Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Friendzone - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Friendzone - ebook

Świetny debiut nastoletniej autorki!


Tatum i Griffin przyjaźnili się prawie od kołyski. Byli dla siebie jak brat i siostra. Tak zawsze było i tak już miało pozostać. Jeden taniec na balu maskowym zmienił wszystko.
Teraz oboje są pełni sprzecznych emocji. Czy będą chcieli za wszelką cenę pozostać przyjaciółmi? Przecież to ona zawsze miała być najważniejsza. Kiedyś sobie to obiecali. I do tego oboje mają partnerów. A co, jeśli tylko jedno z nich będzie chciało… no właśnie, czego?
Gdy do głosu dochodzą uczucia, czasami wszystko zdaje się rozpadać… i kiedy nie masz na kim się oprzeć, czujesz, że spadasz i że już nigdy się nie podniesiesz.

Przeczytaj pierwszą, pełną emocji książkę polskiej Estelle Maskame!

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-683-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Bo wszystko zaczyna się w głowie. Bo w głowie się staje to, co najpiękniejsze i to, co niepojęte, to, czego chce się dotykać o każdym poranku i o każdej nocy. Miłość. Miłość w głowie się staje i pachnie tak nieprzytomnie, że odurza serce, narkotyzuje usta, nie pozwala myśleć, nie pozwala oddalić się do rzeczywistości. Miłość. Miłość bywa rozkoszna, szalona i próżna, czasem bywa kosmiczna, często wytęskniona. To przez miłość idzie oszaleć, kiedy oszaleć się wcale nie chce, kiedy strach paraliżuje powieki i dłonie. To miłość nas uskrzydla, wynosi na wyżyny, każe nam lecieć i zmysłowo obejmować przestrzenie.

Kaja Kowalewska – Chaos i inne piętra1. TATUM

1

TATUM

Siedzę na kanapie z nogami przewieszonymi przez oparcie. Wpycham do ust kolejną łyżkę płatków śniadaniowych, kątem oka oglądając jakiś talk-show. W tle z radia leci muzyka disco w stylu lat siedemdziesiątych, której słucha mama w kuchni. Melodia kojarzy mi się z fryzurami afro i grubymi kolorowymi getrami. Chyba nawet o tym jest piosenka.

– Tate! – krzyczy mama, wychylając głowę. – Pieniądze na obiad zostawiłam ci na blacie.

– Okej.

Wchodzi do salonu. Narzuca na siebie marynarkę, jedną z tych, które zawsze zakłada do pracy, spogląda w lustro i poprawia włosy.

– Słuchaj, Tate… – zaczyna, nie odrywając wzroku od swojego odbicia. – Dzisiaj przyjeżdża Paige. Mogłabyś do niej wpaść?

Marszczę brwi.

– Nie rozumiem.

– No, wiesz, poszłabyś do niej, oprowadziłabyś ją po okolicy, pokazałabyś jej szkołę, a potem…

– Ale o kim ty mówisz?

– Paige – powtarza. Zerka na mnie i gdy widzi moją minę, wzdycha poirytowana. – Córka mojego brata. Rossa i Meghan.

Zaczynam coś kojarzyć. Zaciskam usta i w zamyśleniu pukam się palcem w brodę. Bingo, baby. Już mam. Ross, Meghan i Paige. Najbardziej amerykańska rodzina, jaką znam. Tak się składa, że mieszkają w Irlandii, ale to nie przeszkadza im w pielęgnowaniu swojej amerykańskości – chociaż w ich żyłach płynie czysto irlandzka krew. Przyjeżdżają do nas zawsze na Dzień Niepodległości i świętują razem z całą naszą rodziną. To znaczy, zwykle świętują. Bo rok temu coś im wypadło i nie mogli przylecieć do Stanów, z czego bardzo się cieszyłam, bo nie lubię ich córki Paige, która jest w moim wieku. Paige jest chudziutką blondynką podobną do cheerleaderek, które chodzą ze mną do szkoły. Gdy odwiedza mnie z całą rodziną, śpi w moim pokoju i nieustannie prosi swoim irlandzkim akcentem, bym pokazała jej trochę Ameryki. Doprawdy.

Krzywię się.

– To oni nie mieszkają w Irlandii? – pytam z nadzieją, że może jednak nie będę musiała niańczyć Paige.

– Nie, właśnie się przeprowadzili i będą mieszkali kilka ulic dalej.

Super.

– Co się stało? Czemu przyjechali akurat tutaj?

– Nie przejmuj się, Tatum. – Mama lekceważąco macha ręką. – Ross otworzył nowy biznes w Lansing, a żeby go rozkręcić, muszą być na miejscu. Trzeba mieć wszystko pod kontrolą.

– Tylko tyle? Przecież nie musieli przyjeżdżać aż tutaj… Równie dobrze mogli przenieść się do Dublina, a nie lecieć przez pół świata. To nawet nie ma sensu… – W głosie mamy coś nie gra. Jest jakiś naciągany, jakby na siłę starała się zachować beztrosko.

Podchodzi i ręką mierzwi mi włosy. Traktuje mnie jak dziecko, co jest jeszcze dziwniejsze. Ona tak się nie zachowuje. A teraz dodatkowo sprawia wrażenie, jakby za wszelką cenę próbowała odciągnąć moją uwagę od Paige.

– Tak, skarbie – mówi. – To nie jest żadna kryminalna zagadka. Nie ma tu duchów ani wilkołaków. To nie kolejny odcinek serialu detektywistycznego, więc przestań się doszukiwać jakiegoś drugiego dna. Spotkasz się ze swoją ulubioną kuzynką? Obiecuję, że nie zamieni się w wilkołaka.

Nie rozumiem. Przecież ja się nie doszukuję żadnego drugiego dna. Nie tworzę nowej historii, tylko się głośno zastanawiam. A mama reaguje tak, jakbym co najmniej stawiała zarzuty, że rodzina Paige ucieka, by się pozbyć dowodów zbrodni.

– Chcesz mnie z nią zeswatać?

– Przecież nie umawiam cię na randkę. – Mama parska śmiechem, chociaż ja nie staram się być ani trochę zabawna, i zaczyna zakładać buty, szykując się do wyjścia. Wstaję gwałtownie i mleko rozlewa mi się na koszulce, a miska ląduje na podłodze.

– Szlag! – mruczę pod nosem i biorę chusteczkę, by zetrzeć to, co zdążyło skapnąć na podłogę. Unoszę głowę i patrzę na mamę ze złością.

Nie. Nie będę niańczyła jakiejś pustej idiotki.

– Dlaczego ja? – jęczę.

– Bo jesteś jedyną osobą, którą ona tutaj zna. – Mama podchodzi i nachyla się, by mi pomóc w sprzątaniu.

Ekstra. Zamiast siedzieć ze znajomymi, będę musiała znowu wysłuchiwać o tych pieprzonych konkursach piękności.

Przez chwilę żadna z nas się nie odzywa.

– Tate, proszę cię – dodaje mama błagalnie, widząc moją minę. – Paige ostatnio miała… ciężki czas. Potrzebuje przyjaciółki. Zmiany środowiska.

Wcale mnie to nie obchodzi. Nie lubię jej, ale ostatecznie wzdycham z rezygnacją i się zgadzam. Najwyżej później powiem jej, że nie dam rady.

Mama łapie mnie za ramię i ściska je. Uśmiecha się do mnie szeroko.

– Dzisiaj?

– Co dzisiaj?

– Czy dzisiaj do niej pójdziesz?

Jęczę.

– Dzisiaj nie mogę. Nocuję u Griffina, pamiętasz?

Mama kiwa głową, chociaż założyłabym się, że jest taka zabiegana, iż zdążyła o tym zapomnieć.

– Jutro? – Mama wstaje, otrzepuje spodnie i cmoka mnie w policzek.

– Jutro – zgadzam się niechętnie.

– Okej, to ja już idę do pracy. Pamiętaj, że pieniądze leżą na blacie. Nie czekaj na mnie i na tatę z kolacją, bo wrócimy późno.

– I tak pewnie zjem kolację u Griffina.

– Dobrze. Pozdrów go ode mnie.

Kiwam głową.

– Aha, i jeszcze powiedz Carli, żeby do mnie zadzwoniła.

– Powiem.

Mama odwraca się, bierze klucze leżące na szafce przy lustrze i wychodzi, stukając obcasami. Słyszę trzaśnięcie drzwiami, a potem wstaję, by wynieść miskę. Wchodzę do kuchni. Akurat leci piosenka, którą lubię, więc podkręcam regulator głośności przy małym telewizorze zawieszonym na ścianie. Odkładam miskę na blat i zerkam na zlew. Notuję sobie w myślach, żeby później umyć naczynia i jednocześnie kręcę biodrami. Patrzę na telewizor i zaczynam naśladować kobietę, która tańczy w teledysku. Gdyby nie miała na sobie krótkich spodenek i małej bluzeczki, ludzie uznaliby jej taniec za śmieszny. Ja też muszę teraz wyglądać zabawnie. Ruszam się, jakbym miała jakiś atak, a moje ręce wykonują niekontrolowane ruchy, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Skaczę, przez chwilę czuję się jak rosyjska primabalerina i ślizgam się na kafelkach tak, że prawie upadam na podłogę, lecz w ostatniej chwili odzyskuję równowagę. Triumfalnie wyrzucam pięści w górę. Gdy za plecami słyszę klaskanie, odwracam się z walącym sercem.

– Powinnaś zgłosić się do „Mam Talent”. – Griffin wyszczerza zęby w uśmiechu.

Jezu.

– Dupek! – krzyczę i uderzam go w ramię. Mocno. Griffin nawet się nie krzywi.

– Przepraszam. Muzykę było słychać na ulicy, a drzwi były otwarte, więc nie mogłem się powstrzymać i sam sobie otworzyłem. A kiedy zobaczyłem twój taniec… – Mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów i wybucha śmiechem.

Kładę ręce na biodrach.

– To co?

– Stwierdziłem, że jesteś urocza. – Znowu parska śmiechem.

– Zamknij się – mówię i też się śmieję.

Po chwili, a może dwóch, Griffin opanowuje się i pyta już normalnym tonem:

– Gotowa? Możemy iść?

– Czekaj, muszę tylko zmienić koszulkę. – Wskazuję wielką mokrą plamę na środku bluzki.

Kiwa głową i mówi, żebym się pospieszyła. A potem się odwraca i jego wzrok pada na moją miskę, w której jeszcze pływają małe kosteczki lodu. Marszczy nos.

– Serio, Tate? Jak możesz jeść to świństwo? – pyta z obrzydzeniem. – Płatki z mlekiem oraz lodem – dodaje pod nosem i prycha.

Jak ja go kocham.

Krzyżuję ręce na piersi.

– Ej. Ty nie wytykasz moich upodobań żywieniowych, a ja się nie czepiam, że wyżerasz jedzenie z mojej lodówki.

Uśmiecha się.

– A właśnie, masz coś do jedzenia?

Nawet nie próbuję zaprzeczyć. Tak już jest z Griffinem. Cokolwiek powiesz, on i tak zje ci jedzenie, które masz.

Odwracam się i wchodzę po schodach.

– A, i zapomniałem ci powiedzieć: dzień dobry, przyjaciółko! – krzyczy za moimi plecami.

– Wiesz co? – odpowiadam, nie oglądając się za siebie. – Powiedziałabym do ciebie: „Cześć dupku”, ale wyszłabym na niemiłą, a poza tym zdaje mi się, że dzisiaj zdążyłam już cię tak określić, a nie lubię się powtarzać.

– Auć. To boli.

– Nie jesteś śmieszny.

– Tak jak i ty.

Jestem już na górze, kiedy znowu się odzywa.

– Tate?

– Co?

– Nauczysz mnie tak tańczyć?

– Dzisiaj będziemy omawiać rządy Napoleona i zajmiemy się… – Dokładnie w tym momencie przestaję słuchać monotonnego głosu Cocksa i zsuwam się do połowy z krzesła. W sumie trochę mi go szkoda, nie jego wina, że uczy najnudniejszego przedmiotu, jaki kiedykolwiek istniał. Chociaż może trochę to jest jego wina.

Zapowiada się długa lekcja.

Nienawidzę historii.

Nienawidzę.

– Co mówiłaś? – Griffin odwraca się w moją stronę i zdaję sobie sprawę, że powiedziałam to na głos.

Podnoszę głowę i rozglądam się po klasie. Na szczęście nikt poza Griffinem nie zwrócił na mnie uwagi. Szkolny osiłek Rick Adams dalej patrzy przed siebie z tępotą wypisaną na twarzy. Dziewczyna siedząca przede mną, której imienia nigdy nie mogę zapamiętać, nawet nie podnosi głowy znad pilniczka do paznokci. Charlie, z którą siedzę na biologii, esemesuje pod ławką, a blask rozświetlonego ekranu telefonu odbija się od jej twarzy. W sumie jest mi trochę szkoda pana Cocksa, bo on tak się produkuje, nie zdając sobie sprawy, że nikt go nie słucha.

Zauważam, że Griffin patrzy na mnie z wyczekiwaniem, więc tylko wzruszam ramionami w odpowiedzi. On przesuwa krzesło w moją stronę tak, że stykamy się kolanami.

– Dzisiaj u mnie.

Śmieję się cicho.

– Masz coś na myśli?

– Nie. – Przewraca oczami. – To jak, przyjdziesz?

– Pewnie.

Cały czas udaję, że robię notatki, co chwila potakuję głową, ale kątem oka zerkam na Griffina.

– Przygotuj jakieś filmy.

– A jakie chcemy?

– Farrow! Reeves! Przeszkadzam? – pyta Cocks ostrym tonem, a kropelki śliny opryskują pierwsze ławki.

Tak.

– Nie. – Ja i Griffin odpowiadamy jednocześnie.

Cocks z dezaprobatą kręci głową, rzuca nam groźne spojrzenie, ale po chwili odwraca się z powrotem do tablicy i kontynuuje swój monolog. „Frajer”, mówi bezgłośnie Griffin, poruszając tylko ustami. Parskam śmiechem i natychmiast zakrywam usta. Zaraz się opanowuję i zaczynam zastanawiać się nad filmami, o których mówił Griffin. Horrory odpadają, bo ich nie lubię. Komedie romantyczne też, bo obydwoje nimi gardzimy.

„Maraton Harry’ego Pottera” bazgrzę na karteczce i przesuwam ją w stronę Griffina. On czyta to, co napisałam, i kręci głową.

– Nie – szepcze cicho, żeby Cocks nas nie usłyszał. – Harry’ego Pottera oglądaliśmy ostatnio.

Przygryzam wargę.

– Kac Vegas?

Zaprzecza ruchem głowy.

– Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką. – Chwyta się za pierś z udawanym oburzeniem, a ja nie mogę się powstrzymać od przewrócenia oczami. – Tam gra Bradley Cooper. Wiesz, że go nie znoszę.

– W takim razie ty wybierz.

Proponuje Gwiezdne Wojny, ale tak naprawdę nigdy ich nie lubiłam, więc mówię mu, że nie, co wywołuje kłótnię. Rozmawiamy głośnym szeptem, Cocks nie wrzeszczy, ale nerwowo tupie nogą, co oznacza, że jest wkurzony. Pod koniec lekcji nadal nie mamy ustalone, co chcemy obejrzeć, ale Griffin obiecuje, że przejrzy filmy, które przechowuje jego mama.

Następne lekcje mamy z Griffinem osobno. Na sztuce siedzę sama, bo nie znam nikogo z mojej grupy. W przerwach od malowania farbami akrylowymi esemesuję jednocześnie z Griffinem i moim chłopakiem Noelem. Umawiam się z Noelem na popołudnie, nic nie wspominając, że muszę wrócić wcześniej do domu, bo nocuję u Griffina. Wiem, że on tego nie lubi i na jego miejscu czułabym się tak samo. Całe szczęście, że nie robi mi scen zazdrości, bo chybabym tego nie zniosła. Chłopcy, z którymi kiedyś chodziłam, nie tolerowali Griffina i byli okropnie zazdrośni o to, że spędzam z nim mnóstwo czasu. Z Noelem chodzę od dwóch miesięcy i na razie Griffin oraz Noel się dogadują, a przynajmniej nie skaczą sobie do gardeł.

Noel odpisuje mi, że przyjedzie po mnie do szkoły.

Ukradkiem robię zdjęcie płótna, na którym zdążyłam namalować tylko kilka owoców i kwiaty. Wysyłam je Noelowi i chowam telefon do kieszeni, żeby zabrać się do pracy.

Maluję mocnymi pociągnięciami pędzla, lekko mrużąc oczy, bo pani Bailey, nauczycielka sztuki, zasłoniła okna i jest ciemno. Zawsze to robi i powtarza, że to uwalnia twórcze soki, wewnętrzną muzę, czy coś w tym rodzaju. Wcześniej malowaliśmy przy pełnym świetle, ale od kiedy naszą nauczycielką od zajęć artystycznych została pani Bailey (od tego roku), zasady trochę się pozmieniały. Właściwie teraz nie przypomina to już szkolnych zajęć, ale mistyczny kantorek do wróżenia profesor Trelawney, rodem z Harry’ego Pottera. Czy malowanie w niemal egipskich ciemnościach u każdego pomaga uwolnić artyzm? Może jest w tym trochę prawdy, ale Griffin i tak lubi się z tego naśmiewać.

Obok mnie przechodzi pani Bailey i przystaje tuż za moimi plecami. Nachyla się nad moim niedokończonym obrazem i przez chwilę patrzy na niego w skupieniu. Następnie rzuca mi swoje charakterystyczne spojrzenie.

– Zobacz, Tatum, tutaj jest pusto. – Przesuwa palcem w powietrzu, żeby nie ubrudzić mokrego obrazu. Kiwa głową, bardziej do siebie niż do mnie, a jej długie kolczyki brzęczą. – Ale poza tym jest w porządku. Popracuj jeszcze tylko nad światłocieniem.

Odchodzi kilka kroków do tyłu, jeszcze raz mierzy obraz wzrokiem i idzie dalej pomóc innemu uczniowi.

Czuję wibracje telefonu.

Noel: Superobraz. Masz talent.

Tatum: Nie przeszkadzaj. Muszę go skończyć.

Noel: Lubię ci przeszkadzać.

Wyciszam telefon i chowam go do torby, nie czekając na odpowiedź. Z powrotem sięgam po pędzle, moje ręce całe są kolorowe od farb. Mam farbę nawet za paznokciami.

Do roboty, Tate. Skup się.

Maluję bez ustanku do końca lekcji, nie odrywając wzroku od płótna. Kiedy rozlega się dzwonek, oddaję pracę pani Bailey i jestem z niej całkiem zadowolona. Nauczycielka chwali mnie przy wszystkich i mówi, że najlepsze prace wywiesi, a nawet może zrobi wystawę. Bardzo się cieszę.

Wychodzę na korytarz z resztkami niebieskiej farby na palcach. Ta farba miała niesamowicie mocny pigment i pomimo szorowania nie chciała się zmyć. Wyglądam jak smerf, ale nie zwracam na to uwagi. Idę szybkim krokiem w stronę stołówki, bo akurat jest pora lunchu. Wchodzę na salę i aż sapię na widok niewiarygodnie długiej kolejki, która ciągnie się do samych drzwi. Burczy mi w brzuchu i czuję się sfrustrowana. W takim tempie dostanę swoje jedzenie… cholera wie kiedy.

– Tate! – słyszę krzyk, który brzmi jak Griffin.

Odwracam się i mrużę oczy, starając się wypatrzeć go w tłumie. Na próżno. Ktoś macha ręką i już go dostrzegam, stoi niedaleko ode mnie. Jego głowa wyraźnie góruje nad innymi. Widzę czarne włosy, które wyglądają, jakby dzisiaj rano nie chciało mu się ich uczesać. Cały jest ubrany na czarno, ma koszulkę z nazwą zespołu metalowego i ciemne dżinsy. Ciągle do mnie macha, więc podchodzę do niego.

– Hej, wziąłem lunch dla nas obojga. – Wskazuje głową tace, które trzyma, i w tej chwili mam ochotę go uściskać.

– Dzięki. Jesteś super.

– Wiem. – Kładzie tace na stole i posyła mi jeden z tych swoich uśmiechów. Siada przy stoliku, a ja robię to samo. Rozglądam się dokoła. Nie ma przy nim nikogo oprócz nas.

– A gdzie pozostali?

– Cóż, Kit i Jackson stoją w kolejce, Alex poszedł gdzieś ze swoją dziewczyną, a West… właściwie to nie wiem, gdzie jest.

Spoglądam na swój lunch. Sok pomarańczowy i sprawiające dziwne wrażenie burrito, bez mięsa, chociaż ze stołówkowym żarciem nigdy nic nie wiadomo. Nie wygląda to przekonująco.

– Gulasz? – pytam bez entuzjazmu i marszczę nos.

Griffin zerka na mnie znad swojego talerza, na którym ma dwa razy więcej jedzenia niż ja.

– Albo to, albo wczorajsze chili con carne – odpowiada z pełnymi ustami.

Wzdrygam się.

– Gulasz? Pycha! – Zabieram się do jedzenia.

– Idziesz na bal maskowy? – zagaduję po chwili.

Chodzi mi, oczywiście, o słynny bal organizowany raz do roku w Lansing. Z tego, co mi mówili, sporo osób przyjeżdża z innych miast, aby wziąć w nim udział. Bal nie ma jakiejś szczególnej nazwy. To po prostu maskarada. Organizatorzy zapewniają świetny klimat – dlatego uczniowie naszej szkoły wolą iść na miejski bal niż na szkolny. A atmosfera jest genialna: kryształowe żyrandole, żywcem wyjęte z dawnych czasów, orkiestra, wystawne sale. W jednym pomieszczeniu organizowane są zbiorowe tańce, a w drugim licytacje – na aukcjach wystawiane są wartościowe przedmioty, a zarobione pieniądze idą co roku na inny cel charytatywny. W tamtym roku jakaś szycha kupiła płytę z autografem Michaela Jacksona za kilkanaście tysięcy dolców. To kupa kasy. Ale najlepszym (moim zdaniem) punktem maskarady jest pokaz fajerwerków, prawie tak piękny jak w Dzień Niepodległości. Nie jestem jakąś wielką fanką tańców (nie w tym rzecz, że nie lubię chodzić na imprezy, bo lubię – ale bardziej po to, żeby się napić i wtedy ewentualnie ruszyć na parkiet). Jednak takiego wydarzenia jak „ten słynny bal maskowy w Lansing” nie można przegapić.

– A kiedy on jest?

Przewracam oczami.

– Żartujesz? To największe wydarzenie w tym roku!

– Kiedy?

– Za dwa tygodnie.

– Nie wiem, czy dam radę przyjść. Pam ciągle o tym mówi, ale trener ostatnio daje nam w kość. – Griffin wzdycha i przez chwilę wygląda tak, jakby był bardzo zmęczony.

Klepię go po ramieniu, bo doskonale wiem, ile Griffin ćwiczy; ile on pracy wkłada w to, by dobrze grać podczas meczu koszykówki, szczególnie w trakcie sezonu.

– Powiedz Pameli, że nie dasz rady – sugeruję, sięgając po sok w kartoniku.

– Pam – poprawia mnie natychmiast Griffin. – Ile razy mam ci mówić, że ona woli, kiedy nazywa się ją Pam?

– Dla mnie jest Pamelą.

Parska śmiechem. Patrzę na jego prawie zjedzony lunch, unoszę brwi i zerkam na swój – ledwie napoczęty.

– Poważnie, Tate – kontynuuje Griffin niezrażony. – Nie rozumiem twojej… właściwie czego? Obsesji?

– Przyzwyczajenia – wtrącam.

Kręci głową.

– Niech będzie. Przyzwyczajenia do nazywania ludzi ich pełnymi imionami. Istnieje coś takiego jak zdrobnienia.

– No coś ty.

– A jeśli twój mąż będzie miał na imię Augustus Alexander?

– Wtedy będę do niego wołała: „Augustusie Alexandrze, obiad gotowy”.

Griffin chichocze. Dosłownie. Jak mała dziewczynka. Celuję w niego palcem.

– Ale nie zmieniaj tematu. Naprawdę trener aż tak ciśnie?

– Nawet nie wiesz, jak bardzo, koleżanko – mówi ktoś za moimi placami. Słyszę huk, kiedy ten sam ktoś rzuca tacę na nasz stolik. Odwracam głowę i widzę Kita oraz idącego za nim Jacksona. – Davies zachowuje się, jakby miał okres. Ciągle panikuje albo wpada w furię – dodaje Kit.

– A, właśnie – mówi Jackson głośno. – Davies kazał wam przekazać, że dzisiaj trening.

– Dzisiaj? – dziwi się Griffin.

– Niestety. – Jackson przewraca oczami.

– Dupek – mamrocze Kit. – Miałem na dzisiaj plany.

– Ja też. Przez niego nie mamy życia – wtrąca Griffin.

Chłopcy patrzą na siebie, jakby zaraz mieli się rozpłakać albo na kogoś rzucić. Chyba są zmęczeni.

– Już niedługo. Prawie koniec sezonu – pocieszam ich.

Kit kiwa głową w moją stronę.

– Na szczęście. Normalnie kocham kosza, ale przez trenera zaczynam nienawidzić ten sport.

Przez resztę posiłku chłopaki kłócą się o to, która drużyna koszykarska jest lepsza. Niespecjalnie lubię grę w koszykówkę, a jej zasad nauczyłam się tylko dla Griffina, nie włączam się więc do dyskusji. Staram się ignorować pełne zazdrości spojrzenia rzucane w moją stronę. Siedzę przy stoliku szkolnej drużyny koszykówki. Łał. Większość dziewczyn, szczególnie te z włosami farbowanymi na platynowy blond i z torebkami od projektantów, dałaby się pokroić za taką możliwość. Z początku siedziałam tu tylko dlatego, że przyjaźniłam się z Griffinem, ale z czasem polubiłam jego kolegów z drużyny, nawet tych, którzy siedzą przy stoliku na drugim końcu stołówki.

Zbieramy się i rozchodzimy do klas. Akurat mam lekcję razem z Kitem, więc idziemy do sali we dwójkę. Podczas lekcji Kit siedzi razem ze mną w ławce, co chwila odgarnia jasne loki z czoła i opowiada mi nieśmieszne żarty, z których ja i tak się śmieję, bo widzę, jak on się stara. Słucham jednym uchem Kita, drugim nauczyciela, robię notatki, ale myślami jestem już przy tym, gdzie pójdziemy z Noelem.

Po lekcji spotykam się z Griffinem na korytarzu. Stoi lekko zgarbiony, a ciemne włosy sterczą mu na wszystkie strony. Widać, że nieplanowany trening popsuł mu humor.

– Nasze spotkanie jest aktualne? – pytam, łapiąc za paski plecaka. Wychodzimy na dziedziniec i złazimy po schodach. Stajemy na parkingu.

– Pewnie. – Rzuca mi uśmiech. – Wpadnij koło siódmej.

Potakuję.

– Do zobaczenia później – woła do mnie i macha, idąc w stronę sali gimnastycznej.

Salutuję mu ze śmiechem i odwracam się w stronę parkingu. Ludzie rozjeżdżają się do domów. Szkoda, że nie mam samochodu, a moje urodziny są pod koniec lipca. Rodzice obiecali mi, że dopiero wtedy dostanę moje wymarzone cztery kółka. Okropnie nie lubię czekać, ale w tym wypadku chyba nie mam wyboru.

Stoję z rękami założonymi na piersi i co chwila zerkam na zegarek. Po kilkunastu minutach podjeżdża czarny motocykl. Ludzie oglądają się za nim i gwiżdżą głośno na jego widok. Wyszczerzam się od ucha do ucha i macham, żeby mnie zauważył.

– Noel!

Noel podjeżdża, ściąga kask i całuje mnie na powitanie.

– Hej, wskakuj. – Rzuca mi kask, więc zakładam go, siadam z tyłu i obejmuję go ręką w pasie.

Pyta, czy jest okej. Zdaję sobie sprawę, że kiedy wrócę do domu, rodzice znowu zmyją mi głowę, bo nienawidzą, kiedy jeżdżę motocyklem. Uważają, że to niebezpieczne, mimo że mam kask. Unoszę tylko kciuki w górę i ciaśniej ściskam Noela.

Odjeżdżamy spod szkoły. Krzyczę z radości i uśmiecham się szeroko, chociaż kask zasłania mi całą twarz.

Zapowiada się świetne popołudnie.2. GRIFFIN

2

GRIFFIN

Asher! Ruszaj się! – wrzeszczy trener Davies do Kita. – Czemu nikt nie kryje Farrowa?

Odwracam się i zerkam na trenera. Na głowę założył czapkę bejsbolową; nie wiem, czy to ma być jakaś metafora, czy ironia, ale z trenerem wszystko jest możliwe. Z szyi zwisa mu plastikowy gwizdek, a ubrany jest w sportowy dres. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie wypadło mu dużo włosów, a na czole zrobiło się kilka nowych zmarszczek. Pewnie przez stres.

– Farrow! Nie stój jak kołek – ryczy trener tak głośno, że jego głos odbija się echem w całej sali gimnastycznej. Przykłada gwizdek do ust i gwiżdże.

Odrywam od niego spojrzenie i skupiam się na grze. Mimo że jest już popołudnie, a my mieliśmy trening z samego rana, nie protestuję. Ignoruję wszystkie ciche przekleństwa, rzucane przez chłopaków w stronę trenera. Słyszę, jak moje buty piszczą, kiedy biegnę przez całą długość sali. Nie zwracam uwagi na pot spływający po czole, nie myślę o niczym. W tej chwili liczy się tylko piłka i kosz. Wyrównuję oddech, chociaż palą mnie płuca.

Kryję Alexa, zasłaniam go rękoma, żeby nie przejął piłki. Cooper, czarnoskóry dryblas, który jest kapitanem naszej drużyny, kozłuje, biegnąc naprzód. Eric i Jackson blokują go, a Cooper pospiesznie rozgląda się dokoła.

– Coopster! – wrzeszczę, skacząc do przodu, a on podaje mi piłkę. Kozłuję, wolną ręką ocierając pot z czoła. Biegnę najszybciej, jak umiem. Podaję do Kita, a on po chwili odrzuca do mnie. Przymierzam się i rzucam. Szybko, zbyt szybko, bez wycelowania i przez to nie trafiam. Zagryzam wargi, koncentruję się. Na chwilę wstrzymuję oddech, wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Uginam lekko nogi i rzucam. Piłka parę razy obraca się wokół metalowej obręczy, ale w końcu ląduje w koszu.

Czuję, jak Kit klepie mnie po plecach. Gramy dalej. W każdej sekundzie dajemy z siebie absolutne sto procent. Gramy ze sobą tak długo, że współpracujemy jak dobrze naoliwiona maszyna. W końcu jesteśmy tak wykończeni, że w całej sali słychać tylko zdyszane oddechy i pokrzykiwania trenera.

– Dobra, chłopaki, na dzisiaj koniec – mówi trener Davies i klaszcze z uznaniem, a po chwili zwołuje nas machnięciem ręki. – Pamiętajcie, że w piątek gramy mecz z tymi nadętymi bufonami, którzy mają czelność nazywać siebie drużyną. – Tak trener mówi o zespole z prywatnej szkoły w centrum miasta. Pam do niej chodzi. – Na wasze nieszczęście w tym roku mają mocny skład. Ale to nieważne, i tak ich rozgromimy. Wracając do tematu, gramy mecz, więc nie chcę słyszeć o żadnych kontuzjach ani chorobach. Zrozumiano?

Kiwamy głowami.

– Drużyna? – wrzeszczy trener.

– Drużyna! – odkrzykujemy zgodnie.

– A teraz do szatni.

Idziemy do przebieralni, wszyscy zlani potem. Wyciągam ze swojej sportowej torby ręcznik i szybko wchodzę pod prysznic. Kiedy wracam, słyszę głośne rozmowy w szatni. Śmierdzi tu potem, aż marszczę nos.

– W jednym trener ma rację. Ci z prywatnej to nadęci bufoni.

– Z nami nie mają szans – mówi Jacks, starając się przekrzyczeć hałas.

Słychać powrzaskiwania i gwizdy.

– Ej – mówię, ale mój głos tonie w hałasie, więc powtarzam dużo głośniej. – Ej! – Wszystkie głowy odwracają się w moją stronę. Podnoszę do góry rękę i zaciskam ją w pięść. – Wygramy ten mecz i każdy kolejny. Wiecie dlaczego? Bo pracowaliśmy ciężko przez cały rok i teraz nikt nam nie podskoczy. Puchar będzie nasz!

Chłopaki wiwatują, a Cooper mówi:

– Kurde, Farrow, powinieneś być jakimś mówcą motywacyjnym.

Szczerzę się do niego i popycham go w stronę łazienki, radząc, by wziął prysznic, bo śmierdzi. Trzaska mnie żartobliwie ręcznikiem i przez chwilę się przepychamy. Coop to dobry kumpel. Podczas lunchu nie jada przy naszym drużynowym stoliku, jak go nazywamy, tylko z technicznymi świrami, którzy chodzą na zajęcia dodatkowe i konstruują roboty. Tak naprawdę, gdybym nie znał Coopera, nigdy bym nie pomyślał, że spędza czas razem z tymi mechanicznymi geekami.

Część chłopaków już się zbiera do domu. Widzę, jak Kit kieruje się w stronę drzwi, więc go wołam.

– Hej, czekaj. Mogę się z tobą zabrać? – pytam.

– Pewnie, Griff.

Chwytam torbę i wybiegam za nim. Zdążyło się już zrobić ciemno i pada deszcz. Momentalnie przypominam sobie, że zapomniałem zadzwonić do Pam. Przystaję i wyjmuję telefon.

– Kit?

– Co?

– Dasz mi pięć minut? – Przepraszająco pokazuję głową na telefon. – Muszę zadzwonić. To zajmie tylko chwilę.

– Dobra. Poczekam w samochodzie.

Odblokowuję telefon i widzę, że mam dwa nieodebrane połączenia od Pam. Zostawiła mi też kilka wiadomości w skrzynce, ale nawet do niej nie zaglądam, tylko od razu wybieram jej numer. Czekam ze słuchawką przyciśniętą do ucha i tupię nogą. Jest mi głupio, bo pewnie Pam teraz siedzi, czeka i zastanawia się, gdzie jestem. Jeszcze rano pisałem jej, że jesteśmy umówieni.

– Halo? Griffin, gdzie ty jesteś? Czekam na ciebie już prawie godzinę – mówi Pam ze zniecierpliwieniem. Jej głos jest zniekształcony przez telefon, przez co wydaje się niższy. Oczami wyobraźni widzę, jak siedzi przy stoliku w swoim salonie, bębniąc palcami o blat.

– Wiem, Pam. Przepraszam, ale wypadł mi trening i kompletnie zapomniałem do ciebie zadzwonić.

– Nie odbierałeś telefonu. Dzwoniłam do twojej mamy, ale powiedziała, że nie ma cię w domu. Już chciałam podnieść alarm – żartuje.

– Wiem.

– I co teraz zrobimy?

– Jadę do domu.

– Co z naszą randką? – Cała Pam. Bez krzyku i awantur. Zawsze załatwia wszystko z opanowaniem i nadzwyczajnym spokojem.

Pocieram twarz wierzchem dłoni.

– Będę u ciebie za pół godziny.

– Czekam.

Żegnamy się pospiesznie i wsiadam do samochodu, bo Kit znowu zaczął na mnie trąbić. W środku walają się puste butelki po coli i opakowania po fast foodach.

Wyjeżdżamy spod parkingu i jedziemy w strugach deszczu.

– A jak tam twoja matka? Nadal nie chce pożyczać samochodu? – pyta Kit.

Przewracam oczami, ale uświadamiam sobie, że Kit nie odrywa wzroku od jezdni i nie widzi tego, więc mówię:

– Daj spokój. Matka boi się, że rozwalę jej nowe auto i chowa przede mną kluczyki.

– To może skombinuj sobie swoje auto – sugeruje Kit. – Kumpel mojego ojca sprzedaje samochody, więc mogę pogadać z ojcem, żeby załatwił ci zniżkę.

– Byłoby fajnie. Muszę tylko znaleźć sobie jakąś pracę na wakacje.

Kit kręci coś przy radiu i po chwili włącza głośną piosenkę metalową. Ten gość ma dobry gust.

Nigdy nie słyszałem tej piosenki, więc krzyczę do Kita:

– Co to? Nie znam tego kawałka!

– Super, nie? Niedawno go znalazłem. – Potem dodaje, że prześle mi tytuł tej piosenki. Jest niezła, a nawet bardzo dobra.

Kiedy podjeżdżamy pod mój dom, żegnam się z przyjacielem, trzaskam drzwiami od auta i szybko biegnę do wejścia, żeby nie zmoknąć. Wpadam do domu. Idę do łazienki, gdzie przebieram się w suche ubrania, a mokre wrzucam do suszarki. Spotykam mamę w salonie. Siedzi na kanapie i ogląda jeden ze swoich seriali. Podnosi na mnie wzrok i całuje w policzek.

– Ale leje, co? Cały jesteś mokry.

Kiwam głową i postanawiam od razu przejść do rzeczy, bo pewnie Pam już się niecierpliwi.

– Mamo? Mógłbym pożyczyć od ciebie auto?

Jej twarz ciemnieje. Samochód jest nowiutki i wygląda, jakby dopiero co wyjechał z salonu. Musiała kupić nowy, bo po otrzymaniu prawa jazdy przejechałem się jej starym fordem i gruchot kompletnie się rozleciał. Już sam nie wiedziałem, czym była bardziej zmartwiona – swoim synem czy autem. Chyba teraz boi się, że znowu mógłbym coś schrzanić, dlatego sceptycznie podchodzi do tandemu pod tytułem „ja i samochód” i jeśli może, ucina temat albo mnie zbywa.

– Nie – odpowiada mama.

– Ale ja potrzebuję auta.

Podnosi brew i zakłada ręce na piersi.

– Ach, tak? Ostatnio też potrzebowałeś i oboje dobrze wiemy, jak to się skończyło.

– Proszę, będę jechał ostrożnie.

– Jest ulewa – oponuje mama.

– Nieprawda, już przestaje padać.

Mama wyraźnie toczy ze sobą walkę. Dać czy nie dać? Posyła mi minę w stylu: „Jeśli tego pożałuję, to ty też tego pożałujesz”, a ja nie odwracam wzroku, bo ta sztuczka przestała na mnie działać kilka lat temu. W końcu jednak odpuszcza, zerka w stronę swojego ulubionego serialu i się poddaje. Wstaje i rzuca mi kluczyki z małym puchatym misiem, który jest podpięty jako breloczek.

– Dzięki, wrócę za parę godzin. Dzisiaj przychodzi Tate. Mam coś kupić po drodze?

– Weź może pizzę z Danny’s. Wiesz, gdzie to jest?

– Tak, jeśli jeszcze będą mieli otwarte, to kupię.

Biorę kluczyki, zakładam buty, z których kapie woda, i wychodzę. Już prawie przestało padać, na moje szczęście, bo nie lubię jeździć w deszczu. Wsiadam do auta pachnącego nową skórzaną tapicerką i odjeżdżam z podjazdu. Staram się prowadzić ostrożnie. Po piętnastu minutach staję obok domu Pam, ale nie wyłączam silnika. Wysyłam jej wiadomość, że na nią czekam, a po chwili widzę, jak moja dziewczyna przemierza ścieżkę i wsiada do samochodu na miejsce obok kierowcy. Nie wydaje się zaskoczona widokiem nowego auta, pewnie już kiedyś takim jechała. Przyciągam Pam do siebie i całuję na powitanie.

– Hej – mówię, a ręce nadal mam wplecione w jej włosy. Lubię bawić się jej włosami. Są długie, w łagodnym odcieniu rudego i kręcą się na końcach. Siedzimy tak blisko siebie, że mógłbym policzyć każdy pieg na jej twarzy.

– Pójdę z tobą na bal, Pam – oznajmiam.

– Tak? – pyta zdezorientowana.

Pam trzyma rękę na moim policzku i uśmiecha się lekko. Ostatnio w ogóle nie mieliśmy dla siebie czasu, ja chodziłem na treningi koszykówki, a ona ciągle brała dodatkowe lekcje gry na skrzypcach i całe dnie spędzała w szkole muzycznej. To właśnie dlatego Pam idzie na bal – jej ojciec jest jednym ze współorganizatorów i załatwił Pam miejsce w orkiestrze, będzie głównie siedziała na scenie. Nie wiem, czy znajdziemy dla siebie czas, bo muzycy będą w sali, gdzie odbywają się licytacje, i prawdopodobnie przez większość wieczoru będą grać.

Zabawne jest to, że można powiedzieć, iż w pewien sposób to muzyka nas połączyła. Rok temu musiałem podciągnąć oceny z angielskiego i nauczyciel kazał mi napisać recenzję koncertu w filharmonii, na który zresztą zaciągnąłem Tate. Tam poznałem Pam, całkowicie przypadkiem, kiedy po koncercie szukałem toalety. Uczucia między nami rosły powoli – taka zresztą jest Pam. Nie ma w niej nic fałszywego. Nie lubi gwałtownych uczuć i przelotnych związków. I może jestem z nią, bo potrzebowałem takiej osoby jak ona. Takiej, która w razie czego zawsze załagodzi chaos i wniesie stabilizację.

Przez cały czas szukałem wymówek i wymigiwałem się, bo tak naprawdę nie wyobrażam sobie siebie w garniturze, to zdecydowanie nie mój klimat. Ale chcę zobaczyć, jak moja dziewczyna gra na scenie. Chcę z nią zatańczyć i obejrzeć fajerwerki. I chcę, żeby była szczęśliwa, co, sądząc po jej minie, udało mi się. Zarzuca ręce na szyję i całuje w policzek.

– Będzie super – mówi, a ja w to nie wątpię. Słyszałem, że bale charytatywne w naszym mieście każdego roku ściągają tłumy ludzi i cieszą się dużą popularnością.

Kiedy już Pam odsuwa się ode mnie, by zapiąć pas, opieram ręce na kierownicy i przechylam głowę w jej stronę.

– Gdzie jedziemy?

Rzuca mi spojrzenie.

– Muszę kupić sukienkę na bal. Pomoc w wyborze mile widziana.

– Okej, więc centrum handlowe.

Wyjeżdżam samochodem na ulicę, a Pam w tym czasie grzebie przy radiu. Nastawia jakieś popowe piosenki. Rozmawiamy o nowym aucie mamy i mówię jej to samo co Kitowi – że będę musiał znaleźć pracę na lato. Pam opowiada mi o ostatnich testach w swojej szkole muzycznej i mówi, że obawia się, iż nie poszły jej najlepiej. Jeden z testów był dyktandem muzycznym i polegał między innymi na tym, że musieli rozpoznawać akordy ze słuchu. Osobiście wątpię, że mogło źle jej pójść, bo ma naprawdę dobry słuch, i odpowiadam, że na pewno poszło jej świetnie. Jest najbardziej uzdolnioną muzycznie osobą, jaką znam. Zanim się obejrzę, już jesteśmy pod centrum handlowym. Wysiadamy z auta, wchodzimy do budynku i mijamy kolejne witryny sklepowe.

– O, tam! – woła Pam, pokazując palcem sklep, gdzie na wystawie są manekiny ubrane w długie suknie. Chwyta mnie za rękę i idziemy w tamtą stronę.

Pam chodzi między wieszakami, a ja idę po drugiej stronie i staram się znaleźć coś, co by do niej pasowało. Pokazuję jej ciemnozieloną sukienkę, ale ona tylko marszczy nos w odpowiedzi. Szukamy dalej. Po dziesięciu minutach trzymam w ręce kilka sukienek, a Pam dalej przebiera między wieszakami. Jej oczy błyszczą, wydaje się podekscytowana.

– Ty chyba nie będziesz miał problemu? Masz garnitur? – pyta, unosząc głowę.

– Pewnie – odpowiadam, podchodzę do niej i wolną ręką obejmuję ją w pasie. – Wzięłaś już dużo sukienek, możemy iść do przymierzalni.

Ekspedientka podchodzi do nas i pyta, czy może w czymś pomóc, ale oboje odpowiadamy, że nie trzeba. Pam bierze ode mnie naręcze ubrań i zamyka się w kabinie. Siadam na sofie obok. Nie lubię zakupów, ale dla Pam staram się, jak mogę. Co nie zmienia faktu, że zaczynam się nudzić i zastanawiam się, ile to jeszcze zajmie czasu. I dlaczego wszystkie dziewczyny mają bzika na punkcie zakupów?

Pam wychodzi i staje przed lustrem. Założyła niebieską sukienkę do kolan, którą ja wybrałem. Wygląda w niej ładnie, ale nie wydaje się zadowolona.

– Za krótka – mruczy pod nosem i obraca się, żeby obejrzeć ją od tyłu.

– Mogłaby być jeszcze krótsza. – Posyłam jej szeroki uśmiech.

Przewraca na to oczami, ale na szyję wpełza jej rumieniec. Okręca się jeszcze raz wokół lustra i stwierdza, że to nie jej typ, po czym wraca do przebieralni. Zerkam na zegarek. Mówiłem Tate, żeby przyszła o siódmej, a jest już prawie szósta. Nic nie wspominałem Pam, że Tatum dziś u mnie nocuje, bo chyba nie byłaby zadowolona. Zresztą, ja też nie byłbym szczęśliwy, jeśli u niej nocowałby jej przyjaciel. Pomimo że moja dziewczyna lubi Tate, to i tak wiem, że do naszej damsko-męskiej przyjaźni podchodzi ostrożnie i nie bez podejrzliwości.

Pam wychodzi, tym razem w różowej sukience, która ciągnie się lekko po podłodze. Unoszę kciuki w górę, bo ta sukienka jest o niebo lepsza od poprzedniej. Pam też się podoba, ale moja dziewczyna stwierdza, że musi przymierzyć jeszcze kilka, żeby mieć ją do czego porównać. Kompletnie nie orientuję się w tych sprawach, ale udaję, że wiem, o co chodzi. Po kilku następnych kieckach oferuję, że pójdę po kawę, bo oczy zaczynają mnie szczypać ze zmęczenia i ciągle chce mi się ziewać. Pam odpowiada, że poszuka jeszcze chwilę i kieruje się w stronę wieszaków.

W kawiarni naprzeciwko zamawiam karmelowe latte dla mojej dziewczyny i mocne espresso dla siebie. Mam nadzieję, że postawi mnie na nogi. Choć muszę czekać w dość długiej kolejce, wcale mi to nie przeszkadza – zdecydowanie mam dość kolorowych sukienek. Kiedy w końcu dostaję swoje zamówienie, płacę grubej kasjerce i wracam do sklepu. Pam czeka już z torbą w ręce. Odbiera ode mnie kubek i mówi:

– Zdecydowałam się jednak na tę różową. – Upija łyk. – Znalazłam też maski.

– Maski?

Kiwa głową, podaje mi kawę, żebym potrzymał, i grzebie w wypchanej torbie. Wyjmuje z niej dwie niemal identyczne srebrne maski. Jedna z nich jest wykończona kolorowymi piórami i małymi kryształkami po bokach, a druga jest mniej ozdobna. Podaje mi tę drugą.

– Nie wiem, dlaczego ani jak, ale w tym sklepie mieli maski, więc wybrałam dla nas takie same, żeby pasowały. No co? To maskarada, musimy mieć maski – dodaje, widząc moje skołowane spojrzenie.

Chowa maski z powrotem do torby i odbiera ode mnie kubek. Mówię, że jest już późno, więc idziemy do samochodu. Pam rzuca swoją torbę na tylne siedzenie, a sama rozsiada się obok mnie. Siada po turecku i opiera łokcie na nogach. Podaję jej swój kubek, bo w tym samochodzie nie ma uchwytów na napoje.

– W piątek mecz, przyjdziesz? – pytam, kiedy wyjeżdżamy na ulicę i kierujemy się w stronę jej domu.

– Jasne, będę ci najgłośniej kibicować. – Chichocze. – Będzie Tatum? Dawno jej nie widziałam.

– Nie wiem, mówiła, że postara się przyjść.

– Co u niej? Dalej jest z Noelem?

– Tak – krzywię się.

– Nie lubisz go? – Pam unosi brwi.

– Mam wobec niego mieszane uczucia.

Tate jest moją przyjaciółką i uważam, że zasługuje na kogoś lepszego niż ten dupek, który uwielbia imprezy i alkohol.

Przez resztę drogi rozmawiamy o różnych nieistotnych rzeczach, a kiedy podjeżdżam pod dom Pam, ona przytula mnie, zabiera torby i wychodzi.

– Do piątku! – woła.

Do domu jadę w ciszy, bo mama nie ma piosenek metalowych, jedynie disco, którego uwielbia słuchać razem z Amandą, mamą Tatum. Nie włączam też radia.

Zajeżdżam pod Danny’s, miejscową pizzerię, i idę zamówić jedzenie. Czekam, popijając ze styropianowego kubka kawę, która zdążyła już wystygnąć. Dwadzieścia minut później niosę gorące pudełko z wegetariańską pizzą i kładę je na miejscu obok kierowcy. W samochodzie czuć lekki zapach waniliowych perfum Pam.

Jadę drogą. Parkuję samochód w garażu i idę do domu. Zdążyło się już zrobić całkiem ciemno i znowu zaczyna padać deszcz. Mama i Tate siedzą w salonie na kanapie i piją herbatę. Śmieją się i plotkują jak najlepsze przyjaciółki, co zresztą mnie nie dziwi, bo zawsze dobrze się dogadywały. Tate odgarnia z czoła krótkie ciemne włosy, które zakręciły się od wilgoci, i wtedy mnie zauważa.

– Hej, ktoś chce pizzę?

Obydwie wybuchają głośnym śmiechem, a ja stoję z pizzą w ręku na środku pokoju i czuję się jak głupek. Mama wstaje, odbiera ode mnie kluczyki i mierzy mnie podejrzliwym wzrokiem.

– Żadnej ryski?

– Żadnej.

Mama targa mi włosy, odbiera ode mnie pudełko z pizzą i cała nasza trójka siada przy stole. Jemy, śmiejemy się i rozmawiamy. Pizza jest gorąca i pyszna, a ser ciągnący. Kłócimy się żartobliwie o różne rzeczy i obstawiamy wyniki nadchodzącego meczu. W końcu rozmawiamy nad pustym pudełkiem, na którym widnieją tylko plamy tłuszczu, ale nikomu nie chce się wstać od stołu.

– A pamiętacie, jak zostaliście wegetarianami? – pyta mama i śmieje się na to wspomnienie. Ja tak naprawdę mało pamiętam z tego czasu. To były początki mojej przyjaźni z Tatum.

– To wszystko przez Griffina – mówi Tate, patrzy na mnie z uniesioną brwią i kręci głową z udawaną dezaprobatą. Zdaje się, że to ja pokazałem jej drastyczne filmiki, na których zabijają zwierzęta na fermach. Od tego czasu ani Tatum, ani ja nie tknęliśmy mięsa.

– Pamiętam. Z czasem przeciągnęliście też mnie na swoją stronę – wspomina mama. Z przyzwyczajenia zerka na zegarek i cicho klnie, zrywając się z miejsca. – Ale późno! Muszę iść, bo spóźnię się na nocną zmianę.

Razem z Tatum zbieramy śmieci i wrzucamy je do kosza. Mama w tym czasie krąży po pokoju i szuka różnych rzeczy, takich jak kluczyki od samochodu czy klucze od domu. Po chwili wypada z prędkością światła, a przedtem zdąża tylko rzucić w naszą stronę:

– Na razie, dzieciaki.

I już jej nie ma.

Idziemy z Tatum wybrać film. Mama układa płyty obok telewizora, a kiedy je przeszukujemy, okazuje się, że większość to komedie romantyczne albo stare filmy z lat osiemdziesiątych. W końcu decydujemy się na film akcji, o którym żadne z nas nie słyszało. Tate idzie włączyć film w moim pokoju, a ja w tym czasie robię popcorn z mikrofalówki.

Wchodzę do pokoju z wielką miską solonego popcornu. Siadam na łóżku obok Tatum i tak jak ona wyciągam nogi, a na nich stawiam miskę. Film zaczyna się ciekawie, ale już po paru minutach okazuje się, że to tylko typowa niskobudżetowa produkcja, która mogłaby robić za parodię. Tate ciągle rzuca zabawnymi komentarzami i co chwila śmieje się z głównej bohaterki.

Oglądamy ten koszmarny film, a Tate opiera głowę na moim ramieniu. Robi się senna i pod koniec filmu nie rzuca już żadnych uwag. Chyba zasnęła. Ostrożnie przesuwam jej głowę na poduszkę, chwytam ją lekko za ramiona i odsuwam na koniec łóżka. Nakrywam ją kołdrą. Wstaję, wyłączam telewizor i stawiam pustą miskę po popcornie na szafkę nocną. Sięgam po telefon z podłączonymi do niego słuchawkami. Kit wysłał mi już piosenkę, więc kładąc się do łóżka, włączam ją. Na drugim końcu łóżka lekko pochrapuje Tate. Jej śpiwór leży rozwinięty na podłodze, ale nie chce mi się teraz jej budzić. Niech śpi w moim łóżku.

Zakopuję się w kołdrze i wciskam słuchawki głęboko do uszu. Piosenka Kita jest szybka, a wokalista ciągle krzyczy do mikrofonu, ale to w jakiś sposób mnie odpręża. Moje powieki stają się coraz cięższe, ale nie chce mi się zdejmować słuchawek. Ta piosenka jest taka świetna. Nastawiam telefon tak, żeby odtwarzał ją ciągle od nowa. Kołyszę lekko głową w rytm muzyki, ale zaraz przestaję, tak jestem zmęczony. Półświadomie wyjmuję słuchawki z uszu i wyłączam telefon. Zasypiam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: