Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Diabeł używa Instagrama - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Diabeł używa Instagrama - ebook

Gdy Imogen Tate, redaktor naczelna magazynu „Glossy” wraca do pracy po półrocznej przerwie, ledwo poznaje własne czasopismo. Jej była asystentka, dwudziestokilkuletnia Eve Morton, zwolniła większość starej załogi, sekretarza redakcji zesłała do magazynu materiałów biurowych, zrezygnowała z tradycyjnych telefonów i zatrudniła stado wysztafirowanych panienek stale przyklejonych do swoich komórek. Imogen, ulubienica świata mody, może i zna prywatne numery do Alexandra Wanga czy Diane Furstenberg, lecz nie odróżnia Facebooka od Twittera, a przez kilka dni nie umiała wyłączyć japońskiego w smartfonie.

Pod rządami Eve „Glossy”, niegdyś słynący z luksusowego wrześniowego wydania liczącego 768 stron, szybko zamienia się w fabrykę wyzysku. Ponadto Imogen odkrywa, że Eve chce zlikwidować wydanie drukowane, sprowadzając je do aplikacji na telefon.

Zagubiona Imogen musi zdecydować, czy spakować swoje manatki i odejść, czy obudzić w sobie cyfrowe zwierzę i stawić czoło Eve, by ratować ukochane pismo i własną karierę...

„Głośna, dziewczęca, pięknie napisana historia pozwalająca się oderwać od codzienności. Zabawne ujęcie przepaści pokoleniowej, której doświadcza Imogen. Kiedy odeszła, była królową. Kiedy wraca, traci miejsce w pierwszym rzędzie na pokazach podczas tygodnia mody dla blogerki modowej!” The New York Times

„W tej współczesnej wersji Wszystko o Ewie, jedna z głównych bohaterek pnie się w górę w zawrotnym tempie, nie bacząc na swoją życzliwą szefową. Kradnie jej pomysły, obraża, gdy ta nie nadąża za nowinkami technicznymi, sprawia, że czuje się wykluczona. Ta świeża powieść, przedstawiająca kulisy świata mody, to klasyczna historia walki dobra ze złem, przeniesiona do współczesności”. Publishers' Weekly

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-641-4
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

5 września 1999

Młoda i ładna pani redaktor założyła nogę na nogę i zaczęła nią nerwowo machać. Miała obawy, czy jej czarna ołówkowa spódnica z bouclé nie jest odrobinę za krótka, aby w niej siedzieć w pierwszym rzędzie. Jakkolwiek patrzeć, dziewczyna nie wyróżniała się zbytnio w tym tłumie ludzi ubranych na czarno w najlepsze włoskie tkaniny skrojone z francuskim szykiem i uszyte z amerykańską pieczołowitością. Pasowała do roli. Mimo to wciąż nie mogła uwierzyć, że tam jest. Nigdy nawet nie śniła, że kiedyś będzie oglądać z pierwszego rzędu nowojorski pokaz w ramach Tygodnia Mody. Jeszcze raz obróciła w dłoniach eleganckie zaproszenie i przeczytała tłoczone na złoto litery. Tak, to nie pomyłka, miała miejsce numer 11A. Znajdowała się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.

Dwudziestosześcioletnia Imogen Tate, pracując od pięciu lat w magazynie „Mode”, naoglądała się już mnóstwa zdjęć z takich imprez, ale jeszcze nie widziała żadnej na żywo.

Na pokaz kolekcji Oscara de la Renty dostała się tylko dzięki temu, że starsi redaktorzy byli zawaleni inną robotą. Na wybiegu miała wystąpić między innymi jedna z jej trzech współlokatorek, piękna czarnoskóra modelka Bridgett Hart. Imogen spojrzała na zegarek. Wpół do szóstej. Pokaz miał się zacząć o piątej, ale widownia wciąż nie była pełna. Mimo zapewnień Bridgett, że podczas Tygodnia Mody nic nigdy nie zaczyna się punktualnie, Imogen przyjechała na miejsce kwadrans przed piątą. Lepiej być wcześniej. Zastanawiała się, czy podejść i się przywitać ze swoją koleżanką Audrey, rzeczniczką prasową domu towarowego Bergdorf Goodman, która jakieś dziesięć krzeseł dalej rozmawiała z reporterką z „The Trib”, ale bała się, że ktoś zajmie jej miejsce. Ostrzegano ją przed jedną szczególnie czujną nuworyszką, której nigdy nie udaje się zdobyć miejsca w pierwszym rzędzie, więc czai się na uboczu, czekając na okazję, by takowe dopaść, w razie gdy ktoś się nie pojawi.

Kosmyk włosów opadł Imogen na twarz; szybko założyła go za ucho. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu dała się namówić nowej kolorystce na powrót do naturalnego blondu po serii prób z ciemniejszymi odcieniami. Wyglądała skromnie i szykownie. „Szykowne” to słowo, które najlepiej określało jej nowe życie w Ameryce.

‒ Auć! ‒ Imogen uniosła nogę i spojrzała z pretensją na fotoreportera, który właśnie nadepnął jej na mały palec wystający z najlepszych (i jedynych) posiadanych przez nią sandałków z wężowej skóry.

‒ Zawadza mi pani ‒ warknął.

‒ To moje miejsce ‒ odparła Imogen z wyniosłym brytyjskim akcentem, z naciskiem na słowo „moje”. To rzeczywiście było jej miejsce, a na zaproszeniu widniało jej nazwisko. Nie byle co. Branża mody to zamknięta społeczność złożona z projektantów, dziennikarzy, handlowców i wybranych dziedziczek fortun. Dostęp do tego rodzaju imprez jest ściśle reglamentowany i łatwo go stracić.

‒ W takim razie pani miejsce mi zawadza ‒ powiedział zirytowany paparazzo i rzucił się na drugą stronę wybiegu, żeby zrobić zdjęcie Annie Wintour, naczelnej „Vogue’a”, która z gracją zasiadała właśnie na krześle naprzeciwko Imogen. Teraz pokaz mógł się rozpocząć. Ochroniarze w obszernych czarnych golfach, z wielkimi krótkofalówkami w dłoniach, spędzili wszystkich fotoreporterów do wyznaczonego miejsca na końcu wybiegu. Wszystkie zdjęcia z pokazu są objęte ścisłym embargiem, dopóki projektant ich nie autoryzuje. Imogen miała w torebce mały kompaktowy aparat, ale nie śmiała go wyjąć. Zrobiła mnóstwo zdjęć przed namiotami w Bryant Park i wracając do pracy, zamierzała podrzucić klisze do fotolabu, gdzie je wywołają w godzinę. Wyjęła natomiast niewielki czarny notes.

Asystenci ubrani od stóp do głów na czarno zdjęli plastikową folię z wybiegu, ukazując nieskazitelnie białą powierzchnię. Przygasły światła, zapadła cisza. Widzowie dyskretnie wsunęli teczki i torebki pod krzesła. Oczekiwali w takim napięciu, że wstrzymali się nawet od szeptów i przekładania papierów na kolanach.

Nagle w ciszę wdarły się taneczne rytmy Livin’ la Vida Loca Ricky’ego Martina, a całe wnętrze zostało zalane białym światłem. Modelki ze wzrokiem wbitym przed siebie jedna za drugą maszerowały po wybiegu. Imogen ledwo nadążała robić notatki po każdej kreacji. To był idealny moment na użycie aparatu, jednak nie miała odwagi.

Dostrzegła po drugiej stronie Jacques’a Santosa. Ubrany jak zawsze w białe dżinsy, niegdyś fotograf, obecnie dyrektor kreatywny w jednym z największych czasopism, wyjął nikona i jak oszalały zaczął pstrykać zdjęcia mijającym go modelkom. Imogen kątem oka zauważyła lekkie poruszenie wśród ochroniarzy. Dopiero gdy Jacques wstał i uniósł aparat nad głowę, żeby zrobić ujęcie z góry, przystąpili do akcji. Między jedną modelką a drugą otoczyli go z obu stron i zanim się zorientował, o co chodzi, obezwładnili go i zabrali mu aparat. Francuz leżał na wybiegu kompletnie oszołomiony.

Bridgett, posągowa przyjaciółka Imogen, nawet nie mrugnęła, gdy przestępowała leżącego mężczyznę ubrana w skórzane kozaki do połowy uda. Kroczyła dalej po wybiegu z gracją pantery. Ochroniarz, trzymając aparat w jednej ręce, drugą postawił Jacques’a na nogi, otrzepał mu ubranie i gestem nakazał mu usiąść z powrotem na miejsce. Wyjął z nikona film, oddał aparat właścicielowi, a następnie wrócił na swój posterunek na końcu wybiegu.

Pokaz kontynuowano.Rozdział 1

Sierpień 2015

W pierwszej chwili Imogen nie poznała dziewczyny, która kręciła się w jej fotelu przy biurku, usiłując zrobić zdjęcie swoim fuksjowym balerinkom Tory Burch. Pasowały do paznokci. W jednej ręce trzymała biało-złotego iPhone’a, a drugą z rozcapierzonymi palcami sięgała do stóp.

Imogen założyła włosy za uszy i stuknęła obcasem, aby dać znać dziewczynie robiącej właśnie „dzióbek” do selfie, że nie jest sama.

‒ Och. ‒ Eve Morton, jej była asystentka, aż się zerwała. Telefon upadł jej na podłogę. ‒ Wróciłaś? ‒ spytała z lekkim zaskoczeniem w głosie, zerkając za plecy Imogen, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze z nią przyszedł. A potem uściskała ją jak dawniej. Wyglądała inaczej. Kasztanowe loki zniknęły, twarz okalały teraz lśniące, proste jak drut włosy, wygładzone pewnie jakimś zabiegiem keratynowym. Na twarzy miała nieskazitelny makijaż, a nos wydawał się jakby mniejszy, bardziej zadarty, niż pamiętała Imogen.

„Dlaczego Eve siedzi przy biurku redaktor naczelnej? Przy moim biurku?”

Imogen zachodziła w głowę, co ona w ogóle robi w tym budynku, i to tak wcześnie. Przecież już tu nie pracuje. Dwa lata temu była zatrudniona jako jej asystentka, a potem odeszła.

Eve była niezwykle kompetentną asystentką i w zasadzie też przyjaciółką, lecz ta sytuacja stanowiła irytującą komplikację w pierwszym dniu po powrocie do pracy. Imogen chciała się tylko trochę zadomowić, zanim zjawi się reszta ludzi, wypić cappuccino i z czyjąś pomocą przebrnąć przez stertę maili, które bez wątpienia na nią czekają.

‒ Eve, co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś na Harvardzie. ‒ Imogen minęła ją i usiadła w swoim fotelu. Przyjemnie było po tak długim czasie znów zanurzyć się w jego skórzanych objęciach.

Dziewczyna siadła naprzeciwko Imogen i zamiast skrzyżować swe długie nogi, podwinęła je pod siebie.

‒ Już w styczniu zrobiłam MBA. Potem kilka miesięcy pracowałam w inkubatorze start-upów w Palo Alto, a w lipcu wróciłam tutaj.

„Cóż to takiego inkubator start-upów?” ‒ zastanawiała się Imogen. Pomyślała, że ma to coś wspólnego z kurczakami, ale nie pytała, bo w sumie mało ją to interesowało.

‒ Wróciłaś do Nowego Jorku? Wspaniale. Z takim dyplomem pewnie już cię zwerbował któryś potężny bank ‒ odparła ze spokojem i włączyła komputer.

Eve odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się gardłowym śmiechem, który zaskoczył Imogen głębią i dojrzałością. Dawniej śmiała się inaczej, delikatnie i melodyjnie. To był śmiech obcej osoby.

‒ Nie, wróciłam do Nowego Jorku i do „Glossy”! W styczniu wysłałam CV panu Worthingtonowi. Rozmawialiśmy zaraz przed twoim pójściem na urlop. W lipcu przeprowadziłam się do Nowego Jorku i przyszłam tutaj. To przecież… praca marzeń. Mówił, że cię uprzedzi. Nie wiedziałam, że się zjawisz tak wcześnie, zwykle przychodziłaś koło dziesiątej. Myślałam, że najpierw spotkacie się z Worthingtonem i on ci przedstawi moją nową rolę.

Stara asystentka. Nowa rola. Eve, dwudziestosześciolatka w mocnym makijażu, pełna nieskrywanych ambicji, urzędująca w gabinecie Imogen.

Imogen podczas swojej półrocznej nieobecności kontaktowała się z Carterem Worthingtonem, wydawcą magazynu i zarazem jej szefem, dokładnie dwukrotnie. Po raz pierwszy odkąd dzisiaj przekroczyła próg redakcji, rozejrzała się porządnie i zauważyła drobne zmiany. Światła były wciąż przygaszone, podkreślając żółtawy blask porannego słońca, które wlewało się do środka przez okna znajdujące się za rzędem wind. Otwarta przestrzeń biurowa wydawała się jednak bardziej zatłoczona niż przedtem. Kiedy Imogen odchodziła, stały tu przestronne boksy o niskich ściankach, a na każdym biurku było dość miejsca na monitor i klawiaturę. Teraz przepierzenia zniknęły, zamiast biurek zaś stał rząd połączonych stołów, a na nich jeden przy drugim laptopy, niczym domino, które zaraz się przewróci. Jej ulubiona fotografia ‒ portret Kate Moss autorstwa Maria Testino ‒ zniknęła ze ściany. Na jej miejscu zawisła ogromna biała tablica zapełniona ponumerowanymi listami i bazgrołami we wszystkich możliwych kolorach. Gdzie indziej na jasnoszarych ścianach odznaczały się jaskrawe obrazki z hasłami typu: „Ryzykowanie dodaje energii!”, „Co byś zrobiła, gdybyś się nie bała?”, „Co zrobiłaby Beyoncé?” „Good, Great, Gorgeous, »GLOSSY«!”. W gabinecie Imogen brakowało jednej ważnej rzeczy: tablicy korkowej, do której przypinała wycinki z gazet, kadry z sesji zdjęciowych, skrawki tkanin, stare fotografie ‒ ogółem wszystko, co jej się podobało lub w jakiś sposób ją inspirowało.

„Kto, do cholery, uznał, że ma prawo zdjąć moją tablicę?”

Ogarnął ją irracjonalny niepokój, powodując ucisk w żołądku. Czuła, że coś się zmieniło, i to nie była zmiana na lepsze. Miała ochotę rzucić: „Wynoś się z mojego biura”, lecz tylko grzecznie spytała:

‒ A na czym polega twoja nowa rola?

W tym momencie zauważyła w kącie duży różowy fotel sako.

‒ Odpowiadam za kontent witryny glossy.com ‒ odparła z uśmiechem Eve, zdrapując lakier z paznokcia.

Imogen zachowała neutralny wyraz twarzy, ale w środku odetchnęła z ulgą. Uff, a więc Eve kieruje tylko wersją internetową. A już zaczynała panikować, że dawna asystentka pełni tu jakąś nadrzędną funkcję, o której jej nie powiedziano. No jasne, jest rok 2015 i magazyn oczywiście ma swoją stronę internetową, a z tym coś się wiąże. Ale to tylko konieczny dodatek do prawdziwego, papierowego wydania, wykorzystywany głównie do wrzucania artykułów sponsorowanych i nadprogramowych materiałów, które nie zmieściły się w druku. Czyż nie? Ta dziewczyna odpowiada za coś względnie nieistotnego. A jednak nikt nie skonsultował się z Imogen, planując zatrudnienie na nowym stanowisku jej byłej asystentki. Dlaczego? To trochę nieładnie.

‒ Nie mogę się doczekać, żeby ci opowiedzieć o wszystkich zmianach ‒ kontynuowała Eve. ‒ Strona internetowa nigdy nie była tak mocna. Myślę, że spodoba ci się jej nowa odsłona.

Imogen poczuła narastający ból z tyłu głowy.

‒ To świetnie, że wreszcie postanowili ją odświeżyć. I bardzo się cieszę, że do nas wróciłaś. Chętnie zjem z tobą lunch, jak tylko trochę się ogarnę. ‒ Kiwnęła głową w nadziei, że dziewczyna sobie pójdzie, by mogła wreszcie zacząć pracę.

Może żart przyśpieszy ten proces.

‒ O ile to odświeżenie nie ma nic wspólnego z moim magazynem i… ‒ zawiesiła wymownie głos ‒ …o ile nie oddano nikomu mojego stanowiska.

Zakłopotana Eve zamrugała powiekami, jej sztuczne rzęsy trzepotały jak skrzydełka kolibra.

‒ Chyba powinnaś porozmawiać z Carterem, Imogen. ‒ Dziwnie było słyszeć ten lekko władczy ton w głosie dwudziestosześciolatki, a jeszcze dziwniejsze, że o ich wspólnym szefie, Carterze Worthingtonie, powiedziała po imieniu. Imogen poczuła, jak jej serce znowu przyspiesza. A więc intuicja jej nie myliła. Eve nie zajmowała się tylko stroną internetową. Nagle się przestraszyła, że ta dziewczyna, która kiedyś tak świetnie umiała odgadywać jej potrzeby, czyta teraz w jej myślach. Wstała.

‒ Właściwie i tak byłam z nim dziś umówiona ‒ skłamała. ‒ Z samego rana. Powinnam już lecieć.

Odwróciła się i wyszła, mijając zupełnie nieznane sobie młode kobiety, które zaczęły się schodzić do biura. Ręce jej się trzęsły. Podeszła do windy i z kamienną twarzą, na której widniał tylko nieruchomy uśmiech, nacisnęła guzik na parter. W tak wielkim budynku jak ten trzeba czasem z powrotem zjechać na dół, żeby się dostać wyżej.

Gus, pracownik kawiarni działającej w holu, przeskoczył przez ladę i dopadł Imogen, gdy pośpiesznie przemykała do drugiego rzędu wind.

‒ Myślałem, że nigdy nie wrócisz! ‒ wykrzyknął, roztaczając wokół słodki zapach cynamonu i spienionego mleka. Płowy wąs podskakiwał mu z każdą sylabą. ‒ Jak ta gazeta przetrwała sześć miesięcy bez redaktorki naczelnej? Musieli za tobą strasznie tęsknić! ‒ Ostrożnie uścisnął jej dłoń. Oczywiście znał powód jej nieobecności. Długo próbowano go ukryć przed rubrykami plotkarskimi, ale w dzisiejszych czasach to prawie niemożliwe.

W lutym, pół roku temu, wykryto u Imogen nowotwór w lewej piersi, w drugim stadium zaawansowania, tę samą chorobę, która zabrała jej babcię i dwie ciotki. W marcu zdecydowała się na obustronną mastektomię z rekonstrukcją, po to żeby się pozbyć raka, a także zapobiec ewentualnym przerzutom. Następne sześć miesięcy spędziła na chemioterapii i rekonwalescencji.

‒ Ale jestem ‒ odparła Imogen, siląc się na przyjacielski uśmiech. To za dużo jak na jeden poranek; jeszcze nie minęła dziewiąta. Ale przynajmniej Gus był dla niej miły i niósł ze sobą obietnicę kofeiny. Zaprowadził ją do bufetu i bez słowa zaparzył jej kawę, dekorując wierzch serduszkiem z mlecznej pianki. Kiedy wyjęła z portfela cztery nowiutkie jednodolarowe banknoty, machnął ręką i wcisnął jej kubek w dłoń.

‒ Ja stawiam. To wyjątkowy dzień! Gdybym wiedział, że dziś wracasz, kazałbym mojej pani przygotować coś specjalnego. Jakąś bakławę… Z tym miodem, co lubisz. Będziesz jutro? Zrobi wieczorem, a ja rano przyniosę. Z miodem.

Imogen skinęła głową i podziękowała, pobudzając się dawką kofeiny w drodze do windy. Hol zaczynał się wypełniać pracownikami. Jakiś przystojny szpakowaty mężczyzna w średnim wieku, z poszetką w kieszonce nienagannie skrojonej marynarki, zerknął z uznaniem na nogi Imogen, kiedy wsiadał za nią do kabiny.

W drodze do góry, wciąż oszołomiona, Imogen dokładnie przypomniała sobie moment, w którym pięć lat temu Eve Morton wkroczyła w jej życie. Dopiero co awansowała na stanowisko redaktor naczelnej „Glossy” i była wykończona tygodniami przesłuchiwań kandydatek na asystentkę. Dział kadr podesłał jej chyba cały ostatni rocznik z Le Rosey (tej szwajcarskiej prywatnej szkoły, do której bogaci Amerykanie posyłają swoje rozpuszczone dzieci, żeby poznały innych bogatych Amerykanów). Wszystkie sprawiały wrażenie znudzonych i zmanierowanych. Żadna nie wykazywała tego szczególnego rodzaju zapału, który w przekonaniu Imogen jest niezbędny, by chcieć się rozwijać w takim miejscu jak „Glossy”. Sama wiedziała najlepiej, jak ważna jest silna motywacja. Też kiedyś pracowała jako asystentka. Jej szefowa i mentorka, Molly Watson, naczelna magazynu „Moda”, była najbardziej inspirującą osobą, jaką w życiu spotkała.

Eve Morton zjawiła się w redakcji, kiedy jeszcze studiowała na ostatnim roku Uniwersytetu Nowojorskiego. Do dyplomu brakowało jej jednego zaliczenia. Miała na sobie pognieciony prochowiec ociekający wodą, przemoczone strąki włosów przylepiały jej się do twarzy. Wyglądała jak zmokła kura. To był jeden z tych deszczowych kwietniowych dni, które nawet zahartowanych nowojorczyków zamieniają w spłoszonych turystów we własnym mieście, niechętnych wysadzić nos na zewnątrz, o ile pod drzwiami nie czeka samochód, który ich zawiezie do celu.

Eve, choć wysoka i postawna, była nieśmiała i wystraszona. Miała jednak pewien błysk w oku, który jeszcze się wzmógł, gdy wyjęła laptop, żeby pokazać prezentację w PowerPoincie zawierającą skany stron czasopism od wczesnych lat dziewięćdziesiątych do dzisiaj.

‒ Przeczytałam wszystkie gazety, nad którymi pani pracowała ‒ wydobyło się z jej lekko krzywych, lecz wcale niebrzydkich ust. ‒ Sama obecność tutaj to najbardziej ekscytujący moment w moim życiu. Przecież pani jest jedną z najlepszych dziennikarek na świecie. Czytałam chyba wszystkie artykuły o pani. Uwielbiam te przyjęcia, które pani organizuje z projektantami w czasie Tygodnia Mody i strasznie mi się podobało, jak w Londynie od razu pani zastrzegła, żeby jej nie sadzać koło Kim Kardashian. Podobają mi się wszystkie zmiany, które pani wprowadziła w „Glossy”. Tylko ze względu na panią chcę pracować w tej branży.

Imogen nie była całkiem odporna na komplementy, ale z łatwością wyczuwała wszelki fałsz. Mimo wszystko nie spotkała dotąd nikogo, kto by przeczytał wszystkie numery „Glossy” z ostatnich trzech lat, „Harper’s Bazaar” z dwóch poprzednich i „Elle” z dwóch jeszcze wcześniejszych. Sama chyba nie mogłaby z ręką na sercu powiedzieć, że je wszystkie przeczytała od deski do deski. Z pewnym niedowierzaniem przyglądała się tej dziewczynie w spódniczce z sieciówki, ociekającej wciąż wodą, która skapywała na białe deski redakcyjnej podłogi.

‒ Cóż, dziękuję, ale wydajesz się o wiele za młoda jak na kogoś, kto od tak dawna czytuje moje magazyny.

‒ Och, od dziecka czytam wszystko, co dotyczy mody. Jak zobaczyłam te zdjęcia na rusztowaniach siedemdziesiąt pięter nad Times Square, normalnie umarłam.

Eve miała na myśli sesję fotograficzną, którą później prasa nazwała „Wszystko albo nic”. Imogen wymyśliła koncepcję, w której modelki zastąpiły zmywaczy okien na wysokościach, a fotografowie robili im zdjęcia z perspektywy różnych pięter. Słynne supermodelki w rozwiewanych wiatrem eleganckich sukniach wisiały na platformach jak owady. Firma ubezpieczeniowa znacznie podniosła potem składki w firmie. To nie powstrzymało Imogen przed wynajęciem miesiąc później całej stacji metra, a w następnym miesiącu supermarketu w Queens. Na potrzeby tej ostatniej sesji sprowadzono nawet specjalną szynkę pod marką Chanel.

‒ Gdy to zobaczyłam… To zupełnie odmieniło moje życie ‒ kontynuowała Eve, przywracając Imogen do teraźniejszości słowami, w które ta nie bardzo wierzyła.

‒ Doprawdy? Mój Boże, w jaki sposób?

‒ Nie mogłam się pozbyć tych obrazów z głowy. Utkwiły we mnie na zawsze. Przeżycie nie z tej ziemi. Te ciuchy jakby ożyły. Od tego momentu wiedziałam, że tylko jedno mogę robić w życiu, że moim przeznaczeniem jest zamieszkać w Nowym Jorku, bo tutaj tworzy się te czasopisma. Złożyłam papiery na uniwersytecie i w Instytucie Technologii Mody. Przyjęli mnie w obu, ale zdecydowałam się na uniwersytet. Tam mogłam sama wybrać specjalizacje i skupiłam się na marketingu, zarządzaniu i historii mody. Od tamtej pory marzyłam, żeby znaleźć się tutaj i pracować z panią. Wprowadzone przez panią innowacje to najważniejsza rzecz, jaka się wydarzyła w prasie branżowej od dziesięcioleci.

Eve delikatnie wzruszyła ramionami, jakby opadł z nich niewidzialny ciężar po tym, jak wygłosiła monolog trenowany pewnie wielokrotnie w akademiku przed lustrem pokrytym śladami palców.

Imogen uśmiechnęła się do niej. Zwykle nieźle sobie radzi z przyjmowaniem pochwał, lecz to było trudne do przełknięcia nawet dla najbardziej wytrawnej egotystki.

‒ No dobrze, a teraz, kiedy tu jesteś i obejrzałaś wszystko z bliska, co o tym myślisz?

Eve rozejrzała się po pokoju swymi ogromnymi zielonymi oczami.

‒ Jest jeszcze fajniej, niż sądziłam. Wiem, że mogę się od pani wiele nauczyć, i obiecuję, że zrobię wszystko, by maksymalnie ułatwić pani codzienną egzystencję. ‒ Po chwili dodała: ‒ Proszę mi dać szansę. Odmienię pani życie.

To zdanie powinno było wywołać ciarki na plecach Imogen, ale nie była Kasandrą, za to rozpaczliwie potrzebowała kogoś z zapałem i chęciami do pracy, kto mógłby zacząć od zaraz.

Eve Morton zrobiła dokładnie to, co obiecała. Była sprawna, kompetentna i ambitna, szybko się uczyła. Udowodniła swoją wartość w sprawach małych i dużych. Całymi dniami rozmawiały ze sobą przez otwarte drzwi gabinetu Imogen. Krótko po tym, jak Imogen została naczelną, jej malutki synek, Johnny, chorował przez wiele tygodni na zapalenie płuc. Wspólnie opracowały sekretny system, dzięki któremu reszta personelu nie miała pojęcia, że Imogen znika na kilka godzin dziennie, aby się nim opiekować. Eve trzymała wartę przed drzwiami jej biura, wszystkie telefony przekierowywała na komórkę, a interesantów odprawiała, twierdząc, że szefowa jest bardzo zajęta i nie wolno jej przeszkadzać. Wieczorami, gdy wszyscy już wyszli z pracy, drukowała nowe wersje layoutów i zawoziła jej do domu. Imogen ręcznie wprowadzała poprawki, a Eve przygotowywała z tego makietę na poranne kolegium redakcyjne. Jej pomoc była nieoceniona.

Od samego początku zdumiewało Imogen, jak bardzo ta dziewczyna pragnie się dopasować do otoczenia i zadowolić innych. Gdy ktoś wspomniał, że musi zarezerwować stolik w restauracji, Eve wysyłała mu pięć opcji do wyboru. Gdy któraś koleżanka skomplementowała jej bransoletkę, dostawała taką na urodziny. Gdy Imogen dodała sobie miodowe pasemka na włosach, Eve zrobiła to samo.

Jej garderoba przeszła ewolucję od podstawowych kolekcji oferowanych przez sieciówki do marek bardziej ekskluzywnych. Finansował ją głównie łańcuszek absztyfikantów w dojrzałym wieku, którzy wieczorami odbierali Eve z pracy swymi limuzynami. Eve chowała swoje ambicje głęboko w środku. Była jak rosyjskie matrioszki: ilekroć zrzucała jedną warstwę, ukazywała się nowa, bardziej przebojowa i pewna siebie.

Kiedy po dwóch i pół roku oddanej służby Imogen poważnie rozważała awansowanie jej na swoją zastępczynię, Eve zjawiła się u niej w biurze z podkrążonymi oczami. Okazało się, że aby zrobić przyjemność surowemu ojcu, zdała stosowne egzaminy i złożyła podanie o przyjęcie do szkoły biznesu. Pan Morton był trenerem szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego szczycącej się największą liczbą zdobytych mistrzostw stanu Wisconsin, człowiekiem, który całe życie marzył o synu robiącym karierę w finansach, a nie córce zajmującej się fatałaszkami. Eve nie sądziła, że się dostanie, ale Uniwersytet Harvarda przyznał jej stypendium na studia MBA. Nie potrafiła odmówić ojcu.

W ten oto sposób Imogen straciła najlepszą asystentkę, jaką kiedykolwiek miała. Na pożegnanie sprezentowała jej oryginalną chustę Hermèsa z czerwonego jedwabiu.

Eve dwa razy przysyłała kwiaty, kiedy się dowiedziała o chorobie Imogen. Do pierwszego z bukietów dołączyła kartkę z napisem „Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia” i wizerunkiem smutnego kotka trącającego nosem swego większego kolegę, spasionego rudzielca. Drugiemu bukietowi ‒ to był wazon białych magnolii, ulubionych kwiatów Imogen ‒ towarzyszył tylko bilecik podpisany „Eve”.

Nim drzwi windy otwarły się na piętrze, gdzie mieściły się gabinety dyrekcji, w tym biuro Worthingtona, Imogen spróbowała podnieść się na duchu. Ostatecznie była naczelną dużego pisma, kobietą, która tchnęła w nie nowe życie i odwróciła jego kiepską sytuację na rynku, choć wszyscy twierdzili, że to się nie uda. Zdobyła wiele nagród i ściągnęła licznych reklamodawców. Postanowiła, że do rozmowy z Worthingtonem podejdzie w miarę możliwości bez emocji. Szef ją lubi i szanuje między innymi właśnie za to, że zawsze jest taka zrównoważona. Empatię oraz umiejętność oceny nastrojów i atmosfery w grupie Imogen uważała za jedne ze swoich największych atutów.

Wyprostowała się i spokojnym krokiem przemaszerowała obok dwóch niezbyt atrakcyjnych asystentek Worthingtona. Jego czwarta żona, była miss piękności, a wcześniej także jego asystentka (w czasie gdy był żonaty z trzecią żoną), zażądała, by zatrudnił szare myszki, bo doskonale wiedziała, do czego jest zdolny. Jedna z nich próbowała zastąpić Imogen drogę, ale ‒ cóż za pech ‒ potknęła się o bezkształtną, zbyt długą spódnicę. Kiedy Imogen otwarła ciężkie dębowe drzwi, Worthington, zwykle ranny ptaszek, tym bardziej teraz, gdy firma prowadziła intensywne kontakty biznesowe z Azją, stał bokiem do ściany okien wychodzących na Dolny Manhattan. Gabinet urządzono, łącząc stal, szkło i ciemne drewno ‒ styl statku wycieczkowego z epoki art déco ‒ z mosiężnymi niemieckimi kinkietami, które niegdyś zdobiły salę balową transatlantyku linii Cunard. Ściskając w serdelkowatych dłoniach kij do golfa, wyglądał jak postać z karykatury Ala Hirschfelda przedstawiającej tłustego fabrykanta. Brzydki mężczyzna, któremu urody dodawał majątek. Ze swym kartoflanym nosem i malutkimi różowymi uszkami był niczym Prosiaczek z Władcy much, który wyrósł na samca alfa. Imogen słyszała, że podobno jest dowcipny, ekscentryczny, że jest geniuszem i wariatem. Wszystko to z ust jego byłych żon.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: