Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

MDS: Miłosne rewolucje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

MDS: Miłosne rewolucje - ebook

Co może łączyć hakerkę, parę szpiegów, zombie, seryjnego mordercę, czarownicę i boksera? By poznać odpowiedź na to pytanie, wyrusz z nami w podróż po meandrach romansu i erotyki w opowiadaniach zawartych w niniejszej antologii. MDS: Miłosne Rewolucje to reedycja wydanego już wcześniej zbioru. Znajdziecie w nim odświeżoną wersję dawnych prac, jak również zupełnie nowe, wyjątkowe historie. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich tekstów niech będzie skrót MDS, którego rozwinięcie pozostanie tymczasowo naszą słodką tajemnicą. Jesteście ciekawi, czym jest ów sekret? Cóż, przekonajcie się sami, smakując przy okazji mieszanki słodyczy pierwszych uniesień, pikanterii zakazanych uczuć, goryczy utraconej miłości.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-932-6
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Dla E. – M. L., La Noir, Ailes

Czasami w samotne puste noce przymykam oczy i przywołuję chwile, które nigdy już nie powrócą. Ona jest już tylko wspomnieniem, piękną myślą, jakiej nigdy się nie pozbędę. Cudownym marzeniem, jakiego nigdy nie ośmielę się spełnić, chcąc zachować je tylko dla siebie, na całą wieczność. Na każdą chwilę, gdy powróci do mnie wraz z moją tęsknotą.

Była niczym klasyczny sen wariata, zbyt oczywista w swoim szaleństwie, jednak za mało wyrazista, aby stać się dla mnie rzeczywistością. Nie potrafiłem nigdy zrozumieć jej fenomenu. Tej całej otoczki, którą czarowała otoczenie, sprawiając, że wszystko wokoło stawało się idealnie bezpretensjonalne. Zawierając w sobie niesamowite pokłady esencji kobiecości, miała również wiele łagodności. Fascynująco zmysłowa i nieporównywalnie sensualna, potrafiła uśmiechać się do mnie spokojnym uśmiechem romantycznej nastolatki. Bezczelna, nienasycona, zuchwała, stawała się czasem nostalgiczna oraz infantylna. Niepowtarzalny egzemplarz, którego nie przestawałem nigdy chcieć, którego było mi wciąż mało. Zachłanny jej, wciąż ją odpychałem. Dlaczego? Ponieważ nie umiałem jej kochać? We wszystkich tych uczuciach nie mogłem doszukać się tego jednego. Nigdy nie potrafiłem kochać, nie znałem tego uczucia. Czy mogłem go nie rozpoznać? Przeoczyć? Czas dał mi odpowiedzi, które zaskoczyły mnie, gdy zrozumiałem, że znałem je już od dawna. Od chwili, w której ujrzałem ją po raz pierwszy.

To był jeden z typowych wieczorów, jakie spędzałem samotnie od lat. Wizyta w klubie i wokoło wiele kobiet, z których jedną zabierałem ze sobą, gdy nie miałem ochoty na samotną noc. Nie próbowałem nigdy z żadną rozmawiać, nie próbowałem słuchać, nie chciałem niczego zrozumieć. Liczyła się jedynie chwila fizycznej satysfakcji, która wrzucała mnie jeszcze głębiej w otchłań absurdu, w którym tkwiłem od wielu lat mej próżnej egzystencji. Zatarty w rutynie, powtarzałem ten schemat każdej nocy, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że być może była w tym jeszcze potrzeba głębszego doznania, intensywniejszej bliskości, nieopartej jedynie na potrzebie prymitywnego spełnienia. Nie rozwodziłem się nad tym, ponieważ istotna była dla mnie tylko jedna prawda: nie było takiej kobiety, która umiałaby zatrzymać sobą moje myśli, sprawiając, abym przystanął w miejscu. Taka kobieta nie istniała.2. Karmelowy Chłopiec – Agata Głowacz, Ailes

Trzy lata.

Tyle trwała nasza przyjacielska, pełna radości, marzeń i celów relacja. W trakcie tego czasu Arch miał kilka dziewczyn, zaliczył ponad dwieście siedemnaście imprez, jeden wypadek samochodowy, posiadał dwa auta, cztery razy trafił na izbę wytrzeźwień, a dziesięć razy próbował przejść przez liczne sesje terapeutyczne. Po trzech latach coś się zmieniło. My się zmieniliśmy. Chyba weszliśmy w dojrzałość. Chyba, ponieważ do końca nie jestem pewna. W związku Arch także pokazywał inną twarz. Z kochanego, najlepszego przyjaciela pod słońcem stał się zaborczym, zazdrosnym, pewnym siebie facetem, który ciągle czegoś żądał i stawiał niesłychanie abstrakcyjne warunki. Ja i mój charakter byliśmy zarazem jego przeszkodą, jak i uzależnieniem.

O trudnej miłości ciężko się mówi. Jeszcze ciężej się od niej się uwolnić…

***

Myślę, że od zawsze mnie kochał. Kochał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Najpierw było to uczucie radosne, pełne dziecięcego optymizmu, nadziei, wielkich marzeń. Zachowywaliśmy się jak rodzeństwo. Wszędzie razem. Skoczyłabym za nim w ogień, którego się bałam, i wiedziałam, że on zrobiłby to samo. Znałam go jak własną kieszeń. Był kulą szaleństwa, energii i wesołych uśmiechów; był ambitny, zdolny oraz troskliwy. Poznaliśmy się dzięki naszym matkom, przyjaźniącym się od wieków. Obie zaszły w ciążę w niewielkich odstępach czasowych, przez co od pieluchy mogliśmy zerkać na siebie, bawić razem w piaskownicy, chodzić na wspólne spacery, na basen, na lody czy w późniejszym czasie do szkoły. Byliśmy jak brat i siostra. Dopiero kiedy nastał wiek magicznych osiemnastu lat, stwierdziliśmy, że to przyjaźń. Wielka, prawdziwa aż po grób przyjaźń.

Uwielbiałam określać Archera jako mojego najlepszego przyjaciela, brata z innej matki. Nigdy nawet nie spojrzałam na niego jak na innych mężczyzn z otoczenia. Kochałam go, ale w sposób… dozwolony i bezpieczny. Unikałam myśli, iż nasze uczucia mogą przeobrazić się w coś innego, głębszego. Wewnątrz siebie czułam, że właściwie oboje oszukiwaliśmy nasze serca i rozumy przez długie, niekiedy bolesne lata. Zawsze tłumaczyłam to sobie moim nastoletnim, głupim wiekiem, który sprowadził na mnie wiele nieszczęść. Na Archera zresztą także. Wraz z dorosłością przyjaciel o pięknych, karmelowych, gęstych włosach, z delikatnym zarostem na twarzy, zaczął buntować się przeciwko całemu światu. Nie uznawał norm, panujących na naszej wspaniałej Ziemi, nie lubił chodzić za tłumem. W kółko powtarzał mi, że jeśli chcemy być kimś, musimy zacząć się sprzeciwiać. Podążając za swoją nową zasadą, zrobił sobie kilka tatuaży, chociaż jego mama stanowczo się nie zgadzała. Mój przyjaciel znalazł także pracę w warsztacie samochodowym, gdzie poznał kolejnych widocznie zbuntowanych chłopaków.

***3. Poryw Namiętności – Lilianna Garden, Ailes

W obszernym gabinecie na dziesiątym piętrze wieżowca w centrum Nowego Jorku, za mahoniowym biurkiem, na wygodnym fotelu siedziała trzydziestodwuletnia kobieta o intensywnym spojrzeniu jadeitowych oczu i długich, miedzianych lokach, upiętych w elegancki kok. Zapatrzona w widok rozciągający się za szybą, zastanawiała się, czy pomysł, który od jakiegoś czasu chodził jej po głowie, powinna zrealizować tak, jak zaplanowała. Jej rodzice nie pochwalali analitycznego i chłodnego podejścia do całej sprawy. Ale… przecież to nie oni mieli poddać się zabiegowi, tylko ona.

Eleonora Hamsford była nowoczesną, wykształconą kobietą na stanowisku, o jakim niejedna w jej wieku mogłaby tylko pomarzyć. A jednak od kilku miesięcy wciąż powracały do niej słowa ukochanej babci: „Uważaj, byś nie została sama w tym swoim bogactwie”. Melania Hamsford, właścicielka najlepszej w Stanach kliniki neonatologicznej Hope&Home Clinic, zajmującej się kobietami w ciąży i noworodkami z wszelkiego rodzaju wadami, zmarła pół roku temu – nagle i całkowicie sama, w ogromnej willi nad brzegiem oceanu, którą wybudował jej czwarty z sześciu mężów. Była niespokojnym duchem – tak mówiła zawsze o niej matka Eleonory.

Brakowało jej babki, która mimo swojej zrzędliwej natury dodawała jej wiary, że warto próbować szukać szczęścia, choćby poprzez sześciokrotne wchodzenie do rwącej rzeki zwanej małżeństwem. Choć Eleonora raczej nie planowała aż tak drastycznego kroku, by wyrwać się z ramion samotności, to jednak sama idea posiadania kogoś jeszcze w swoim życiu zaprzątała jej myśli coraz bardziej.

Niechętnie odwróciła się w stronę denerwującego pikania w telefonie, które oznaczało, że jej asystentka chciała jej coś przekazać. Nacisnęła z ciężkim westchnieniem czerwony guzik i w pomieszczeniu rozbrzmiał głos dziwnie przypominający jej siostrę.

– Daina? – zapytała asystentkę poirytowana Eleonora. Nie znosiła, gdy coś bądź ktoś zaburzał jej uporządkowany plan dnia.

– Pani Hamsford, bardzo przepraszam, ale pani siostra domaga się wizyty – mruknęła rozeźlona Daina, podkreślając słowo „domaga”, zapewne sztyletując w tym momencie Selinę wzrokiem.

– Wpuść ją, Daina, inaczej się od niej nie uwolnimy – powiedziała z przekąsem. Ledwie skończyła mówić, a drzwi z nieprzezroczystego szkła stanęły otworem i do środka wkroczyła ubrana w krótką czerwoną sukienkę, w wysokich szpilkach tego samego koloru, z rozwianymi włosami… Eleonora zmrużyła oczy i zamrugała kilkukrotnie. Jej siostra miała coś zielonego na głowie, co jeszcze dwa dni temu było pięknymi blond puklami.

– Coś ty zrobiła? – zapytała w końcu, gdy Selina usiadła na kanapie pod oknem, przez które przed chwilą wyglądała Eli.

Selina zalotnym gestem jakby od niechcenia odsunęła opadające na oczy włosy. Założyła nogę na nogę, odsłaniając i tak niewiele zasłonięte uda, i spojrzała na siostrę, lekko unosząc kąciki ust.

– Wyrwałam dla ciebie zaproszenie na elitarny bal z okazji MDS – odparła, z dumą unosząc podbródek, jakby właśnie otrzymała prezent od samej królowej angielskiej.4. Niewypowiedziane – Er & Luca, La Noir, Ailes

Byłam wściekła. Już od dawna nikt tak bardzo mnie nie rozjuszył. Miałam ochotę podejść do faceta i przypieprzyć z całej siły w jego świński ryj, aby zedrzeć ten bezczelny uśmiech z czerwonej mordy.

– Nie podniecaj się tak, dziewczynko – usłyszałam za sobą obleśny głos i stwierdziłam, że przegiął.

Zamiast skierować się w stronę autobusu, którego kierowca spoglądał w moją stronę, ja rozejrzałam się po przestronnej hali dworca, nie wiedząc nawet, czego poszukuję. Byłam pewna jednego. Cholerny drań pożałuje, że ze mną zadarł.

W którymś momencie mój wzrok natrafił na coś, w czym upatrzyłam rozwiązanie mego problemu. Złapałam za rękę młodszego brata i ciągnąc go bezceremonialnie za sobą, ruszyłam w stronę stojącego przy kasach policjanta.

– Kurwa mać – wypaliłam na wstępie, po czym gwałtownie popchnęłam gówniarza w jego stronę. – Czy on wygląda jak dziewczyna? – zapytałam, a właściwie wykrzyknęłam, wpatrując się dzikim wzrokiem w mundurowego.

Patrzył na mnie zaskoczony, powiedziałabym nawet, że ujrzałam na jego obliczu niepokój, który po chwili przerodził się w lekkie rozbawienie, jakie bezskutecznie próbował ukryć.

– Nie – zaprzeczył bez namysłu, choć wcześniej ani razu nawet na małego nie spojrzał, a następnie zerknął na mojego brata, który, zadzierając w górę głowę, uśmiechnął się do niego anielsko. – A to nie jest dziewczynka? – zapytał głupio, odwzajemniając uśmiech malucha, a mnie ogarnęła wściekłość.

– Kur…

– Nie. Teraz widzę dokładnie, że to chłopiec – przerwał mi, zanim puściłam kolejną wiązankę niecenzuralnych słów, jakie cisnęły mi się na usta w ogromnych ilościach. – Ma bardzo męskie rysy twarzy – dodał pośpiesznie. – A tak w ogóle, to o co pani chodzi? – zapytał, a ja przypomniałam sobie, po co do niego przyszłam.

– Tamten szaletowy grubas oskarżył mnie o oszustwo. Proszę iść tam i go aresztować – oświadczyłam, wzburzona, choć powoli zaczynała docierać do mnie absurdalność moich słów.

– Nie do końca zrozumiałem – powiedział, wpatrując się we mnie jak w kosmitę. – Kogo mam aresztować i za co?

– Grubasa. Za cokolwiek – palnęłam bezmyślnie.

– Dobrze – oznajmił, przyglądając mi się z ciekawością. – O jakie oszustwo oskarżył panią szaletowy…

– Grubas – dokończyłam za niego. – Zażądał ode mnie sześć złotych za toaletę.

– I to ma być to oszustwo? – zapytał, zdziwiony.

– Jestem kobietą – powiedziałam, a on zmierzył mnie od stóp do głów i uśmiechnął się łobuzersko.

– W to nie wątpię. Dodałbym nawet, że bardzo kobiecą kobietą – powiedział, rozbawiony, a mnie ponownie trafił szlag.

– Chole…

– Przejdźmy do rzeczy – przerwał mi ponownie, domyślając się, że i tym razem nie byłyby to ptasie trele. – Czy ten człowiek obraził panią w jakiś sposób? Mam rozumieć, że powiedział pani, iż nie wygląda na kobietę, i zażądał od pani sześć złotych oraz oskarżył o oszustwo?

– Nie do końca – powiedziałam i spojrzałam na niego uważniej. Miał piękną barwę oczu. Niespotykany, bursztynowy odcień tęczówek przyciągał mój wzrok.

– Czy zatem wyjaśni mi pani coś więcej? – zapytał, uśmiechając się przy tym uroczo, a ja nie wiedziałam, jak przedstawić zaistniałą sytuację.

– Oskarżył gówniarza o to, że jest dziewczyną, i kazał sobie zapłacić za niego trzy złote, a nawet pan powiedział, że jest bardzo męski – oświadczyłam, spoglądając na mojego brata, który ze swymi błękitnymi oczyma i blond lokami okalającymi pyzatą twarzyczkę nieraz zmylał otoczenie, które kwestionowało jego płeć.

– Tak. Wygląda bardzo męsko – oznajmił facet, próbując ukryć uśmiech.

– Na pierwszy rzut oka każdy widzi, że to facet – powiedziałam dobitnie, a policjant zasłonił dłonią twarz udając, że nie robi tego z powodu moich słów.

– Oczywiście – rzekł, spoglądając na mnie z coraz większym zainteresowaniem. – Czy ten szaletowy grubas wysunął przypuszczenie, że pani brat jest kobietą? – zapytał, a za moment dodał: – Miałem na myśli dziewczynkę.

– Tak – oświadczyłam i odetchnęłam z ulgą. Na szczęście załapał bez większego tłumaczenia.

– Czy tylko za to mam go aresztować? – zapytał poważnie, a ja zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego uważniej.

– Robisz sobie ze mnie jaja? – warknęłam, bezwiednie przechodząc na ty.

– W pierwszym momencie miałem właśnie takie odczucie w stosunku do ciebie – powiedział, zupełnie mnie zaskakując.

– A teraz? – zapytałam, zaintrygowana dziwnym zachowaniem policjanta.

– Teraz powiedz mi dokładnie, co zrobił szaletowy grubas, a ja go aresztuję – stwierdził, puszczając do mnie oczko. Wprost nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam.5. Miłosna Gorączka – Ludmiła Skrzydlewska, Ailes

Dopiero kiedy zaczęłam sprzątać strych babci, w pełni zrozumiałam, dlaczego na jej pogrzebie było tak niewiele ludzi.

– No i co tak stoisz jak ta żona Lota? – prychnęła mama, popychając mnie głębiej, bo stałam w przejściu. – Tak, wiem, nie tego spodziewałaś się po stukniętej staruszce, miejmy to już za sobą, a teraz rusz się, bo koniec świata nas tu zastanie, a ty podobno masz jutro kolokwium i musisz się uczyć.

Myśl o wiszącym nade mną kolokwium nieco mnie zdopingowała i zmusiłam wreszcie nogi do oderwania się od podłogi. Problem w tym, że strych w domu babci był zupełnie inny od tego, jak wyobrażałam sobie typowy strych – nie żebym na wielu bywała w trakcie mojego dwudziestotrzyletniego życia. Strych babci nie był zakurzony ani zagracony, nie był też ciemny, bo przez sporych rozmiarów mansardowe okno wpadało dużo światła. Wszystkie znajdujące się tam rzeczy były idealnie poukładane i zorganizowane, a czystość sugerowała, że babcia niegdyś często odwiedzała to pomieszczenie. Jasne, zdążyło nieco się zakurzyć przez ostatnie trzy miesiące od jej śmierci, ale nadal nie przypominało tego stereotypowego strychu, jakiego obraz nosiłam w głowie.

Zadziwiło mnie co innego – jego zawartość. Ciekawe, co mama zamierzała z nią zrobić?

– Babcia miała jedną znajomą… znachorkę – wyjaśniła, jakby czytając mi w myślach. – Powiedziała, że zaopiekuje się wszystkim, co uznamy za… nie do końca normalne. Jak widzisz, jest tego trochę.

Babcia odeszła nagle, na zawał, pewnie dlatego sama nie miała okazji zatroszczyć się o swoje skarby z poddasza. A było tego sporo: stojące rządkiem w regałach stare księgi, wiszące nad sufitem suszone zioła, jakieś fiolki poustawiane w sekretarzyku, pudełka pełne tajemniczych składników – te ostatnie dokładnie opisane na opakowaniach starannym, nieco staroświeckim pismem. Podeszłam bliżej, przeczytałam etykietę na jednym z pudełek – bylica zebrana podczas pełni księżyca – potem na drugim – kwarc dymny – i wreszcie zwerbalizowałam swoje podejrzenia.

– Babcia była wariatką – oznajmiłam, a na zgorszone spojrzenie mamy wzruszyłam ramionami. – No co? Wiem, że o zmarłych nie mówi się źle, ale to prawda. Dlatego ludzie się jej bali i nie przyszli na pogrzeb.

– Twoja babcia nie była wariatką – zaprotestowała mama natychmiast. – Po prostu… nieco inaczej postrzegała świat.

Aha. Jak dla mnie był to niezły eufemizm, ale na wszelki wypadek jej tego nie powiedziałam.

– Więc co? Bali się, że po śmierci rzuci na nich klątwę?

– Tak, twoja babcia rzeczywiście wierzyła, że jest czarownicą – westchnęła, lokując się przy sekretarzyku z największym kartonem. – Nigdy tego nie pochwalałam, ale przecież nie miałam nic do gadania. Dlatego próbowałam cię od niej separować.

– No właśnie. Jak mówiłam, była wariatką.

Mama otworzyła sekretarzyk, zbywając moją ostatnią uwagę milczeniem – doprawdy nie rozumiałam dlaczego, skoro była tego samego zdania. Odruchowo rzuciłam się do pomocy, gdy zaczęła zbierać wszystkie flakoniki i przenosić je do kartonu, ostrożnie, jakby znajdowało się w nich coś cennego, a nie napary z ziół rozcieńczone wodą.

– Możesz sobie myśleć, co chcesz – powiedziała po chwili – ale okaż jej trochę szacunku. Twoja babcia mimo wszystko była niezwykłą kobietą.

Siłą powstrzymałam ponowne wzruszenie ramion. Tak, to z pewnością dlatego wizyty u niej mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Mama wcale a wcale nie obawiała się wpływu babci na moją psychikę.

Z nudów zaczęłam przeglądać również etykietki na chowanych do kartonu flakonikach, by po chwili stwierdzić, że to całkiem interesujące. Eliksir ochronny, eliksir na wzmocnienie więzi, eliksir leczniczy; tego ostatniego było zresztą całkiem sporo. A potem chwyciłam do ręki buteleczkę z napisem eliksir miłosny.

Przyjrzałam się przelotnie zawartości; bezbarwny płyn w środku szklanego pojemnika zdawał się mrugać do mnie w promieniach wpadającego przez okno słońca. Zerknęłam kątem oka na mamę – była bardzo zajęta pakowaniem – a potem wyćwiczonym ruchem magika niepostrzeżenie wsunęłam flakonik do tylnej kieszeni dżinsów.

***6. Na Twój Obraz – Noemi Vain, La Noir, Ailes

Nikt nie ostrzegł mnie, że krok do przodu bywa nieraz krokiem w przepaść. Przekonałem się o tym dopiero na własnej skórze.

***

Siedząc na ławce w parku, zastanawiałem się, jak mógłbym skończyć ze swoim życiem. Miałem do wyboru wiele sposobów, jednak żaden z nich nie wydawał się wystarczająco bezpieczny. Bezpieczeństwo podczas samobójstwa – zupełnie bezsensowna sprawa. Jednak nie potrafiłem wyrzucić z głowy obaw, że coś pójdzie nie tak, a ja skończę jako warzywo, świadomy tego, co dzieje się wokół, ale pozbawiony możliwości reagowania. Chyba byłem tchórzem.

Może jednak nie powinienem się już dłużej zastanawiać i po prostu to zrobić? Gdy w końcu zakiełkowała we mnie odwaga, postanowiłem wrócić do domu, gdzie od tygodni czekały odpowiednie tabletki. Nie patrząc przed siebie, zacząłem biec alejką, pragnąc zdążyć przed wątpliwościami.

Nagle zderzyłem się z kimś, kto szedł od przeciwnej strony. Zachwiałem się, jednak siła odrzutu nie była na tyle duża, by spowodować mój upadek. Druga osoba nie miała tyle szczęścia.

− Wszystko w porządku? − zapytałem, wyciągając dłoń w kierunku leżącej na bruku dziewczyny. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat, choć jej spojrzenie było tak zmęczone, jakby spędziła na świecie okres o wiele dłuższy. Widząc moje zainteresowanie, uciekła wzrokiem w bok i bez słowa zaczęła podnosić się z ziemi. Dopiero teraz dostrzegłem, że obok niej leżał duży, owinięty w papier obiekt, przypominający kształtem obraz. Schyliłem się, chcąc go podnieść i podać dziewczynie, ale ona błyskawicznie chwyciła zgubę, zasłaniając ją swoim ciałem.

− Nie dotykaj – szepnęła nerwowo. − Tego nie wolno dotykać.

Bezwiednie skinąłem głową, zastanawiając się, jaki cenny przedmiot skrywał pakunek. Nie spuszczałem bacznego spojrzenia z dziewczyny. Wydawała się zagubiona i co najdziwniejsze, właśnie to sprawiło, że się nią zainteresowałem.

− Na pewno nic się nie stało? Może potrzebujesz pomocy? − zaoferowałem.

Spojrzała na mnie jak na nierozumiejącego niczego wariata.

− Obejdzie się, zostaw mnie w spokoju − powiedziała z całą stanowczością, a po chwili lekko się zachwiała. Złapałem ją, zanim zdążyła znów upaść, i odruchowo przycisnąłem do swojego ciała. Poczułem, jak pod wpływem mojego dotyku napięły się jej mięśnie, ale mimo tego nie odsunąłem się. Trzymałem ją jeszcze przez kilka sekund, dopóki nie nabrałem pewności, że tym razem się nie przewróci.

− Mówiłam, żebyś nie dotykał – syknęła, odsuwając się ode mnie jak oparzona.

− Wolałabyś się znów przewrócić? Może uderzyłaś się w głowę, bo pleciesz jak potłuczona! − krzyknąłem.

− Nie twój pieprzony interes. − Odwróciła się i po prostu zaczęła biec. Może byłem idiotą, ale ruszyłem za nią. Mimo moich wysiłków, dzielący nas dystans ciągle rósł. Jakim cudem ta niska i szczupła dziewczyna trzymająca pod pachą wielki obraz mogła tak szybko biegać? Po kilku minutach zupełnie straciłem ją z oczu. Chociaż nie wiedziałem, dokąd mogła uciec, jakiś cichy głos podświadomości podpowiadał mi, żeby iść naprzód. Przez ponad godzinę błądziłem alejkami parku pośród zapadającego zmierzchu, tracąc już prawie zupełnie nadzieję, kiedy wreszcie dostrzegłem oparty o śmietnik pakunek, taki sam, jak ten trzymany przez tę dziwną dziewczynę.

Zawładnęła mną ciekawość tak intensywna, że nie sposób byłoby się jej oprzeć. Podbiegłem do znaleziska i szybkimi ruchami zerwałem okrywający je szary papier. Moim oczom ukazało się płótno przedstawiające małą, zapłakaną dziewczynkę. Obraz był tak poruszający, że nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Z twarzy dziecka wyzierało przygnębienie i pustka tak podobna do tej zalegającej w moim sercu. Patrząc na smutną istotę, po raz pierwszy od długiego czasu poczułem coś prawdziwego i mimowolnie zacząłem płakać.

Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła i postanowiłem zabrać malowidło ze sobą – nie chciałem, żeby zniszczyło się, leżąc przy śmietniku. Miałem zamiar oddać obraz właścicielce, jeśli tylko udałoby mi się ją znów spotkać. Schowałem zawiniątko pod pachę i postanowiłem wrócić wreszcie do mieszkania, zapominając na jakiś czas o czekających na odpowiedni moment tabletkach.

Wtedy nie mogłem jeszcze wiedzieć, że właśnie tego dnia zderzyłem się z przeznaczeniem, podpisując na siebie wyrok.

***7. Lacrimosa – D. B. Foryś, Ailes

Polecam czytać przy „Lacrimosa” Mozarta

Obserwował ją od dłużej chwili, nie wypowiadając nawet słowa. Na jego twarzy malowała się mieszanka szaleństwa oraz poirytowania. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę tu była. Stała naprzeciw niego jak gdyby nigdy nic. Jakby fakt, iż zniknęła na wiele miesięcy, nie dając o sobie znaku życia, stanowił nic nieznaczący szczegół.

Nagle wróciła. Wciąż piękna i zachwycająca.

I miała żądania.

– Dlaczego myślisz, że ci pomogę? – Mężczyzna starał się, aby jego ton nie zdradził zbyt wielu emocji. Nie chciał po sobie pokazać, iż już sam widok ukochanej rozpalał go znacznie bardziej, niż dotyk każdej innej kobiety na świecie. Nie był wręcz w stanie oderwać wzroku od jej idealnego ciała, a ona, zapewne by zrobić na nim jeszcze większe wrażenie, umyślnie założyła obcisłe skórzane spodnie oraz opięty top, który prawie niczego nie pozostawiał fantazji.

Zmieniła fryzurę. Włosy nadal miała długie, lekko kręcone, aczkolwiek krótsze niż kiedyś. Dawniej sięgały do piersi, dziś ledwie zakrywały obojczyki. Przeczesała kilka kosmyków palcami, jednocześnie przymykając powieki – wtedy dosłownie przez ułamek sekundy wyglądała inaczej. Było w niej coś nowego, obcego. Choć na pierwszy rzut oka mężczyzna nie zdołał tego wychwycić, różniła się od jego kochanki z przeszłości.

– Przysługa dla ojczyzny to niewystarczający powód? – odpowiedziała wymijająco, wypuszczając dym z papierosa. Oparła plecy o ścianę i przygryzła dolną wargę, kiedy gasiła swojego ulubionego mentolowego Marlboro. On uwielbiał zapach tytoniu zmieszany z jaśminową nutą jej drogich perfum. Rozpoznałby go wszędzie, bo kojarzył mu się z nią.

– Gdzie byłaś? – zapytał wreszcie. Nie potrafił już dłużej znieść unikania tej kwestii. Powinna przecież zacząć od wyjaśnień, tymczasem rozprawiała o obowiązkach zawodowych, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Jakby nigdy nie odeszła i nie zostawiła po sobie tak bolesnej pustki. Mamiła go obietnicami dobrej zabawy, zamiast powiedzieć to, o czym oboje myśleli.

– Tu i tam. Znasz mnie – ucięła temat. Machnęła ręką, przybierając swój firmowy konspiracyjny uśmieszek. – Więc? Pomożesz mi czy nie?

– Kto jest celem? – dał za wygraną. Czuł, że na razie niczego od niej nie wyciągnie. Postanowił zachowywać się tak, jak najwyraźniej ona od niego oczekiwała.

– Dowiesz się w swoim czasie – oświadczyła wesoło, po czym przewróciła oczyma, dostrzegając jego wściekłą minę. – No co? Już mi nie ufasz? – dodała z odrobiną zaskoczenia w głosie.

– Na zaufanie trzeba zasłużyć, Audrey – wycedził ostro. – Ty straciłaś je bezpowrotnie, gdy postanowiłaś zniknąć bez pożegnania.

– Miałam swoje powody – mruknęła, odwracając głowę.

Mężczyzna westchnął lakonicznie, ponieważ zdał sobie sprawę, iż to nie zakończy się tak łatwo. Przybyła tu z jakiegoś powodu i ewidentnie wyłącznie o nim zamierzała rozmawiać.

Tylko po co wróciła? Dlaczego akurat dziś?!

– Kiedy i gdzie? – dopytał zrezygnowany.

– Jutro wieczorem. Palais Garnier.

– Zastanowię się. – Wypuścił powietrze i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Chciał wyglądać na niewzruszonego, jakby te niedopowiedzenia nie wywierały na niego wpływu. Jednakże było zupełnie inaczej. Obecność ukochanej wzbudziła w nim mieszane odczucia. Jeszcze parę miesięcy temu zrobiłby dla niej wszystko. Zniszczył i zabił każdego, kto raptem krzywo by na nią spojrzał. Natomiast teraz całość uległa zmianie. Wiedział już, że Audrey oznaczała nic innego jak destrukcję, a ta nieplanowana wizyta mogła zwiastować jedynie kłopoty.

– Muszę znać odpowiedź dzisiaj, Dante – szepnęła uwodzicielsko, przysunąwszy się bliżej. Niespiesznie pogładziła dłonią ramię mężczyzny, żeby przypomnieć sobie kształt jego mięśni. Mimochodem odetchnęła w duszy, gdyż znów znalazła się tak niedaleko niego. – Zróbmy to ostatni raz. Za stare, dobre czasy.

– Zatem zdradź chociaż ilu. – Podniósł głos. – Chcę wiedzieć, czego powinienem się spodziewać. Nie będę ryzykował tylko dlatego, że masz taki kaprys.

– Jeden – jęknęła z niezadowoleniem, przygryzając płatek jego ucha. – Więc jak?

– Zgoda. – Dante zrobił krok w tył, by odsunąć się od niej na bezpieczną odległość. Jej dotyk i zapach pobudzały znacznie bardziej niż zwykłe wspomnienia. Miał ochotę w jednej chwili zapomnieć o wszystkim, co zrobiła. Zlikwidować dzielący ich dystans, a potem udowodnić, że bardzo za nią tęsknił. Finalnie nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Podszedł do drzwi i otworzył je na całą szerokość, następnie ruchem dłoni ponaglił, aby zostawiła go samego. W tym akurat była dobra. Potrafiła odchodzić jak nikt inny.8. W Obiektywie – Monika Pawliczak (gościnnie)

Przyjaciółka odbiera mnie z dworca kolejowego, zawozi do swojego apartamentu w Sea Tower, po czym jedzie do kancelarii dostarczyć wspólnikowi dokumenty. Postanawiam wykorzystać czas wolny na spacer brzegiem plaży. Zabieram ze sobą ukochanego nikona. Nie darowałabym sobie, gdyby przeszła mi koło nosa okazja do świetnego zdjęcia. Fotografia to nie tylko praca. Odkąd doznałam kontuzji i musiałam zrezygnować z tańca, to także, a może przede wszystkim, moja pasja.

Wychodzę z mieszkania i podchodzę do jednej z siedmiu wind. Przywołuję ją i czekam, sprawdzając na wyświetlaczu aparatu ostatnie zdjęcia, zrobione podczas turnieju tańca towarzyskiego. Brała w nim udział moja młodsza kuzynka. Jestem tak zafascynowana fotografiami, że słysząc charakterystyczny dźwięk rozsuwających się drzwi, nie podnoszę wzroku, tylko wchodzę do windy. A przynajmniej próbuję. Zderzam się z czymś twardym i wypuszczam z rąk aparat.

– Chole…

Nie kończę wymawiać przekleństwa. Obserwuję moje maleństwo, lądujące w czyjejś dłoni. Zszokowana refleksem wybawiciela, stoję sparaliżowana, nie potrafiąc wydobyć z siebie podziękowań. Nie robię tego nawet kiedy opuszczają mnie emocje związane z chwilą grozy. Nie robię tego, ponieważ coś sobie uświadamiam.

– Przez ciebie o mało nie zepsułam sprzętu – warczę.

Podnoszę wzrok, żeby spojrzeć na twarz niedoszłego mordercy, i ponownie nieruchomieję. Zerkam w najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek miałam możliwość podziwiać. Ich głębia jest tak intensywna, jak intensywne jest to, co moje ciało właśnie przeżywa. Miękną mi nogi, serce przyspiesza swój rytm, a dłonie zaczynają się pocić.

Robię jedyną rzecz, jaka przychodzi mi do głowy – wyrywam mu aparat i odwracam się do niego plecami. Prawdopodobnie, a nawet na pewno powinnam mu podziękować za uratowanie mojego dzieciątka, ale do diabła! To on na mnie wpadł! To była jego wina!

Ukradkiem zerkam na panel wyświetlający numery pięter i przeklinam nazwę „winda szybkobieżna”. Wlecze się jak żółw, albo to ja odnoszę takie wrażenie. Gdy docieramy do trzeciego piętra, wydaje mi się, że czas się zatrzymał. Mam pełną świadomość jego spojrzenia na sobie. Na szczęście jestem zadowolona ze swojego wyglądu. Nie należę do kobiet, które się nie akceptują i poprawiłyby wszystko, co tylko można. Trenuję odkąd sięgam pamięcią. Dzięki temu nie wstydzę się swojej figury. Jestem przyzwyczajona do męskiego towarzystwa oraz sprośnych komentarzy. W całej redakcji magazynu stricte dla facetów jestem jedyną kobietą fotografem. Codziennie spotykam się ze sportami pełnymi testosteronu, potu i krwi, a mimo to na myśl o mężczyźnie za mną czuję ciarki.

Nie rozumiem, dlaczego tak reaguję na jego obecność. Prawdopodobnie to mój instynkt samozachowawczy funkcjonuje prawidłowo. Widziałam jedynie jego oczy, reszta została ukryta pod zaciągniętym kapturem. Prawdopodobnie gdzieś z tyłu głowy narodziła się myśl, iż ma złe zamiary? Cokolwiek to jest, czuję dreszcze.

Winda zatrzymuje się. Wybiegam z niej jakby się paliło. Staję dopiero na zewnątrz. Przyjemna nadmorska bryza muska moją twarz. Wciągam głęboki wdech, biorę się w garść i ruszam w stronę plaży, starając się nie myśleć o wcześniejszym incydencie.

Kocham przyjazdy do Trójmiasta poza sezonem letnim. Uwielbiam tę ciszę i spokój, spacerując wzdłuż plaży. A najbardziej wielbię brak zgiełku turystów, miliona parawanów i bezmyślnie pozostawionych śmieci. Można wtedy uchwycić aparatem piękne chwile.

W tym roku maj okazuje się dla nas łaskawy. Mamy piękną i ciepłą polską wiosnę. Siadam na miękkim piasku, obserwując spacerującą parę nastolatków. Trzymają się za ręce, rozmawiając o czymś na spokojnie. Za nimi w tle widać statek, który za chwilę będzie wpływał do portu. I to jest ten moment, więc podnoszę aparat.

Klik.

Fascynuje mnie ten dźwięk, bo chwila, która już nigdy się nie powtórzy, zostaje uwieczniona, a ja będę mogła do niej wrócić, jak tylko zapragnę.

Zatoka Gdańska o tej porze dnia jest wyjątkowa. Dominujące kolory to błękit wody i nieba oraz złoto piasku.

Klik.

Pstrykam zdjęcie mewy, lądującej nieopodal mnie. Grzebie dziobem w piasku, ale nic tam nie znajduje. Chciałabym zobaczyć u niej jakąkolwiek emocję, niestety wiem, że to się nie wydarzy.9. Serce Miasta – Ada Katarzyna Szewczyk (Leah Stark), Ailes

Pancerny autobus toczył się powoli po dziurawej drodze, kiwając na boki. Już od samego początku usiłowałam nie zwracać na to uwagi, targana mdłościami, lecz za cokolwiek bym się nie zabrała, musiałam przerywać, nękana coraz mocniejszą ochotą puszczenia pawia. Śledzenie apokaliptycznego widoku za oknem? Oglądanie zrujnowanych domów, zarośniętych młodą roślinnością ulic, opustoszałych podwórek? Tak, to mogło być ciekawe. Szkoda tylko, że mój żołądek zdawał się mieć zupełnie odmienne zdanie…

Paczka z serowym popcornem zaszeleściła cichutko, co w ogólnej ciszy dobrze izolowanego od terkotania silnika wnętrza zdało się hałasem nie do zniesienia. Czujnie rozejrzałam się na boki, próbując skontrolować, czy nikt nie patrzy w moją stronę. Wygląda na to, że mam szczęście… Wyszczerzyłam się pod nosem, ledwo mogąc powstrzymać złośliwy śmiech. Drobne palce stanowczo zacisnęły się na szczególnie tłustym, okazałym ziarenku…

Myk! Cuchnąca kilkudniowymi skarpetkami przesyłka zatoczyła piękny łuk w powietrzu i utknęła za kołnierzem koszuli spoconego mężczyzny, siedzącego miejsce przede mną. Facet, czując łaskotanie na karku, uniósł mięsistą dłoń i pomacał się nią po idiotycznie przylizanych włosach, które wypadałoby umyć już jakiś czas temu, następnie rozejrzał się z niezrozumieniem. Napotkawszy mój szeroki uśmiech, zgromił mnie spojrzeniem, pogroził palcem z miną jasno mówiącą, że jeszcze raz, a przejdzie do rękoczynów, i na powrót odwrócił się do ubłoconego okna.

– Leesha! – Silne palce zacisnęły się na moim ramieniu z mocą imadła. – Co ty znowu robisz?! Mogłabyś chociaż przez chwilę przestać zachowywać się jak dziecko?!

– Mogłabym. Ale dopiero gdy pewien pasażer zechce się wykąpać – wycedziłam. Kilka osób wokoło parsknęło śmiechem, posypały się niedowierzające spojrzenia. Obiekt kpiny udał, że nie dosłyszał.

– Na Boga, dziewczyno! – Mama dosłownie załamała ręce. – Ile ty masz niby lat, co?!

– Wystarczająco wiele, by nie krępować się z wyrażaniem opinii – odparowałam bez chwili wahania. – I wystarczająco, byście nie musieli się do mnie przyznawać, jeśli nie chcecie.

– Co w ciebie wstąpiło? – Wzrok kobiety stał się smutny. Cofnęła delikatnie dłoń, jakby niepewna, jak zareaguję. – Przecież sama cieszyłaś się na ten wyjazd. Co się zmieniło od wczoraj? Nie poznaję cię.

– Nic się nie zmieniło. – Na pozór beztrosko wzruszyłam ramionami. – Pełnia się zbliża, mam wyczulony węch.

Nie nabrała się.

– Podobno lubisz Lynn – westchnęła z wahaniem w głosie.

Zgrzytnęłam zębami, odwróciłam się na znak, że nie zamierzam o tym rozmawiać. Wbiłam wzrok w pustkę za oknem, zupełnie jej nie dostrzegając.10. Symfonia Znaków – Meg Adams, Ailes

Oparta o balustradę tarasu, podziwiałam nocny krajobraz miasta. Światła pędzących samochodów rozświetlały ulice, tworząc jasne tunele pośród skąpanych w mroku budynków. Wychyliłam się mocniej poza poręcz i obserwując ludzi, przypominających z tej odległości niewielkie ruchome punkciki, próbowałam nie myśleć o konsekwencjach popełnionych błędów. Byłam zmęczona ciągłą grą o własne życie i narastającym z każdym dniem lękiem o przyjaciół. Potrzebowałam wytchnienia.

Chłodny wiatr smagał piekące policzki, jednocześnie podrywając do tańca ciemnokasztanowe włosy oraz cienki materiał długiej szyfonowej sukni. Chciałam, aby razem z nim uleciały wszystkie pytania, na które nadal nie znalazłam odpowiedzi. Żeby raz na zawsze zabrał całą niepewność i strach, w zamian dając ukojenie i spokój.

Te myśli wywołały grymas bezsilności na moich ustach. Ostatnio takie momenty zdarzały mi się zbyt często. Żyłam chwilą, lekceważąc tykającą gdzieś z tyłu głowy bombę. Powinnam działać, zamiast szafować życiem, wybierając przyjemność, jednak uczucia, które mnie tutaj przywiodły, sprawiały, iż zapominałam o rozsądku. Niemal codziennie czułam się, jakbym skakała z wysokości bez spadochronu, licząc na kolejny łut szczęścia. Licząc, że przeżyję jeszcze jeden dzień bez konieczności zagrania va banque.

Kiedy nie potrafiłam już opanować narastających dreszczy, wyprostowałam się i upiłam niewielki łyk wina. Alkohol, zamiast rozgrzać mnie od środka, pogłębił jedynie nostalgię. Balansowałam szkłem pomiędzy palcami, podziwiając rubinowy odcień, uwydatniony poprzez poświatę księżyca. Usłyszawszy szmer przesuwanych drzwi, duszkiem wlałam w siebie resztę. William w zadziwiająco krótkim czasie stał się dla mnie kimś bardzo ważnym. Moją oazą, ale także kryptonitem. Z każdym spotkaniem czułam się słabsza, bardziej bezbronna. Uzależniona. Od jego dotyku, słów i pocałunków.

Ciężkie kroki rozbrzmiały na marmurowych kafelkach, by w końcu ucichnąć tuż za moimi plecami. Serce wybijało niespokojny rytm, a w żołądku pojawił się dziwny ucisk. Wszystko, co się między nami działo, było dla mnie nowe, inne. Pierwszy raz mur, który tak skrzętnie budowałam wokół siebie przez ostatnie lata, został naruszony. Miał coraz więcej rys i spękań, odsłaniając kolejne maleńkie kawałki mojej duszy. Nic więc dziwnego, że bałam się przyszłości, chociaż do niedawna wydawało mi się, że nie boję się niczego. Nawet silne męskie ramiona, ciasno otulające moje mocno zziębnięte ciało, nie były w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa. Nie mogły stać się tarczą chroniącą przed wyrokiem, który sama na siebie wydałam, przyjmując ostatnie zlecenie.

– Przepraszam… musiałem to załatwić. Teraz jestem cały twój. – Zmysłowy gardłowy głos, niesiony wraz z wiatrem, przypomniał mi, dlaczego znowu tu przyszłam.

Bez Williama życie było jedynie bezbarwnym zlepkiem nic nieznaczących momentów oprawionych gorzkimi łzami. Dopiero przy nim nabierało sensu, oferując całą paletę barw i przynosząc doznania, o jakich nie śniłam.

– Mogłaś narzucić na siebie koc albo wybrać coś z szafy. Zresztą… wcale nie musiałaś wychodzić – szepnął z troską, czym stopił resztki lodu piętrzącego się wokół mojego serca.

– Nie lubię, gdy ktoś wtrąca się w moje sprawy, dlatego sama także tego unikam – opowiedziałam nieco szorstko, czego zaraz pożałowałam. Nie on był winny wrzącej we mnie frustracji i podłemu nastrojowi.

Odwróciłam się i oparłam łokcie na zimnym metalu wieńczącym parkan, po czym zastygłam w bezruchu, zdając sobie sprawę, że moje usta znalazły się tuż przy pełnych, kuszących wargach wspaniałego mężczyzny. Wpatrywałam się w nie z napięciem, lecz z jego strony nie nastąpił żaden ruch. Mimowolnie jęknęłam cicho, rozczarowana brakiem pocałunku.

– Chodź już, cała się trzęsiesz. – William rozmasował moją przemarzniętą skórę, odpędzając tym czułym gestem wszystkie wątpliwości.

Weszliśmy do apartamentu, trzymając się za ręce. Przestronny, nowoczesny salon skrzył się blaskiem rozpalonego kominka oraz niewielkiej lampki stojącej w rogu pomieszczenia. Podeszłam do stołu i odłożyłam w ciszy, przerywanej jedynie syknięciami ognia i naszymi urywanymi oddechami, pusty kieliszek. Przez kilka sekund próbowałam ułożyć w głowie dalszy scenariusz. Wsparłam się o kant blatu i spoglądając na Williama, szukałam odpowiednich słów. Nawet w tym półmroku dostrzegłam błysk pożądania w oczach kochanka. Napawał się widokiem, podziwiając moją sylwetkę niczym obraz. Leniwie podskakujące nad drwami iskry odbijały się w jego ciemnych źrenicach, raz za razem rozbłyskując wraz z nowymi falami zalewającej go żądzy.

– Musimy porozmawiać – wydukałam rozpaczliwie. Cała stanowczość i hardość, które posiadałam, uleciały w momencie, kiedy dzisiejszego wieczoru przekroczyłam próg tego mieszkania. Nawet już nie starałam się wmawiać sobie, że jest inaczej. Nie mogłam też dłużej ignorować coraz mocniej tlących się we mnie uczuć.

– Charlotte… – Ciepły głos dotarł do najgłębszych zakamarków mojej duszy, utrudniając jeszcze bardziej to, co nieuniknione. William podszedł bliżej, a na kształtnych ustach pojawił się łobuzerski uśmiech.

Dlaczego musiałam na niego trafić? Dlaczego nie wybrałam wtedy innej drogi?

W tak krótkim czasie udało mu się zburzyć cały mój świat. Świat, który znałam i w którym to ja byłam królową własnego losu. Odebrał mi wiele, dając w zamian całą gamę niezrozumiałych emocji. Zepchnął do samego piekła jednym cholernym pocałunkiem.

– Poczekaj, muszę ci o czymś powiedzieć. – Zatrzymałam go gestem dłoni, wydychając wcześniej zgromadzone w płucach powietrze.

– Ciii… Ja już wszystko wiem, Charlotte. Nie musisz nic mówić – zapewnił.11. Piętno Szaleńca – Agnieszka Koc, La Noir, Ailes

Stukot obcasów odbijał się echem od ściany starej ceglanej kamieniczki na przedmieściach. Szczupła sylwetka o ogniście rudych włosach stawiała powolne, przemyślane kroki. Czyniła to w sposób niezbyt skoordynowany, co usprawiedliwiał długotrwały pobyt w pobliskim barze, gdzie nie szczędziła sobie kolorowych drinków. Nuciła pod nosem wesołą melodię z reklamy, którą widziała tego dnia w telewizji. Nie potrafiła pozbyć się jej z głowy. Cholernie ją to irytowało. Tak samo jak fakt, że dzisiejsze urodziny spędziła upijając się z żalem, zamiast bawić się gdzieś w klubie z przyjaciółkami.

Odgarnęła drżącymi z zimna palcami wilgotne, przyklejone do twarzy kosmyki. W tej samej chwili zachwiała się, gdy obcas jej buta natrafił na niezauważoną wcześniej szczelinę i złamał się, wydając z siebie żałosny trzask.

– Niech to szlag – wymamrotała wściekle. – Pieprzone szpilki.

Pochyliła się i ściągnęła but ze stopy. Pokręciła głową z irytacją i ściskając to, co pozostało z ulubionych czółenek, ruszyła ponownie w stronę przystanku metra. Po kilku krokach bolały ją stopy. Małe kamienie wbijały się w podeszwy, a mroźny wiatr docierał do najwrażliwszych zakamarków jej ciała, posyłając fale dreszczy wzdłuż kręgosłupa. Zadrżała, gdy pojawiła się gęsia skórka, a włoski stanęły dęba.

Tak cholernie marzyła o kubku gorącej herbaty z cytryną i imbirem oraz dobrym filmie akcji, co może w niewielkim stopniu poprawiłoby jej humor. Siódmy czerwca, Dzień Seksu i jej urodziny. Powinnam lepiej uczcić ten dzień, pomyślała i zachichotała.

Idealna.

Przeczesał ciemne włosy smukłymi palcami, czując rozlewające się po organizmie podniecenie i ekscytację, spowodowaną tym, co już niedługo się wydarzy. Oparł się o ścianę wiekowego budynku, tuż za dosuniętym doń śmietnikiem. Krzywił się za każdym razem, gdy słyszał piski tych pieprzonych gryzoni, które skakały wokół jego stóp, jakby miały dostać za to jakąś nagrodę. Nie opuszczało go jednak podekscytowanie, bo za moment znów to zrobi. Poczuje miękkość ciała, wilgoć krwi.

Miał ją tuż obok. Nareszcie. Tak blisko. Prawie w swych dłoniach…

Głośne bicie serca sprawiało, że czuł wibracje w całym ciele. Jakiś perwersyjny, znajdujący się głęboko w nim sygnał kazał mu ruszać.

Już.

Teraz.12. Masaż Serca – Grażyna Białas, La Noir, Ailes

Wdech i wydech, wdech… I tak przed kilka minut próbowałam się rozluźnić, wdychając zapach kadzidła i egzotycznego drewna. Dużo dobrego słyszałam o tutejszych zabiegach, ale mimo to czułam skrępowanie i trochę ganiłam się za tę szybką decyzję. Sama nie wiedziałam, czy byłam gotowa na coś takiego, w końcu oddawałam się w ręce zupełnie obcego mężczyzny. Jednak przyjaciółka, u której niedługo miałam zostać druhną na ślubie, nie dawała spokoju. Z okazji nadchodzącego Międzynarodowego Dnia Seksu wcisnęła mi do torebki nasączony perfumami plik karnetów z pewnym stwierdzeniem, że wyjdę stąd jak nowo narodzona i wrócę po więcej. Łatwo mówić, zwłaszcza że nie byłam nawet w połowie tak pewna siebie i otwarta jak ona. Nawet nie pytałam skąd je wytrzasnęła.

I tak oto był siódmy czerwca, późne popołudnie. Jakiś diabeł mnie podkusił i dałam się namówić. Pogrążona w ciemności, leżałam plackiem i czekałam z łomoczącym sercem. Zanim jednak weszłam do „jaskini”, jak głosił napis nad drzwiami z ciemnego matowego drewna, przejęła mnie bardzo sympatyczna kobieta z obsługi o delikatnej azjatyckiej urodzie. Poprosiła o karnet, w zamian za który wręczyła cieniutkie kimono, i skierowała mnie do przebieralni. Kiedy wyszłam, ku mojemu zaskoczeniu zawiązała mi na oczach opaskę i kompletnie ślepą wprowadziła do „jaskini”. Następnie poleciła zdjąć kimono i pomogła położyć się na „ołtarzu rozkoszy” w samej bieliźnie. Wychodząc, życzyła udanego relaksu i poinformowała, że mistrz przyjdzie za chwilę i że nie powinnam się niczego obawiać, ponieważ jest niewidomy. Ostatnia informacja podniosła mnie na duchu, ale tylko trochę. Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu i żaden mężczyzna poza moim ex nie dotykał mnie w ten sposób. Wciąż byłam podenerwowana i początkowo nawet miałam zamiar stąd uciec. Nie należałam bowiem do kobiet, które były zadowolone ze swojej figury. Miałam pokaźny biust i nawet niewidomy bez problemu odkryje zaokrąglony brzuch oraz masywne uda, między którymi, zdaniem gburowatych kolegów z pracy, nie potrafiłam utrzymać Darka. No ale czymże były moje puste rozterki w konfrontacji z kuszącą wizją, jaką roztoczyła przede mną przyjaciółka? Miałam osiągnąć sto procent satysfakcji i przez tydzień nosić w pracy banana na twarzy, a potem wrócić po jeszcze więcej bananów. Oby miała rację i moje wystawienie się na „ołtarzu” nie było pośmiewiskiem, bo inaczej groziła mi jakaś cholerna depresja i całkowita klapa w drastycznym tempie obniżającej się samooceny. Od współczucia, którego miałam po dziurki w nosie, w tym ciągłego poklepywania oraz koleżeńskich uścisków, nabawiłabym się w końcu siniaków i wpadła w poważną traumę.

Od dwóch tygodni byłam chodzącą bombą i choć starałam się jakoś trzymać fason, to nie potrafiłam skupić się na pracy, ponieważ z nerwów i napięcia mięśni wszystko mnie bolało – dosłownie. Jak większość zdradzonych kobiet, zaciskałam zęby, a po kryjomu wymykałam się do łazienki, żeby wyszlochać żal i wyżyć się na czym popadło, a przed wszystkimi oczywiście udawałam, uśmiechając się jak idiotka. „Nie, ze mną wszystko w porządku, to tylko zapalenie spojówek, przestańcie wreszcie! Wcale nie obchodzi mnie, co mój ex wyprawia z nową dziewczyną. Dajcie spokój, było minęło, a takich jak on można mieć na pęczki” – żartowałam z nimi, łamiąc pod biurkiem paznokcie. „I co z tego, że była młodsza? Za jakiś czas ją też pewnie wymieni na nowszy model” – debatowałam i czekałam, bo niewidomy mistrz, jak na moje oko, spóźniał się po gwiazdorsku. W pomieszczeniu robiło się coraz chłodniej i szybko dostałam gęsiej skórki. Wdech i wydech… „Zobaczysz, jego ręce zdejmą każdy ból, nawet ten z udręczonej duszy” – zaświtały mi słowa przyjaciółki. Wdech i wydech, wdech…13. Wszystko, czego chcę – Ewa Pirce (gościnnie)

Korektę gościnnie przeprowadziła Martyna Maria Czerwiec.

Zwrotka 1

„I’m gonna pickup the pieces

And build a lego house

If things go wrong we can knock it down”

– Ed Sheeran, Lego house

Siedziałem na murku znajdującym się na tyłach mojej szkoły, ze słuchawkami w uszach. Na głowę naciągnięty miałem czarny kaptur, żeby ukryć pod nim rude włosy. To był mój znak rozpoznawczy: bluza z kapturem i pomarańczowa czupryna. Byłem outsiderem, kimś niezauważalnym dla dziewczyn, za to dobrze widocznym dla szkolnych osiłków. Nie mogłem pochwalić się ani tężyzną fizyczną, ani wyjątkową inteligencją, przenikałem przez korytarze jak duch. Prawdziwym sobą byłem tylko wtedy, gdy towarzyszyła mi muzyka. Tylko wtedy czułem się naprawdę szczęśliwy. Czas spędzony w szkole mnie męczył, ponieważ na kilka godzin musiałem rozstać się ze swoją największą miłością. Każdego dnia wstawałem z łóżka z ciężkością i niechęcią, za to wracałem do domu ożywiony i lżejszy. Ona tam na mnie czekała. Zawsze. Bez wyjątku.

Moi rodzice nieco fiksowali, widząc, jak bardzo odstaję od rówieśników. Tylko tyle mogli – trochę ponarzekać i pomartwić się o swojego syna. Ważne było to, że miałem zdrową relację sam ze sobą, to mi wystarczało.

W podstawówce pojawiły się problemy z wysławianiem się, co było powodem drwin ze strony rówieśników. Wtedy też wycofałem się z życia klasowego, zacząłem preferować spokojne, ciche miejsca, w których mogłem rozmyślać nad pięknem i brzydotą świata. Rodzice starali się na siłę wypychać mnie do kolegów, zapisywali na różnego rodzaju zajęcia grupowe, ale, ku ich rozpaczy, zawsze kończyło się tak samo – rezygnacją. Swego czasu zabrali mnie nawet do psychologa. Ten jednak stwierdził, że jestem introwertykiem, i zalecił terapię. Wtedy po raz pierwszy stanowczo postawiłem się rodzicielom, prosząc ich, by po prostu dali mi żyć po mojemu.

Miałem dziesięć lat.

Pamiętam doskonale dzień, w którym moje życie się zmieniło, a tę rosnącą pustkę wewnątrz mnie wypełniła nowa miłość.

Muzyka.20. Opal – Inicjacja – Anna Tuziak, La Noir, Ailes

Była trzecia w nocy, gdy to wszystko się rozpoczęło. I teraz z perspektywy czasu można stwierdzić, że sam diabeł maczał w tym palce. Jednak chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że rozpęta prawdziwą apokalipsę.

Czasami nie możesz uwierzyć w coś, co właśnie się dzieje, ponieważ wydaje się to tak niedorzeczne i nieprawdopodobne, że nie dopuszczasz do siebie myśli, że to jest prawdziwe, nawet wtedy, gdy właśnie doświadczasz tego na sobie. I tak właśnie było z Opal. W chwili, gdy w wiadomościach podali informację o wybuchu, była właśnie lekko wstawiona, gdyż całą noc imprezowała ze znajomymi. Jeden z nich miał urodziny, a całej imprezie smaczku nadawał fakt, że urodził się w dniu, w którym obchodzono Dzień Seksu, więc z uśmiechem na twarzy wyłączyła telewizor i z radością przywitała się z Morfeuszem. Po kilku godzinach obudziły ją syreny strażackie, ale jej ogólny stan nie był jeszcze na tyle komfortowy, aby zainteresowała się tym w stopniu, w jakim powinna. Zasunęła rolety antywłamaniowe i włączyła muzykę, która do reszty zagłuszyła uciążliwy hałas. Obudził ją dźwięk telefonu, jednak również to zignorowała. Mógł to być jedynie Pete, a z nim nie chciała rozmawiać. Mimo wszystko rozbudziła się na tyle, że nie mogła już ponownie usnąć. Z ociąganiem wstała i poszła od razu pod prysznic. Chłodne strumienie wody otrzeźwiły ją.

Była niedziela, prawdopodobnie południe. Wizja poniedziałku nie nastrajała jej zbyt radośnie. Z samego rana musiała jechać do pracy. Staż w jednym z największych szpitali był zarówno spełnieniem marzeń, jak i początkiem koszmarów.

Weszła do salonu ubrana jedynie w bieliznę i zerknęła na wyświetlacz telefonu. Była godzina piętnasta. Miała sześć nieodebranych połączeń od Pete’a i dwa od ojca, co nieco ją zdziwiło. Ojciec dzwonił rzadko. Wyjęła z szafy dżinsy i bawełniany podkoszulek. Włączyła telewizor i zmarszczyło czoło. „No signal” na każdym kanale. Przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno opłaciła rachunek za kablówkę, ale przecież robiła to regularnie, a gdyby nawet o jakimś zapomniała, to na pewno przyszłoby najpierw upomnienie. Nieco zaniepokojona, podeszła do okna i odsłoniła rolety. W jednej chwili do jej uszu dotarł potworny hałas, a oczy ujrzały widok, jakiego nie spodziewałaby się nawet w najgorszych snach.

Nowy Jork oszalał. A miał to być dopiero początek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: