zostawi.

– Nigdy? Powiedz, że nigdy.

Cisza była ciężka. Maria nie umiała stwierdzić, czy Rieti jest jeszcze przytomna. Powieki miała lekko rozchylone, ale gdy Maria zamachała dłonią przed jej twarzą, oczy trwały nieruchomo. Tętno jednak było wyczuwalne. Maria przeciągnęła jej biodra na krawędź łóżka, po czym wsunęła miskę między spływające ku podłodze uda i uklękła przed nią. Poczuła na żebrach ucisk fiszbinów. Jeden koniec nici nawinęła na prawy palec wskazujący, a drugi na lewy. Potem wyciągnęła ręce, ujęła główkę dziecka z obu stron i wsunęła palce do środka, przeciągając nić po czółku i guzikowatym nosku. Później kciukami wepchnęła ją jeszcze głębiej, przez podbródek na szyję, i jęła poruszać rękoma tam i z powrotem. Główka dziecka kiwała się od tego ruchu w lewo i w prawo. Maria poczuła mdłości. Mocno zacisnęła powieki.

– Mamo, weź mnie ze sobą.

– Mama wyjeżdża daleko. Do Helsinek, do szkoły dla położnych. Nie można tam zabierać dzieci.

– Mamo, ale wrócisz do domu?

– Oczywiście, że wrócę. Na pewno. A tu będą się tobą dobrze opiekować.

Pociągnęła nić mocniej, główka zaczęła poruszać się wyraźniej. Do oczu napłynęły jej łzy. Zacisnęła zęby. Rieti jęknęła. Musiało ją zaboleć, więc Maria na chwilę zwolniła ruch. Na schodach za drzwiami rozbrzmiewał przytłumiony gwar.

Piszę do Was do tajgi, bo nie mam od Was żadnych wiadomości. Czy dostaliście pieniądze, które Wam posłałam? Odkładałam je tu w Helsinkach w kasie oszczędnościowej, a potem wysłałam na Wasze nazwisko. Jeśli to możliwe, napiszcie kilka słów, że wszystko jest dobrze.

Główka zaczęła ciążyć ku ziemi. Zupełnie jakby dziecko swoimi niewidzącymi oczami przyglądało się uważnie najpierw powale, by po pewnym czasie przenieść spojrzenie na komin, potem na piec, a wreszcie na skrzynkę z drewnem. Wtem Maria poczuła w palcach delikatne szarpnięcie i bezwładna główka dziecka zaczęła się mocno kolebać na boki.

Dziękuję za skórzane trzewiki, któreście dla swego dziecka nam tu przysłali. Odpisać wcześniej nie mogłam, bo w ciężkiej boleści byłam i ledwie się z łóżka podniosłam. Z bólem serca donoszę, że z dzieckiem Waszym krucho jest bardzo.

Przełożyła nitkę od spodu, szarpnęła i miska zadudniła głucho. Położna poczuła, że paląca treść żołądkowa podchodzi jej do gardła. Zgięła się szybko wpół, wspierając oburącz na misce, ale nie zwymiotowała. Odwinęła nić, która wpiła się jej głęboko w skórę. Spuchnięte palce były zupełnie zimne. Namacała leżący na łóżku kozik. Ścisnęła go mocno palcami, kciukiem zasłoniła ostrze. Nie widziała dobrze, bo po policzkach ciekły jej łzy, ale i nie było na co patrzeć. Palcami lewej ręki wyczuła zakleszczone ramionka i ostrożnie wsunęła do środka trzymany w drugiej dłoni nożyk.

Jak wygląda Wasza sytuacja w tajdze? Choroba już minęła czy dziecko moje nadal gorączkuje? Jeżeli trzeba je zawieźć do doktora, to wieźcie. Na pewno gdzieś pożyczę pieniądze i spłacę Wam wszystko co do grosza.

Pracowała powoli. Dociskała krótkie ostrze do kciuka, jak gdyby kroiła w palcach marchew na plasterki. W izbie było już ciemno, lecz nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Powtarzała machinalnie ruchy, nic nie myśląc i niczego nie roztrząsając, niczemu się nie dziwiąc. Miska wypełniała się powoli, kawałek po kawałku. Z trzewi Marii dobywał się głos, który wydostawał się przez usta spazmami skowytu. Wyła i kroiła, a brzuch Rieti, na którym złożyła ciężką głowę, miękł i przelewał się z boku na bok. Fiszbiny gorsetu wbijały się Marii w żebra.

Wypada pogratulować Wam z okazji złożenia przysięgi położnej i od razu błagać, byście nas w wielkim gniewie nie przeklinali. Wiele narodu zapadło tu u nas na wielką chorobę i nawet chłopy w sile wieku ledwo ją przemóc mogły. Trzewiki Wam z listem odsyłam. Pewnie nic to nie pomoże, ale mimo to napiszę, że szczęściem długo to nie trwało, a na sam koniec dziecko Wasze nie żyło już w naszym świecie, tylko w tym drugim, anielskim.

Na dworze już ucichło. Wreszcie drzwi izby się otwarły i starsza akuszerka weszła ostrożnie do środka z lampą w ręku. Głowa Marii nadal spoczywała na brzuchu Rieti. Usta położnej były otwarte, lecz nie wydobywał się już z nich żaden odgłos. Do miski ściekały powoli skrzepy krwi i śluzu. Akuszerka obróciła się i skinęła na młodszą. Ta weszła do izby, ale stanęła jak wryta, gdy tylko zobaczyła miskę na podłodze. Bała się postąpić choćby jeden krok bliżej. Starsza spostrzegła wahanie młodej. Pociągnęła ją za rękę w stronę łóżka i postawiła lampę na derce. Rieti miała otwarte oczy i wodziła nimi za ruchami ręki.

Mądra podniosła miskę z podłogi, obróciła się ku młodszej i poczekała, aż tamta z ociąganiem weźmie ją od niej. Schyliła się jeszcze po leżący na podłodze zakrwawiony ręcznik i zakryła nim miskę.

– Wynieś to gdzieś. Jak cię będą pytać, mów, że brudna woda.

– Ale gdzie?

– Wymyśl coś, byle nie na gnojówkę. I nikomu ani słowa, gdzie z tym poszłaś.

Młodsza zniknęła. W drzwiach pokazała się głowa kobiety w czarnej chuście. Akuszerka skinęła do niej uspokajająco. Kobiecie jakby kamień spadł z serca.

Mądra wzięła drugi ręcznik, równie zakrwawiony co pierwszy. Położyła dłoń na ramieniu Marii i podała go jej.

– Już nie trzeba. Niech sobie położna chwilunię odetchnie.

Niniejszym czynimy wiadomym, że Maria Tuomela, uczennica Szkoły Położnych w Helsinkach, gdzie pobierała nauki i w sali porodowej zdobywała praktyczną wiedzę o przyjmowaniu porodu, na dzisiejszym publicznym egzaminie wykazała się umiejętnościami wystarczającymi, by zwać się położną oraz korzystać z tych praw i przywilejów, które zgodnie z obowiązującymi w Finlandii rozporządzeniami i regulacjami położnym przysługują.

Osunęła się na bok. Na policzku poczuła szorstką podłogę, która wydała się jej mocną, bezpieczną opoką. Babka podeszła do balii przy drzwiach i nabrała kubek wody. Usiadła na brzegu łóżka i napoiła Rieti, nie spuszczała jednak wzroku z młodej położnej. I jakby nieznacznie pokręciła głową. Maria przewróciła się na plecy, obcasy butów stuknęły o podłogę. Wbiła wzrok w dźwigary i czarne deski pułapu. Powieki miała ciężkie. Akuszerka podała jej kubek z resztą wody. Szloch zaczął wracać morskimi falami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: