Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Estera - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
22 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Estera - ebook

Imperium perskie rozciąga się daleko poza horyzont. Król perski ma opinię władcy potężnego, bogatego i niepokonanego, rządzi swym królestwem niczym bóg. Otrzymuje wszystko, czego pożąda. I każdą kobietę, której zapragnie. Tysiące kobiet z każdego zakątka jego kraju.

Młoda Żydówka zostaje porwana ze swego domu przez królewskich żołnierzy. Każą jej iść pieszo w skwarze, przez rozpaloną ziemię, do stolicy imperium. Tam trafia do pałacu – złotej klatki. Pośród wrogich jej nałożnic królewskich i eunuchów przez kilka miesięcy ma przygotowywać się do swej nocy z królem – pierwszej i ostatniej zarazem. Gdy owo nieuniknione spotkanie następuje, dziewczyna robi wszystko, co w jej mocy, by zauroczyć władcę i stać się jego królową.

Korona jednak ściąga na nią kolejne niebezpieczeństwa. Jeden z bezwzględnych zauszników króla podsuwa mu myśl o ludobójstwie. Tylko młoda królowa może zapobiec wymordowaniu Żydów. Musi odnaleźć w sobie siłę i złamać królewskie prawo. Musi zaryzykować własnym życiem, by ocalić swój lud.

To opowieść o odnajdywaniu w sobie ukrytych pokładów odwagi. O ryzykowaniu wszystkim, aby stanąć w obronie tego, co słuszne.

To opowieść o królowej Esterze.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8065-143-2
Rozmiar pliku: 935 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­rwa­na

Przed­mie­ścia Suzy – sto­li­cy Per­sji, 480 r. przed Chr.

Po­ja­wi­li się nocą. Naj­pierw mrok, po­tem ośle­pia­ją­ce świa­tło po­chod­ni, przy­ćmie­wa­ją­ce blask gwiazd. Rże­nie koni, płacz set­ki dziew­cząt, szczęk mie­czy. Woń ciał tych, któ­rzy prze­byli dłu­gą dro­gę przez pustynię i przy­nie­śli ze sobą kurz i pot z da­le­kich kra­in.

Le­ża­łam na po­sła­niu z sia­na, kie­dy w od­da­li usłysza­łam cha­rak­te­rystycz­ne dźwię­ki. Upłynę­ło już zde­cydo­wa­nie za dużo cza­su od zmierz­chu, by na­le­ża­ły one do kupiec­kiej ka­ra­wa­ny; nie przy­po­mi­na­ły też mia­ro­we­go dud­nie­nia mu­łów, sło­ni czy wiel­błą­dów. To był twar­dy, szyb­ki tę­tent koń­skich ko­pyt.

Ręce za­czę­ły mi się trząść. Nie chcia­ły mnie słuchać i się uspo­ko­ić; w koń­cu jed­nak uda­ło mi się nie­co nad nimi za­pa­no­wać i za­wią­zać cia­sno we­lon wo­kół szyi. Wsunę­łam sto­py w san­da­ły i za­czę­łam wią­zać rze­myki wo­kół ko­stek, aż do łydek. Ści­snę­łam je moc­no. Wie­dzia­łam. Wie­dzia­łam, po co przy­byli.

Ale nie rzuci­łam się do uciecz­ki.

Nie mia­łam po­ję­cia, co mnie ura­tuje, a co spro­wa­dzi na mnie śmierć. Nie wie­dzia­łam na­wet, czy dud­nie­nie w uszach było spo­wo­do­wa­ne od­gło­sem ko­pyt ude­rza­ją­cych o zie­mię, czy też może bi­ciem mo­je­go ser­ca.

Ko­nie wbie­gły do wio­ski. Czułam za­pach tuma­nów kurzu.

Drzwi otwo­rzyły się ze skrzypie­niem i cień prze­sło­nił świa­tło gwiazd. Miał mnie prze­śla­do­wać do­pó­ty, do­pó­ki nie do­wie­dzia­łam się, kto go rzucał. Kie­dy się zbli­żał, słysza­łam nie tyl­ko cięż­kie kro­ki, lecz tak­że szczęk zbroi. Do wio­ski wtar­gnę­li kró­lew­scy żoł­nie­rze. I nie byli to zwyczaj­ni wo­jow­ni­cy, któ­rych król miał set­ki ty­się­cy, ale naj­bar­dziej eli­tar­ne, wy­szko­lo­ne od­dzia­ły: Nie­śmier­tel­ni.

Mie­siąc wcze­śniej wład­ca wy­dał de­kret, na któ­re­go mocy dzie­wi­ce z każ­dej pro­win­cji im­pe­rium mia­ły zo­stać po­chwyco­ne i przy­pro­wa­dzo­ne do pa­ła­cu w Su­zie, by służyć w kró­lew­skim ha­re­mie. Na tę wieść mój kuzyn Mar­do­che­usz stwier­dził: „Żoł­nie­rze są le­ni­wi i oszczę­dza­ją się na wiel­kie bi­twy. We­zmą tyl­ko dziew­czę­ta miesz­ka­ją­ce nie­opo­dal pa­ła­cu”. Dla­te­go po­słał mnie tyl­ko do le­żą­cej o dzień dro­gi od cen­trum Suzy wio­ski, w któ­rej miesz­kał jego przy­ja­ciel. Ten zgo­dził się prze­cho­wać mnie w ma­leń­kich po­miesz­cze­niach dla sług, znaj­du­ją­cych się za jego cha­tą.

Gdy Nie­śmier­tel­ni przy­byli po mnie, w uszach za­dźwię­cza­ły mi dal­sze sło­wa kuzyna: „Choć Kserk­ses jest naj­ma­jęt­niej­szym czło­wie­kiem na świe­cie, nie po­czuje się dość bo­ga­ty do­pó­ty, do­pó­ki nie zo­sta­nie już nic, cze­go nie uzna za swo­je”. Wy­da­wa­ło mi się, że cień nade mną na­le­ży do sa­me­go Kserk­se­sa; że to ten, któ­ry wy­ła­niał się z opo­wie­ści kuzyna, by umie­ścić mnie po­śród swo­ich wła­sno­ści.

– Wy­bacz mi – po­wie­dział Nie­śmier­tel­ny.

Żad­ne sło­wa nie prze­ra­zi­ły mnie do­tąd rów­nie moc­no. „Wy­bacz mi”. Mó­wił gło­śno, jak­by nie do mnie, lecz do ko­goś, kto stał da­lej. Może do swo­je­go boga? Po­rwał mnie z po­sła­nia, prze­rzucił przez ra­mię i za­czął iść. Gło­wa nie­mal bez­wład­nie opa­dła mi na jego zbro­ję.

Ra­mię Nie­śmier­tel­ne­go wbi­ja­ło mi się w brzuch, przez co mia­łam utrud­nio­ne mó­wie­nie, ale i tak spró­bo­wa­łam.

– Pro­szę… – Urwa­łam. Nie chcia­łam koń­czyć tego zda­nia. „Nie każ mi spę­dzić resz­ty życia w ha­re­mie”.

Na­wet się nie za­wa­hał. Czyli już po­pro­sił o wy­ba­cze­nie za wszyst­ko, co zro­bi.

Kie­dy zbli­ża­li­śmy się do dro­gi, usłysza­łam płacz dziew­cząt. Nie chcia­łam do nich do­łą­czać. Nie chcia­łam być jed­ną z nich. Ostat­nio pła­ka­łam, gdy żoł­nie­rze Kserk­se­sa stłumi­li bunt w Ba­bi­lo­nie. Zro­bi­li to z okrucień­stwem; w mie­ście jesz­cze przez kil­ka dni uno­sił się za­pach krwi. Ale moje łzy nie oca­li­ły ro­dzi­ców.

Po­szuka­łam dło­nią sztyle­tu żoł­nie­rza. Za­ci­snę­łam pal­ce wo­kół rę­ko­je­ści i wy­sunę­łam broń zza pasa. Pa­nie, niech to ja będę tą, któ­ra bę­dzie mu­sia­ła pro­sić o wy­ba­cze­nie. Z ca­łej siły wbi­łam ostrze pod rę­kaw żoł­nier­skiej tuni­ki.

Ale sztylet nie oka­zał się wy­star­cza­ją­cą bro­nią; od­bił się od cia­ła żoł­nie­rza i wy­śli­znął mi się z dło­ni. Spró­bo­wa­łam po­now­nie – je­dynym na­rzę­dziem, ja­kie mia­łam do dys­po­zycji; ta­kim, któ­re­go nie mu­sia­łam chwytać: za­to­pi­łam zęby w le­wym ra­mie­niu Nie­śmier­tel­ne­go. Męż­czyzna za­klął i rzucił mnie na zie­mię. Był prze­cież tyl­ko czło­wie­kiem, mo­głam mu uciec. Naj­pierw jed­nak po­spiesz­nie od­szuka­łam sztylet na zie­mi. Mia­łam go w ręce tyl­ko przez chwi­lę, ale bez nie­go dło­nie wy­da­wa­ły mi się nie­zno­śnie puste. Być może to z po­wo­du świa­do­mo­ści, że za­raz stra­cę wszyst­ko, nie po­tra­fi­łam znieść utra­ty ko­lej­nej rze­czy. I tego nig­dy so­bie nie wy­ba­czę.

Co ja so­bie myśla­łam? Co znaj­dę na swo­je uspra­wie­dli­wie­nie?

Mia­łam tyl­ko czter­na­ście lat. Po­peł­ni­łam same błę­dy. Nie po­win­nam owi­jać gło­wy we­lo­nem, tyl­ko po pro­stu chwycić san­da­ły – i na­wet ich nie wią­zać. A przede wszyst­kim: nie po­win­nam prze­bywać tak bli­sko Suzy.

Je­dynym, co praw­do­po­dob­nie zro­bi­łam słusz­nie, choć za póź­no, była uciecz­ka. Kie­dy bie­głam, słysza­łam strasz­li­wy płacz dziew­cząt.

Nie uda­ło mi się jed­nak od­biec da­le­ko. Na­gle po­czułam prze­ra­ża­ją­cą siłę in­ne­go męż­czyzny. Szarp­nął mnie za tuni­kę; ude­rzyłam o nie­go tak sil­nie, że całe po­wie­trze uszło mi z płuc. Żoł­nierz na­wet się nie po­ruszył. W jed­nej chwi­li zda­łam so­bie spra­wę z tego, że nie było sen­su i jemu kraść sztyle­tu, dźgać go i gryźć. Czułam się tak, jak­bym ude­rzyła ple­ca­mi o ogrom­ną ska­łę, a nie o jego cia­ło.

•••

Gdy cią­gnął mnie z po­wro­tem w stro­nę dro­gi i zgro­ma­dzo­nych na niej dziew­cząt, pró­bo­wa­łam za­czerp­nąć po­wie­trza, by się ode­zwać. Chcia­łam po­wie­dzieć, że mój kuzyn ob­da­ruje go zło­tymi da­rej­ka­mi, je­śli mnie te­raz pu­ści, ale z mo­je­go gar­dła wy­do­było się tyl­ko jed­no sło­wo:

– Pro­szę…

Od­po­wie­dział mi, ale nie sło­wa­mi. Chwycił mnie jesz­cze moc­niej. Jed­ną ręką opa­sał moje że­bra i łok­cie, a drugą owi­nął mi wo­kół szyi. Gdybym nie krztusi­ła się pod wpływem tego uści­sku, dła­wił­by mnie za­pew­ne piż­mo­wy, ziem­ny za­pach męż­czyzn i koni. Ich potu – świe­że­go i ta­kie­go sprzed kil­ku dni; kurzu i brudu; pia­ny to­czo­nej przez ko­nie. Kie­dy żoł­nierz po­sta­wił mnie na dro­dze, czułam tę mie­szan­kę odo­rów, ale nie­wie­le wi­dzia­łam – ośle­pia­ło mnie świa­tło po­chod­ni. Sta­ra­łam się nie za­mykać oczu. Chcia­łam doj­rzeć twa­rze żoł­nie­rzy. Mia­łam na­dzie­ję, że do­strze­gę w czyimś spoj­rze­niu wy­raz przy­chyl­no­ści.

Nie­śmier­tel­ny zwol­nił chwyt. Za­to­czyłam się do tyłu. Przede mną po­ja­wił się nowy cień. Po­spiesz­nie prze­ćwi­czyłam w myślach kłam­stwo, by głos mi się nie za­ła­mał. Pa­nie, po­kor­nie za­świad­czam, że je­stem już za­rę­czo­na. Wy­cho­dzę za mąż za dwa dni.

– Pa­nie – prze­mó­wi­łam. Męż­czyzna za­ci­snął sznur wo­kół mo­ich nad­garst­ków. Wie­dzia­łam, że prze­kro­czyli­śmy już gra­ni­cę, przed któ­rą moż­na było jesz­cze uda­wać, iż nie chcia­łam uciec. – Po­kor­nie za­świad­czam…

– Po­win­naś po­kor­nie za­mknąć usta albo za­mknę ci je sam.

– Je­stem już przy­rze­czo­na…

– Za­kne­blo­wać ją – roz­ka­zał żoł­nierz.

Choć za­ci­snął już pę­tlę wo­kół mo­ich nad­garst­ków, wciąż jesz­cze trzymał koń­ców­ki sznura.

Moje oczy po­wo­li przy­zwycza­ja­ły się do świa­tła. Źre­ni­ce żoł­nie­rza przy­po­mi­na­ły ide­al­nie okrą­głe kro­pel­ki mio­du, któ­ry wła­śnie za­czął to­pić się w słoń­cu. Duże, pięk­ne oczy. Poza tym nic go nie wy­róż­nia­ło. Być może w tych oczach wy­czer­pa­ło się już całe pięk­no, ja­kie przy­sługuje jed­nej twa­rzy. Nie­śmier­tel­ny miał też przy­kuwa­ją­cy uwa­gę dłu­gi nos; zupeł­nie jak­by żoł­nierz zbyt czę­sto stał na wie­trze. Spod drob­nych kę­dzior­ków za­ro­stu było wi­dać bar­dzo wą­ską żuchwę.

– Mój kuzyn ob­sy­pie cię zło­tymi mo­ne­ta­mi, je­śli po­zwo­lisz mi tu zo­stać.

Na­chylił się do mnie. Pró­bo­wa­łam się od­sunąć, ale przy­cią­gnął mnie do sie­bie, chwyta­jąc za sznur.

– Weź­mie­my i cie­bie – prze­mó­wił, a jego nie­świe­ży od­dech ude­rzył mnie w twarz – i mo­ne­ty two­je­go kuzyna.

Sto­ją­cy za mną żoł­nierz po­wie­dział:

– Wy­star­czy, Par­szo.

Po­czułam ulgę: oto ktoś wsta­wiał się za mną. Ale nie spodo­ba­ło mi się to, że żoł­nierz, któ­ry zwią­zał mi ręce, miał imię. Przez to trud­niej mi było trzymać się ostat­niej na­dziei – że śni mi się kosz­mar, któ­re­go treść wchło­nie z po­wro­tem noc, kie­dy tyl­ko się obu­dzę. Skąd wzię­ło­by się w mo­jej gło­wie imię Par­sza? Żoł­nierz nie był wy­mysłem. Od­sunę­łam się od nie­go.

– Wy­peł­niaj roz­ka­zy, Ere­zie – od­parł ten, któ­ry mnie trzymał. – Roz­ka­zy mo­je­go bra­ta. – Mimo to pu­ścił sznur i od­wró­cił się, a ja po­now­nie za­to­czyłam się do tyłu.

Zła­pał mnie żoł­nierz na­zwa­ny Ere­zem. Opa­dłam ple­ca­mi na jego pierś; pod­trzymał mnie. Być może chciał mnie uspo­ko­ić, bo po­wie­dział:

– Po­trze­bu­je­my tyl­ko set­ki dziew­cząt. Usta­wi­my was w sze­re­gach i przej­dzie­my po­śród was z po­chod­nia­mi. Wte­dy za­pad­nie de­cyzja, któ­re są po­spo­li­te i zo­sta­ją, a któ­re za­pro­wa­dzi­my do kró­la. – Po­ruszył się, a ja znów mu­sia­łam ra­dzić so­bie sa­mo­dziel­nie; dźwi­ga­łam swo­je cia­ło – prze­raź­li­we brze­mię, któ­re­go nie mo­głam zrzucić.

Pod­czas gdy żoł­nie­rze plą­dro­wa­li cha­ty, dziew­czę­ta na­pie­ra­ły na mnie ze wszyst­kich stron. Co­kol­wiek sta­ło ra­bu­siom na dro­dze do tego, cze­go pra­gnę­li, lą­do­wa­ło na zie­mi. Wy­da­wa­ło się, jak­by życie, ja­kie do tej pory wio­dłyśmy, było ni­czym śmieć, któ­re­go na­le­ży się po­zbyć. Lecz mimo to żoł­nie­rze uczyni­li nam jed­ną przy­sługę. Ni­czym dar od grec­kie­go boga – nie ta­kie­go, któ­ry wzbu­dza strach, lecz ta­kie­go, któ­ry zsy­ła po­moc – spadł na nas za ich spra­wą deszcz san­da­łów.

Dwie dziew­czyny obok mnie wal­czyły o je­den but. Żad­na nie chcia­ła zre­zygno­wać i w koń­cu pa­sek się ze­rwał. Każ­dy wie, że bez san­da­łów nie da się iść Dro­gą Kró­lew­ską, gdy słoń­ce osią­gnie ze­nit. A przy­najm­niej nie za dłu­go.

Kie­dy wal­ka się za­koń­czyła, wie­le dziew­cząt mia­ło na so­bie san­da­ły w róż­nych roz­mia­rach; jed­na ze stóp była cia­sno ob­wią­za­na, druga to­nę­ła w obu­wiu.

Żoł­nie­rze wcze­śniej ob­ser­wo­wa­li nas i wy­śmie­wa­li, ale te­raz kil­ku za­czę­ło się spie­rać mię­dzy sobą. Cie­szyło mnie to, po­nie­waż ich krzyki za­głusza­ły jęki męż­czyzn, któ­rzy zna­leź­li w so­bie od­wa­gę, by wal­czyć o swo­je sio­stry i cór­ki.

– To nie Ate­ny – stwier­dził Erez. – Gra­bi­cie pod­da­nych kró­la.

Żoł­nierz, któ­ry przy­po­mi­nał wy­glą­dem Par­szę, od­parł:

– Kil­ku z nich chcia­ło wy­stą­pić prze­ciw­ko nam. Wszyscy za to za­pła­cą. – W jego to­nie było wię­cej okrucień­stwa niż w gło­sie Par­szy; męż­czyzna był bar­dzo pew­ny sie­bie. Miał prze­wa­gę.

Kie­dy po­pycha­no nas i usta­wia­no w sze­re­gach, trzyma­łam gło­wę ni­sko, by ukryć na­szyj­nik da­ro­wa­ny mi przez mat­kę – kwiat o płat­kach z po­zła­ca­nych bla­szek, za­wie­szo­ny na ple­cio­nym zło­tym łań­cusz­ku. Z każ­dej stro­ny wpa­da­ły na mnie pła­czą­ce dziew­czę­ta. Gdy żoł­nie­rze za­czę­li prze­cha­dzać się mię­dzy nami, pró­bo­wa­ły od­wró­cić się od świa­tła po­chod­ni. A przy­najm­niej nie­któ­re tak czyni­ły – te po­zba­wio­ne fi­zycz­nych nie­do­sko­na­ło­ści. Dziew­czyna sto­ją­ca obok mnie po­stą­pi­ła śmia­ło w kie­run­ku żoł­nie­rza nio­są­ce­go po­chod­nię. Na jej po­licz­ku do­strze­głam głę­bo­kie bli­zny – tak głę­bo­kie, że gdyby nóż zo­stał wbi­ty z odro­bi­nę więk­szą siłą, wi­dać by było ję­zyk. Czyż­by sama się oka­le­czyła?

Za­czę­ła się sła­niać, jak­by zie­mia się pod nią po­ruszyła. Ba­łam się, że upad­nie. Męż­czyź­ni cho­dzi­li mię­dzy nami. Oświe­tla­li nas ośle­pia­ją­cym świa­tłem po­chod­ni, a na­stęp­nie od­da­la­li się, a my po­zo­sta­wa­łyśmy po­grą­żo­ne w mro­ku do­pó­ty, do­pó­ki nie nad­szedł na­stęp­ny z nich. Spo­strze­głam, że dziew­czyna z bli­zną na po­licz­ku nie była je­dyną oszpe­co­ną. Czy te dziew­czę­ta odej­dą wol­no, czy też spo­tka je los gor­szy niż spę­dze­nie resz­ty życia w ha­re­mie?

Żoł­nierz po­dob­ny do Par­szy mó­wił coś ci­cho do kil­ku swo­ich lu­dzi, wska­zując na nas. Po chwi­li roz­wią­za­no dziew­czę­ta z bli­zna­mi na po­licz­kach, po­pa­rze­nia­mi na szyjach, bra­kują­cymi pal­ca­mi i in­nymi wi­docz­nymi oka­le­cze­nia­mi. We­pchnię­to je z po­wro­tem do chat. Choć ich rany kłuły mnie w oczy i cho­ciaż z pew­no­ścią nie­któ­re z tych dziew­cząt znaj­dą w do­mach oka­le­czo­nych jesz­cze do­tkli­wiej oj­ców lub bra­ci, chcia­łam być jed­ną z nich. Dla­cze­go nie przy­szło mi do gło­wy, by po­ciąć się sztyle­tem żoł­nie­rza? Znów będę mu­sia­ła użyć zę­bów. Za­gryzę dol­ną war­gę tak moc­no, że będę zbyt szpet­na, aby tra­fić do kró­lew­skie­go ha­re­mu, po­sta­no­wi­łam i z ca­łej siły za­ci­snę­łam szczę­ki.

Mój krzyk brzmiał tak obco, że wy­da­wał się nie wy­do­bywać z mo­je­go gar­dła. I był wy­star­cza­ją­co gło­śny, by obok mnie od razu zna­lazł się żoł­nierz z po­chod­nią. Po­czułam cie­pło, jak­by pło­mień li­zał mój po­li­czek. Za­mknę­łam oczy; pod mo­imi po­wie­ka­mi za­wi­ro­wa­ły nie­bie­skie plam­ki. Za­sta­na­wia­łam się, dla­cze­go żoł­nierz z po­chod­nią mil­czy. Może roz­wa­ża, czy za­trzymać mnie dla kró­la, czy wy­pu­ścić? Nie mia­łam już do za­ofe­ro­wa­nia nic prócz odro­bi­ny dumy.

– Pro­szę, wy­puść mnie.

Za­wa­hał się, po czym ode­zwał się tak ci­cho, że le­d­wie go usłysza­łam:

– Nie mogę. Je­śli któ­rykol­wiek żoł­nierz do­strze­że pięk­no two­je­go ob­li­cza i przy­ła­pie cię w dro­dze do domu, to wy­rzą­dzi ci o wie­le więk­szą krzyw­dę niż umiesz­cze­nie w kró­lew­skim ha­re­mie.

Ten głos na­le­żał do Ere­za. Je­śli on mi nie po­mo­że, to kto? Świa­tło po­chod­ni po­wo­li się od­da­la­ło. Wraz z nim ode­szła cała moja na­dzie­ja.

Wciąż wi­dzia­łam nie­bie­skie plam­ki. Przy­glą­da­łam się im, kie­dy cią­gnię­to mnie za sznur owi­nię­ty wo­kół nad­garst­ków. Żoł­nie­rze wrzesz­cze­li na ję­czą­cych wie­śnia­ków, by się od­sunę­li. Pod­biegł do nas ja­kiś męż­czyzna i za­wo­łał do jed­nej z dziew­cząt:

– Nie zo­sta­wię cię! Będę przy to…

Usłysza­łam trzask bi­cza i od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie. W świe­tle po­chod­ni do­strze­głam czło­wie­ka po­wa­lo­ne­go na zie­mię. Da­lej sta­li wie­śnia­cy; żoł­nie­rze czer­pa­li wodę z wiej­skiej stud­ni. Jesz­cze da­lej wi­dzia­łam za­rys chat, w któ­rych chwi­lę temu spa­łyśmy.

Do oczu za­czę­ły na­pływać mi łzy. Szyb­ko od­wró­ci­łam gło­wę. Nic z tego, co się dzia­ło, nie wy­da­wa­ło się praw­dzi­we.

Kie­dy wresz­cie wze­szło słoń­ce, le­d­wie wi­dzia­łam wię­zy wo­kół swo­ich dło­ni. Za­czę­łam pła­kać. Nie­na­wi­dzi­łam sie­bie za to, ale nie po­tra­fi­łam prze­stać. Byłam jed­ną z set­ki dziew­cząt wie­dzio­nych ni­czym woły na wschód, przez pustyn­ną rów­ni­nę. Żoł­nie­rze Kserk­se­sa eskor­to­wa­li nas w stro­nę wscho­dzą­ce­go słoń­ca.Po­chód dzie­wic

Pro­wa­dzo­no nas jed­ną za drugą Dro­gą Kró­lew­ską. Ka­mien­ny trakt roz­cią­gał się od Suzy do Mo­rza Egej­skie­go. War­ga pul­so­wa­ła mi w miej­scu, w któ­rym ją za­gryzłam, a san­da­ły ob­cie­ra­ły mi sto­py; mimo to do­trzymywa­łam kro­ku resz­cie. Sznury za­ci­śnię­te wo­kół na­szych nad­garst­ków przy­wią­za­no do jed­ne­go dłu­gie­go sznura. Gdyby któ­ra­kol­wiek z nas zwol­ni­ła, sznur za­ci­snął­by się, ra­niąc skó­rę.

Żoł­nie­rze je­cha­li na wierz­chow­cach wzdłuż ca­łe­go po­cho­du. Ten znaj­du­ją­cy się naj­bli­żej mnie je­chał przy­najm­niej pięt­na­ście łok­ci przede mną. Po do­bie­ga­ją­cym z bli­ska dud­nie­niu po­zna­łam, że męż­czyź­ni są też na ty­łach.

Chcia­łam wie­dzieć, któ­ry z nich wy­kradł mnie z po­sła­nia.

Szuka­łam ocza­mi rany, któ­rą mu za­da­łam, ale ra­mio­na żoł­nie­rzy były za­kryte. Nie mo­głam roz­po­znać na­past­ni­ka. Gdyby pod­niósł rękę, do­strze­gła­bym, gdzie go ugryzłam. Nie po­tra­fi­łam się po­wstrzymać przed wy­glą­da­niem go. Choć żywi­łam nie­na­wiść do nich wszyst­kich, jego nie­na­wi­dzi­łam naj­bar­dziej. To wła­śnie nie­na­wiść po­ma­ga­ła mi prze­trwać skwar i ból war­gi.

Na­gle z tyłu do­biegł mnie tę­tent ko­pyt. Żoł­nierz pod­je­chał tak bli­sko, że słysza­łam bzycze­nie much la­ta­ją­cych koło jego wierz­chow­ca i świst koń­skie­go ogo­na.

– Ty, w czer­wo­nym we­lo­nie. Zdej­mij go – po­le­cił mi gło­sem ochrypłym od wy­krzyki­wa­nia roz­ka­zów. To był ten żoł­nierz po­dob­ny do Par­szy, ale prze­ma­wia­ją­cy to­nem bar­dziej okrut­nym i zde­cydo­wa­nym. Wrzesz­czał na dziew­czę­ta, by szły szyb­ciej; po każ­dym jego krzyku roz­le­gał się świst bi­cza. Gdyby ude­rzo­no nim dziew­czynę, nie nada­wa­ła­by się już do kró­lew­skie­go ha­re­mu. Do­sta­li­by ją żoł­nie­rze.

– Dziew­czyno – prze­mó­wił zno­wu.

Idą­ca przede mną spa­ni­ko­wa­ła; po­tknę­ła się i pró­bo­wa­ła od­sunąć. Żoł­nierz wy­buch­nął śmie­chem i za­wró­cił ko­nia.

Nim dziew­czyna od­zyska­ła rów­no­wa­gę i za­czę­ła po­now­nie wlec się do przo­du, do­strze­głam jej wy­raź­nie za­ryso­wa­ne ko­ści po­licz­ko­we i dum­nie unie­sio­ny nos. To była Yvrit, cór­ka rzeź­ni­ka. Miesz­ka­łam w Ba­bi­lo­nie, nim za­mor­do­wa­no mo­ich ro­dzi­ców. Przy­jaź­ni­łyśmy się. Byłyśmy do sie­bie tak po­dob­ne, że czę­sto nas mylo­no. Yvrit mnie po­dzi­wia­ła i za­wsze pro­si­ła o po­ra­dę. Pyta­ła na­wet o to, jak cho­dzić i co po­wie­dzieć. Choć obie czci­łyśmy Pana Je­dyne­go, Yvrit wy­da­wa­ła się przede wszyst­kim wiel­bić mnie. Te­raz po­rusza­ła się tak wol­no, że sznur za­ci­skał się na jej nad­garst­kach i cią­gnął ją do przo­du. Kop­nę­łam ją w pię­tę.

– Au! – krzyk­nę­ła i unio­sła sto­pę, jak­by kop­nę­ła ją zie­mia.

– Prze­pra­szam, ale nie mo­żesz zwal­niać. Przyj­dzie czas na opa­trze­nie ran, gdy do­trze­my do pa­ła­cu.

– Ha­das­so, to ty? – Yvrit od­wró­ci­ła się, by na mnie spoj­rzeć.

– Ci­cho. Od­wróć się.

Żoł­nierz skupił uwa­gę na dziew­czynie za mną. Wrza­snął:

– Pi­ja­ny sta­rzec nie szedł­by tak krzywo jak ty! – Ale i tak usłyszał moje praw­dzi­we imię i po­znał moją ta­jem­ni­cę: byłam Żydów­ką. Mat­ka na­zwa­ła mnie Ha­das­są, jak­by prze­wi­dzia­ła swo­ją krwa­wą śmierć lub marsz, do któ­re­go pew­ne­go dnia zo­sta­nie zmu­szo­na jej cór­ka. Ha­das­sa ozna­cza­ło ‘mirt’. To ro­śli­na, któ­ra wy­dzie­la słod­ki za­pach tyl­ko po roz­krusze­niu.

– Te­raz na imię mi Es­te­ra, a to­bie… Cyra. – Cyra zna­czyło ‘księ­życ’. Byłam pew­na, że Yvrit pra­gnie, aby słoń­ce jak naj­szyb­ciej ustą­pi­ło miej­sca księ­życo­wi. Wszyscy wie­dzie­li, że w po­łu­dnio­wym skwa­rze umie­ra­ły na­wet skor­pio­ny pró­bu­ją­ce prze­być tę dro­gę. Choć słoń­ce wznio­sło się do­pie­ro do po­ło­wy nie­bo­skło­nu, pot ście­kał mi po szyi, a tuni­ka kle­iła się do cia­ła.

– Nie mów nic wię­cej, po pro­stu idź – po­wie­dzia­łam. – Bez wzglę­du na to, czy masz pę­che­rze na sto­pach, czy chcesz po­ło­żyć się na środ­ku dro­gi.

Żoł­nierz prze­stał krzyczeć na dziew­czynę za mną. Po­czułam jego wzrok na so­bie.

– Masz ocho­tę po­ło­żyć się na dro­dze?

– Nie, pa­nie. – Sta­ra­łam się, aby mój głos był po­zba­wio­ny emo­cji.

– W ta­kim ra­zie zdej­mij we­lon z gło­wy.

Koń za­trzymał się tak bli­sko mnie, że na ra­mie­niu po­czułam jego krót­ką, szorst­ką sierść. Nie dam po so­bie po­znać ani temu, ani żad­ne­mu in­ne­mu żoł­nie­rzo­wi, że mi go­rą­co, że je­stem zmę­czo­na i peł­na lęku.

– Mo­żesz so­bie uda­wać, że mnie nie słyszysz, ale trud­niej ci bę­dzie uda­wać, że nie czujesz bi­cza – po­wie­dział. Pod­nio­słam wzrok, by spraw­dzić, czy po nie­go się­ga. Bicz tkwił nie­tknię­ty przy jego bio­drze. Żoł­nierz na­chylił się, by spoj­rzeć na mnie.

– Lu­dzie z two­jej wio­ski może i uwa­ża­li cię za pięk­ność – stwier­dził, tak­sując mnie wzro­kiem – ale nie je­steś już u sie­bie.

Znów z tyłu do­biegł mnie tę­tent. Mój nie­do­szły opraw­ca ruszył do przo­du.

– Król chce do­stać te dziew­czę­ta nie­na­ruszo­ne, Dal­fo­nie – po­wie­dział przy­były. To był Erez.

– Ta tutaj pa­trzy w dół, ale ma zbyt pro­ste ple­cy – od­parł Dal­fon. – Jest zbyt dum­na jak na chłop­kę zmie­rza­ją­cą spo­koj­nie do ha­re­mu. Chcę się le­piej przyj­rzeć jej oczom.

Mo­głam mu po­wie­dzieć, że po­cho­dzę od wiel­kie­go kró­la Da­wi­da, wład­cy Izra­ela żyją­ce­go ja­kieś pięć­set lat temu, ale wte­dy do­wie­dział­by się, że je­stem Żydów­ką. Poza tym, choć może i nie­gdyś ten ród był kró­lew­ski, moim ro­dzi­com bli­żej było do chłop­stwa niż do moż­nych.

– Król nie dba o to, cze­go ty chcesz, i ja też nie mam za­mia­ru się tym mar­twić.

Spoj­rza­łam na nich ką­tem oka. Po trze­wi­kach włócz­ni obu męż­czyzn po­zna­łam, że je­den z nich był żoł­nie­rzem, a drugi do­wód­cą. Ale nie w ta­kim po­rząd­ku, ja­kie­go bym so­bie życzyła. Erez miał tyl­ko srebr­ny trze­wik. Po­mi­mo tonu, ja­kim zwra­cał się do Dal­fo­na, do­wód­cy, był je­dynie żoł­nie­rzem. Ale w prze­ci­wień­stwie do in­nych, je­chał na ko­niu tak po­tęż­nym, że mógł on na­le­żeć tyl­ko do rasy ne­zaj­skiej, czyli był jed­nym z naj­święt­szych kró­lew­skich wierz­chow­ców.

– Masz szczę­ście, że król cię lubi, po­skra­mia­czu ko­ciąt, bo wy­rwał­bym ci ję­zyk. Ale Kserk­ses jest rów­nie ka­pryśny w sto­sun­ku do żoł­nie­rzy jak do kon­kubin. Kie­dy two­je mę­stwo w Ter­mo­pi­lach odej­dzie w za­po­mnie­nie, po­ślę cię na naj­dal­szy kra­niec im­pe­rium.

Erez pod­je­chał do Dal­fo­na. Ucie­szyłam się, wi­dząc, że im bli­żej nie­go był, tym Dal­fon wy­da­wał się mniej­szy.

– Je­steś do­wód­cą tyl­ko dla­te­go, że twój oj­ciec to do­rad­ca kró­la. Taki z cie­bie do­wód­ca, jak ze mnie król.

Głos Dal­fo­na nie brzmiał już pew­nie.

– Mam za sobą lu­dzi.

– Oni tyl­ko plą­drują. Nie­wie­le dla nich zna­czysz.

– Są­dzę, że nie po­ślę cię jed­nak na naj­dal­szy kra­niec pań­stwa, lecz na szubie­ni­cę.

Erez zni­żył głos.

– Wy­da­je ci się, że twój oj­ciec za­wsze bę­dzie miał wła­dzę. Ale może zda­rzyć się tak, Dal­fo­nie, że to on skoń­czy na szubie­ni­cy, a ty za­wi­śniesz obok nie­go.

Po­czułam ucisk sznura. Cyra cią­gle się po­tyka­ła. Nie mo­głam zbyt wie­le dla niej zro­bić; sta­ra­łam się utrzymać rów­no­wa­gę, kie­dy ona usi­ło­wa­ła wró­cić do pio­nu.

Na­gle bicz Dal­fo­na ude­rzył tak bli­sko mo­jej twa­rzy, że po­czułam, jak po­wie­trze sma­ga mnie po po­licz­ku. Usłysza­łam okrop­ny od­głos – pla­śnię­cia ostre­go rze­mie­nia o cia­ło Cyry. Cyra wy­da­ła z sie­bie krzyk, bę­dą­cy w rów­nej mie­rze wy­ra­zem za­sko­cze­nia i bólu. Na­stęp­nie za­czę­ła wyć.

– Idź – po­le­ci­łam ci­cho. – Nie myśl o swo­im cie­le, ale o pa­ła­cu, mięk­kich po­dusz­kach i wi­nie, któ­re na cie­bie cze­ka­ją.

– Bę­dzie z niej do­bra kon­kubi­na – stwier­dził Dal­fon. – Nie bę­dzie le­ża­ła pod męż­czyzną w mil­cze­niu, jak nie­któ­re.

Na­gle przy­szła mi do gło­wy myśl, że gdyby to Dal­fon zmiótł z po­wierzch­ni zie­mi cha­tę mo­ich ro­dzi­ców pod­czas ostat­nie­go bun­tu w Ba­bi­lo­nie, po­de­rżnął­by im gar­dła z rów­ną ła­two­ścią jak żoł­nierz, któ­ry uczynił to na mo­ich oczach. Nie­na­wi­dzi­łam go.

– Ilu ćwi­czeń wy­ma­ga do­sko­na­le­nie się w sma­ga­niu bi­czem bez­bron­nych dziew­cząt? – spyta­łam, nim zdo­ła­łam się po­wstrzymać. – Czyż nie ma ko­biet, któ­re byłyby z tobą bez prze­mo­cy?

Dal­fon od­wró­cił się, by na mnie spoj­rzeć. Tym ra­zem nie uni­ka­łam jego wzro­ku. Wcze­śniej myśla­łam, że miał oczy po­dob­ne do oczu swo­je­go so­bo­wtó­ra. Myli­łam się. Były rów­nie pięk­ne, ale nie przy­po­mi­na­ły kro­pel mio­du. Duże, mig­da­ło­we – albo byłyby ta­kie, gdyby mig­da­ły za­wie­ra­ły w so­bie rów­no­cze­śnie słoń­ce i mrok. Dla­cze­go Bóg ob­da­rzył ta­kim pięk­nem ko­goś tak okrut­ne­go? Dal­fon za­ci­snął dłoń na bi­czu.

– Naj­wyraź­niej nie wy­ćwi­czyłem się wy­star­cza­ją­co, sko­ro więź­niar­ka śmie się do mnie od­zywać.

Erez ści­snął swo­je­go ko­nia pię­ta­mi i przy­spie­szył, by od­ciąć Dal­fo­no­wi dro­gę. Za­uwa­żyłam, że nie ma przy so­bie bi­cza. Za­trzymał się na tyle da­le­ko, by jego wierz­cho­wiec nie po­wa­lił mnie na zie­mię.

Na­chylił się do mnie, co wpra­wi­ło w ruch skrzydla­tą fi­gur­kę za­wie­szo­ną na łań­cusz­ku na jego szyi.

– Ci­sza. – Miał ostro za­ryso­wa­ne ko­ści po­licz­ko­we. Więk­szość żoł­nie­rzy no­si­ła kę­dzie­rza­we bro­dy; u nie­go do­strze­głam tyl­ko lek­ki za­rost. – Nie je­steś bez­bron­ną dziew­czyną. W ogó­le nie je­steś dziew­czyną. Je­steś wła­sno­ścią kró­la. O ile Dal­fon go nie uprze­dzi.

Od­wró­cił się i kil­ka razy moc­no ude­rzył w bok ko­nia Dal­fo­na. Do­wód­ca spoj­rzał na mnie przez ra­mię i splu­nął na zie­mię. Ba­łam się, że za­wró­ci ko­nia, ale Erez wy­cią­gnął rękę i chwycił ogie­ra za uzdę.

Kie­dy od­jeż­dża­li, utkwi­łam wzrok w miej­scu po­ni­żej li­nii wło­sów Ere­za, któ­re opa­da­ły lek­ko spod sza­fra­no­wej opa­ski. Ob­ser­wo­wa­łam, jak za­pię­cie łań­cusz­ka pod­ska­kuje lek­ko na jego szyi. Na sze­ro­kich ple­cach Ere­za wi­sia­ły łuk i koł­czan. Choć Erez prze­mó­wił do mnie oschle, wie­dzia­łam, że naj­bli­żej mu było do obroń­cy. Ale kto ochro­ni jego? Je­śli inni żoł­nie­rze kie­dyś zwró­cą się prze­ciw­ko nie­mu, ple­cio­na tar­cza nie wy­star­czy, by go osło­nić.Krzyki

Słoń­ce nad na­szymi gło­wa­mi wzno­si­ło się co­raz wy­żej i pie­kło nie­mi­ło­sier­nie. Ale żar bu­cha­ją­cy z dro­gi był jesz­cze in­ten­syw­niej­szy niż skwar z nie­ba. Jak­byśmy kro­czyły przez wiel­ki ogień, któ­re­go pło­mień gęst­niał, nie­mal kar­mił się na­szymi cia­ła­mi.

– Już nie mogę – mam­ro­ta­ła Cyra. – Nie mogę iść.

Tuni­kę mia­ła ro­ze­rwa­ną w miej­scu, gdzie ude­rzył ją bicz Dal­fo­na. Z roz­cię­cia na szyi i ple­cach płynę­ła jej krew, a na jej pra­wej pię­cie utwo­rzył się pę­cherz. Za­czę­ła dy­szeć.

– Cyro, Yvrit, po­słuchaj mnie. Po­tra­fisz znieść każ­dy ból, jaki czujesz w sto­pie, i każ­dą ranę na ple­cach. Wkrót­ce znaj­dzie­my się w pa­ła­cu. Bę­dziesz mo­gła uło­żyć się na mięk­kich po­dusz­kach, a wsta­niesz tyl­ko wte­dy, gdy nie­wol­ni­cy cię pod­nio­są.

Dy­sze­nie uci­chło, ale krew nadal płynę­ła z rany. Ma­sze­ro­wa­łyśmy, aż słoń­ce osią­gnę­ło ze­nit. Wte­dy Cyra za­trzyma­ła się i za­czę­ła krzyczeć.

Dal­fon przy­ga­lo­po­wał do nas, wrzesz­cząc, by się uci­szyła. Krzyk­nę­ła jesz­cze gło­śniej i pa­dła na ko­la­na.

Ko­lum­na mu­sia­ła się za­trzymać. Dziew­czę­ta od­wra­ca­ły się, by spraw­dzić, co się dzie­je.

– Ucisz się albo po­czujesz moją sto­pę na gar­dle – po­wie­dział Dal­fon. – Wsta­waj.

Cyra za­ko­łysa­ła się nie­znacz­nie. Nadal klę­cza­ła. Na­gle opa­dła na zgię­te nogi i ude­rzyła gło­wą o zie­mię. Dłu­gie, brą­zo­we wło­sy wy­sy­pa­ły się spod jej sza­la i opa­dły na piach; lśni­ły w słoń­cu. Cyra ze­mdla­ła, ale wy­glą­da­ła tak, jak­by uklę­kła przed Dal­fo­nem.

Do­wód­ca ze­sko­czył z ko­nia i od­wią­zał sznur łą­czą­cy Cyrę z po­zo­sta­łymi dziew­czę­ta­mi.

– Je­stem jej sio­strą – po­wie­dzia­łam. – Po­zwól­cie mi się nią za­jąć.

– Nie, przy­da się na moim ko­niu. Bę­dzie od­ga­niać mu­chy.

– Praw­dzi­wy do­wód­ca nie spro­wa­dza kró­lo­wi dziew­czyny po­ką­sa­nej przez mu­chy – od­parł Erez. Mi­nął żoł­nie­rzy, któ­rzy zgro­ma­dzi­li się wo­kół, i ze­sko­czył z wierz­chow­ca. – Ruszaj da­lej – po­le­cił Dal­fo­no­wi. – Opa­trzymy ją i przy­łą­czymy do resz­ty przed Suzą.

– Wra­caj na swo­je miej­sce, żoł­nie­rzu – po­wie­dział Dal­fon. – Na­wet gdybyś był me­dykiem, nie po­zwo­lił­bym ci mar­no­wać cza­su na dziew­czynę, któ­ra już nie na­da­je się dla kró­la.

– Je­stem żoł­nie­rzem, któ­re­go król uzna­je za naj­bar­dziej za­ufa­ne­go. Mam za­miar na­pra­wić szko­dę, któ­rą wy­rzą­dzi­łeś. Je­śli bę­dziesz pró­bo­wał mnie po­wstrzymać, po­wiem kró­lo­wi, w jaki spo­sób po­trak­to­wa­łeś jed­ną z naj­pięk­niej­szych dziew­cząt, któ­rej król nie chciał­by zo­stać po­zba­wio­ny. – Erez szyb­ko od­wią­zał mój sznur od głów­nej liny. Prze­rzucił so­bie Cyrę przez ra­mię, wol­ną ręką chwycił lej­ce i prze­pchnął się mię­dzy żoł­nie­rza­mi.

Dal­fon wska­zał na Cyrę i za­wo­łał na tyle gło­śno, by wszyscy go słysze­li:

– Ta w nie­bie­skim we­lo­nie już nie wró­ci do po­cho­du. Ona i każ­da inna dziew­czyna, któ­ra nie po­tra­fi za­milk­nąć i utrzymać tem­pa, po­pad­nie w nie­ła­skę u Ahu­ry Maz­dy i bę­dzie cier­pieć męki więk­sze niż ten marsz.

Po­spie­szyłam za Ere­zem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: