Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie ufaj nikomu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
18 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie ufaj nikomu - ebook

 

Szokujące zakończenie! Niezwykle intrygujący thriller

Pięć lat walczyłaś o swoje życie. Jedna chwila zniszczy wszystko.


Mam na imię Mia.

Pięć lat temu mój mąż Zach popełnił samobójstwo.

A studentka, z którą miał romans, zaginęła bez śladu.

Wierzyłam w to do dziś.

Do chwili, gdy moja pacjentka Alison w czasie sesji terapeutycznej powiedziała, że… Zacha zamordowano.

A potem znikła.

Kim naprawdę jest Alison i co wie o moim mężu?

Wszystko okazuje się inne, niż myślałam. Moje życie rozpada się na kawałki. Czuję się, jakbym traciła zmysły. To, co odkrywam, jest coraz bardziej przerażające!

Blogerzy polecają:

Byłam zachwycona, po prostu zachwycona tą książką. Nie dało się jej odłożyć. Siedziałam wczoraj do drugiej w nocy, a dziś rano od razu powróciłam do lektury. Wow! To zakończenie. Naprawdę nie miałam pojęcia!

Life Has a Funny Way

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-388-2
Rozmiar pliku: 790 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Pięć lat wcześniej

Na dobre i na złe. Właśnie to ma oznaczać małżeństwo, czyż nie, Zach? Ale nie dla nas. Nie teraz, gdy odszedłeś.

Ci nieliczni żałobnicy, którzy w ogóle się pojawili, już opuszczają cmentarz, posyłając mi blade, lecz życzliwe uśmiechy. Bez wątpienia starają się, jak mogą, żeby odepchnąć od siebie myśli na temat tego, jak i dlaczego to zrobiłeś. Bo nie można się nad tym nie zastanawiać, Zach.

Jestem wdzięczna, że nikt nie zapytał, dlaczego nie będzie stypy. Organizowanie jej wydało mi się po prostu niewłaściwe, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności. Nie mogłam tego dla ciebie zrobić, chociaż serce mi się kraje.

Freya płacze w moich ramionach; zbyt mała, mam nadzieję, by w pełni zrozumieć, że właśnie pożegnałyśmy jej ojca, że już nigdy cię nie zobaczy.

– Już dobrze – uspokajam ją. – Wracamy do domu. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

– Tata… – protestuje, zanosząc się płaczem.

Słone łzy kłują mnie pod powiekami, gdy sadzam ją do wózka i przypinam, ale je powstrzymuję; nie mogę pozwolić, by zobaczyła, jak mi ciężko.

– Tata, tata, tata… – Cienki głosik Frei odbija się echem na cmentarzu, a każde jej słowo miażdży mnie swym ciężarem.

Przyspieszam kroku, by oddalić się od kościoła, i wychodzę na ulicę w nadziei, że pęd wózka odwróci jej uwagę i sprawi, że zamilknie.

Muszę opuścić to miejsce jak najszybciej, bo to nie jest normalny pogrzeb, prawda, Zach? Całej tej sytuacji daleko do normalności.

Nagle czyjaś dłoń chwyta mnie za ramię. Dwie kobiety stają mi na drodze. Nie zauważyłam, skąd się wzięły. Nie znam żadnej z nich.

Mają mordercze wyrazy twarzy, a z każdego pora w ich ciele sączy się tak intensywna nienawiść, że niemal mogłabym jej dotknąć.

– Ten człowiek nie zasłużył na pogrzeb – syczy kobieta, która mnie przytrzymuje.

Jej ślina ląduje mi na policzku, ale jestem zbyt zszokowana, żeby ją zetrzeć.

W końcu się wyrywam.

– Zostawcie mnie w spokoju!

– Wiedziałaś o tym? – krzyczy druga. – Wiedziałaś, co on wyprawiał? To obrzydliwe. Podłe. A ty jesteś tak samo winna jak on, skoro byłaś jego żoną.

Nie ma sensu odpowiadać na ich zarzuty, próbować tłumaczyć, że nie miałam o niczym pojęcia. Kilka ostatnich tygodni nauczyło mnie, że tacy ludzie nie chcą słuchać – chcą tylko wyładować na kimś swój gniew.

Skręcam wózkiem, by je wyminąć, ale blokują drogę. Serce wali mi w piersi jak oszalałe. Kolejne, czego się nauczyłam, to że tacy ludzie nie boją się wyrządzić komuś krzywdy; w ich oczach jest to usprawiedliwione działanie.

Jedna z kobiet wskazuje na Freyę, która przygląda się całemu zdarzeniu szeroko otwartymi oczami.

– A to jest jego córka. Biedne dziecko! Kiedy jej powiesz, że jej ojciec był potworem?

– Potworem – powtarza po niej Freya i to wtedy taranuję kobiety wózkiem, po czym uciekam przed nimi tak szybko, jak potrafię.

– Jesteś taka sama jak on! – krzyczy za mną któraś z nich. – Powinnaś była wiedzieć, co on wyprawia. Co za żona nie wie, co robi jej mąż? Mam nadzieję, że będziesz się smażyć w piekle!

Ale skąd mogłam wiedzieć, Zach? Jak miałam przewidzieć, do czego jesteś zdolny?1

Teraz

Mia

Ktoś mnie obserwuje, jestem tego pewna. Podczas gdy Freya biegnie, żeby pobawić się na huśtawce, ja rozglądam się po parku, ale nie widzę nikogo, kto zachowywałby się podejrzanie, tylko inne matki z dziećmi, kilkoro spacerowiczów z psami oraz parę staruszków przycupniętych na ławce. Ci ostatni spoglądają na wszystkich z łagodnym uśmiechem. Być może wspominają czasy, gdy sami mieli małe dzieci. Słońce świeci jasno, kąpiąc nas w swym cieple; cała ta scenka to kwintesencja beztroski. Nic okropnego nie może się wydarzyć w taki dzień jak ten, prawda? I nie ma tu nikogo, kto zwracałby na mnie uwagę.

– Mamo! – krzyczy Freya. – Patrz na mnie, patrz na mnie!

Łatwo się zatracić w obserwowaniu Frei; mimo okoliczności, w jakich pojawiła się na tym świecie, przemieniła się w piękną, pełną życia siedmiolatkę i mogę być tylko wdzięczna, że była wtedy za mała, by cokolwiek zrozumieć, za mała, żeby nawet pamiętać ojca. Teraz wzbija się w powietrze na huśtawce, wymachując nogami, aby nabrać rozpędu. Jej radosny uśmiech wywołuje podobny na mojej twarzy, ale wciąż nie potrafię pozbyć się uczucia, że ktoś mi się przygląda.

Podskakuję, gdy czyjaś dłoń dotyka mojego ramienia.

– Przepraszam, Mio, nie chciałem cię przestraszyć.

Jakimś cudem żadna z nas nie zauważyła nadejścia Willa, mojego partnera.

– Nie rób tak więcej! Myślałam… nieważne. Po prostu tak nie rób, proszę.

Will unosi ręce w obronnym geście.

– Okej, przepraszam. Naprawdę nie chciałem…

– Wiem, wiem. Jestem po prostu odrobinę nerwowa, to wszystko.

On marszczy brwi i domyślam się, co robi. Analizuje w myślach daty, zastanawiając się, czy dziś wypada jakaś rocznica. Urodziny Zacha? Dzień naszego ślubu? A może pierwszego spotkania? Ale to żaden z tych dni, a ja nie potrafię wyjaśnić, dlaczego czuję się podminowana.

– Dlaczego? – pyta. – Mogę ci jakoś pomóc?

Oto cały Will. Gotów naprawić wszystko, jeśli tylko zdoła.

Kręcę głową, choć wiem, że w ten sposób go rozczaruję.

– Nie, to nic takiego. Po prostu umówiłam za dużo wizyt w tym miesiącu. Trudno upchnąć wszystkich pacjentów w trzydniowym grafiku. – Żałuję swoich słów chwilę po tym, jak je wypowiedziałam.

Will i tak już uważa, że wzięłam na siebie za dużo, gdy kilka miesięcy temu otworzyłam własną praktykę, ale ja muszę pomagać ludziom. To jedyne, co naprawdę chcę robić.

Dziś środa, a ponieważ są wakacje, nie przyjmuję pacjentów przed południem, żeby być z Freyą, dopóki Will nie przyjdzie. Czasami nie mogę uwierzyć, jak wiele ten człowiek dla nas robi. Oszczędza urlop na czas wakacji Frei, żeby mieć wolne popołudnia, gdy potrzebuję pomocy w opiece nad nią. Na pewno nie jest to dla niego łatwe – pracuje jako księgowy w dużej firmie i wiem, że liczy na awans, więc ciągłe nieobecności nie są dobrze odbierane. Mimo to się dla nas poświęca. Ale wcześniej czy później to się odbije na jego pracy.

Opieka nad moją córką nie należy do obowiązków Willa; nie jesteśmy po ślubie i – mimo jego licznych próśb – nawet nie mieszkamy razem, więc mam wobec niego ogromny dług wdzięczności, że robi tak dużo dla Frei. Kiedyś wreszcie będę gotowa na następny etap w naszym związku, ale Will rozumie, że nie mogę kimś tak po prostu zastąpić Zacha.

– Czy możesz jakoś…

– Nie mogę przestać przyjmować pacjentów, którzy mnie potrzebują, Will. Mogę jednak obiecać, że na razie nie wezmę nikogo nowego.

Kiwa głową.

– To dobry pomysł. Ale nie brakuje ci pieniędzy, prawda? Bo gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, wystarczy, że powiesz.

Zach nie miał ubezpieczenia na życie, ale finansowo radzę sobie nieźle. Pracuję ciężko, żeby zapewnić Frei wszystko, czego potrzebuje – chociaż jej nie rozpuszczam – i nigdy nie doprowadzę do tego, by stać się zależna od kogokolwiek.

Ujmuję rękę Willa i zachęcam go, żeby usiadł przy mnie na ławce, tymczasem Freya piszczy z zachwytu i puszcza jeden z łańcuchów huśtawki, żeby mu pomachać. Gestem pokazuję, żeby trzymała się obiema dłońmi.

– Dziękuję ci. To wiele dla mnie znaczy, ale dam sobie radę.

Will odmachuje Frei.

– To chyba oznacza, że nadal nie bierzesz pod uwagę możliwości, że się do ciebie wprowadzę? A może moglibyśmy kupić coś nowego razem? Wiem, że uwielbiasz Ealing, więc z radością zamieszkałbym w tej okolicy. Właśnie zleciłem wycenę swojego mieszkania i mogę dostać za nie niezłą sumkę. Najwyraźniej po tym całym zamieszaniu na rynku nieruchomości to dobry moment na sprzedaż.

Myślę o mieszkaniu Willa – w nowym budownictwie w Chiswick – i nie mam wątpliwości, że dostałby za nie dobrą cenę, ale zamieszkanie razem to nie jest decyzja, którą mogę podjąć, kierując się logiką. To serce musi mi powiedzieć, że nadeszła odpowiednia pora.

Ściskam jego dłoń w nadziei, że zrozumie, jak się czuję, choćby częściowo.

– Tak mi przykro, Will, ale nie jestem jeszcze gotowa. Nie mówię, że nie stanie się to nigdy, ale po prostu jeszcze nie teraz. Muszę się skupić na mojej praktyce i, cóż, Freya jest teraz taka szczęśliwa. Przez ostatnie pięć lat mieszkałyśmy same, więc… – Tyle że Freya uwielbia Willa, a on był dla niej jak ojciec przez ostatnie dwa lata, więc nie powinnam używać tego argumentu. Poprawiam się: – Ale wiem, że byłaby zachwycona, gdybyś się wprowadził…

Will wzdycha i przez chwilę milczy.

– W porządku. Wiem, że ty również musisz być gotowa. – Odwraca się i przenosi wzrok na Freyę, niezdolny, by spojrzeć mi w oczy, bo po raz kolejny go odrzuciłam. Najlepszego człowieka, jakiego mogłabym spotkać.

Ale czy tak samo nie myślałam o Zachu? Ufałam mu bezgranicznie, a on tak bardzo mnie zawiódł. Nie pozwolę jednak, żeby to wpłynęło na moje uczucia do Willa. Muszę być wobec niego sprawiedliwa: to nie jest Zach.

Nieświadomy myśli kłębiących się w mojej głowie, Will zwraca się do mnie:

– Hej, czy ty przypadkiem nie masz za chwilę pacjentki? Lepiej się zbieraj.

Sięgam po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Byłam tak pochłonięta rozmyślaniami, zamknięta w swojej klaustrofobicznej bańce, podczas gdy Freya się bawiła, że nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu. Nowa pacjentka, kobieta, której jeszcze nie znam, ma przyjść o czternastej.

– Całe szczęście, że mieszkasz po drugiej stronie ulicy! – woła Will.

Wiem, co robi: próbuje rozładować napięcie żartami, żebym nie przyjmowała pacjentki obarczona poczuciem winy.

– Zabiorę Freyę do kina – sugeruje. – Grają chyba Piękną i bestię.

Znając Willa, już to sprawdził, wybrał seans i wyliczył, o której będą musieli wyjść z parku, żeby dotrzeć do kina na czas i nie przegapić początku filmu.

– Bardzo ci dziękuję – mówię szeptem.

Czuję dławienie w gardle na myśl o jego troskliwości.

Wychodzę z parku i zerkam w stronę domu. Domu, na który Zach i ja oszczędzaliśmy tyle lat temu, w nadziei na lepszą przyszłość dla naszej małej rodziny.

Zanim przejdę przez ulicę, odwracam się i widzę, jak Freya zarzuca Willowi ramiona na szyję. On ją podnosi, a ona piszczy z radości. Para staruszków siedzących na ławce kiwa głowami i się uśmiecha. Pewnie myślą, że Will jest ojcem Frei. Czasami naprawdę chciałabym, żeby nim był.

***

Po wejściu do domu zmierzam prosto do gabinetu, żeby poczekać na pacjentkę. Mam szczęście, że mogę tu pracować i nie muszę wynajmować biura, a mój gabinet znajduje się tuż przy drzwiach wejściowych. To przestrzeń oddzielona od reszty domu. Ustalenie wyraźnego podziału między pracą a życiem prywatnym z Freyą było dla mnie bardzo ważne i na razie dobrze się to sprawdza. Toaleta na dole znajduje się tuż koło gabinetu, więc jestem pewna, że klienci nie będą oglądać reszty pomieszczeń. Gdy wybieraliśmy z Zachem to miejsce, nie myślałam, że będę tu pracować ani że jego kiedykolwiek przy nas zabraknie.

Teraz, kiedy tylko znajdę się w gabinecie, natychmiast skupiam się na pracy, odsuwając inne myśli na bok. Nabrałam wprawy, chociaż Zach pewnie powiedziałby, że zawsze byłam w tym dobra. Muszę poświęcić sto procent uwagi kobiecie, która ma się tu zjawić lada chwila. Sprawdzam kalendarz, żeby przypomnieć sobie jej nazwisko.

Alison Cummings. Zadzwoniła dwa dni temu i powiedziała, że po doświadczeniu przemocy w związku chyba potrzebuje pomocy terapeuty. Nie podała więcej informacji. Nie mam pojęcia, ile ma lat, czy ma dzieci, ale jestem pewna, że dowiem się tego w swoim czasie.

Spóźnia się. Niezbyt dobry początek. Minuty mijają i już mam się poddać – to nic nadzwyczajnego, że ludzie w ostatniej chwili zmieniają zdanie na myśl o obnażeniu duszy przed obcą osobą – gdy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Wstaję, wygładzam dżinsy i idę otworzyć. Nie ubieram się formalnie na czas sesji; odkryłam, że swobodny strój działa na ludzi uspokajająco. Patrzą na mnie jak na kogoś takiego jak oni, kogoś, przed kim mogą się otworzyć.

Pierwsze, co zauważam, to że pacjentka jest młoda. Wygląda na jakieś dwadzieścia lat, chociaż gdy przyglądam się jej uważniej, zdaję sobie sprawę, że zmyliła mnie jej drobna budowa ciała. Sama mam tylko sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ale jestem od niej sporo wyższa. Mimo upału jest ubrana na czarno. Nie potrafię stwierdzić, czy ma na sobie legginsy, czy dżinsy, ale ciasno przylegają do jej patykowatych nóg, jeszcze bardziej podkreślając chudość sylwetki.

– Mia Hamilton? – pyta cicho, niepewnie.

Wyciągam do niej rękę na przywitanie.

– Ty musisz być Alison. Miło cię poznać, wejdź.

Jej dłoń jest delikatna i wątła jak reszta ciała, a do tego wilgotna. Alison się denerwuje.

Cofam się o krok, żeby ją wpuścić, ale ona dalej stoi w progu niczym posąg i ani drgnie.

– Alison? Wszystko w porządku?

Kiwa głową, ale nadal się nie porusza. Omiata wzrokiem dom.

– A więc tu mieszkasz? – pyta. – Myślałam, że to będzie… biuro czy coś.

– Pracuję w domu, ale mój gabinet znajduje się tuż obok wejścia. – Wskazuję na pobliskie drzwi, żeby poczuła się bezpieczniej.

– Okej. – W końcu robi krok do przodu, a ja zamykam za nami drzwi.

– Napijesz się czegoś? – pytam, gdy wchodzimy do gabinetu.

Teraz, gdy stoi blisko mnie, czuję zapach jej szamponu albo jakiegoś innego kosmetyku do włosów, którego dziś użyła. To mogą też być perfumy. Z jakiegoś powodu ten zapach przywodzi mi na myśl Zacha, chociaż nie mam pojęcia dlaczego; to zdecydowanie damska woń.

Alison mierzy wzrokiem szafkę w rogu, gdzie trzymam czajnik, kubki i dzbanek z wodą.

– Nie, dziękuję, nie trzeba.

– Może chociaż szklankę wody? Na dworze jest dziś bardzo ciepło. Tutaj w sumie też. Przepraszam, że nie mam klimatyzacji, to coś, czym zamierzam się wkrótce zająć – plotę trzy po trzy, jakbym sama była zdenerwowana, chociaż nie wiem dlaczego.

Pierwsze sesje, zanim dobrze poznam pacjenta, zawsze wydają mi się trudne, bo mimowolnie czuję się osądzana. Ludzie mają oczekiwania; spodziewają się, że terapeuta będzie znał odpowiedzi na wszystkie ich pytania, tymczasem prawda jest taka, że terapia to podróż, przez którą musimy przejść razem. A to znaczy, że najpierw muszę ich poznać, odkryć, kiedy się odprężają, a co wprowadza ich w zakłopotanie. Jednak dziś po południu chodzi o coś więcej, chociaż nie potrafię ustalić o co.

– Usiądź, Alison. – Otwieram okno, bo powietrze w gabinecie wydaje się gęste i lepkie. Odgłosy dobiegające z parku natychmiast napływają do środka. – Pozwól, że najpierw opowiem ci trochę o sobie.

Kiwa głową, a ramiona lekko jej opadają; wyraźnie odczuła ulgę, że to ja będę mówić pierwsza.

– Studiowałam psychologię, ale potem zrobiłam sobie kilka lat przerwy na podróżowanie. Byłam właściwie wszędzie: w Tajlandii, Ameryce, Nowej Zelandii, Europie… – Podczas gdy wymieniam niektóre z odwiedzonych miejsc, czuję się oderwana od rzeczywistości, jakbym opowiadała o życiu kogoś innego. Bo to wszystko działo się wcześniej, a teraz jestem już inną osobą. – Potem poznałam męża i urodziłam córeczkę. Ma teraz siedem lat. – Oczywiście nie wspominam, że Zach nie żyje ani że tak naprawdę nigdy nie znałam człowieka, którego poślubiłam.

Will byłby zdruzgotany i prawdopodobnie zacząłby kwestionować cały nasz związek, gdyby się dowiedział, że o nim nigdy nie mówię podczas tych wprowadzeń, ale jak miałabym to robić? Prowokowałoby to pytania, na które nie umiem odpowiedzieć, zresztą nie mogę pozwolić, żeby pacjenci naruszali moją prywatność: granice muszą być wyraźne.

– Tak, widziałam cię przed chwilą w parku z córką. Jest słodka. Oczywiście nie miałam pojęcia, że to ty, dopóki nie otworzyłaś mi drzwi.

Więc miałam rację, gdy wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Cóż, przynajmniej teraz wiem, że to była tylko ta kobieta.

– Dziękuję. W każdym razie dwa lata temu przeszłam szkolenie terapeutyczne i teraz prowadzę własną praktykę. Czy masz jakieś pytania, zanim zaczniemy?

Alison kręci głową, a zasłona rudych włosów opada jej na twarz.

– W porządku. Cóż, skontaktowałaś się ze mną, bo czujesz potrzebę przepracowania pewnych kwestii. Chcesz mi powiedzieć, co takiego sprawia ci ból emocjonalny?

– Trudno o tym mówić – odpowiada, gapiąc się w okno nad moim ramieniem. Promienie słońca zalewają połowę jej twarzy i muszę obrócić się nieco w fotelu, żeby widzieć ją wyraźnie. – Ja… mój partner… on… mnie bije. – Zerka na mnie, żeby sprawdzić reakcję; być może myśli, że będę ją osądzać, ale ja pozostaję niewzruszona.

– Wiem, że powinnam go zostawić, ale to nie takie proste – ciągnie. – O Boże, wiem, jak to musi brzmieć. Ale tyle nas łączy, taka skomplikowana historia. Wiele razem przeszliśmy.

W trakcie rozmowy telefonicznej Alison dała mi do zrozumienia, że już wyzwoliła się z tego związku, a teraz mówi zupełnie co innego. Nie zamierzam jej jednak krytykować; jestem wdzięczna, że opowiada o tym tak otwarcie. Zazwyczaj potrzeba więcej czasu, żeby dojść do sedna sprawy.

– Tylko, proszę, nie mów, żebym poszła na policję – zastrzega, zanim jeszcze zdążę otworzyć usta. – To nie wchodzi w grę.

– To zrozumiałe, że się boisz, ale istnieją bezpieczne miejsca, do których mogłabyś się udać. Tam zadbają o to, żeby on nie mógł cię więcej krzywdzić. To jest najważniejsze, czyż nie?

Alison nie odpowiada i ciężkie milczenie wypełnia gabinet, w jakiś sposób tłumiąc ryk silników samochodowych i okrzyki dobiegające z parku.

Alison wzdycha.

– Proszę, czy możemy po prostu o tym porozmawiać, bez prób zmuszania mnie, żebym zgłosiła się na policję? Czy nie powinnaś mi pomóc w znalezieniu siły, by od niego odejść?

Znowu te oczekiwania. Przekonanie, że machnę czarodziejską różdżką i rozwiążę wszystkie problemy. Ale życie nie jest takie proste, wiem to aż za dobrze. Wszyscy nosimy blizny z przeszłości, kimkolwiek jesteśmy. Nieusuwalne tatuaże wryte w skórę.

– W porządku – zgadzam się. – W takim razie może na początek powiesz mi coś więcej o tym, co się dzieje?

Alison zaplata dłonie i nabiera powietrza w płuca.

– Byłam młoda, gdy się poznaliśmy. To znaczy: wciąż jestem młoda, mam tylko dwadzieścia sześć lat, ale w tamtym czasie miałam dwadzieścia jeden. On jest znacznie starszy ode mnie. Miał czterdzieści jeden, gdy się spotkaliśmy. – Badawczo przygląda się mojej twarzy, po raz kolejny szukając oznak potępienia, ale to ostatnie, co tam znajdzie.

Szybko kalkuluję, że teraz jej partner musi mieć czterdzieści sześć lat. Kiwam głową i czekam na dalszy ciąg opowieści.

– Początkowo w ogóle go nie lubiłam. To dopiero ironia losu. Właściwie to wręcz go nie znosiłam. Był arogancki. Zadufany w sobie, jakby wszystko mu się należało. – Spuszcza wzrok. – To chyba jeszcze pogarsza sprawę, prawda? Że wiedziałam, jakim jest człowiekiem, jeszcze zanim zaangażowałam się w ten związek? – Milknie na tak długo, że zastanawiam się, czy w ogóle się jeszcze odezwie.

– Jak się poznaliście? – Muszę ją jakoś zachęcić do dalszych zwierzeń, a to pytanie wydaje się wystarczająco niewinne.

– U niego w pracy. To znaczy podczas moich studiów. Był wykładowcą na uniwersytecie, na który uczęszczałam. Nie uczył mnie, ale to nie ma znaczenia, prawda?

Czuję ucisk w piersi i mam wrażenie, jakbym miała zapaść się w siebie. To tylko zbieg okoliczności. Muszę się opanować, ale nie mogę wydusić słowa. Wszystko powraca, by mnie prześladować.

Alison pochyla się ku mnie i marszczy brwi.

– Mio? Dobrze się czujesz? – Nasze role się odwróciły i teraz to ona zachowuje się jak terapeutka, podczas gdy ja potrzebuję pomocy.

Udaje mi się kiwnąć głową.

– Przepraszam, mów dalej, proszę. – Wyciągam chusteczkę z pudełka na biurku. – Mam silną alergię, a stężenie pyłków jest dziś wyjątkowo wysokie.

Alison nadal marszczy brwi, ale podejmuje opowieść, a ja próbuję skupić się na każdym jej słowie, chociaż zlewają się ze sobą.

– Zeszliśmy się przez przypadek. Ja byłam pijana i nie powinnam była się do niego zbliżać, ale było mi tak źle z sobą samą, czułam się taka… sama nie wiem… odrzucona przez wszystkich i wszystko i chyba po prostu chciałam poczuć, że ktoś mnie pragnie. Czy to świadczy o mojej słabości?

– Nie, zdecydowanie nie. To świadczy tylko o tym, że jesteś człowiekiem. – Trudno mi zachować przytomność umysłu, ale muszę się skupić, jeśli mam pomóc tej kobiecie. – Takie uczucia są zrozumiałe, Alison. Wszyscy czasami popełniamy błędy, nie obwiniaj się z tego powodu.

Kręci głową.

– Tu nie chodzi o poczucie winy. W tym przypadku go nie mam… – Milknie na moment. – Głupia. Właśnie tak się czuję.

– Cóż, upiłaś się…

– I to bardzo. A normalnie nigdy nie tykam alkoholu. Gdybym tylko tego nie zrobiła, wszystko potoczyłoby się inaczej, a ja byłabym… wolna.

– Więc czujesz się jak więzień?

– Tak, właśnie tak. Jak więzień we własnym życiu.

– Powtórzę raz jeszcze, to normalne. Teraz musimy ustalić, jak wydostać cię z tego więzienia, a zawsze istnieje jakiś sposób. – Czyż sama nie jestem tego dowodem?

– Muszę odebrać Dominicowi klucz i się uwolnić – mówi, patrząc mi prosto w oczy.

Teraz już nie jestem w stanie zignorować tak ogromnego zbiegu okoliczności. Płonę, duszę się i nie mogę przed tym uciec.

– Dominicowi?

– Tak się nazywa mój partner. – Jej głos jest bardziej stanowczy, spokojniejszy; nagle stała się jakby inną osobą. – I myślę, że wiesz, kto to taki.

Jej słowa są jak cios w podbrzusze. Kim jest ta kobieta i co tutaj robi?

– Dominic Bradford – mówi, gdy widzi, że mnie zatkało. – O ile mi wiadomo, był współpracownikiem twojego męża, Zacha.

Jego imię odbija się echem w gabinecie i czuję żółć zbierającą mi się w gardle.

– Kim… kim jesteś?

– Tym, kim mówiłam, że jestem. Po prostu nie wspomniałam, że ja wiem, kim jesteś ty, ani że przyszłam tutaj po to, by ci powiedzieć, że twój mąż nie popełnił samobójstwa.2

Pięć lat wcześniej

Josie

Czy miewacie wrażenie, że gdzieś nie pasujecie? Jak element układanki, który ktoś próbuje wcisnąć w nieodpowiednie miejsce? Cóż, ja czuję się tak każdego dnia. Wszyscy myślą, że jestem imprezowiczką, że spędzam więcej czasu na piciu szotów niż na nauce. I wiecie co? Mają rację.

To cud, że w ogóle przebrnęłam przez pierwsze trzy miesiące studiów, ale myślę, że zaszłam tak daleko, żeby zrobić jej na złość. Bo ona ani przez chwilę nie wierzyła, że mi się uda. A jednak jestem tutaj, gdzie jestem, Liv.

Chociaż bywają dni takie jak ten, gdy po prostu mam ochotę rzucić to wszystko.

Kawiarnia opustoszała, więc właściwie zostałam sama na zmianie, chociaż Pierre siedzi na zapleczu, w razie gdybym potrzebowała pomocy. Duszę się w tym miejscu, ale trzeba jakoś płacić czynsz, toteż muszę to przetrwać. Nie jestem jedną z tych szczęściar, które mogą liczyć na wsparcie rodziców. Nie, ja należę do innego rodzaju dziewczyn. Takich, które wiecznie pakują się w kłopoty. Takich, na które ludzie patrzą i nie mogą uwierzyć, że zaszły tak daleko. Ale ja upajam się ich zdumieniem. To ono mnie napędza, stanowi dla mnie bodziec, by radzić sobie w życiu jeszcze lepiej. Nie skończę tak jak ona.

Jestem tak pogrążona w myślach, że nie zauważam kobiety w średnim wieku, która podeszła do lady i teraz gapi się na mnie z dłońmi wspartymi na biodrach i grymasem zniecierpliwienia na twarzy. Nosi designerską torebkę w zgięciu łokcia i chwieje się na szpilkach, które są dla niej za wysokie. Potrząsa głową, naburmuszona.

Pieprzyć ją, jestem tylko człowiekiem. Gdyby mnie znała, zrozumiałaby, dlaczego czasami mam problemy z koncentracją.

– Cappuccino z odtłuszczonym mlekiem – mówi bez powitania czy uśmiechu. Może jej cienkie, zaciśnięte wargi nie są zdolne do uśmiechania się. Może uśmiech sprawiłby, że twarz by jej pękła. Kobieta wyciąga z torebki równie designerską portmonetkę i przygląda mi się, mrużąc oczy. – Wolno ci to nosić, gdy obsługujesz klientów?

Mówi o małym diamentowym kolczyku w moim nosie. Ale przywykłam do tego. Przywykłam do ludzi, którzy myślą – a czasem nie tylko myślą – „Byłaby ładna, gdyby pozbyła się tego obrzydlistwa”.

Chociaż mam ochotę wrzasnąć, żeby poszła w cholerę, kupiła tę pieprzoną kawę gdzie indziej i zabrała ze sobą swoje poglądy, przywołuję na twarz mój najsłodszy uśmiech i odpowiadam przesadnie wytwornym tonem:

– Naturalnie. Czy mogę pani podać coś jeszcze? – Sztuczny grymas boleśnie napina mi mięśnie twarzy.

– Nie, to wszystko.

Kobieta odsuwa rękaw płaszcza – na jej grubym nadgarstku widnieje lśniący złoty zegarek, który prawdopodobnie kosztował więcej niż mój samochód – i potrząsa głową, gdy zauważa, która godzina. Robi to wszystko na pokaz, by zmusić mnie, żebym się pospieszyła, i właśnie z tego powodu udaję, że mam problem z ekspresem do kawy. Patrzę na nią i przepraszająco wzruszam ramionami, ale w myślach uśmiecham się z wyższością.

Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko zamożnym ludziom. Ale nie potrafię znieść tych, którzy patrzą na innych z góry.

Gdy kobieta w końcu wychodzi, po cichu modlę się, żeby już nigdy nie chciała tu wrócić, niezależnie od tego, jak rozpaczliwie będzie potrzebowała kofeiny, a potem znowu czyszczę ekspres, tylko po to by zająć czymś ręce. Tę zmianę uważam za najgorszą; jest późno, ludzie wracają z pracy do domów i prawdopodobnie nie spodziewają się nawet, że będziemy mieć otwarte. A jednak Pierre nalega, by kawiarnia była czynna do ósmej. Musi wiedzieć, że te ostatnie dwie godziny to martwy okres, ale to go nie zniechęca. Może dorabia na boku, zajmując się czymś innym. Nie zdziwiłoby mnie to. Wiecznie odbiera tajemnicze telefony i pilnuje, by nikt nie usłyszał, o czym rozmawia. Odrobinę podejrzane, moim zdaniem. A możecie mi wierzyć, już ja potrafię wyczuć szemraną sytuację.

Muszę tu spędzić jeszcze dwie nieznośne godziny, a w domu czeka na mnie praca pisemna, którą prawdopodobnie sknocę. Mam wrażenie, że każda upływająca minuta trwa rok, ale gdy się odwracam, uśmiecha się do mnie znajoma twarz.

Zach Hamilton, jeden z moich wykładowców.

Rozpoznaję go dopiero po chwili, bo nigdy bym się go tu nie spodziewała. Widuję go tylko na terenie kampusu.

– Cześć – mówi. – Josie, prawda?

Skąd on zna moje imię? Musi mieć z tysiąc studentów, a rok akademicki dopiero się zaczął.

– Tak, cześć. Hmm, co podać?

Zamawia espresso i wręcza mi nowiutki banknot pięciofuntowy. Gdy się odwracam, żeby przygotować napój, czuję na sobie jego wzrok.

– Właściwie to chciałem zamienić z tobą parę słów dziś po wykładzie, ale zniknęłaś, zanim zdążyłem cię złapać.

To nie brzmi dobrze. Zastanawiam się gorączkowo, co takiego przeskrobałam.

– Musiałam jeszcze wrócić do domu przed pracą. – Wręczam mu kawę. – O co chodzi?

Ale już wiem. Powie, że moja pierwsza praca pisemna była do niczego i nie mam szans na zaliczenie zajęć, więc równie dobrze mogę się od razu poddać.

– O nic złego. Może moglibyśmy pogadać teraz? Możesz sobie zrobić przerwę?

Tak naprawdę nie mam prawa do przerw o tej porze, ale wolno mi czasem wyjść na papierosa przed budynek. Na szczęście Pierre też pali, więc jest wobec mnie pobłażliwy. Mówię o tym Zachowi.

Odwraca się i wygląda przez okno.

– Okej, mogę wypić kawę na dworze. Jest zimno jak diabli, ale co mi tam.

Pierwsze, co robię, gdy wychodzę na zewnątrz, to zapalam papierosa, żeby ukoić nerwy. Tak wiele zależy od tego, czy ukończę studia.

– Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – pytam, zaciągając się głęboko i siadając naprzeciwko. Nie chcę, żeby dym leciał na niego, ale tak się dzieje, a Zach próbuje go dyskretnie odpędzić. – Przepraszam, nie palisz, prawda?

– Nie, już nie, ale paliłem w młodości.

Śmieję się, bo musi mieć najwyżej trzydzieści kilka lat.

– No tak, w młodości… Właśnie widzę, że teraz blisko ci już do emerytury. – Gdy tylko kończę mówić, zastanawiam się, co ja najlepszego wyprawiam.

To mój wykładowca, a nie ktoś, z kim można się przyjacielsko przekomarzać, ale jest już za późno, by cofnąć te słowa.

Na szczęście on chichocze.

– Jeszcze trochę mi zostało. W każdym razie chciałbym porozmawiać o twoim opowiadaniu. Właśnie skończyłem oceniać prace i cóż, szczerze mówiąc, twoja zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

Gapię się na niego i zastanawiam, czy się nie przesłyszałam. A może źle go zrozumiałam. Czy właśnie powiedział, że moja praca mu się podoba? To niemożliwe. Musiał mnie pomylić z inną studentką.

Gdy nie odpowiadam, on kontynuuje:

– Skąd ci się to wzięło? To znaczy, jesteś taka młoda, a masz tak wnikliwe spostrzeżenia. Nie chcę zabrzmieć protekcjonalnie, ale gdybym nie wiedział, kto to napisał, byłbym gotów przysiąc, że autor jest znacznie starszy.

A więc naprawdę mu się podobało. Czuję ogromną ulgę, ale wciąż jestem w szoku. Nikt nigdy nie pochwalił mnie za coś, co zrobiłam czy stworzyłam. Jedyne komplementy, jakie otrzymywałam, pochodziły od mężczyzn, którzy próbowali się ze mną przespać.

– Hmm, dziękuję. Ja… ja po prostu piszę z serca.

Nie ma pojęcia, jak bardzo jest to prawdziwe. Byłam w stanie tchnąć życie w swoje opowiadanie, bo częściowo traktuje o niej. Obnażyłam duszę, przelewając słowa na papier, ale chyba było warto.

– I jestem starsza, niż myślisz – dodaję. – Ukończenie szkoły średniej zajęło mi trochę czasu, więc mam już dwadzieścia jeden lat.

W takim wieku jest większość studentów trzeciego roku.

Zach się uśmiecha.

– Cóż, masz prawdziwy talent, Josie. Naprawdę czułem rozpacz tej postaci. Co zamierzasz robić po studiach? Wiem, że dopiero zaczęłaś, ale te lata szybko miną, wiesz? Powinnaś przemyśleć plany na przyszłość.

Ale ja nie czuję, żeby czas mijał szybko, właściwie to niemal stoi w miejscu i nie mogę się doczekać końca studiów. Potrzebuję konkretnych osiągnięć, by udowodnić, że naprawdę w niczym jej nie przypominam, że nie jestem samolubną, bezduszną kobietą, taką jak ona.

Nie chcę mówić Zachowi, że nie mam pojęcia, co zrobię po studiach, że już samo przebrnięcie przez pierwszy semestr wydaje mi się trudne. Ale nie jestem głupia i wiem, że muszę szybko podjąć decyzję. Konkurencja na rynku pracy jest ogromna, zbyt wiele osób będzie kończyć studia wraz ze mną. Osób znacznie lepszych niż ja.

Nagle przychodzi mi do głowy odpowiedź.

– Myślę, że pójdę do kolegium nauczycielskiego. Oczywiście angielski. Nauczanie w liceum. Prawda jest taka, że angielski to jedyny przedmiot, który kiedykolwiek mnie interesował. Jedyny, w którym byłam dobra.

Jego usta rozciągają się w uśmiechu.

– Jestem pewien, że byłaś dobra nie tylko w angielskim. Ale to świetnie, że chcesz uczyć. To trudne, ale naprawdę satysfakcjonujące zajęcie. Chociaż to oznacza dodatkowy rok nauki po ukończeniu studiów.

Tak, ale miejmy nadzieję, że do tego czasu będę sobie lepiej radzić. W końcu poczuję, że mogę coś osiągnąć. Owszem, ukończyłam liceum, ale na egzaminach końcowych ledwie zyskałam wystarczającą liczbę punktów i wylądowałam na liście rezerwowej. Musiałam czekać, aż zwolni się miejsce, żeby móc rozpocząć studia na University of West London. Bardzo chciałam studiować w Londynie, ale poszłabym gdziekolwiek, byleby tylko wydostać się z Brighton.

Raz jeszcze zaciągam się papierosem. Tym razem uważam, w którą stronę wydmuchuję dym, a potem spoglądam na życzliwą twarz Zacha.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Oczywiście. – Unosi filiżankę z kawą i bierze łyk.

– Czy masz jakąś radę dotyczącą… ustalania priorytetów? Ciągle coś staje mi na drodze i czuję, że we wszystkim mam zaległości. To dziwne… tak bardzo zależy mi na tych studiach, a zachowuję się, jakby było wręcz przeciwnie. Wychodzę, gdy powinnam się uczyć, a potem robię wszystko na ostatnią chwilę.

Nie mówię mu, że kryje się za tym coś więcej. Że czuję potrzebę opuszczania domu i świadomości – wódka i dżin zazwyczaj w tym pomagają – żeby nie musieć o niczym myśleć. Następnego dnia nienawidzę siebie i uczę się, ile wlezie, żeby nadrobić. Wkrótce się wypalę… to wszystko w końcu się na mnie zemści.

– Hmm – zaczyna Zach. – To trudne. Pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale gdy byłem na pierwszym roku studiów, nie traktowałem nauki zbyt poważnie. Przez większość czasu imprezowałem. Ale w końcu zakasałem rękawy. I wiesz co? Wszystko się ułoży. Jeśli potrafisz tworzyć prace takie jak ta, którą właśnie napisałaś dla mnie, nie masz się czym przejmować.

Jego słowa otulają mnie jak ciepły koc. Ten człowiek naprawdę we mnie wierzy. Problem w tym, że ja nie potrafię uwierzyć w siebie.

Nie wiem, co sprawia, że zwierzam mu się jeszcze bardziej. Może to dobroć, jaką mi okazuje, albo jego przekonanie o moich zdolnościach.

– Tak szczerze to czasami mam ochotę wszystko rzucić. – Gdy tylko to mówię, żałuję, że ujawniłam tak wiele.

Teraz pomyśli, że marnuje na mnie czas, że nie jestem warta jego uwagi czy porad.

Ale on kręci głową.

– Nie rób tego, Josie. Nigdy. Nie bądź osobą, która się poddaje.

– Masz rację. Nie mogę tego zmarnować. I prawdopodobnie powinnam przestać tak często wychodzić. Muszę się bardziej skupić na nauce.

Ale już wiem, jakie to będzie wyzwanie. Nie jest łatwo postępować wbrew własnej naturze.

– Cóż, z drugiej strony pamiętaj, żeby czasem dać sobie trochę luzu – radzi Zach. – Potrzebujesz równowagi. Ale wiesz co? Naprawdę wierzę, że możesz osiągnąć wszystko, co postanowisz. – Spogląda w ciemne niebo. – Nigdy się nie poddawaj.

Gaszę papierosa w popielniczce, która wymaga wyczyszczenia, i wstaję.

– Zajęłam ci już za dużo czasu – mówię. – Smacznej kawy.

Zach wyciąga dłoń na pożegnanie. Jest zaskakująco ciepła.

– Miło było z tobą porozmawiać, Josie Carpenter.

Gdy wracam do środka, ogarnia mnie nieznajome uczucie. Dam radę. Zach we mnie wierzy. Podobało mu się moje opowiadanie. Uda mi się.

Odwracam się w drzwiach, a on dalej na mnie patrzy.

***

Mieszkanie śmierdzi, jak zawsze, tanimi perfumami Alison i przesłodzoną wonią świeczek waniliowych, które porozstawiała po wszystkich kątach. Nigdy nie wspomniała o tym ani słowem, ale jestem pewna, że zrobiła to, by zatuszować zapach papierosów. Mimo że palę przewieszona przez parapet okna w swojej sypialni, dym jakimś cudem przenika do wszystkich pomieszczeń.

Alison i ja nie mogłybyśmy się bardziej od siebie różnić, a jednak musimy dzielić ze sobą tę klitkę i jesteśmy od siebie zależne, chociaż obie wiemy, że nie znosimy się nawzajem. Nie możemy nawet pogadać o studiach, jako że ja nie mam bladego pojęcia o ochronie środowiska, a ona nie wykazuje zainteresowania literaturą czy kreatywnym pisaniem.

Kobieta, która zaaranżowała ten wynajem, zapewniała, że znajdziemy wspólny język. Że chociaż Alison jest studentką trzeciego roku, a ja dopiero zaczynam pierwszy, jesteśmy w tym samym wieku, więc powinnyśmy się świetnie dogadywać. Jakby to miało wystarczyć. Lepiej dogadałam się z moim wykładowcą w ciągu paru minut niż z Alison, z którą mieszkam od miesięcy, a przecież on pożegnał się z dwudziestką już jakiś czas temu.

Podejrzewam, że obie z Alison oczekujemy, że ta druga w końcu poprosi władze uniwersyteckie o przeniesienie do innego lokum, ale z jakiegoś powodu żadna z nas dotąd tego nie zrobiła. Myślałam o tym, ale nie chcę kolejny raz zaczynać od nowa. Wytrzymam do wakacji, a potem, na drugim roku, zamieszkam z kimś innym.

W środku panuje mrok, rozpraszany tylko przez słaby pomarańczowy poblask ulicznych latarni, więc wiem, że nie ma jej w domu, ale nigdy nie mówimy sobie, dokąd się wybieramy.

Jak zawsze, gdy jestem tu sama, ruszam do pokoju Alison i chwytam za klamkę. Tylko po to, żeby sprawdzić. Oczywiście drzwi są zamknięte. Nie wiem, jak załatwiła sobie zamek do sypialni, skoro ja go nie mam. Myślę, że jej tata musiał go zainstalować.

Albo mi nie ufa, albo ma coś do ukrycia, chociaż trudno sobie wyobrazić, żeby pracowita Panna Mól Książkowy trzymała pod łóżkiem trupa. Śmieję się na tę myśl. Jest taka chuda i słabowita, że wątpię, by zdołała zrobić komukolwiek krzywdę. Ale z drugiej strony to na tych najbardziej niepozornych ludzi trzeba uważać. Alison wiecznie się na mnie gapi, a ja nie mam pojęcia dlaczego.

Burczy mi w brzuchu, więc ruszam do kuchni, żeby zrobić sobie coś do jedzenia. W mojej szafce nie ma niczego poza na wpół opróżnioną butelką keczupu. Nie mam nawet chleba, a najbliższy sklep spożywczy znajduje się pół godziny piechotą stąd, więc przetrząsam zapasy Alison. Kolejna różnica między nami: jej szafka zawsze jest pełna jedzenia, wszystko schludnie poukładane, z etykietkami skierowanymi frontem do patrzącego.

Biorę puszkę zupy pomidorowej i dwie kromki chleba; zdarzało mi się to już robić wcześniej, ale ona nigdy nic nie powiedziała, więc nie sądzę, by zauważyła. Albo boi się doprowadzić do konfrontacji. Owszem, mam wyrzuty sumienia, ale nie za duże – rodzice opłacają jej czynsz i przysyłają dodatkowe pieniądze na jedzenie, żeby nie musiała dorabiać podczas studiów.

Jem zupę i rozmyślam o rozmowie z Zachem Hamiltonem. Zachwycał się moim opowiadaniem. Odtwarzam w głowie jego słowa. Wypełniają mnie i czuję, jakbym unosiła się w powietrzu.

Nagle rozlega się sygnał przychodzącej wiadomości i sięgam po telefon, rozsmarowując na ekranie resztki masła. Wycieram je ręcznikiem papierowym, który leży na stole. Pewnie to ja go tam wcześniej zostawiłam. Nie jestem bałaganiarą, ale absurdalna schludność Alison doprowadza mnie do szału i prowokuje do buntu.

Wiadomość jest od Anthony’ego, studenta psychologii, którego poznałam w barze w zeszłym tygodniu. Czy do czegoś między nami doszło? Pamiętam czarne włosy, opaloną skórę, zarost na jego twarzy, jakby próbował udowodnić, że jest dorosłym mężczyzną. Pamiętam, jak pochylał się ku mnie, szeptał coś o tym, jaka jestem seksowna, ale z pewnością go odepchnęłam, tak jak zawsze to robię.

Odczytuję jego krótką wiadomość: „Chcesz się spiknąć dziś wieczorem?”.

Żadnego „Jak się masz?” ani „Mam nadzieję, że wszystko u ciebie okej”. Równie dobrze mógł zapytać prosto z mostu, czy się z nim prześpię.

„Sorry, jestem zajęta”. Wysyłam wiadomość i z uśmiechem wyobrażam sobie jego minę, gdy odkryje, że go spławiłam.

Odbieram kolejny esemes. Ta wiadomość bardziej mnie cieszy. Vanessa, którą poznałam zupełnym przypadkiem, pyta, czy mam ochotę na noc pełną tequili u niej w domu. Trudno się oprzeć tej propozycji. Vanessa jest zabawna i nie ocenia mnie ani nikogo innego. Nie nazwałabym jej przyjaciółką, ale z braku laku nawet takie powierzchowne znajomości są miłe.

Wciąż jem, gdy słyszę dźwięk klucza obracanego w zamku. Po chwili Alison staje w progu kuchni z przewieszoną przez ramię niedorzecznie wielką torbą, wypełnioną podręcznikami. Dziwię się, że daje radę udźwignąć taki ciężar.

– Cześć – mówi, zerkając na miskę z resztkami zupy.

Jej rude włosy, ułożone w nieskazitelne fale, połyskują w świetle. Stawia torbę na podłodze.

– Cześć. – Może i się nie lubimy, ale nie zaszkodzi traktować się uprzejmie, skoro mamy tu razem tkwić aż do lata.

– Dziwię się, że jesteś w domu – mówi w ten swój pasywno-agresywny sposób.

Dlaczego nie zapyta prosto z mostu: „Już prawie dziewiąta wieczorem, nie powinnaś być zalana w trupa?”.

Odsuwam miskę.

– Miałam ochotę na spokojny wieczór.

Nie odpowiada, ale otwiera swoją szafkę z jedzeniem i grzebie w niej, po czym odwraca się, żeby zerknąć na moją miskę. Modlę się, żeby tym razem coś powiedziała, doprowadziła do konfrontacji, żeby wybuchła między nami straszliwa kłótnia, która zmusi którąś z nas do poproszenia o natychmiastowe przeniesienie.

Ale ona tylko przekłada produkty, żeby zamaskować lukę po puszce z zupą.

Znowu zaczyna mi dokuczać poczucie winy. Może jutro odkupię jej tę zupę. Ostatecznie nie możemy nic poradzić na to, w jakiej rodzinie się wychowaliśmy. Niektórzy z nas dostają kiepskie karty, podczas gdy inni, jak Alison, mają idealnych, kochających rodziców. Tak czy inaczej ta dziewczyna może i jest dziwna, ale nigdy nic mi nie zrobiła – poza tym, że się na mnie gapi. A z tym mogę żyć; przeżyłam już znacznie gorsze rzeczy.

Ruszam do swojego pokoju, kładę się na łóżku i z zaskoczeniem odkrywam, że moje myśli znów wędrują do Zacha Hamiltona. Kilka minut później zrywam się i siadam przy biurku. Zanim włączę laptopa, piszę do Vanessy, żeby dać jej znać, że dzisiaj zostaję w domu.

Muszę się pouczyć.3

Mia

Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że ściany zamykają się wokół, wysysając ze mnie oddech. Gapię się na młodą kobietę siedzącą naprzeciwko i w mgnieniu oka jej wyzywające spojrzenie zamienia się w pełne lęku, jakby ktoś użył przełącznika.

– Co? Co takiego powiedziałaś? – pytam.

Marszczy brwi.

– Co masz na myśli? Właśnie mówiłam ci, że muszę wydobyć od partnera klucz, żeby się uwolnić. Mówiłyśmy o tym, że jestem więźniem we własnym życiu. – Pochyla się do przodu. – Dobrze się czujesz, Mio?

Ogarnia mnie panika. Może tracę zmysły? Może to zespół stresu pourazowego czy coś podobnego? Nie byłoby to zaskoczeniem po tym, co się wydarzyło. To cud, że wytrwałam tak długo. Ale przecież ją słyszałam. To niemożliwe, żebym to sobie wyobraziła.

– Właśnie wspomniałaś o moim mężu, Alison.

Znowu marszczy brwi i potrząsa głową.

– Nieprawda. Mówiłam o moim partnerze. Nie znam twojego męża.

Dalej się na nią gapię, a szok odbiera mi mowę. Wiem, co słyszałam.

– Jak nazywa się twój partner?

– Aaron. Już mówiłam. Nie zapisałaś tego?

Nie sporządzam notatek w trakcie sesji, żeby nie onieśmielać pacjentów. Notuję wszystkie ważne szczegóły później, gdy jestem już sama.

– Nie, nie zapisałam. Ale powiedziałaś, że nazywa się Dominic. Takiego imienia się nie zapomina.

Znowu kręci głową i obejmuje się ramionami.

– Nie powiedziałam niczego takiego. Przerażasz mnie. Co z ciebie za terapeutka? Nie słuchałaś, a teraz zmyślasz.

Zastanawiam się, jak ją przekonać, ale zanim zdołam coś wymyślić, zrywa się z fotela i wypada z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. Zostaje po niej tylko woń kwiatowych perfum.

Przez okno widzę, jak przekracza jezdnię i rusza wzdłuż parku, jej ciemna postać kontrastuje z zielenią skąpaną w oślepiającym blasku słońca. Kusi mnie, żeby za nią pobiec, ale co miałabym jej powiedzieć? Co, jeśli to ona ma rację i wcale nie usłyszałam tego, co mi się wydaje? Ale jak to możliwe? Od śmierci Zacha minęło pięć lat. Dlaczego mój umysł miałby zacząć przeżywać to tak intensywnie właśnie teraz?

Mój oddech staje się płytki i czuję, że zaraz się uduszę. Siadam w fotelu, ale nie mogę zapanować nad drżeniem całego ciała.

Zerkam na zegar wiszący na ścianie i widzę, że jest zaledwie czternasta dwadzieścia, co oznacza, że Alison spędziła tu niecały kwadrans. Otwieram szufladę biurka, wyjmuję teczkę z danymi pacjentki i przeglądam formularz kontaktowy. Zawsze proszę o podanie numeru telefonu i adresu, ale już gdy wybieram cyfry, wiem, że nie usłyszę sygnału.

Mam rację, więc się rozłączam, zdezorientowana jeszcze bardziej niż wcześniej.

Rozpaczliwie potrzebuję świeżego powietrza. Biegnę do ogrodu na tyłach domu i mdleję na tarasie.

***

– Mamusiu? Mamusiu? Nic ci nie jest? – Mała rączka Frei potrząsa mną i powoli unoszę powieki.

Córka patrzy na mnie dużymi brązowymi oczami, a obok niej klęka Will i pomaga mi się podnieść.

– Co się stało? Wszystko w porządku? – pyta spokojnym głosem.

Nie traci zimnej krwi, mimo że musiał przeżyć szok, gdy wrócił i znalazł mnie nieprzytomną.

– Ja… chyba tak. Musiałam zemdleć. Nie pamiętam.

Ale pamiętam doskonale. Pamiętam wszystko. Alison Cummings. Pamiętam, jak powiedziała, że Zach nie popełnił samobójstwa, a potem, dwie sekundy później, się tego wyparła. Kręci mi się w głowie i czuję mdłości.

– Czy możesz przynieść mamusi trochę wody? – proszę córkę.

Will pomaga mi usiąść na jednym z krzeseł ogrodowych, a ja opadam na poduszkę.

– Która godzina? – pytam, obmacując kieszenie w poszukiwaniu komórki.

Ale nie wyczuwam tam nic poza chusteczkami. Musiałam zostawić ją w gabinecie.

– Prawie czwarta. Ostatecznie nie poszliśmy do kina. Freya zmieniła zdanie, więc wybraliśmy się do Creams. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? Wiem, że starasz się ograniczać jej słodycze.

Kiwam głową i mu dziękuję. W tej chwili informacja, że Freya jadła lody, nie ma znaczenia; to najmniejsze z moich zmartwień.

Will rozgląda się po ogrodzie.

– Co tutaj robiłaś? – pyta. – Spotkałaś się z pacjentką?

– Tak, widziałam się z nią – mówię, a on marszczy brwi, jakby nie wierzył, jakby coś w mojej historii nie do końca się zgadzało.

Ale jak mogę mu wszystko opowiedzieć i nie wyjść na wariatkę cierpiącą na urojenia?

– I dobrze poszło? Co się potem wydarzyło? Naprawdę nie pamiętasz? – Wzdycha. – Martwię się o ciebie, Mio, i myślę, że powinnaś pójść do lekarza. Albo przynajmniej zadzwonić pod 111¹ i przekonać się, co o tym sądzą.

Zadaje tak wiele pytań, że nie wiem, na które odpowiedzieć najpierw. Will chce dobrze, ale nie ma mowy, żebym pojechała do szpitala.

– Nie – protestuję. – Nie zamierzam siedzieć godzinami na szpitalnym oddziale ratunkowym tylko po to, żeby usłyszeć, że dostałam udaru cieplnego czy coś. Może przyjmowałam dziś za mało płynów. To musi być to. Serio, nic mi nie jest.

Fizycznie może i czuję się dobrze, ale co z moją psychiką? Tę myśl zachowuję dla siebie.

Ale Will nie odpuszcza; nie należy do ludzi, którzy dają się tak łatwo spławić.

– Zatem myślisz, że to udar? Za długo przebywałaś na słońcu? Odwodniłaś się?

Łapię go za rękę, częściowo po to, żeby udowodnić, jak gorąca i lepka jest moja.

– Tak, jestem pewna. Straszny dziś upał.

Will wykrzywia usta – nie jest przekonany – ale w końcu postanawia uwierzyć mi na słowo. Przynajmniej na razie.

– W porządku, Mio, ale jeśli nie pozwolisz się przebadać, nie zostawię cię dzisiaj samej. Powinienem tu być, na wypadek gdyby to się powtórzyło. – Unosi dłonie w obronnym geście. – Nie martw się, będę spał w pokoju gościnnym. Wiem, że nie chcesz, żeby Freya widziała nas w tym samym łóżku.

To, co mówi, ma sens; muszę myśleć o córce i nie mogę ryzykować, że znowu zemdleję. Jestem pewna, że moje omdlenie było następstwem szoku wywołanego przez słowa Alison Cummings – a w każdym razie przez słowa, które wydaje mi się, że wypowiedziała – ale nie będę ryzykować.

– Dzięki – uśmiecham się do Willa.

Jego twarz nie rozświetla się tak, jak się tego spodziewałam, i pozostaje na niej cień grymasu.

– Będę musiał szybko skoczyć do domu po kilka rzeczy. Mam jutro prezentację i potrzebuję swojego laptopa.

Freya wraca. Ostrożnie niesie szklankę w obu dłoniach. Nalała za dużo i woda wylewa się jej na sandały i na taras. Pospiesznie biorę od niej szklankę, zanim cała się obleje.

– Dziękuję, skarbie.

– Już dobrze się czujesz, mamusiu? Naprawdę się przestraszyłam.

Odstawiam szklankę na pobliski stolik, przyciągam córkę do siebie i przytulam ją mocno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: