Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jej wysokość P. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jej wysokość P. - ebook

Zabawna i romantyczna historia, która poruszy serce każdego, kto kiedykolwiek czuł się inny

Siedemnastoletnia Peyton jest naprawdę wysoką nastolatką. Dziewczyna ma 180 cm wzrostu, co uniemożliwia jej skuteczne wtopienie się w tłum i sprawia, że jest ciągle obiektem docinek i kpin. Codzienne życie utrudnia też wielki rodzinny sekret, który pogrzebał jej szanse na normalne dorastanie.

Zdeterminowana, aby zmienić swoje życie, decyduje się na przyjęcie zakładu. Jeżeli pójdzie na trzy randki i bal maturalny z kimś wyższym od siebie, wygra 800$, dzięki którym wyrwie się ze swojego koszmaru. Problem jej dość spory, bo na liście kandydatów znajduje się tylko pięć nazwisk, a chłopak, który wpadł jej w oko, umawia się z dziewczyną dużo niższą od Peyton…

Joanne Macgregor to znana w Stanach pisarka książek dla młodzieży, którą fanki pokochały za zabawny styl i poruszanie tematów, które inni pomijali. Jej Wysokość P. stała się wielkim hitem, który przyciągnął do siebie wiele pokoleń czytelników. Autorka tworzy bohaterów, których można łatwo pokochać i utożsamiać się z nimi, nawet jeżeli nie ma się 180 cm wzrostu! Ta książka to polski debiut pisarki, którą pokochano w Stanach!

___

O autorce

Joanne Macgregor – znana w Stanach pisarka książek dla młodzieży, którą fanki pokochały za zabawny styl i poruszanie tematów, które inni pomijali. Jej Wysokość P. stała się wielkim hitem, który przyciągnął do siebie wiele pokoleń czytelników. Autorka kreuje bohaterów, których można łatwo pokochać i utożsamiać się z nimi, nawet jeżeli nie ma się 180 cm wzrostu! Ta książka to polski debiut pisarki, którą pokochano w Stanach!

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66074-18-7
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

dy już zostanę królową świata, drugą rzeczą, jaką zrobię, będzie wprowadzenie Prawa Wysokich Dziewczyn – oznajmiłam.

– Prawa czego? – zapytał Steve.

– Okej, kupuję to – powiedziała Tori. – A jaka jest ta pierwsza rzecz?

– Wyjmę spod prawa ketchup i musztardę w butelkach.

Przetarłam sklejony dzióbek kolejnej lepiącej się butelki ketchupu. Ohyda. Dlaczego to obrzydliwe zadanie zawsze przypadało w udziale właśnie mnie?

Był spokojny piątkowy wieczór w Jumping Jim’s Diner, a nasza kelnerska trójka stłoczyła się z tyłu sali, czekając na wyjście ostatnich gości. Steve polerował szklanki, Tori okręcała sztućce w serwetki, a ja ślęczałam nad czyszczeniem butelek sosów.

– Peyton, to może powiedz nam, o co chodzi z tym prawem wysokich dziewczyn – odezwał się Steve.

– Prawo Wysokich Dziewczyn – zaczęłam – zakazuje randkowania chłopaków powyżej metra osiemdziesięciu wzrostu z dziewczynami poniżej metra siedemdziesięciu pięciu.

Tori spojrzała na mnie, unosząc krytycznie brew.

– Tylko heterycy?

– Przepraszam, poprawka: osobom powyżej metra osiemdziesięciu wzrostu zakazuje się randkowania z osobami poniżej metra siedemdziesięciu pięciu. Chociaż – dodałam – dla par facetów to chyba bez różnicy, bo raczej nie mieliby ochoty nosić szpilek. A co się tyczy par babeczek, to czy różnica wzrostu ma dla nich aż takie znaczenie?

– Nie sądzę. W tych sprawach nasze ego nie dochodzi do głosu – odpowiedziała Tori.

Usta miała zawsze umalowane oślepiająco błyszczącą czarną szminką, a jej dolną wargę zdobił kolczyk w kształcie dłoni szkieletu, więc nawet gdy uśmiechała się z zadowoleniem, tak jak teraz, wciąż wyglądała groźnie.

– No cóż, nie wszystkie wyewoluowałyśmy na tak wysoki poziom i lubimy wyższych partnerów – zerknęłam na stolik w najdalszym kącie i się skrzywiłam.

Steve popchnął w moją stronę stojące na ladzie wypolerowane kufle.

– Odstawisz je na półkę? Ja nie sięgnę – rzucił.

– Możesz stanąć na stołku – doradziłam.

– Ale nie muszę, bo mam ciebie: ludzką drabinkę.

Mądrala. Zabrałam się za ustawianie kufli.

– A tak w ogóle to dlaczego? – zapytała Tori.

– Co dlaczego?

– Dlaczego wysokie dziewczyny potrzebują, jeśli dobrze zrozumiałam sens tej propozycji legislacyjnej, ochrony prawnej podczas randkowania?

– Bo wysokich facetów jest niewielu. Nie wystarczy ich dla wszystkich, nawet jeśli ograniczyć się do wysokich dziewczyn. I zdecydowanie nie wolno ich marnować na niskie, które nie potrzebują wysokich chłopaków. One mogą sobie do woli przebierać w całej masie facetów średniego wzrostu.

Moją uwagę zwrócił nagły wybuch śmiechu w narożnym boksie. Siedziała w nim grupka dzieciaków z mojego liceum, ale twarz, która wciąż przyciągała mój wzrok, należała do kogoś nieznajomego. Pamiętałabym ją.

– Przykład: spójrz na jeden ze stolików, Tori, ten tam. – Wskazałam brodą na hałaśliwe towarzystwo. – Dziewczyna w niebieskiej sukience nie może mieć więcej niż metr sześćdziesiąt, a podrywa jego: zielona koszula, w samym rogu. – Przebiegłam okiem eksperta po posturze chłopaka. Jakieś metr osiemdziesiąt osiem. I przystojny. – Jeśli się spikną, z puli wolnych wysokich facetów dla wysokich dziewczyn, takich jak ja, ubędzie jeden osobnik.

– Zakładasz, że, nawet jeśli jest wolny, byłby tobą zainteresowany – powiedziała Tori.

– Jeden zero! – zarechotał Steve.

Tori zakręciła się seksownie, by zaprezentować swoją filigranową sylwetkę. Nawet w megawysokich szpilkach z odkrytymi palcami nie sięgała metra sześćdziesięciu pięciu i nie mogła ważyć więcej niż pięćdziesiąt pięć kilo – z czego te ostatnie pięć to łączna waga wszystkich jej kolczyków, całej masy pierścionków i grubej warstwy eyelinera.

– Może – ciągnęła – woli drobne dziewczyny.

To by mnie nie zdziwiło – wszyscy je wolą.

– Bo wielu facetów w takich właśnie gustuje – mówiła dalej. – To łechce ich kruche ego.

Uniosłam brodę i prychnęłam.

– Jeśli rzeczywiście woli niskie, to tylko dlatego, że nie zna nadrzędnego gatunku, jakim są wysokie. Gdy raz wzniesiesz się na wyżyny, nigdy już nie będziesz chciał zejść na dół.

Steve ryknął śmiechem. Być może usłyszał brak przekonania ukryty pod moimi pewnymi słowami.

– Prooooszę cię. Dobrze wiesz, że facetom nie podobają się olbrzymki. Właśnie dlatego zawsze się garbisz, nosisz buty na płaskim obcasie i generalnie próbujesz uchodzić za niższą – odcięła się Tori.

Żałowałam, że brakowało w pobliżu Chloe – rzuciłaby Tori w twarz jakąś ciętą ripostę i sprowadziła ją do pionu. Chloe była moją najlepszą przyjaciółką, odkąd w przedszkolu obie strułyśmy się niebieskimi, żółtymi i różowymi kredkami świecowymi, bo Billy Beaumont wmówił nam, że po ich zjedzeniu drugą stroną wyjdzie tęcza. Chloe była średniej wielkości ładunkiem czystej energii z ciętym językiem, ale mnie nigdy nim nie smagała. A przynajmniej nie w sprawach, których nie byłam w stanie zmienić, takich jak mój wzrost. Chociaż ciągle męczyła mnie, żebym przestała się garbić.

Wyprostowałam się.

– Wiesz, niektórych facetów pociąga coś więcej niż tylko wygląd. Zdarza się, że w dziewczynie podoba im się jej osobowość albo mózg – odparowałam.

Tori sceptycznie podchodziła do tych rewelacji – nie miała zbyt wysokiego mniemania o męskich osobnikach naszego gatunku.

– Nieprawda – wtrącił Steve. – Jedynymi facetami, których pociąga mózg, a nie ciało dziewczyny, są zombie.

– Co tu się dzieje? – Jim, facet szerszy niż wyższy i prawdopodobnie niezdolny do wykonania najmniejszego podskoku, wyślizgnął się z kuchni, żeby sprawdzić, co na sali i jak pracują jego kelnerzy. – Mniej gadania, więcej działania – oznajmił i uraczył nasze uszy refrenem A Little Less Conversation Elvisa Presleya.

Jim uwielbiał Elvisa, chyba nawet bardziej niż burgery z jajkami i bekonem w towarzystwie smażonych pikli w panierce. A to trudno było przebić.

– Tak jest, szefie – odezwał się Steve. Chwycił szmatkę i z obrzydzeniem malującym się na twarzy zaczął ścierać zaschniętą żółtą maź z butelki musztardy.

Tori westchnęła głośno.

– Zarządcy raz jeszcze stanęli z batem nad głowami robotników. Gdy zostanę królową świata, obalę system klasowy i zlikwiduję niesprawiedliwy kapitalizm.

– I szybko stracisz tron. Komuniści i socjaliści nie są fanami monarchów – wytknęłam.

– Przestań podburzać lud, Tori – powiedział Jim. – Czy tamten stolik nie powinien już poprosić o rachunek?

– Dostali go. A ja nikogo nie podburzałam. Powiedziałam tylko, że ten chłopak w rogu niekoniecznie musiałby chcieć chodzić z Peyton, nawet jeśli prawo zabraniałoby mu umawiać się z tą ładną drobną dziewczyną, która siedzi obok niego.

– To jakiś nonsens. Przecież Peyton to piękna młoda dama – lojalnie wstawił się za mną Jim. – Każdy chciałby z nią chodzić.

Niestety doświadczenie nauczyło mnie, że to nieprawda. Nie byłam nieatrakcyjna – miałam duże brązowe oczy, lekko kręcone włosy do ramion i szczupłą sylwetkę – ale ludzie zauważali tylko mój wzrost.

– A niech to, gdybym był o te czterdzieści lat młodszy, to i ja chętnie bym się z nią umawiał! – dodał.

Tori i Steve zachichotali, jakby to była najśmieszniejsza rzecz, jaką w życiu słyszeli. Wbiłam wzrok w stopy. W swoje bardzo duże stopy.

– Nie słuchaj ich, Peyton. Steve na przykład wie o świecie tyle, co kot napłakał, albo i mniej.

To uciszyło Steve’a.

– A Tori… No cóż, może i wie wszystko o kapitalizmie i tak dalej, ale na pewno się zgodzi, że nie ma bladego pojęcia o tym, czego chcą mężczyźni.

– I dzięki Bogu! – skwitowała Tori.

– A co do tego wysokiego chłopaka, to na pewno ucieszyłby się, gdyby mógł całować się z kimś na swoim poziomie, zamiast dostawać skurczy karku od nachylania się, by dosięgnąć ust dziewczyny. Co więcej, założę się, że chciałby pocałować naszą Peyton, gdy tylko by ją poznał.

– Dzięki, Jim. – Przytuliłam się do jego boku.

– Stoi! – podchwyciła Tori z błyskiem złośliwości w oczach. – Przyjmuję zakład. Przekonajmy się, czy jesteś tak mocna, jak mówisz, Peyton. Jim, stawiam stówę, że nie skłonisz tego tam wesołego zielonego olbrzyma, żeby pocałował naszą amazonkę.

– Naszego kogo? – zapytał Jim.

– Peyton.

– Nie – powiedziałam.

– Podniosę stawkę – kusiła Tori. – Sto pięćdziesiąt dolców.

– Nie.

– Dwieście. Dwieście dolarów, Peyton.

– Stoi! – Jim wyciągnął pulchną rękę i uścisnął dłoń Tori.

– Zaraz, sekunda, czy ja nie mam tu nic do powiedzenia? – zaprotestowałam.

– Przecież uważasz go za przystojniaka, prawda? – wtrącił Steve. – Cały wieczór go obczajasz, sam widziałem.

– Właśnie. Nie masz ochoty go pocałować? – zawtórowała mu Tori wyzywająco.

– No, może… Gdybym go znała. Ale nie znam. I nie mogę ot tak podejść i pocałować obcego faceta.

– Dziewczyno, oni wszyscy są obcy.

– A w ogóle to niby czemu zakładasz się z Jimem o coś, co ja miałabym zrobić?

– Słusznie. Też powinnaś coś z tego mieć – przytaknęła Tori. – Steve, wchodzisz w to?

– Pewnie. Nie ma opcji, żeby ją pocałował. Na bank zrobi jej 401.

– 401? – zapytałam.

– Błąd 401: brak dostępu – zachichotał Steve.

– Oboje – oznajmiła Tori, wskazując palcem mnie i Jima – dostaniecie ode mnie i od Steve’a po dwieście dolarów, jeśli Peyton skłoni tamtego chłopaka, żeby ją pocałował przed upłynięciem pięciu minut od chwili, gdy mu się przedstawi.

Zignorowałam jej absurdalny pomysł, odwracając się do Steve’a plecami. Bolał mnie jego złośliwy komentarz i nie chciałam dać sobie w kaszę dmuchać.

– Czemu nie? – dopytywałam. – Czemu miałby nie chcieć mnie pocałować?

– Bo jesteś olbrzymką. Nie klasyfikujesz się już nawet jako dziewczyna.

– Steve, jesteś takim palantem...

Spojrzał na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.

– Czas poprzeć słowa kasą, Godzillo.2

awahałam się. To czyste szaleństwo. Nie byłam z gatunku tych, co to potrafią pewnym krokiem podejść do faceta i zażądać pocałunków. Do licha, ja nawet nie umiałam tym pewnym krokiem chodzić. No i nie miałam żadnej gwarancji, czy uda mi się skłonić tego przystojniaka, żeby mnie pocałował. Wróć: byłam pewna. Że mi się nie uda.

Ale chyba byłam wystarczająco zirytowana, żeby spróbować.

– Peyton, jeśli wygrasz, oddam ci moje dwie stówy. To znaczy kiedy wygrasz – powiedział Jim.

Miałam szansę zgarnąć czterysta dolarów, a taka suma naprawdę by mi się przydała.

Ale oczywiście jeśli przegram… Wzruszyłam ramionami.

– Boisz się spróbować? Strach cię obleciał, kurczaczku? – Steve zaczął machać łokciami, naśladując kurze gdakanie.

– Ha, bardziej strusiu – prowokowała Tori.

Była tak pewna, że dam plamę. Może jednak warto zaryzykować upokorzenie, aby zetrzeć jej z twarzy ten zadowolony uśmieszek.

– Albo Wielki Ptaku – podchwycił Steve.

– W porządku, zrobię to. – Czy te słowa naprawdę wyszły właśnie z moich ust? O rany

– Zuch dziewczyna! – ucieszył się Jim. – Ale lepiej się pośpiesz, bo zbierają się do wyjścia.

Rzeczywiście, cała grupka właśnie wstawała, trzy dziewczyny sięgały po torebki, a wysoki chłopak porzucił swoje miejsce w kącie i ukazał się nam w całej okazałości. O kurczę, metr dziewięćdziesiąt. Brązowe włosy, w prawie takim samym jasnym odcieniu jak moje, jasne oczy – z miejsca, w którym stałam, nie byłam w stanie dotrzeć ich koloru – i szerokie barki. Nie mogłam się zdecydować, czy był naprawdę przystojny, naprawdę naprawdę przystojny czy naprawdę zabójczo przystojny.

– To ma być prawdziwy pocałunek, a nie jakieś tam cmoknięcie – doprecyzowała Tori.

– Właśnie, musi być z języczkiem – dodał Steve.

Po kręgosłupie przebiegły mi dreszcze paniki. Być może widać to było na mojej twarzy, ponieważ Jim posłał mi zachęcający uśmiech i poklepał mnie po ramieniu.

– Wyluzuj, mała – powiedział. – Wyglądasz, jakby mieli cię zaraz usmażyć na krześle elektrycznym.

Przykleiłam do ust uśmiech.

– Teraz lepiej?

– Hm, może zrób jeszcze coś z włosami? Policzkom też przydałoby się trochę więcej koloru.

Rozpuściłam włosy, uwalniając je z kucyka, i je napuszyłam, szczypnęłam się w policzki i dla pewności rozpięłam jeden guzik koszuli. Potem przy akompaniamencie Jima nucącego It’s Now or Never odwróciłam się w stronę narożnego boksu i ruszyłam.

Jestem królową. Jestem królową.

Powtarzałam w duchu te słowa przy każdym niepewnym kroku, ale nie zdało się to na nic. Nie byłam żadną monarchinią, tylko naprawdę wysoką dziewczyną. A w tamtej chwili wolałam cokolwiek innego – nawet klasówkę z matematyki czy sprzątanie kuchni – niż to.

– Cześć, Micayla. Cześć, Greg – powiedziałam, podchodząc do stolika.

Rozpoznawałam wszystkie twarze – oprócz jego twarzy – ze szkoły. Czworo z nich, w tym drapieżna dziewczyna w niebieskiej sukience, było o rok niżej, ale Greg i Micayla za dziesięć dni, gdy rozpocznie się nowy rok szkolny, będą tak jak ja w klasie maturalnej.

Greg Baker był zastępcą kapitana szkolnej drużyny koszykówki i wiecznie próbował mnie namówić na udział w kwalifikacjach do drużyny dziewcząt. Oceniłam jego wzrost na przyzwoity metr osiemdziesiąt pięć, ale przy tym wysokim chłopaku, który stał obok, wypełniając moje peryferyjne pole widzenia zielenią, wyglądał na niskiego. Każda komórka mojego ciała była już dostrojona do tego nieznajomego, jak słoneczniki, które zwracają głowy ku światłu.

– Cześć – odezwałam się żałośnie piskliwym głosem. Moje policzki natychmiast oblały się rumieńcem. – Muszę zamienić słowo z…

Powędrowałam spojrzeniem do wysokiego chłopaka. O rany. Metr dziewięćdziesiąt pięć i ani centymetra mniej. A oczy miał niespotykanego, oliwkowozielonego koloru.

– Och, to mój kuzyn Jay Young, jest z Waszyngtonu – powiedział Greg. – Jay, to Peyton Lane, też jest maturzystką w liceum Longforda.

– Cześć – przywitał się Jay. Jego głos był spokojny.

– Cześć, Wielka P. – rzucił jeden z młodszych chłopaków. – Jaka pogoda na górze?

Jeszcze bardziej się zarumieniłam. Nienawidziłam tego przezwiska – brzmiało, jakbym była jakimiś olbrzymimi genitaliami. Jeśli kiedykolwiek dowiem się, kto ze szkoły je wymyślił…

Jay posłał mi uśmiech pełen zdziwienia.

– To… co słychać? – zagadnął.

– Eee… – Co teraz? Nie miałam pojęcia, jak ubrać to w słowa. Chciałam, żeby reszta towarzystwa sobie poszła i zostawiła nas samych, ale wszyscy stali i gapili się na mnie, jakbym była kobietą z brodą w cyrku. – Słuchaj, czy mogę cię jakoś namówić, żebyś mnie pocałował? – wyrzuciłam z siebie w końcu.

– Że co? – zapytała jedna z dziewczyn.

Niebieska Kiecka przewróciła oczami i wydała z siebie odgłos obrzydzenia, a Greg wybuchnął śmiechem.

– Słucham? – powiedział Jay.

– Trzy minuty! – zawołała Tori z drugiego końca restauracji.

– Oni – zaczęłam, wskazując Steve’a i Tori – założyli się ze mną, że nie skłonię cię, abyś mnie pocałował. A ja… przyjęłam zakład.

Wciąż wyglądał na zdezorientowanego. Pewnie pomyślał sobie: „Czy to mój problem?”.

– To głupie, wiem, ale przyjęłam. Cóż, ta kasa naprawdę by mi się przydała.

Uciekłam od niego wzrokiem. Czułam ciepło bijące mi z twarzy – moje policzki musiały przybrać czereśniowy kolor skórzanych obić foteli, pąsowej koszuli w kratę Jumping Jima na okiennej naklejce, ketchupowej czerwieni ostatecznego upokorzenia.

– Hej, to miłe, ale z reguły nie chodzę i nie obcałowuję obcych dziewczyn.

– Obcych, trafiłeś w punkt, stary. Z innej galaktyki – naigrawał się jeden z młokosów, a Niebieska Kiecka i jej przyjaciółka zachichotały.

– Spoko, nie ma problemu – wyjąkałam. – To od początku była próba skazana na porażkę. Przepraszam za kłopot.

Nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona. Oczy aż kłuły mnie ze wstydu i złości na samą siebie, a klatkę piersiową miałam tak ściśniętą, jakby znalazła się w miażdżącym chwycie olbrzyma. Takiego prawdziwego, o wzroście przynajmniej sześciu metrów. Czemu, na litość boską, przyjęłam ten beznadziejny zakład? Co ja miałam w głowie, że nawet na jedną szaloną sekundę zagościła w niej myśl, że wysoki przystojniak zechce mnie pocałować?

Odwróciłam się i byłam już w połowie drogi do Tori i Steve’a, napawających się moją błyskawiczną i druzgocącą porażką, aż nagle znowu usłyszałam ten głęboki głos.

– Hej, Peyton?

– Tak? – Odwróciłam się do niego. Wciąż stał obok dziewczyny w niebieskiej sukience. Reszta towarzystwa była już przy drzwiach, gotowa do wyjścia.

– Jaka stawka zakładu?

– Czterysta dolarów.

Gwizdnął cicho.

– Mnóstwo kasy.

– Taa, jak to mówią: na bogato albo wcale – powiedziałam, starając się wtłoczyć w głos nutę humoru, a do twarzy przykleić beztroski uśmiech. Ale to wcale nie było zabawne. Nie mogłam ot tak sobie wyskoczyć z czterystu dolarów. – Jak mówiłam, głupota.

Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się. Tori ze Steve’em przybili sobie piątkę i już wyciągali ręce, jakbym miała im wypłacić wygraną tu i teraz.

Nagle od tyłu chwyciła mnie ciepła dłoń, obracając moje ciało i przyciągając do siebie. Znalazłam się twarzą w twarz z Jayem, który stał z lekko przechyloną głową, szerokim uśmiechem na ustach i wyzywającym błyskiem w oku.

– Rozczarujmy ich, dobrze?3

ay przyciągnął mnie do siebie, obrócił ramieniem nad moją głową, tak że zrobiłam piruet jak w staroświeckim tańcu, po czym wylądowałam mu na piersi. Musiałam odchylić głowę, żeby móc spojrzeć w jego rozbawione oczy. Wspaniale i wyjątkowo było czuć się tą niższą osobą. A także odrobinę niepokojąco.

Jedną z dłoni owinął wokół mojej talii, przyciągając mnie do siebie jeszcze bliżej. W drugiej zamknął mój policzek i zaczął mnie całować. On. Mnie. Całował. Poczułam dymną słodycz czekoladowego koktajlu mlecznego i przez krótką chwilę dobrze słyszałam wszystkie chichoty, gwizdy, wiwaty i drwiny, ale huraganowy szum w mojej głowie szybko je zagłuszył.

Kiedyś, gdy miałam jakieś dziewięć lat, przez Balti­more przetoczyło się tornado i pozostawiło po sobie zgliszcza. Zanim do nas dotarło, zdążyłyśmy się z mamą ukryć w piwnicy, ale i tak je słyszałyśmy – przerażający, ogłuszający żywioł, który szalał nad nami i wokół nas. Dźwięki i doznania przytłaczały mnie, przeszywając moją klatkę piersiową i pozbawiając tchu, przedzierały się przez mój mózg niczym rozpędzony pociąg towarowy, wymiatając wszystkie myśli.

Tak właśnie się teraz czułam.

Zero szans na odzyskanie oddechu. Zero czasu na myślenie. Zero impulsu, by zrobić coś poza uczepieniem się oparcia i po prostu byciem.

A potem, niemalże przed tym, zanim się w ogóle zaczęło – a może klika godzin później – było już po wszystkim. Moje usta, które wziął w posiadanie, znowu należały do mnie. I pulsowały, jakby błagając o utracone ciepło.

– Wszystko w porządku? – Zachichotał, patrząc mi w oczy ze swojej wysokości, gdy już mnie puścił. Drobne zmarszczki w kącikach jego oczu układały się w miniaturowe uśmiechy.

– Hę?

Czułam, że mam na twarzy głupkowaty uśmiech, ale nawet nie byłam w stanie pomyśleć, czym go zastąpić, by zagościła na niej choć namiastka nonszalancji. W głowie wciąż mi się kręciło i świeciło pustkami. Chyba trochę się kołysałam, bo wyciągnął rękę, żeby mnie podtrzymać.

– Czy wszystko w porządku?

– Aha. – Musiałam wziąć się w garść. – Tak. Dzięki.

– Jay, chodź już – biadoliła spod drzwi Niebieska Kiecka, rzucając mi prawdziwie zabójcze spojrzenie.

– Okej. – Cofnął się o kilka kroków. – To do zobaczenia.

– Taak. – Mój rozsądek powoli wracał na swoje miejsce, a wraz z nim pojawiło się zażenowanie. Musiałam wyglądać i brzmieć jak kompletna idiotka. – Hej, Jay? – zawołałam, kiedy odwrócił się, by dołączyć do przyjaciół. – Dziękuję. To chyba najmilsza rzecz, jaką ktoś dla mnie zrobił. W życiu.

Przez jego twarz przebiegł wyraz zaskoczenia, ale tamta dziewczyna zaczęła ciągnąć go za rękę, kuzyn mu dokuczał, a pozostałe dwie koleżanki na odchodne posłały mi pełne niedowierzania spojrzenia. I wyszedł. A miejsce, w którym przed chwilą stał, ziało pustką.

Za plecami usłyszałam natomiast Jima śpiewającego za Elvisem pięknym głosem: „Jestem cała roztrzęsiona”.

Wciąż czułam mrowienie w ustach, gdy cała w skowronkach i nieziemsko zadowolona wprost płynęłam przez salę w stronę Jima, Steve’a i Tori. Pyzatą twarz Jima rozpromieniał szeroki jak szafa uśmiech, ale mina Steve’a była skwaszona – tak to jest, jak się straci paręset dolarów, stary. Natomiast wyraz twarzy Tori trudniej było odczytać. Wyglądała bardziej na zaintrygowaną niż rozczarowaną.

– Proszę bardzo – powiedziałam z oddechem pełnym ulgi.

– Wiedziałem, że ci się uda, mała – rzucił Jim, klepiąc mnie po plecach, zanim zniknął w kuchni.

– A więc – zaczęłam – wygląda na to, że chłopcom rzeczywiście podobają się wysokie dziewczyny.

– Jesteś tego aż taka pewna? – zapytała Tori.

– Pocałował mnie, tak czy nie?

– Pewnie uświadomiłaś go, że to był zakład, mam rację?

– Tak, no i co z tego?

– To z tego, że najprawdopodobniej pocałował cię z litości.

Auć.

– Chcesz trochę lodu na te piekące policzki? – zachichotał Steve.

Nie chciałam przykładać lodu, tylko zetrzeć im z twarzy te złośliwe uśmieszki. Później pewnie przyjdą mi do głowy dziesiątki ciętych, szyderczych ripost – odpowiedzi na wszystkie zniewagi, jakie tego wieczoru się na mnie posypały – ale teraz niczego nie potrafiłam wymyślić.

– To wcale nie dowodzi, że wysocy chłopcy chcą chodzić z wysokimi dziewczynami. – Tori nie przestawała wbijać swoich szpil.

Wzruszyłam ramionami. Mogłam wytknąć jej niedociągnięcia w manierach, ale nie w logice.

– A może podbijemy stawkę jeszcze bardziej? – zaproponowała Tori. – Założę się, że nie nakłonisz wysokiego chłopaka – jakiegokolwiek wysokiego chłopaka – żeby z tobą chodził. Jeśli wygrasz, dostaniesz osiemset pięknych dolarów.

– Czy ty w ogóle masz osiemset pięknych dolarów?

– Oczywiście.

Możliwe, że miała, ale bardziej prawdopodobne było, że nawet nie brała pod uwagę swojej przegranej. Wróciłam do odkładania kufli na wysoką półkę, zastanawiając się nad tą propozycją.

– A jeśli ty wygrasz? – zapytałam.

– To wtedy ty zapłacisz nam osiemset dolarów.

Skrzywiłam się.

– Twoja odpowiedź prawdopodobnie zależy od tego, jak bardzo jesteś pewna, że wysokie dziewczyny są atrakcyjne – rzuciła Tori, a na jej błyszczących czernią ustach pojawił się prawdziwie szatański uśmieszek.

– Właśnie; czujesz się ładna, Tyczko? – prowokował Steve.

Ładna? Nie. Nigdy w życiu nie czułam się ładna. Niemalże z definicji bardzo wysokie dziewczyny nie mogły być ładne czy urocze. Efektowne? Tak. Atrakcyjne? Może. Przyciągające wzrok – zawsze, niestety. Ale ładne? Nie, ten termin był zarezerwowany dla filigranowych, kruchych dziewcząt. Dziewcząt, które siedząc w kinie, nie dotykały kolanami oparcia fotela przed nimi. Dziewcząt, które nie musiały przykucać, żeby na grupowych fotkach nie mieć obciętych twarzy.

A jaką miałam pewność, że uda mi się namówić jakiegoś chłopaka, o wysokim nie wspominając, żeby ze mną chodził? Odpowiedź brzmi: żadną.

Chociaż osiemset dolców piechotą nie chodzi.

– Ale musi być naprawdę wysoki, przynajmniej o kilka centymetrów wyższy od ciebie – dodała Tori. – Ile ty w ogóle masz wzrostu?

– Metr osiemdziesiąt cztery – wybąkałam. Za każdym razem, gdy się do tego przyznawałam, czułam się jak na spowiedzi.

– Zaokrąglijmy do metra osiemdziesięciu pięciu – zaproponowała.

– Nie zaokrąglajmy – odparowałam.

– Musi mieć co najmniej metr osiemdziesiąt dziewięć.

– Metr dziewięćdziesiąt pięć – wtrącił Steve.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– Łatwiej znaleźć jednorożca niż faceta o takim wzroście.

– W porządku, spotkajmy się w połowie drogi: metr dziewięćdziesiąt dwa – powiedziała Tori. – I musicie pójść choćby na trzy randki.

– Cztery – poprawił Steve. – Cztery randki z tym samym facetem.

– A ponieważ jest to eksperyment społeczny mający ustalić, czy wysocy osobnicy chcą się umawiać z wysokimi osobniczkami, randki muszą odbywać się w miejscu publicznym – dodała Tori, mierząc we mnie widelcem. – Żadnego zostawania w domu i oglądania filmów w piwnicy czy urządzania sobie pikników na jakiejś opuszczonej łące.

– I jeszcze, i jeszcze – w oczach Steve’a zapłonęło podekscytowanie – ostatnia randka musi być królową publicznych randek: facet ma cię zabrać na bal maturalny.

– Ooo, dobre! – Tori przybiła żółwika ze swoim wspólnikiem.

Sięgnęłam po szmatkę i przetarłam zapaćkaną szyjkę butelki ketchupu.

– A zatem cztery publiczne randki z chłopakiem o wzroście metr dziewięćdziesiąt dwa i wzwyż, z których ostatnia to bal maturalny, i osiemset dolarów jest moje? A jeśli przegram, tyle wam płacę? – podsumowałam.

Tori skinęła głową.

– Z grubsza takie są warunki.

To było niesamowicie kuszące. Chciałam udowodnić, że wysokie dziewczyny mogą się podobać. A jeszcze bardziej chciałam wyrwać się z domu i pojechać na studia w jakieś ekscytujące miejsce – na przykład do Kalifornii albo do Nowego Jorku. To prawda, jeszcze nie zdecydowałam, co chcę studiować, ale czegokolwiek bym nie wybrała, osiemset dolarów byłoby pokaźnym dodatkiem do mojego funduszu studenckiego.

– To jak będzie, Peyton? – zapytała Tori. – Wróbel w garści czy gołąb na dachu?

A co mi tam.

– Przyjmuję zakład.

Wyciągnęłam rękę i uścisnęłam jej dłoń, czując, jakbym podpisywała cyrograf z samym diabłem.4

inęły trzy dni, a ja wciąż łamałam sobie głowę nad szaleństwami tamtego piątkowego wieczoru. Chloe najwidoczniej też.

– I tak zwyczajnie cię pocałował? – zapytała po raz setny, chociaż już znała odpowiedź.

Przynajmniej trzy razy opisałam jej, co się wydarzyło, ale najwyraźniej nie przeanalizowałyśmy jeszcze każdego najdrobniejszego szczegółu.

– Nie, nie pocałował mnie tak zwyczajnie. Pociągnął mnie za rękę, zakręcił mną jak w tańcu, przycisnął do klatki piersiowej i zamknął w dłoniach moją twarz. I dopiero wtedy mnie pocałował.

Westchnęła z zadowoleniem. Przekręciłam się na ręczniku, przekopując piasek, żeby ułożyć się wygodnie na brzuchu. Przyszła kolej na podsmażenie pleców. Pierwszy semestr ostatniej klasy zaczynał się już za tydzień, więc razem z Chloe pracowałyśmy ciężko nad naszą opalenizną, spędzając większość dni na małej plaży w Blue Crab Bay.

Miałam sześć lat, gdy moi rodzice się rozwiedli, i w miarę upływu czasu coraz rzadziej spotykałam się z tatą, zwłaszcza po tym, jak wyprowadził się z Baltimore na swoją malutką działkę nad zatoką Chesapeake, gdzie prowadził niezbyt dochodową szkółkę żeglarską.

Teraz odwiedzałam go raz do roku podczas wakacji. Cieszyłam się na te wyjazdy bardziej ze względu na to, że mogłam odpocząć od mamy i jej problemów, niż z tęsknoty za tatą.

Był dość fajnym człowiekiem, zresztą jego druga żona, Lucy, też, ale tak naprawdę niewiele mnie z nimi łączyło. Tego roku zapowiedział, że nie będzie mógł wziąć wolnego, żeby spędzić ze mną więcej czasu (mój świat nie legł przez to w gruzach, tatusiu), ale zaproponował, abym dla towarzystwa przywiozła ze sobą przyjaciółkę. Grzecznościowa paplanina Chloe, jej pytania o biznes taty i przerośnięte komplementy dla kuchni Lucy pomogły mi zapełnić chwile niezręcznej ciszy, które zazwyczaj charakteryzowały nasze „rodzinne” kolacje.

– I było miło? – zapytała teraz, wciąż skupiona na tamtym pocałunku.

– Nie, nie było miło. To było jak fajerwerki i anielskie chóry.

– Aha. I teraz musisz go wmanewrować w randki?

– Niekoniecznie jego, zresztą chyba i tak mieszka w Waszyngtonie. Chodzi po prostu o jakichś naprawdę wysokich chłopaków.

– Tamten ratownik jest całkiem milusi – orzekła Chloe. To chyba było z jej strony małe niedopowiedzenie, biorąc pod uwagę, że cały poranek pożerała go wzrokiem.

Rzuciłam chłopakowi na krzesełku ratownika szybkie taksujące spojrzenie. Góra metr osiemdziesiąt. Dwa i pół centymetra mniej od wzrostu przeciętnego dorosłego Amerykanina. Chłopcy metr osiemdziesiąt, nawet ci przystojni, nie byli na moim radarze. Nie miałam ochoty umawiać się z kimś, kogo dłonie i stopy były mniejsze od moich – nic bardziej nie sprawiało, że czułam się jak olbrzymka.

– Za niski – stwierdziłam.

– Wcale nie! – oburzyła się Chloe.

Z jej perspektywy metra sześćdziesięciu pięciu (jak na przeciętną Amerykankę przystało) pewnie wszyscy faceci wydawali się wysocy.

– Za niski dla mnie – poprawiłam. – Ale dla ciebie byłby idealny. Mogłabyś założyć dziesięciocentymetrowe szpilki, a i tak byłabyś od niego niższa. I, co najważniejsze, nie łamałabyś Prawa.

Chloe znała na wylot Prawo Wysokich Dziewczyn.

– No cóż – powiedziała, zakładając na bikini podkoszulek i szorty – jeśli mam go olśnić, potrzebuję nowego kostiumu kąpielowego i może jeszcze jakieś fajnej letniej sukienki. Chodźmy na zakupy.

Miasteczko Blue Crab Bay było plażowym lepem na turystów z główną ulicą zabudowaną masą sklepów z tandetnymi pamiątkami. Na żądanie Chloe wstąpiłyśmy do każdego z nich. Była zauroczona wiszącymi na stojakach pluszowymi rekinami („Czy tu w ogóle są rekiny?”, dopytywała), podkoszulkami z napisami „Może Morze” czy „Keep calm i zacumuj w moim porcie!”, szklanymi butelkami wypełnionymi piaskiem („Jaki idiota kupiłby butelkę piasku?”), torebkami z mieszanką kukurydzianych ciasteczek oraz niekończącą się plejadą przedmiotów zrobionych z muszelek – sprzedawano tu naszyjniki z muszli sercówek, kolczyki z miniaturowych muszli zwójek, inkrustowane muszlami etui na komórki, popielniczki i mydelniczki z muszli małży, a nawet zwierzątka z muszli zaopatrzone w imiona, miniaturowe rodowody i doklejane oczy z rozedrganymi źrenicami, które skojarzyły mi się z dziewczyną w niebieskiej sukience z piątku.

Najgorsze były karuzele ze sznurów muszli, korali i jeżowców zwisające z belek dachowych i framug drzwi każdego sklepiku, do którego wstępowałyśmy. Nie mogłam zrobić pięciu kroków bez uderzania głową o dyndające konchy czy kawałki wyrzuconego przez morze drewna.

– Ooo, ten wygląda ładnie – powiedziała Chloe, zaglądając w witrynę malutkiego sklepiku o nazwie She Sells Sea-Shells.

– Nie masz już dosyć? Wszystkie są takie same.

– Wcale nie. Widzisz tamto? – Wskazała na coś w wypełnionej po brzegi witrynie. – To kula piaskowa! Wiesz, coś na kształt śnieżnej kuli, tylko z piaskiem. Rewelacja, co nie?

Westchnęłam i weszłam za nią do sklepu. Wnętrze było od podłogi do sufitu zapakowane wszelkiego rodzaju błyskotkami i bibelotami, innymi słowy – miejsce jak z moich najgorszych koszmarów. Stojąc nieruchomo, by nie strącić czegoś z pękających w szwach półeczek, starałam się zlekceważyć klaustrofobiczne uczucie, że pomieszczenie się kurczy. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i natychmiast tego pożałowałam. Kurz. Kurz z nutą pleśni i stęchlizny. Automatycznie przeszłam na oddychanie ustami.

– Ha! To jest super. Chodź, zobacz, jaki ma napis! – zawołała Chloe.

Opierając się przemożnej chęci ucieczki z tego ciasnego składu osobliwości, ruszyłam ostrożnie w jej kierunku. Gdy pochylałam się, by odczytać napis na kuli piaskowej, coś wplątało mi się we włosy i pociągnęło, zatrzymując mnie w miejscu. Szarpnęłam gwałtownie głową, a tuż nad uszami usłyszałam pobrzękiwanie i lekkie dzwonienie. Super, kolejna karuzela.

– Ostrożnie! – zawołał mężczyzna o ostrych rysach twarzy, ubrany w podkoszulek z napisem „Kocham żeglarki”, do którego przypięto identyfikator informujący, że to właściciel sklepiku.

Uniosłam rękę i natrafiłam na chropowate wybrzuszenia i nierówną, podziurkowaną powierzchnię wplątanego w moje włosy tajemniczego przedmiotu. Manewrując na oślep, próbowałam się od niego uwolnić, ale to tylko pogarszało sprawę. Kiedy inni kupujący usłyszeli przeciągłe dzwonienie, odwrócili się w moją stronę i zaczęli się gapić. Czułam, jak się czerwienię, serce biło mi nieprzyjemnie mocno, a przez kurz i pleśń z trudem łapałam oddech. Musiałam się stamtąd wydostać, i to natychmiast. Próbowałam wyszarpać się z kleszczy tego czegoś jak dzikie zwierzę walczące z sidłami, a do oczu zaczęły mi napływać łzy.

Nagle przede mną pojawiła się Chloe i złapała mnie mocno za ręce, zmuszając, bym spojrzała jej w oczy.

– Oddychaj. Oddychaj, tak jak ja, Peyton. Raz, dwa, trzy, cztery, wdech… I raz, dwa, trzy, cztery, powolny wydech…

Teraz już wszyscy w sklepie się na mnie gapili. Niektórzy podśmiewywali się, wyraźnie rozbawieni.

– Powinnaś ciachnąć nożyczkami. Ja tak robię, gdy którejś z moich córek guma przykleja się do włosów – doradziła kobieta w jaskrawożółtej letniej sukience.

– Nikt nie będzie obcinał mojej przyjaciółce włosów – odparła stanowczo Chloe.

Znowu szarpnęłam, by wyrwać się z pułapki.

– Ostrożnie! Stłuczesz ją! – zawołał właściciel. Odepchnął moje dłonie i stanął na palcach, by sięgnąć splątanej kotłowaniny. – Rozgwiazdy są bardzo kruche.

– Chloe, rozplącz mnie – szepnęłam przez zaciśnięte zęby.

– Jesteś za wysoka. Nic nie widzę – powiedział właściciel.

– Pomogę – zaofiarował się jakiś wysoki mężczyzna, stając za moimi plecami. – Łał, prawdziwe ptasie gniazdo – powiedział, tłumiąc śmiech.

– Chloe! – zawołałam błagalnie.

– Jeszcze tylko kilka sekund – zapewniła.

Poczułam silne pociągnięcie za włosy na czubku głowy i nagle byłam wolna. Ruszyłam od razu do wyjścia, a gdy znajdowałam się na zewnątrz, przykucnęłam na chodniku i schowałam twarz w kolanach.

Ze środka sklepu dobiegł perlisty śmiech i usłyszałam, jak właściciel mówi:

– No naprawdę! Niektórzy powinni uważać, gdzie wtykają głowę, bo sieją zniszczenie.

– A inni może powinni uważać, gdzie wieszają swoje karuzele, bo narażają głowy klientów na szwank – warknęła Chloe, wyparowując ze sklepu.

Chwyciła mnie za ramię i pomogła wstać.

– Wszystko w porządku?

– Tak – skinęłam. Oddech już zaczął mi zwalniać. – Wiesz, wszystkie te rupiecie wokół mnie… i plątanina we włosach.

– Przepraszam, powinnam była pomyśleć. No cóż, nigdy więcej tych tandetnych sklepików dla turystów. Chodźmy gdzieś na kawę. Albo lepiej – rzuciła mi wciąż zmartwione spojrzenie – na uspokajającą herbatę rumiankową. A potem rozejrzymy się za ciuchami.

– Nie, już mi lepiej, naprawdę. Przestronny, czysty sklep z ubraniami nic mi nie zrobi.

– Okej, ale tylko jeśli jesteś pewna, że podołasz… Od którego zaczynamy?

Zaprowadziłam ją do butiku z największym wyborem kostiumów kąpielowych i pokazałam stojak obwieszony bikini w jej rozmiarze. Natychmiast złapała kostium w ohydną panterkę, przyłożyła do piersi i zaczęła przyglądać się sobie w pełnowymiarowym lustrze.

– Co sądzisz?

– Bajecznie! – zachwycała się młoda ekspedientka. Najwyraźniej dostawała prowizję od sprzedanych towarów.

Wiedziałam, że w panterce nogi Chloe będą się wydawać krótsze, a palony pomarańcz sprawi, że jej jasna skóra wyda się bledsza niż różowawe wnętrze muszli słuchotki.

– Nie. – Wyjęłam jej z rąk bikini, odwiesiłam na stojak, przerzuciłam kilka kostiumów i podałam jasnoniebieską dwuczęściówkę z wysokim stanem i drugą w stonowanym koralowym kolorze, niezwykle twarzowym. – Te będą bardziej pasować do twojej cery i sylwetki.

– Tak, naturalnie. Teraz widzę – wtrąciła ekspedientka.

Chloe przymierzyła kostiumy jeden po drugim, uznała, że w obu wygląda jak bogini, i poleciła mi wybrać za nią.

– Jasnoniebieski, na sto procent.

Ze stojaka obok zdjęłam duży, luźny kapelusz z naturalnej słomy, obwiązałam go długą, zwiewną apaszką w najdelikatniejszym turkusowym kolorze i włożyłam go na blond głowę Chloe, przesuwając końce apaszki tak, by zwisały zalotnie między jej ramionami.

– Gorący towar czy nie? – zapytała, cofając się, by mogła bez przeszkód podziwiać samą siebie w lustrze.

– Tssss! – Przyłożyła sobie palec do ramienia, udając, że poparzyła się jego seksownym żarem.

– Idealnie! – Ekspedientka klasnęła w dłonie z rozkoszy na myśl o prowizji. – Nabiję na kasę.

Wszystko zajęło nam całe dziesięć minut. Dla dziewcząt, które noszą normalne rozmiary, zakupy to bułka z masłem.

– A ty nie pooglądasz bikini dla siebie? – zapytała Chloe, wsuwając na powrót szorty.

– Nie.

– Czemu? To, które masz na sobie, wygląda na nieco znoszone. Tak tylko mówię.

– Zgoda, ale ma nad innymi tę przewagę, że na mnie pasuje.

– Tutaj znajdziesz całą masę nowych, które będą idealne.

– Założymy się?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: