Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jaskółcze znamię. Część I: Zamach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jaskółcze znamię. Część I: Zamach - ebook

"Jaskółcze znamię. Część I: Zamach" to zagmatwana, wielowątkowa historia opowiadana z różnych perspektyw. Przenosi nas do fikcyjnego świata pełnego zbrodni, polityki i różnic religijnych. Narracja obfitująca w zwroty akcji nie pozwala się nudzić, co chwila stawiając bohaterów w innym świetle. Sam zdecyduj, gdzie leży prawda, a BYĆ MOŻE zakończenie Cię nie zaskoczy.

Autor wykreował rzeczywistość pełną tajemnic i okrucieństwa. Od pierwszych stron trzyma w napięciu, zaskakuje, zmusza do myślenia, wciąga… Sprawnie posługuje się językiem, nie stroni też od wulgaryzmów, dzięki czemu jest naturalny w swoim przekazie. Lektura warta polecenia!

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7856-868-1
Rozmiar pliku: 992 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

------------------------------------------------------------------------

ŚMIERĆ W ZIELONYM ZAUŁKU

W taką ulewę mało kto ośmieliłby się opuścić domowe ognisko, zwłaszcza w takim mieście, jakim było Urmel – ogromna stolica Cesarstwa Zachodniego, lecz niezbyt przystosowana do tego typu pogody. Większość budynków pamiętała jeszcze Czas Krwi, Najazdy Halów czy równie krwawe Rewolucje Robotnicze, z których nieraz miasto musiało się odbudowywać. Przez to chwilami raczyło pięknie zdobionymi placami pełnymi zabytków, by następnie wprowadzić na strome i wąskie schody otoczone lasem przypadkowo rozsianych, skłaniających się ku sobie budynków.

Był późny wieczór. W jednej z mniejszych i uboższych dzielnic targowych, zwanej Zielonym Zaułkiem, nie było rynsztoków czy odpływów, więc nagromadzona woda niczym górska rzeka spływała po wąskich schodach, zostawiając, a następnie zmywając zmieszaną z nią krew. Ów ślad prowadził młodego Remiego prawie na środek placu, do czterech wysokich, masywnych, lecz garbiących się pod wpływem ulewy sylwetek, czatujących przy otoczonej metrowym murkiem niewysokiej drewnianej szopie, wydzielającej z siebie charakterystyczną woń ziół i warzyw.

Takie szopy były w zaułku zaledwie trzy – dwie skromniejsze, tuż przy wysokim bloku mieszkalnym, rozciągającym się na całą długość placu, i trzecia otoczona trzema jakby wypchniętymi bliżej środka parterowymi budynkami z ogródkiem.

– No żeż kurwa! – zawołał nagle stojący tyłem do szopy osobnik, wybudzając swych trzęsących się z zimna kolegów, na domiar złego ochlapując ich wodą zbierającą się w niewielkim kapeluszu z zagiętą lewą stroną, typowym dla strażnika miejskiego. Typowe były również ich pasiaste czerwono-czarne mundury, zakryte brązowymi płaszczami.

– Czego się, kurwa, drzesz… – odpowiedział mu jedyny noszący kaptur zamiast kapelusza, kopiąc jednocześnie dzielące ich identycznie ubrane ciało.

Następnie rozejrzał się, by po chwili jego wzrok zatrzymał się na rozwidleniu między kwadratową, popękaną kamienicą z balkonem a niewielką, starą wieżyczką przyłączoną do budynku antykwariatu.

– …Masz swojego detektywa – dokończył z prześmiewczym tonem w głosie. Zaskoczony Remi przystanął, widząc tajemniczych osobników i zbliżającego się w ich stronę Ridera. Cofnął się jeszcze o dwa stopnie. Poznał go po specyficznym płaszczu z brązowej wytartej skóry, przepasanym dwoma szerokimi pasami tworzącymi literę X, naszytą na ramiona kolejną warstwą nieco ciemniejszej skóry oraz czerwonym kapturze. Remi, choć było ciemno, rozpoznał znajomego detektywa dzięki promieniom lampy wiecznie świecącej się na szczycie wieży.

Spojrzał na worek ukryty pod płaszczem, również należącym do straży miejskiej. To właśnie dzięki Riderowi chłopak – były złodziej – został strażnikiem, czasem pomagał mu za to w niektórych zleceniach, podobnie jak dziś. Zawartość worka, który trzymał pewną ręką mimo trzęsącego się ciała, miał jak najszybciej dostarczyć do kwatery detektywa.

Teraz jednak chwila ciekawości wzięła górę, widział, jak Rider wpierw wita się ze strażnikami, następnie jakby ich ochrzaniał, wskazując jednocześnie na zwłoki. Trudno było coś usłyszeć, ulewa zagłuszała wszystko. Wtem jeden zaczął uspokajać detektywa. Podszedł do niego bardzo blisko, chwycił go za ramię i…

Remi ruszył do przodu, jednak potknął się o jeden ze stopni i uderzył głową o kostkę brukową. Zakręciło mu się lekko w głowie, po czym raptownie zerwał się na nogi. Było po wszystkim, Rider leżał bez ruchu. Remi widział już odwracającego się strażnika, strzepującego krew z noża. Stał tam bez ruchu i patrzył, nie wiedząc, czy odwrócony w jego stronę strażnik w kapturze widzi go, czy nie. Nagle strażnicy rzucili się w jego stronę. Remi ruszył najpierw do przodu, by następnie zniknąć między blokami. Biegł, nie oglądając się za siebie. Potknął się jeszcze parę razy w wąskich uliczkach, odnajdując w końcu drogę do dzielnicy krasnoludów. Szybko skręcił w jedyny zaułek bez kostki brukowej otoczony tawernami, burdelem i mizerną, różowawą, piętrową kamieniczką z wywieszonym nad drzwiami szyldem w kształcie książki. Piętro wyżej znajdował się napis „Porady prawne mecenasa Kramera”. Remi wbiegł po drewnianych schodach i zapukał do, o dziwo, solidnie wyglądających dębowych drzwi. Po chwili odezwał się mocny, dojrzały i pewny głos z charakterystyczną nutą oburzenia:

– Kancelaria czynna od ósmej do południa.

– Ale…

– I biblioteka też już nieczynna.

– Kramer, to ja, Remi! Otwórz.

Drzwi otworzyły się powoli. Najpierw wychyliła się szeroka dłoń dzierżąca oblepioną woskiem podstawkę z uchem i dopalającą się na niej świeczką. Zaraz potem Remiemu ukazała się niewysoka, barczysta postać w białej koszuli z kołnierzem i podwiniętymi po łokcie rękawami, z twarzą pokrytą śnieżnobiałą brodą, krótką jak na krasnoluda, o wielkim nochalu, na którym spoczywała para niewielkich okularów połówek, i już prawie wyłysiałej siwej głowie.

Kramer obejrzał chłopaka z góry na dół, a następnie dał znać głową, żeby wszedł do środka. Remi miał przed sobą niewielką bibliotekę ukrytą w półmroku, zaraz po lewej znajdowały się schody na górę. Młodzieniec jednak poszedł za prowadzącym go w głąb biblioteki dumnym krasnoludem, któremu trudno było dotrzymać kroku. W końcu Kramer zatrzymał się przy niewielkim zrolowanym dywaniku, przed którym znajdowało się przejście na dół. Gdy schodził niepewnie po skrzypiących schodkach, oślepiło go światło, a gdy zdążył do niego nieco przywyknąć, jak zwykle zadziwił się urodą pięknej blond dziewczyny na niewielkiej drabince, starającej się upchać kolejne dokumenty do wielkiej, stojącej prawie na środku komody pełnej różnokolorowych teczek. Dziewczyna była bardzo zgrabna, miała na sobie czarne rajtuzy i białą wypuszczoną luźno koszulę w nieco podobnym stylu co Kramer. Na jej lekko zadartym nosku znajdowały się okrągłe, duże i urocze okulary. Dziewczyna walczyła z dokumentami i z lekko kręconymi kosmykami włosów, niechcącymi utrzymać się w spiętym czarną gumką kucyku.

– Lena, ile jeszcze będziesz się bawić z tymi papierami? – odezwał się znienacka donośnym głosem krasnolud, co nieco przestraszyło chłopaka, który – w pełnym świetle, bez płaszcza i zgarbionej sylwetki – okazał się postawnym, wysokim i przystojnym blond młodzieńcem.

– Zostaw ją, Kramer… – odezwał się nagle znajomy głos.

Remi zwrócił uwagę na biurko po drugiej stronie pokoju obłożone mnóstwem porozkładanych papierzysk i na stojącego za nim zarośniętego mężczyznę w, tym razem, czarnej koszuli z kołnierzem, lecz również z podwiniętymi rękawami. Na prawym ręku mężczyzna miał rękawicę ortopedyczną sięgającą łokcia, nieco przerobioną i z wmontowanymi ćwiekami.

Remi był przerażony, stał z wytrzeszczonymi oczami, wpatrując się to w mężczyznę, to w brązowy wytarty płaszcz wiszący na krześle.

– …Nie mamy dużo pracy, możecie zrobić sobie wolne – dokończył Rider. Krasnolud jednak odburknął i po chwili dodał swym oburzonym tonem:

– Muszę jeszcze zajrzeć do księgowości. – Po czym, nieudolnie starając się złagodzić ton, by jego wypowiedź zabrzmiała troskliwie, dodał: – Ostatnio nie wiedzie nam się najlepiej, Riderze.

***

Krasnolud niegdyś był generałem armii Adiońskiej na północy, gdzie wyrobił sobie tę specyficzną manierę w głosie oraz skłonności pedantyczne.

– O matko, Remi, ty krwawisz – oznajmiła zaniepokojona Lena.

– Co…? – Remi wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widzi. – Aaa, co, gdzie? – Chłopak szukał ran, w końcu dotknął obolałego czoła.

– Co ci się stało? – dopytywał z niepokojem Rider.

– To nie… To… Potknąłem się.

– Pogoda pod psem, co? – Remi miał w tej chwili coś powiedzieć, lecz Lena była szybsza. Skierowała młodzieńca na fotel i zaczęła opatrywać ranę. W końcu, po dłuższej chwili przegrał walkę z Leną, która wciąż prostowała mu głowę, odwracając jego wzrok od Ridera. Młodzieniec, łapiąc oddech i łagodząc nerwy widokiem pięknej Leny skupionej na jego ranie, powiedział spokojnie:

– Widziałem, jak dzisiaj cię zabito, Riderze.

Lena przerwała opatrywanie i spojrzała pytająco na Remiego, podobnie jak Kramer, jednak to spojrzenie szybko przeniosło się na Ridera. Rider westchnął ciężko, jakby musiał się tłumaczyć przed wychowawczynią, po czym uśmiechnął się szelmowsko, unosząc przy tym brew z nadzieją, że załoga odpuści mu wyjaśnienia. Na to jednak się nie zanosiło.

– Bez obaw, Otto wszystkim się już zajął – rzucił szybko, następnie wykonał gest ręką, chroniąc się od fali krytyki, zwłaszcza ze strony Leny, oparł się wygodnie, schował pięść w drugą dłoń, po czym kontynuował: – Ten człowiek, który prawdopodobnie jeszcze żyje i raczej będzie żyć dalej, to Dorian. Tak, ten sam, który omal się u nas nie zatrudnił, dowiedziałem się jednak, że jest szpiclem naszego kochanego szeryfa Savrona. Dorian był zbyt aktywny, dlatego bez trudu nakłoniłem go, kładąc dokumenty na swym biurku z napisem „tajne”, do wzięcia udziału w pewnym procederze. Wyniki poznacie po zakończeniu sprawy. A teraz wybaczcie, ale muszę zamienić z Remim słówko.

Wszyscy przywykli już do tego typu wyjaśnień Ridera, więc spokojnie ruszyli do kolejnego pomieszczenia znajdującego się za komodą.

– A! Kramer, gdzie położyłeś tę teczkę ze sprawą zdradzanego hrabiego Angvara?

– Jest na twoim biurku. – Rider nerwowo rozpoczął poszukiwania. – Ale sprawa jest ewidentna, choć i tak nie uwierzysz, z kim przyszło hrabinie romansować.

– Rzeczywiście, jest. Przepraszam cię, obiecuję, że zrobię tu porządek. – Kramer uśmiechnął się, wiedząc, że ten dzień nigdy nie nadejdzie.

– Z samego rana z Leną wszystko uporządkujemy.

– Naprawdę? Wielkie dzięki.

Gdy Kramer i Lena wyszli, Remi wstał z fotela przy schodkach, zrobił parę kroków do stojącego bokiem przy ścianie biurka i usiadł naprzeciwko niewysokiego, lecz lepiej zbudowanego przyjaciela, który z wielkim skupieniem wpatrywał się w dokumenty i je przerzucał. Remi zerknął na chwilę za ramię Ridera, gdzie znajdowały się drzwi do pokoju Ottona. Remi wzdrygnął się na samą myśl, co mogło się tam znajdować. Otto był małomówny, zabójczo poważny, do tego jego zainteresowania dotyczące okultyzmu, „dzikich plemion”, symboli i czarnej magii…

– Mam dla ciebie zadanie – odezwał się w końcu detektyw. Remi spojrzał na niego i na worek, który wciąż trzymał w ręku. – Wiem, że jesteś zmęczony i dostanie tych mundurów dużo cię kosztowało. Proszę. – Rider podsunął Remiemu jeden z dokumentów. Był to kontrakt. – Od tej chwili jesteś oficjalnie jednym z nas. – Rider powiedział to łamiącym się głosem, po czym odkaszlnął. – Wiem, że jutro jest święto Travedika, festyn i takie tam…

– Jestem gotowy – przytaknął z uśmiechem Remi.

Rider odwzajemnił szczery uśmiech i zaczął coś pisać na dwóch kartkach. Jedną złożył, włożył do koperty i dał Remiemu, drugą położył na biurku. Wstał, podobnie uczynił Remi, i uściskał młodzieńca. Chłopak zdziwił się nieco, pierwszy raz widząc takie zachowanie Ridera.

– Zaniesiesz ten list hrabiemu. Znajdziesz go jutro na balu cesarskim, wejdziesz ze służbą, załatwiłem to ze znajomym kucharzem. Dasz sobie radę?

Remi wiedział, że nie musi odpowiadać, zadanie było dziecinnie proste.

– Możesz tu przenocować.

– Wychodzisz? – zdziwił się Remi, widząc, jak Rider wkłada swój płaszcz na odwrót, zamieniając go w galowy strój, i podchodzi do wyjścia.

– Mam ważne spotkanie – odrzekł, po czym zdjął z wieszaka cylinder i wyszedł.

***

Dorian był bardzo podobny do Ridera – może nieco wyższy. Miał dłuższą brodę i trochę smuklejszą sylwetkę, jednak w taką ulewę te szczegóły nie miały najmniejszego znaczenia. Liczył się tylko awans. Zdobyć parę informacji, poudawać, jakie to było trudne, i cieszyć się z zaszczytów.

„Podszedłem go jak dziecko – uśmiechnął się lekko Dorian, myśląc o swoim wyczynie. – Ja, zwykły szpicel, przechytrzyłem wielkiego Łowcę Zleceń”.

Dorian, budując w sobie bojowy nastrój, nadał pewności swym krokom i po chwili stał jak dumny paw przed czwórką skorumpowanych strażników, których miał nadzieję rozpoznać. Nie miał obaw, że którykolwiek rozpozna jego: nigdy wcześniej nie nosił brody. Lecz on sam nie był w stanie rozpoznać ludzi, z którymi miał do czynienia.

„Cholerna ulewa” – przeklął w duchu Dorian i wpadł w chwilową panikę, szybko jednak odzyskał trzeźwość umysłu.

– Co tu, kurwa, się dzieje, czemu ciało nie jest zabezpieczone!? Zostawia ślad krwi.

Dorian nieraz słyszał, jak Rider, który czasem współpracował z wymiarem sprawiedliwości, wypowiadał się w ten sposób. Mężczyzna był dumny z siebie, kiedy wskazywał palcem ślad płynącej krwi.

„Teraz oni zajmą się ciałem, a ja będę miał czas się im przyjrzeć”. Tak się jednak nie stało.

– Po co te nerwy, panie Rider. Do Doriana podszedł strażnik w kapturze. – Mam propozycję.

Strażnik chwycił go za ramię i naiwnie spojrzał na twarz pokrytą tatuażami o dziwnym wzorze. Wtem strażnik mrugnął nerwowo, czując nagły podmuch zimnego powietrza. W jego zaskoczonym spojrzeniu widniał obraz upadającego na ziemię Doriana, przeszytego niewielkim bełtem. Usłyszał czyjś bieg, odwrócił się raptownie, bezradnie szukając sprawcy niespodziewanego zdarzenia, w końcu dostrzegł zarys ciemnej sylwetki niedaleko schodów.

– Brać go! – wrzasnął z ukrywanym do tej pory akcentem.

Trójka w strażniczych kapeluszach dobyła swych prymitywnych mieczy, bardziej przypominających kiepskiej jakości maczety. Pierwszego zatrzymało potężne ramię wystawione zza ostatniego parterowego budynku z ogródkiem. Niezwykle szczupła i wysoka postać o długich, kruczoczarnych włosach i długim do kostek równie czarnym płaszczu bez rękawów, nie tracąc czasu, pozbyła się kolejnego przeciwnika dzięki półobrotowi i drugiej ręce uzbrojonej w sztylet. Następnie, zanim trzeci zdążył zareagować, wyciągnęła spod płaszcza niewielką kuszę przypominającą pistolet i było już po nim. Pierwszy próbował jeszcze się podnieść, lecz kopniak i kolejny sztylet, zakończony niewielką obręczą, dzięki której postać zakręciła nim zawadiacko, załatwiły sprawę.

Strażnik w kapturze patrzył na trwającą parę sekund masakrę swych towarzyszy. Postać wyglądała jak śmierć przez chudą, spiczastą twarz bez wyrazu, długie, gołe (nie licząc skórzanych ochraniaczy na przedramiona) ręce i… Chód?

„Chód” – pomyślał strażnik.

Postać utykała, idąc w kierunku strażnika, co dało mu złudną nadzieję na wygraną. Nim jednak ta myśl zrodziła jakiś konkret, stojąca przed nim śmierć dokonała jego żywota. Całe zajście wciąż obserwował wijący się z bólu Dorian, widział również, jak zaskoczona twarz Ottona wzdryga się na widok tatuażu trupa. Otto spojrzał na Doriana i podszedł, utykając na lewą nogę.

Dorian znieruchomiał.

– A ty, niestety, będziesz żył…

EPILOG I

Przez miasto Urmel przepływają dwie rzeki – Tarcza i Blumen (od nazwy trującej rośliny rosnącej niegdyś przy jej brzegu). Ta pierwsza oddziela niewielki skrawek nowo powstałych aglomeracji, wybudowanych w celu ułatwienia rewizji przybywającej doń ludności. Natomiast ta druga, dużo szersza, również będąca atrakcją turystyczną, przepływa przez sam środek miasta, a popularnym środkiem transportu po niej są wąskie i eleganckie gondole.

Czarna łódź w ciemną noc na milczącej rzece ze śmiercią w nazwie. Przybył. Przybywają ludzie o ptasich twarzach, ubrani w czarno-białe płaszcze. Płyną, tnąc mgłę jak zjawy, jak duchy z powieści strasznej. Spotkanie będzie w zatoce wisielców, w jaskini przy baszcie.

– Witam wszystkich zebranych – oznajmił niecierpliwie jedyny stojący na płaskiej skale. – Zebraliśmy się w celu wiadomym – dodał niedbale. – Moi drodzy, chroni nas tajemnica. O tym mistrzostwie konspiracji i wydarzeniu poeci będą pisać wspaniale… Wydarzenie w dzień świętego Travedika się stanie. Wszystko jest ustalone, znamy już kozła ofiarnego, który za nas wypełni zadanie. Wypatrujcie posłańców, czeka nas jeszcze jedno spotkanie…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: