Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Elegancja jeża - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Elegancja jeża - ebook

„Nowoczesna, świeża i inteligenta baśń”. Le Figaro

Mam na imię Renée, mam 54 lata. Pracuję jako dozorczyni zamieszkałego przez bogaczy budynku przy rue de Grenalle w Paryżu. Jestem wdową. Niską, pulchną i brzydką. Mam nagniotki na stopach i, jeśli wierzyć dokuczliwym porankom, oddech mamuta. Przede wszystkim jednak tak doskonale odpowiadam powszechnym wyobrażeniom na temat dozorczyń, że żaden z mieszkańców kamienicy nie przypuszcza nawet, że mogę być dalece bardziej oczytana, niż oni wszyscy bogaci.

Mam na imię Paloma, mam 12 lat, mieszkam w luksusowym apartamencie przy rue de Grenalle 7. Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że życie to farsa i prowadzi jedynie do pustki i egzystencjalnego absurdu. Skąd to wiem? Tak się składa, że jestem inteligentna. Nawet wyjątkowo. Dlatego też podjęłam decyzję: pod koniec tego roku szkolnego, w dniu moich trzynastych urodzin, popełnię samobójstwo.

Renée i Paloma, bohaterki Elegancji jeża, nie wiedzą o sobie, a jednak stopniowo zbliżają się do siebie w swoich rozważaniach i gustach. Obie są wrażliwe i obdarzone niezwykłą inteligencją. Lubią filozofować, kochają literaturę i sztukę, fascynuje je Japonia. Kiedy więc pewnego dnia na horyzoncie pojawia się rodowity Japończyk, piękny, mądry i bogaty, wszystko może się zmienić…

„Barbery opowiada o nastolatce planującej samobójstwo i wykształconej dozorczyni z bogatej dzielnicy Paryża. Pełna mądrości historia o przedstawicielkach dwóch pokoleń”. Der Tagesspiegel

„Głęboka i pełna napięcia opowieść. Czytanie Barbery jest po prostu przyjemnością”. MDR

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-780-0
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kto sieje żądze

Marks całkowicie zmienił mój ogląd świata – oznajmił mi dziś rano mały Pallières, który normalnie w ogóle się do mnie nie odzywa.

Antoine Pallières to syn jednego z moich ośmiu pracodawców, szczęśliwy dziedzic starej dynastii przemysłowej, ostatnie beknięcie wielkiej burżuazji. Promieniał dumą ze swojego odkrycia i opowiedział mi o nim machinalnie, nie przypuszczając nawet, że mogłabym coś z tego zrozumieć. No bo co masy robotnicze mogą rozumieć z Marksa? Jego pisma są trudne, język staranny, proza subtelna, a teza kompletna.

I właśnie wtedy o mały włos się głupio nie zdradziłam.

– Powinien pan przeczytać Ideologię niemiecką – powiedziałam temu kretynowi w zielonej budrysówce.

Żeby zrozumieć Marksa i pojąć, dlaczego się mylił, trzeba przeczytać Ideologię niemiecką. To podstawa antropologiczna, na której powstaną wszystkie zachęty do budowania nowego świata, a z którą wiąże się główna pewność: ludzie zatracający się w żądzach zrobiliby lepiej, gdyby się ograniczyli do zaspokajania swoich podstawowych potrzeb. W świecie, gdzie hybris¹ żądzy zostanie poskromiona, będzie mogła się narodzić nowa organizacja społeczna świata, pozbawiona walk, ucisku i zabójczych hierarchii. „Kto sieje żądze, zbiera ucisk” – już, już miałam mruknąć, jakby słuchał mnie tylko mój kot.

Ale Antoine Pallières, którego odrażający wąsik w zalążku nie ma w sobie nic kociego, patrzy na mnie, niepewny, co znaczą moje dziwne słowa. Jak zawsze ratuje mnie niezdolność istot ludzkich do uwierzenia w to, co rozrywa ramy ich przyzwyczajeń umysłowych. Dozorczyni nie czytuje Ideologii niemieckiej, podobnie jak byłaby niezdolna zacytować jedenastą tezę Feuerbacha. Na dodatek dozorczyni, która czyta Marksa, pachnie mocno dywersją, zaprzedana diabłu, który się nazywa CGT². To, że mogłaby zgłębiać dzieła tego myśliciela dla uwznioślenia ducha, stanowi niestosowność, której nie wyobraziłby sobie żaden burżuj.

– Pan pozdrowi ode mnie mamę – mamroczę, zamykając mu drzwi przed nosem i mając nadzieję, że moc odwiecznych uprzedzeń złagodzi dysharmonię tych dwóch zdań.Cuda Sztuki

Nazywam się Renée Michel. Mam pięćdziesiąt cztery lata. Od dwudziestu siedmiu lat jestem dozorczynią w kamienicy pod numerem 7 przy ulicy de Grenelle, pięknej rezydencji prywatnej z podwórzem i ogrodem, podzielonej na osiem luksusowych apartamentów. Wszystkie są zamieszkane i wszystkie gigantyczne. Jestem wdową, niską, brzydką, grubawą, mam nagniotki na stopach i – jeśli wierzyć niektórym dokuczliwym dla mnie samej porankom – oddech mamuta. Nigdy nie studiowałam, zawsze byłam biedna, dyskretna i nijaka. Mieszkam sama z kotem, który ma jedyną cechę szczególną: cuchną mu łapy, kiedy się zdenerwuje. Ani on, ani ja nie czynimy żadnych wysiłków, żeby się zintegrować z kręgiem naszych bliźnich. Rzadko bywam miła, acz zawsze jestem grzeczna, zatem ludzie mnie nie lubią, chociaż tolerują, ponieważ tak dobrze odpowiadam powszechnym wyobrażeniom na temat wzorca dozorczyni, że stanowię jedno z kółek zębatych, które napędzają wielkie uniwersalne złudzenie, iż życie ma sens dający się łatwo odczytać. A skoro ktoś gdzieś napisał, że dozorczynie są stare, brzydkie i zgryźliwe, na zwieńczeniu tego samego idiotycznego firmamentu zostało wypalone żywym ogniem, że wyżej wymienione dozorczynie mają grube kapryśne koty drzemiące cały dzień na poduszkach w wykonanych szydełkiem poszewkach.

Podobnie mówi się, że te kobiety bez końca oglądają telewizję, podczas gdy ich grube mruczki drzemią, i że przedsionek kamienicy powinien zalatywać rosołem, kapuśniakiem lub cassoulet³. Ja mam niesłychane szczęście być dozorczynią w rezydencji o wysokim standardzie. Czułam się tak upokorzona, gdy musiałam pichcić te paskudne potrawy, że z ulgą przyjęłam interwencję pana de Broglie, radcy stanu z pierwszego piętra, którą żonie z pewnością przedstawił jako kurtuazyjną, acz stanowczą, a która miała przegonić ze wspólnej przestrzeni te plebejskie wyziewy. Zadowolenie ukryłam pod maską wymuszonego posłuszeństwa.

To było dwadzieścia siedem lat temu. Od tamtej pory codziennie idę do rzeźnika, kupuję plasterek szynki lub wątrobę wołową, po czym wtykam je do siatki między paczkę makaronu i pęczek marchwi. Usłużnie wystawiam na widok publiczny te wiktuały ubogich – mające tę dodatkową zaletę, że nie pachną – ponieważ jestem biedna w domu bogaczy. Wszystko po to, by pożywić zarówno jednomyślnie wyznawany komunał, jak i mojego kota, Lwa, który jest gruby wyłącznie z powodu tych posiłków. To ja powinnam je zjadać, ale to on napycha się wiejskimi produktami mięsnymi i herbatnikami maślanymi, podczas gdy ja, bez żadnych perturbacji węchowych, nie budząc niczyich podejrzeń, mogę zaspokajać własne skłonności kulinarne.

Trudniejsza była kwestia telewizji. Mój świętej pamięci mąż oglądał ją z wytrwałością, która zwalniała mnie z tej katorgi. Do przedsionka kamienicy dochodził dźwięk wydawany przez to pudło, co wystarczyło, by podtrzymać hierarchię społeczną. Kiedy Lucien zmarł, łamałam sobie głowę, jak zachować pozory. Żywy zwalniał mnie z tego krzywdzącego obowiązku, martwy pozbawiał mnie swojego nieokrzesania, niezbędnej obrony przed podejrzeniami innych. Wyjście z sytuacji znalazłam dzięki udoskonaleniu tradycyjnego dzwonka.

Mechanizm na podczerwień ostrzega mnie, gdy ktoś pojawia się w holu, co sprawia, że chociaż jestem bardzo oddalona od wchodzących, zanim jeszcze nacisną guzik, wiem, że są. Wtedy na ogół przebywam w pokoju w głębi, w którym spędzam większość wolnego czasu. Tam, zabezpieczona przed hałasem i zapachami, które narzuca mi moje zajęcie, mogę żyć według swojego uznania, nie będąc pozbawiona najważniejszych informacji: kto wchodzi, kto wychodzi, z kim i o której. Mieszkańcy kamienicy, przechodząc przez hol, słyszą przytłumione dźwięki, dzięki którym mogą rozpoznać, że telewizor jest włączony, i przez brak raczej niż nadmiar wyobraźni tworzą sobie obraz dozorczyni rozwalonej przed odbiornikiem. Tymczasem ja, bezpiecznie ukryta za białą muślinową firanką, przez okrągłe okienko na wprost schodów dyskretnie sprawdzam tożsamość przechodzącej osoby.

Pojawienie się kaset wideo, a później boskiego DVD, jeszcze zwiększyło moją szczęśliwość. Ponieważ nieczęsto się zdarza, by dozorczyni ekscytowała się Śmiercią w Wenecji, a z zajmowanych przez nią pomieszczeń dobiegały dźwięki symfonii Mahlera, sięgnęłam do małżeńskich oszczędności zebranych z takim trudem i nabyłam drugi odbiornik. Podczas gdy telewizor w stróżówce – gwarant mojej tajności – ryczy niedorzeczności przeznaczone dla ludzi o mózgu ostrygi, ja, nie słysząc ich, ze łzami w oczach rozpływam się z zachwytu nad cudami Sztuki.GŁĘBOKA MYŚL NR 1

Dążyć do gwiazd

W akwarium z rybkami

Złotymi skończyć

Podobno dorośli od czasu do czasu siadają i oddają się kontemplacji katastrofy, którą jest ich życie. Skarżą się wtedy, nic nie rozumiejąc, i jak muchy obijające się ciągle o tę samą szybę miotają się, cierpią, marnieją, załamują się i sami sobie zadają pytanie, jaki mechanizm doprowadził ich tam, dokąd wcale nie chcieli iść. Najbardziej inteligentni tworzą z tego wręcz religię: ach, ta godna pogardy mieszczańska egzystencja! Są cynicy, którzy rozprawiają z zawiedzioną i zadowoloną miną: „Co się stało z naszymi marzeniami z młodości? Uleciały, a życie to wredna suka”. Nienawidzę tej fałszywej przenikliwości. W gruncie rzeczy dorośli są tacy sami jak inni – dzieciaki, które nie mogą pojąć, co im się stało – i udają twardzieli, podczas gdy chce im się płakać.

To źle, że dzieci wierzą w słowa dorosłych, a kiedy same dorosną, mszczą się, oszukując własne potomstwo. „Życie ma sens znany ludziom dojrzałym” – to powszechne kłamstwo, w które wszyscy mają obowiązek wierzyć. Kiedy w swoim czasie, po latach, rozumiemy, że to nieprawda, jest za późno. Tajemnica pozostaje nietknięta, ale cała dostępna energia została roztrwoniona na głupie działania. Nie mamy innego wyjścia, jak się znieczulić w miarę swoich możliwości, próbując zamaskować fakt, że nie znajdujemy sensu w życiu i oszukujemy swoje dzieci, żeby przekonać siebie.

Wśród osób, u których bywa moja rodzina, wszyscy poszli tą samą drogą: młodość spędzili na próbach wykorzystania swojej inteligencji, na wyciskaniu studiów niczym cytryny i dążeniu do zapewnienia sobie elitarnej pozycji, a potem, całe życie w osłupieniu, na zadawaniu sobie pytania, dlaczego takie nadzieje doprowadziły do tak jałowej egzystencji. Ludzie sądzą, że sięgają do gwiazd, a kończą jak złote rybki w okrągłym akwarium. Zastanawiam się, czy nie byłoby prościej od początku uczyć dzieci, że życie jest absurdalne. To pozbawiłoby dzieciństwo kilku miłych chwil, ale pozwoliłoby zyskać na czasie w wieku dojrzałym, nie mówiąc już o tym, że oszczędziłoby nam przynajmniej jednego stresu – pobytu w akwarium.

Mam dwanaście lat, mieszkam w luksusowym apartamencie w kamienicy pod numerem 7 przy ulicy de Grenelle. Mam bogatych rodziców, bogatą rodzinę, przeto moja siostra i ja teoretycznie także jesteśmy bogate. Mój ojciec – deputowany, który przedtem był ministrem – bez wątpienia skończy na opróżnianiu piwniczki win w Hôtel de Lassay⁴. Moja matka… No tak, nie nazwałabym jej orłem, ale ma wykształcenie. Zrobiła doktorat z literatury. Zaproszenia na kolację pisze bez błędów i spędza czas na zanudzaniu nas literackimi odnośnikami („Colombe, nie zgrywaj się na księżnę de Guermantes”, „Moja mróweczko, jesteś prawdziwą księżną Sanseverina”).

Mimo to, mimo całego tego szczęścia i bogactwa, od bardzo dawna wiem, że cel ostateczny to akwarium. Skąd to wiem? Tak się składa, że jestem inteligentna. Wyjątkowo nawet. Jeśli porównać mnie z innymi dziećmi w tym samym wieku – dzieli nas przepaść.

Nie bardzo mam ochotę, by mnie dostrzegano, a w rodzinie, w której inteligencja nie jest wartością najwyższą, niezwykle uzdolnione dziecko nie miałoby spokoju, w szkole staram się więc powściągać swoje możliwości, ale i tak zawsze jestem pierwsza. Można by pomyśleć, że odgrywanie przeciętnej inteligencji to pestka, kiedy w wieku dwunastu lat jest się na poziomie uniwersyteckim tak jak ja. Wcale nie! Trzeba się nieźle napracować, żeby sprawiać wrażenie głupszej, niż się jest. Ale w pewien sposób to mi pozwala nie umrzeć z nudów: czas, którego nie muszę spędzać na uczeniu się i próbach zrozumienia, wykorzystuję, by sobie przyswoić styl odpowiedzi, sposoby postępowania, zmartwienia i pomyłki zwykłych dobrych uczennic. Czytam wszystko, co pisze Constance Baret, druga w klasie z matematyki, francuskiego i historii, i w ten sposób dowiaduję się, co powinnam robić. Z francuskiego napisać ciąg koherentnych słów bez błędów ortograficznych, z matematyki mechanicznie odtworzyć operacje pozbawione sensu, a z historii podać ciąg faktów połączonych logicznie. Ale nawet w porównaniu z dorosłymi jestem znacznie bystrzejsza niż większość z nich. I tyle. Nie rozpiera mnie z tego powodu jakaś szczególna duma, ponieważ to nie moja zasługa. Jedno wiem na pewno: nie pójdę do akwarium. Dobrze przemyślałam to postanowienie. Nawet dla kogoś tak inteligentnego jak ja, tak zdolnego, tak różnego od innych i tak ich przewyższającego, życie zostało już wytyczone, a to mnie zasmuca do łez. Nikomu nie przyszło do głowy, że skoro egzystencja jest absurdalna, olśniewający sukces nie ma więcej wartości niż kompletna porażka. Jest tylko wygodniejszy. Na tym nie koniec; uważam, że przenikliwość sprawia, iż sukces staje się gorzki, podczas gdy przeciętność ciągle się czegoś spodziewa.

Podjęłam więc decyzję. Wkrótce przestanę być dzieckiem, i chociaż mam pewność, że życie to farsa, nie sądzę, żeby mi się udało wytrwać do końca. W gruncie rzeczy zostaliśmy zaprogramowani tak, byśmy wierzyli w to, czego nie ma, ponieważ jesteśmy istotami żywymi, które nie chcą cierpieć. Dlatego wysilamy się, by samych siebie przekonać, że istnieją rzeczy wartościowe, dzięki którym życie ma sens. Chociaż jestem inteligentna, nie wiem, ile jeszcze czasu będę mogła walczyć z tą biologiczną skłonnością. Kiedy wejdę w świat dorosłych, czy nadal będę umiała stawić czoło poczuciu absurdu? Nie sądzę. Dlatego podjęłam decyzję: pod koniec tego roku szkolnego, w dzień moich trzynastych urodzin, szesnastego czerwca, popełnię samobójstwo. Uwaga, nie zamierzam tego zrobić ostentacyjnie, jakby to miał być akt odwagi czy wyzwanie. Zresztą lepiej dla mnie, żeby nikt się niczego nie domyślał. Dorośli mają histeryczny stosunek do śmierci, sprawa przyjmuje niesłychane rozmiary, robi się z niej Bóg wie co, podczas gdy to najbanalniejsze zdarzenie na świecie. W istocie dla mnie ważne jest nie tyle samobójstwo, ile sposób, w jaki je popełnię.

Japońska strona mojej osobowości skłania mnie ku seppuku. Kiedy mówię „japońska strona”, chcę przez to powiedzieć: moja miłość do Japonii. W czwartej klasie jako drugi język obcy wybrałam oczywiście japoński. Nauczyciel jest nieszczególny, zjada słowa, mówiąc po francusku, a czas spędza na drapaniu się w głowę z bezradną miną, ale podręcznik dość mi się podoba, a od początku tego roku szkolnego zrobiłam ogromne postępy. Spodziewam się, że za kilka miesięcy będę w stanie czytać moje ukochane mangi w oryginale. Mama nie rozumie, jak taka-zdolna-dziewczynka-jak-ty może je czytać. Nawet nie próbowałam jej wyjaśnić, że to słowo po japońsku znaczy tylko „komiks”. Uważa, że się fascynuję kontrkulturą, a ja jej nie wyprowadzam z błędu. Krótko mówiąc, za kilka miesięcy będę być może czytać Taniguchiego⁵ po japońsku. Co przywodzi nas znowu do naszych baranów: muszę to zrobić przed szesnastym czerwca, ponieważ tego dnia popełniam samobójstwo. Ale nie seppuku. Byłoby to pełne znaczenia i urody, ale… no cóż… wcale nie mam ochoty cierpieć. Myślę, że kiedy człowiek podejmie decyzję o samobójstwie, powinien go dokonać łagodnie, właśnie dlatego, że śmierć uznaje się za składową porządku świata. Powinno to być delikatne przejście, wyciszone ześlizgnięcie się w odpoczynek. Niektórzy ludzie rzucają się przez okno z czwartego piętra, piją Bielinkę lub wieszają się! To bez sensu! Uważam, że nawet bezwstydne. Czyż nie umiera się po to, żeby nie cierpieć? Ja dobrze zaplanowałam swoje odejście: od roku co miesiąc zabieram jeden proszek nasenny z pudełka na stoliku nocnym mamy. Zresztą zażywa ich tyle, że nie zorientowałaby się, nawet gdybym brała jeden dziennie, ale postanowiłam być bardzo ostrożna. Nie wolno zostawiać niczego przypadkowi, gdy się podejmuje decyzję, która na pewno nie zostanie zrozumiana. Trudno uwierzyć, jak szybko ludzie sprzeciwiają się najważniejszym dla człowieka planom, w imię takich niedorzeczności jak „sens życia” czy „umiłowanie bliźniego”. Ach, i jeszcze „beztroskie dzieciństwo”.

Wędruję więc spokojnie ku dacie szesnastego czerwca i nie boję się. Może tylko żałuję kilku rzeczy. Ale świat, taki jaki jest, nie został stworzony dla księżniczek. Co powiedziawszy, nie powinniśmy wegetować jak na wpół zgniłe warzywo, tylko dlatego, że planujemy umrzeć. U Taniguchiego bohaterowie giną, wspinając się na Mount Everest. Ponieważ przed szesnastym czerwca nie mam możliwości wdrapać się na K2 ani na Grandes Jorasses⁶, moim prywatnym Everestem stanie się wymóg intelektualny. Wyznaczyłam sobie za cel jak największą liczbę głębokich myśli, które zanotuję w tym zeszycie. Jeśli nic nie ma sensu, niech przynajmniej duch stawi temu czoło, no nie? Ale ponieważ mam dużą skłonność do japońszczyzny, dodałam utrudnienie: ta myśl musi być sformułowana w postaci wierszyka à la japonaise – w japońskim stylu hokku (trzy wersy) lub kanka (pięć wersów).

Mój ulubiony hokku został napisany przez Basho:

Chatka rybaków

Zmieszane z krewetkami

Świerszcze!

To nie akwarium dla rybek, to poezja!

Ale świat, w którym żyję, zawiera mniej poezji niż chatka japońskich rybaków. A czy uważacie za normalne, że czwórka ludzi mieszka na czterystu metrach kwadratowych, podczas gdy inni (wśród nich mogą być poeci przeklęci) często nie mają przyzwoitych mieszkań i tłoczą się w piętnaście osób na dwudziestu metrach? Kiedy tego lata usłyszałam w wiadomościach, że Afrykanie zginęli, ponieważ zapaliły się schody w ich budynku, przyszła mi do głowy pewna myśl. Oni swoje akwarium mają pod nosem i nie mogą go uniknąć, opowiadając sobie historyjki. Ale moi rodzice i Colombe wyobrażają sobie, że pływają w oceanie, ponieważ mieszkają na czterystu metrach kwadratowych zapchanych meblami i obrazami.

Liczę, że szesnastego czerwca odświeżę trochę ich pamięć sardynek: podpalę apartament (zapałkami do grilla). Ale, ale – nie jestem kryminalistką. Zrobię to wtedy, gdy nikogo nie będzie (szesnasty czerwca wypada w sobotę, a w ten dzień po południu Colombe idzie do Tibère’a, mama na jogę, tata do swoich znajomych, a ja zostaję w domu), ewakuuję koty przez okno i uprzedzę straż pożarną wystarczająco wcześnie, by nie było ofiar. A potem pójdę spokojnie spać u babci z proszkami nasennymi.

Bez mieszkania i bez córki może pomyślą o tych wszystkich nieżywych Afrykanach, no nie?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: