Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowakowie. Tom 1. Kruchy fundament - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nowakowie. Tom 1. Kruchy fundament - ebook

Czasem wystarczyłoby wykreślić z kalendarza jeden dzień, jedną godzinę, jedno spotkanie, a życie potoczyłoby się zupełnie inaczej...

Wydawałoby się, że Małgorzata i Krzysztof tworzą parę idealną: ona – zadbana, energiczna i wyrozumiała domatorka, on – elegancki mecenas, czuły mąż i doskonały ojciec, zapewniający rodzinie dostatnie, wręcz luksusowe życie. I wszystko byłoby cudowne, gdyby nie ta druga. Kobieta, o której Krzysztof nie potrafi zapomnieć.

Kiedy podwójne życie Krzysztofa wychodzi na jaw, Małgorzata postanawia walczyć o swoją rodzinę i szczęście u boku męża. Ten natomiast – rozdarty między miłością do żony a kochanki – już wkrótce będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, które z tych dwóch uczuć jest silniejsze.

Do czego kobieta jest w stanie się posunąć, by zatrzymać przy sobie mężczyznę swojego życia?

Na ile stać kochankę, której partner wciąż wraca myślami do innej?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5620-6
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

19 marca 1985 – ślub Małgorzaty Piekarskiej i Krzysztofa Nowaka

3 lipca 1985 – narodziny Tomasza Nowaka

22 grudnia 1987 – narodziny Katarzyny Nowak

4 września 1990 – narodziny Łukasza Nowaka

20 czerwca 2002 – narodziny Jakuba Nowaka

Oto najważniejsze daty z życia Nowaków. Cyklicznie, wraz z nadejściem kolejnego roku, oznaczano je w nowo nabytych kalendarzach. Poza kilkoma zapisami dotyczącymi wspólnych okazji do świętowania terminarze członków rodziny różniły się diametralnie.

Krzysztof dysponował kalendarzem formatu A4, obitym w skórę w stonowanym kolorze, dopasowanym do ulubionych garniturów. Każdy dzień, oprócz daty, wyznaczone miał w nim również godziny. Nawet kwadranse odgrywały rolę w podziale na linijki. Kalendarz stanowił ściągawkę nie tylko z bieżącego życia, lecz także ze stref czasowych, klimatycznych, świąt narodowych włoskich, brytyjskich, francuskich, bułgarskich czy… honduraskich.

Mimo że funkcjonowanie pod dyktando terminarza bywało brzemienne w skutkach, Nowak już dawno pogodził się z koniecznością noszenia go w aktówce. Gwarantował mu bowiem dobrą organizację pracy, a to z kolei sprawiało, że znajdował czas na obchodzenie rodzinnych jubileuszy, których sporo się namnożyło.

Wszystko przez kalendarzyk, w którym co dzień Małgorzata zapisywała temperaturę ciała. Przy informacjach o bieżących imieninach widniały tu co miesiąc powielane epitety: mętny, szklisty, przezroczysty, galaretowaty. Społeczna niepełnosprawność kobiety oraz dobrze jej znane poczucie odpowiedzialności męża skłaniały ją do czynienia systematycznych wpisów w terminarzu. Jego rozmiar był niewielki. Kolor zależał od trendów wyznaczanych przez redakcję „Twojego Stylu”, która zwykła dołączać kalendarzyk do listopadowego numeru pisma.

Mimo regularnych notek Małgorzacie od trzech lat nie udało się ustanowić daty kolejnych urodzin dziecka. A najmłodszy syn Kuba miał właśnie po raz pierwszy przekroczyć próg przedszkola.1 września 2005

6:00

Małgorzata od kilku chwil nie spała. Miała swoisty zegar biologiczny. Otwierała oczy, gdy promienie słońca zaczynały prześwitywać przez zasłony okien sypialni. Dźwięk budzika stanowił dla niej jedynie ostateczny sygnał wzywający do wykonania rutynowych obowiązków pani domu, żony i matki. Mogła go wyłączać już po pierwszych nutach, lecz zwykle z chęcią wysłuchiwała piosenki, którą ustawiła na alarm. Dawała jej motywację na resztę dnia. Często nuciła ulubiony utwór, z czułością wpatrując się w twarz męża.

Tym razem nie czekała do końca ballady. Wcisnęła na pilocie guzik next, aby zmienić płytę w odtwarzaczu. Instynktownie wybrała przebój o numerze siedem i zdecydowała obudzić nim Krzysztofa równo kwadrans po szóstej.

Opuściła małżeńskie łoże. Zaplotła w kok blond włosy, a na skąpą koszulkę nocną narzuciła długi kwiecisty szlafrok z jedwabiu. Zbiegła na parter.

Wyjątkowo nie przeszła się po salonie, doceniając to, czym obdarował ją los. A właściwie mąż. Tego dnia od razu przystąpiła do gorączkowych działań.

Zwykle – dzięki dwudziestoletniemu doświadczeniu – w ciągu godziny dokonywała toalety i przygotowywała różnorakie, zgodne z indywidualnymi preferencjami domowników, śniadania. Teraz adrenalina związana z debiutem Kuby w przedszkolu zdawała się dodawać jej większego tempa i wigoru.

6:30

Krzysztof dopiero przed trzecią zakończył pisanie pozwu. Dlatego zdecydował się co pięć minut przekładać porę, o której powinien wstać. Szybko zrozumiał, że w zgiełku rodzinnych spraw wydłużenie drzemki graniczyło z cudem. Aromat kawy pobudzał zmysły i równocześnie wywoływał mdłości potęgowane podskokami syna na materacu w takt przeboju The Rolling Stones. Nie ryzykując, że dotąd niestrawiona sałatka z wędzonym kurczakiem znajdzie niewłaściwe ujście, postanowił opuścić łóżko szybciej, niż chciał.

– Dobra, Kubuś, zejdź ze mnie. Koniec zabawy – zarządził stanowczo. Widząc grymas na twarzy trzylatka, uznał, że był dla niego za ostry. Ogarnięty wyrzutami sumienia, zmienił ton. Zaczął się tłumaczyć. – Muszę zaraz lecieć. Zresztą ty też. – Śmiertelnie poważnie go pouczył, traktując jak dorosłego, który ma do odegrania istotną rolę tego dnia. Jeszcze ważniejszą niż on, adwokat specjalizujący się w prawie cywilnym. – Opowiesz mi wieczorem, jak było, prawda? – Mimo wszystko okazał chwilę zainteresowania, co na ten moment zaspokoiło potrzeby szkraba. – Umowa stoi?

– Śtoi – przytaknął mały, przybił z tatą piątkę i od razu zbiegł do matki, by teraz zawalczyć o jej uwagę.

Krzysztof odetchnął z ulgą, gdy wydostał się z mocnego uścisku i odprawił Kubę bez większych trudności. W samotności mógł przystąpić do porannych rytuałów.

Włączył tryb powtarzania utworu. Już wkrótce zagłuszał Micka Jaggera swoim wokalem. I can’t get no satisfaction. I can’t get no satisfaction. Cause I try and I try, cause I try, and I tryyy. Utożsamiał się z tym rockowym szlagierem. Dlatego zawsze do niego podrygiwał, rytmicznie kołysząc biodrami. Nie tracił przy tym cennego czasu. W skupieniu krążył między sypialnią i garderobą, szykując odpowiedni garnitur, wyprasowaną przez żonę koszulę, pasujący do tego krawat, a nawet zegarek. Nie przestawał fałszować. Również pod prysznicem, a potem ubierając się, śpiewał o tym, jak bardzo trudno mu osiągnąć tak pożądaną satysfakcję.

Po upływie dwóch kwadransów był prawie gotowy do wyjścia. Zszedł na parter. Wyjątkowo nie zasiadł do śniadania, lecz zaczął się kręcić po salonie, gorączkowo poszukując kalendarza. Tylko w okolicach ławy mógł go zostawić, bo przy niej w nocy pisał pozew, równocześnie oglądając głupi, niskobudżetowy horror, który nie budził grozy, ale politowanie wobec twórcy efektów specjalnych.

– Zjesz coś? – zagadnęła Małgorzata.

– Nie – odpowiedział zdawkowo. – Dziękuję – zreflektował się i dopiero po chwili dodał magiczne słowo. W pewnym momencie nawet uznał, że grzeczna odmowa nie wystarczy, usprawiedliwienie też by się przydało. – Przepraszam, ale nie jestem głodny. Nie zdążyłem strawić kolacji.

Zajrzał pod poduszki ozdabiające skórzane sofy, narożne kanapy i szezlongi.

– Jasna cholera – szepnął pod nosem. – Za to dawką kofeiny nie pogardzę! – tym razem krzyknął, unosząc głowę, żeby Małgorzata go usłyszała. – I to najlepiej w trybie pilnym! – zawołał, gdy uświadomił sobie, że na ósmą umówił spotkanie. Już chciał zapytać żonę, czy nie widziała gdzieś jego terminarza, ale zgodnie z prośbą uruchomiła młynek do kawy.

Machnął ręką. Zrezygnował z dalszych poszukiwań, wiedząc, że sekretarka będzie znała jego grafik. Zresztą, jeśli dobrze pamiętał, na dziś nie zaplanował wielu zajęć.

W przedpokoju włożył marynarkę, którą zniósł z sypialni. Dłonią wygładził krawat przed lustrem. Szybkim krokiem zmierzał do kuchennej wyspy, gdzie już czekało espresso z brązową pianką. Jak zwykle przystosowane temperaturą do wlania w siebie niemal jednym haustem.

Krzysztof podtrzymał krawat, by pochylając się, nie zanurzyć go w napoju. Wówczas spostrzegł zgubę na kamiennym blacie. Na pewno nie odkładał tu kalendarza. A tym bardziej nie był sprawcą wielkiej plamy, która wsiąkała w kolejne strony.

– Dlaczego to jest mokre?! – Sięgając po serwetkę, przeszył Małgorzatę surowym wzrokiem.

– Spytaj Kubę. Trzeba było tu nie zostawiać. Do kogo masz pretensje? – Wzruszyła ramionami i odwróciła się, żeby wyjąć produkty z lodówki.

Krzysztof natychmiast zmienił ton, dowiedziawszy się, że to nie żona jest winna. Nie zamierzał wchodzić w konflikt, zapewniać, że wczoraj tu nie pracował, więc nie mógł w tym miejscu położyć kalendarza.

– Mleko się rozlało – rzekł, spoglądając na syna.

Przedszkolak liczył, że ojciec zamieni się w potwora, ukaże swoje macki, schwyci go i zaatakuje łaskotkami. O tej porze, po posłuchaniu jednego z ulubionych przebojów, po prysznicu, kilku łykach kawy i w garniturze był już skory do wspólnych wariactw.

Rzeczywiście nie trzeba było długo na to czekać. Nic bowiem nie rozczulało Krzysztofa bardziej niż dziecięcy gardłowy śmiech. Dlatego natychmiast skorzystał z nadarzającej się okazji: porwał trzylatka i zaczął go obracać w ramionach.

– Krzysiek, on je. Chcesz, żeby zwymiotował ci na garnitur? – Małgorzata jako racjonalistka poczuła, że ma obowiązek jak najszybszego powstrzymania tego ataku pozaziemskiej istoty.

– No, już. Dobrze, dobrze. Mama to się nie umie bawić, nie? – Rozczarowany, posadził Kubę z powrotem na hokerze i wygładził ubranie.

– Bo tatuś z mamą nie chce się bawić – zakpiła z uśmiechem na twarzy. – Od razu używa pretensjonalnego tonu.

– Oj tam. Ładnie wyglądasz, wiesz? – Krzysztof spróbował ją udobruchać.

– Wiem – odparła bez cienia wątpliwości.

– Uciekam. Na razie! – Odłożył głośno filiżankę na spodeczek. – Dziękuję za kawę. Śniadanie zjem na kolację. Dawaj znać, co u Kuby. Miłego dnia! – Nachylił się i jak każdego poranka pocałował żonę, która natychmiast wciągnęła powietrze do płuc, by choć przez chwilę poczuć zapach ulubionych męskich perfum.

Nowak zszedł do garażu i od razu wsiadł do chryslera. Włączył album Pink Floydów The Division Bell. Podjął kolejną próbę osuszenia kalendarza. W tym momencie zadzwonił telefon. Krzysztof dopiero po kilku sekundach wydobył go z wąskich garniturowych spodni. Ściszył radio.

– Słucham… Nie może pan dziś? Dobrze, spokojnie, uzgodnimy inny termin, żaden problem… Rozumiem. Proszę zatem zadzwonić jutro. Dziękuję za informację. Do usłyszenia!

Sięgnął po pióro. Niemal wbił stalówkę watermana w kartkę. Mocnym pociągnięciem skreślił z grafiku spotkanie, nie przejmując się tym, że mokry papier źle wchłonie atrament. Wówczas w jego terminarzu pojawiła się spora luka. Przygryzając wargi, spojrzał na do połowy pustą stronę. Chwycił za komórkę. Nie czekając, aż sekretarka zakończy rozmowę, zostawił jej wiadomość na poczcie głosowej.

– Jadziu, będę w kancelarii dopiero około piętnastej. Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz, jak i gdzie mnie szukać.

Wyjął ze schowka pęk kluczy, który z satysfakcją ścisnął w dłoni, zanim odłożył go na fotel pasażera. Szybko odjechał sprzed domu. Bardzo się spieszył, choć klient nie mógł dzisiaj rano skorzystać z jego porady. Tym bardziej się spieszył. Pędził w kierunku centrum.

7:15

– Już idziesz? – Małgorzata, zmierzając do przedpokoju, prawie wpadła na Tomka, który mknął przez korytarz jak burza, by wyhamować przed lustrem.

Zamyślony aż podskoczył, słysząc jej głos.

– Matko, nie strasz – zażartował, uświadomiwszy sobie, że poczucie zagrożenia było wydumane. – Mam wystarczającą schizę przed egzaminem. Jestem nadwrażliwy. Tak, spadam. Trzymaj kciuki. – Spojrzał błagalnym wzrokiem na jej odbicie.

Zauważył, że mu się z dumą przygląda. Z taką samą precyzją jak ojciec przed kilkunastoma minutami układał węzeł krawata, wygładzał go i właśnie to matkę tak zafascynowało.

Ciemna marynarka doskonale leżała na wysportowanym torsie dwudziestolatka. Klasyczny ubiór dodawał brunetowi powagi. Trzeba było przyznać, że miał gust i prezencję. Stawał się mężczyzną. Przystojnym mężczyzną.

Gdy coraz częściej paradował w galowych strojach, przystępując do zaliczeń, niestety także poprawkowych, zaczął Małgorzacie przypominać Krzysztofa z czasów aplikantury. A dokładnie z wieczoru sprzed dwóch dekad, kiedy Nowak zdjął swój dobrze skrojony garnitur i tuż po tym spłodził syna, który teraz w podobnie eleganckim wydaniu jako student prawa uśmiechał się do niej, choć stał tyłem.

– Podasz mi drugi rękaw? – poprosił z grymasem na twarzy. – Nie mogę się wygiąć.

– Co sobie zrobiłeś? – zapytała i natychmiast zareagowała na prośbę.

– A bo ja wiem? – Wzruszył ramionami, nie przewidując, że przy gwałtownym ruchu kontuzja barku da o sobie znać ze wzmożoną siłą. – Wczoraj nie bolało. Chyba nadwerężyłem. Nie ma co się martwić. Jak wrócę, wklepię jakąś maść. Przejdzie. Musi.

– Może nie trzeba było jechać dzień przed? To dość ryzykowne, zważywszy, że to kolejny termin. Nie sądzisz? A gdybyś się połamał? – kontynuowała, jak zwykle nie zdejmując uśmiechu z twarzy.

Uśmiechu, który sprawiał, że jej dzieci, wyłączając Kasię, pouczenia i rady traktowały jako dowód troski, a nie złośliwy atak na ich autonomię. Zwłaszcza gdy kończyła umoralniające wykłady znakami zapytania, sugerując, że liczy na mądrość potomstwa. Podjęcie ostatecznej decyzji zawsze należało do nich.

Chciała, żeby pierworodny zakończył przygodę ze wspinaczką wysokogórską. Obawiała się jego brawury. Czuła ciarki na plecach na myśl o tym, że Tomek mógłby przekroczyć granicę swoich predyspozycji. Wiedziała jednak, że niebezpieczny sport stanowił dla niego wentyl pozwalający wyładować bunt, który nie był objawem dojrzewania, lecz cechą temperamentu chłopaka.

Małgorzata zdawała sobie sprawę, że ze względu na wrodzoną przekorę Tomka nie może mu niczego zabronić, lecz jedynie wyperswadować, co i tak graniczyło z cudem. Dlatego wciąż rozszerzała w uśmiechu usta, nie wstydząc się zmarszczek mimicznych wokół oczu. Sądziła, że ta metoda pokona ekstremalną pasję. Że wszystko załatwi po dobroci, po cichu, nie artykułując zakazów i nakazów, zażaleń i skarg, które mogłyby się stać katalizatorem sporów.

– Trzeba było, oj, trzeba – zapewnił. – Inaczej bym jajko zniósł nad książkami.

– Czekaj, przecież nawet nie wybiła ósma. – Zorientowała się, spoglądając na zegar. – Tak wcześnie chcesz wyjść?

– Muszę jeszcze co nieco powtórzyć. – Puścił oczko, sugerując, że nie mówi prawdy.

– Nie możesz tutaj? – Rozejrzała się po przestronnym parterze, w którym przebywała tylko z Kubą.

– Chodzi o ściągi. Chcę je kupić na wydziale – wyjaśnił tonem zniecierpliwionego nastolatka, który musi przekazać starszemu pokoleniu wiedzę o współczesnych realiach. Od razu pożałował. Nie powinien okazywać zniecierpliwienia i lekceważenia matce, która bez zadyszki podążała z duchem czasu. – W domu nic już nic nie zdziałam. – Wrócił do poprawiania kołnierzyka i zagiętej klapy marynarki. – Większy tu gwar niż na dworcu. Kakofonia.

Faktycznie z pokoju Łukasza już dochodziło gitarowe brzmienie Pink Floydów. Młodszy brat idealnie wybrał repertuar na początek roku szkolnego, włączając Another brick in the wall. Tomek obawiał się, że czytając kolejne paragrafy, zamiast nich powtarzałby słowa piosenki skądinąd jednego ze swoich ulubionych zespołów: We don’t need no education. W tym wieku nie mógł sobie pozwolić na bunt. Dlatego wolał się obudzić przy Guns N’ Roses i ich Welcome to the Jungle, w którym była mowa o dosięgnięciu szczytu. Tomek pragnął go zdobyć, a wykształcenie traktował jako gwarancję sukcesu. Był blisko, coraz bliżej celu. Musiał tylko jakoś to pozaliczać, pozdawać. Prześliznąć się jeszcze parę lat. Najchętniej bez korzystania z koneksji ojca lub dziadka.

– Jak wyglądam? – zapytał, pocierając policzki i sprawdzając, czy na pewno są idealnie gładkie.

– Bez zarzutu. A nawet lepiej: doskonale. – Podeszła i go ucałowała.

– To dobrze. Nic nie umiem. Nic! – krzyknął, kręcąc głową. – Komis mnie czeka. W sumie wcześnie. Bardzo wcześnie. – Wykrzywił się. – Dopiero walczę o drugi rok.

– Przesadzasz. Zawsze tak mówisz, a potem w ostatniej chwili zdajesz bez zarzutu. – Nadal zafascynowana synem oparła się o ścianę.

– Ale tym razem mówię szczerze. Lecę. Pa. – Wygładził poły marynarki.

– Kopnąć cię? – Otworzyła drzwi.

– Nie musisz. Ojciec to zrobi, jak obleję.

Nie. Ojciec by go nie kopnął. Nawet by nie zganił. Zbyłby milczeniem. I to byłaby wystarczająco dotkliwa kara za niespełnienie oczekiwań. Najdotkliwsza. Najgorsza z możliwych. Takiej bał się najbardziej.

– On podobno też częściej chodził na zaliczenia niż zajęcia – spróbowała go pocieszyć.

– Jasne. Już w to uwierzę. – Skierował się na klatkę schodową, ściągnąwszy z haczyka kluczyki od samochodu.

– Tak samo mówił o zaliczeniach i zajęciach dziadka: „Jasne, już w to uwierzę” – zaczęła przedrzeźniać Krzysztofa. – Powodzenia, pa!

– Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć. Aha! – Niespodziewanie zawrócił, przeskakując co drugi stopień. – À propos starszego. Wczoraj z nim gadałem. Mam pomysł na prezent dla Łukiego. Jest fajny festiwal w październiku w Berlinie. Są jeszcze bilety na niektóre koncerty. Tylko niestety kapela, która by nas interesowała, gra dwudziestego siódmego. To czwartek, więc nie wiem, co byłoby z budą młodego.

– Nie wiesz? Naprawdę? – Zaśmiała się. – A jak myślisz? – Skrzyżowała ręce.

– No… Pewnie musiałby zarwać co najmniej jeden dzień – nieśmiało odpowiedział.

– Niech zgadnę: ojciec już się zgodził? – westchnęła. – Z czymś takim zawsze lepiej najpierw polecieć do tatusia. On umyje rączki, a ja zostanę postawiona pod ścianą. – Oparła się, jakby zamierzała zwizualizować to, co powiedziała.

– Przecież nikt nie będzie miał do ciebie pretensji. Jeżeli rzucisz krótkim „tak”. To proste – zaczął się przekomarzać, korzystając z bogatego doświadczenia w załatwianiu tego rodzaju spraw.

– Pamiętaj, że to końcówka miesiąca. – Wiedziała, czego można się po nim spodziewać. Dlatego zamierzała zastosować profilaktykę, wystawiając w jego kierunku palec wskazujący. Żeby wszystko do niego na pewno dotarło i nie dał Krzysztofowi powodu do wyzłośliwiania się, co miewał w zwyczaju, nawet gdy był stroną decyzyjną. – Musisz mieć pieniądze na dojazd i całe przedsięwzięcie. Nie będziemy dopłacać do interesu, gdy w połowie października obudzisz się, że wydałeś całe kieszonkowe. To prezent od ciebie.

– Spoko, będę mieć cash. I oko na brata.

– Nie, nie. Jak was znam, to brat będzie musiał mieć oko na ciebie – zażartowała.

Nie do końca jednak. Wiedziała, że paradoksalnie to Łukasz jest bardziej rozważny, a Tomek jedynie starszy.

– Czyli się zgadzasz. Dzięki. – Posłał matce buziaka z połowy schodów i pomknął do garażu.

Tuż po wyjściu z domu zadzwonił do swojej dziewczyny.

– Dobry, dobry! Tak pi razy oko od południa mam wolne. Może byśmy poszli na obiad…? Dwunasta to za wcześnie? Weź, zlituj się, nie jadłem śniadania, nawet nie wiem, co było na talerzu. Zresztą, zanim wybierzemy jakąś knajpę z wolnymi stolikami, zdążysz zgłodnieć… Okay, w takim razie pod ch-UJ-otem. Aha, czekaj, moment. Przed Novum, bo po egzaminie muszę tam skoczyć po wpis od jednego gostka, dobra…? No to na Plantach. Pa!

Rozpiął marynarkę, aby swobodnie usiąść za kierownicą. Wyciągnął ze schowka pastę i wypolerował buty. Dłonie oczyścił chusteczkami nawilżanymi. Spryskał się raz jeszcze dezodorantem. Poślinił palce, po czym spoglądając we wsteczne lusterko, wygładził brwi. Perfekcjonista. Pedant.

Uruchomił silnik i odjechał ubłoconym SUV-em.

7:30

– Tomek już wyszedł? Nie mówił, że tak wcześnie będzie uciekał. Mógł zapytać, o której mam być w szkole, i pomyśleć, czy nie chciałabym się z nim zabrać. Czemu nie budziłaś, nie krzyczałaś, żebym wstała? – Kasia bez zbędnych życzliwości rozpoczęła natarcie, dając znać o wybuchowej mieszance swojej płci, wieku i charakteru.

Natychmiast z wygody zrzuciła odpowiedzialność za swoje zaspanie na wszystkich członków rodziny. Nie oczekiwała przy tym odpowiedzi na falę pytań. Szybko stanęła przed lustrem.

Do granatowej, krótkiej plisowanej spódnicy z obniżonym stanem i obcisłego białego topu z głębokim, okrągłym dekoltem, nakrytego kamizelką, założyła wysokie czółenka ze szpicem. Brązowe włosy z jasnymi pasemkami spięła w mocny, wysoki kok. Niestety, na bardziej efektowne opcje zabrakło czasu. Żałowała. Lubiła robić wrażenie i zwykle rezerwowała co najmniej pół godziny, by o to zadbać z najwyższą starannością. Jako perfekcjonistka nie znosiła fuszerki. I jeszcze bardziej nie znosiła się spóźniać. Zwłaszcza w pierwszym dniu klasy maturalnej. To nie byłby dobry znak. Dlatego opasłą kosmetyczkę upchnęła do niewielkiej torebki i postanowiła tylko upudrować policzki.

Wdała się w ojca. Od matki odróżniały ją kolor włosów, karnacja, owal i rysy twarzy. Także styl, który odzwierciedlał ich usposobienia. Małgorzata nie wychodziła poza strefę swojego komfortu. Potrafiła być bardzo elegancka i trzymała się obowiązujących trendów, ale pozostawała naturalna. Jej córka natomiast dla wizerunku była skłonna poświęcić wszystko, nawet jeżeli musiałaby kaleczyć stopy w niewygodnych butach.

Kwestia wieku. Kasia jeszcze wcielała się w role, sprawdzając, która jej najbardziej służy. Nie dostrzegała, że przy tych eksperymentach zatraca samą siebie, a najlepiej prezentuje się w wydaniu najprawdziwszym.

Małgorzata od dawna spoglądała na nią ze współczuciem. Wiedziała, że córka szuka rozwiązań, które pozwolą jej stać się autentyczną, pogodzoną ze sobą kobietą. Testuje dostępne warianty, co jakiś czas radykalnie zmieniając koncepcje.

Matka z przykrością zauważała również, że córka chętnie obnaża przeciwieństwa między nimi. W głębi duszy czuła, że różnice to tylko pozory, są sobie bardzo bliskie, nie oddziela ich mur czy przepaść. Domyślała się jednak, że Kasia potrzebuje czasu, by to zrozumieć.

W tej chwili nie mogła jej tego powiedzieć, a co dopiero udowodnić. Nastolatka nie uwierzyłaby, że nie jest tym, kim chciałaby być. Wyparłaby nawet najsilniejszy argument. Małgorzata by ją straciła i zraziła do siebie. Licealistka musiała sama do tego dojrzeć.

Matka postanowiła cierpliwie czekać, aż Kasia stanie się kimś więcej niż ślicznotką, która wysoko nosi głowę, wyciąga szyję, nie patrzy pod nogi, lecz pewnie sunie przed siebie na szpilkach. Wtedy mogłyby się wreszcie porozumieć.

To pozycja rodzinna, a nie obcasy i garsonka wyznaczały u Małgorzaty rolę kobiety w społeczeństwie. Sądziła, że jej pozycja jest znacznie wyższa niż wielu samotnych pań z mężowego biura. Kasia na pewno miała na ten temat inne zdanie, ewidentnie stylizując się na bezduszne karierowiczki.

Wbrew oczekiwaniom osiemnastolatki matka postanowiła zakłócić jej przygotowania do wyjścia i odpowiedzieć na postawione zarzuty. Podeszła do córki.

– Tak. Tomek pojechał. Wystarczyło komukolwiek wczoraj szepnąć słówko, że potrzebujesz podwózki. A ja? Byłam zajęta, ubierałam Kubę. Nie mam też teraz czasu, żeby cię podrzucić. Nie potrafisz ustawić budzika?

– Potrafię – odparła. – Potrafię go też przestawić, gdy nie w smak mi wstawanie. – Odłożyła tusz do koszyczka po tym, gdy uznała, że rzęsy też musi pomalować, zanim wyjdzie.

– A w smak ci gofry z dżemem lub miodem i owocami? Leżą na talerzu. Mogę zapakować.

– Niestety. – Wzruszyła ramionami. Miała inne priorytety w życiu niż śniadanie. – Spieszę się. Cześć!

– Zaczekaj. Pożyczyć ci? Dać na taksówkę? – Odniosła wrażenie, że zbyt surowo potraktowała Kasię i spróbowała się wkupić w jej łaski. Często to robiła, licząc, że wreszcie przełamią barierę i dzięki trosce ich relacja stanie się odrobinę łatwiejsza. Od dawna próbowała zrozumieć, dlaczego to, co zdało egzamin przy wychowaniu synów, zupełnie się nie sprawdza w odniesieniu do córki.

– Już zamówiłam. I mam na nią gotówkę. – Przewróciła oczami ze zniecierpliwienia. Niepotrzebnie się zatrzymała. Nie zamierzała korzystać z dobrotliwości matki. Z jakiejkolwiek jej pomocy. – Aha, jestem umówiona z Jarkiem. – Przypomniała sobie o rodzinnym zobowiązaniu, by deklarować, jak, gdzie i z kim będzie się spędzać dzień. – Późno wrócę. – Prawie zamknęła drzwi, lecz rozchyliła je szybko, widząc, że matka podaje jej beżowy trencz i kopertówkę. Gdyby nie ona, zapomniałaby o nich. – Pa! – Krótkim pożegnaniem spróbowała zmyć złe wrażenie i wynagrodzić matce przytyki, po czym wsiadła do srebrnego forda, który już stał przed ogrodzeniem.

– Dzień dobry. Na ulicę Sobieskiego poproszę. Pod dwójkę. To znaczy pod drugie liceum. Czy mogłabym u pana dokończyć makijaż?

7:45

– Wyyychodzę, czeeeść! – krzyknął Łukasz z przedpokoju.

– Nie nazbyt swobodnie? – Małgorzata stanęła przed synem i zaczęła się krytycznie przyglądać jego ubiorowi.

Granatowych, wąskich dżinsowych rurek z obniżonym krokiem, białej, wypuszczonej ze spodni koszuli z porysowanym kołnierzykiem i mankietami, luźno zawiązanego czerwonego krawata oraz garniturowej marynarki nie można było uznać za klasyczny, galowy strój.

– Plisss… Nie czepiaj się, co? – Zmierzył matkę surowym wzrokiem, jakby stwierdzał, że takie osądy są nie w jej stylu.

– Dobra, nic już nie mówię! – Aż się cofnęła, unosząc ręce. – O ile oczywiście to ty będziesz zamykał gęby nauczycielom, a nie ja. Mnie się nawet podoba. Fajnie. Z pomysłem – szepnęła.

– Dziękóweczka. – Teatralnie się ukłonił, zdejmując baseballówkę, którą przed momentem dopełnił imidż. – A co do nauczycieli… Wiesz, że u nas są normalniejsi niż zwykle. Melduję się w chacie koło drugiej. – Zaczął wiązać sznurowadła swoich kultowych białych trampek Converse, które samodzielnie ozdobił komiksowymi grafikami. I to tak, że Małgorzata była pewna, że po tym roku w gimnazjum jej średni syn przejdzie na licealny poziom nauki w Zespole Szkół Plastycznych. – Bo dzisiaj jedziemy na zakupy, tak? – zapytał, prostując się.

– Najlepiej by było. Trzeba zamówić tort. Zobaczymy jeszcze, w jakim stanie zastaniemy po przedszkolu Kubę. Okaże się po południu. Dobra, leć, bo my też musimy iść.

Piętnastolatek wyjął z szafy deskorolkę i wyszedł zgodnie z zaleceniem matki, żeby zdążyć na ósmą trzydzieści na rozpoczęcie roku szkolnego klas trzecich gimnazjum przy ulicy Mlaskotów.

Tymczasem Małgorzata, podobnie jak o pasji pierworodnego, pomyślała o jego hobby z przerażeniem. Wystarczyło, że raz zobaczyła pokaz skaterów. Wpadłaby w zachwyt, gdyby nie to, że między innymi jej syn brał udział w występach, czym ryzykował zdrowie, aby sobie i publiczności zrobić frajdę. Dla niej frajdą było to, że miała swoje skarby obok siebie. Nie wymagała od nich spektakularnych sukcesów. Choć musiała też przyznać, że charyzma, z jaką rozwijali zainteresowania, napawała ją dumą.

Wiedziała, że bojaźń jest objawem bardzo niezdrowego matczynego podejścia. Aby całkiem nie stracić kontaktu z dziećmi, nie miała innego wyjścia, jak pozwolić im funkcjonować na własnych warunkach, które zaczęły ustalać, dorastając i odnajdując swoje potrzeby. Jej rola się kończyła. I tylko na tolerowaniu ich wyborów mogła oprzeć wspólne relacje.

Cieszyła się, że w jej życiu pojawił się jeszcze jeden skarb, gdy Tomek, Kasia i Łukasz zaczęli ją coraz częściej żegnać i opuszczać dom. Kuba był jeszcze za młody, by wyfruwać z gniazda. Kuba!!!

Małgorzata spojrzała na zegar. Czas pędził, a na dziewiątą powinna odprowadzić syna do przedszkola.

Musiała zacząć działać, żeby dać Kubie dobry przykład i nie spóźnić się w pierwszym dniu. I tylko, kompletując jego wyprawkę, zastanawiała się, czy kolejny pierwszy września znowu nadejdzie szybciej niż za rok. Takie miała wrażenie. Że prowadzi ciągły wyścig z kalendarzem i ten wyprzedza ją tak szybko, że umyka to jej uwadze.

7:50

– Spakuję ci krótkie spodnie na zmianę, bo zaczyna się robić bardzo ciepło – powiedziała w pokoju najmłodszego syna, wyglądając przez okno. Szybko przystąpiła do nerwowego przeszukiwania szuflady. – Żebyś się nie zapocił, cherubinie mój mały. – Uwielbiała tak nazywać tego blondynka z kręconymi włosami. – Co by wtedy było? Tragedia. Jeszcze te sprężynki by ci się wyprostowały – zażartowała.

– Ciapka. Na słonice! – zakrzyknął chłopiec, skojarzywszy upał z koniecznością nakrywania głowy.

Wtargnął do pomieszczenia i zaczął przegrzebywać koszyk z baseballówkami.

– Tak. Ciapka. Na słonice, racja. – Zaśmiała się, naśladując go. Akurat tych określeń nie chciała korygować. Była gotowa je wręcz wdrukowywać w świadomość trzylatka. Rozczulały ją. Miała cichą nadzieję, że wymowy „czapki” i „słońca” nie poprawi nawet logopeda, do którego zamierzała wysłać Kubę na konsultacje. – Spokojnie. Wszystko pod kontrolą – zapewniała samą siebie. Nie chciała wpaść w popłoch i zarazić tremą pełnego entuzjazmu przedszkolaka. – Ma być z Tygryskiem? Jest w przedpokoju. Ale dobrze, że trzymasz rękę na pulsie i pomagasz. Wiesz, co to znaczy, prawda? – Spojrzała na niego, wkładając kolejne ubrania do plecaka z Kubusiem Puchatkiem.

– Cio? – Zajęty podrzucaniem balona, zdążył zgubić wątek.

– Trzymanie ręki na pulsie. Wiesz, co znaczy to wyrażenie?

Nie odpowiedział, zamiast tego omylnie położył dłoń na prawej piersi.

– Serce jest po lewej stronie. Tak, dobrze, po tej drugiej. – Potwierdziła, gdy się poprawił. – Serce wybija rytm, puls. Ale trzymanie ręki na pulsie oznacza coś innego. Pilnowanie czegoś.

– Cyli, cyli ty mne czymasz na plusie?

– Nie do końca. – Znów ją rozbawił swoimi błędami i prostolinijnością myślenia, którą w dzieciach ceniła najbardziej. Tęskniła do tego, kiedy w pewnym momencie otaczały ją same nastolatki. – Chodzi o pilnowanie jakiejś sprawy. Na przykład zabrania ze sobą potrzebnych rzeczy. A puls – puls! nie plus! – sprawdza się tutaj. Po wewnętrznej stronie nadgarstka. Yhym, dokładnie tak. – Potwierdziła, gdy zaczął ją naśladować. – Albo na boku szyi. Czujesz coś? Jak serce wystukuje ci rytm, jak bębni? Nie? – zapytała, widząc, że przecząco pokręcił głową. – Nie martw się, na pewno tam sobie mocno stuka. Dobrze, chyba wszystko mamy. – Zamknęła szufladę i stając w progu pomieszczenia, jeszcze omiotła je spojrzeniem, by zyskać pewność, że niczego nie zapomniała. – Nie boisz się? – Popatrzyła na niego z czułością, gdy usiadł na dywanie z nadrukiem dróg i podjechał repliką jej saaba pod budynek przedszkola, który wczoraj zbudował z tatą z klocków Lego.

Małgorzata się bała. Nawet nie tego, jak syn poradzi sobie bez jej towarzystwa, lecz jak ona poradzi sobie sama w wielkim, pustym domu.

– Ani troske.

– To dobrze, pobaw się jeszcze chwilę. Ja skoczę do łazienki.

Zdjęła szlafrok i koszulkę nocną. Włożyła koronkowy komplet bielizny, dżinsowe biodrówki i lekką zieloną tunikę na ramiączkach. Spięła włosy klamrą, żeby się nie plątały i nie utrudniały zabiegów pielęgnacyjnych. Zwilżyła ręce. Sięgnęła po kosmetyki. Trzy kroki zdrowej cery: oczyszczanie, tonizowanie, nawilżanie. Wszystkie wykonała. Pokryła twarz cienką warstwą pudru mineralnego w kulkach. Policzkom nadała różowy odcień. Rozchyliła wargi, zbliżyła się do lustra i pomalowała rzęsy. Wydłużyła i podkręciła je, używając zalotki. Nabłyszczyła pełne usta. Do stroju dobrała krótki złoty łańcuszek ozdobiony drobnymi listkami i bransoletkę z tym samym motywem. Pozbyła się spinki. Szpikulcem grzebienia wydzieliła przedziałek i grzywkę. Ułożyła fryzurę i utrwaliła ją lakierem. Przypatrując się swojemu odbiciu, kiwnęła głową, jakby potwierdzała, że jest gotowa do wyjścia.

Nie wyglądała na swoje trzydzieści dziewięć lat. Miała gęste włosy, bardzo jasną karnację, duże zielone oczy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i promienny uśmiech.

Nienaganną figurę eksponowała dopasowanymi ubraniami. Lubiła młodzieżowy, lekki, kobiecy styl, pełen wiosennych barw i skromnych, bezpretensjonalnych dodatków. Wszystko to dodawało jej świeżości i delikatności.

– Kuba, możesz zakładać sandały! – zawołała, uznając, że sama wystąpi w kwiecistych mokasynach i na wszelki wypadek, na zakupy, które miała później zrobić na placu Na Stawach, zabierze ze sobą białą, dżinsową kurtkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: