Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dom umarłych - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dom umarłych - ebook

Nienagannie udokumentowana, pięknie napisana — „The Guardian”

Beer ożywia zarówno brutalną rzeczywistość nieludzkiego systemu, jak i tragiczne i inspirujące losy tych, którzy przetrwali — „The New York Times”

Wspaniałe studium tego, jak nadludzkim nakładem pracy zdobywano rosyjski Dziki Wschód — „Kirkus Reviews”

Syberia — zabójczo mroźna otchłań azjatyckiej Rosji, miejsce symbol, skute lodem więzienie, mogiła tysięcy Polaków i Rosjan, inny świat, dom umarłych. Pisali o niej Dostojewski i Tołstoj, Czechow, Sołżenicyn i Herling-Grudziński, a po motyw zesłania sięgali Prus i Dukaj.

Wybitny brytyjski historyk Daniel Beer zabiera czytelników w zapierającą dech w piersiach podróż przez czas liczony w pokoleniach i przestrzeń ciągnącą się od ogarniętych powstańczymi płomieniami ziem Polski po mroczne kopalnie dalekowschodniej kolonii karnej w Nerczyńsku. Opowiada o rewolucjonistach: rosyjskich dekabrystach, uczestnikach powstania listopadowego i styczniowego, a wreszcie o komunistach, którzy wyzwolili Syberię tylko po to, by przemienić ją w jeszcze bardziej śmiercionośne więzienie, gułag.

Na kartach Domu umarłych… Daniel Beer pokazuje, jak wielki był wpływ tego miejsca katorgi tysięcy na historię ludzkości. Dowodzi, że carska Syberia, jako więzienie powstańców i rewolucjonistów, ale także fabryka powstań i rewolucji, ukształtowała Rosję europejską, jej miejsce w świecie oraz bolszewicką przyszłość.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-06645-4
Rozmiar pliku: 8,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

3.

ZŁAMANE MIECZE

(...)

Pierwsza grupa więźniów wyruszyła w drogę pod koniec lipca 1826 roku, a w ciągu następnych dwunastu miesięcy w kierunku Syberii Wschodniej wysłano w sumie dziewięćdziesięciu trzech ludzi. Niemal wszyscy zostali przedtem „pozbawieni wszystkich praw i przywilejów związanych z urodzeniem”. Ponieważ rząd chciał ograniczyć do minimum kontakty skazańców z mieszkańcami mijanych miast i wsi, deportacje przybierały oszałamiające tempo. Wozy miały jechać dniem i nocą i odpoczywać tylko co trzeci dzień^(). Strażnikom konwojów rozkazano transportować więźniów jak najszybciej, często więc zajeżdżali konie dosłownie na śmierć. Nikołaj Bestużew i jego towarzysze podróży zażądali od dowódcy konwoju pokazania im pisemnych instrukcji, oznajmiając, że jeśli nie znajdą w nich wyraźnego rozkazu „pozbawienia ich życia”, złożą na niego skargę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Bestużew w istocie omal nie zginął, gdy wypadł ze zjeżdżającej po pochyłości kibitki. Jego łańcuchy zaplątały się w koła, więc był „ciągnięty jak Hektor za rydwanem Achillesa”. Mimo gorączkowego tempa deportacji dowódcom konwojów z najwyższym trudem udawało się zmieścić w harmonogramach przewozów. Braciom Bestużewom i ich towarzyszom odmówiono przysługującego im dnia odpoczynku w Tobolsku, gdyż kapitan bał się, że ich konwój zostanie wyprzedzony przez inny. „O biurokratyczna Rosjo! – pisał Nikołaj Bestużew. – Urzędnicy są gotowi zagonić nas na śmierć, byleby nie naruszyć numerycznego porządku: jeden, dwa, trzy, cztery i tak dalej”. Męczarnią dla wygnańców były nie tylko stan dróg i ciągły pośpiech, lecz również ciążące im kajdany, które pozwolono im zdjąć dopiero po czterech latach. Okowy ocierały ich kostki, powodując krwawiące rany. Kiedy Wołkonski potknął się o swe łańcuchy podczas schodzenia po schodach, obecny przy tym wieśniak stwierdził z satysfakcją: „Musicie nauczyć się z nimi żyć, łaskawy panie!”^().

Fizyczne cierpienia dekabrystów były niewątpliwie mniej dotkliwe niż udręki psychiczne. Młodym szlachcicom, pochodzącym często z najznakomitszych i najbogatszych rodzin Moskwy i Petersburga i wychowanym w duchu romantycznego patriotyzmu, podróż musiała zdawać się koszmarem. Nie tylko utracili majątki, władzę i pozycję społeczną, ale zostali też wygnani z ojczystego kraju. „Już samo słowo «Syberia» – stwierdził pewien rosyjski odkrywca w 1830 roku – napawa przerażeniem każdego Rosjanina. Kojarzy się ono z koniecznością opuszczenia ojczyzny, z bezterminowym pobytem w olbrzymim lochu, z którego nie ma ucieczki”. Wielu dekabrystów, na przykład Siergiej Kriwcow, było przerażonych perspektywą spędzenia reszty swoich dni „w bezludnej krainie, w której lód i mróz – jak słupy Herkulesa – wyznaczały granice ludzkiej wytrzymałości”. Artamon Murawjow wielokrotnie pomstował na kozackiego awanturnika Jermaka za to, że „podbił” Syberię, która teraz stała się „źródłem katuszy i grobem zesłańców”. Rozpacz towarzyszyła większości wygnańców uprowadzanych rozklekotanymi wozami na wschód. Żandarmi nadzorujący konwoje donosili, że „szczególnie podczas przejazdu przez rosyjskie prowincje wszyscy skazani prawie się nie odzywali i często płakali. Częściej niż inni szlochał Wasilij Dawydow, który tęsknił za piątką pozostałych w domu dzieci”^().

Przeprawa przez góry uralskie była dla niemal wszystkich dekabrystów równoznaczna z przekroczeniem granicy obcego kraju. Tak wspominał ten moment Nikołaj Lorer: „Rankiem przebyliśmy w milczeniu 21 kilometrów, by dotrzeć do stanicy «etapu», która stała samotnie, pogrążona w posępnym milczeniu, na samym szczycie góry. U stóp tego wzniesienia rozciągało się bezkresne morze błękitnych i fioletowych lasów, wśród których wiła się droga. Woźnica wyciągnął przed siebie bat i oznajmił: «Oto Syberia!». A więc nie byliśmy już w Europie! Zostaliśmy odcięci od całego cywilizowanego świata!”^().

Kiedy dekabryści zostawili za sobą Ural, ich nastroje zaczęły się poprawiać. Zamiast wykreowanego w wyobraźni widoku zamarzniętego pustkowia ujrzeli piękny, malowniczy kraj, w którym wieśniacy nie byli skrępowani przez poddaństwo. „Im dalej wjeżdżaliśmy w głąb Syberii, tym bardziej atrakcyjna stawała się ona w moich oczach – pisał Basajew. – Prości ludzie wydawali się bardziej wolni, bardziej pogodni i lepiej wykształceni niż nasi rosyjscy wieśniacy, szczególnie chłopi pańszczyźniani”^(). Tego rodzaju obserwacje wpływały na sposób myślenia postępowych, proreformistycznych rosyjskich romantyków, którzy coraz częściej postrzegali Syberię jako demokratyczną alternatywę dla sztywnych i dusznych struktur europejskiej Rosji.

Mimo że skazani dekabryści cierpieli fizyczne i psychiczne męki, sam sposób ich deportacji nadał im status wyjątkowych więźniów. Nie musieli iść pieszo, lecz byli przewożeni wozami, o czym mogły tylko marzyć tysiące zesłańców, znoszących od lat dwudziestych XIX wieku trudy wędrówki przez Ural. Urzędnicy i żołnierze nadzorujący konwoje również nie byli pewni, jak mają traktować sławnych podopiecznych. Nawet „pozbawieni wszystkich praw i przywilejów” dekabryści nadal mówili i zachowywali się tak jak ich przełożeni. „Wszędzie posługiwano się naszymi książęcymi tytułami lub nazywano nas generałami – pisał Zawaliszyn. – Niektórzy, uwzględniając wymogi naszego obecnego statusu, a zarazem chcąc okazać nam szacunek, mówili do nas: «Wasza była Wysokość, Wasza była Ekscelencjo»”. Niepewność strażników, nie zawsze stosujących się do surowych reguł narzuconych przez rząd, pogłębiała jeszcze bardziej postawa tych dekabrystów, którzy kupowali ich względy za łapówki. Aleksander von Benckendorff – mianowany przez Mikołaja I szef Trzeciego Oddziału Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości, który został utworzony w przededniu rewolty dekabrystów w celu zwalczania buntowniczych tendencji – dowiedział się, że dwie pierwsze grupy zesłańców „ucztowały” w drodze, podejmując żołnierzy i żandarmów winem i wyszukanymi potrawami. Obolenski mógł pisać do żony, a Dawydowowi pozwalano się golić. Dekabrystom wyraźnie zabroniono jazdy własnymi powozami, ale Fonwizin, któremu żona dała na drogę tysiąc rubli, złamał ten zakaz, w dodatku zdołał uzyskać ciepłe koce dla siebie i swoich towarzyszy podróży. Żandarmi, którzy mieli ich nadzorować, w istocie „usługiwali im” przez całą drogę^().

Udający się na zesłanie dekabryści wcale nie spotykali się z wrogo nastawionym motłochem, przed którym ostrzegano Niemca bałtyckiego Rozena. Zarówno funkcjonariusze państwowi, jak i zwykli mieszkańcy Syberii okazywali im zainteresowanie, hojność i sympatię. „ przyjęli mnie gorąco i gościnnie – pisał do żony Fonwizin. – Im właśnie zawdzięczam to, że dowódca naszego konwoju traktował nas bardzo dobrze, a nawet zgodził się przekazać Ci ten list”. Basargin wspominał ciepło niejakiego Stiepanowa, starego gubernatora miasteczka Kańsk: „Odwiedził nas w towarzystwie dwóch mężczyzn, dźwigających olbrzymi kosz pełen wina i wszelkiego rodzaju smakołyków. Pozwolił nam najeść się do syta i zabrać ze sobą to, co zostało. Proponował nam też gotówkę, tłumacząc swą postawę w zadziwiający sposób: «Zdobyłem te pieniądze – stwierdził, wyciągając gruby plik banknotów – nie całkiem uczciwie, biorąc łapówki. Jeśli je weźmiecie, złagodzicie moje wyrzuty sumienia»”. Mieszkańcy Krasnojarska spierali się o to, któremu z nich powinien przypaść zaszczyt podejmowania wygnańców, bo mieli zatrzymać się w mieście na dzień odpoczynku. Kupcy gościli więźniów w najlepszych pokojach swoich domów, nie szczędząc pieniędzy na jadło i napitki^().

Wspieranie jałmużną „nieszczęśników”, którzy w konwojach mijali ludzkie osady, stało się ważnym elementem syberyjskiej tradycji. Choć władze usiłowały utrzymywać szczegóły podróży w tajemnicy, Basargin wspominał w swych pamiętnikach tłumy ludzi gromadzących się wokół punktów etapowych, by spojrzeć choćby przelotnie na skazańców. Co bardziej odważni zbliżali się do wozów i rzucali więźniom monety: „Nadal przechowuję pieniążek, który wręczyła mi jakaś stara żebraczka. Weszła do naszego baraku i pokazała nam garść miedziaków, mówiąc: «To wszystko, co mam; weźcie je, panowie, nasi drodzy ojczulkowie. Wy potrzebujecie ich bardziej niż ja»”^().

Choć rząd nie podjął jeszcze decyzji co do dokładnej lokalizacji ich przymusowego osiedlenia, dekabrystów kierowano do rozległej karnej strefy Nerczyńskiego Okręgu Górniczego, leżącego o 1700 kilometrów na wschód od jeziora Bajkał. Dwie pierwsze grupy skazańców, wycieńczonych po przebyciu sześciu tysięcy kilometrów w ciągu zaledwie trzydziestu siedmiu dni, dotarły do stolicy regionu – Irkucka – pod koniec sierpnia 1826 roku, a do punktu docelowego, czyli błagodatskiej kopalni srebra w Nerczyńsku, po upływie następnych dwóch miesięcy^().

Korzyści, jakie przyniosły przywódcom dekabrystów nerwowa pobłażliwość władz i sympatia opinii publicznej, stają się bardziej widoczne, kiedy porówna się ich losy z położeniem gorzej urodzonych oficerów biorących udział w rebelii. Jeden z zesłańców stwierdził, że „można nauczyć się życia w każdych warunkach”, ale nie dodał, że ta nauka będzie wymagać od niektórych większego wysiłku niż od innych. Wykształceni Rosjanie z wyższych sfer skazani na przymusową pracę z trudem zdobywali rozeznanie w typowych dla pieszych konwojów warunkach niepewności, przemocy i nędzy. Skazani na „śmierć cywilną” i pozbawieni praw oraz klasowych przywilejów, znaleźli się nagle w towarzystwie zwykłych ludzi. Hierarchie i wymogi dyscypliny obowiązujące w imperialnej armii, w arystokratycznych domach i na folwarkach przestały rzutować na ich stosunki z chłopami, rzemieślnikami czy żołnierzami^().

To kulturowe zderzenie z przedstawicielami klas niższych przeżyli tylko nieliczni zesłani na Syberię oficerowie z grona dekabrystów. Skazani już po wygaśnięciu rządowej fali histerii wywołanej przez spisek, deportowani byli nie ze stolicy, lecz z prowincjonalnych miast. Podczas podróży na Syberię nie skorzystali oni z lękliwości władz, z osobistego bogactwa ani z hojności okolicznych mieszkańców. Petersburski rząd zrezygnował z tajności i pośpiechu, jakie towarzyszyły pierwszym falom deportacji. Ci mniej uprzywilejowani skazańcy nie pędzili w kierunku Syberii Wschodniej wozami czy saniami, lecz szli pieszo w towarzystwie pospolitych przestępców. Dla carskich urzędników kierujących ruchem konwojów w mijanych miejscowościach stali się po prostu kolejnymi nazwiskami na listach wygnańców. Traktowani jak zwykli zbrodniarze, dołączani byli do standardowych konwojów, liczących od stu do dwustu ludzi. Ich przeżycia podkreślały względną łagodność władz, z jaką spotykali się ich wiezieni północną trasą towarzysze^().

Jeden z takich młodych oficerów, Wasilij Kolesnikow, opisał swe doświadczenia z myślą o przyszłych pokoleniach. Podobnie jak większość arystokratów pogrążonych w posępnym, przygnębiającym i pełnym przemocy świecie maszerujących konwojów, był bardziej wstrząśnięty rzucającą się w oczy niemoralnością skazańców niż dehumanizującymi warunkami, w jakich się znaleźli: „Generalnie chodzi o to, że człowiek szlachetny zderza się tu z całkowitym brakiem miłości bliźniego . Ci nieszczęśnicy niemal rywalizują ze sobą w okrucieństwie, usiłując odsłonić jak najciemniejsze strony swej natury. Są przesiąknięci niemoralnością, podatni na wszelkiego rodzaju perwersje. Nieustannie hałasują, wrzeszczą, grają w karty i w kości, kłócą się lub śpiewają, tańczą . Mój Boże! Cóż to za tańce! Jednym słowem, było to prawdziwe piekło!”.

W grudniu 1827 roku, po trzech miesiącach spędzonych w drodze, Kolesnikow dotarł w końcu do Tobolska. Zamknięty w ciasnej, wyziębionej, wilgotnej celi, zachorował „z wyczerpania i zimna”, ale nie otrzymał pomocy medycznej. Kiedy po pięciu dniach konwój wyruszył w dalszą drogę, pozwolono mu ostatecznie jechać na jednym z wozów. We wrześniu 1828 roku, po kilku nawrotach choroby, która skazywała go na pobyt w kilku mijanych szpitalach, dotarł do miasta Czyta, oddalonego o 320 kilometrów od jeziora Bajkał, spędziwszy na szlaku zesłania okrągły rok^().

Karząc dekabrystów, Mikołaj I z trudem zachowywał dyplomatyczną równowagę między słusznym gniewem a ojcowską wyrozumiałością, ale w szczególnie kłopotliwym położeniu postawiła go decyzja tych żon, które postanowiły podążyć w ślad za mężami. W latach dwudziestych XIX stulecia dynastia Romanowów demonstracyjnie okazywała swe przywiązanie do rodzinnych cnót – co miała czynić aż do 1917 roku. Odmawiając Wołkonskiej, Trubieckiej, Murawjowej i innym kobietom prawa do wypełnienia małżeńskich obowiązków, musiałby publicznie odrzucić ideę świętości sakramentu małżeństwa. Przymusowa separacja wiernych żon od ich mężów rzuciłaby złe światło na moralny autorytet władzy^().

Car wiedział jednak, że poparcie decyzji żon dekabrystów groziłoby podważeniem statusu zesłańców i zwróceniem powszechnej uwagi na ich los, i to w momencie, w którym państwo robiło, co mogło, by skazać ich na zapomnienie. Starając się zatem zniechęcić kobiety do tego pomysłu, odmówił im prawa do zabrania ze sobą dzieci. Ten blef był politycznym błędem, gdyż zmusił „dekabrystki” do publicznego, bolesnego wyboru między mężami i dziećmi. W październiku 1826 roku Mikołaj posunął się jeszcze dalej i zapowiedział, że wobec wspomnianych kobiet zostaną w sposób rygorystyczny zastosowane wszystkie przepisy dotyczące żon katorżników. Gdyby przyłączyły się do swych przebywających w Nerczyńsku mężów, mogłyby więc wrócić do Rosji dopiero po ich śmierci, chyba że zdecydowałyby się na rozwód lub zostały ułaskawione^().

Wieziony na wschód Iwan Jakuszkin dowiedział się o tej decyzji cara podczas spotkania z żoną Anastazją i dziećmi w Jarosławiu. Choć Anastazja chciała znaleźć się u jego boku na Syberii, ubłagał ją, by nie opuszczała dzieci, dla których „najważniejsza jest opieka matki”. Było to jego ostatnie w życiu spotkanie z rodziną. „Kiedy nadszedł moment naszego ostatecznego i trwałego rozstania – wspominał po latach – pożegnałem żonę oraz dzieci i płakałem jak mały chłopiec, któremu odebrano jedyną i ukochaną zabawkę”. Niemal sześć lat później, kiedy dzieci były już starsze, Jakuszkin w liście do żony wyraził zgodę na jej przyjazd bez nich. Jednak pozwolenie udzielone żonom dekabrystów na połączenie się z mężami było już wtedy cofnięte, a car Mikołaj odrzucił skierowaną do niego prośbę^().

Pod koniec października, kiedy Jakuszkin błagał swoją żonę, by nie zostawiała dzieci w Jarosławiu, Siergiej Wołkonski docierał właśnie do Nerczyńskiego Okręgu Górniczego. Nie miał już wtedy żadnych złudzeń – wiedział, co może czekać Marię, jeśli pojedzie w ślad za nim. Był wyraźnie rozdarty – z jednej strony nie chciał, aby dzieliła jego los, a z drugiej pragnął mieć ją przy sobie. „Im dłużej rozmyślam o mojej sytuacji, tym bardziej dochodzę do wniosku, że mam obowiązek zakazać kochanej Maszeńce przyjazdu i pozostania przy moim boku – pisał do siostry. – Jej obowiązki wobec naszego syna i moje żałosne położenie są przeszkodami, których moim zdaniem nie da się pokonać”. Ale po zaledwie miesięcznym pobycie w Nerczyńsku wyzbył się tego rodzaju skrupułów. Oto, co pisał do żony 12 listopada 1826 roku: „Po przybyciu w te strony będziesz musiała zdobyć się na wiele poświęceń , zostaniesz pozbawiona swojej pozycji i zmuszona do rozstania z synem . Obowiązek każe mi opisać Ci wszystkie okropności mojej sytuacji, ale jestem zbyt pewien Twej siły charakteru, by pomyśleć , że mogłabyś zmienić swoją decyzję, którą wielokrotnie przedstawiałaś mi w listach. Wiem, że możesz znaleźć spokój, tylko przebywając ze mną i widując mnie. Oszukiwałbym Cię, gdybym zaczął twierdzić, że Twoja obecność nie byłaby jedyną potencjalną pociechą w mojej ponurej sytuacji ”^().

Tydzień później, 18 listopada, Wołkonski napisał kolejny sentymentalny list, który miał skłonić jego żonę do rozstania się z dzieckiem. Stwierdzał w nim: „ permanentna rozłąka ze mną lub czasowa rozłąka z naszym synem”; czasowa, gdyż w głębi serca przeczuwał swój rychły koniec. Pisał: „duchowe cierpienia uczynią moje życie bardzo krótkim . Maszeńka, przyjedź do mnie, zanim spuszczą mnie do grobu! Pozwól mi zobaczyć Cię raz jeszcze, wypełnić Twoje serce tymi uczuciami, które przeszywają moją duszę!”. 15 grudnia Maria oficjalnie poprosiła pisemnie cara o zgodę na wyjazd za mężem^().

Twierdzono niekiedy, że Mikołaj zastawił pułapkę na żony dekabrystów, cynicznie ukrywając przed nimi zamiar uniemożliwienia im powrotu do europejskiej części Rosji i ujawniając go dopiero po ich przybyciu do Irkucka. Prawda wygląda jednak tak, że car wyraźnie przedstawił swoje intencje wszystkim zainteresowanym w odpowiedzi na petycję Wołkonskiej, której udzielił 21 grudnia: „Uważam za swój obowiązek jeszcze raz powtórzyć tu ostrzeżenia, o których już wspominałem, odnośnie do tego, co Panią czeka, gdy znajdzie się Pani za Irkuckiem. Zresztą pozostawiam całkowicie do Pani dyspozycji wybór takiego postępowania, jakie wyda się Pani najbardziej stosowne w Jej obecnym położeniu”. Kiedy Maria tłumaczyła później rodzicom, że nie zrozumiała znaczenia tych słów, chciała zapewne uśmierzyć ich gniew i rozpacz. Tak czy owak można założyć, że świadomie zlekceważyła ostrzeżenie. Mikołaj nie chciał, by żony zesłańców jechały na Syberię i nie miał powodu, aby ukrywać przed nimi, że nie wyrazi zgody na ich powrót. Przeszkody piętrzone przed młodymi kobietami nie zdołały jednak odwieść ich od powziętej decyzji. Wołkonska nie tylko że się nie cofnęła, ale nawet napisała do ojca: „Mój syn jest szczęśliwy, ale mąż jest nieszczęśliwy, więc moje miejsce jest przy mężu. poczucie obowiązku”^().

Wybór Marii należy oceniać w kontekście szeroko pojętej obyczajowości rosyjskich rodzin arystokratycznych z początków XIX wieku. Sentymentalny kult macierzyństwa i ogniska domowego, który rozwinął się w Anglii i Francji już w XVIII stuleciu, wywarł wpływ na niektóre, ale bynajmniej nie na wszystkie rosyjskie matki. Dla wielu arystokratek najważniejszym zajęciem pozostało prowadzenie domu, zarządzanie majątkiem i zabieganie o dworską karierę dzieci. Inne były fizycznie i emocjonalnie odseparowane od swego potomstwa, oddawanego pod opiekę mamek i nianiek^(). Kiedy Maria pisała do Siergieja tuż przed swym wyjazdem w grudniu 1826 roku, że pogodziła się z koniecznością porzucenia dziecka, wyrażała uczucia typowe dla swojej klasy: „Kochanie, teraz mogę Ci wyznać, że wiele przeszłam, by osiągnąć swój cel, ale zaraz wyjeżdżam i zapomnę o wszystkim, o wszystkim. Bez Ciebie jestem jak bez życia; tylko zobowiązania wobec naszego syna mogłyby mnie skłonić do opuszczenia Ciebie, ale rozstaję się z nim bez smutku. Jest otoczony troskliwą opieką i nie będzie odczuwał braku matki; moja dusza jest spokojna o los naszego aniołka. Uskrzydla mnie nadzieja i pewność, że niedługo Cię zobaczę. Wydaje mi się, że nigdy dotąd nie byłam prawdziwie szczęśliwa”^(). Jej pożegnanie z synem przed wyjazdem okazało się ostatnim ich kontaktem – chłopiec zmarł rok później.

Maria Wołkonska z synem Mikołajem, 1826 rok.

Zrozpaczony ojciec Marii był przekonany, że córka upiera się przy wyjeździe pod wpływem rodziny Wołkonskich: „Wychwalali jej heroizm i wmówili jej, że jest bohaterką, a ona – jak idiotka – pojechała”. Być może miał rację, ale dobrowolne wygnanie „dekabrystek” nabierało już siły rodzącego się mitu. Kilka dni po opuszczeniu Moskwy przez Aleksandrę Murawjową i Marię Wołkonską, w ostatnim dniu 1826 roku, poeta Piotr Wiaziemski pisał do przyjaciela: „Przez kilka ostatnich dni widziałem przygotowania do wyjazdu Murawjowej i Wołkonskiej. Cóż za poruszająca i szlachetna decyzja! Musimy być wdzięczni tym kobietom! Dodały kilka pięknych wierszy do poematu naszej historii”. Wiaziemski był bystrym obserwatorem. Choć „dekabrystki” skłaniały do wyjazdu na Syberię motywy osobiste, ich wybór został powszechnie uznany za akt politycznego oporu^().

Proces kreowania dekabrystów na męczenników rozpoczął się, zanim większość z nich dotarła na Syberię. W grudniu 1827 roku, w przeddzień wyjazdu z Moskwy Marii Wołkonskiej, Aleksander Puszkin odczytał w obecności jej przyjaciół, w jednym z najsłynniejszych ówczesnych literackich salonów, swój utwór Pismo na Sybir:

W głębinie syberyjskich rud

Wytrwajcie dumni, niezawiśli,

Nie zginie wasz bolesny trud

I lot wysoki waszych myśli.

Nadzieja, siostra nieszczęśliwych,

Rozproszy kiedyś mroczny cień

I zbudzi rześką radość w żywych.

Nadejdzie upragniony dzień –

Miłości światło i przyjaźni

Dojdzie was przez ponurą noc,

Jak do katorżnej waszej kaźni

Mój wolny dziś dochodzi głos.

Okowy swe rzucicie precz,

Runą ciemnice, brzask zaświta,

Wolność na progu was przywita

I bracia wam oddadzą miecz^().

Wyruszając z Moskwy, Wołkonska zabrała ze sobą odpis tego wiersza. Choć nie doczekał się on publikacji jeszcze przez czterdzieści lat, krążył po salonach obu stolic imperium i rozbrzmiewał na przestrzeni XIX wieku jak salwa armatnia. Zawładnął zbiorową wyobraźnią, ukształtował sposób postrzegania wygnanych dekabrystów i przyczynił się do uwiecznienia ich pamięci jako ofiar mściwego i wszechwładnego państwa.

Mikołaj I i jego ministrowie pragnęli jeśli nie faktycznej, to przynajmniej politycznej śmierci dekabrystów, którzy byli reprezentantami zwolenników reformy konstytucyjnej w łonie rosyjskiej elity. Rozumując w ten sposób, ponieśli jednak porażkę, gdyż opowieść o zesłaniu dekabrystów na Syberię jest opowieścią o zwycięstwie wyrwanym z paszczy klęski. Ich wyolbrzymiany przez zwolenników autorytet moralny wzrastał przez cały okres rządów Mikołaja, po jego śmierci zaś inspirował następne pokolenie radykałów. Przebywający na londyńskiej emigracji Hercen stał się czołowym konstruktorem legendy sławiącej dekabrystów i ich żony. Jego czasopismo „Gwiazda Polarna” wzięło tytuł od almanachu wydawanego przez straconego poetę i dekabrystę Rylejewa; na okładce pisma widniały portrety pięciu skazanych na śmierć przywódców rebelii. Hercen zdobył pozycję najbardziej znaczącego radykalnego intelektualisty pierwszej połowy XIX wieku i był jednym z najważniejszych architektów rosyjskich ruchów rewolucyjnych z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Skomponowana przez niego opowieść o rewolucyjnych męczennikach 1825 roku zainspirowała następne pokolenie przeciwników tyranii^().

Powstanie dekabrystów i ich wygnanie odbiło się silnym echem daleko poza granicami Rosji. Na Półwyspie Apenińskim członkowie republikańskiego ugrupowania Młode Włochy, na czele którego stał Giuseppe Mazzini, czcili pamięć ludzi, „którzy oddali życie za wyzwolenie ludów słowiańskich, stając się w ten sposób obywatelami i współbraćmi wszystkich, którzy walczą o Sprawiedliwość i Prawdę”. Dekabryści wskazali też drogę polskim patriotom. Pod koniec lat dwudziestych XIX wieku polski republikanizm, napędzany przez wydarzenia, do jakich dochodziło w innych rejonach Europy, rozwijał się bardzo dynamicznie. Polscy spiskowcy uznawali podjętą przez dekabrystów próbę „przywrócenia tradycyjnej rosyjskiej wolności” za źródło inspiracji. Następne zbrojne powstanie skierowane przeciwko Mikołajowi I wybuchło nie na ulicach stolicy imperium, lecz na terenie jego najdalej na zachód wysuniętego przyczółka, czyli w Warszawie, a zaraz potem polskich buntowników zsyłano na Syberię tak samo jak rosyjskich^().

Uznanym za zdrajców dekabrystom groziło załamanie psychiczne, tym bardziej że liczni spośród nich zdradzili swoją sprawę i towarzyszy. Ci jednak, którzy przeżyli Mikołaja, wracali do europejskiej Rosji w glorii. Nie mogli nawet śnić o takiej możliwości, kiedy klękali obok koksownika w Twierdzy Pietropawłowskiej, a nad ich obnażonymi głowami łamano szable. A jednak Basargin, wspominając po kilkudziesięciu latach swoje syberyjskie wygnanie, stwierdził: „Jestem teraz pewien, że gdyby rząd, który nas tak okrutnie potępił, ukarał nas w sposób bardziej umiarkowany, byłby bliższy osiągnięcia swych celów . Pozbawiwszy nas wszystkiego i zepchnąwszy nagle jako wyrzutków na najniższy szczebel drabiny społecznej, dał nam prawo do postrzegania siebie samych jako oczyszczających narzędzi przyszłej transformacji Rosji. Mówiąc krótko, przeobraził nas – zupełnie zwykłych ludzi – w politycznych męczenników, cierpiących za swe przekonania. Czyniąc to, zapewnił nam powszechną sympatię, siebie natomiast obsadzając w roli zgorzkniałego, bezlitosnego prześladowcy”^().

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: