Kocham Cię bez słów - ebook
Kocham Cię bez słów - ebook
Bestsellerowa pisarka Abbi Glines powraca z zupełnie nową serią „The Field Party”.
West Ashby jest przystojny, pewny siebie i popularny. Nikt nie wie, że chłopak nosi w sobie niewyobrażalny ból z powodu ojca umierającego na raka. Życie Maggie Carleton dwa lata temu legło w gruzach. Dziewczyna przestała mówić po tym, jak na jej oczach ojciec zamordował matkę. Do dziś nie wypowiedziała ani jednego słowa.
West wybiera Maggie na swoją powierniczkę, opowiada jej o bólu, którego nie potrafi już znieść. Chłopak nie ma pojęcia, jak wielkie cierpienie nosi w swoim sercu Maggie.
Czy West i Maggie potrafią jeszcze kochać?
Czy ich zranione serca odzyskają spokój?
„Abbi Glines stworzyła niesamowitą historię. Spośród innych książek autorki „Until Friday Night” nie ma sobie równych. Fabuła skonstruowana w taki sposób, aby kaleczyć nasze serca, jednocześnie dając im nadzieję na to, że ból kiedyś minie. Z całego serca polecam”.
– Ligeria, Lubimyczytać.pl
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-251-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prawda, że jest urocza?
Maggie
To nie był dom. Nigdy już nie będę miała domu. I wcale mi na nim nie zależało. To słowo kryje w sobie tak wiele wspomnień, zbyt bolesnych, by o nich myśleć.
Wiedziałam, że ciocia Coralee i wujek Boone uważnie mnie obserwowali, oprowadzając po swoim domu. Bardzo chcieli, żeby mi się tu spodobało. Widać to było po ich oczach, w których tliła się nadzieja. Ja już nie pamiętałam, jakie to uczucie mieć nadzieję. Od dawna nie było we mnie ani odrobiny.
– Przygotowaliśmy dla ciebie pokój na górze. Pomalowałam go na pastelowy błękit – odezwała się niepewnie ciocia Coralee. – Pamiętam, że zawsze lubiłaś niebieski.
To prawda. Kilka Gwiazdek temu.
Kiedyś nawet przez cały rok ubierałam się tylko na niebiesko. Ale teraz to niekoniecznie był mój ulubiony kolor…
Wchodziłam po schodach prowadzących na piętro tuż za ciocią i wujkiem. Na widok rodzinnych zdjęć wiszących rzędem na ścianie pośpiesznie odwróciłam głowę i skierowałam wzrok prosto przed siebie. U nas też kiedyś takie były. Moja mama z dumą ozdabiała nimi ściany naszego domu. Ale kryły się w nich same kłamstwa. Ani jeden uśmiech nie był szczery.
– To tutaj – oznajmiła ciotka Coralee, zatrzymując się w połowie korytarza i otwierając drzwi do przestronnej sypialni, umeblowanej w całości na biało, nie licząc błękitnych ścian. Od razu mi się spodobała. Podziękowałabym, ale bałam się usłyszeć własny głos. Zamiast tego zsunęłam plecak z ramion i odwróciłam się, żeby ją uściskać. To musiało wystarczyć.
– I jak? Mam nadzieję, że spodobał ci się mój pokój – dobiegł od strony drzwi czyjś niski głos.
– Brady, przestań – odezwał się wujek ostrym tonem.
– Dlaczego? Staram się być uprzejmy – odparł chłopak. – Tak jakby…
Słabo pamiętałam swojego kuzyna Brady’ego. Nigdy nie bawił się ze mną na rodzinnych spędach. Zawsze ganiał z jakimś kumplem, którego przywoził ze sobą.
A teraz stał przede mną, oparty o futrynę drzwi, z brązowymi włosami opadającymi na oczy i krzywym uśmieszkiem. Nie wyglądał na uszczęśliwionego. O nie, czyżby oddali mi jego pokój? Niedobrze. Nie chciałam mu go odbierać.
– Brady tylko się popisuje – rzuciła pośpiesznie ciocia Coralee. – Absolutnie mu nie przeszkadza, że przenosi się na poddasze. Od dwóch lat nas zamęczał, żeby zrobić mu tam pokój, bo chce mieć więcej swobody.
Poczułam na swoim ramieniu dotyk szerokiej dłoni wujka Boone’a, który stanął tuż obok mnie.
– Synu, na pewno pamiętasz Maggie – odezwał się nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Brady nie spuszczał ze mnie wzroku. Początkowo sprawiał wrażenie zirytowanego, ale po chwili jego spojrzenie zmiękło i pojawiło się w nim coś na kształt zainteresowania.
– Uhm, pamiętam.
– W poniedziałek masz jej wszystko pokazać w szkole – ciągnął wujek. – Jesteście w tej samej klasie. Udało nam się załatwić, że Maggie będzie chodziła z tobą na niektóre lekcje, abyś mógł jej pomóc.
Miałam wrażenie, że Brady już o tym doskonale wie, a informacja ta jest przeznaczona przede wszystkim dla mnie.
Brady westchnął, kręcąc głową.
– Dobra, dobra – mruknął i wyszedł z pokoju.
– Przepraszam za niego – odezwała się ciotka. – Ostatnio wiecznie ma humory, trudno z nim wytrzymać.
Nawet gdybym odważyła się odezwać, i tak nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć.
Ciotka ścisnęła mnie za ramię.
– Zostawimy cię teraz samą, żebyś się rozpakowała. I może trochę odpoczęła. Gdybyś miała ochotę na towarzystwo, będę w kuchni robić kolację. Możesz korzystać ze wszystkich pokojów, jeśli tylko chcesz. Czuj się jak u siebie w domu.
I znów padło to słowo… Dom.
Ciocia z wujkiem wyszli na korytarz, zostawiając mnie nareszcie samą. Gdy tak stałam pośrodku przytulnego błękitnego pokoju, ku swojemu zdumieniu zdałam sobie sprawę, że w zasadzie poczułam się tu bezpiecznie. Choć byłam przekonana, że poczucie bezpieczeństwa opuściło mnie już wieki temu.
– Więc ty naprawdę nie gadasz? – Głos Brady’ego przeszył panującą w pokoju ciszę. Odwróciłam się i zobaczyłam, że kuzyn znów stoi w drzwiach pokoju.
Naprawdę mi zależało, żeby nie czuł do mnie urazy, że się tu pojawiłam. Nie wiedziałam jednak, jak mam go przekonać, że będę się trzymać na uboczu. Że nie mam zamiaru komplikować mu życia.
– O w mordę, nie będzie łatwo. Jesteś… – urwał, parskając wymuszonym śmiechem. – To jeszcze gorszy kanał, niż myślałem. Jeszcze żebyś chociaż była brzydka.
Co proszę?
Brady zmarszczył czoło.
– Postaraj się nie wychylać, jasne? Matka w końcu doczekała się córeczki, której nigdy nie miała, ale co mi z tego, do cholery. Mam własne życie, czaisz?
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. Jasne, że miał. Wysoki, przystojny, o ciemnych włosach, orzechowych oczach i szerokich ramionach z wyraźnie zarysowanymi pod koszulką mięśniami. Dziewczyny musiały za nim szaleć, to było oczywiste.
Nie miałam zamiaru wchodzić mu w drogę, choć moje wtargnięcie do jego domu – i pokoju – rzeczywiście mogło tak wyglądać. Jeszcze na domiar złego będziemy razem chodzić na lekcje.
Chciałam mu jakoś dać do zrozumienia, że nie musi się mną przejmować. Podniosłam z podłogi plecak i wyjęłam z niego długopis i notatnik, który zawsze nosiłam przy sobie.
– Co robisz? – spytał, wyraźnie zbity z tropu.
W odpowiedzi nakreśliłam pośpiesznie kilka słów:
Przyrzekam, że nie będę ci wchodzić w drogę. Nie musisz mnie niańczyć w szkole. Udawaj przy rodzicach, że tak jest, ja cię nie wydam. Przepraszam, że zajęłam twój pokój. Zamieńmy się, jeśli chcesz.
Wręczyłam notatnik Brady’emu. Kiedy skończył czytać, westchnął przeciągle i podał mi go z powrotem.
– Możesz tu zostać. Mama ma rację, wolę poddasze. Tak tylko pajacowałem. Wydaje ci się, że nie będę ci potrzebny w szkole, ale sama zobaczysz. Nic nie poradzimy. – Po tych słowach zniknął w korytarzu.
Stanęłam w drzwiach i patrzyłam za nim, jak schodzi po schodach. Już miałam zamknąć drzwi, gdy z dołu dobiegł mnie jego głos.
– Co na obiad?! – zawołał.
– Spaghetti z kurczakiem. Pomyślałam sobie, że Maggie też może zasmakuje, skoro ty tak je lubisz – odpowiedziała ciocia Coralee. A potem, zniżając głos do szeptu, dodała: – Chciałabym, żebyście się lepiej poznali.
– Właśnie z nią gadałem. To jest, ekhm, coś mi napisała – odparł.
– I co? Prawda, że jest urocza? – Głos cioci Coralee zabrzmiał całkowicie szczerze.
– Prawda, mamo. Naprawdę urocza.
Ale w odróżnieniu od niej Brady nie wydawał się o tym przekonany.Rozdział 2
Mówiłem, że masz zmykać
West
Musiałem się napić. To mój główny cel dzisiejszego wieczoru.
Zatrzasnąłem drzwi pikapa i ruszyłem w stronę pola, skąd dobiegał już łomot muzyki i gdzie mrok rozświetlało płonące ognisko. To miał być ostatni wolny piątkowy wieczór, zanim przez następne trzy miesiące w naszym życiu będzie się liczył tylko futbol. Czas świętowania i zabawy. Parki będą się bzykać na tylnych siedzeniach samochodów, chłopaki popijać piwo z plastikowych kubków, a przed końcem imprezy ktoś na bank pobije się o dziewczynę. Koniec lata i początek naszej ostatniej klasy w liceum.
Jeśli miałem się bawić, potrzebowałem piwa, najlepiej sześciu puszek. Wymiotujący krwią ojciec, któremu matka ociera czoło ze zwierzęcym strachem w oczach, to było jak dla mnie stanowczo za wiele. Powinienem był zostać w domu, ale nie mogłem się na to zdobyć. Za każdym razem, gdy ojcu się pogarszało, odzywał się we mnie mały chłopczyk. Nie cierpiałem tego uczucia.
Kochałem swojego tatę. Przez całe życie był dla mnie wzorem. Jak to, do cholery, możliwe, że mogę go stracić?
Potrząsnąłem głową, wsuwając dłoń we włosy i mocno je szarpiąc. Byłem gotów do powrotu na boisko. W następny piątek stanę na nim w ochraniaczach i kasku, ale już teraz chciałem poczuć odrobinę fizycznego bólu. Poczuć cokolwiek, byle uciec od rzeczywistości.
Poczułem wibracje telefonu, więc sięgnąłem do kieszeni. Za każdym razem, gdy dzwonił, a ja byłem poza domem, ogarniał mnie tak silny lęk, że aż robiło mi się niedobrze. Widząc na wyświetlaczu imię Raleigh, mojej dziewczyny, momentalnie poczułem ulgę. To nie mama. Nic złego się nie dzieje. Tata jest nadal z nami, w domu.
– Hej – odezwałem się, zdziwiony, że do mnie dzwoni. Przecież wiedziała, że wybieram się na imprezę.
– Przyjedziesz po mnie czy nie? – spytała rozdrażnionym głosem.
– Nie mówiłaś, że mam przyjechać. Jestem już na miejscu.
– Serio? Nie przyjdę, jeśli po mnie nie przyjedziesz, West!
Była wkurzona. W sumie żadna nowość, bo Raleigh przeważnie była na mnie o coś wkurzona.
– W takim razie zobaczymy się kiedy indziej. Nie mam dziś nastroju na twoje numery, Ray.
Raleigh nie miała pojęcia o moim ojcu. Nie chciałem, żeby ludzie dowiedzieli się, jak bardzo jest chory. Trzymaliśmy to w tajemnicy, a ponieważ miejscowy szpital nie był w stanie leczyć raka jelita grubego w tak zaawansowanym stadium, woziliśmy tatę do oddalonego o godzinę drogi Nashville. Zwykle w małym miasteczku trudno ukryć takie rzeczy, ale jakoś nam się udawało. Było to o tyle łatwiejsze, że mama nie miała w Lawton zbyt wielu przyjaciół.
Jako dzieciak kompletnie tego nie rozumiałem, ale teraz wiedziałem dlaczego. Mój tata był w liceum gwiazdą futbolu. Rozsławił Lawton, grając najpierw w drużynie Uniwersytetu Alabamy, a potem wchodząc do składu New Orleans Saints. Z kolei mama była prawdziwą księżniczką – jej stary miał w kieszeni prawie całą Luizjanę. Tata zakochał się w niej na zabój.
Jakiś czas później, tuż po tym, jak uszkodził sobie kolano i przez to pogrzebał swoją sportową karierę, okazało się, że jego dziewczyna jest w ciąży. Pobrali się wbrew jej rodzinie, a potem zabrał ją ze sobą z powrotem do Alabamy. Jego rodzinne miasteczko wiedziało swoje: on był ich bohaterem, a ona im go ukradła. Od tego czasu minęło siedemnaście lat, a oni nadal odnosili się do niej z rezerwą. Ale mama sprawiała wrażenie, jakby w ogóle jej to nie przeszkadzało. Kochała tatę, on i ja byliśmy całym jej światem. To jej wystarczało.
– Słuchasz mnie?! – wyrwał mnie z zamyślenia piskliwy okrzyk Raleigh.
Raleigh i ja byliśmy specyficzną parą: ona lubiła się ze mną pokazywać, a mnie podobał się jej tyłek i cała reszta. Nie było między nami uczucia ani zaufania. Chodziliśmy ze sobą od ponad roku, ale łatwo ją było trzymać na dystans. W tym momencie zresztą nie miałem czasu na nic innego.
– Słuchaj, Ray, nie chce mi się teraz gadać. Muszę odetchnąć. Dajmy sobie dziś spokój, pogadamy w przyszłym tygodniu, dobra?
Nie czekając na odpowiedź, zakończyłem połączenie. I tak wiedziałem, co od niej usłyszę: wymówki i groźby, że prześpi się z którymś z moich kumpli. Znałem to już na pamięć.
I prawdę mówiąc, miałem to gdzieś.
Przyśpieszyłem kroku, przedzierając się przez wysoką trawę i mijając rząd drzew. Tuż za nimi rozciągało się otwarte pole, na którym zwykle imprezowaliśmy. Należało do dziadka Rykera i Nasha Lee. Byli kuzynami i grali w naszej drużynie. Starszy pan pozwalał urządzać na nim imprezy jeszcze w czasach, gdy sam miał synów w liceum. Pole znajdowało się już prawie poza miastem, najbliższej położonym budynkiem był właśnie dom dziadka, ale nawet i on był oddalony o prawie dwa kilometry. Mogliśmy więc imprezować do woli i nie obawiać się, że będą nas podglądać jacyś wścibscy sąsiedzi.
Przeczesałem wzrokiem pole, wyławiając z tłumu sylwetkę Brady’ego Higgensa, mojego najlepszego kumpla jeszcze z podstawówki. Podawał do mnie piłki, odkąd oboje chodziliśmy do szkółki piłkarskiej Pop Warner. Był najlepszym rozgrywającym w całym stanie, bez dwóch zdań.
Na mój widok Brady podniósł puszkę piwa w powitalnym geście. Siedział na pace swojego pikapa, którym wjechał aż na pole, żeby wykorzystać zamontowany w nim agregat do podłączenia muzyki. Między jego nogami usadowiła się Ivy Hollis. Nie było to dla nikogo zaskoczeniem, skoro spędzili ze sobą większość lata. Ivy miała przed sobą ostatnią klasę, była główną cheerleaderką i robiła wszystko, by usidlić Brady’ego. Zwłaszcza że jego poprzednia dziewczyna skończyła liceum i przeprowadziła się na drugi koniec kraju.
– Najwyższa pora – odezwał się Brady z prześmiewczą miną, rzucając mi puszkę piwa. Rzadko kiedy pozwalał sobie na alkohol. Nie żeby miał coś przeciwko, ale bardzo mu zależało, żeby w przyszłym roku dostać się do drużyny uniwersyteckiej. Mnie kiedyś też, ale to było dawno. Teraz funkcjonowałem z dnia na dzień, modląc się, żeby tata od nas nie odszedł. Piwo było dla mnie ostatnią deską ratunku na wszystkich naszych imprezach. Nie potrafiłem się odciąć od domowych problemów, nic nie mogłem na to poradzić. Musiałem więc jakoś stępić umysł.
Brady chyba podejrzewał, że coś jest na rzeczy, i próbował to ze mnie wydobyć. Jego mama była jedyną kobietą w mieście, która okazywała mojej mamie sympatię. W minionych latach mnóstwo razy zapraszała nas na kolację, na święta przynosiła nam tort red velvet i zawsze znajdywała czas, by pogawędzić z mamą na meczu. Byłem ciekaw, czy mama jej się zwierzała.
– Gdzie Raleigh? – spytała Ivy.
Zbyłem ją milczeniem. To, że była z Bradym, nie oznaczało jeszcze, że muszę odpowiadać na jej wścibskie pytania. Odwróciłem się w kierunku Gunnera Lawtona. Tak, tak – koleś nazywał się tak samo, jak ta przeklęta mieścina. Założył ją jego praprapradziadek i prawie wszystko tu należało do jego rodziny. Gunner był też rewelacyjnym skrzydłowym, a to w tej dziurze liczyło się najbardziej.
– Też jesteś sam? – spytałem go, przysiadając na beli siana obok pikapa.
Zaśmiał się.
– Wiesz, jak to jest. Nie mogę się zdecydować, którą wybrać – odparł z ironicznym uśmieszkiem.
Wystarczyło, że Gunner kiwnął palcem, a dziewczyny biegły do niego w podskokach. Jasne, że jego przechwałki były paskudne, ale kiedy ktoś śpi na kasie w takiej małej mieścinie, a przy tym jest gwiazdorem licealnej drużyny futbolowej, zawsze będzie miał branie wśród lasek. Szczególnie gdy nieźle wygląda.
– Pogadamy o futbolu? – zaproponował Ryker Lee. Podszedł do nas i usiadł na pace pikapa obok Brady’ego i Ivy.
– Wolę pogadać o tym, jak się ogoliłeś – odpowiedział Brady, uśmiechając się złośliwie.
W zeszłym roku Ryker zarzekał się, że zapuści włosy i zrobi sobie dredy. Zdziwiło mnie, że ściął się na krótko już pierwszego dnia treningu. Wcześniej przebywał z rodziną u babki w Georgii, więc nie widzieliśmy go przez kilka tygodni wakacji.
– Znudziło mi się. Będę miał dredy, jak zostanę zawodowcem. Teraz nie potrzebuję tego dziadostwa – wyjaśnił, przeciągając dłonią po włosach. Wyglądało, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale zamiast tego podniósł się i zaczął rozglądać dookoła, szczerząc głupkowato zęby. – Ale chrzanić futbol. Lepiej powiedzcie mi, kto to jest.
Podążyłem za jego wzrokiem, żeby zobaczyć, o kim mówi. Z daleka od reszty imprezowiczów, prawie przy samych drzewach stała nieznana mi dziewczyna. Miała długie, brązowe włosy opadające miękkimi falami na ramiona i niesamowite zielone oczy, które właśnie spoglądały w naszą stronę. Przesunąłem wzrok w dół po jej twarzy, zawieszając go na różowych, idealnie wykrojonych ustach bez śladu szminki.
A jej figura… Jasna cholera, ale ta kiecka na niej leży!
– Zbastuj – odezwał się ostrzegawczym tonem Brady.
Chciałem się odwrócić i wyczytać z jego twarzy, dlaczego interesuje się jakąś nową dziewczyną, skoro ma już jedną siedzącą mu właśnie między nogami, ale nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku. Wyglądała na zagubioną. A ja miałem wielką ochotę pomóc jej się odnaleźć.
– Czemu, stary? Gorąca z niej laska, wygląda, jakby tylko na mnie czekała – zapalił się Ryker.
– To moja kuzynka, kretynie – warknął Brady.
Kuzynka? Jakim cudem miał nagle kuzynkę?
Oderwałem niechętnie wzrok od dziewczyny, odwracając głowę ku Brady’emu.
– Od kiedy ty masz kuzynkę?
Brady wywrócił oczy.
– Poznałeś ją. Wieki temu, na jednym z moich rodzinnych spędów w Tennessee. Teraz mieszka z nami. Nie startuj do niej, jasne? Ona nie jest… Ma swoje problemy. Nie nadaje się dla ciebie – ostrzegł, po czym odwrócił się do Rykera i dodał: – Ani dla ciebie.
– To ja jej pomogę je rozwiązać! Jestem cholernie dobry w te klocki – zawołał Ryker, szczerząc zęby.
Nie mógłbym powiedzieć tego samego o sobie. Miałem swoje i chciałem się od nich oderwać, a nie babrać w czyichś. Poza tym jej problemy nie mogły się równać z moimi. Niczyje nie mogły.
– Ona nie gada – wyjaśnił Brady. – W ogóle. Przyprowadziłem ją dzisiaj, bo matka mnie zmusiła. Powiedziałem, że może się trzymać ze mną, ale nie chciała. Chyba ma nie po kolei w głowie, tak przypuszczam.
Zerknąłem ponownie w jej kierunku, ale już jej nie było. Więc Brady ma bardzo atrakcyjną, ale szurniętą kuzynkę niemowę. Bardzo dziwne.
– No to kicha. Dochodzi do nas nowa fajna laska i oczywiście to musi być twoja kuzyneczka, a w dodatku niemowa – stwierdził Gunner, dopijając piwo.
Brady’emu wyraźnie nie spodobała się ta uwaga. Widziałem to po jego minie.
Gunner miał jednak sporo racji. W naszej dziurze od podstawówki wiecznie mieliśmy do czynienia z tymi samymi dziewczynami. Były nudne i głupie, a ja zdążyłem się już przespać z co ładniejszymi. Nic godnego uwagi. Wszystkie bez wyjątku były wkurzające jak diabli.
Gunner podniósł się na nogi.
– Idę po piwo – oznajmił, po czym odszedł. Gunner gwarantował nam bezpieczeństwo na wszystkich imprezach. Gdyby przyłapano nas na piciu, jego ojciec miał odpowiednie kontakty i mógł nas wyciągnąć z kłopotów. Podejrzewałem, że policjanci dobrze o tym wiedzieli i dlatego w ogóle nie zapuszczali się w tę okolicę.
W tym momencie znów zadzwoniła moja komórka, a ja momentalnie poczułem ucisk w żołądku. Wyszarpnąłem ją pośpiesznie z kieszeni, zerkając na wyświetlacz: mama. Niech to szlag.
Nie tłumacząc się przed nikim, odstawiłem puszkę z piwem na ziemię, odszedłem kawałek na bok i dopiero wtedy odebrałem.
– Mamo? Wszystko w porządku?
– Tak, tak. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że zostawiłam dla ciebie kawałek smażonego kurczaka w piekarniku. Aha, i byłoby dobrze, gdybyś po drodze zajechał do Walmartu i kupił mleko.
Z ulgą wypuściłem z płuc wstrzymywany bezwiednie oddech. Uff, z tatą nie dzieje się nic złego.
– Jasne, mamo. Załatwię to mleko.
– Późno wrócisz? – spytała głosem, w którym wyczułem napięcie. Coś przede mną ukrywała. Pewnie tata znowu wymiotuje albo ma bóle.
– Będę… To znaczy nie, niedługo wrócę – zapewniłem ją.
Wydała z siebie westchnienie ulgi.
– To dobrze. W takim razie jedź ostrożnie i pamiętaj o pasach. Kocham cię.
– Ja też cię kocham, mamo.
Gdy skończyłem rozmowę, dotarłem już do miejsca, gdzie zaparkowałem samochód. I tak byłem zdecydowany wracać, jeszcze zanim mnie o to spytała. Z tatą było coraz gorzej, praktycznie nie wstawał już z łóżka. Przeklęte konowały nie potrafiły nic więcej dla niego zrobić!
Poczułem ucisk w klatce, aż trudno mi było oddychać. Coś takiego zdarzało mi się ostatnio coraz częściej. Zupełnie jakby strach ściskał mnie za gardło i trzymał tak długo, że niemal traciłem oddech.
Poczułem wzbierający we mnie gniew. To takie cholernie niesprawiedliwe! Tata jest dobrym człowiekiem, nie zasługuje na taki los. Bóg siedzi sobie spokojnie gdzieś w górze, pozwalając nam przechodzić przez piekło. Dlaczego to spotyka moją mamę? Przecież tak potrzebuje męża. Ona też na to nie zasługuje.
– Niech to szlag! – wrzasnąłem na całe gardło, waląc obiema dłońmi w maskę swojego pikapa. Ból zżerał mnie od środka, a ja nie mogłem się przed nikim wygadać. Nie chciałem współczucia od kogoś, kto nie ma pojęcia, co czuję, bo to tylko pogorszyłoby sytuację.
Kątem oka zauważyłem po lewej stronie jakiś ruch. Gwałtownie podniosłem głowę, żeby sprawdzić, kto był świadkiem mojej chwili słabości.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, była znajoma sukienka. Idealnie podkreślała jej zgrabną figurę.
Ta dziewczyna ma wielkie szczęście, że nie mówi. Nie musi przed nikim niczego udawać. Ani się odzywać, ani zachowywać tak, jak wszyscy oczekują.
Przechyliła głowę na bok, bacznie mi się przyglądając. Zupełnie jakby próbowała się zorientować, czy mogę być groźny dla otoczenia, czy raczej sam potrzebuję pomocy. Faktycznie, jej cudowne włosy i pełne usta mogłyby mi pomóc choć na chwilę zapomnieć o piekle, jakim stało się moje życie.
Oderwałem dłonie od samochodu i ruszyłem w jej stronę. Spodziewałem się, że ucieknie, ale stała w miejscu.
Wciągnąłem powietrze do płuc. Ucisk w gardle nieco zelżał.
– I jak ci się widzę, co? – spytałem z drwiną w nadziei, że się spłoszy i sobie pójdzie. To było nie w porządku odgrywać się na niej, żeby złagodzić swój ból, ale byłem wściekły i nie potrafiłem się kontrolować. Nic dziwnego, skoro przez cały czas się we mnie gotowało. Tak jak każdego, kto stanął na mojej drodze, również i ją musiałem od siebie odepchnąć – dla jej własnego dobra.
Nie odezwała się, ale dostrzegłem jej bystre spojrzenie. Nie była świruską, jak twierdził Brady. Takie rzeczy od razu widać w oczach. Jej spojrzenie było zbyt przenikliwe, zbyt inteligentne.
– Będziesz się tak gapiła, jakbyś czegoś ode mnie chciała, i nawet się nie odezwiesz? Nieładnie.
Ostry ton mojego głosu sprawił, że niezauważalnie się wzdrygnąłem. Mama spaliłaby się przeze mnie ze wstydu. Ale ona nawet nie mrugnęła okiem. Nie cofnęła się i nie odezwała ani słowem. Brady mógł wygadywać o niej różne bzdury, ale w jednym miał rację – faktycznie nie mówiła.
Ale chociaż się nie odezwała, było jasne, że nie jest mną zainteresowana. To była dla mnie nowość. Nie spotkałem się dotąd z sytuacją, by dziewczyna nie miała ochoty na mój pocałunek. Dlatego podszedłem do niej i objąłem dłonią jej twarz. O rany, to nie była zwyczajna twarz. Musiałem jej dotknąć, żeby się przekonać, czy jest prawdziwa. Niemożliwe, by istniał ktoś równie idealny. Każdy z nas ma jakieś fizyczne wady. Chciałem się przekonać z bliska, że ona też.
Przeciągnąłem lekko kciukiem po jej dolnej wardze. Nie używała szminki. Nie była jej potrzebna – jej usta miały naturalnie różowy kolor.
– Zmykaj stąd, póki jeszcze czas – ostrzegłem ją, choć to ja powinienem był jak najszybciej stąd odejść.
Nie poruszyła się, wciąż wpatrując się w moją twarz. Śmiało, bez jednego drgnięcia. Jedyna rzecz, jaka ją zdradzała, to pulsująca na szyi żyła. Była zdenerwowana, ale nie ruszyła się z miejsca – nie wiadomo czy, ze strachu, czy z ciekawości.
Zrobiłem krok naprzód, przyciskając ją swoim ciałem do rosnącego tuż za jej plecami drzewa.
– Mówiłem, że masz zmykać – przypomniałem, nachylając się do jej warg.Rozdział 3
Nie przejmuj się mną, skarbie
Maggie
Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby nie komplikować Brady’emu życia. W piątek wieczorem ciocia Coralee zmusiła go, żeby zabrał mnie ze sobą na imprezę. To była dobra okazja, by mu udowodnić, że nie musi się mną przejmować. Przez większość czasu kryłam się w cieniu, sama, z daleka od całego towarzystwa. Co pół godziny sprawdzałam, czy Brady nadal tu jest i czy mnie nie szuka, a potem znów wycofywałam się do swojej kryjówki.
Miałam nadzieję, że to nie będzie się powtarzało co tydzień. Nie chcę kryć się w ciemnościach za każdym razem, gdy Brady będzie szedł poimprezować. Wolałabym zostać w swoim pokoju i poczytać. Wałęsanie się samotnie na odludziu to wątpliwa przyjemność. Choć wydarzyło się coś, przez co ta koszmarna imprezka zrobiła się jakby mniej… nudna.
Przypominając sobie swoją przygodę przy drzewie, poczułam, jak oblewam się rumieńcem. Mój pierwszy pocałunek z prawdziwego zdarzenia, na dodatek z kimś, kogo w ogóle nie znam. Był wysoki i miał ciemne, lekko kędzierzawe włosy. A jego twarz… Zupełnie jakby Stwórca wymyślił sobie najbardziej atrakcyjne męskie rysy i nadał je temu chłopakowi.
Ale to nie był powód, dla którego tkwiłam tam bez ruchu, choć próbował mnie odganiać. Wszystko przez jego oczy. Nawet w ciemnościach dostrzegłam to chłodne i ciężkie spojrzenie. Nie widziałam takiego u nikogo, poza samą sobą.
Powiedział mamie przez telefon, że ją kocha. A potem się rozłączył i zaklął, z całych sił waląc dłońmi o maskę swojego pikapa. Ktoś, kto w ten sposób zwracał się do matki, nie mógł być zły. Nie budził we mnie strachu.
Poczułam, że mi go żal, więc zostałam, chociaż kazał mi odejść. A potem mnie pocałował. Początkowo ostro i gwałtownie, jakby chciał mi sprawić ból, ale potem złagodniał i zanim się zorientowałam, zaciskałam kurczowo palce obu rąk na jego koszulce, czując, jak miękną mi kolana. Nie wiem, czy naprawdę wtedy jęknęłam, czy tylko mi się wydawało. Miałam nadzieję, że to drugie. Biorąc pod uwagę to, jak gwałtownie się ode mnie oderwał i odszedł, wolałabym niczego po sobie nie pokazywać. Żałowałam też, że odruchowo chwyciłam go za koszulkę.
Wszystko skończyło się tak samo szybko, jak się zaczęło. Kiedy się odsunął, nie odezwał się ani słowem, ani nawet na mnie nie spojrzał. Po prostu odwrócił się, wsiadł do swojego pikapa i odjechał. Nie miałam pojęcia, kim jest. Wiedziałam jedynie, że był przystojny, że coś go dręczyło i że podarował mi pierwszy wart zapamiętania pocałunek w moim życiu.
Dwie godziny później, gdy Brady w końcu postanowił wracać do domu, znalazł mnie drzemiącą na ziemi pod tamtym pamiętnym drzewem. Był na mnie wściekły i w drodze powrotnej nie odezwał się ani słowem. Wspomnienie pocałunku zeszło na drugi plan, bo zajęłam się przede wszystkim obmyślaniem strategii, jak mam postępować, żeby mój kuzyn już na dobre mnie nie znienawidził.
W niedzielę, kiedy Brady wybierał się do kolegi popływać w jego basenie, ciocia Coralee próbowała go namówić, żeby mnie ze sobą zabrał. Napisałam jej wtedy, że zaczął mi się okres i nie mam ochoty na pływanie, więc pozwoliła mi zostać w domu.
Skończyło się na tym, że Brady przepadł na cały dzień. Pewnie wolał nie pokazywać się w domu, żeby matka znów nie próbowała mu mnie wcisnąć.
Następnego dnia zaczynała się szkoła, więc Brady usłyszał od niej całą litanię objaśnień, jak ma się mną opiekować. Szczerze mu współczułam, widząc jego skwaszoną minę. Dlatego kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, napisałam mu na kartce:
Nie przejmuj się. Rób to, co zawsze, sama dotrę do klasy. Dam sobie radę. Powiem cioci Coralee, że się mną zajmowałeś, tak jak kazała. Nie musisz oprowadzać mnie po szkole. Załatwię wszystko sama.
Nie wyglądał na przekonanego, ale skinął potakująco głową i sobie poszedł, zostawiając mnie samą przy wejściu.
Na szczęście ciotka Coralee uprzedziła w szkole, że nie mówię. Bez problemu zgodzili się, żebym pisała na kartce to, co chcę powiedzieć. Dostałam plan lekcji, a potem spytano mnie o Brady’ego – widocznie ciocia wspomniała, że ma się mną opiekować. Skłamałam i napisałam, że poszedł do toalety i za chwilę spotkamy się na korytarzu.
W głębi duszy miałam cień, no dobra, znacznie więcej niż cień nadziei, że wypatrzę tu gdzieś chłopaka z imprezy. Chciałam mu się lepiej przyjrzeć w świetle dziennym, przekonać się, czy wszystko z nim w porządku. Może jest szansa, że i on chce się ze mną zobaczyć?
Wybrałam się na poszukiwanie swojej szafki, zadowolona z tego, co do tej pory udało mi się załatwić. Niestety, teraz zaczęły się schody. W korytarzu kłębiły się prawdziwe tłumy. Wielu uczniów stało lub obściskiwało się przed swoimi szafkami, całkiem zasłaniając mi widok. W ten sposób miałam marne szanse na znalezienie numeru 654.
– Dajesz radę? – dobiegł mnie z tyłu głos Brady’ego. Kiwnęłam potakująco głową, nie chcąc się przyznać, że utknęłam i pewnie spóźnię się na lekcję.
– Gdzie masz szafkę? – chciał wiedzieć.
Zawahałam się na moment, nie wiedząc, jak mu odpowiedzieć. W końcu pokazałam mu po prostu kartkę z numerem.
– Już ją minęłaś – zauważył, wskazując głową na drugą stronę korytarza. – Chodź, pokażę ci.
Nie miałam czasu, żeby zaprotestować, więc poszłam za nim. Widać było, że chce mi pomóc z własnej woli, a szczerze mówiąc, było mi to w tej chwili bardzo na rękę.
Choć ja musiałam przeciskać się przez zatłoczony korytarz, Brady nie miał tego problemu, bo na jego widok tłum rozstępował się, żeby zrobić mu przejście, jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.
– Ej, obmacujcie się trochę dalej. Maggie nie może się dostać do tej przeklętej szafki – powiedział Brady do jednej z migdalących się par.
– Co za Maggie? – spytała dziewczyna, odwracając głowę w moim kierunku. Miała wielkie piwne oczy, oliwkową cerę i nie mniej efektowne, długie czarne włosy.
– Moja kuzynka – wyjaśnił Brady poirytowanym głosem.
– Masz kuzynkę? – spytała ze zdumieniem. Dłonie chłopaka, wcześniej obejmujące jej tyłek, przesunęły się na biodra i odciągnęły ją na bok. Zanim zdążyłam dojrzeć jego twarz, Brady cofnął się o krok i otworzył moją szafkę.
– Proszę. Jakbyś czegoś jeszcze potrzebowała, daj znać, będę w pobliżu.
Po tych słowach ulotnił się, zostawiając mnie samą.
Starałam się nie patrzeć w kierunku stojącej obok mnie pary. Dziewczyna zachichotała, potem usłyszałam szepczącego coś do niej chłopaka. Z tego, co mówił, dało się wyraźnie wyłowić słowo „niemowa”. Pewnie Brady wszystko już rozgadał. No cóż, przynajmniej będę miała spokój, bo nikt nie będzie mnie zaczepiać.
– Ona nie gada? – odszepnęła mu dziewczyna, na tyle głośno, że dotarło to do moich uszu.
Szybko schowałam książki do szafki, jeszcze raz upewniłam się, że mam przy sobie zeszyty potrzebne na pierwszą lekcję, i zatrzasnęłam drzwiczki. Spuściłam nisko głowę, starając się nie patrzeć na parę obok, ale mój wzrok przypadkowo wylądował na dłoniach chłopaka, znów ściskających tyłek dziewczyny. Najwyraźniej trzeba będzie przyzwyczaić się do takich widoków.
Odwróciłam się ze spuszczoną głową i już chciałam ruszyć przed siebie korytarzem, gdy nagle potrąciła mnie czyjaś barczysta sylwetka, aż zatoczyłam się do tyłu.
– O kurde, sorki – usłyszałam męski głos, gdy wpadałam z impetem na znajomą, ponownie obściskującą się parę. Po prostu super.
– Nic ci nie jest? – spytał chłopak, z którym się zderzyłam.
Podniosłam głowę i napotkałam wzrokiem parę chyba najbardziej błękitnych oczu na świecie, na dodatek na tle apetycznie kakaowej cery. Naprawdę robiły wrażenie, szkoda tylko, że nie należały do tajemniczego chłopaka z imprezy.
– Gdzie się pchasz! – warknęła dziewczyna za moimi plecami i odepchnęła mnie od siebie.
Zeszyt i notes wypadły mi z rąk na podłogę, tylko powiększając całe zamieszanie. Nie chciałam zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi, ale teraz nie dało się tego uniknąć.
– Zlituj się, Raleigh, to ja na nią wpadłem. Wyluzuj, co? – rzucił w jej stronę chłopak, schylając się po moje rzeczy. Przyglądałam się jak zahipnotyzowana jego mocno zarysowanym mięśniom, wypychającym materiał dopasowanej koszulki.
Raleigh zaśmiała się krótko, z wyraźnie szyderczą nutą w głosie.
– Ona jest niemową, Nash. I kuzyneczką Brady’ego. Możesz przestać zgrywać przed nią rycerza, nie jest w twoim typie.
W tym momencie usłyszałam za sobą czyjś głos.
– Nie bądź wredna, kotku.
Ten głos. Zamarłam w bezruchu. Znałam go. Nie… błagam, tylko nie to.
– Brady ma kuzynkę? – spytał Nash, prostując się i podając mi moje zeszyty.
Bałam się odwrócić i spojrzeć za siebie. Musiałam się pomylić. Chłopak obściskujący się z dziewczyną tuż obok mnie nie może przecież być tym samym, który pocałował mnie na piątkowej imprezie. Tamten tak ciepło rozmawiał ze swoją matką. Czy taki ktoś byłby w stanie całować się z inną, skoro miał już dziewczynę? Czyżby wcale nie był taki fajny, jak mi się wydawało? Ubzdurałam sobie to wszystko, kiedy przez cały weekend odtwarzałam w myślach scenę naszego pocałunku. Starając się zachować opanowanie, odebrałam swoje zeszyty od Nasha i przycisnęłam je do siebie.
– No jednak ma. Zdziwko, co nie?
Znowu ten głos… To on. O Boże… Nie ma mowy o pomyłce.
Spuściłam wzrok i wbiłam go w zeszyty. Nie chciałam na nikogo patrzeć, czułam, jak poczerwieniały mi policzki. Zależało mi tylko na tym, by jak najszybciej zostać sama i w spokoju przetrawić niemiłą niespodziankę, jaka mnie dziś rano spotkała.
– Jest na czym zawiesić oko – dodał mój tajemniczy nieznajomy – ale Brady wyraził się jasno, że mamy do niej nie startować. Więc Ray ma rację, odpuść sobie. Tak jak ja.
Ale przecież wcale tak nie zrobił. Czy wtedy już wiedział, że Brady kazał wszystkim trzymać się ode mnie z daleka? I dlaczego teraz udawał, że w ogóle się nie znamy? Co za dupek! I ja pozwoliłam mu się pocałować. Co też mi przyszło do głowy? Zazwyczaj na widok przystojnej buźki nie miękły mi nogi. Mój ojciec taki był i matka nigdy nie mogła na niego liczyć. Ja byłam na to za mądra. To błąd, którego więcej nie popełnię.
– Tak jak ja? A cóż to niby ma znaczyć? – odezwała się podniesionym głosem Raleigh, odpychając chłopaka od siebie. Odsunęłam się na bok, żeby zejść jej z drogi.
– Przecież mówię, jest na czym zawiesić oko – powtórzył.
Celowo był wredny dla swojej dziewczyny i na dodatek wykorzystywał do tego mnie. Nie znosiłam takiego sadyzmu. Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew. To była jedna z nielicznych chwil, gdy miałam ochotę się odezwać. Nie, nawet nie tyle odezwać, ile wrzasnąć! Ale jakoś się powstrzymałam.
Poczułam, jak płonie mi twarz – z zażenowania, gniewu i zawodu. Jaka szkoda, że Brady na mnie nie poczekał. Nie miałam pojęcia, w którą stronę pójść, a w tej koszmarnej sytuacji nie mogłam ot tak wyjąć planu szkoły i zacząć go studiować. Poczułam, że cała drżę. Rozejrzałam się ukradkiem na boki, zastanawiając się, którą drogę ucieczki wybrać.
– Przecież to niemowa! – wrzasnęła dziewczyna, po czym zasyczała z wściekłością: – Naprawdę nie wiem, jak ja z tobą wytrzymuję. Mogłabym mieć każdego. Każdego, West! Słyszysz?!
West. Miał na imię West. Chyba powinno się znać imię chłopaka od pierwszego poważnego pocałunku, ale on nic mnie nie obchodził. Chciałam całkiem wymazać z pamięci jego i tamten feralny wieczór.
– Mnie na pewno nie. Nie zadaję się z wariatkami – odparował Nash. Podniosłam na niego wzrok, a on puścił do mnie oko. Spoglądał na mnie ciepło i przyjaźnie. Niczego takiego nie zauważyłam w spojrzeniu Westa. Dlaczego to nie Nash mnie pocałował?
West zaśmiał się z riposty Nasha.
– Ciebie nawet nie biorę pod uwagę – wysyczała Raleigh. – Tata pozwala mi się spotykać tylko z białymi.
Na te słowa cała zesztywniałam. Czy ona naprawdę to powiedziała? Nash nie był czystej krwi białym, to fakt, za to miał cudowny odcień skóry.
– Oho, oho, wielka strata – odparł Nash, wyraźnie rozbawiony. – Widzę, że szanowny tatuś nadal nie może przeżyć, że jego ukochana wyszła za czarnego. To było wieki temu, Raleigh. Naprawdę powinien już odpuścić i zacząć życie na nowo. Tak jak moja matka.
No, no, no. Jakie te małe miasteczka potrafią być… małe.
Nash przeniósł wzrok z powrotem na mnie.
– Pomóc ci znaleźć salę na pierwszą lekcję? – spytał.
Raleigh nie dała jednak za wygraną.
– Pozwolisz mu tak się do mnie zwracać? – spytała gniewnie Westa.
– Sama zaczęłaś. On się tylko odgryzł – zauważył spokojnie West.
– Mam tego dosyć, West! – wrzasnęła, po czym odwróciła się i odeszła wściekła.
Dałabym wszystko, żeby znaleźć się w swojej klasie. Wyjęłam z kieszeni plan, żeby sprawdzić, w której sali mam pierwszą lekcję, nie przejmując się dłużej, że drżą mi ręce. Byle tylko znaleźć się daleko stąd. Daleko od Westa.
– Jaką masz pierwszą lekcję? – spytał Nash.
– Ona naprawdę nie gada. To nie była podpucha – rozległ się za moimi plecami głos Westa.
Nie chciałam podnosić wzroku, ale nie mogłam się powstrzymać. Zerknęłam przez ramię na Westa, żeby mieć absolutną pewność, że to on. Głos ten sam, ale chciałam zobaczyć jego twarz. Nadal tliły się we mnie resztki nadziei, że chłopak, który mnie pocałował, jest sympatyczniejszy niż ten za mną.
Nic z tego. W świetle dziennym wydawał się jeszcze przystojniejszy niż wtedy w ciemnościach. Szybko opuściłam wzrok z powrotem na plan, żeby mnie nie przyłapał, jak się na niego gapię. Nienawidziłam go. Tak samo jak każdego, kto nie liczy się z uczuciami innych.
– Masz to od urodzenia? – chciał wiedzieć Nash. Wolałabym, żeby dał mi już spokój. Kompletnie nie wiedziałam, jak się wobec niego zachować. Był bardzo fajny, ale nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.
West niespodziewanie podszedł bliżej, stając naprzeciwko mnie ze znudzoną miną. Przed chwilą zerwała z nim dziewczyna, ale to najwyraźniej nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Trzeba być naprawdę podłym draniem, żeby tak zareagować.
Uniosłam wzrok, napotykając spojrzenie jego ciemnobłękitnych, okolonych długimi rzęsami oczu. Nie były aż tak niesamowite jak u Nasha – założę się, że takich nie ma nikt na całym świecie – ale kryło się w nich o wiele więcej, niż udało mi się dostrzec w tamten piątkowy wieczór. Ból, strach, rezerwa. Dokładnie to samo, co widziałam w swoich własnych, gdy spoglądałam w lustro.
– O kurde, z bliska jest jeszcze ładniejsza – oznajmił West, przechylając głowę w bok i bacznie mi się przyglądając. – Mógłbym nawet zapomnieć, że nie potrafi gadać.
Przyglądał mi się, jakby nie dotykał wcześniej swoimi szerokimi dłońmi mojej twarzy. Poczułam, jak mój żołądek zaciska się w ciasny supeł. Znałam kogoś, kto był szalony i bezlitosny. Był częścią mojego życia, wiele przez niego przeszłam. Dlatego bałam się takich ludzi. Gdyby nie ból i smutek widoczny w oczach Westa, dałabym mu w twarz. Ale w tym momencie zależało mi tylko na tym, żeby znaleźć się od niego jak najdalej. Nie był dobrym człowiekiem, coś go skrzywiło. Ja wybrałam milczenie jako lekarstwo na ból, a on postanowił leczyć swój, raniąc innych.
– Ona nie gada, kretynie, ale nie jest głucha – warknął Nash.
Na wargach Westa zadrgał lekki uśmieszek, ale jego oczy pozostały chłodne. Czy jego kumple tego nie widzą? Nie zdają sobie sprawy, że ukrywa ból, który go dręczy i zamienia w potwora?
– Nie przejmuj się mną, skarbie, nie warto. Jestem dupkiem – oznajmił, jakby chciał mnie przeprosić. Tylko właściwie za co? Że mnie pocałował? Że zdradził swoją dziewczynę? Że z każdym kolejnym słowem wychodzi na jaw, jakim jest skończonym palantem?
Ci, którym zniszczono życie, zwykle nigdy nie dochodzą do siebie. Wiedziałam o tym aż za dobrze. Każdy, kto próbuje im w tym pomóc, ponosi klęskę. Ale ludzie nie rodzą się okrutni, to życie ich zmienia. Przynajmniej tak twierdziła pewna psycholog, kiedy próbowała rozmawiać ze mną o ojcu.
Zdecydowanym ruchem odsunęłam się od Westa, unosząc wysoko głowę. Posłałam mu ostre spojrzenie, które mówiło znacznie więcej niż słowa. Na szczęście potrafił je właściwie odczytać, bo zrezygnował, odwrócił się i odszedł.
Patrzyłam za nim, zastanawiając się, czy jest ktoś, kto wie, dlaczego West tak się zachowuje. Kto zna prawdę, kryjącą się pod maską okrucieństwa. Jego dziewczyna raczej nie, bo nie zerwałaby z nim w ten sposób. Emanowała od niego taka pewność siebie, że chyba nikt nie potrafił dostrzec, co go dręczy.
Choć wiedziałam, jaki potrafi być nieprzyjemny, i bardzo starałam się go znienawidzić, nie byłam w stanie zapomnieć jego rozmowy z matką. Powiedział, że ją kocha. Ten ból w jego głosie…
– Daj sobie spokój – odezwał się ostrzegawczym tonem stojący za moimi plecami Nash. – To kiepski pomysł, skarbie. West to mój najlepszy kumpel, ale jest niczym trucizna dla takich dziewczyn jak ty. Nie obchodzi go nikt poza samym sobą.
Nash niepotrzebnie się o mnie martwił. Nie miałam zamiaru więcej zbliżać się do Westa. Wystarczy, że już raz mu na to pozwoliłam, a teraz wyglądało, jakby wcale tego nie pamiętał. Na pewno nie rozpamiętywał przez cały weekend naszego pocałunku tak jak ja.
W każdym razie West zasługiwał na pomoc. Ktoś powinien się do niego zbliżyć, dotrzeć do jego prawdziwego ja. Nikt nie potrafił ocalić mojego ojca i przez to zostawiał za sobą jedynie zgliszcza i cierpienie. Było jasne, że West rozpaczliwie potrzebuje pomocnej dłoni. Ale to nie będzie moja dłoń. Ja musiałam walczyć z własnymi demonami.Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1 – Prawda, że jest urocza?
Rozdział 2 – Mówiłem, że masz zmykać
Rozdział 3 – Nie przejmuj się mną, skarbie
Rozdział 4 – Kocham cię, mamo
Rozdział 5 – Trzymaj się od nich z daleka
Rozdział 6 – Zrobiłem jej przyjemność
Rozdział 7 – Okej!
Rozdział 8 – Za nasz sezon
Rozdział 9 – Co noc mam koszmary
Rozdział 10 – Przetrwałam dzięki milczeniu
Rozdział 11 – W takich chwilach byłam zadowolona, że nie muszę się odzywać
Rozdział 12 – Koniec boli najbardziej
Rozdział 13 – To po co jesteś tak cholernie ładna?
Rozdział 14 – A ty czegoś żałujesz?
Rozdział 15 – Ale ze mnie kłamczucha
Rozdział 16 – Nie była moja
Rozdział 17 – West uświadomił mi, że nadal mam uczucia
Rozdział 18 – Nie byliśmy aż tak cholernie zabawni
Rozdział 19 – Jesteś o wiele silniejszy, niż ci się wydaje
Rozdział 20 – Moja krew
Rozdział 21 – Miną lata, zanim zmądrzeją
Rozdział 22 – Zawsze będzie tylko przyjaciółką
Rozdział 23 – Z nikim innym się tak fajnie nie gada
Rozdział 24 – Odbiło ci? Ja i moja kuzynka?
Rozdział 25 – Jesteś mi tu potrzebna
Rozdział 26 – Będę żyć, jak mnie nauczyłeś
Rozdział 27 – Nie będę niczego żałować
Rozdział 28 – Oni zostali
Rozdział 29 – Cofam to
Rozdział 30 – Nie mogłem jej stracić
Rozdział 31 – Zostanę z tobą, jeśli chcesz
Rozdział 32 – Nie potrafiłem się powstrzymać
Rozdział 33 – Ufasz mi?
Rozdział 34 – Tylko. Ze. Mną
Rozdział 35 – Czyli mamy więcej nie drążyć tematu?
Rozdział 36 – Chciałem być z nią na zawsze
Rozdział 37 – Moja dziewczyna
Rozdział 38 – Czy nadal zechce być ze mną?
Rozdział 39 – Robisz ze mną, co chcesz
Rozdział 40 – Bardzo przypomina swoją mamę
Rozdział 41 – Cicha woda, a swoje wie
Rozdział 42 – Nie mogę wiecznie być dla ciebie oparciem
Rozdział 43 – Nie był sam. A ja tak
Rozdział 44 – Inaczej ją stracisz
Rozdział 45 – Nie lubię zwracać na siebie uwagi
Rozdział 46 – Będę przy tobie
Rozdział 47 – Chcę powtórki
Rozdział 48 – Zostań tyle, ile chcesz
Rozdział 49 – Płakałam nad sobą
Epilog
Podziękowania